„Ktoś musi zapłacić”
Cicho zamknął za sobą drzwi domu publicznego Fantasia. Otrząsał się jeszcze z szoku, wywołanego falą duszących perfum. Stąpając powoli po pluszowym dywanie, starał się przyzwyczaić wzrok do panującego wokół półmroku. Za ladą, na której dumnie prezentowała się kartka z napisem „Recepcja”, stał Vermillion, czytający „El Correo de Andalucia”.
Oficjalnie, hotel Fantasia poza noclegiem oferował swoim klientom tylko i wyłącznie usługi w zakresie masażu erotycznego, tak przynajmniej głosił wielki transparent wywieszony nad burdelem. Vermillion, w razie starcia z policją, doskonale naśladował recepcjonistę a sam przybytek rozpusty uchylał się przed niebezpieczeństwem, grożącym mu ze strony każącej ręki prawa, dzięki procedurze „wynajmowania pokoi”. Owy rytuał w języku Oscara Nuevo miał bardziej adekwatną nazwę. Brzmiało to bardziej jak „wybieranie dziwki”. Jednakże nikt, prócz stałych bywalców, nie miał prawa wiedzieć, że pod numerami pokoi wybieranych przez klientów, kryją się imiona młodych kobiet.
Przychodzisz, wybierasz, pieprzysz, wychodzisz. Nikomu, kto nie jest potencjalnym przyjacielem w grzechu, nie wspominasz o tym miejscu.
- Pan Jimenez, miło Pana widzieć! – Vermillion odłożył pisemko i wpatrywał się małymi, brązowymi oczami w Nuevo. Nie wydawał się zdziwiony wizytą. – Dać ten pokój, co zwykle? Czy może chce pan spróbować czegoś nowego?
- Macie...- tylko, że nowość rodzi problemy przy podtrzymywaniu konspiracji. – Macie nowe pokoje?
Absurd. Recepcjonista uśmiechnął się. Jego mina miała wywierać na klientach wrażenie wspólnictwa. Będę twoim przewodnikiem. Tak! Właśnie w ten sposób chciał być postrzegany.
- Raczej pokoje po remoncie. To jak? Dać tą ósemeczkę?
- A ten wyremontowany? Jak to wygląda? – beznadziejna farsa.
Jednak musi ciągnąć tą zabawę, taki jest układ. Układ między domem a człowiekiem.
- Konwencja jest prosta. ściany w ciepłym kolorze. Pokój jest otwarty, można zapraszać do siebie gości. Bardzo miłe, przyjazne wnętrze. Typowa hiszpańska stylistyka – mówił, podając zdjęcie rozebranej dziewczyny o ciemnej skórze, włosach i oczach.
Jak przystało na kobietę niezbyt ciężkich obyczajów, musiała mieć duży biust, więc miała. Nuevo wpatrywał się przez chwilę w fotografię.
To nudna gra. Głupi szyfr. Każdy na jego miejscu doszedłby do podobnych wniosków w obliczu tej groteskowej formy wypowiedzi. Do tego stopnia udziwnionych skojarzeń ludzi, którzy nocami śnią o czarnych garniturach, pięknych kobietach, drogich autach i zabawkach rodem z najnowszego filmu o przygodach Jamesa Bonda. Przełożył szybko ten zawiły, acz idiotyczny kod, na ludzki język i szybko porzucił chęć eksperymentowania. To lokalna dziewczyna. Kobiety z Sewilli to za duże ryzyko, pomyślał. Zawsze może okazać się, że to córka kogoś znajomego a stąd już tylko krok dzieliłby go od skandalu. Wielkiej przepaści, nad którą już kiedyś przyszło mu stać.
Profesorowie nie popełniają takich błędów. Nie dwa razy.
- Raczej podziękuję. Pozostanę jednak przy ósemce.
- Doskonały wybór, proszę pana – z nutą zawodu w głosie, wysoki przewodnik podał mu klucz z wybranym numerem.
Nuevo przemaszerował przez hall i z ulgą zostawił za sobą odurzającą woń róż i jaśminu. Wchodząc do korytarza, przeczesał palcami włosy, które tego dnia, jak i każdego poprzedniego, za diabła nie miały zamiaru podporządkować się woli właściciela. Ręce mimowolnie zjechały w dół i spoczęły na węźle krawata. Poprawił go i stanął przed dużymi, bukowymi drzwiami. Chwilę potem znalazł się w obszernym, skąpo urządzonym pokoju. Na środku stało wielkie łóżko a pod ścianą kanapa ze skórzanymi obiciami. Pusta szafa w rogu i łazienka, z litrami olejku do ciała po prawej. Usiadł na niebieskiej pościeli, rozpiął marynarkę i wpatrywał się w nieznośny, zimny błękit ścian. Po jakimś czasie drzwi do toalety otworzyły się, ukazując jadowitą zieleń terakotowych płytek i sylwetkę dobrze zbudowanej dwudziestokilkuletniej dziewczyny.
żadnego palenia w ogniu namiętności. Systematyczność i dokładność. Potem wyszedł.
***
Spokojnie przeszedł przez korytarz, nie rozglądając się zbytnio. Spotkać kogoś znajomego tutaj, to największe z możliwych nieszczęść. Stanął przy ladzie i przywołał stojącego tyłem Vermilliona z zamiarem uregulowania rachunku. Recepcjonista uśmiechnął się lekko, bez słowa odbierając od niego klucz. Następnie podał mu kartkę, na której wypisany był dokładny czas, jaki Nuevo spędził z dziwką, o wdzięcznym imieniu Katriona, oraz kwota, którą należy zapłacić. Podstarzały profesor rzucił wzrokiem na miejsce, w którym była wyszczególniona cena i zaskoczony, spojrzał pytająco na swojego przewodnika.
- Co to ma znaczyć? Jak to uregulowano? Ja jeszcze nie płaciłem.
- To znaczy właśnie to, że jest uregulowane. Proszę się tym nie przejmować. Wszystko jest zapłacone.
- Co to? Prezent od pana Bóg? Bo przecież nie od ciebie! Ktoś, cholera, musiał zapłacić! I to nie byłem ja!
- Więc widocznie ktoś inny to zrobił – odpowiadając recepcjonista puścił do Nuevo oko.
- Kto?
Kto mógłby wiedzieć, że tu przychodzi, używa fałszywego nazwiska, korzysta z pokoju numer osiem i usług pewnej młodej Brytyjki?
To przecież nic takiego. Jest już daleko po pięćdziesiątce, kobiety nie pozwalają mu już postawić sobie drinka, prawić komplementów a już tym bardziej zaprosić się do domu na noc. Fantasia ułatwia sprawę. Nie trzeba z nimi nawet rozmawiać.
Przychodzisz, wybierasz, pieprzysz, wychodzisz.
Nikomu nic nie mówisz. Zastanawia się chwilę, a może on powiedział?
Ktoś złamał zasady.
- Niestety, ta osoba pragnęła zachować anonimowość i nie podała imienia ani nazwiska. Powiedziała tylko, że wkrótce odezwie się do Pana.
Kurwa! No jasne! Oczywiście, że się odezwie! Pewnie zachował dla siebie kopię rachunku. Cudownie. Brakowało mu tylko szantażu.
Szybki ruch. Jego ręce znalazły się po drugiej stronie lady. Powędrowały w stronę koszuli recepcjonisty a on sam wylądował nad drewnianym blatem.
- Cholera jasna! Ktoś tu ot tak przychodzi i płaci za mnie rachunek a ty bierzesz kasę i nawet nie pytasz o nazwisko? Co w waszą pieprzoną polityką bezpieczeństwa? – dyszał ciężko, zdenerwowany.
Vermillion powoli przymknął powieki. Jego dłonie znalazły się na nadgarstkach klienta i mocno zacisnęły. Nuevo odpuścił. Głównie z powodu przeszywającego bólu.
- Niech Pan się uspokoi albo będę musiał wezwać ochronę. Osoba, która zapłaciła za Pana, to również nasz klient. Nie powodów do obaw – po jego twarzy błąkał się wyraz zadowolenia.
- Nie pierdol mi tu! Przychodzę tu, bo podobno gwarantujecie dyskrecję! Tak wygląda wasza pierdolona dyskrecja? - poczerwieniał z gniewu, przestał panować nad emocjami i siłą głosu.
- Polecamy się następnym razem a tymczasem proszę, żeby Pan już wyszedł – zęby Vermilliona błysnęły, tym razem przepraszająco. – Nie uważa Pan chyba, że zostać wyrzuconym przez ochronę z burdelu, to dobra reklama?
Miał rację. Nie może sobie pozwolić na żaden szum wokół swojej osoby. To mogłoby obudzić śpiące niespokojnym, lekkim snem demony.
Wyszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Nie zadzwonił po taksówkę. Postanowił ochłonąć idąc pieszo. Ciągle wzburzony, szybko mijał ulice Triany. Kiedy znalazł się niedaleko domu, nieco zwolnił.
W co ja się znowu władowałem? Pomyślał, że już nie pomoże mu protekcja rektora ani wstawiennictwo dziekana wydziału sztuk pięknych. Nie tym razem.
- W gówno! Władowałem się w kurewsko wielkie gówno! – powiedział do siebie, otwierając drzwi mieszkania przy Mayor de Triana.
Wszedł do środka i zawołał Evę. Pracowała dla niego już od 6 lat, przez które on zdołał zapamiętać jedynie imię. Kiedy przekraczała próg tej dość pokaźnej rezydencji, traciła całkowicie osobowość i ograniczała całą siebie do istnienia jako pomoc domowa.
- Dobrze, że Pan już wrócił, powinniśmy przygotować jakiś pokój, bo przecież... - przerwała, widząc wyraz twarzy Oscara Nuevo. – Coś się stało?
- Nie, nie, to nic takiego. Tak, jasne, pokój. Ten gościnny na piętrze, Boże! Eva, Przecież gościnny jest wolny! Może dostać ten, to żadna różnica – mówiąc to pocierał dłonią oczy i czoło. – Były jakieś telefony?
- Nie, nikt nie dzwonił – przyłożyła palec do ust w geście zamyślenia.
Czeka! Nie dość, kurwa, że chce kasy, to jeszcze wykończy mnie nerwowo, pomyślał. Podał gospodyni marynarkę, odwrócił się i wszedł na schody.
- A, tak... – zaczęła Eva.
Nuevo zastygł w bezruchu. Jednak się zaczęło.
- Mieliśmy gościa. Przyszedł chwilę po pańskim wyjściu. Powiedział, że nie może czekać i zostawił tę kartkę – sięgnęła do kieszeni czarnych spodni.
Podała mu zgiętą w pół kartkę. W pośpiechu potrząsnął papierem i przeczytał: „La Officina o 21.00”.
Cały świat ogłupiał, czy tylko ja zwariowałem? Był tu, w jego domu.
- Nie podał nazwiska? – to nie w jej stylu, wpuszczać do domu nieznajomych.
- Nie musiał. To był Pedro Marias. Przyjechał niedawno do Sewilli i powiedział, że chce się z Panem spotkać w ważnej sprawie – Eva była zaskoczona reakcją Nuevo.
Pieprzony gnój!
***
Jak w filmach -> ciąg dalszy nastąpi
