
„Zabawa”
Był chłodny, marcowy dzień. Dwudziestosiedmioletnia Maria mimo dokuczliwego zimna wybrała się na spacer do lasu. Chciała chociaż na chwilę odciąć się od codzienności. Zapomnieć o problemach i kilka godzin pobyć w samotności, aby przemyśleć kilka spraw i trochę się uspokoić. Wędrowała już ponad godzinę i drzewa, które do tej pory były dosyć rzadkie, teraz utrudniały jej przemieszczanie. Blade słońce z wielką trudnością przedzierało się przez ich rozłożyste korony i w lesie mimo wczesnej pory zapanował mrok.
Dookoła panowała niesamowita cisza. Od czasu do czasu dało się słyszeć odgłos spadającej szyszki lub śpiew ptaka. Jednak oprócz tego nie dało się tu wyłowić żadnych odgłosów cywilizacji. Maria nie pamiętała już kiedy ostatnim razem mogła się uspokoić. Od kilku tygodni słyszała tylko kłótnie i krzyki, które sprawiały, że robiła się coraz bardziej nerwowa i ludzie w jej otoczeniu z trudem potrafili z nią wytrzymać. W zasadzie to Maria nie miała przyjaciół. Była typem samotnika, który przeciera swoje własne ścieżki nie pozwalając nikomu zbliżyć się do siebie.
Kobieta usłyszała za sobą odgłos łamanej gałęzi i szybko odwróciła się za siebie. Nikogo tam nie było. Jedynie drzewa i kilka krzaków. „Musiało mi się wydawać” pomyślała i poszła dalej, przed siebie. Jednak po chwili sytuacja znowu się powtórzyła i Maria poczuła lekką panikę, która ogarniała jej ciało. Nie była osobą którą łatwo było przestraszyć jednak dopiero teraz zauważyła jak daleko w las się zapuściła. Gdyby teraz coś jej się stało nikt nie przyszedłby jej z pomocą. Była teraz zdana wyłącznie na siebie. Z resztą jak zawsze.
Nagle zobaczyła jakiś ruch za jednym z niskich krzewów.
- Czy ktoś tam jest? – zapytała jednak odpowiedział jej jedynie kolejny ruch.
Maria zbliżyła się ostrożnie do krzewu. Stawiając małe, przemyślane kroki. Było dosyć ciemno i musiała wytężyć wzrok, aby dostrzec coś w gęstwinie. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Była już tak blisko, że niemal dotykała ostrych gałęzi krzewu.
Nagle roślina poruszyła się gwałtownie i jakiś ciemny kształt wyskoczył wprost na przerażoną kobietę. Maria krzyknęła przeraźliwie.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że kształtem tym, była tylko leśna wiewiórka, która przestraszona jej krzykiem kilkoma susami zanurzyła się w ciemność lasu. Kobieta uśmiechnęła się do siebie. W życiu zdarzyło jej się kilka sytuacji, które były o niebo straszniejsze od tej, a jednak potrafiła zachować zimną krew. Jednakże otoczenie ciemnego lasu, kilka odgłosów i mała wiewiórka potrafiły doprowadzić ją do takiego stanu. Teraz ta sytuacja wydawała się jej naprawdę komiczna więc zaniosła się gromkim śmiechem.
Po chwili postanowiła iść już drogą powrotną. W lesie spędziła już kilka godzin i na pewno się o nią niepokoili. Nigdy nie wychodziła bez uprzedzenia. Zawsze zostawiała jakąś wiadomość.
Po krótkiej chwili marszu usłyszał czyjeś odgłosy wołające jej imię. Nie minęła nawet sekunda, gdy jakiś mężczyzna zawołał donośnym głosem:
- Mam ją! – poczym kierując w nią lufę pistoletu krzyknął: - Nie ruszaj się, albo będę musiał użyć siły.
Maria podniosła ręce i czekała, aż inni policjanci okrążą ją z każdej strony. Znała ten scenariusz. Za chwilę, któryś z nich podejdzie do niej z wyraźnym strachem w oczach i trzęsącymi się dłońmi założy jej kajdanki, a następnie zaprowadzą ją do jej starej celi lub zarządzą przeniesienie. Maria wiedziała również co będzie dalej. Nie minie kilka tygodni a ona mimo swojego dożywotniego wyroku znowu będzie na wolności. Była sprytna i nawet tego nie ukrywała. Potrafiła wydostać się z każdego budynku nawet wtedy, gdyby pilnowało ją kilku uzbrojonych strażników. Dla niej było to proste jak zabranie dziecku lizaka, albo jak zabicie trzydziestu siedmiu mężczyzn i ukrycie ich zwłok w tym lesie.
Dla Marii była to po prostu zabawa w zabijanie.