
W tym opowiadanku jest jeden wierszyk (rymowanka?). Nie wiem czy poprawnie go napisałem ,ale to nie ten wiersz był głównym tematem. A raczej napewno nie jest poprawnie napisany

------------------------------------------------------------------------------------------
Część pierwsza
Dzielny szlachcic Fryderyk siedział dumnie na swym białym mustangu mrużąc oczy przed promieniami słonecznymi. Piękny dzień na bitwę- zamyślił się rycerz. Spojrzał do tyłu na swą potężną ,liczącą osiem setek żołnierzy, armię. Poprawił się w siodle. Cały czas uśmiechnięty od ucha do ucha patrzył na polanę ze wzgórza ,na którym usadowiło się jego wojsko. Przeleciał czujnym wzrokiem przez szeregi ,sprawdzając czy wszyscy są na swoich pozycjach taktycznych.
-Wszyscy na stanowiskach książę Fryderyku!- zawołał wojownik ,który podjechał blisko swojego dowódcy- Zaczynamy?
Książe sięgnął do pasa zaciskając dłonie na rękojeści miecza. Powoli ,majestatycznie wyciągnął go z pochwy i uniósł wyniośle w górę. Srebrne ostrze błysnęło ,odbijając od siebie promienie światła.
-Przygotujcie się bracia!- zakrzyknął Fryderyk- Wykurzmy te elfy z naszych ziem!
Wszędzie dookoła księcia słychać było radosne wiwaty. Goblińscy kawalerzyści spięli swe rumaki. Ze wzgórza, razem ze stukotem tysięcy kopyt ,do boju ruszyli dzielni rycerze. Ich płytowe zbroje świeciły dzięki monotonnemu polerowaniu ich przez służbę. Okryci sławą na całym świecie jeźdźcy nie lękali się nikogo poza swoim własnym królem ,albo dowódcą. Byli bardzo zdyscyplinowani ,byli wzorem cnót i obowiązków młodego pokolenia ,byli najlepsi w swoim fachu. Zresztą ,który goblin taki nie był? W przeciwieństwie do brudnych ,nierozgarniętych i tępych elfów ,krasnoludów oraz ludzi. Na tych rasach ciążyła bardzo zła sława. Każde dziecko było uczone do walki z tymi „bestiami”. Ich nory i jaskinie to najgorsze i najpotworniejsze miejsca na Ziemi. Te dzikusy zabijały każdego niewinnego orka czy goblina. Nie miały skrupułów dla kobiet i dzieci. Na szczęście byli ,są i będą odważni goblińscy kawalerzyści ,którzy wyzwalają świat od takich szkarad.
Gdy tylko niegodziwe elfy usłyszały tentem tysięcy kopyt spojrzały po sobie uśmiechając się szyderczo. Zaskrzeczały coś w swoim niezrozumiały języku ,który był plątaniną klątw oraz obelg i wybiegły z lasu blisko polany. Cały czas krzycząc i pohukując biegły w szaleńczej szarży na dobrze wyszkolonych rycerzy, goblinów. Elfy były amatorami w sztuce wojennej. Niezgrabnie posługiwały się łukiem ,rzadko trafiając w cel i bezmyślnie wymachiwały mieczami. Poza tym nie miały na sobie prawie żadnych pancerzy. Ich wychudzone ,przygarbione ciała opatulały jedynie podarte spodnie. Choć armia elficka miała przewagę liczebną ,to na pewno nie dorównywała goblinom doświadczeniem. Goblini łucznicy rzadko kiedy chybiali. Natomiast cała społeczność szlachetnych humanoidów była bardzo solidarna i nigdy nie pozostawiała na polu bitwy żyjących towarzyszy. W przeciwieństwie do elfów ,które gdy tylko widziały ,że nie coś nie idzie po ich głupiej myśli, brały nogi za pas. Tak ,więc to gobliny miały przewagę ,dzikie elfy posiadały jedynie pokrzepiającą ich przewagę optyczną ,dzięki której pozostawały troszkę dłużej na polu bitwy.
W końcu dwie armię spotkały się ostrze w ostrze. Nieustraszeni wojownicy tratowali na swych wierzchowcach dziesiątki pokracznych elfów. Paskudni przeciwnicy goblinów jak zwykle gubili się na polu batalii i próbując bronić się ,jak to tylko możliwe, ciskali w wojaków krzywe ,nietrwałe włócznie a czasem nawet skakali na nich gryząc odsłonięte części ciała.
Książe Fryderyk wraz ze swoją eskortą dziesiątkowali zastępy nieprzyjaciela. Szlachcic z niezwykłą finezją i polotem wymachiwał swoim lśniącym mieczem ,raz po raz ścinając napastnikom głowę ,bądź ciężko raniąc.
-Za naszych braci i króla!- wykrzykiwał raz za razem Książe.
Takie bojowe okrzyki zagrzewały rycerzy do walki ,choć i tak z chęcią ścinali głowy podłym elfom.
Fryderyk wespół ze swoją eskortą wbijali się w coraz większe oddziały wroga. Gdy młody ,gobliński Książe dostrzegł ,że jeden z jego ludzi został uśmiercony przez elfy ,wpadł w prawdziwą furię. Przepchnął się na przód swojej grupy i siekał swoich oponentów ,to z lewej ,to z prawej strony. Jego rumak stanął na tylnich kopytach a on sam wykonał długie ,silne cięcie posyłając trzy elfickie łby na glebę.
Adwersarze goblinów zauważywszy ,że są solidnie tępieni, zastosowali się do swojej starej ,mądrej zasady brania nogi za pas. Trzeba przyznać ,że z całego starcia odwrót wyszedł elfom najlepiej. W kilka chwil po zniedołężniałych elfach zostały tylko stosy truchła ich współplemieńców.
Fryderyk, usatysfakcjonowany kolejnym zwycięstwem nad niegodnymi przeciwnikami, spoglądał nonszalancko na swą ,wyglądającą jak nie po bitwie, armię. Był dumny z siebie ,że dowodzi tak cudownymi goblinami. W końcu jest synem króla ,godnego podziwu władcy ,wspaniałego Rolanda ,którego sława opiewała całą kulę ziemską. Fryderyk niewątpliwie był zadowolony z dzisiejszego południa. Pogładził grzywę białego wierzchowca i opieszale ruszył w stronę swojej ochrony.
****
Elf o –niegdyś- blond włosach dreptał niespokojnie w kółko. Na jego twarzy malował się wyraz czystego niezadowolenia. Podrapał się po głowie rąbiąc przy tym głupkowatą minę. Z pogardą spojrzał na kilkudziesięciu elfickich żołnierzy jęczących z bólu i kładących się na ziemi. Prychnął i kontynuował chodzenie w kółko. Jak na wartą pogardy istotę „blond” włosy ubierał się…w miarę. Nosił uświnioną jakimiś nieznanymi substancjami kamizelkę oraz czarne spodnie. Jego przygarbiona postura oraz grzebanie sobie cały czas w nosie bezbłędnie odwzorowywały jego styl bycia i charakter. Przystając na moment mruknął coś pod swoim orlim nosie. Znowuż zmierzył swoich wojowników karcącym spojrzeniem. Sapnął i wydarł się:
-Ug!!! Do mnie!
Jak rażony piorunem zza drzewa wyskoczył –obdarzony wielkim mięśniem piwnym- pucołowaty ,czarnowłosy elf. Po czole spływały mu strumieniami krople potu. Wyglądał jakby przed chwilą uciekał przed stadem głodnych lwów ,choć patrząc na jego wielkie brzuszysko można by sądzić ,że to zwierzęta byłyby obiadem ,a nie on. Najszybciej jak potrafił podbiegł do rozdrażnionego współplemieńca.
-Melduję się generale Czig!- zawołał chrapliwym ,niskim głosem.
-Co to ma znaczyć!?- skrzeczał generał wskazując paluchem na zwijających się z bólu żołnierzy. Domagał się odpowiedzi ,lecz tak naprawdę zawsze była taka sama.
-Kiepskie przygotowanie taktyczne ,niesprzyjająca pogoda i strategiczne położenie wojsk nieprzyjaciela ,sir!- szybko odpowiedział Ug ,bowiem znał tę formułkę na pamięć.
Stara śpiewka.- pomyślał zrezygnowany Czig- Mogliby chociaż wymyślić inną wymówkę…łamagi!!- ostatnie słowo dowódca wykrzyczał na głos.
Wtedy rozmyślania generała przerwał „prawie” ,cichy ,zduszany przez ściskanie pośladków dźwięk. W mgnieniu oka, w nozdrza elfa wodza wleciał nieprzyjemny zapaszek. Czig powoli obracał łeb w stronę Uga. Elf wyszczerzył pożółkłe ,zeżarte przez próchnice zębiska a na jego mordzie pojawił się odpychający grymas.
Ug poczerwieniał.
-Ug…-zaczął generał powolnym krokiem zbliżając się ku grubasowi. Pokręcił głową aż strzyknęły mu kości. Zacisnął pięści. Z każdym krokiem jego uśmiech poszerzał się.
-To te pobitewne emocję ,sir!- niemal wypłakał przestraszony tłuścioch- Proszę mnie nie karcić!
Ciemnowłosy ,gruby elf odwrócił się na pięcie i pognał prosto przed siebie. Jak na swoje gabaryty, spaślak biegł dosyć szybko. Niemal czując na sobie karzącą pięść swojego wodza ,Ug gnał ile sił w grubiutkich nóżkach. Nie zamierzając zarabiać cięgów ,elf starał się zgubić swojego kata wbiegając między innych członków swojej rasy.
Czig, mało co nie toczący piany z pyska ścigał biednego tłuściocha.
-Ty beko goblińskiego sadła ,wracaj tu!- wrzeszczał jak opętany.- Jak Cię dorwę ,to znajdę sposób żeby zatkać te twój spasiony odbyt! Ty tchórzliwa świnio!
Czig mknął obsesyjnie za swoją ofiarą a w jego ślepiach jarzyła się żądza mordu! Grubasek był jednak sprytniejszy niż podejrzewał. Krył się gdzie popadło wyprowadzając w pole swojego adwersarza.
Inne elfy, widząc to szybko poweselały i skrzętnie dobierając słowa podjęli piosenkę o zaistniałej sytuacji. Leciała ona mniej więcej ,tak:
Gdy bączka puścił ,uciekł w mig,
Lecz w pogoń puścił się za nim Czig!
Zły, tocząc pianę z pyska gnał,
Spaślak nieco szczęścia miał,
Ug krył się za drzewami,
Ale i tam Czig pędził z kłami!
Pełen chęci mordu zły generał,
Coraz bardziej tłuściochowi doskwierał,
Zdołał się już spocić grubasek cały,
A generał bezustannie rozszalały!
Ug pędzi ,elfy tratuję,
Czig już prawie do niego doskakuję!
Gdy gonitwa dochodziła do punktu kulminacyjnego elfy poczęły klaskać. Kontynuowały piosnkę:
U!U! Już go prawie generał nasz ma,
Spaślak wymyka się jak trza!
Poczerwieniał Czig ze złości,
Grubas już u nas w szeregach nie zagości!
Cha! Cha! Ma go wódz nasz w garści!
Ug będzie potrzebował leczącej maści!
Bach! Bach! Ależ baryła zbiera cięgi!
Będzie miał na mordzie niezłe pręgi!
No! No! To dopiero potyczka niemała,
Gdyby nasza armia tak walczyła cała!
Czerwona jak burak twarz Uga,
Spływa mu po policzku krwi struga,
Nie pozbiera się tłuścioszek prędko,
Może zrzuci trochę sadełko?
Bam! Bam! Kolejne grzmoty na grubasa ciele,
Siniaków ma Ci on już wiele!
ło! ło! To już koniec będzie tej piosenki,
Ciekawe czy pozbiera się elfik wielki?
Osuwa się Ug na ziemie,
A to wszystko przez pierdzenie!
Kiedy elfy skończyły swą pieśń eksplodowały gromkim rechotem. Po każdym ciosie ,który lądował na ryju spaślaka ,żołnierze zamiast z bólu tarzali się po ziemi ze śmiechu. Niektórzy z nich jeszcze podjudzali generała do wymierzenia kolejnych ciosów ,ale gdy Ug osunął się nieprzytomny na ziemie ,dowódca zaprzestał bijatyki.
-Słuchajcie leniwe ścierwojady!- Czig zwrócił się teraz do pozostałych wojowników- Jeśli ktoś z was pójdzie w ślady tego głupca ,to skończy tak samo jak on!
Po tej groźbie elfy przestały wreszcie rżeć. Znowu przypomniały sobie o swoich bólach i na nowo zaczęły marudzić. Wódz odszedł o całego zgiełku i pozwolił innym naśmiewać się z tłuściocha. Przysiadł pod drzewem z rozłożystą koroną. Sapnął. Nie myślał nawet ,że pościg za takim słoniskiem tak go zmęczy. Ale dostało się łamadze jednej!- radował się w myślach.- Nikt nie będzie pierdział w mojej obecności! Jestem wodzem i należy mi się szacunek. Tym leniwym szczurom przydałoby się trochę dyscypliny.-dumał sobie.
Znowuż pogrzebał sobie w nochalu. Chyba go to uspokajało ,ponieważ gniew zaczął w nim powoli dogasać. Cały czas rozmyślał. Dlaczego elfy cały czas przegrywają bitwy z goblinami? Jaka była tego przyczyna?
Myślał tak i myślał. Począł się robić senny. Jego powieki ważyły według niego chyba z tonę. Nie mógł się powstrzymać. Rozłożył się na trawce pod drzewkiem i zaraz zasnął. Chrapał bardzo głośno.
Jak każdy elf.
****
-Na cześć księcia Fryderyka i wielkiego króla Rolanda!!- krzyknął goblin o jasnej długiej brodzie. Stał przy monumentalnych drzwiach do sali tronowej i obwieszczał wszystkim ,że oto nadchodzą władcy tych ziem.
Przy dźwięku fanfar i oklaskach do sali wkroczył sędziwy król. Długa ,biała broda niemal zamiatała podłogę gdy goblin szedł przygarbiony po czerwonym dywanie. Na jego głowie połyskiwała złota korona a w rękach równie błyszczące berło. Kroczył powoli podpierając o idącą przy nim goblinicę- królową.
Tuż za nim z dumnie wypiętą piersią szedł Fryderyk. Na jego przygładzonych na jeden bok ,brązowych włosach spoczywała smukła ,srebrna korona. Właściwie był to diadem. Książe ubrany w odświętny strój prezentował się wspaniale. Obcisłe czerwone rajtuzy wyraźne zarysowywały jego mięśnie na nogach. Natomiast wyszywany złotawą nicią kaftan z wypychanymi barkami ,dodawał mu tężyzny fizycznej. Machał teraz do swoich poddanych uśmiechając się przy tym nonszalancko. Nie spieszył się specjalnie ,gdy szedł po czerwonym ,niemal pluszowym dywanie chciał by go podziwiano. Pysznił się przed innymi. Pragnął być w centrum uwagi. Lubił kiedy wszyscy patrzyli się na jego bogaty ubiór. W końcu jednak ,poganiany przez małe goblińskie dziewczynki ,które trzymały końcówki jego peleryny, przyspieszył.
Doszedłszy na sam koniec sali ,do trzech ,złotych tronów z oparciami w kształcie lwów ,orszak króla Rolanda odwrócił się do zgromadzonych. Stary król ,gestem dłoni nakazał ciszę.
-Witam was bracia!- zawołał głośno jak tylko potrafił ,by każdy go usłyszał. Niestety jego chrapliwy ,starczy głos nie był już tak donośny jak niegdyś.
Po słowach ukochanego władcy znowuż podniosły się wiwaty. Roland po raz kolejny nakazał spokój.
-Odnieśliśmy kolejne zwycięstwo nad złem.-kontynuował- Zwycięstwem tym zaś, pokierował mój syn i jedyny następca tronu ,Fryderyk!
Kolejnym słowom króla wtórowały wiwaty i okrzyki radości. A książę wystąpił naprzód i ani myślał uciszać poddanych. Uwielbiał to! On ,niezwyciężony generał! On, następca tronu!
Fryderyk nie uciszał zgromadzonych. Zrobił to jego ojciec.
Roland nie podzielał wesołości syna ,gdyż na jego poznaczonej zmarszczkami ,zielonej twarzy pojawił się smutek.
Wkrótce książę ,król i królowa zajęli miejsca w tronach. Władca goblinów „rozkazał” swym poddanym ucztować i bawić się.
-Zasmakujcie wytrawnego ponczu Rylindella!- zachęcał staruszek.
Nie trzeba było nikogo bardziej zachęcać ,bowiem znana specjalność dworskiego kucharza cieszyła się uznaniem wśród goblińskiej społeczności szlacheckiej.
Roland zmusił się na słaby uśmiech ,ale zaraz potem jego wyraz twarzy znowuż zmienił się w pochmurny ,gdy spojrzał jak Fryderyk pyszni się nawet na siedząco. Książe po raz kolejny prezentował klatkę piersiową i machał zalotnie do goblinich panienek.
Król potrząsnął nim. I półszeptem pouczył:
-Zachowujesz się jak arogancki szczeniak!
Książe zaprzestał swoich pokazów i zwrócił wzrok ku swojemu ojcu. Wydawał się być zaskoczony.
-Muszą darzyć mnie szacunkiem. Niech wiedzą czyim jestem synem!- zaprotestował młody goblin.
-Pysznienie się ,nie przyniesie Ci szacunku!- skarcił go kolejny raz król.- Na niego trzeba zapracować.
-Mają mnie mylić z synem rzemieślnika!- wybuchnął Fryderyk. Oczy większości z zebranych zwróciła się ku nim.
-Uspokój się synu!- król pouczył księcia- Gdy chwalisz się tym co masz…- zasapał- zniżasz się do poziomu elfickiego wodza ,który chełpi się przed swoimi żołnierzami tym ,że dał właśnie w mordę jakiemuś grubasowi!
-Każdy goblin musi wiedzieć gdzie jest jego miejsce! Moje jest tu! Na tronie! I wszyscy winni wiedzieć ,jak wygląda książę! Jeśli ja im tego nie pokaże ,to kto!?
Roland zakrył dłońmi twarz. Jego oddech stawał się coraz cięższy.
-Nie tak Cię wychowywałem.- wydusił spomiędzy zakrytych ust.-Nie tak…
Król nic już nie mówił. Fryderyk wydawał się być zadowolony z tego ,że obronił swego stanowiska na temat jego zachowania. Rozsiadł się wygodnie i rozkazał przynieść mu ponczu i smażonego kurczaka.
Kiedy oderwane udko kurczaczka wędrowało już do fryderykowych ust drzwi otworzyły się na oścież. Do pomieszczenia wpadło jak burza czterech orków ,odzianych w płytowe zbroje z czerwonymi szarfami zatkniętymi na rękojeściach wystających mieczy i pomiędzy płytami od zbroi. Książe opuścił udko z powrotem na talerz. Nie cierpiał kiedy te orki wpadały tu tak bez zaproszenia. Szczyt bezczelności!- pomyślał. Szczególnie zaś, nie lubił tego zielono skórego ,który szedł na przedzie.
Fryderyk wstał i wyszedł na spotkanie posłańcom. On oraz wielki ,tęgi ork stanęli przed sobą patrząc sobie prosto w oczy. Przybysz był większy od księcia. Zawdzięczał to w pewnej mierze swojej zbroi ,która dodawała mu paru centymetrów a barkach. Emisariusz poprawił swój brązowy kuc ,potrząsnął głową i warknął cicho.
-Chcę rozmawiać z twoim ojcem a nie z tobą szczeniaku.- powiedział szeptem do Fryderyka.
-Bacz na słowa , bo nie jesteś u siebie. Mógłbym kazać Cię ściąć!- odpowiedział błyskawicznie goblin.
Ork uśmiechnął się ,gdyż wiedział ,że młody władca nie ma jeszcze takiej władzy. Przepchnął delikatnie Fryderyka i wystąpił naprzód. Opadł na jedno kolano i zawołał:
-Witam wspaniały królu Rolandzie! Władco miasta Goldgate i wszystkich krain na północ stąd. Wybacz ,o wielmożny za to nagłe wtargnięcie ,ale sprawa jest poważna!
-Jakby kiedykolwiek wpadali tu inaczej.- zamarudził pod nosem syn władcy Goldgate.
Roland słuchał uważnie. Też nie przepadał za nagłymi wizytami orków ,ale nie okazywał tego otwarcie. Gobliński król był dobrym dyplomatą ,więc nie chciał psuć swoich kontaktów z pożytecznymi w walce sojusznikami.
-Jam jest Rughar. Generał straży króla Grumwoolda z Wolfsfang. Kłaniam się nisko!- dodał po chwili posłaniec a następnie spuścił pokornie głowę.
Roland oblizał usta po niedawno spożytej potrawie. Postukał palcami w oparcie tronu i rzekł:
-Witam ,Rugharze! Z jakąż to sprawą przysyła Cię do mnie król Grumwoold?
Przez dłuższy czas orczy emisariusz nic nie odpowiedział aż w końcu:
-Nie cierpiącą zwłoki.
****
Chwilę zajęło aż posłańcy napchali swoje brzuszyska. Oczywiście po ciężkiej podróży byli bardzo zmęczeni i tłumaczyli się ,że muszą szybko coś zjeść ,bo inaczej nie będą w stanie przekazać cennych informacji.
-Sprawa nie cierpiąca zwłoki…akurat.-prychnął Fryderyk patrząc ,jak orkowie zapychają się jedzeniem.
Roland też wydawał się zirytowany całą sytuacją. Sojusznicy goblinów z Wolfsfang nigdy nie byli ułożeni ,ani nigdy nie posiadali zbytniej ogłady. Wszędzie czuli się ,jak u siebie. Rughar skończył kolejną porcję zupy i wydął brzuch. Potem odrażająco beknął.
-Nie jesteś w swoim chlewie!- zganił go książę.
-Eee, tam! Mój czy nie mój ,chlew jak każdy inny!- zripostował ork i wybuchnął grubiańskim śmiechem mieszanym z beknięciami.
Dopiero gdy spoczął na nim pełen pogardy wzrok króla ,Rughar uspokoił się. Zmienił pozę na prostą a nawet wytarł gębę chusteczką.
-Czy możemy nareszcie przejść do sprawy ,z którą przysłał Cię do mnie król Grumwoold?- zapytał zrezygnowany Roland.
-Nie widzę żadnych przeszkód.-odrzekł grzecznie ork z trudem powstrzymując kolejny chamski odruch.
-Przejdźmy ,więc do sali audiencyjnej ,gdzie wysłuchał waszych…nowin.- postanowił ucieszony król. Wreszcie mogli przejść do ciekawszych spraw. Władca Goldgate nie ukrywał ,że intrygowały go wiadomości ,z którymi przybyli do niego orkowie.
Roland ,Fryderyk ,doradca króla i Rughar udali się do pomieszczenia ,w którym przyjmowano gości ściągających do suwerena goblińskiego miasta.
Salka nie była wielka. Była wręcz przytulna. Na podwyższeniu znajdowały się już tylko dwa trony ,bowiem trzeci-dla królowej- nie był potrzebny ,gdyż uznano ,że kobiety nie powinny angażować się w politykę. Na środku izby stał duży okrągły stół. Przy ścianach stało kilka mniejszych stolików ,na których były kielichy do winka oraz tace do podawania jedzenia.
Roland zajął miejsce na tronie a Fryderyk na drugim koło niego. Doradca króla ,niejaki Fruling, stanął blisko stolca swojego władcy. Rughar, nie chcąc bardziej denerwować nerwowych goblinów, sterczał jak słup nie myśląc usiąść. Zapanowała chwila niezręcznej ciszy ,którą przerwało narzekanie księcia:
-I co? Będziesz tu tak stać czy zaczniesz gadać?
Rughar pokręcił głową i spojrzał spode łba na księżulka. Roland też skarcił wzrokiem niesfornego syna.
-Nawet nie można się wtrącić.- powiedział cicho pod nosem Fryderyk ,tak by nikt go nie usłyszał. Młodzieniaszek machnął obojętnie ręką i zapadł się w tronie.
-Słucham Cię cny Rugharze?- odezwał się po chwili król.
Orczy posłaniec przełknął ślinę. Odetchnął raz i drugi ,po czym zabrał się za wyjaśnianie jego wizyty:
-Jak wiesz ,o Wielki, miasto mojego króla ,Wolfsfang, leży na północnych rubieżach ,blisko rzeki Skra. Często wypuszczamy na zwiad naszych wilczych jeźdźców.- kiedy wspomniał o elitarnej jednostce napiął dumnie pierś.- Zwykle nasi zwiadowcy wracali cali i zdrowi i najczęściej nic złego się nie działo. Jednak jakieś niecałe dwa tygodnie temu ,grupka naszych jeźdźców, w której znajdował się również mój kuzyn-łza zakręciła mu się w oku.-nie powróciła. Zmuszeni ,więc byliśmy do wysłania kolejne ,która miała odszukać maruderów. I kolejna nie wróciła. Króla Grumwoolda zaniepokoiła zaistniała sytuacją ,toteż wysłał większą brygadę ratunkową. Wśród tejże gromadki znalazłem się również ja i paru naszych czarodziejów…na nasze szczęście.
Na twarzy Rolanda malowała się coraz większa ciekawość.
- Podążyliśmy tropem ostatniego zwiadu.-kontynuował Rughar- Gdy dotarliśmy do lasu ,który patrolować mieli poszukiwani ,naszego maga coś dopadło. Zaczął się szarpać ,bulgotać coś nie do zrozumienia. Osunął się na ziemie i popadł w dziwne konwulsję. Inni czarodzieje zebrali się nad nim i zaczęli wznosić modlitwy do Uraka, naszego bóstwa. W końcu opętany czymś mag rzucił się na pozostałych z gołymi rękoma wrzeszcząc jakieś głupoty. Naturalnie trzeba było się go pozbyć…- ork zawiesił głos- No ,ale trudno takie jest życie! Po tym zajściu cała nasza brygada wzniosła modlitwy do naszego Boga. Prosząc o łaskę i błogosławieństwo. Wystraszeni szamani rzucili na nas zaklęcia chroniące…o dzięki Ci wszechpotężny Uraku!- Rughar wzniósł ręce do góry- Ykhm… a więc po tym zajściu pospieszyliśmy dalej. Na wielki topór mocarnego Uraka! Cośmy ujrzeli? Dwa zaginione zwiady tańczące nago wokół posiekanego na kawałki wilka. Właśnie go skurczybyki pałaszowali! Ale się za kuzynka wstydziłem ,jak ujrzałem go ze sterczącym na wierzchu przyrodzeniem. Przebóg! Myślałem ,że to jakiś czar ,albo iluzja jaka. Kiedy nas zobaczyli ,zaczęli rechotać jak opętani przez diabła. Wyglądali jakby byli dzikusami z buszu! Natychmiast podszedłem do niesfornego kuzynka pokazującego to i owo. Dałem mu raz czy dwa po mordzie…a ten co!? Zaczął sobie w nochalu dłubać a następnie chciał mi to włożyć do ust. Wkurzyłem się oczywiście ,więc tak jak stałem dałem mu z prawego sierpowego. Ten upadł i zaczął coś tam krzyczeć. Nie zrozumiałem co. Wtedy to ,nasze zguby rzuciły się na nas z zębami i rękami. Z wojownikami takiego pokroju ,jak ja, rzecz jasna szans nie mieli. Wszystkich żeśmy położyli martwych poza moim kuzynem ,którego zawlekliśmy do miasta. Do dziś nad nim pracują i nic. Bez efektów…poza jednym.
Fryderyk i Roland spojrzeli na niego dociekliwie.
-Przestał wkładać sobie palec do tyłka a potem go wąchać-dodał po chwili Rughar.
Król i książę wymienili między sobą zniesmaczone spojrzenia.
-No ,ale co to ma wspólnego z nami? To przecież wasz kłopot!- odezwał się po chwili namysłu młody goblin.
Stary gobliński władca ,po raz pierwszym w dniu dzisiejszym zgodził się z synem. Orkowie z Wolfsfang byli ,co prawda ich sojusznikami ,ale w wojnach dotyczących ich bezpośrednio. Z prywatnymi sprawami radzili sobie zwykle sami. Roland przeniósł wzrok na Rughara oczekując odpowiedzi.
Emisariusz wyprostował się i odrzekł:
-W ostatnich dniach zauważyliśmy coś bardzo dziwnego. I to coraz bliżej naszych miast. Ano spostrzegliśmy w pobliżu Wolfsfang ekscentryczną drużynę. Byli to: jasnowłosy elf ,siedzący wyniośle na białym ogierze ,a przy nim dwóch zadbanych krasnoludów i ubranego niczym król człowieka. Wysłaliśmy im na spotkanie dziesięciu jeźdźców i co? Wrócił tylko jeden ,na dodatek nie o własnych siłach. Ma szczęście ,że w ogóle powrócił. Gdyby nie to ,że szybko wysłaliśmy tam dodatkową grupkę ,najprawdopodobniej nie przeżyłby.
Szczęki Fryderyka i Rolanda sięgały niemal posadzki. Nie mogli wyjść ze zdziwienia. Dziesięciu sławnych ,orczych wilczych jeźdźców rozgromiona przez elfa ,człowieka i dwójkę krasnali!? Przecież to jest niemożliwe! Wredne stworzenia powinny uciekać w podskokach a orkowie nie powinni stracić nawet jednego żołnierza.
Roland ciężko oparł się o tron i z wytrzeszczonymi oczyma oddychał ciężko. Książę wciąż był w szoku. Starał sobie wyobrazić całą tą paradoksalną sytuacje. Równie dobrze stonka mogłaby zabić bażanta- głowił się. Fryderyk wstał ze stolca. Starał się przybrać opanowaną pozycję ,choć ciągle nie mógł wyjść ze zdziwienia. Widział w tych okolicznościach szanse dla siebie. Mógłby zabłysnąć zarówno w oczach swego ojca ,jaki i Grumwoolda. No ,i przede wszystkim dopiec wkurzającemu Rugharowi. Młody goblin pokręcił się chwilę w kółko. Zaraz potem stanął ,jak rażony piorunem i oznajmił:
-W związku z zaistniałą sytuacją ,widzę tu zagrożenie dla Goldgate. Za twoim pozwoleniem ojcze,- książę padł na jedno kolano przed obliczem króla- chciałbym zorganizować grupę ,którą będę kierował osobiście. Wyruszymy wtedy w stronę Wolfsfang i zbadamy las ,w którym orkowie dojrzeli coś dziwnego. Bowiem wydaje mi się ,że nasi czcigodni sojusznicy sami nie dadzą sobie rady z zagrożeniem.
Rughar poczerwieniał ,zdenerwowany zachowaniem szczeniackiego księcia tupnął ciężkim buciorem o podłogę.
-Ciekawe ile ten gnojek wymyślał to przemówienie?- żachnął się pod nosem posłaniec.
Dostrzegając oburzenie orka ,Fryderyk zamyślił się chwilę. Po raz kolejny dostrzegł okazję do jeszcze większego popisania się przed Rugharem. Uśmiechnął się podstępnie i rzekł wprost do emisariusza:
-Pragnąłbym również by towarzyszył się cny Rughar!
Zielono-skóry błysnął kłami. Prawidłowo odczytał wyzwanie księcia. Odwzajemnił podły uśmieszek. Pokaże temu wypierdkowi gdzie jego miejsce.- oznajmił przed samym sobą ork.
-Będę zaszczycony mogąc Ci towarzyszyć!- odpowiedział po chwili Rughar.
Roland pokiwał z aprobatą głową i podobnie jak wszyscy w sali- poza doradcą ,który na siedząco uciął sobie krótką drzemkę- uśmiechnął się.
[/b]