"Fryderyk i klejnot odwrócenia" [fantasy/paro

1
Nie wiem czy można to nazwać parodią...to po prostu fantasy w "innym" świetle :)

W tym opowiadanku jest jeden wierszyk (rymowanka?). Nie wiem czy poprawnie go napisałem ,ale to nie ten wiersz był głównym tematem. A raczej napewno nie jest poprawnie napisany :D

------------------------------------------------------------------------------------------

Część pierwsza



Dzielny szlachcic Fryderyk siedział dumnie na swym białym mustangu mrużąc oczy przed promieniami słonecznymi. Piękny dzień na bitwę- zamyślił się rycerz. Spojrzał do tyłu na swą potężną ,liczącą osiem setek żołnierzy, armię. Poprawił się w siodle. Cały czas uśmiechnięty od ucha do ucha patrzył na polanę ze wzgórza ,na którym usadowiło się jego wojsko. Przeleciał czujnym wzrokiem przez szeregi ,sprawdzając czy wszyscy są na swoich pozycjach taktycznych.

-Wszyscy na stanowiskach książę Fryderyku!- zawołał wojownik ,który podjechał blisko swojego dowódcy- Zaczynamy?

Książe sięgnął do pasa zaciskając dłonie na rękojeści miecza. Powoli ,majestatycznie wyciągnął go z pochwy i uniósł wyniośle w górę. Srebrne ostrze błysnęło ,odbijając od siebie promienie światła.

-Przygotujcie się bracia!- zakrzyknął Fryderyk- Wykurzmy te elfy z naszych ziem!

Wszędzie dookoła księcia słychać było radosne wiwaty. Goblińscy kawalerzyści spięli swe rumaki. Ze wzgórza, razem ze stukotem tysięcy kopyt ,do boju ruszyli dzielni rycerze. Ich płytowe zbroje świeciły dzięki monotonnemu polerowaniu ich przez służbę. Okryci sławą na całym świecie jeźdźcy nie lękali się nikogo poza swoim własnym królem ,albo dowódcą. Byli bardzo zdyscyplinowani ,byli wzorem cnót i obowiązków młodego pokolenia ,byli najlepsi w swoim fachu. Zresztą ,który goblin taki nie był? W przeciwieństwie do brudnych ,nierozgarniętych i tępych elfów ,krasnoludów oraz ludzi. Na tych rasach ciążyła bardzo zła sława. Każde dziecko było uczone do walki z tymi „bestiami”. Ich nory i jaskinie to najgorsze i najpotworniejsze miejsca na Ziemi. Te dzikusy zabijały każdego niewinnego orka czy goblina. Nie miały skrupułów dla kobiet i dzieci. Na szczęście byli ,są i będą odważni goblińscy kawalerzyści ,którzy wyzwalają świat od takich szkarad.

Gdy tylko niegodziwe elfy usłyszały tentem tysięcy kopyt spojrzały po sobie uśmiechając się szyderczo. Zaskrzeczały coś w swoim niezrozumiały języku ,który był plątaniną klątw oraz obelg i wybiegły z lasu blisko polany. Cały czas krzycząc i pohukując biegły w szaleńczej szarży na dobrze wyszkolonych rycerzy, goblinów. Elfy były amatorami w sztuce wojennej. Niezgrabnie posługiwały się łukiem ,rzadko trafiając w cel i bezmyślnie wymachiwały mieczami. Poza tym nie miały na sobie prawie żadnych pancerzy. Ich wychudzone ,przygarbione ciała opatulały jedynie podarte spodnie. Choć armia elficka miała przewagę liczebną ,to na pewno nie dorównywała goblinom doświadczeniem. Goblini łucznicy rzadko kiedy chybiali. Natomiast cała społeczność szlachetnych humanoidów była bardzo solidarna i nigdy nie pozostawiała na polu bitwy żyjących towarzyszy. W przeciwieństwie do elfów ,które gdy tylko widziały ,że nie coś nie idzie po ich głupiej myśli, brały nogi za pas. Tak ,więc to gobliny miały przewagę ,dzikie elfy posiadały jedynie pokrzepiającą ich przewagę optyczną ,dzięki której pozostawały troszkę dłużej na polu bitwy.

W końcu dwie armię spotkały się ostrze w ostrze. Nieustraszeni wojownicy tratowali na swych wierzchowcach dziesiątki pokracznych elfów. Paskudni przeciwnicy goblinów jak zwykle gubili się na polu batalii i próbując bronić się ,jak to tylko możliwe, ciskali w wojaków krzywe ,nietrwałe włócznie a czasem nawet skakali na nich gryząc odsłonięte części ciała.

Książe Fryderyk wraz ze swoją eskortą dziesiątkowali zastępy nieprzyjaciela. Szlachcic z niezwykłą finezją i polotem wymachiwał swoim lśniącym mieczem ,raz po raz ścinając napastnikom głowę ,bądź ciężko raniąc.

-Za naszych braci i króla!- wykrzykiwał raz za razem Książe.

Takie bojowe okrzyki zagrzewały rycerzy do walki ,choć i tak z chęcią ścinali głowy podłym elfom.

Fryderyk wespół ze swoją eskortą wbijali się w coraz większe oddziały wroga. Gdy młody ,gobliński Książe dostrzegł ,że jeden z jego ludzi został uśmiercony przez elfy ,wpadł w prawdziwą furię. Przepchnął się na przód swojej grupy i siekał swoich oponentów ,to z lewej ,to z prawej strony. Jego rumak stanął na tylnich kopytach a on sam wykonał długie ,silne cięcie posyłając trzy elfickie łby na glebę.

Adwersarze goblinów zauważywszy ,że są solidnie tępieni, zastosowali się do swojej starej ,mądrej zasady brania nogi za pas. Trzeba przyznać ,że z całego starcia odwrót wyszedł elfom najlepiej. W kilka chwil po zniedołężniałych elfach zostały tylko stosy truchła ich współplemieńców.

Fryderyk, usatysfakcjonowany kolejnym zwycięstwem nad niegodnymi przeciwnikami, spoglądał nonszalancko na swą ,wyglądającą jak nie po bitwie, armię. Był dumny z siebie ,że dowodzi tak cudownymi goblinami. W końcu jest synem króla ,godnego podziwu władcy ,wspaniałego Rolanda ,którego sława opiewała całą kulę ziemską. Fryderyk niewątpliwie był zadowolony z dzisiejszego południa. Pogładził grzywę białego wierzchowca i opieszale ruszył w stronę swojej ochrony.

****

Elf o –niegdyś- blond włosach dreptał niespokojnie w kółko. Na jego twarzy malował się wyraz czystego niezadowolenia. Podrapał się po głowie rąbiąc przy tym głupkowatą minę. Z pogardą spojrzał na kilkudziesięciu elfickich żołnierzy jęczących z bólu i kładących się na ziemi. Prychnął i kontynuował chodzenie w kółko. Jak na wartą pogardy istotę „blond” włosy ubierał się…w miarę. Nosił uświnioną jakimiś nieznanymi substancjami kamizelkę oraz czarne spodnie. Jego przygarbiona postura oraz grzebanie sobie cały czas w nosie bezbłędnie odwzorowywały jego styl bycia i charakter. Przystając na moment mruknął coś pod swoim orlim nosie. Znowuż zmierzył swoich wojowników karcącym spojrzeniem. Sapnął i wydarł się:

-Ug!!! Do mnie!

Jak rażony piorunem zza drzewa wyskoczył –obdarzony wielkim mięśniem piwnym- pucołowaty ,czarnowłosy elf. Po czole spływały mu strumieniami krople potu. Wyglądał jakby przed chwilą uciekał przed stadem głodnych lwów ,choć patrząc na jego wielkie brzuszysko można by sądzić ,że to zwierzęta byłyby obiadem ,a nie on. Najszybciej jak potrafił podbiegł do rozdrażnionego współplemieńca.

-Melduję się generale Czig!- zawołał chrapliwym ,niskim głosem.

-Co to ma znaczyć!?- skrzeczał generał wskazując paluchem na zwijających się z bólu żołnierzy. Domagał się odpowiedzi ,lecz tak naprawdę zawsze była taka sama.

-Kiepskie przygotowanie taktyczne ,niesprzyjająca pogoda i strategiczne położenie wojsk nieprzyjaciela ,sir!- szybko odpowiedział Ug ,bowiem znał tę formułkę na pamięć.

Stara śpiewka.- pomyślał zrezygnowany Czig- Mogliby chociaż wymyślić inną wymówkę…łamagi!!- ostatnie słowo dowódca wykrzyczał na głos.

Wtedy rozmyślania generała przerwał „prawie” ,cichy ,zduszany przez ściskanie pośladków dźwięk. W mgnieniu oka, w nozdrza elfa wodza wleciał nieprzyjemny zapaszek. Czig powoli obracał łeb w stronę Uga. Elf wyszczerzył pożółkłe ,zeżarte przez próchnice zębiska a na jego mordzie pojawił się odpychający grymas.

Ug poczerwieniał.

-Ug…-zaczął generał powolnym krokiem zbliżając się ku grubasowi. Pokręcił głową aż strzyknęły mu kości. Zacisnął pięści. Z każdym krokiem jego uśmiech poszerzał się.

-To te pobitewne emocję ,sir!- niemal wypłakał przestraszony tłuścioch- Proszę mnie nie karcić!

Ciemnowłosy ,gruby elf odwrócił się na pięcie i pognał prosto przed siebie. Jak na swoje gabaryty, spaślak biegł dosyć szybko. Niemal czując na sobie karzącą pięść swojego wodza ,Ug gnał ile sił w grubiutkich nóżkach. Nie zamierzając zarabiać cięgów ,elf starał się zgubić swojego kata wbiegając między innych członków swojej rasy.

Czig, mało co nie toczący piany z pyska ścigał biednego tłuściocha.

-Ty beko goblińskiego sadła ,wracaj tu!- wrzeszczał jak opętany.- Jak Cię dorwę ,to znajdę sposób żeby zatkać te twój spasiony odbyt! Ty tchórzliwa świnio!

Czig mknął obsesyjnie za swoją ofiarą a w jego ślepiach jarzyła się żądza mordu! Grubasek był jednak sprytniejszy niż podejrzewał. Krył się gdzie popadło wyprowadzając w pole swojego adwersarza.

Inne elfy, widząc to szybko poweselały i skrzętnie dobierając słowa podjęli piosenkę o zaistniałej sytuacji. Leciała ona mniej więcej ,tak:



Gdy bączka puścił ,uciekł w mig,

Lecz w pogoń puścił się za nim Czig!

Zły, tocząc pianę z pyska gnał,

Spaślak nieco szczęścia miał,



Ug krył się za drzewami,

Ale i tam Czig pędził z kłami!

Pełen chęci mordu zły generał,

Coraz bardziej tłuściochowi doskwierał,



Zdołał się już spocić grubasek cały,

A generał bezustannie rozszalały!

Ug pędzi ,elfy tratuję,

Czig już prawie do niego doskakuję!



Gdy gonitwa dochodziła do punktu kulminacyjnego elfy poczęły klaskać. Kontynuowały piosnkę:



U!U! Już go prawie generał nasz ma,

Spaślak wymyka się jak trza!

Poczerwieniał Czig ze złości,

Grubas już u nas w szeregach nie zagości!



Cha! Cha! Ma go wódz nasz w garści!

Ug będzie potrzebował leczącej maści!

Bach! Bach! Ależ baryła zbiera cięgi!

Będzie miał na mordzie niezłe pręgi!



No! No! To dopiero potyczka niemała,

Gdyby nasza armia tak walczyła cała!

Czerwona jak burak twarz Uga,

Spływa mu po policzku krwi struga,



Nie pozbiera się tłuścioszek prędko,

Może zrzuci trochę sadełko?

Bam! Bam! Kolejne grzmoty na grubasa ciele,

Siniaków ma Ci on już wiele!



ło! ło! To już koniec będzie tej piosenki,

Ciekawe czy pozbiera się elfik wielki?

Osuwa się Ug na ziemie,

A to wszystko przez pierdzenie!



Kiedy elfy skończyły swą pieśń eksplodowały gromkim rechotem. Po każdym ciosie ,który lądował na ryju spaślaka ,żołnierze zamiast z bólu tarzali się po ziemi ze śmiechu. Niektórzy z nich jeszcze podjudzali generała do wymierzenia kolejnych ciosów ,ale gdy Ug osunął się nieprzytomny na ziemie ,dowódca zaprzestał bijatyki.

-Słuchajcie leniwe ścierwojady!- Czig zwrócił się teraz do pozostałych wojowników- Jeśli ktoś z was pójdzie w ślady tego głupca ,to skończy tak samo jak on!

Po tej groźbie elfy przestały wreszcie rżeć. Znowu przypomniały sobie o swoich bólach i na nowo zaczęły marudzić. Wódz odszedł o całego zgiełku i pozwolił innym naśmiewać się z tłuściocha. Przysiadł pod drzewem z rozłożystą koroną. Sapnął. Nie myślał nawet ,że pościg za takim słoniskiem tak go zmęczy. Ale dostało się łamadze jednej!- radował się w myślach.- Nikt nie będzie pierdział w mojej obecności! Jestem wodzem i należy mi się szacunek. Tym leniwym szczurom przydałoby się trochę dyscypliny.-dumał sobie.

Znowuż pogrzebał sobie w nochalu. Chyba go to uspokajało ,ponieważ gniew zaczął w nim powoli dogasać. Cały czas rozmyślał. Dlaczego elfy cały czas przegrywają bitwy z goblinami? Jaka była tego przyczyna?

Myślał tak i myślał. Począł się robić senny. Jego powieki ważyły według niego chyba z tonę. Nie mógł się powstrzymać. Rozłożył się na trawce pod drzewkiem i zaraz zasnął. Chrapał bardzo głośno.

Jak każdy elf.



****

-Na cześć księcia Fryderyka i wielkiego króla Rolanda!!- krzyknął goblin o jasnej długiej brodzie. Stał przy monumentalnych drzwiach do sali tronowej i obwieszczał wszystkim ,że oto nadchodzą władcy tych ziem.

Przy dźwięku fanfar i oklaskach do sali wkroczył sędziwy król. Długa ,biała broda niemal zamiatała podłogę gdy goblin szedł przygarbiony po czerwonym dywanie. Na jego głowie połyskiwała złota korona a w rękach równie błyszczące berło. Kroczył powoli podpierając o idącą przy nim goblinicę- królową.

Tuż za nim z dumnie wypiętą piersią szedł Fryderyk. Na jego przygładzonych na jeden bok ,brązowych włosach spoczywała smukła ,srebrna korona. Właściwie był to diadem. Książe ubrany w odświętny strój prezentował się wspaniale. Obcisłe czerwone rajtuzy wyraźne zarysowywały jego mięśnie na nogach. Natomiast wyszywany złotawą nicią kaftan z wypychanymi barkami ,dodawał mu tężyzny fizycznej. Machał teraz do swoich poddanych uśmiechając się przy tym nonszalancko. Nie spieszył się specjalnie ,gdy szedł po czerwonym ,niemal pluszowym dywanie chciał by go podziwiano. Pysznił się przed innymi. Pragnął być w centrum uwagi. Lubił kiedy wszyscy patrzyli się na jego bogaty ubiór. W końcu jednak ,poganiany przez małe goblińskie dziewczynki ,które trzymały końcówki jego peleryny, przyspieszył.

Doszedłszy na sam koniec sali ,do trzech ,złotych tronów z oparciami w kształcie lwów ,orszak króla Rolanda odwrócił się do zgromadzonych. Stary król ,gestem dłoni nakazał ciszę.

-Witam was bracia!- zawołał głośno jak tylko potrafił ,by każdy go usłyszał. Niestety jego chrapliwy ,starczy głos nie był już tak donośny jak niegdyś.

Po słowach ukochanego władcy znowuż podniosły się wiwaty. Roland po raz kolejny nakazał spokój.

-Odnieśliśmy kolejne zwycięstwo nad złem.-kontynuował- Zwycięstwem tym zaś, pokierował mój syn i jedyny następca tronu ,Fryderyk!

Kolejnym słowom króla wtórowały wiwaty i okrzyki radości. A książę wystąpił naprzód i ani myślał uciszać poddanych. Uwielbiał to! On ,niezwyciężony generał! On, następca tronu!

Fryderyk nie uciszał zgromadzonych. Zrobił to jego ojciec.

Roland nie podzielał wesołości syna ,gdyż na jego poznaczonej zmarszczkami ,zielonej twarzy pojawił się smutek.

Wkrótce książę ,król i królowa zajęli miejsca w tronach. Władca goblinów „rozkazał” swym poddanym ucztować i bawić się.

-Zasmakujcie wytrawnego ponczu Rylindella!- zachęcał staruszek.

Nie trzeba było nikogo bardziej zachęcać ,bowiem znana specjalność dworskiego kucharza cieszyła się uznaniem wśród goblińskiej społeczności szlacheckiej.

Roland zmusił się na słaby uśmiech ,ale zaraz potem jego wyraz twarzy znowuż zmienił się w pochmurny ,gdy spojrzał jak Fryderyk pyszni się nawet na siedząco. Książe po raz kolejny prezentował klatkę piersiową i machał zalotnie do goblinich panienek.

Król potrząsnął nim. I półszeptem pouczył:

-Zachowujesz się jak arogancki szczeniak!

Książe zaprzestał swoich pokazów i zwrócił wzrok ku swojemu ojcu. Wydawał się być zaskoczony.

-Muszą darzyć mnie szacunkiem. Niech wiedzą czyim jestem synem!- zaprotestował młody goblin.

-Pysznienie się ,nie przyniesie Ci szacunku!- skarcił go kolejny raz król.- Na niego trzeba zapracować.

-Mają mnie mylić z synem rzemieślnika!- wybuchnął Fryderyk. Oczy większości z zebranych zwróciła się ku nim.

-Uspokój się synu!- król pouczył księcia- Gdy chwalisz się tym co masz…- zasapał- zniżasz się do poziomu elfickiego wodza ,który chełpi się przed swoimi żołnierzami tym ,że dał właśnie w mordę jakiemuś grubasowi!

-Każdy goblin musi wiedzieć gdzie jest jego miejsce! Moje jest tu! Na tronie! I wszyscy winni wiedzieć ,jak wygląda książę! Jeśli ja im tego nie pokaże ,to kto!?

Roland zakrył dłońmi twarz. Jego oddech stawał się coraz cięższy.

-Nie tak Cię wychowywałem.- wydusił spomiędzy zakrytych ust.-Nie tak…

Król nic już nie mówił. Fryderyk wydawał się być zadowolony z tego ,że obronił swego stanowiska na temat jego zachowania. Rozsiadł się wygodnie i rozkazał przynieść mu ponczu i smażonego kurczaka.

Kiedy oderwane udko kurczaczka wędrowało już do fryderykowych ust drzwi otworzyły się na oścież. Do pomieszczenia wpadło jak burza czterech orków ,odzianych w płytowe zbroje z czerwonymi szarfami zatkniętymi na rękojeściach wystających mieczy i pomiędzy płytami od zbroi. Książe opuścił udko z powrotem na talerz. Nie cierpiał kiedy te orki wpadały tu tak bez zaproszenia. Szczyt bezczelności!- pomyślał. Szczególnie zaś, nie lubił tego zielono skórego ,który szedł na przedzie.

Fryderyk wstał i wyszedł na spotkanie posłańcom. On oraz wielki ,tęgi ork stanęli przed sobą patrząc sobie prosto w oczy. Przybysz był większy od księcia. Zawdzięczał to w pewnej mierze swojej zbroi ,która dodawała mu paru centymetrów a barkach. Emisariusz poprawił swój brązowy kuc ,potrząsnął głową i warknął cicho.

-Chcę rozmawiać z twoim ojcem a nie z tobą szczeniaku.- powiedział szeptem do Fryderyka.

-Bacz na słowa , bo nie jesteś u siebie. Mógłbym kazać Cię ściąć!- odpowiedział błyskawicznie goblin.

Ork uśmiechnął się ,gdyż wiedział ,że młody władca nie ma jeszcze takiej władzy. Przepchnął delikatnie Fryderyka i wystąpił naprzód. Opadł na jedno kolano i zawołał:

-Witam wspaniały królu Rolandzie! Władco miasta Goldgate i wszystkich krain na północ stąd. Wybacz ,o wielmożny za to nagłe wtargnięcie ,ale sprawa jest poważna!

-Jakby kiedykolwiek wpadali tu inaczej.- zamarudził pod nosem syn władcy Goldgate.

Roland słuchał uważnie. Też nie przepadał za nagłymi wizytami orków ,ale nie okazywał tego otwarcie. Gobliński król był dobrym dyplomatą ,więc nie chciał psuć swoich kontaktów z pożytecznymi w walce sojusznikami.

-Jam jest Rughar. Generał straży króla Grumwoolda z Wolfsfang. Kłaniam się nisko!- dodał po chwili posłaniec a następnie spuścił pokornie głowę.

Roland oblizał usta po niedawno spożytej potrawie. Postukał palcami w oparcie tronu i rzekł:

-Witam ,Rugharze! Z jakąż to sprawą przysyła Cię do mnie król Grumwoold?

Przez dłuższy czas orczy emisariusz nic nie odpowiedział aż w końcu:

-Nie cierpiącą zwłoki.

****

Chwilę zajęło aż posłańcy napchali swoje brzuszyska. Oczywiście po ciężkiej podróży byli bardzo zmęczeni i tłumaczyli się ,że muszą szybko coś zjeść ,bo inaczej nie będą w stanie przekazać cennych informacji.

-Sprawa nie cierpiąca zwłoki…akurat.-prychnął Fryderyk patrząc ,jak orkowie zapychają się jedzeniem.

Roland też wydawał się zirytowany całą sytuacją. Sojusznicy goblinów z Wolfsfang nigdy nie byli ułożeni ,ani nigdy nie posiadali zbytniej ogłady. Wszędzie czuli się ,jak u siebie. Rughar skończył kolejną porcję zupy i wydął brzuch. Potem odrażająco beknął.

-Nie jesteś w swoim chlewie!- zganił go książę.

-Eee, tam! Mój czy nie mój ,chlew jak każdy inny!- zripostował ork i wybuchnął grubiańskim śmiechem mieszanym z beknięciami.

Dopiero gdy spoczął na nim pełen pogardy wzrok króla ,Rughar uspokoił się. Zmienił pozę na prostą a nawet wytarł gębę chusteczką.

-Czy możemy nareszcie przejść do sprawy ,z którą przysłał Cię do mnie król Grumwoold?- zapytał zrezygnowany Roland.

-Nie widzę żadnych przeszkód.-odrzekł grzecznie ork z trudem powstrzymując kolejny chamski odruch.

-Przejdźmy ,więc do sali audiencyjnej ,gdzie wysłuchał waszych…nowin.- postanowił ucieszony król. Wreszcie mogli przejść do ciekawszych spraw. Władca Goldgate nie ukrywał ,że intrygowały go wiadomości ,z którymi przybyli do niego orkowie.

Roland ,Fryderyk ,doradca króla i Rughar udali się do pomieszczenia ,w którym przyjmowano gości ściągających do suwerena goblińskiego miasta.

Salka nie była wielka. Była wręcz przytulna. Na podwyższeniu znajdowały się już tylko dwa trony ,bowiem trzeci-dla królowej- nie był potrzebny ,gdyż uznano ,że kobiety nie powinny angażować się w politykę. Na środku izby stał duży okrągły stół. Przy ścianach stało kilka mniejszych stolików ,na których były kielichy do winka oraz tace do podawania jedzenia.

Roland zajął miejsce na tronie a Fryderyk na drugim koło niego. Doradca króla ,niejaki Fruling, stanął blisko stolca swojego władcy. Rughar, nie chcąc bardziej denerwować nerwowych goblinów, sterczał jak słup nie myśląc usiąść. Zapanowała chwila niezręcznej ciszy ,którą przerwało narzekanie księcia:

-I co? Będziesz tu tak stać czy zaczniesz gadać?

Rughar pokręcił głową i spojrzał spode łba na księżulka. Roland też skarcił wzrokiem niesfornego syna.

-Nawet nie można się wtrącić.- powiedział cicho pod nosem Fryderyk ,tak by nikt go nie usłyszał. Młodzieniaszek machnął obojętnie ręką i zapadł się w tronie.

-Słucham Cię cny Rugharze?- odezwał się po chwili król.

Orczy posłaniec przełknął ślinę. Odetchnął raz i drugi ,po czym zabrał się za wyjaśnianie jego wizyty:

-Jak wiesz ,o Wielki, miasto mojego króla ,Wolfsfang, leży na północnych rubieżach ,blisko rzeki Skra. Często wypuszczamy na zwiad naszych wilczych jeźdźców.- kiedy wspomniał o elitarnej jednostce napiął dumnie pierś.- Zwykle nasi zwiadowcy wracali cali i zdrowi i najczęściej nic złego się nie działo. Jednak jakieś niecałe dwa tygodnie temu ,grupka naszych jeźdźców, w której znajdował się również mój kuzyn-łza zakręciła mu się w oku.-nie powróciła. Zmuszeni ,więc byliśmy do wysłania kolejne ,która miała odszukać maruderów. I kolejna nie wróciła. Króla Grumwoolda zaniepokoiła zaistniała sytuacją ,toteż wysłał większą brygadę ratunkową. Wśród tejże gromadki znalazłem się również ja i paru naszych czarodziejów…na nasze szczęście.

Na twarzy Rolanda malowała się coraz większa ciekawość.

- Podążyliśmy tropem ostatniego zwiadu.-kontynuował Rughar- Gdy dotarliśmy do lasu ,który patrolować mieli poszukiwani ,naszego maga coś dopadło. Zaczął się szarpać ,bulgotać coś nie do zrozumienia. Osunął się na ziemie i popadł w dziwne konwulsję. Inni czarodzieje zebrali się nad nim i zaczęli wznosić modlitwy do Uraka, naszego bóstwa. W końcu opętany czymś mag rzucił się na pozostałych z gołymi rękoma wrzeszcząc jakieś głupoty. Naturalnie trzeba było się go pozbyć…- ork zawiesił głos- No ,ale trudno takie jest życie! Po tym zajściu cała nasza brygada wzniosła modlitwy do naszego Boga. Prosząc o łaskę i błogosławieństwo. Wystraszeni szamani rzucili na nas zaklęcia chroniące…o dzięki Ci wszechpotężny Uraku!- Rughar wzniósł ręce do góry- Ykhm… a więc po tym zajściu pospieszyliśmy dalej. Na wielki topór mocarnego Uraka! Cośmy ujrzeli? Dwa zaginione zwiady tańczące nago wokół posiekanego na kawałki wilka. Właśnie go skurczybyki pałaszowali! Ale się za kuzynka wstydziłem ,jak ujrzałem go ze sterczącym na wierzchu przyrodzeniem. Przebóg! Myślałem ,że to jakiś czar ,albo iluzja jaka. Kiedy nas zobaczyli ,zaczęli rechotać jak opętani przez diabła. Wyglądali jakby byli dzikusami z buszu! Natychmiast podszedłem do niesfornego kuzynka pokazującego to i owo. Dałem mu raz czy dwa po mordzie…a ten co!? Zaczął sobie w nochalu dłubać a następnie chciał mi to włożyć do ust. Wkurzyłem się oczywiście ,więc tak jak stałem dałem mu z prawego sierpowego. Ten upadł i zaczął coś tam krzyczeć. Nie zrozumiałem co. Wtedy to ,nasze zguby rzuciły się na nas z zębami i rękami. Z wojownikami takiego pokroju ,jak ja, rzecz jasna szans nie mieli. Wszystkich żeśmy położyli martwych poza moim kuzynem ,którego zawlekliśmy do miasta. Do dziś nad nim pracują i nic. Bez efektów…poza jednym.

Fryderyk i Roland spojrzeli na niego dociekliwie.

-Przestał wkładać sobie palec do tyłka a potem go wąchać-dodał po chwili Rughar.

Król i książę wymienili między sobą zniesmaczone spojrzenia.

-No ,ale co to ma wspólnego z nami? To przecież wasz kłopot!- odezwał się po chwili namysłu młody goblin.

Stary gobliński władca ,po raz pierwszym w dniu dzisiejszym zgodził się z synem. Orkowie z Wolfsfang byli ,co prawda ich sojusznikami ,ale w wojnach dotyczących ich bezpośrednio. Z prywatnymi sprawami radzili sobie zwykle sami. Roland przeniósł wzrok na Rughara oczekując odpowiedzi.

Emisariusz wyprostował się i odrzekł:

-W ostatnich dniach zauważyliśmy coś bardzo dziwnego. I to coraz bliżej naszych miast. Ano spostrzegliśmy w pobliżu Wolfsfang ekscentryczną drużynę. Byli to: jasnowłosy elf ,siedzący wyniośle na białym ogierze ,a przy nim dwóch zadbanych krasnoludów i ubranego niczym król człowieka. Wysłaliśmy im na spotkanie dziesięciu jeźdźców i co? Wrócił tylko jeden ,na dodatek nie o własnych siłach. Ma szczęście ,że w ogóle powrócił. Gdyby nie to ,że szybko wysłaliśmy tam dodatkową grupkę ,najprawdopodobniej nie przeżyłby.

Szczęki Fryderyka i Rolanda sięgały niemal posadzki. Nie mogli wyjść ze zdziwienia. Dziesięciu sławnych ,orczych wilczych jeźdźców rozgromiona przez elfa ,człowieka i dwójkę krasnali!? Przecież to jest niemożliwe! Wredne stworzenia powinny uciekać w podskokach a orkowie nie powinni stracić nawet jednego żołnierza.

Roland ciężko oparł się o tron i z wytrzeszczonymi oczyma oddychał ciężko. Książę wciąż był w szoku. Starał sobie wyobrazić całą tą paradoksalną sytuacje. Równie dobrze stonka mogłaby zabić bażanta- głowił się. Fryderyk wstał ze stolca. Starał się przybrać opanowaną pozycję ,choć ciągle nie mógł wyjść ze zdziwienia. Widział w tych okolicznościach szanse dla siebie. Mógłby zabłysnąć zarówno w oczach swego ojca ,jaki i Grumwoolda. No ,i przede wszystkim dopiec wkurzającemu Rugharowi. Młody goblin pokręcił się chwilę w kółko. Zaraz potem stanął ,jak rażony piorunem i oznajmił:

-W związku z zaistniałą sytuacją ,widzę tu zagrożenie dla Goldgate. Za twoim pozwoleniem ojcze,- książę padł na jedno kolano przed obliczem króla- chciałbym zorganizować grupę ,którą będę kierował osobiście. Wyruszymy wtedy w stronę Wolfsfang i zbadamy las ,w którym orkowie dojrzeli coś dziwnego. Bowiem wydaje mi się ,że nasi czcigodni sojusznicy sami nie dadzą sobie rady z zagrożeniem.

Rughar poczerwieniał ,zdenerwowany zachowaniem szczeniackiego księcia tupnął ciężkim buciorem o podłogę.

-Ciekawe ile ten gnojek wymyślał to przemówienie?- żachnął się pod nosem posłaniec.

Dostrzegając oburzenie orka ,Fryderyk zamyślił się chwilę. Po raz kolejny dostrzegł okazję do jeszcze większego popisania się przed Rugharem. Uśmiechnął się podstępnie i rzekł wprost do emisariusza:

-Pragnąłbym również by towarzyszył się cny Rughar!

Zielono-skóry błysnął kłami. Prawidłowo odczytał wyzwanie księcia. Odwzajemnił podły uśmieszek. Pokaże temu wypierdkowi gdzie jego miejsce.- oznajmił przed samym sobą ork.

-Będę zaszczycony mogąc Ci towarzyszyć!- odpowiedział po chwili Rughar.

Roland pokiwał z aprobatą głową i podobnie jak wszyscy w sali- poza doradcą ,który na siedząco uciął sobie krótką drzemkę- uśmiechnął się.

[/b]
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

3
Sprawdzam na bieżąco.
Ich płytowe zbroje świeciły dzięki monotonnemu polerowaniu ich przez służbę.


Może poprostu: Ich płytowe zbroje świeciły dzięki monotonnemu polerowaniu przez służbę? :)


Okryci sławą na całym świecie jeźdźcy nie lękali się nikogo poza swoim własnym królem ,albo dowódcą.


Wydaje mi się, że po jeźdźcach powinien być przecinek(ale sama mam problemy z interpunkcją). Może jakaś siła wyższa to potem zweryfikuje. Podobnie tu:
Dzielny szlachcic Fryderyk siedział dumnie na swym białym mustangu mrużąc oczy przed promieniami słonecznymi
wydaje mi się, że po mustangu mógłby być przecinek (ręki za to nie dam :P) W ogóle interpunkcja tu tak... mało przecinków wrzucasz (znam to, też na to choruję :P) Poza tym, pamiętaj, że przycinek ma być "przyklejony" do wyrazu za którym się pojawia np mówił, że a nie mówił ,że, kwestia zapisu jest ważna :) Na Boga - czytam dalej i ty tak robisz notorycznie! :P


Piękny dzień na bitwę- zamyślił się rycerz.
Wydaje mi się, że poprawnie zapisuje się tak: Piękny dzień na bitwę, zamyślił się rycerz.


Byli bardzo zdyscyplinowani ,byli wzorem cnót i obowiązków młodego pokolenia ,byli najlepsi w swoim fachu. Zresztą ,który goblin taki nie był?
Byli, byli :P


Każde dziecko było uczone do walki z tymi „bestiami”
uczone walczyć albo uczone walki z (jak bardzo chcesz do walki to mniej zgrzyta: przyuczane do walki)



Gdy tylko niegodziwe elfy usłyszały tentem tysięcy kopyt spojrzały po sobie uśmiechając się szyderczo.
tętent! tętent! !! !!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Co to w ogóle jest tentem?!


Zaskrzeczały coś w swoim niezrozumiały języku ,który był plątaniną klątw oraz obelg i wybiegły z lasu blisko polany.
Literówka: niezrozumiałym. Eee i że ten las był blisko polany, tak? I znowu ten nieszczęsny przecinek

Goblińscy kawalerzyści
a
Goblini łucznicy
Why?

Tak ,więc to gobliny miały przewagę ,dzikie elfy posiadały jedynie pokrzepiającą ich przewagę optyczną ,dzięki której pozostawały troszkę dłużej na polu bitwy.
Tak więc, to gobliny...-> przecinki!! Dalej -> powtórzenie

ciskali w wojaków krzywe ,nietrwałe włócznie a czasem nawet skakali na nich gryząc odsłonięte części ciała.
Co to, u licha, są nietrwałe włócznie?


Fryderyk wespół ze swoją eskortą wbijali się w coraz większe oddziały wroga.
Chodzi ci o to, że wbijali się głębiej w oddziały wroga czy o to, że oddziały wroga rosły -> bo z tego zdania wynika to drugie.


Jego rumak stanął na tylnich kopytach a on sam wykonał długie ,silne cięcie posyłając trzy elfickie łby na glebę.
Perła... perlista perła!


Fryderyk, usatysfakcjonowany kolejnym zwycięstwem nad niegodnymi przeciwnikami, spoglądał nonszalancko na swą ,wyglądającą jak nie po bitwie, armię.
Jak wygląda armia po bitwie, która wygląda jak nie po bitwie? :P


W końcu jest synem króla ,godnego podziwu władcy ,wspaniałego Rolanda ,którego sława opiewała całą kulę ziemską.
Którego sławę opiewa cała kula ziemska. To kula ziemska opiewa!


Elf o –niegdyś- blond włosach dreptał niespokojnie w kółko.
Que?


Podrapał się po głowie rąbiąc przy tym głupkowatą minę.
Rąbiąc? czy robiąc?


Jak na wartą pogardy istotę „blond” włosy ubierał się…w miarę.
Blond włosy to nazwa jednostkowa tego elfa tak? Szok poznawczy! No i po istotę przecinek!



Jego przygarbiona postura oraz grzebanie sobie cały czas w nosie bezbłędnie odwzorowywały jego styl bycia i charakter.
Kolejne git zdanie! Mogę je cytować? :P


Przystając na moment mruknął coś pod swoim orlim nosie.
pod orlim nosem, po moment chyba przecinek powinien być.


Sapnął i wydarł się:

-Ug!!! Do mnie!
A to jest genialne!


-Kiepskie przygotowanie taktyczne ,niesprzyjająca pogoda i strategiczne położenie wojsk nieprzyjaciela ,sir!- szybko odpowiedział Ug
kolejne dobre zdanie! :D


Wtedy rozmyślania generała przerwał „prawie” ,cichy ,zduszany przez ściskanie pośladków dźwięk.
Po prawie bez przecinka


W mgnieniu oka, w nozdrza elfa wodza wleciał nieprzyjemny zapaszek.
elfa-wodza (jakim cudem tu nie wstawiłeś "-"?) może lepiej uderzył w nozdrza ten zapach ale jak tam sobie chcesz :P


To te pobitewne emocję ,sir!
Padłam i nie wstaje -> dobre!


Ty beko goblińskiego sadła ,wracaj tu!- wrzeszczał jak opętany
a ja myślałam, że on był elfem :P to taka obraza u nich przyjęta?

Jak Cię dorwę ,to znajdę sposób żeby zatkać te twój spasiony odbyt!
nie wiem po co zatykać odbyt, ale ten nie te


Inne elfy, widząc to szybko poweselały i skrzętnie dobierając słowa podjęli piosenkę o
inne elfy (wtrącenie) podjęły


Ug pędzi ,elfy tratuję,

Czig już prawie do niego doskakuję!
ę?

tratuje i doskakuje wystarczy, bez przesady, co? :P btw -> piosenka wymiata :P
Osuwa się Ug na ziemie,

A to wszystko przez pierdzenie!
hahahaha :P dobre!


Kiedy elfy skończyły swą pieśń eksplodowały gromkim rechotem.
zabiłeś wszystkie elfy!


Po każdym ciosie ,który lądował na ryju spaślaka ,żołnierze zamiast z bólu tarzali się po ziemi ze śmiechu.
to kogo on w końcu lał? grubasa czy wszystkich? (chodzi ci o to, że oni byli zdezelowani po bitwie, tak? ale jak mam to pamiętać? po tym jak się popłakałam ze śmiechu...) aha i za często w tym fragmencie powtarzasz "cios"

Wódz odszedł o całego zgiełku i pozwolił innym naśmiewać się z tłuściocha.
literówka - od

Nie myślał nawet ,że pościg za takim słoniskiem tak go zmęczy.
tak, tak

Ale dostało się łamadze jednej!- radował się w myślach.- Nikt nie będzie pierdział w mojej obecności! Jestem wodzem i należy mi się szacunek. Tym leniwym szczurom przydałoby się trochę dyscypliny.-dumał sobie.
Myśli raczej po przecinku a jak chcesz z tego zrobić jakiś wewnętrzny monolog(albo i zewnętrzny) to musisz zacząć od nowej linii.

Przy dźwięku fanfar i oklaskach do sali wkroczył sędziwy król.
Przy oklaskach i dźwięku fanfar albo przy dźwięku fanfar i oklasków, to wyżej jakoś dziko brzmi. Potknęłam się na nim i prawie złamałam nogę.


Na jego głowie połyskiwała złota korona a w rękach równie błyszczące berło.
Przeczytaj to na głos. W skrócie czego się czepiam -> w jego rękach połyskiwało równie błyszczące berło, tak?


Kroczył powoli podpierając o idącą przy nim goblinicę- królową.
podpierając się.


Natomiast wyszywany złotawą nicią kaftan z wypychanymi barkami ,dodawał mu tężyzny fizycznej.
To znaczy, że jak nosił ten kaftan - to był silniejszy? Magiczny kaftan!

A książę wystąpił naprzód i ani myślał uciszać poddanych. Uwielbiał to! On ,niezwyciężony generał! On, następca tronu!

Fryderyk nie uciszał zgromadzonych. Zrobił to jego ojciec.
eh powtórzenia!


Roland nie podzielał wesołości syna ,gdyż na jego poznaczonej zmarszczkami ,zielonej twarzy pojawił się smutek.
rozumowanie logiczne - Roland nie był wesoły, bo był smutny


Wkrótce książę ,król i królowa zajęli miejsca w tronach.
Myślałam, że po prostu na nich usiądą. To te trony wielkie musiały być :P



Fryderyk wydawał się być zadowolony z tego ,że obronił swego stanowiska na temat jego zachowania.
swego, jego tego i owego i jeszcze tamtego!


Rozsiadł się wygodnie i rozkazał przynieść mu ponczu i smażonego kurczaka.
przynieść sobie


Do pomieszczenia wpadło jak burza czterech orków ,odzianych w płytowe zbroje z czerwonymi szarfami zatkniętymi na rękojeściach wystających mieczy i pomiędzy płytami od zbroi.
nie rozumie ale strasznie dużo płyt


Szczyt bezczelności!- pomyślał. Szczególnie zaś, nie lubił tego zielono skórego ,który szedł na przedzie.
Siła wyższa mi mówi, że zielonoskóry razem się pisze(w moim idiolekcie takich zasad nie ma :P) Mnie nurtuje ten zielonoskóry z innego powodu -> ja myślałam, że oni wszyscy są zieloni O_o ale już mi siła wyższa wytłumaczyła, że to znowu jakiś zamiennik, żeby powtórzenia nie było


On oraz wielki ,tęgi ork stanęli przed sobą patrząc sobie prosto w oczy.
każdy sobie oni sobie :D


Zawdzięczał to w pewnej mierze swojej zbroi ,która dodawała mu paru centymetrów a barkach.
w barkach


Ork uśmiechnął się ,gdyż wiedział ,że młody władca nie ma jeszcze takiej władzy.
ważnym jest, żeby władca miał władzę :)


Wybacz ,o wielmożny za to nagłe wtargnięcie ,ale sprawa jest poważna!
wybacz TO nagłe wtargnięcie

Chwilę zajęło aż posłańcy napchali swoje brzuszyska. Oczywiście po ciężkiej podróży byli bardzo zmęczeni i tłumaczyli się ,że muszą szybko coś zjeść ,bo inaczej nie będą w stanie przekazać cennych informacji.
boskie! tak trzeba, zwłaszcza, gdy sprawa nie cierpi zwłoki :D

O Fryderyk też tak myśli :P

Roland też wydawał się zirytowany całą sytuacją. Sojusznicy goblinów z Wolfsfang nigdy nie byli ułożeni ,ani nigdy nie posiadali zbytniej ogłady.
Nigdy nie byli ułożeni, nigdy też nie posiadali zbytniej ogłady / nigdy nie byli ułożeni, ani nie posiadali zbytniej ogłady


Przejdźmy ,więc do sali audiencyjnej ,gdzie wysłuchał waszych…nowin
wysłucham - literówka

Doradca króla ,niejaki Fruling, stanął blisko stolca swojego władcy.
W języku polskim stolec ma no... jakby... no jakby ci to powiedzieć, no... to niekoniecznie znaczy krzesło :P




Rughar, nie chcąc bardziej denerwować nerwowych goblinów, sterczał jak słup nie myśląc usiąść.
No bo po co denerwować kogoś nerwowego :)


Nawet nie można się wtrącić.- powiedział cicho pod nosem Fryderyk ,tak by nikt go nie usłyszał.
po wtrącić nie ma kropki (sprawdź zapis dialogów)


Jednak jakieś niecałe dwa tygodnie temu ,grupka naszych jeźdźców, w której znajdował się również mój kuzyn-łza zakręciła mu się w oku.-nie powróciła.
to jest już w ogóle potwór-nowotwór!


Zmuszeni ,więc byliśmy do wysłania kolejne ,która miała odszukać maruderów
Kolejnych(gdy grupek) albo kolejnej (gdy jednej) ..... które miały lub która miała. Zaraz po tym zdaniu paskudne powtórzenie.


Króla Grumwoolda zaniepokoiła zaistniała sytuacją ,toteż wysłał większą brygadę ratunkową.
sytuacja- literówka

Wśród tejże gromadki znalazłem się również ja i paru naszych czarodziejów…na nasze szczęście.
Siła wyższa mówi: kilku.

Osunął się na ziemie i popadł w dziwne konwulsję.
nie popadł a wpadł, a siła wyższa pyta jakie są niedziwne konwulsje? pisze sie konwulsje! nie ę!


Na wielki topór mocarnego Uraka!
to mi przypomina : "na moc Posępnego Czerepu! HeeeeeeeeeMan!" :D


Myślałem ,że to jakiś czar ,albo iluzja jaka. Kiedy nas zobaczyli ,zaczęli rechotać jak opętani przez diabła.
oni tam mają diabła? O_o to co tam jest? poli-katoliko-urukoteizm?


Stary gobliński władca ,po raz pierwszym w dniu dzisiejszym zgodził się z synem.
po raz pierwszy - literówka


Dziesięciu sławnych ,orczych wilczych jeźdźców
to orczych czy wilczych? albo sławnych? ych...


Fryderyk wstał ze stolca.
lepiej dla niego, że z niego wstał O_o


Starał się przybrać opanowaną pozycję ,choć ciągle nie mógł wyjść ze zdziwienia.
opanowaną pozycję? ale pozycję?!



wcześniej napisałeś:
Doradca króla ,niejaki Fruling, stanął blisko stolca swojego władcy.
a na końcu:
poza doradcą ,który na siedząco uciął sobie krótką drzemkę
kiedy on usiadł? musisz ujednolicić zeznania!



eh! KONIEC!



Czas linczu! :D Jest śmieszne. To były dobre strony.

Teraz złe: zapis, interpunkcja, styl i to chyba wszystko. Masz dużo powtórzeń a czasem starając się ich uniknąć piszesz niezrozumiale dla czytelnika. Pełno błędów interpunkcyjnych! pełno! Nie wypisywałam ich, bo musiałabym skopiować cały tekst! (jak JA widzę błędy w interpunkcji, to jest już tragicznie). Poza tym, źle zapisujesz dialogi i przemyślenia bohaterów(Na Boga! twój sposób wstawiania przecinków wprowadza chaos poznawszy i stan skonfundowania! -> przecinek przylepiony do poprzedniego wyrazu - spacja - wyraz następny, nie odwrotnie!). Styl... o ja. No, to tyle. Nie wiem, co ci powiedzieć, niektóre zdania są ok, większość natomiast jest udziwnionych(do bólu) i wymagających długiego(i intensywnego) procesowania danych. Czasem błędy logiczne(kto ich nie robi?).

No, żeby nie było, że nie ma żadnych dobrych stron, to piosenka jeszcze mi się podobała! I ciekawy pomysł z tym odwróceniem ról i dłubaniem w nosie. Gazy też były śmieszne, ale na przykład(czy tu ma być przecinek?) pierwsza część, ta z bitwą, wcale mnie nie śmieszyła, była sucha(i trzeszczała).

Hmm quo vadis? bo długa droga przed tobą...

Pozdrawiam :) idę się uspokoić - już mnie policzki i brzuch boli od śmiania się. [/quote]
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

4
Dziękuje za wyczerpującą krytykę. Przepraszam za nadwyrężenie twoich policzków i brzucha :D

jeśli chodzi o literówki ,to są w moim tekście takie ,których bym nigdy nie popełnił! Bo są to kategoryczne błędy...ale robie je ,bo nie czytam swojego dzieła po napisaniu :(

Rzeczywiście w tej powieści znajdują się pewne wyrazy ,które były efektem(jak się domyśliłaś) tego ,że starałem się znaleźć jakiś wyraz ,który by się nie powtarzał.

A jeżeli chodzi o STOLCA...no cóż...w necie jest taka strona wyszukująca synonimy. Wpisałem tron i mam stolca :P

Ten blond-włosy i zielono-skóry to dlatego ,że jak w Wordzie wpisywałem te słowa ,to program je podkreślał na czerwono(znaczy ,że źle)



Będę pracował nad błędami!!Jakem ja,Gorin!!

Dodane po 1 minutach:

Tak nawiasem...to twoja krytyka jest dłuższa od mojej pracy :D :D
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

5
To kolejna część powieści "Fryderyk i klejnot odwrócenia". Z tego ,co wyliczyłem będą jeszcze 2 części. Zapraszam do lektury! :D

-------------------------------------------------------------

Część druga

Ciemność od dłuższego czasu spowijała las ,w którym spały elfy. Niebo lśniło światłem tysięcy ,maleńkich gwiazd. Piękna noc. Czig ,przy strzykaniu „rozleniwionych” kości, przeciągał się. Okropnie doskwierał mu ból w krzyżu. Ziemia nie była idealnym miejscem na drzemkę. Ziewnął i podniósł się na równe nogi. Pokręcił chwilę głową by rozruszać kości.

Elficki generał rozejrzał się dookoła. Poobijani żołnierze cały czas ,smacznie spali. Czig spojrzał na nieco oddalone drzewo ,pod którym, jak placek leżał Ug. Na twarzy dowódcy szybko pojawił się uśmieszek. Gdy tylko przypominał sobie pogoń za tym spaślakiem ,od razu zrobił się weselszy. Przespacerował się pomiędzy śpiącymi szeregami. Posiniaczeni ,pogruchotani ,roztrzaskani ,pobici…ileż można by wymieniać epitetów określających armię elfów po bitwie? Czig -od pewnego czasu- złościł się na swoich wojów coraz bardziej. Za dawnych czasów ,to on ,jako pierwszy zwiewał z pola walki. Ale od niedawna ,wymagał od innych coraz więcej.

-Ech. Starość ,nie radość!- skwitował przed sobą Czig.

Zebrał się porywisty wiatr i generałowi przeszedł po plecach nieprzyjemny dreszcz. Potarł dłonią o dłoń i skulił się.

-Oczywiście ,nikt nie pomyślał o rozpaleniu ogniska.- mruknął do siebie- A! Niech Wam dupy przemarzną ,ciamajdy!- zgrzytnął kłami.

Po chwili ,jego czułe uszy dosłyszały jakiś szmer. Czig odwrócił się powoli. Dostrzegł ciemną ,humanoidalną sylwetkę ,która zbliżała się do niego. Zaczął gmerać przy przepasce biodrowej ,poszukując swojego krótkiego miecza. Niech to szlag!- żachnął się w duchu- Pewnie zostawiłem go ,jak kładłem się spać. Zdesperowany ,szukał po omacku ,czegoś ,co nadawałoby się do obrony. O! Jest!- uradował się generał. Natknął się na coś ,w miarę okrągłego i twardego. Pradawna broń elfów-kamień. Czig wyszczerzył kły. Zacisnął kamień w dłoni, tak ,że aż pobielały mu knykcie. Przybysz się zbliżał. Był coraz bliżej. Jeszcze chwile…jeszcze…i… świst! Kamień poszybował w stronę napastnika. Elf już zaczął się cieszyć. Nagle, kamień zakręcił się w powietrzu i skierował w stronę Cziga. Wódz legł ,jak rażony piorunem. Czuł się jakby goblińska kawaleria przejechała mu po łbie. Gwiazdy wirowały mu przed oczyma. Zamknął ślepia. Nareszcie trochę spokoju. Może to już Raj?- zamyślił się Czig. Nie. To nie był Raj. Ktoś agresywnie potrząsnął generałem wybudzając go z marzeń. Elf otworzył oczęta i zobaczył ,pochylonego nad nim…elfa!

To nie był jednak jego wojownik. O, nie! Ten wyglądał przedziwnie! Błyszczące blond włosy ,spięte w kucyk i białe ,długie szaty. Elf ten ,był zadbany ,jak goblin.

-A niech mnie pierun trzepnie!- Czig rozbudził się natychmiast.

Jak na zawołanie ,gdzieś w oddali strzelił piorun. Zaczęło padać. Elficki dowódca nie spuszczał wzroku z dziwnego…pobratymca? Przecież On wygląda ,jak panna!

-Aleś ty brzydki!- jęknął ,leżący na ziemi generał- Wiesz kogo zaatakowałeś!?

- Nieokrzesanego ,brudnego dzikusa! Zakałę elfickiego rodu!- zripostował ,melodyjnym głosem przybysz.

Co to za dziwak!?- myślał Czig- Może i wygląda ,jak My…ale

- Przez jakie tortury musiałeś przejść? Kto Cię tak urządził?- dopytywał się elf w białych szatach.

-Tortury!?- wrzasnął Czig ,opluwając przy tym sterczącego nad nim elfa.- Tortury ,to ty będziesz miał ,jak zaraz się nie wytłumaczysz! żołnierze do broni! Zadźgać tego ścierwojada!- generał zaczął się rzucać. Wyższy od Cziga ,elf zdzielił go pięścią po mordzie.

-Nie kręć się idioto!- krzyknął mu w twarz.

-„Nie kręć się idioto!” ,jeszcze nikt do mnie tak nie powiedział!- dziwił się elficki wódz.-Ej! żołnierze! Obudźcie się łapserdaki!- wrzeszczał na całe gardło Czig.

-Uspokój się. Twoi ,żałośni wojownicy ,smacznie sobie śpią. Dopóki mój czar nie przestanie działać ,będą sobie śnić o czym tylko marzą.

Ostanie słowa dziwnego elfa mocno zaniepokoiły Cziga. Czar? żaden znany mu elf nie potrafił posługiwać się magią. No ,może od czasu do czasu ,ktoś próbował rzucić jakąś klątwę czy coś. Najczęściej ,kończyło się to tym ,że elfy rzucały klątwy same na siebie. Poza tym ,Czig nienawidził magii. Z drugiej strony ,ten ekscentryczny typ intrygował generała. Kim on był? Skąd się wziął? Czemu w ogóle do niego przyszedł? No ,i najważniejsze: Jak doprowadził do tego ,że jego fatałaszki są takie czyściutkie? Czy to też magia?

Gdy przybysz był pewien ,że nieokrzesany elf nieco się uspokoił ,pomógł mu wstać. Czig stanął na nogi ,postukał się w głowę i przybrał groźną pozę. Zmrużył oczy i zadał dziwakowi pytanie:

-Kto ty jesteś?

Nowoprzybyły wyprostował się i wypiął pierś. Był bardzo wysoki. żaden elf nie osiągał takiego wzrostu. Czig wyglądał przy nim ,jak dzieciak. Te ruchy ,gesty. Przecież to goblin w przebraniu ,jak nic!- rozmyślał dowódca.

-Jam jest Melonidell! Wzór prawdziwego elfa!- rzekł melodyjnym głosem przybysz.

„Melonidell”!?- dumał Czig- Przecież to iście goblińskie imię!

-Jak ciebie zwą…cny elfie?- zapytał ,poprawiając sobie włosy Melonidell.

Elficki wódz zapomniał o dobrych manierach. Nie ,on nigdy się do nich nie stosował. Tak więc ,jak to miał w zwyczaju ,zaczął dłubać sobie w nosie.

-Czig jestem. Ale nic Ci do tego!- generał wyjął z nochala paskudny kawałek…czegoś.

-„Czig”? To imię dobre dla goblina! –żachnął się Melonidell- A poza tym, gdzie twoje maniery!? Wyjmij ten brudny paluch z nosa!

Zadbany elf wymierzył Czigowi cios. Dłoń trafiła na rękę dowódcy ,wytrącając ją z równowagi. Paluch zamiast na nosie ,wylądował w oku brudasa.

-Auć! Niech Cię zeżrą mrówki!- krzyknął Czig.

-Masz nauczkę.- odpowiedział na wrzask ,Melonidell- A teraz słuchaj.

Elficki wódz usiadł z powrotem na ziemi. Skrzyżował ręce i prychnął.

Melonidell chrząknął raz i drugi. Przybrał poważną pozycję i rozpoczął opowiadać:

- Ongiś ,byłem taki sam ,jak ty. No ,może trochę mniej prostacki. Aż pewnego słonecznego dnia…

-Przejdź do meritum ,bajkopisarzu!- jęknął znudzony Czig.

-Właśnie miałem taki zamiar!- zdenerwowany ,że mu przerwano ,Melonidell krzyknął- Jeśliś łaskaw ,to mi więcej nie przerywaj!- pogładził włosy ,odchrząknął i kontynuował- Więc ,pewnego dnia zapuściłem się ,wraz z moimi kompanami ,w głąb lasu na północy. Gdy szliśmy głębiej w tą puszczę ,zaczęło dziać się coś dziwnego. Jeden z moich towarzyszy począł nagle okropnie, niezrozumiale gadać. Wtedy było to dla mnie dziwne. Reszta naszej grupy patrzyła po sobie. Nie wiedzieliśmy ,co robić! Ależ my byliśmy dzicy! Zostawiliśmy go z tyłu ,gadał cały czas sam do siebie. W końcu ,wszyscy zaczęliśmy zachowywać się inaczej niż zwykle. Rozmawialiśmy miedzy sobą ,tak, jak pozostawiony przez nas druh. Potem zakręciło mi się w głowie. Popatrzyłem na siebie i nie miałem pojęcia czemu mam na sobie tylko przepaskę biodrową. Innych też to dziwiło. Moje wcześniejsze życie wydawało mi się wtedy ,snem. Nie umiem wytłumaczyć ,dlaczego wcześniej zachowywałem się ,jak dzikus. Szybko znaleźliśmy grupę jakiś goblinów. Ograbiliśmy i pokonaliśmy ich raz ,dwa. To było trochę grubiańskie ,ale sytuacją tego wymagała.

-Czekaj ,czekaj!- przerwał Czig- Pokonaliście grupę goblinów? Ilu?

Elf zastanowił się chwilę i rzekł:

-Ich było dziesięciu.

-A was?

-Hm. Nas było pięciu.

Szczęka Cziga opadła ,jak klapa od okna. Złapał się za głowę. Spojrzał na Melonidella ,jakby ten miał na głowie kał jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Czy on oszalał? Co też on opowiada!?

-Opowiedz mi więcej o tym zdarzeniu…mój drogi.- poprosił najgrzeczniej ,jak mógł Czig.
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

6
Znowu komentuję na bieżąco. Jak już zaczęłam, to dokończę dzieła :P


Ciemność od dłuższego czasu spowijała las ,w którym spały elfy.
Jak w Boga nie wierzę! Znowu? Na niemiłość boską zlituj się z tymi przecinkami :P


Czig ,przy strzykaniu „rozleniwionych” kości, przeciągał się. Okropnie doskwierał mu ból w krzyżu. Ziemia nie była idealnym miejscem na drzemkę. Ziewnął i podniósł się na równe nogi. Pokręcił chwilę głową by rozruszać kości.
powtórzenie

jak placek leżał Ug
krótko a jak cudownie :D


Czig -od pewnego czasu- złościł się na swoich wojów coraz bardziej.
spacje! coś z tymi spacjami jest u ciebie nie tak!

Czig - od pewnego czasu - złościł się na swoich wojów coraz bardziej.


-Ech. Starość ,nie radość!- skwitował przed sobą Czig.
dlaczego przed sobą? <spacje!>




-Oczywiście ,nikt nie pomyślał o rozpaleniu ogniska.- mruknął do siebie- A! Niech Wam dupy przemarzną ,ciamajdy!- zgrzytnął kłami.
Gdzie ta kropeczka? powinna być za "siebie" a nie za "ogniska"

Trzeba sie uczyć na błędach: spacje(!) oraz zapis dialogów. Weźmy ten oto fragment jako przykład. Powinno to wyglądać mniej więcej tak:

- Oczywiście, nikt nie pomyślał o rozpaleniu ogniska - mruknął do siebie. - A! Niech Wam dupy przemarzną, ciamajdy! - zgrzytnął kłami.

<btw tekst o przemarzaniu dupy jest nice>


Niech to szlag!- żachnął się w duchu- Pewnie zostawiłem go ,jak kładłem się spać.
Strasznie dziwny zapis myśli bohatera(ja tam też nigdy nie wiem, jak to ma wyglądać i w tekstach walę to na czuja, zazwyczaj po przecinku). Nawet jakby tak się zapisywało myśli, to zapis wewnętrznego monologu i tak leży! po "duchu" kropka!

Natknął się na coś ,w miarę okrągłego i twardego.
Według mnie raczej bez przecinka.


Pradawna broń elfów-kamień. Czig wyszczerzył kły. Zacisnął kamień w dłoni, tak ,że aż pobielały mu knykcie.
W tej sytuacji zapędziłeś sie sam w kozi róg z tym powtórzeniem(ja bym tam też jeden przecinek skasowała ale interpunkcja to nie jest moja mocna strona). Można było tylko zmienić kolejność zdań:

Czig wyszczerzył kły. Była to pradawna broń elfów - kamień. Zacisnął go w dłoni tak, że aż pobielały mu knykcie.


Przybysz się zbliżał. Był coraz bliżej.
A mógł być coraz dalej? powtórzonko paskudne :P



kilka powtórzeń dalej(już mi się nie chce ich wypisywać, to kwestia godziny i zmęczenia):
Elf ten ,był zadbany ,jak goblin.
Ten przecinek po "ten" to chyba nie bałdzo.


Elficki dowódca nie spuszczał wzroku z dziwnegopobratymca?
dlaczemu po "..." nie ma spacji? Edytor to jako 1 wyraz traktuje :D


-Aleś ty brzydki!- jęknął ,leżący na ziemi generał
Zawartość treściowa cudowna<parsknęłam na tym śmiechem> natomiast zapis znowu do... właśnie. Za "generał" kropeczka :P


-Nieokrzesanego ,brudnego dzikusa! Zakałę elfickiego rodu!- zripostował ,melodyjnym głosem przybysz.
Widzisz tu masz kropeczkę na końcu! Ale za to przecinek za dużo :P


żołnierze do broni!
a tu przecineczek za mało -> za "żołnierze"


Wyższy od Cziga ,elf zdzielił go pięścią po mordzie.
Te błędy interpunkcyjne są momentami równie amusing co tekst. Na diabła ci ten przecinek po Czigu?


Nie kręć się idioto!- krzyknął mu w twarz.
A tu chyba powinien być przed "idioto" jeden przecineczek. Już mi się nudzi ta interpunkcja powoli :P


Twoi ,żałośni wojownicy ,smacznie sobie śpią.
Na przykład tu: czy "żałośni wojownicy" to wtrącenie do "twoi sobie smacznie śpią" ????? Ja bym tu w ogóle żadnego przecinka nie stawiała!

i po tym się załamałam i kończę z wypisywaniem błędów w interpunkcji, co nie znaczy, że dalej ich nie ma :P



-Jak ciebie zwą…cny elfie?
-> tu padłam na ziemię i kulałam się ze śmiechu
generał wyjął z nochala paskudny kawałek…czegoś.
ahahahaha(efekt zepsuty brakiem spacji po wielokropku)


To imię dobre dla goblina! –żachnął się Melonidell- A poza tym, gdzie twoje maniery!?
spacje między myślnikami i po "Melonidell" kropka :P (jak przeanalizujesz swoje błędy to zobaczysz w nich wzór, patern jak wolisz, bo one są wszystkie tego samego typu!)


-Auć! Niech Cię zeżrą mrówki!- krzyknął Czig.
znowu pada ze śmiechu


Masz nauczkę.- odpowiedział na wrzask ,Melonidell- A teraz słuchaj.
do szału mnie to doprowadza. Bez przecinka po "wrzask", natomiast kropka nie powinna stać po "nauczkę" a po "Melonidell"

I następuje moment, w którym poprawienie kropek w dialogach też już mnie nie bawi :P


Przybrał poważną pozycję i rozpoczął opowiadać:
"rozpoczął opowiadanie" albo "począł opowiadać" -> jedno z dwóch, nie można mieć wszystkiego :)

Ograbiliśmy i pokonaliśmy ich raz ,dwa.
Implikuje to doprawdy dziwną kolejność. Jesteś jej pewien? :P


sytuacją
zaraz po tamtym zdaniu -> sytuacja(literówka)

Szczęka Cziga opadła ,jak klapa od okna.
Klapa od okna? Co to? Tu się aż prosi "klapa od kibla" (ależ jestem grubiańska i nieokrzesana :D)

Spojrzał na Melonidella ,jakby ten miał na głowie kał jakiegoś wielkiego zwierzęcia.
A to jest jakoś mało śmieszne. Nie wiem, dziwne porównanie


-Opowiedz mi więcej o tym zdarzeniu…mój drogi.- poprosił najgrzeczniej ,jak mógł Czig.
Zamiast wielokropka wystarczył by przecinek ale okey, tylko zrób spację po wielokropku! A kropeczki za "mój drogi" nie ma!



Eh... uff... ach... znowu trochę tego wyszło.



Mój drogi, myślałam, że za drugim razem oszczędzisz mi chociaż takiego -> " ," zapisu przecinków! Powtarzam:

myślę, że coś tam -> jest na tak!

myślę ,że coś tam -> jest na nie!

Niby tylko zapis a jaaaaaka różnica.



Hmm powtórzeń masa, jak i błędów interpunkcyjnych, plus te zabójcze zapisy dialogów. Styl jest specyficzny, sama nie wiem czy dobry czy zły, bo przy tej formie trudno mi to ocenić. Podobają mi sie niektóre twoje teksty(wypisałam nawet te najlepsze :P), więc popraw te wszystkie powtórzenia, przecinki, kropki itd(styl może sam z siebie jeszcze się trochę poprawi) i będzie jeszcze zabawniej :P(potykałam się na każdym błędzie a to jest niefajne, buty sobie zniszczę!).



Czekam na następne części, bo jak już pisałam pomysł jest dość ciekawy. Odwrócenie ról i teraz jeszcze ten "przybysz"... zobaczymy.



Pozdrawiam serdecznie :)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

7
Dziękuję obiektywna Arrianno!! :D

Jeśli chodzi o zapis dialogów...no cóż ,w niektórych książkach dialogi są zapisywane tak ,jak ja to zrobiłem. Zastanawiam się czy czytelne będzie ,jeśli będę zapisywał myśli bohatera w ten sposób:



Starość nie radość. <tutaj leci dalej opowiadanie>. Chodzi mi oto ,że pominąłbym te wstawki: -pomyślał ,-zastanowił się itp.



Interpunkcja nie jest moją dobrą stroną. Tam gdzie kto inny widzi przecinki ,ja ich nie widzę. Natomiast gdzie ktoś przecinków nie widzi ,ja widzę :D CO POCZąć!?

No i nieszczęsna spacja. Niestety nie jest to do końca moja wina. Klawisz "spacja" na mej klawiaturze jest nieczuły i trzeba mocniej go naciskać żeby zadziałał. Jako ,że pisze szybko(dość) ,nie zawsze mogę odpowiednio wcisnąć tegoż niesfornego klawisza.

Oczywiście prześledzę błędy i naniosę poprawkę :)
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

8
Przedostatnia część "cyklu". Wklejam wieczorem ,więc jak ktoś ma ochotę na nocną lekturę to zachęcam :D



---------------------------------------------------------------------------------------

Część trzecia

Drużyna złożona z dziesięciu goblinów i dwunastu orków wyruszyła na północ. Wśród nich byli szamani i magowie ,którzy mieli chronić przed zagrożeniem związanym z magią. Nim wyprawa w ogóle ruszyła z Goldgate ,trzeba było zaczekać aż Fryderyk skończy dobieranie odpowiednich rajtuzów i kaftanów. Pogoda dopisywała, acz powoli zaczynało się chmurzyć. Wiał lekki wiatr ,ale z upływem czasu wzmagał się. Wilczy jeźdźcy z Wolfsfang jechali w zwartym szyku. Na czele oddziału stanął oczywiście Rughar. Książę Fryderyk dowodził z kolei goblińską kawalerią. Czarodzieje z Goldgate kręcili się między szeregami jeźdźców na białych mustangach. Szamani orków szli natomiast razem w małej grupce. Rughar poczłapał na swoim wilczurze do Fryderyka. Wierzchowiec orczego dowódcy budził postrach. Nastroszone futro i wybałuszone na wierzch ,pożółkłe kły odstraszały wielu wojaków. Poza tym ,wilk była bardzo potężnie zbudowany. W końcu szkapa nie uniosłaby muskularnego Rughara. Mustang Fryderyka wyglądał przy wierzchowcu orka dostojniej ,ale na pewno nie groźniej. Dowódca orków zrównał się z księciem.

- Wystroiłeś się jak szczur na otwarcie kanału! - zaśmiał się Rughar kiedy zobaczył w całości strój „podróżny” młodego goblina.

Fryderyk prychnął i pogardliwie spojrzał na swego ,niechcianego rozmówce.

-Jestem reprezentantem mojego ojca! – odpowiedział książę na kąśliwe uwagi – Muszę godnie się prezentować. Każdy powinien wiedzieć ,że oto nadjeżdża książę Goldgate! Natomiast ty, co sobą reprezentujesz? - uniósł wysoko jedną brew.

Rughar nie był dobry w ripostowaniu. Kilka celnych uwag i ork gubił się w rozmowie ,jak dziecko. Dowódca wilczych jeźdźców postukał palcami o płaz swojego topora ,który zatknięty był przy siodle – na wszelki wypadek. Najchętniej rąbnąłbym go tym toporem ,tak ,że spadłby z konia ,który pierdolnąłby go jeszcze w ryj ,myślał podenerwowany Rughar. Ork zacisnął zęby i machnął na księcia ręką i powrócił do swoich kamratów. Zadowolony z przebiegu ,od początku bezsensownej, rozmowy Fryderyk uśmiechnął się i odetchnął świeżym powietrzem. Rozsiadł się wygodnie na swoim rumaku i głośno westchnął. Czekała ich jeszcze długa droga zanim dotrą do północnych lasów. Czym naraziłem się Bogom ,że wysłali ze mną tego tępaka?, dumał książę.

Wiatr rozhulał się na dobre. Korony drzew kołysały się to w lewo ,to w prawo. Płaszcze goblinów i orków powiewały z donośnym furkotem. W oczy podróżujących dostawały się okruchy i kurz. Fryderyk miał tego wszystkiego powyżej uszu. Skazany na idiotę i złą pogodę ,marudził w myślach. Co pewien czas książę dopytywał się o odległość ,którą muszą jeszcze pokonać. Nie mógł sobie poradzić z dręczącymi go myślami. Ciągle nie dopuszczał do siebie faktu ,że elf czy krasnolud był w stanie pokonać w walce orka. Wciąż nie potrafił sobie wyobrazić człowieka ubranego w unikalne ,czerwone rajtuzy! Przemyślenia te krążyły mu po głowie ,lecz z czasem jego umysł zaczęła wypełniać inna myśl... głód.

Fryderyk zarządził postój. Zatrzymali się nad jeziorem Jarnek ,które leżało nieopodal królestwa gnomów. Byli już w połowie drogi. Orkowie rozłożyli namioty dalej od wody ,gdyż Rughar ,który nimi przewodził, miał niemiłe wspomnienia związane z wszelakimi zbiornikami wodnymi. Często gobliński książę wykorzystywał widma przeszłości dowódcy wilczych jeźdźców by się z niego ponabijać. Fryderyk rozkazał goblinom stajennym umyć i napoić swego rumaka a sam udał się do namiotu ,gdzie miał wieczerzać. Orkowie radzili sobie inaczej. Usiedli wszyscy wokół ogniska i piekli na nim zwierzęce mięsiwa. Siekali kłami ogromne kawały wołowiny ,wieprzowiny i cielęciny. Przy wtórze grubiańskiego mlaskania opowiadali sprośne dowcipy. Książę obrzucił całą tą zgraję pogardliwym spojrzeniem. Stał przez dłuższą chwilę ,jak kołek. Nie ruszając się z miejsca patrzył w stronę zachodzącego słońca. Otrząsnął się w końcu i poszedł na kolację. Z gracją wślizgnął się przez drzwiczki namiotu i uraczył zgromadzonych w środku przelotnym spojrzeniem. Na samym środku pomieszczenia stał mały stoliczek a naokoło niego leżały czerwone ,puchowe poduszki do siedzenia. Fryderyk oblizał wargi ,kiedy zauważył jakie specjały znajdują się na blacie ławy. W metalowych półmiskach była kapusta oblana bumem* ,pod srebrna tacą „wylegiwał się” ,ociekający tłuszczykiem ,duży kurczak obłożony ciepłymi ziemniaczkami. W małych ,zdobionych ,glinianych miseczkach były sosy. Wystawne kielichy ,w których „pływało” wytrawne ,czerwone winko od Rylindella kusiło księcia. Fryderyk zajął miejsce na końcu stołu ,z cichym sapnięciem usiadł na poduszce. Skinieniem głowy powitał zgromadzonych. Po jego prawej siedzieli ,doradca jego ojca ,Fircrick i kapitan kawalerii ,Lofar, po lewej zaś mistrz Tercius ,który był niezwykle szanowaną osobą w Goldgate oraz drugim najstarszym - zaraz po królu – goblinem w mieście.

Nie bawiąc się w gatki szmatki ,książę zajął się pałaszowaniem jedzenia. Inni widząc to poszli w ślady młodego władcy. Kiedy królewicz zjadł pierwszy kęs głód dał o sobie mocniej znać. Przypomniał sobie ile godzin żył o chlebie i wodzie. Zapomniał o dobrych manierach i jak wygłodniałe zwierze rzucił się na żarcie. Sędziwy Tercius ,wzór kultury i etyki pacnął niesfornego księcia w tył głowy. Fryderyk z wyrazem oburzenia na twarzy i kawałkiem kurczaka w zębach obrzucił starego maga złym spojrzeniem. Szybko jednak przypomniał sobie ,że jego ojczulek darzy Terciusa szczerą przyjaźnią i wierzy mu na słowo. Więc gdyby tylko starzec skrytykował zachowanie Fryderyka przed Rolandem... książę dostałby solidną burę ,a tego nienawidził. Posłusznie zabrał łapska od kurczaka ,przeżuł kawałek ,który miał w zębiskach ,wytarł dłonie o serwetkę i usiadł prosto. Reszta wieczerzy upłynęła spokojnie. Co pewien czas Tercius łypał na królewicza oczyma nic mu nie mówiąc. Bo po co? Mądre spojrzenie spod krzaczastych brwi mówiło same za siebie.

Po kolacji ,Fryderyk udał się nad jezioro. Czarne niebo usiane było milionami ,migoczących gwiazd. Księżyc wydawał się ogromy. świecił niczym wielki ,polerowany klejnot. Fryderyk przysiadł na brzegu jeziorka i wpatrywał się w tafle spokojnego jeziora ,która odbijała blask księżyca. Miarowo wdychał i wydychał powietrze chcąc uspokoić styrany podróżą organizm. Jarnek było małe. Brzegi zdobiły szuwary i pałki wodne. Gdzieniegdzie plusnęła się ryba ,zakumkała żaba. Wiatr ukołysał się już na dobre. Prawie nie było go czuć. Gobliński książę zamknął oczy i położył się na miękkiej zielonej trawie. Zasnął mało władczo - rozwalony plackiem na ziemi.

****

Ogromne ,przepakowane najrozmaitszymi rzeczami wozy sunęły powoli po błotnistej drodze. Co pewien czas ,karawana musiała się zatrzymać ,ponieważ koła grzęzły w masach błota. Elfy rzadko podróżowały. Zdecydowanie częściej uciekały ,ale prawie nigdy nie zapuszczały się dobrowolnie tak daleko od swych nor. Tym razem jednak ,to ich wódz postanowił wyruszyć aż na północ. Czig nie był zwolennikiem takich eskapad ,ale w tej sytuacji wręcz namawiał swych pobratymców do drogi. A ,że elfy i tak nie miały wyboru – prędzej czy później zostałyby zmuszone do podróży i to w niezbyt miły sposób. Ich dowódca nie zdradził im jednak celu tej „wycieczki”.

Czig leżał wygodnie na stosie miękkich futer. Tuż koło jego wozu jechał Melonidell na białym mustangu. Przy kasztanowym ,skórzanym siodle spoczywał wypolerowany miecz. Starannie podwinięta biała szata odkrywała wysokie buty ze złotymi zapięciami. Przed wyruszeniem ,Melonidell dokładnie przestudiował mapy ,które Czigowi wydawały się bez sensu. Od czasu do czasu zadbany elf wysuwał się na przód karawany i wskazywał właściwy kierunek. Elfickiego wodza mało obchodziło ,co robił Melonidell. Od momentu wyruszenia w drogę cały czas wylegiwał się i zastanawiał nad tym ,co powiedział mu dziwny pobratymiec. Najbardziej do niego trafiały słowa o tym ,że będzie mógł bez trudu pokonać gobliny ,gdy już dotrą do celu. Czig dużo nie zrozumiał z mowy Melonidella. Czasami nie miał pojęcia ,co znaczą niektóre wyrazy. A poza tym ,ten dziwaczny elf prawie ciągle gadał niedosłownie. Zamiast powiedzieć ,idziemy tu i tu ,po to i po to ,blond-włosy mówił tylko ,że kroczymy ku chwale ,podążamy do władzy ,przywrócimy dawny porządek. Czig nie przywykł jeszcze do ekscentrycznej mowy Melonidella ,lecz polubił tego specyficznego maga. Elfickiemu dowódcy przeszkadzało jedynie...

- Jak podróż ,Czigmellin? - spytał nagle Melonidell.

Właśnie to! Czig nie mógł znieść tego idiotycznego imienia. Blond - włosy upierał się jednak ,że tak jest bardziej władczo i mniej dziko. Choć elf setki razy powtarzał mu ,że ma go tak nie nazywać ,to ten nadal stał przy swoim. Czig posłał mu złowrogie spojrzenie ,na które Melonidell odpowiedział mu śmiechem.

- Przywyknij wreszcie – sapnął blondyn. - Kiedy już wypełnimy naszą misję i wszystko wróci do normy ,imię Czig samo wyda ci się niestosowne.

- Nie żebym był ciekaw... ale może powiesz mi łaskawie gdzie jedziemy!? - krzyknął elficki dowódca i walnął pięścią w stertę puchowych futer.

- Nie denerwuj się mój drogi - uspokoił go Melonidell. - Naprawdę chcesz wiedzieć?

Czig przewrócił oczami i podniósł się z miękkiego siedziska. W tym samym czasie karawana wjechała na otwarty teren. Rozciągały się przed nimi złociste pola. Promienie słoneczne dały o sobie znać. Nie byli już w lesie ,więc stracili przywilej taki ,jak cień. Czig pomachał przez chwile rękami ,by rozprostować kości. Gdy wszystkie wozy znalazły się na polu elficki wódz zarządził postój. Spotkało się to z wielkim entuzjazmem ze strony innych członków wyprawy ,gdyż większość z nich szła jak dotąd na piechotę. Elfy rozlazły się po polu. Jedni położyli się od razu na trawie a inni poszli poszukać czegoś ciekawego... jednym słowem jedzenia. Melonidell zaproponował Czigowi spacer dla rozruszania rozleniwionych kości. Elf w białych szatach od czasu do czasu podgwizdywał wesoło. Chwila wesołego „gwizd” ,”gwizd” przerodziła się w dla Cziga w mękę. W końcu nie wytrzymał :

- Możesz wreszcie przestać! Nadpobudliwy jesteś ,czy co!?

- Robię to ,co lubię - żachnął się blond – włosy. – Ja nie zabraniam ci robić tego ,co lubisz.

Czig spojrzał na niego powątpiewająco.

- Nie? - zapytał mocno zdziwiony.

- Nie! - zapewnił go Melonidell.

Elficki dowódca uśmiechnął się szeroko. Ochoczo wsadził sobie paluch w nochal i w prawdziwym błogostanie zaczął sobie w nim grzebać. Nie trwało to długo. Melonidell zareagował błyskawicznie . Cios otwartą dłonią trafił precyzyjnie, wybijając Cziga z „rytmu”. Z żądzą mordu w oczach elficki generał odwrócił się ku właścicielowi zadanego ciosu. Dyszał z wściekłości.

- Co to miało być? - wysapał. - Rzekomo mogę robić to co lubię!

Melonidell pokręcił głową i głośno westchnął.

- Nie sądziłem ,że jesteś aż tak nieokrzesany. Na szczęście już niedługo klejnot będzie w naszym posiadaniu.

Czigowi z ciekawości zaświeciły się oczy. Potarł dłoniom o dłoń. Wyszczerzył kły i podnieconym głosem zapytał :

- Klejnot? - zachichotał radośnie – Wygadałeś się cny koleżko. Teraz musisz mi powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi!

Elf w białych szatach wpatrywał się chwilkę w Cziga. Przygryzając nieco wargi zwrócił się do dowódcy :

- No ,skoro tak bardzo chcesz wiedzieć...

-Chce ,chce! - Czig podskakiwał z radości ,którą potęgował fakt ,że idą po klejnot.

Spokojnie Czigmellin – Melonidell zgasił nieco podniecenie elfa zwracając się do niego w ten sposób. - Usiądź sobie – gestem dłoni wskazał mu spory głaz wystający z ziemi. - Słuchaj uważnie po nie będę powtarzał tej opowieści. Jest za długa -odchrząknął i począł opowiadać. - Wieki temu , kiedy ciebie nie było jeszcze w planach. Więc wieki temu na terenach Starych Ziem żyły gobliny ,elfy ,krasnoludy ,orki ,gnomy i ludzie. Tak ,jak dziś. Z jedną subtelną różnicą. Wtedy wszystko było na miejscu. Krasnoludy rządziły niepodzielnie w wojaczce ,ludzie budowali ogromne miasta a do elfów należały lasy i puszcze. Nasza rasa była stawiana za wzór cnót i obowiązków. Byliśmy najznamienitszymi łucznikami i nieprzeciętnymi wojownikami. Gobliny i orki były zaledwie drobną niedogodnością. To plugastwo strącano w ciemne ,smrodliwe nory. Orkowie czasem stawiali opór ,lecz z tym również sobie radzono. Gobliny były łamagami w sztuce wojennej. Nie potrafiły porządnie utrzymać broni w łapskach – Melonidell rzucił Czigowi przelotne spojrzenie i zauważył ,że elf słuchał jego opowieści i otwartymi szeroko ustami.

„łamagi w sztuce wojennej” , „nie potrafią dobrze utrzymać broni w łapskach” to brzmiało Czigowi zbyt znajomo.

Wszystko było w ,jak najlepszym porządku – kontynuował Melonidell. - I nadszedł ten dzień. Ni z gruchy ,ni z pietruchy. Przypadkowo ,wręcz śmiesznie ,choć sytuacja wcale zabawna nie była. Niejaki Vusbik... niech jego imię przeklęte będzie – wzniósł pięść ku niebu. - Vusbik był elfem. Starym ,zgorzkniałym elfem. Niektórzy mówili ,że wariat ,że szaleniec. Vusbik lubował się w magii ,alchemii i jeszcze wieloma innymi ,dziwnymi rzeczami. Ten pomyleniec twierdził ,że życie goblinów jest na swój sposób fascynujące. Nie wiem skąd przyszło mu to do głowy ,ale tak twierdził. Pragnął zgłębić tajniki goblińskiego życia. Z początku zakradał się blisko ich siedzib. Szpiegował ,robił jakieś notatki ,często gęsto kradł ich rzeczy! Gobliny pogoniły go parę razy i na tym się zakradanie skończyło. Zaczęło się gorsze. Zrobił sobie ze swojej pracowni własną ,goblińską norkę. Naznosił chrustu ,liści ,jakiś futer naznosił i mało tego ,on nawet jadł to ,co one. Surowe mięso ,rybę ,od czasu do czasu warzywko albo owoc. Inne elfy próbowały interweniować ,lecz ten szaleniec ich nie słuchał. Doszło nawet do tego ,że podczas kolejnej próby wyciągnięcia go z tego obłędu Vusbik pogonił swych „wybawców” własnoręcznie zrobioną włócznią. Zostawiono go ,więc samemu sobie. I to był błąd. Dokładnie nie wiadomo ,jak to zrobił ,ale można przypuszczać. Z tego ,co mi wiadomo ten obłąkaniec uwięził członka każdej z ras Starych Ziem. Nie wiem ,jak sobie poradził z orkiem czy krasnoludem ,ale to już historia. O elfa nie musiał się martwić ,bo miał drugiego takiego samego ,jak on dziwaka ,którego zdołał namówić do swoich chorych planów. Wcześniej jednak przestudiował sobie dokładnie księgi o każdym z Bogów danej rasy – Melonidell spoglądał na zachmurzające się niebo. - Podobno przykuł każde z pięciu ras do ściany swej pracowni. Szperał również w zakazanej magii*. Kiedy któregoś wieczoru ,gdy niebo było spokojne i usiane gwiazdami rozpoczął swój rytuał ,który zyskał sobie później miano szaleńczego. Wezwał naraz wszystkich Bogów staro - ziemskich a następnie dołączył do tego zakazaną magię. Naraz z wszystkich ciał wyleciały duszę i złączyły się w jeden promień ,do którego dołączyła zmieszana moc pięciu bóstw. Dodając do strumienia tej mocy jeszcze jeden czarny promień ,Vusbik utworzył na niebie ciemnofioletowy wir. W tym czasie ziemia zadrżała. Ze wszystkich żyjących wyrwały się duszę ,poza Vusbikiem. Duszę wleciały do wiru. Przez pewien czas na świecie nie było ani jednej żywej istoty ,poza zwierzętami. Widząc co się dzieje Vusbik przeraził się i stracił panowanie nad tym wszystkim. Ziemia zatrzęsła się jeszcze raz. Moc ,którą chciał zawładnąć Vusbik okazała się zbyt potężna i zabiła nierozważnego starca. Wir na niebie zniekształcił się ,aż w końcu z jego wnętrza wystrzeliły ciemne ,zniekształcone promienie ,które wniknęły w ciała elfów ,goblinów ,orków ,krasnoludów ,gnomów i ludzi. Natomiast jeden ,większy od pozostałych promień ,którego barwą była krwista czerwień wstąpił w ozdobny klejnot na ścianie pracowni Vusbika. I wtedy rozpoczął się koszmar ,którego nawet nie byliśmy świadomi. Jednym słowem nastał nowy porządek ,który panuje do dziś... ale już niedługo. Nie wiadomo jak ,ale na gnomy nie wpłynął szaleńczy rytuał. Gdzie podział się klejnot nikt nie wie. Aż do teraz. Gdzieś na dalekiej północy ,w miejscu zupełnie przypadkowym leży klejnot odwrócenia. Najbardziej poszukiwana rzecz na Starych Ziemiach. Gdy posłużymy się tym kamieniem szlachetnym koszmar się skończy – spojrzał na Cziga. Ten wpatrywał się w niego zdziwionymi oczami. Nigdy by nie przypuszczał ,że tak to się zaczęło. Nie wyobrażał sobie elfów jako wyborowych strzelców.

- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał Czig ,będąc cały czas w szoku.

Melonidell uśmiechnął się do niego i wskazał palcem na niebo. Zaśmiał się cicho w nadziei ,że elf zrozumie.

- O czym ty mówisz? - spytał zdziwiony uśmiechami blond – włosego

Melonidell pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

- Nieważne. Pytaj dalej.

Czig siedział przez chwilę w pozie myśliciela ,która nie pasowała do niego ani trochę. Zastanowił się ,wrócił do opowieści zadbanego elfa i zapytał w końcu:

- Skoro Vusbik chciał zgłębić tajniki życia goblinów ,to dlaczego uwięził przedstawicieli wszystkich pięciu ras?

- Po pierwsze ,bo był zdrowo rąbnięty. A po drugie ,już wcześniej próbował zmienić się w goblina. Chciał „podmienić” duszę ,lecz te eksperymenty skończyły się fiaskiem. Wydedukował więc ,że jeżeli chce się pozamieniać duszę ,to trzeba zrobić tak ze wszystkimi ,a nie tylko z pojedynczymi jednostkami.

Czig pokręcił głową na znak ,że zrozumiał. Zaraz potem zadał następne pytanie :

- Czy po tym „odwróceniu” nie wydało się elfom czy goblinom dziwne ,że jest inaczej niż zwykle?

Melonidell pokręcił głową i dodał jeszcze:

- Gobliny były zbyt tępe żeby zauważyć zmianę. Jednak głównym powodem nieodczuwania zmian było działanie tej magii Vusbika.

Czig potaknął. Nagle do głowy przyszło mu inne pytanie. Aż sam się zdziwił ,że nie zadał go najpierw.

- A ty? Wszystko dokładnie opowiadasz i odczuwasz różnicę związaną z odwróceniem.

Melonidell uśmiechnął się szeroko jakby był zadowolony z zadanego pytania. Przykucnął tuż obok głazu ,na którym siedział Czig.

- Widzisz -zaczął. - Ta zmiana nie przypadła wszystkim Bogom do gustu. Ragorok i Ughul ,Bogowie goblinów i orków nie przejęli się za bardzo odwróceniem – spostrzegł ,że na twarzy Cziga maluje się zdziwienie i powoli otwierają usta. Uprzedzając twe pytanie. Po szaleńczym rytuale elfy były przekonane ,że Ragorok jest ich Bogiem a gobliny były przekonane ,że ich Bóstwem jest Caparall ,który w rzeczywistości jest patronem elfów. Tak ,jak już mówiłem nie wszystkim Bogom się odwrócenie spodobało ,między innymi Caparallowi. Bóstwom orków i goblinów nawet spodobało się ,że ich wyznawcy zaczęli odnosić zwycięstwa ,a przeboleli natomiast to ,że nieświadomie elfy zaczęły ich czcić. Caparall nie zniósł jednak tego ,że jego czcicielami stały się gobliny. Toteż wysłał na ziemie swojego niebiańskiego wysłannika ,którym jestem ja.

- Nie powinieneś mieć skrzydeł czy czegoś takiego? - dopytywał Czig

- Nie... Caparall nie chciał bym rzucał się w oczy ,gdyż nieprzyjaźni mu Bogowie mogliby zechcieć pokrzyżować moje szlachetne plany.

Teraz nieszkodliwe ,lekkie uderzenia ,które dostał od Melonidella wydały mu się dobre. Przecież równie dobrze mógł za grzebanie w nosie dostać z pioruna w gębę.





Bum*- sos ,idealny do wszelakich potraw

Zakazana magia*- magia ,która uważana była za niegodną ,nieczystą ,zakazano jej używania.
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

9
Gorin, ja się normalnie czuję z tobą związana ale teraz już odpuszczę sobie zapis i interpunkcję(już widzę te nieszczęsne spacje przed przecinkami) i skupię się na błędach logicznych czy stylistycznych(obym takich nie znalazła ;)) Tak, jeszcze literówki i powtórzenia ... ale też je sobie odpuszczę! Skupmy się na treści!


Ork zacisnął zęby i machnął na księcia ręką i powrócił do swoich kamratów.
za dużo i w tym zdaniu, dziwnie się czyta, wyrzuciłabym też swoich :)


Przemyślenia te krążyły mu po głowie ,lecz z czasem jego umysł zaczęła wypełniać inna myśl... głód.
głód to nie jest myśl a uczucie :)


Często gobliński książę wykorzystywał widma przeszłości dowódcy wilczych jeźdźców by się z niego ponabijać.
jakoś dziwnie to zdanie brzmi, przeczytaj na głos, dla mnie trochę zamotane. Przed "by" przecinek

Orkowie radzili sobie inaczej. Usiedli wszyscy wokół ogniska i piekli na nim zwierzęce mięsiwa.
zwierzęce mięsiwa? a zakładamy, że są jakieś mięsiwa niezwierzęce?


świecił niczym wielki ,polerowany klejnot.
polerowany teraz? może lepiej w trybie dokonanym? -> wypolerowany :)


Gdzieniegdzie plusnęła się ryba
bez "się"

Wiatr ukołysał się już na dobre.
co to znaczy "ukołysac się"? :P



Ogromne ,przepakowane najrozmaitszymi rzeczami wozy sunęły powoli po błotnistej drodze.
wypakowane chyba bardziej by pasowało :)

A ,że elfy i tak nie miały wyboru – prędzej czy później zostałyby zmuszone do podróży i to w niezbyt miły sposób.
dziwna składnia - "a" mi implikuje, że będzie jeszcze coś O_o tak chyba byc nie powinno :P


podążamy do władzy
dążymy raczej :)


Czig posłał mu złowrogie spojrzenie ,na które Melonidell odpowiedział mu śmiechem.
drugie MU niepotrzebne


Chwila wesołego „gwizd” ,”gwizd” przerodziła się w dla Cziga w mękę.
jak się przeczyta to od razu widac co nie gra :)


Z żądzą mordu w oczach elficki generał odwrócił się ku właścicielowi zadanego ciosu.
właściciel ciosu? naciągasz, żeby uniknąc powtórzeń? to się chwali ale właściciel ciosu?


Wieki temu , kiedy ciebie nie było jeszcze w planach. Więc wieki temu na terenach Starych Ziem
rozumiem, że chcesz podkreślic te wieki ale to jakoś nie brzmi. Jedne wieki wystarczą.



Wypowiedzi Melonidella jakoś do niego nie pasują, kiedy opowiada o starych dziejach nie powinien używac zwrotów jak "ni z gruchy ni z pietruchy", to bardziej pasuje do nieokrzesanych elfów :)


Vusbik lubował się w magii ,alchemii i jeszcze wieloma innymi ,dziwnymi rzeczami.
skoro "lubował się w" to " jeszcze wielu innych, dziwnych rzeczach"

Naznosił chrustu ,liści ,jakiś futer naznosił i
a to co panie Gorin?


Kiedy któregoś wieczoru ,gdy niebo było spokojne i usiane gwiazdami rozpoczął swój rytuał ,który zyskał sobie później miano szaleńczego.
Kiedy... to co? znowu ucięte zdanie :/



duży dziwny fragment - tam gdzie opisujesz wir implikujesz, że przez chwilę na świecie były same zwierzęta a potem, że dusze wniknęły w ciała orków, goblinów itd. To były same zwierzęta czy też wszystko było po staremu a jedynie zabrakło dusz? Zgubiłam się :P


Cziga maluje się zdziwienie i powoli otwierają usta. Uprzedzając twe pytanie.
Miałam się nie czepiac zapisu ale tu bardzo brakuje myślnika :)



Dostac z pioruna w gębę mi się podoba ;)



Zapissss aaaa! Jakże lepiej czytałoby się to, gdybyś poprawił te nieszczęsne przecinki. Jakieś tam błędy stylistyczne ale mi się dobrze czyta. Może to dlatego, że podoba mi się akcja ale co tam :P

Pozdrawiam i czekam na ostatnią częśc :P
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

10
Gorin, ja się normalnie czuję z tobą związana


To prawda ,jesteś moją osobistą nauczycielką. Moim jedynym obiektywnym krytykiem :P



Ucięte zdania są efektem tego ,że kiedy czytałem sobie cały tekst to wyrzucałem zdania ,które mi się nie podobały. Niestety ,po tych przeróbkach nie sprawdzałem już tekstu i to był błąd.



Zapis... zobacz na dialogi! :D Przed myślnikami są spacje! I zapis dialogów jest już chyba dobry. Jeśli nie...to winę zwalam na kompa ,bo ja jestem przekonany ,że napisałem dobrze :)



Dziękuje i pozdrawiam! Czwarta część w robocie! :wink:
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

11
Gorin, patrz na mnie i czytaj z ruchu warg:



Spację wstawiamy po przecinku, a nie przed.



Porównaj te dwa zdania:



Mała, wąsata, szara mysz kościelna. = DOBRZE



Mała ,wąsata ,szara mysz kościelna. = źLE




Wybaczcie te rozmiary i kolory, ale po prostu nie wyobrażam sobie Gorin jak możesz wciąż popełniać ten sam błąd, nie zważając na to, że trzy osoby co chwila zwracają Ci na niego uwagę.



Weź się w garść! Poćwicz sobie porządnie.



kwa, kwa, kwa, kwa, kwa, kwa, kwa, kwa, kwa, kwa...



[Nine zwariował]
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

12
Część czwarta

Zimny wiatr smagał podróżnych lodowatym podmuchem. Grube warstwy śniegu pokrywały korony zmarzniętych drzew, które uginały się pod ciężarem białego puchu. Rzadka mgła unosiła się nisko nad powierzchnią ziemi. Mroźna północ dawała się goblinom we znaki. Opatuleni w ciepłe futra szli powoli, prowadząc wierzchowce blisko siebie. Kilka mustangów padło w czasie drogi, tym samym pozbawiając szeregi kawalerii paru jeźdźców. Konie nie wytrzymywały trudów podróży. Książę siedział z założonymi rękoma w karecie, którą prowadziły dwa najwytrzymalsze wierzchowce. Mimo tego, powóz Fryderyka poruszał się bardzo wolno.

Orkowie trzymali się lepiej. Pochodzili z tych regionów, więc byli przyzwyczajeni do panujących tu warunków pogodowych. Podobnie jaki ich wierzchowce. Futra wilków doskonale chroniły przed północnym mrozem. Rughar spoglądał co pewien czas na goblińskiego księciunia, chichocząc pod nosem. Cała brygada wilczych jeźdźców trzymała się kapitalnie. Utrzymywali zwarty szyk i zdawali się nie odczuwać panującego wokół zimna.

W końcu karawana dotarła na obrzeża północnego lasu. Wysokie, pokryte śniegiem sosny sięgały niemal nieba. Ponura, iglasta puszcza nie wyglądała zachęcająco. Była mroczna. Szczególnie teraz, gdy słońce dawno już zaszło. W tych regionach dzień nie trwał długo i wcale nie był przyjemniejszy od nocy. Rankiem i w południe zrywał się naprawdę silny wiatr, który prawie przewracał drzewa. Oni musieli jednakże iść dalej. I orkowie i gobliny świetnie zdawały sobie sprawę z tego, co może się stać jeśli zawiodą.

- Tutaj rozbijemy obóz. Nocą nie przeżyjemy w tym lesie! - oznajmił Rughar, który starał się powiedzieć to na tyle głośno by jego głos przebił się przez hałas jaki powodował mroźny wiatr.

Książę pokiwał głową z aprobatą. Po chwili obóz był gotowy a straże rozstawione. Cała reszta podróżnych udała się na długo wyczekiwany odpoczynek.



***

Tej nocy nie spali jednak wszyscy. Ciężkie wozy sunęły powoli przez leśną drogę. Mrok spowijał las doszczętnie przyćmiewając nawet blask księżyca. Jedynym źródłem światła i ciepła były prymitywnie wykonane pochodnie, które dzierżyły elfy idące na przedzie, tyle i po bokach. Melonidell oraz Czig siedzieli na stercie futer. Im bliżej celu byli, tym bardziej zdawali się poddenerwowani. Szczególnie Czig ,który cały czas nie mógł wyobrazić sobie siebie latającego w kolorowych rajtuzach i jedzącego sztućcami. Oczywiście były to tylko drobne „ale” w porównaniu do tego, co opowiadał mu ekscentryczny elf. Władza, moc, siła, potęga...

- Tak mój przyjacielu, już niedługo – odezwał się nieoczekiwanie Melonidell.

Przez dosłownie parę sekund Czig zastanawiał się jak odczytał jego myśli. Dopiero potem uznał, że skoro jest wysłannikiem Bogów, to to dla niego chleb powszedni. Wódz elfów nie sądził by coś mogło go jeszcze dziś zaskoczyć... a jednak. W jednej chwili cała karawana stanęła jak wryta. Elfy zaczęły kołysać się na nogach jakby były po jednej ze swoich biesiad po pokonaniu jednego goblina. Czigowi zakręciło się w głowie, niemal spadł ze stosu futer, na których siedział. Jedynie Melonidell zdawał się nie przejmować sytuacją. Ba! nawet był zadowolony. Uśmiech pokrywał całą jego twarz. Spojrzał na kompletnie zbitego z tropu Cziga i rzekł :

- Wreszcie, mój przyjacielu.

Blond włosy elf zdawał się nie rozumieć słów boskiego wysłannika. życie przelatywało mu przed oczami. Zdał sobie również sprawę, że... traci pamięć! przypominał sobie już tylko wydarzenia sprzed tygodnia, następnie sprzed paru dni, aż wreszcie nie pamiętał nawet jak się nazywa. Spoglądał otępiałym wzrokiem na elfa w białych szatach, który pochylał się nad nim. Później była już tylko ciemność.



***

Konie i wilki wariowały. Orkowie łapali się za głowy jęcząc przeraźliwie. Fryderyk przewalał się w swoim namiocie wzywając pomocy. Kapłani otoczyli się magicznymi barierami i już pędzili ratować innych. Nad księciem klęczało trzech najmądrzejszych kapłanów. Goblin przewracał się z boku na bok i wrzeszczał na cały głos. Głowa mu pulsowała. Czuł jakby tysiące młotów waliło niemiłosiernie w jego książęcą łepetynę.

Rughar odbijał się niczym piłka od drzew. Wyglądało to tak, jakby jakaś wewnętrzna siła rzucała nim na wszystkie strony. Tracił pamięć. Po chwili się uspokoił. Stał na skraju lasu i gapił się przed siebie z otwartą gębą. ślina ściekała mu po wargach. Popatrzył na swoje ręce, nogi i całe ciało. Odczepił od pasa wielki topór i uniósł go przed oczy.

- Uuu... duży broń – ścisnął mocniej rękojeść swego nowego oręża i obrócił się za siebie.

Spostrzegł szamoczące się gobliny. Obnażył kły i pewny krokiem ruszył przed siebie. Co chwila powtarzał pod nosem :

- Głupia goblin, dobra mięso. Papu!

Tymczasem kapłani skończyli odprawianie modłów nad księciem. Fryderyk był rozczochrany i wyglądał jakby przeżył stosunek z niedźwiedzicą. Chwiejnym krokiem wyszedł z namiotu przy pomocy jednego z kapłanów, pozostała dwójka pobiegła bowiem pomagać innym. Książę ze strachem uświadamiał sobie, że nie pamięta okresu swojego dzieciństwa oraz wczesnej młodości. Gdyby nie stojący przy nim kapłan osunąłby się na zmarzniętą ziemie. Rękoma zakrył twarz i zamknął oczy. Starł się pozbierać myśli, uspokoić. Z kontemplacji wyrwało go jednak mocne uderzenie. Fryderyk zainkasował potężnego kopniaka w podbrzusze. Oczy wyszły mu z orbit, ale nie z powodu otrzymanego ciosu, lecz z powodu tego, że ów cios zadał mu goblin! gagatek skakał nad nim częstując wszystkich naokoło swoją śliną.

- Ja wygrać! kapota być moja! - wybełkotał rozszalały goblin i począł wyrywać księciu jego kaftan.

Tego było za wiele. Cały gniew i wściekłość z zaistniałej sytuacji została przelana w prawy prosty księcia. Pięść wylądowała na nosie gagatka łamiąc go niemal w pół. Już nie taki wesoły jak przedtem, goblin, z wieloznacznym wyrazem twarzy legł nieprzytomny na glebę. Kiedy nieco furii uleciało już z ciała Fryderyka, goblin rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu przyczyny, przez którą kapłan nie zareagował na atak. Znalazł ją. Jego niedoszły ochroniarz leżał kilka metrów dalej z wielkim guzem na czole, przed nim zaś spoczywał kamień wielkości piąstki.

Osoba, która obserwowałaby w tej chwili obóz goblinów mogłaby stwierdzić, że odprawiane są tu jakieś szalone modły. Wszyscy biegali w tę i z powrotem, krzyczeli, niektóre namioty płonęły. Niesamowite widowisko. Fryderyk jednak, nawet przez chwilę nie pomyślał o tej sytuacji w taki sposób. Dla niego to był koszmar, chaos!

Jednakże zbliżało się do niego jeszcze coś. A ściślej mówiąc ktoś. Rughar kroczył powoli w stronę zszokowanego księcia. Jego topór ociekał krwią, podobnie jak zęby, nie miał już na sobie zbroi. Nagi tors również usmarowany był czerwonymi plamami. Wielki ork szczerzył się z radości. Im bliżej księciunia, tym jego twarz nabierała coraz radośniejszych wyrazów. Choć Rughar nie wiedział dlaczego, goblin w rajtuzach i rozpiętym kaftanie strasznie go denerwował, ręce świerzbiły orka, knykcie pobielały od zaciskania rękojeści. Jeszcze parę kroków.

Fryderyk usłyszał ciężkie kroki i donośne sapanie swojego napastnika. Uniósł wzrok, widok sponiewieranego orczego jeźdźca powiedział mu wszystko. Książę rozważał najprzyjemniejszą opcję do wyboru... jeśli będzie trzeba musi zabić Rughara. Znacznie mniej przyjemną perspektywą wydawało się to, że ork może powrócić do dawnego stanu. Goblin powoli począł sięgać po miecz. A właśnie, miecz... księciunio zdążył już zapomnieć, że jest w samej piżamie i jedyne czym może się bronić to... tu się pojawia problem, a Rughar się zbliża. Nie oglądając się za siebie Fryderyk obrócił się na pięcie i ile tylko sił w nogach zaczął biec przed siebie.

Perspektywa kolejnego szaleńczego biegu nie pasowała Rugharowi. Tym razem liczył na łatwy kąsek, a nie na kolejnego uciekającego cwaniaka. Potężny ork westchnął przeciągle. Jak mus to mus. Przy wtórze dzikich sapnięć ruszył w pościg, był jednak niesłychanie wycieńczony więc nie miał większych szans w tej gonitwie. Fryderyk pokonywał kolejne metry starając nie oglądać się za siebie. Po drodze minął paru kapłanów trzymających jakiegoś orka. Z przestrachem oglądał palące się namioty, uciekające zwierzęta i nienazwany popłoch. Sprint księcia został gwałtownie przerwany przez ostre jak brzytwy zębiska polarnego wilka. Zwierzę zacisnęło szczęki mocno na udzie goblina i ani myślało puścić. Fryderyk wrzasnął z bólu, usilnie starał się wyrwać ze śmiertelnego uścisku. Bił wilczura po łbie... bezskutecznie.

Zwierzę powaliło go na łopatki i szykowało do zadania ostatecznego ugryzienia. Wtedy to książę usłyszał niemalże zbawienny – w tej sytuacji – głos :

- Moja goblin! głupia futrzak!

Wyczerpany Rughar z trudem uniósł swój, ociekający krwią topór nad głowę. Ostrze opadło wbijając się prosto w kark wściekłego wilka. Zwierzak zaskamlał i padł bez życia na ziemię. Oddychający ciężko ork stanął w rozkroku nad zranionym goblinem. Rughar wpatrywał się tępo w księcia. Ten moment nie uwagi został obrócony przeciw niemu. Fryderyk zdobył się na ogromny wysiłek i zdrową nogą kopnął swojego napastnika prościutko w genitalia. Tego muskularny dzikus nie przetrzymał, jak rażony piorunem upadł na ziemie. Na dodatek trafił głową na kamień. Fryderyk również poniósł konsekwencję swojego aktu siły, ból dał o sobie znać. Księciunio zemdlał. I tak leżeli, gobliński władca i rozszalały dzikus, dopóki kapłani ich nie odszukali.

***

Nastał typowy dla północy, mroźny poranek. Gdzieniegdzie zaświergotał ptak, przeleciał orzeł. Na leśnej dróżce stały nieruchomo wielkie wozy pokryte nieco lekkim szronem. Na nich bądź koło nich leżały nieprzytomne postacie. Można by pomyśleć, że rozegrała się tu krwawa bitwa, lecz nigdzie nie było śladów walki. Wreszcie, na największym czterokołowcu, na którym piętrzyły się stosy futer coś się poruszyło. Blond – włosy elf podnosił się powoli na nogi co chwila przecierając oczy. Kręciło mu się w głowie. Usiadł na futrach i zamknął oczy. Wyglądał jakby medytował. Nagle coś go oświeciło, jakiś wewnętrzny głos uświadomił go w jakiej sytuacji się znajduję. Stanął na równych nogach i przeciągnął się jak po długim śnie. Był imponującej postury, niezwykle prosty, smukła talia, gładkie rysy twarzy, tylko ten strój...

- Co do cholery!? - krzyknął elf patrząc na swoje ubranie.

Grymas niesmaku zagościł na jego twarzy. Rzucił okiem po okolicy. Grymas poszerzył się gdy spostrzegł pobratymców leżących na brudnej ziemi. Jednym susem zeskoczył z wozu i popędził do najbliższego elfa. Potrząsnął nim energicznie i wyrwał z letargu.

- Co? Co się... - wydusił na wpół śpiący jeszcze żołnierz.

Blond – włosy zostawił go samemu sobie i pognał do kolejnych. Wybudził wszystkich i nakazał im się przygotować do drogi. Z początku nikt nie wiedział o co mu chodzi, lecz chwila samotnej kontemplacji oświeciła ich zupełnie.

Parę chwil później elficka karawana szła dalej wgłąb lasu.



------------------------------------------------------------------------------------------

To jeszcze nie koniec części czwartej. Uznałem, że wkleję kawałek a resztę później... będzie wygodniej czytać :D
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

13
***

- Czy ktoś może go uciszyć? - wrzasnął zdołowany Fryderyk łapiąc się za głowę. Rughar wiercił się zaciekle, próbując oswobodzić się z więzów. Ork ryczał na niemiłosiernie głośno. Regularne walenie drewnianą pałką po łbie przestało dawać skutki. Książę był wściekły. Nie dość, że połowa jego ekspedycji najprawdopodobniej gryzła teraz jakieś drzewo bądź ganiała za sobą w kółku, to jeszcze ten imbecyl nie zamierzał się zamknąć!

- Jeśli on zaraz się nie uciszy, to guzik mnie będzie obchodziło czy rozpęta się wojna z jego pomylonymi współplemieńcami! - książę był już na skraju wybuchu. Na szczęście w porę zjawił się Tercius, który gestem dłoni uspokoił następce goblińskiego tronu i rzucił na szamoczącego się orka czar zaśnięcia. Złość Fryderyka zmniejszył się o połowę. Wciąż targały nim przeróżne uczucia. Z jednej strony rozważał powrót do Goldgate, oznaczałoby to jednak, że pretendent do tronu nie wykonał zadania i w dodatku stracił wielu ludzi, zresztą prędzej czy później ta zła magia dostałaby się w obręby goblińskiego królestwa. To co zobaczył zeszłej nocy przyprawiało go o ciarki, aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby kapłani szybko nie zareagowali. Fryderyk mógł być jednym z dzikusów, mógł stać się podobny do elfów. Perspektywa tarzania się w błocie i konsumowania surowych zwierząt nie wyglądała zachęcająco dla księcia. Toteż musiał stawić czoła niebezpieczeństwu i z podniesioną głową wrócić do rodzinnego miasta jak bohater oraz godny następca tronu!

Goblińska ekspedycja w okrojonym składzie sunęła dalej wgłąb lasu. Gdy tylko weszli na jakąś leśną drogę ujrzeli straszny widok. W tym miejscu było dziwnie duszno, w powietrzu wyczuwało się ohydny swąd. Cała ścieżka wyścielona była trupami, na przemian goblinów i zwierząt. Konie miały rany typowe dla ugryzień, natomiast ich prawdopodobni zabójcy leżeli nago na ziemi z rozpłatanymi gardłami albo rozciętymi brzuchami. Niektórym sterczały z pleców strzały. Wielki mistrz kapłaństwa Tercius spuścił smętnie głowę i rozpoczął odprawiania modłów nad zmarłymi.

- Wnioskuję, – rozpoczął Fryderyk – że pod wpływem tej niecnej magii nasi dawni bracia gonili te biedne spłoszone konie – podszedł do truchła jednego ze zwierząt, na jego twarzy pojawił się grymas. - Natomiast, kto zabił koniobójców? - książę podszedł do trupa jednego z goblinów i wyciągnął mu strzałę z pleców – Czegoś takiego nie produkuję się w goblińskich kuźniach.

- Może orkowie? Wszyscy ich żołnierze uciekli! - wtrącił ktoś z szeregu.

- Z tego co mi wiadomo, orkowie również nie robią takich strzał – uciął szybko Fryderyk. - Zdaję się, że poza nami jest w tym lesie jeszcze ktoś... z mózgiem.

Wtem, niczym wywołany z szeregu, odezwał się Rughar. Wrzasnął na cały regulator i rozpoczął syzyfową pracę, jaką było oswobadzanie się z dokładnie zaplątanych węzłów. Fryderyk zacisnął piąstki i próbował się uspokoić. Jakiś żołnierz widząc reakcję księcia, rąbnął orka płazem miecza prosto w czoło. Rughar powrócił do świata śniących szybciej niż po czarze Terciusa.

- Dopilnuję byś po powrocie otrzymał medal i najładniejszą dziwkę, jaką tylko znajdę w Goldgate – deklaracja wywołała niemały uśmiech na twarzy wojownika. - A teraz w drogę. W ciszy... to rozkaz – Fryderyk machnął ręką na brygadę i ponownie rozpoczęli marsz.

***

Szły zwartym szykiem. łuki spoczywały bezpiecznie na ramionach a miecze zwisały przy pasach. Prowadził je wysoki blond włosy elf. Cała ekipa wydawała się być niezwykle skupiona i pewna siebie. Na rozwidleniu zatrzymali się gwałtownie. Elf prowadzący gestem dłoni nakazał czekać pozostałym, sam natomiast wbiegł cicho w leśną gęstwinę pomiędzy dróżkami. Bez wypowiedzenia słowa przywołał do swego boku innego elfa, który wyróżniał się w grupie. Spod lnianej koszuli wylewały się fałdki tłuszczu.

- Ugmell, będziesz szedł przez tą gęstwinę podczas gdy my pójdziemy w prawo. Rozglądaj się dookoła, jeśli droga się zmieni bądź zauważysz coś niepokojącego daj mi znać.

Grubasek pokiwał głową. Na pulchnych policzkach pokazał się rumieniec podniecenia. Wreszcie jakieś poważne zadanie. Sam przywódca stawiał na niego, mógł przecież wziąć każdego innego. Nie zawsze nadarza się taka okazja do zaprezentowania swoich umiejętności. Nie może zawieść. Jednym, nieco niezgrabnym susem wskoczył w krzaki i popędził przodem.

Wódz wyszedł z leśnego terenu. Zagwizdał na resztę i poszedł w prawą odnogę drogi. Mam nadzieję, że ten spaślak nie spaprze tak łatwego zadania – myślał dowódca. - Za dużo razy dawałem mu szanse.

Tymczasem Ugmell, skupiony jak nigdy, przebijał się prze leśne chaszcze. Starał się zwracać uwagę na każdy szmer. Co chwila zerkał w lewo, na odnogę, której nie wybrali, lecz nic się nie działo. Nagle, szmer za plecami. Miecz znalazł się błyskawicznie w dłoniach, szkoda, że razem z pochwą. Na szczęście to była tylko wiewiórka. Ugmell przeklął się pod nosem za swój błąd, który mógł być katastrofalny w skutkach. Kiedy tak nic się nie działo, Ugmell nieco wyluzował. Jego kroki były zdecydowanie głośniejsze a sapnięcia coraz cięższe. W końcu musiał na chwilkę przystanąć, oczywiście w pojęcie „chwilka” miało nieco inne znaczenie dla spasionego elfa. Już miał ruszać z miejsca gdy z przestrachem rozejrzał się dookoła. Drogi nie było nigdzie widać. Wokół tylko drzewa, drzewa i drzewa. Ugmell zaczął obgryzać paznokcie. Zawsze tak robił gdy był bardzo zdenerwowany.

- Niech to szlag! - krzyknął głośno basowym głosem. - Czigmellin mnie zabiję – na koniec ostentacyjnie jęknął i klapnął dupskiem o glebę. Wnet, ziemia zapadła się pod nim. Ugmell z wrzaskiem spadł do podziemnej groty.

Elf otrząsnął się pod upadku i starał się wstać. Pod tyłkiem wyczuł coś miękkiego.

- Tylko tego brakowało – skwitował Ugmell patrząc na usmarowaną guanem dupę. - Już nie żyje.

Elf odszedł nieco od kupy gnoju, na której wylądował. Zniesmaczony rozejrzał się dookoła. Znajdował się w małej grocie, bardzo zimnej grocie. Dostrzegł ciemny, dosyć wąski tunel prowadzący w nieznane.

- A co innego mam do roboty? - zapytał sam siebie i skierował się wgłąb tunelu.

Było ciemno. Ugmell nic nie widział, starał się namacać rękoma ściany by nie rąbnąć w jedną z nich łbem. Nie udało się... elf i tak zaliczał uderzenie w ścianę jaskini. Zaklął głośno i ruszył dalej co chwilę pocierając czoło. Wreszcie ujrzał w oddali słabe światło. Z każdą chwilą zbliżał się do niego. Nie, chwila. To poświata zbliżała się do niego! w jednej sekundzie włączył się Ugmellowi cykor. Wąski, tunel, ciemno i to zbliżające się światło!

Z minuty na minutę było coraz gorzej, gdyż elf uświadomił sobie, że nie ma bladego pojęcia o tym, gdzie jest jego miecz. Autentycznie przerażony odwrócił się na pięcie. Jego wzrok napotkał na dwa małe, czarne ślepia gapiące się mu prosto w oczy. Co dziwne, całe ciało, a przynajmniej kontur, wisiało do góry nogami. Ugmell zemdlał w jednej chwili.

***

- Niech no tylko dorwę tego spaślaka! - obruszył się Czigmellin gdy jeden z wysłanych w las zwiadowców doniósł, że Ugmella ani śladu – Czort jeden wie, co mnie podkusiło żeby wysyłać na rozpoznanie tą ofiarę losu.

Elficki dowódca dreptał w kółku zastanawiając się co robić. Droga skończył się raptownie na zwalonych drzewach i wielkich głazach a jedyny elf, który, chyba, obserwował drugą odnogę obżerał się zapewne pod jakimś krzakiem. Przywódcę bardzo to irytowało, w jego załodze nie powinno być miejsca dla takich jak Ugmell. Byli w końcu elfami, przedstawicielami wysokiego rodu, autorytetami i w ogóle byli po prostu najlepsi. Tłusty głupek uosabiał za to wszystkie cechy, które powinny posiadać gobliny. Na myśl o tych parszywych stworach włos zjeżył się na głowie Czigmellina. Spojrzał na swój miecz spoczywający spokojnie u pasa. Ciekawe kiedy jego ostrze zagłębi się ponownie w serce jakiegoś zielonoskórego gada? Broń wręcz wołała do swego Pana by jej użył, odczuwała niepohamowany głód zabijania. Teraz jednak, trzeba odszukać nieporadnego elfa. Nawet nie dla samej idei odnalezienia go, czy wyciągnięcia z tarapatów, ale dla przyjemności jaką niewątpliwie sprawi złojenie mu skóry.

Czigmellin zarządził powrót do lewej odnogi ścieżki. Przy odrobinie szczęścia sami znajdą Ugmella śpiącego po wyżerce.

***

Ileż by dał Ugmell by znaleźć się sytuacji o jaką podejrzewali go pobratymcy! chętnie schrupałby sobie teraz jakiegoś smażonego kurczaczka albo chociaż spałaszował parę malin. Jedyne co mógł i próbował zjeść, a raczej przegryźć były sznury oplatające całe jego ciało. Przed sobą widział jedynie ścianę jaskini, do której wleciał. Czuł, że jest przywiązany do słupa bądź jakiejś drewnianej belki. Za jego plecami ktoś się krzątał, słyszał dreptanie, szczęk fiolek, butelek i inne niezidentyfikowane dźwięki. Elf zorientował się, że ktoś do niego podchodzi, toteż postanowił udawać wciąż omdlałego. Poczuł na policzku ciepły i niezbyt przyjemny oddech a potem głośne fuknięcie. Kroki oddaliły się. Ugmell wywnioskował, że postać wyszła z pomieszczenia.

Gruby nieco się uspokoił. Przynajmniej do czasu kiedy nie skapnęła mu na bark ślina. Spojrzał w górę i ujrzał uczepionego wybrzuszenia na suficie wielkiego nietoperza. Elf zzieleniał ze strachu i z cihcym pisknięciem spuścił wzrok. Znowuż dosłyszał zbliżające się odgłosy kroków i rozmowy. Słyszał co najmniej dwie pary butów, tak był tego pewien. Zbliżały się dwie osoby, konwersowały... a raczej kłóciły się.

- Nie wystawiaj cierpliwości Wielkiego Caparalla! nie zapominaj, że doznałeś ogromnej łaski z jego strony – pierwszy głos był melodyjny, ale stanowczy. Postacie weszły do pomieszczenia, w którym przetrzymywano Ugmella.

- To bardzo misterna operacja! - drugi głos był skrzekliwy i z pewnością nie należał do młodzieniaszka – Jeśli nie dacie mi więcej czasu to nic nie zyskacie! oddziaływanie klejnotu stało się samoistne tylko dla tego, że Bogowie urządzili sobie na tym świecie mały zjazd swoich wysłanników. Moc odwracająca nie jest jednak na tyle silna by przemieniła wszystkie rasy, więc bez mojej pomocy nic się nie zmieni! ty i ten twój Bóg i tak winniście być mi wdzięczni za to, że rezygnuję ze swoich idei – parę szklanych rzeczy zleciało na ziemię i rozbiło się z trzaskiem z ust pierwszego z mówiących wyrwało się przekleństwo.

- Ty szczurze! przywrócenie Cię do życia chyba nie wpłynęło na ciebie za dobrze. Może donieść o tym Caparallowi? - osoba o skrzeczącym głosie naraz odszczekała wszystkie swoje słowa.

- Przepraszam! błagam nie odsyłajcie mnie z powrotem do krainy umarłych! - rozhisteryzował się przywrócony do życia. Po chwili ciszy, uspokoił się i kontynuował – Musicie jednakże wiedzieć, że i tak nie mogę nic zrobić dopóty nie pojawi się tu przynajmniej jeden elf, krasnolud, człowiek, ork i goblin. A, zapomniałbym... wszyscy boscy zwiadowcy również muszą zniknąć! ale to już twoja broszka.

- Zrobię co w mojej mocy – odparła postać o melodyjnym głosie, do złudzenia przypominającym elficki. - Jednego przedstawiciela rasy elfów już masz, podejrzewam, że w niedługim czasie pojawią się tu także gobliny – na te słowa skrzecząco – głosy poruszył się niespokojnie. - Natomiast resztę Ci dostarczę, bez gnomów ma się rozumieć?

- Bez gnomów – potwierdził przywrócony do życia.

W grocie zostali tylko skrzecząco – głosy, Ugmell i przerośnięty gacek na suficie. Ten pierwszy z donośnym sapnięciem usiadł. Elf przywiązany do słupa aż się obruszył. Tajemniczy „zmartwychwstały” wstał natychmiastowo i podszedł do swojego więźnia. Przed pucołowatą twarzą Ugmella pojawiła się stara, pomarszczona twarz. Postać miała na sobie podziurawione i sfatygowane, czarne szaty. Na głowę miała nasunięty kaptur, spod którego wystawały siwe włosy. Na ubraniu, w miejscu gdzie znajdowało się serce widniał wpół zerwany herb elfickiego miasta Goldgate... dawnego elfickiego miasta. Ugmellowi wydało się dziwne, że elf, bo staruszek niewątpliwie był kiedyś elfem, nosi herb goblińskiej stolicy. Spaślak nie znał bowiem historii o Vusbiku i szaleńczym rytuale. Dla grubego elfa wszystko było na miejscu, oni, znaczy elfy są wyznacznikiem cnót i obowiązków, zaś gobliny parszywymi istotami, które należy tępić. Goldgate należy do parszywców i wszystko jest na miejscu. Nie podejrzewał nawet, że jeszcze nie dawno to jego uważano za plugastwo tego świata. Jedynym elfem, który znał legendę i wiedział, co powinni zrobić był Czigmellin, lecz o tym Ugmell też pojęcia nie miał.

- Obudziłeś się wreszcie, baleronie – zaskrzeczał starzec. - Jak się spało?

- Wypraszam sobie – Ugmell starał się by to zabrzmiało wyniośle, jednak ciasne więzy uniemożliwiały dobre funkcjonowanie przepony. - Jestem Ugmell Delivorte z wysokiego rodu elfickiego i... - tutaj dwa razy się zastanowił, ale w końcu wydusił – najznamienitszy zwiadowca z całej armii!

- Sądząc po twoim wyglądzie to najlepiej Ci idzie rozpoznanie w spiżarnii – odrzekł staruszek z kwaśną miną. Nie zwracając uwagi na oburzenie Ugmella dodał. - Jam jest Vusbik. Mistrz czarodziejstwa , alchemii i czego tylko chcesz – otaksował więźnia wzrokiem. - Mimo wszystko, lepiej wyglądaliście jako dzikusy.

Ugmell zdołał zrobić tylko zdziwioną minę, gdyż Vusbik szybko się oddalił. Nietoperz obdarował spaślaka kolejną dawką śliny, tym razem po nosie.

- Przepraszam, że przerywam wielki mistrzu wszystkiego... ale czy mógłbyś zrobić coś z tą skórzastą fleją!? - hałas jaki wywołał krzyk Ugmella spowodował nie tylko pobudkę nietoperza, ale również jeszcze większy hałas. Gacek zaczął piszczeć na cały regulator. Czułe uszy elfa ledwo to wytrzymywały, natomiast staruszek zdawał się tego nie zauważyć. Przywołał pupila do siebie i poczęstował go kawałkiem suszonego mięsa.

- No i co zrobiłeś? - obruszył się Vusbik – Przez twoje wycie Mietek się obudził!

- Moje wycie!? Głuchy jesteś!? To nie ja jęczałem na cały głos jak jakaś zarzynana mysz!

Nietoperz wydał z siebie kolejną falę kakofonicznych dźwięków. Ugmell czuł się jak w piekle.

- Nigdy nie nazywaj go myszą – przestrzegł starzec. - On tego bardzo nie lubi.

Elf dał sobie spokój. Czarne włosy od potu kleiły się do czoła.

- Mógłbym dostać trochę wody? W ramach rekompensaty za ślinę Mietka – spytał nieśmiało Ugmell.

Vusbik uraczył go twardym spojrzeniem. Bez słowa podszedł do szklanego dzbana i nalał z niego trochę wody do metalowego kubka. Następnie skierował się w stronę więźnia. Ugmell pociągnął parę łyków zimnej wody. Wydawała mu się nieco dziwna. Nie wiedział czemu, ale uznał, że nie wypada o to pytać. O ile to możliwe, rozparł się wygodnie na swoim słupie i przymknął powieki. Nie przypuszczałby, że można zasnąć w takiej pozycji.

***

Goblińska resztka karawany szła w milczeniu. Nikt nie śmiał zakłócić ciszy, gdyż wszyscy bali się zarobić od księcia w łeb albo, co gorsza, po prostu zginąć. Choć starał się tego nie pokazywać,Fryderyk był wściekły i nieobliczalny. Musiał jednak trzymać fason i nie ujawniać zrezygnowania, które owładnęło nim całkowicie. W końcu ich dotąd prosta droga rozgałęziała się. Królewiczowi było wszystko jedno, w którą stronę pójdą, lecz Rughar wybrał za niego. Zapewne przez niedopatrzenie i znużenie podróżą strażnicy nie zorientowali się kiedy ork się wyswobodził. Dzikus czmychnął w puszczę, pomiędzy prawą i lewą odnogą drogi. We Fryderyku coś zawrzało, zrobił się czerwony jak burak i wreszcie z dzikim wrzaskiem na ustach oraz mieczem w dłoni pobiegł za uciekinierem.

- Poćwiartuję go! wracaj króliczy bobku!

Inne gobliny stały osłupiałe i w sumie nie widziały co mają czynić. Tercius wziął sprawy w swoje ręce i nakazał udać się za księciem. Rozpoczęli zatem pogoń za wściekłym Fryderykiem, który pognał w las niczym spłoszony zając.

W tym samym czasie elficka brygada wracała do rozwidlenia. Czujne uszy Czigmellina pochwyciły dziwne dźwięki dochodzące z leśnej gęstwiny. Szyderczy uśmiech pokazał się na twarzy dowódcy. Szybkim ruchem ręki dobył miecza.

- Już po ciebie idę, ty tłusta łazęgo! nie próbuj się chować! - wrzasnął szaleńczo blondwłosy i ile tylko sił w nogach pobiegł w las.

Reszta brygady zaskoczona nagłym wybuchem swego wodza nie ruszyła się z miejsca. Dopiero po pewnym czasie truchtem ruszyli w stronę mknącego dowódcy.

Zarówno Fryderyk, jak i Czigmellin zasuwali w tę samą stronę z mieczami w łapach. I jeden i drugi skupieni byli tylko na tym by dogonić swoją ofiarę.

Biegnąc cały czas za odgłosami, Czigmellin w końcu zauważył swoją rzekomą zgubę. Duża postać śmigała wielkimi susami. Co dziwne, z punktu widzenia Czigmellina była ona zielona. To cwaniaczek – pomyślał blondwłosy – użył liści i trawy by się zamaskować!

Fryderyk również dostrzegł uciekiniera. Ręce świerzbiły go niesamowicie. Jego klinga równie mocno, jak on sam, chciała zabić zuchwałego orka. Książę zbliżał się do ofiary, był bliżej, coraz bliżej i... puf! ork zapadł się pod ziemie, po prostu, nagle go nie ma. To samo zauważył Czigmellin i zdziwił się równie mocno gdy zobaczył nadbiegającego goblina z mieczem nad głową i... w rajtuzach?

Stanęli naprzeciwko siebie. Jeden po jednej stronie, drugi pod drugiej stronie dziury, do której wpadł Rughar. Wgapiali się w siebie intensywnie. Fryderyk zachodził w głowę, jak ten elf może stać prosto? Czigmellin zastanawiał się za to, skąd goblin ma książęce rajtuzy?

- Co do cholery!? - krzyknęli równocześnie

Wtem za plecami każdego z nich pojawili się żołnierze. Za Czigmellinem stały oszołomione elfy a za Fryderykiem zbite z tropu gobliny.

- Zabić ich! - wrzasnęli, znowu równocześnie, książę i dowódca elfickiej brygady.

Wojownicy rzucili się na siebie z okrzykami bojowymi.

Rozpoczęła się rzeź.

***

Rughar upadł niefortunnie plackiem na łajno. Wydał z siebie ciche jęknięcie i pociągnął z niesmakiem nosem. Podniósł się ze śmierdzącego podłoża. Z początku nie wiedział za bardzo co ma czynić. Szybki rzut okiem na górę utwierdził go w przekonaniu, że nie należy wracać na powierzchnie, a poza tym i tak nie miał zielonego pojęcia jak to zrobić. Udał się więc w ciemny tunel. Szedł powoli, co chwila zahaczając łbem o strop. Tunel był wyjątkowo wąski jak dla orka o rozmiarach Rughara. Tak czy inaczej dzikus musiał udać się w ciemnice, jedynej drogi.

Głośny huk, jaki wydał swoim upadkiem Rughar odbił się echem w całej jaskini. Nie uszło to uwadze Vusbika. Czym prędzej wysłał Mietka w kierunku hałasu. Nietoperz pofrunął pustymi korytarzami w stronę nieproszonego gościa. Donośny pisk nie umknął uwadze orka. Obudził się w nim instynkt myśliwego. Położył się plackiem na ziemi i w mroku czekał. Nadejście przerośniętego gacka zapowiedział łopot skórzastych skrzydeł. ślepy zwierz nie zauważył przyczajonego na ziemi gościa. Zielonoskóry zareagował błyskawicznie, gdy tylko nietoperz znalazł się wprost nad nim skoczył na niego i uwiesił się szyi. Futrzak bronił się zaciekle, lecz muskularne łapska Rughara zacisnęły się pewnie na karku. Coś chrząknęło i zaskoczyło. Mietek wydał z siebie ostatni zduszony pisk i legł martwy w objęciach orka.

W pustej łepetynie Rughara zaświtał szatański plan ubicia kolejnej ofiary. Z wrednym uśmieszkiem udał się w kierunku słabego, migotliwego światła. Po pewnym czasie dotarł do oświetlonego pochodniami pomieszczenia. Zdążył zauważyć tylko stół pełen dziwnych mikstur, fiolek i ksiąg oraz przywiązanego do drewnianego słupa elfa. Vusbik grzmotnął gościa kosturem pomiędzy oczy. Już wcześniej usłyszał zbliżającego się przybysza, toteż przyczaił się u wejścia do swej pracowni i czekał. Rughar nie miał na tyle rozumu, by przed wejściem rozejrzeć się w lewo i w prawo.

Oszołomiony ork leżał teraz plackiem na posadzce. Stary elf odłożył kostur i szybko związał delikwenta. Przy wtórze stęknięć i przekleństw zawlókł orka pod jedną ze ścian groty. Zakneblował mu usta i z ogromnym wysiłkiem postawił na nogi. Do ściany przytwierdzone były specjalne kajdanki do odprawienia szaleńczego rytuału. Kiedy Rughar był już bezpiecznie przytwierdzony, Vusbik udał się na przerwę. Zasiadł na krześle i nalał sobie czegoś do picia.

- Już nie te lata – narzekał masując się po krzyżu. - Powinienem Cię dźgnąć! - krzyknął do omdlałego orka – Gdybyś tylko nie był mi potrzebny... ale jeszcze zapłacisz za śmierć Mietka! - chlipnął.

Vusbik z niepokojem oczekiwał na przybycie Melonidella. W duchu obmyślał, jak zapobiec temu, co ma się wydarzyć.

***

Gobliny były nieco zbite z tropu. Po pierwsze, zadziwił je sam wygląd przeciwników. Elfy prezentowały się zwykle przygarbione i z kwaśnymi minami, za to teraz stały prosto i walczyły z niemałą gracją. No właśnie, walczyły! każde starcie goblińskich żołnierzy z elfickimi kończyło się karkołomną ucieczką tych drugich, bądź krwawą masakrą zadaną przez tych pierwszych. Tym razem sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Elfy dorównywały goblinom w technice oraz umiejętnościami bojowymi. Bilans trupów by po obu stronach taki sam!

Czigmellin uporczywie dążył do pojedynku z Fryderykiem. Wyczuwał w tym goblinie coś osobliwego, widział w nim niejako odbicie samego siebie, tyle że o wiele brzydsze i dzikie. Goblińscy wojownicy skutecznie blokowali mu drogę do swego wodza. Z początku elficki przywódca spodziewał się, że bez trudu przebije się przez mierną obronę wroga, a jednak mylił się.

Fryderyk zamarkował cios w brzuch, co odsłoniło mu głowę przeciwnika. Długie, poziome cięcie i łeb napastnika ląduje w krzakach. Książę dostrzegł wyrwę między walczącymi rasami. Na końcu „drogi przez żołnierzy” zauważył dowódce elfów, który pozbawiał właśnie życia jednego z kamratów goblina. Gniew we Fryderyku narastał, spowodowany nie tylko frustracją z tego, że nie mogą pokonać elfów, ale też z tego, że sam przywódca wroga tak bardzo przypominał księcia

Następca goblińskiego tronu pobiegł w stronę blondwłosego elfa. Jakaś wewnętrzna siła pchała go w stronę wybranego adwersarza. Groźnie trzymając miecz przed sobą, niczym rycerz lance, szarżował wściekle omijając kolejnych walczących. Czigmellin dostrzegł to kątem oka. Odtrącił goblina, który próbował się do niego zbliżyć i przygotował się na nadejście napastnika.

W końcu spotkali się. Oko w oko. Ostrza zderzyły się ze sobą sycząc niczym rozżarzone węgle. Ich ruchy były wyważone, poruszali się z gracją i niezwykłą lekkością. Piękny pokaz szermierki!

Wreszcie Fryderyk zdecydował się na bardziej śmiałe posunięcie. Starał się zamarkować cios w żebra, a w rzeczywistości ciąć niżej. Goblin nie mógł wyjść ze zdziwienia, gdy jego przeciwnik odbił uderzenie, obrócił się zgrabnie i byłby go trafił gdyby nie jeden z goblińskich żołnierzy, który nadział się na ostrze miecza. Teraz to elf był odsłonięty. Ostrze ugrzęzło w ciele zielonoskórego, który jakimś cudem utrzymywał się jeszcze na nogach. Krótko to trwało, bowiem parę energicznych szarpnięć Czigmellina pokiereszowało biedakowi wszystkie wnętrzności. Miecz pozostał jednak w ciele, musiał zahaczyć o jakąś kość. Fryderyk wykorzystał sytuację i ugodził elfa nieprzyjemnie w udo. Blondwłosy syknął z bólu i „natchniony” złością wyszarpnął w końcu swą broń. Zaatakował w mgnieniu oka. Książę mało się nie przewrócił, kiedy starał się odbić cios elfa. Nastąpiła kolejna salwa ciosów ze strony jednego i drugiego. Każdy z nich jakby przewidywał ruchy adwersarza.

Wreszcie nastąpił przełom. Fryderyk zauważył, że elf stoi na skraju jakiejś dziury, chyba nie mając o tym pojęcia. Goblin ujął silnie swą broń i cisnął ją w elfa. Czigmellina starał się odbić nadlatujące ostrze, lecz skończyło się tą rozciętą ręką i brakiem oręża. Teraz oboje byli bezbronni. Fryderyk jednak, cały czas realizował swój plan. Rzucił się na przeciwnika i razem spadli do dziury.

Wylądowali, co prawda miękko, ale niezbyt przyjemnie. W lepszej sytuacji znajdował się Czigmellin, który opadł na cztery litery, Fryderyk niestety leżał po uszy – dosłownie – w gównie. Nie czekając aż wróg pozbiera się po upadku, Czigmellin rzucił się na goblina niczym rozwścieczony tygrys.

- Ej! - warknął Fryderyk wygrzebując się z łajna i ciała napastnika. Obrzucił elfa złowrogim spojrzeniem.

- Przyznaję, to nie było zbyt fair – oznajmił blondwłosy.

Zadowolony w duchu, że udało mu się odwrócić uwagę adwersarza, Fryderyk poskramiając odrazę, wziął w dłoń garść śmierdzącej substancji i cisnął nią w twarz Czigmellina.

- A! - jęknął elf – To było zagranie poniżej pasa!

- Wcale nie – zachichotał książę, lecz jego śmiech został stłumiony przez szybki cios między oczy. Goblinowi zakręciło się w głowie, jednak zdołał zadać cios na oślep, który nieoczekiwanie trafił elfa prosto w nos. „Chrząstka nosowa zajęczała” w geście protestu.

- Zrobię z ciebie paszę dla koni! - groził Czigmellin

- Wpierw ja przerobie cię na kurze podroby – warknął w odwecie Fryderyk i rzucił się całym ciałem na wroga.

Z boku wyglądało to jak pojedynek dwóch rozszalałych lwów. Gryźli się, kopali, bili i tarzali w gnoju. Dwie świnie walczące o kawałek jakieś paszy.

Dudnienie dobiegające od wylotu jaskini nie uszło uwadze Vusbika. Czarodziej z trudem podniósł się z krzesła i marudząc pod nosem, jakby wykonywał jakiś przykry obowiązek, poszedł w kierunku hałasu.

- Kolejni goście? - zapytał sam siebie – Czy to już święta?

Kostur spoczywał pewnie w jego starczych dłoniach. Vusbik miał nadzieję, że Melonidell już wraca, gdyż podejrzewał kim mogli być kolejni przybysze. W miarę jak zbliżał się do zgiełku smród nasilał się. Może tym razem postanowiła go odwiedzić jakaś świnka? Dużo się nie pomylił...

Fryderyk i Czigmellin byli niemal nadzy. W swoim ślepym szale porozrywali sobie koszula a brązowe spodnie zlewały się z podłożem. Kał był wszędzie. Kawałki spływały po ścianie, leżały na ziemi.

- A pomyśleć, że Mietek tak się starał utrzymywać to wszystko w porządku – westchnął staruszek.

Ogarnięci do reszty bijatyką, elf i goblin zdawali się nie zauważać Vusbika. Starcowi wcale to nie wadziło.

- Dosyć tego! - krzyknął ożywiony mag. Wywrócił oczami i, jakby od niechcenia, rzucił na delikwentów czar usypiający.

Teraz miał dwóch nieprzytomnych, a co gorsza, niemiłosiernie cuchnących jegomościów do przeniesienia.

- To nie na moje lata – żachnął się Vusbik. Nie było już przy nim nieocenionego w takich sprawach nietoperza, który zawsze wspierał go pomocną łapą. - Melonidell wracaj! - po raz pierwszy stary czarodziej naprawdę chciał zobaczyć nieskazitelną gębę boskiego wysłannika .

Jak na zawołanie przybył Melonidell, targając pod pachą człowieka i krasnoluda. Brodacz miał na swej łysej glacy ogromnego guza, co oznaczało, że był na tyle głupi by wdawać się w bójkę z Melonidellem. Po człowieku natomiast nie widać było najmniejszych oznak walki, znaczy, że w tym przypadku elf postąpił bardziej wyrafinowanie.

- Tak jak podejrzewałem – powiedział boski wysłannik. - Wiedziałem, że oni tu przybędą. Zabierz ich do sali rytualnej!

Czy on uważa tę zapyziałą grotę za salę rytualną? - zastanawiał się Vusbik. W jednej chwili znów zapragnął by Melonidell sobie poszedł. Ten typ tak na niego działał. A to wszystko dlatego, że przez tegoż elfa, Vusbik będzie musiał zniszczyć dzieło własnych rąk. Będzie musiał wyrzec się własnych idei i unicestwić swe największe osiągnięcie. W dodatku, biedny mag nic na to nie mógł poradzić. To Melonidell przywrócił go do życia, a dokładniej jego Bóg, ale przy skromnym udziale elfa i mógł mu też odebrać to życie. Bezsilność trawiła Vusbikowi wnętrzności.

- No! - niecierpliwił się Melonidell. Wskazał palcem na śpiących w gównie a potem na Vusbika.

Starzec spoglądał na niego zdziwiony.

- Ja? - spytał chrypiącym głosem mag – Czy ty sądzisz, że jak cię ożywią po tylu latach, to fikasz niczym koziołek!?

Boski wysłannik przewrócił oczami i machnął ręką na starca. Pstryknął w palce przywołując przed sobą dwóch zombie.

- Bierzcie ich! - ryknął na bezmózgi Melonidell w ich bełkoczącym dialekcie.

Z początku zombie rzuciły się na Fryderyka i Czigmellina z zamiarem spałaszowania ich na popołudniową przekąskę.

- Wy zidiociałe wraki! - wrzasnął po raz kolejny elf - „Bierzcie” nie znaczy „jedzcie”! chwytajcie ich pod pachę i za mną!

Tym razem zieloni wykonali polecenia tylko wpadając na siebie kilka razy. W końcu Melonidell, Vusbik i czwórka najgorzej pachnących stworzeń na ziemi udała się do „sali rytualnej”. Odór jaki wydzielały ciała całe w gnoju i nie najlepiej pachnący przybysze z podziemi, przyprawiał starego czarnoksiężnika o ból głowy, po której cały czas krążyło pytanie : jak temu zapobiec?

- Pozbyłem się wszystkich boskich wysłanników – zagadnął Melonidell gdy szli korytarzem oświetlanym jedynie magią elfa. - Wbrew moim przypuszczeniom nie wszyscy Bogowie wysłali na ziemi swych posłańców.

Vusbik nie kłopotał się odpowiedzią, pokiwał tylko głową. Gdy doszli do groty obudził się krasnolud. Zaraz zaczął warczeć i pluć Melonidellowi w buty.

- Puść mnie! ja wielki wojownik! puszczaj, bo odetnę ci tę twoją brzydką łepetynę! - głos krasnoluda był szorstki wyjątkowo grubiański. Został jednak bardzo szybko uciszony. Melonidell nie bawił się i tym razem w magię, po prostu przygrzmocił brodaczowi w czachę.

- Przykuj go, bo jak się jeszcze raz obudzi to nie ręczę za siebie! - nakazał elf.

Vusbik rozważał przez chwilę obudzenie krasnala jeszcze raz, to mogłoby opóźnić nieco rytuał. Po namyśle, gniew Melonidella znacznie skrócił by pobyt starca na ziemi. Lepiej nie denerwować boskiego wysłannika.

Gdy wszyscy byli już przykuci ktoś nieoczekiwanie się odezwał :

- Ej! jak Boga kocham jeśli mnie zaraz nie wypuścicie to nas tutaj zaleję! - jęknął rozpaczliwie Ugmell ściskając kurczowo nogi – Błagam.

- Zupełnie o nim zapomniałem – Vusbik postukał się w czoło. - Jego obecność tutaj może zakłócić rytuał. Jest o dwóch przedstawicieli rasy elfów za dużo! może być tylko jeden!

- A zatem Pan Puszysty nie będzie nam już potrzebny – Melonidell uśmiechnął się szyderczo.

- Nie, nie, błagam, nie! - skamlał Ugmell, ostrze elfa było jednak szybsze. Miecz zagłębił się w piersi tłuściocha, który zdołał jeszcze wydyszeć – No, i popuściłem...

- Pozbądź się tego ciała – poprosił Vusbik zatykając nos. - Dość już mamy tutaj smrodu – mag wymownie popatrzył na dwóch zombie, którzy walili się akurat po głowach.

Boski wysłannik rzucił na ciało Ugmella jakieś zaklęcie i tłuste cielsko elfa zwyczajnie wyparowało. Sznury opadły na ziemie.

- Zaczynamy? - ponaglał Melonidell – A gdzie jest...

W tym czasie Vusbik wyjął zza pazuchy świecący, klejnot wielkością niemal dorównujący pieści starca. Melonidell zadawał się pławić w blasku kamienia, ten artefakt przyciągał go, nawet sam nie widział kiedy wyciągnął po niego rękę. Staruszek odsunął jednak klejnot i podszedł do biurka. Podniósł leżącą na nim grubą księgę a następnie udał się do drewnianego pulpitu ustawionego naprzeciwko skutych ras.

- Zaczynaj, starcze – rozkazał Melonidell. Jego głos stał się jakby głębszy i bardziej basowy.

Vusbik zawahał się. Wziął klejnot w jedną dłoń a drugą przewracał kartki księgi. W końcu, po głębokim westchnieniu zaczął inkantację. Mówił bardzo głośno, ale powoli, jakby zastanawiał się przed każdym słowem. Recytował w nieznanym języku, ani goblińskim, ani elfickim.

W końcu zatrzęsła się ziemia. Fiolki pospadały z biurka a sam Vusbik niemal się wywrócił. Sufit nad nimi zadrżał. Walczący na górze również to poczuli, zaprzestali na wojaczki i oczekiwali, co stanie się dalej. Nagle sufit wystrzelił w powietrze zabierając ze sobą paru nieszczęsnych elfów i goblinów. Nad salą rytualną widniało teraz gołe niebo, które powoli się ściemniało. Kolejny silny wstrząs. Wojownicy padli na ziemie. Melonidell z trudem utrzymał się na nogach. Na niebie pojawił się mały ciemnofioletowy wir, który stopniowo stawał się coraz większy. Boski wysłannik rozłożył szeroko ręce, wyglądał jakby karmił się tą chwilą.

- Dokonuje się Panie! - zawołał.

Kolejny silny wstrząs przewrócił biurko i złamał słup, do którego przywiązany był Ugmell. Wir na niebie zaczął stopniowo wchłaniać różne rzeczy, krzaki razem z korzeniami, trupy zabitych, łajno. Na nieboskłonie ukazała się niewyraźna twarz, która przemówiła basowym głosem :

- świat wraca do normy!

- Tak Panie, tak! - wtórował Melonidell.

Wreszcie zaczęło się naprawdę. żołnierze na górze padli jak rażeni piorunem. Z ciał w grocie uchodziło życie. Krasnolud jakby zachłysnął się powietrzem a potem z jego ust wyleciał gęsty obłoczek, który uformował się później w ciało. To samo stało się z człowiekiem i orkiem. Vusbik nie mógł na to patrzeć. W ostatniej próbie ratowania swojego dzieła, złapał za kostur i przy jego pomocy rzucił na Fryderyka jakiś czar, który sprawił, że ten stał się niematerialny. Z Czigmellina również uleciało życie. Oczy niematerialnego już księcia otworzyły się. Jego wzrok napotkał spojrzenie Vusbika, przygnębionego i smutnego Vusbika.

- Ty zuchwały starcze! - krzyknął Melonidell głosem przypominającym bardziej demona niż elfa. Z końcówek palców boskiego wysłannika wydobyły się wiązki energii, które oplotły starca a następnie wysłały w zaświaty.

Fryderyk spoglądał na całą sytuację. Z wiru na niebie dochodziły nieludzkie odgłosy. Wszystko wokół zdawało się szaleć. Nagle nic już nie widział i nic nie czuł.

Rytuał się dopełnił. Duszę powróciły na swoje prawowite miejsca. Wir zniknął, podobnie Melonidell. Elficcy i goblińscy wojownicy zaczęli się budzić. Gdy jeden z goblinów stanął na równe nogi i rozejrzał się dookoła, zakrzyknął radośnie :

- Cha! bum! bum! walnąć elfa!

Elfy również się zbudziły. Tyle, że w przeciwieństwie do swoich przeciwników mieli już w dłoniach miecze. Gobliny ponownie natarły na elfy. Tym razem jednak, skończyło się to bynajmniej nie remisem. Resztki z goblińskiej szarży poczęły uciekać w las. Elfy nie odniosły najmniejszych obrażeń, miały za to kupę śmiechu z uciekających w popłochu goblinów. Kiedy minęła zwycięska euforia, jeden z elfów zszedł do groty i znalazł przykute do ściany postacie. Gdy tylko zobaczył orka pchnął go mieczem, tak, że ten nie wydał z siebie nawet najcichszego pomruku. Później odczepili od ściany Czigmellina oraz krasnoluda i człowieka. Jedno miejsce było puste.

Po chwili, elficki wódz był już w pełni ogarnięty. Podszedł do brodacza i człowieka.

- Mam nadzieję, że nasze rasy nawiążą w przyszłości owocną współpracę – rzekł Czigmellin.

- Ja, Jarikelp Twardoszczęki w imieniu całego brodatego ludu dziękuje za twe słowa. Również mam nadzieję na nawiązanie współpracy – po tych słowach uścisnął dłoń elfa i odszedł.

- Czcigodny Czigmellinie! - zaczął rudowłosy człowiek – Jam jest Erick Van Jer ze szlachetnego rodu Van Jerów – mrugnął do elfa i ścisnął mu dłoń na pożegnanie. - Liczę na owocną współpracę.

Po krótkim przygotowaniu, elfy udały się w drogę powrotną z północy. Kiedy byli już na skraju lasu, jeden z oficerów podbiegł do Czigmellina i zagadnął :

- Dokąd zmierzamy wodzu?

- Wyślij posłańców do lasów na południu – odpowiedział Czigmellin. - Idziemy na Goldgate, odebrać to, co nam się należy. Przekaż naszym braciom z południa, aby nie angażowały w to wielu żołnierzy. Skromna pomoc nam wystarczy. Nie sądzę by był to trudny szturm.



KONIEC
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!

14
Konie nie wytrzymywały trudów podróży. Książę siedział z założonymi rękoma w karecie, którą prowadziły dwa najwytrzymalsze wierzchowce.
powtórzonko


Wysokie, pokryte śniegiem sosny sięgały niemal nieba. Ponura, iglasta puszcza nie wyglądała zachęcająco. Była mroczna. Szczególnie teraz, gdy słońce dawno już zaszło.
to krótkie zdanie jakoś nie pasuje do reszty O_o


Tej nocy nie spali jednak wszyscy.
jasne, że nie, biedni strażnicy...


Uśmiech pokrywał całą jego twarz.
ale jak? O_o


były po jednej ze swoich biesiad po pokonaniu jednego goblina
jakoś niezgrabnie :P

Ba! nawet był zadowolony
nawet bym zaczęła z dużej literki :)


przypominał sobie już tylko wydarzenia sprzed tygodnia, następnie sprzed paru dni, aż wreszcie nie pamiętał nawet jak się nazywa.
tu też bym wielką literką :P


- Uuu... duży broń – ścisnął mocniej rękojeść swego nowego oręża i obrócił się za siebie.
"ścisnął" wielką literką i kropka za "broń". Jak po myślniku ciąg dalszy tyczy się tego jak powiedziała coś postać, to małą literką a jak opisujemy dalszy ciąg akcji, jak tu, to kończymy dialog kropeczką i zaczynamy po myślniku wielką :)


goblin! gagatek skakał nad nim częstując wszystkich naokoło swoją śliną.
po wykrzykniku raczej zaczynałabym wielką tym bardziej, że to spokojnie może robić za nowe zdanie, co? :)


goblin, z wieloznacznym wyrazem twarzy legł nieprzytomny na glebę. Kiedy nieco furii uleciało już z ciała Fryderyka, goblin rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu przyczyny,
powtórzenia i inty ciągle się kryją w mrokach twoich tekstów, co? :)



blond - włosy? z myślnikiem to się pisze?





i kolejna część:


Ork ryczał na niemiłosiernie głośno.
bez "na"


przebijał się prze leśne chaszcze
przez :)


Nagle, szmer za plecami. Miecz znalazł się błyskawicznie w dłoniach, szkoda, że razem z pochwą. Na szczęście to była tylko wiewiórka. Ugmell przeklął się pod nosem za swój błąd,
Niby wiem dlaczego tak z tym pogrubionym ale nie brzmi tam najlepiej. Przeklął - opuściłabym "się" :) <"swój" też bym opuściła>


oczywiście w pojęcie „chwilka”
co to, to "w"?


Znajdował się w małej grocie, bardzo zimnej grocie.
pierwsze "grocie" możemy wywalić :P


Jego wzrok napotkał na dwa
bez "na", napotkać coś a nie napotkaś na coś


cihcym
literówka

Słyszał co najmniej dwie pary butów, tak był tego pewien
słyszenie butów jest trochę dziwne, raczej odgłosy się słyszy


zyskacie! oddziaływanie klejnotu stało się samoistne tylko dla tego,
oddziaływanie wielką i dlatego razem :P


by przemieniła wszystkie rasy, więc bez mojej pomocy nic się nie zmieni
może: nic się nie stanie/zdarzy itd...


„zmartwychwstały” wstał
trochę dziwnie O_O :PP




herb elfickiego miasta Goldgate... dawnego elfickiego miasta.
coś ci się pomieszało


hałas jaki wywołał krzyk Ugmella spowodował nie tylko pobudkę nietoperza, ale również jeszcze większy hałas.
widzimy, nie? :)



ciemnice, jedynej drogi.
po co tam ten przecinek? <drapie się po głowie>


Nie uszło to uwadze Vusbika. Czym prędzej wysłał Mietka w kierunku hałasu. Nietoperz pofrunął pustymi korytarzami w stronę nieproszonego gościa. Donośny pisk nie umknął uwadze orka
tys tys tys tys <kręci głową>


dorównywały goblinom w technice oraz umiejętnościami bojowymi.
w kim czym... w umiejętnościach bojowych, to W tam coś takiego narzuca :P



walki to ja nie rozumiem O_O kto tam kogo ugodził... nie na mój mały rozumek, musisz mi wybaczyć :P


Czigmellina starał się odbić
literówka

„Chrząstka nosowa zajęczała” w geście protestu.
opuść cudzysłów a jak już to tylko przy "zajęczała"


porozrywali sobie koszula a
literówka

Jest o dwóch przedstawicieli rasy elfów za dużo!
ale pozbywają się tylko jednego?


zaprzestali na wojaczki i
na?



fioletowy wir? to Patren!!



Błędów jak zwykle łiii dużo. Ale poprawiłeś ten dziki zapis przecinków za co jestem wdzięczna - można było oczopląsu dostać.

Błędy - cały kalejdoskop - interpunkcyjne, powtórzenia, literówki itd.

Ale i tak mi się wydaje, że mniej ich niż poprzednio.

Fabuła - już poprzednio pisałam, że pomysł mi się podoba. Fajnie odwrócone role, ciekawe postacie, śmieszne dialogi.

Pomysł - na Tak! Wykonanie trzeba poprawić ale to nic. Trochę pracy przed tobą :) ale czyta się nie najgorzej :P



Pozdrawiam serdecznie :)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

15
Sam nie wiem skąd tyle literówek, wcześniej nie robiłem ich tak dużo. Jeśli chodzi o powtórzenia to chyba jest to choroba nieuleczalna :P

Jestem rad, że znalazłaś czas na sprawdzenie mej pracy.



Dziękuje!!

Ale...

Przygotuj się na więcej, bo Fryderyk jeszcze wróci! <wpada w szaleńczy śmiech>

:D :D



Pozdrawiam! :)
"Wiara przychodzi z serca i duszy.Jeśli ktoś potrzebuje dowodu na istnienie Boga ,wtedy sama idea duchowości rozpływa się w sensualizmie i redukujemy to, co święte do tego ,co logiczne."

-Drizzt Do'Urden



-------------------------------------------------------

http://img382.imageshack.us/img382/6497 ... oligon.jpg



Załap się! Jeszcze dziś!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron