,,Z jednej materii wszyscy jesteśmy" opow. sf ,,pr

1
Pisząc ,,prolog" miałam na myśli (dla tych którzy przypadkiem przeczytali mój wcześniejszy fragment Geraminum), że akcja tego opowiadania rozgrywa się czasowo wcześniej w stosunku do tamtego. Nie mylić z prologiem właściwym.



A teraz czekam na gromy. Szczególnie odnośnie warsztatu.







- Nie zgadzam się! – hrabia Kruver z wściekłością uderzył pięścią w dębowe biurko, przy okazji przewracając filiżankę z gorącą kawą. Szybki niczym błyskawica lokaj rzucił się ratować okazały dywan przed złowieszczą, ciemnobrunatną plamą, która w jego mniemaniu nie miała racji bytu w tym jakże dostojnym miejscu.

- Hans! Trzy Księżyce przestaną okrążać Geraminium, jeśli nie zdołasz na czas wyczyścić cholernej plamy po kawie? Litości! Mamy poważniejsze problemy - hrabia zaczął nerwowo chodzić tu i z powrotem po gabinecie.

Lokaj, niezrażony reprymendą swojego pana, dalej walczył ze zniszczeniami poczynionymi przez rozlany napój.

- Chyba nie mam innego wyjścia. Palnę sobie w łeb! Co ty na to, Hans? – zapytał histerycznie Kruver, w dalszym ciągu niespokojnie przechadzając się po pokoju. Nie pierwszy raz w życiu rozważał zakończenie swojego nędznego żywota.

- Jak sobie wasza hrabiowska mość życzy, byle nie pobrudzić krwią dywanu. Musiałbym użyć najsilniejszego Xeleksu, a wtedy delikatna tkanina mogłaby ulec zniszczeniu. Niech już lepiej rozlewa pan kawę – służący w niezwykłym skupieniu polerował biurko, dbając, aby każdy ruch ściereczki był idealnie precyzyjny i dokładny.

- Hans! Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z powagi sytuacji? – wyraźnie poirytowany hrabia przystanął na chwilę, żeby spojrzeć na swojego niewydarzonego lokaja.

- Ależ oczywiście – odparł tamten wpatrując się złowrogo w sporej wielkości plamę na jasnobeżowej powierzchni dywanu.

- Widzę jak cię to wszystko obchodzi! – wrzasnął Kruver. – Jestem skończony! Przegrałem życie i splamiłem honor rodu Kruverów.

Na dźwięk słowa ,,splamiłem” Hans odwrócił się na moment i popatrzył współczująco na swojego chlebodawcę. Hrabia, dostrzegłszy w końcu odpowiednie zainteresowanie, postanowił rozwinąć myśl i wyrzucić z siebie cały żal.

- Zainwestowałem prawie cały majątek w stację badawczą na Drugim Księżycu w nadziei, że jeśli geodeci odnajdą tam betalst, stanę się głównym pośrednikiem w wydobyciu tej najcenniejszej dla Geraminium substancji w tym rejonie. I co? Nic! Czy tylko ja mam takiego pecha? – Kruver usiadł w fotelu i ciągnął dalej – Taki Gordon Moon…Zwyczajny naukowiec, który poleciał badać budowę księżycowych skał i zupełnie przypadkiem ocalił nasz świat przed największym kryzysem w historii ludzkości. Dlaczego on, a nie na przykład ja?

- A dlaczego nie ja? – zapytał retorycznie Hans, odkurzając mikroskopijnej wielkości mop-odkurzaczem dywan. Plama już prawie zniknęła.

- Teraz uważa się za Boga…wielki Gordon Moon, zbawca gospodarki. Nie sądzę, żeby był aż tak utalentowany. Po prostu miał szczęście.

- No i pomógł mu Merl – dorzucił lokaj zadowolony z zakończenia akcji ratunkowej. – Bez niego Moon nie zdołałby utworzyć odpowiedniej formuły przetwarzania betalstu. Zawsze się zastanawiałem, czemu profesor Merl nie zażądał połowy zysków z tego przedsięwzięcia i zwyczajnie zrezygnował z wszelkich profitów.

- Merl – prychnął pogardliwie hrabia – to altruista. Człowiek nauki. Pieniądze nie są mu potrzebne do szczęścia. Wyobrażasz to sobie? Jednak…- na chwilę zawiesił głos – potrzebujemy właśnie takiego człowieka. Tylko on może nam pomóc. Nikt inny! Tak! – Kruver śmiejąc się jak szaleniec, zaczął przechadzać się po gabinecie – Merl mógłby mnie ocalić przed ruiną. Hans! Czy wiesz gdzie obecnie mieszka ten człowiek?

- O ile dobrze pamiętam to wciąż w swoim małym domku na wzgórzu za Aeropolis. Większość dnia spędza na uczelni, wykłada kosmologię albo coś w tym rodzaju – służący próbował przypomnieć sobie więcej, ale nie był w stanie. Kruverowi jednak wystarczyła garstka informacji. Puścił sygnał pilotowi, aby jak najszybciej przygotował samolot do lotu.

- Czekam, Robercie! A ty Hans… lecisz ze mną.

- Ale…

- żadnego ale! Miejmy nadzieję, że Merl zgodzi się z nami współpracować. I nie zażąda wygórowanej sumy. Pewnie już od dawna żałuje, że zrzekł się wtedy z wszelkich praw.







***

Limuzyna zatrzymała się tuż przed wejściem do budynku D10 Uniwersytetu Nauk Wyższych w Aeropolis. Jako pierwszy wysiadł z niej nieco poirytowany lokaj Hans. Przez zwykłe fanaberie swojego pana musiał przerwać czyszczenie sreber i przyjechać z nim do jakiegoś obcego kraju, aby odnaleźć zdziwaczałego naukowca. Westchnął i ruszył otworzyć drzwiczki hrabiemu. Mocno zniecierpliwiony arystokrata wyskoczył jak oparzony z pojazdu.

- Ha! Czyli to tutaj wykłada Merl? Dziwna budowla … - Kruver nie mógł się powstrzymać od kąśliwej uwagi na temat architektury uniwersytetu. Hans podążył wzrokiem za swoim chlebodawcą i również spojrzał na budynek, kształtem przypominający wielką żarówkę, ze szklaną kopułą zamiast dachu. Widok ten nie zrobił na nim większego wrażenia, chociaż rozważał przez chwilę pytanie: jak oni muszą czyścić taki dach i czy przypadkiem nie ma z tym zbyt wiele zachodu? Weszli przez olbrzymie obrotowe drzwi – strasznie niepraktyczne zdaniem studentów – i znaleźli się w ciemnym holu.

- Gdzie jest teraz profesor Merl? – zapytał hrabia jakiegoś zbłąkanego studenta, wałęsającego się bez celu po korytarzu.

- A gdzie ma być? W sali astronomicznej na górze – odpowiedział znudzony chłopak. – Tam jest winda. Jeździ tylko i wyłącznie do sali astronomicznej i z powrotem.

Posłusznie poszli w tamtym kierunku, po czym Hans przycisnął srebrny guzik.

- Wasza hrabiowska mość nie uważa, że to trochę głupie? Po co robić windę skoro można nią dojechać tylko w jedno miejsce? Reszta musi się posiłkować schodami.

- A skąd mam wiedzieć, kto wymyśla takie rzeczy? Może wszyscy na tej uczelni są lekko stuknięci. Diabli wiedzą. Jedziemy!

Kilkanaście sekund później znaleźli się przed wielkimi żelaznymi drzwiami do sali wykładowej. Hrabia spojrzał na elektroniczny wyświetlacz z napisem: SYSTEM XEROXIS WłąCZONY. MAPA NIEBA: URUCHOMIONA i cicho jak kot nacisnął mosiężną klamkę. Drzwi nie stawiały oporu i otworzyły się natychmiast. Kruver dał znać lokajowi, żeby nie robił hałasu i oboje weszli do środka.

Nikt nie zauważył ich wejścia. Stali w półmroku w ostatnim rzędzie drewnianych ławek, biegnących wokół sali i opadających w dół jak w amfiteatrze. Kiedy spojrzeli w górę ze zdumieniem zauważyli, że zamiast szklanej kopuły widzą nocne, gwiaździste niebo. W przeciwieństwie do innych wykładów, na których znudzeni studenci ucinali sobie drzemki, rozwiązywali krzyżówki lub rozmawiali z sąsiadami, na kosmologii panowała wzorowa cisza. Wszyscy w milczeniu obserwowali wybrane fragmenty nieba przez małą, podręczną lunetkę umieszczoną przy każdym stanowisku. I tylko jeden głos roznosił się echem po całym pomieszczeniu, cierpliwie tłumacząc najbardziej zawiłe informacje o wszechświecie. Profesor Merl. Stał na środku sali na kamiennym podium, tuż obok sprzętu uruchamiającego Mapę Nieba, niewielkiego biurka i krzesła, na którym zwykle siedział. Nowo przybyłym od razu rzuciło się w oczy, że Merl przypomina raczej magika prezentującego nową sztuczkę niż statecznego naukowca. Miał w sobie coś z czarodzieja, słuchacze mieli często wrażenie, że słyszą tajemnicze klątwy i zakazane zaklęcia, a nie podstawy kosmologii. Nawet hrabia Kruver, początkowo wykazujący chęć przerwania wykładu i zwrócenia na siebie powszechnej uwagi, umilkł i w skupieniu wsłuchiwał się w słowa owego mędrca. I nagle czar prysł. Wykład się skończył. Profesor powiedział tylko:

- To wszystko na dzisiaj. Miłego dnia.

Wyłączył zasilanie i Mapa Nieba zniknęła. Niektórzy zamrugali gwałtownie, kiedy oślepiające światło przeniknęło przez szklaną kulę i wpadło do ciemnego pomieszczenia. Choć niebo było lekko zachmurzone, słońcu udało się przebić w niektórych miejscach. Ludzie zaczęli zbierać swoje rzeczy i grupami opuszczać salę. Hrabia Kruver i Hans jako jedyni podążali w odwrotnym kierunku. Kilku studentów spojrzało z zaciekawieniem w ich stronę, lecz większość zaabsorbowana własnymi sprawami nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Normalnie hrabia uznałby to za osobisty afront, teraz jednak nie zważał na takie błahostki i pędem zmierzał ku kamiennemu podium. Profesor Merl usiadł na krześle przy biurku i wertował jakieś papiery. Najwidoczniej nie planował jeszcze opuszczać swojego posterunku. Chociaż dobiegał sześćdziesiątki, sprawiał wrażenie znacznie młodszego. Pomimo licznych zmarszczek, lekko zgarbionej sylwetki i wiecznie rozwichrzonych siwych włosów, miał w sobie coś zgoła młodzieńczego: wielkie, pełne ciekawości, niebieskie oczy patrzące na świat zza fikuśnych okularów w śmiesznych, niebieskich oprawkach. Pogrążony w zadumie nawet nie zauważył niezwykłych gości, dopóki Hans nie chrząknął znacząco. Profesor spojrzał pogodnie na przybyłych:

- W czym mogę panom pomóc?

Nie zapytał, skąd się tu wzięli ani kiedy przyszli. Zwyczajnie chciał wiedzieć, czego od niego oczekują.

- Antony Harold Kruver. Z TYCH Kruverów. Jestem właścicielem stacji badawczej Na Drugim Księżycu – przedstawił się hrabia. Jeżeli liczył na oklaski lub zwyczajne w takiej sytuacji pochlebstwa, to srogo się zawiódł. Wiadomość, że rozmawia z jednym z najbogatszych ludzi na Geraminium – a dokładniej z siedemnastym według magazynu PrimaBox – najwyraźniej nie zrobiła na Merlu należytego wrażenia. Po prostu pokiwał ze zrozumieniem głową. Kruver, porażony tą upokarzającą ignorancją, poczerwieniał lekko, ale nie dał po sobie poznać niezadowolenia. Ten stary dziwak jest jego ostatnią deską ratunku, więc nie miał lepszego wyboru tylko znosić w milczeniu takie złe traktowanie. Hans uśmiechnął się do siebie na ten widok.

- Potrzebuję pańskiej pomocy – wykrztusił z siebie hrabia, choć kosztowało go to wiele wysiłku. – Chodzi o betalst.

Przez twarz Merla przeszedł ledwo dostrzegalny cień. Niewątpliwie pomyślał o swoim byłym przyjacielu Gordonie Moonie.

- Jakiego rodzaju pomocy? – spytał.

- Tylko pan, profesorze, może mnie ocalić przed ruiną! – wybuchnął. – Na Drugim Księżycu – ściszył głos do ledwo słyszalnego szeptu – geodeci nie mogą znaleźć betalst. Nic a nic! A to przecież niemożliwe!

Merl milczał, jak gdyby rozważał pewną ewentualność.

- Poza tym…sam pan raczył stwierdzić w czasie swojego wykładu, którego nawiasem mówiąc, ośmieliłem się wysłuchać…

- Naprawdę? – profesor zdziwił się, ale po raz pierwszy spojrzał na hrabiego łaskawym okiem. – Wasza hrabiowska mość wysłuchał całego wykładu? Interesuję się pan kosmosem jako takim?

- Ależ oczywiście! – natychmiast potwierdził tamten. Jego lokaj zrobił nieco zaskoczoną minę, ale nie zaprotestował. – I to, co mówił pan dzisiaj…Tak, z jednej materii wszyscy jesteśmy. A oznacza to również, że betalst powinien być na Drugim Księżycu, skoro jest na dwóch pozostałych, prawda? Jakaś asteroida nie mogła wszystkiego zmienić! A mimo to, wynajęci przeze mnie ludzie niczego nie znaleźli. Pan…na pewno potrafiłby powiedzieć, dlaczego.

- Mógłbym rzucić na to okiem. Betalst jest na Drugim Księżycu, nie ma, co do tego żadnych wątpliwości – odrzekł Merl spokojnym, wyważonym tonem.

- Pomoże mi pan?! Cena nie gra roli, oczywiście – zachwycony Kruver gotowy był obiecać wszystko, często później żałując tak lekko rzucanych przez siebie obietnic.

Profesor pomachał ze zniecierpliwieniem ręką.



- Nie mówmy o pieniądzach. Mam teraz trochę wolnego czasu. Zaczyna się weekend i mógłbym…

- Możemy lecieć w każdej chwili. Nawet teraz! – hrabia bez wątpienia był gotowy do lotu.

- Ech…panie profesorze – jak na komendę wszyscy troje odwrócili się i zauważyli wysokiego, chudego chłopaka, który nie wiadomo kiedy zjawił się obok biurka. – Przepraszam, ale…chciałem powiedzieć, że…hmm…nie skończyłem jeszcze pisać pracy semestralnej i… - nie wiedział, co by tu rzec dalej.

- Nie szkodzi, Matthiasie. Napiszesz ją, gdy będziesz gotowy i poczujesz przypływ mądrości – dla Merla nie stanowiło to większego problemu. Chłopak zaniemówił. Trudno powiedzieć, co zaskoczyło go bardziej: ,,przypływ mądrości” o który raczej siebie nie podejrzewał czy fakt, że profesor wiedział, nie wiadomo skąd, jak ma na imię.

- To, co z moją propozycją natychmiastowego wyjazdu? – wtrącił się Kruver, poirytowany obecnością jakiegoś uczniaka. Jeżeli słyszał całą rozmowę…

- Mam dwa dni do dyspozycji. Możemy ruszać – Merl uprzejmie potwierdził gotowość do wyjazdu.

- Co? Pan profesor leci na Drugi Księżyc? Dzisiaj? – Matthias nie był pewien, czy dobrze zrozumiał.

- Tak i to zaraz – odparł błyskawicznie hrabia. – Ach, jeżeli potrzebuje pan jakiegoś asystenta lub cokolwiek, to możemy zabrać również jego. – Wskazał palcem na chłopaka, który zrobił się różowy na twarzy.

- Matthiasie, czy chciałbyś obejrzeć pył księżycowy z bliska? Będziemy jeszcze o tym rozmawiać na jednym z ostatnich wykładów, ale nie zaszkodzi zobaczyć na własne oczy. Chyba, że masz już jakieś plany?

- Nie, skąd! Mogę lecieć od razu. Nie ma sprawy. Postaram się pomóc – chłopak gorliwie pokiwał głową w nadziei na najbardziej niesamowity weekend w swoim życiu. Drugi Księżyc…

- Wspaniale. A więc ruszajmy! Za godzinę spotkamy się przed głównym budynkiem – hrabia nie krył radości z tak szybkiego obrotu sprawy. – Pojedziemy na lotnisko, a z niego wprost na prom kosmiczny. Jak wszystko dobrze pójdzie, to za siedem, osiem godzin będziemy na miejscu.

Matthias miał ochotę wrzasnąć z radości, ale się powstrzymał. Popatrzył na profesora – uśmiechał się zagadkowo do siebie. Może on naprawdę, zgodnie z plotką krążącą po uniwersytecie od dobrych paru lat, pochodził z jakiejś innej planety?





***

Matthias, przypięty specjalnymi pasami do miękkiego fotela, obserwował na niewielkim ekranie cel ich wspólnej podróży. Drugi Księżyc zawsze wydawał mu się mniejszy od dwóch pozostałych, jednak było to tylko złudzenie optyczne. Odległość między nim a Geraminium wynosiła przeszło czterysta tysięcy kilometrów, czyli o jakieś sto tysięcy mniej niż w przypadku Pierwszego i Trzeciego Księżyca. Według różnych źródeł kilka milionów lat temu olbrzymia asteroida groziła uderzeniem w Geraminium, jednak w połowie drogi coś na szczęście zmieniło jej kurs o kilkadziesiąt stopni i w efekcie doprowadziło jedynie do drobnego otarcia z Drugim Księżycem. Pod wpływem bliskiego kontaktu z innym ciałem niebieskim na księżycu zaszły pewne nieodwracalne zmiany, do których zaliczano między innymi wzrost temperatury o trzy stopnie w skali Heksla. Astronomowie doszli do wniosku, że ze względu na odmienne warunki Księżyc może znacząco różnić się od pozostałych naturalnych satelitów Geraminium. Badacze ostrzegali hrabiego Kruvera, że obecność betalstu nie jest wcale taka oczywista i musi się on liczyć z ogromnym ryzykiem inwestując tu w stację badawczą. Kruver jednak zawsze postępował zgodnie z hasłem ,,Wszystko albo nic” z akcentem na ,,wszystko”. Na Geraminium zapasy ropy naftowej uległy prawie całkowitej eksploatacji trzydzieści pięć lat temu. Groźba wielkiej katastrofy gospodarczej, a nawet jak wróżyli niektórzy, końca świata, na trwałe zagościła w umysłach mieszkańców najwspanialszej z planet. Choć media miały nie nagłaśniać sprawy Doliny Królów, to w istocie tajemnicą poliszynela był fakt, że zniszczono wybudowane przed siedmioma tysiącami lat miasto starożytnych Uzbeków oraz wysadzono Wielkiego Lwa, uznawanego za jeden z dziesięciu cudów świata, wyłącznie dla niewielkiego złoża ropy znajdującego się w tym miejscu. W samą porę na scenę wkroczył Gordon Moon, przypadkowo odkrywając substancję, która mogła ocalić gospodarkę przed ostatecznym upadkiem - betalst.

- Czym właściwie jest betalst i jak go znaleziono? Pan przecież był przy tym…- zapytał Matthias, patrząc niepewnie na profesora.

- Całkiem zwyczajnie. Gordon i ja prowadziliśmy badania skał księżycowych i zebraliśmy w olbrzymich hangarach różnego rodzaju pyły, odnalezione na księżycu. Spójrz na ekran – wskazał palcem ciemny punkt. – Widzisz te wgłębienie? Księżyce aż roją się od nieaktywnych wulkanów, rowów i wgłębień powstałych pod wpływem uderzeń meteorytów o powierzchnię. Ekipy badawcze schodziły wewnątrz kraterów, aby pozbierać trochę pyłów ze środka. Kiedy wróciliśmy na Geraminium z wielkim zdziwieniem zauważyliśmy, że coś niezwykłego dzieje się z jednym z pyłów.

- Co takiego?

- Od początku różnił się nieco od pozostałych, ale dopiero po powrocie na naszą planetę dostrzegliśmy, dlaczego. Otóż, na księżycu nie ma ani atmosfery ani powietrza. Na Geraminium jest. ów pył, w naszych geramińskich warunkach, zaczął zmieniać swoje właściwości, a dokładnie stan skupienia, ze stałego na ciekły.

- Czy jest to normalne z fizycznego punktu widzenia?

- Cóż, okruchy skalne i pyły księżycowe po przylocie na Geraminium były wciąż tym samym, co wcześniej. Z wyjątkiem tamtego jednego. Nie przypominał nam żądnej znanej substancji, więc przystąpiliśmy do intensywnych badań. Po rozmaitych eksperymentach i próbach oraz po licznych obróbkach odkryliśmy, że ten ,,magiczny” pył, odpowiednio przetworzony, przypomina pewną rodzimą substancję czyli ropę naftową. Zdajesz sobie sprawę, co oznaczało to odkrycie?

- Oczywiście. Ale pan… zrezygnował z udziału w tym przedsięwzięciu? Dlaczego?

- Chciwość Moona mną wstrząsnęła, przestał się liczyć z kimkolwiek i zmienił się nie do poznania. Wziąłem ,,honorową” sumę za odkrycie i odsunąłem się w cień. Gordon zaś w dalszym ciągu pławił się w blasku chwały. Nadal to robi.

- Za kilkanaście minut będziemy na miejscu – krzyknął hrabia Kruver z drugiego końca sali. Matthias spojrzał na mały ekran i krzyknął:

- Zbliżamy się do niego! Hura!

Ani się obejrzeli jak prom kosmiczny wylądował tuż przed bazą. Przez diamentową szybkę zobaczyli nietypowy widok. Olbrzymia, przeźroczysta kopuła, wykonana z czegoś przypominającego szkło, osłaniała małe ,,miasteczko” badawcze.

- To kopuła Endelmana, ludzie w jej obrębie nie muszą nosić skafandrów, ponieważ dzięki warstwie tlenowej mogą swobodnie oddychać.

- Czy tylko ja widzę tam…drzewo? – zdumiał się chłopak.

- Tak, ale posadzone w wielkiej doniczce. Na księżycu nie ma ani gleby ani wody, nie oczekuj więc, że wyrośnie tu samoistnie jakakolwiek roślina.

- Zbliżamy się do Strefy Endelmana. Prosimy o ubranie skafandrów i przestrzeganie wszelkich reguł bezpieczeństwa – powiedział anonimowy, bezpłciowy głos z megafonu umieszczonego w pomieszczeniu, w którym oczekiwali na lądowanie. – Po wyjściu z promu przejdą państwo około pięćdziesięciu metrów w pyle księżycowym. Proszę się niczego nie obawiać.

Matthias głośno przełknął ślinę a Hans szepnął:

- Będziemy się babrać w kurzu i pyle?

Tymczasem głos z megafonu kontynuował:

- Kiedy dotrzecie państwo do wejścia X, zgodnie z regułą Agresona wejdziecie do kapsuły delta, która wchłonie was do środka podziemnego tunelu, prowadzącego prosto do Strefy Ednelmana. Witajcie na Drugim Księżycu Geraminium!

Ubrali skafandry i przeszli do wyjścia z promu. Merl wyglądał niesamowicie nie na miejscu w takim stroju i takiej scenerii. Zupełnie jak świąteczna choinka obwieszona bombkami i światełkami na gorącej plaży.

- Trzy, dwa, jeden, zero! Wyjście! – zarekomendował głos.

Wejście promu otworzyło się i przybysze zobaczyli przed sobą ciemność. Wszędzie panowała cisza. Nie było wiatru ani nie dochodził do nich żaden dźwięk. żadnego śpiewu ptaków, szelestu liści, szumu wody, nic. Wszystko martwe i nieruchome. Matthiasa przeszły dreszcze. Niesamowite i przerażające uczucie znaleźć się w takiej scenerii, nieporównywalne z niczym innym. Ruszyli. Skafandry uniemożliwiały swobodne poruszanie i krępowały ruchy. Matthias nie miał możliwości rozejrzeć się uważnie tak jak wcześniej planował. Badacze wypuszczający się wgląd lądu mają na pewno lepszy sprzęt niż ten – pomyślał w duchu. Cicho stąpali w pyle księżycowym, zmierzając do wejścia X. Przypominało to trochę spacer po piasku na plaży, z tą różnicą, że nie było słychać szumu fal ani śpiewu mew. Kiedy wszyscy weszli do kapsuły delta, początkowo nic się nie wydarzyło. Chwilę później coś trzasnęło i zniknęli pod powierzchnią. Zupełnie jak w windzie. Tyle, że kapsuła poruszała się nie tylko w górę i w dół, ale także w poziomie. Na końcu tunelu dostrzegli światło pochodzące ze strefy Endelmana.

- Nareszcie – powiedział cicho hrabia.

Usłyszeli przeraźliwy trzask, po czym kapsuła zatrzymała się i po otworzeniu metalowym drzwi wydostali się na platformę. Usłyszeli ponownie anonimowy głos, który wcześniej witał ich na Drugim Księżycu. Znaleźli się w samym sercu stacji badawczej Quelle Knox. Po drodze mijali ich astronomowie, badacze i przeróżni technicy zajęci swoimi obowiązkami, kilku zasalutowało hrabiemu. W końcu dotarli do pracowni geochemicznej, gdzie grupa naukowców badała pobrane w przeciągu ostatnich godzin próbki pyłu.

- Coś nowego? – spytał Kruver mężczyznę ubranego w biały fartuch i wyglądającego na głównego eksperta.

- Niestety, sir. Nie mam dobrych wieści. Choć wszystkie badania wskazują na istnienie betalstu, to jednak po obróbce nie posiada on właściwości porównywalnych do ropy. Pył zmienił stan skupienia, lecz jest za rzadki i nie nadaje się do użycia w produkcji paliw…

- No i co pan na to, profesorze? – zrezygnowany hrabia nawet nie miał siły urządzać awantury.

- Sądzę, że źle podchodzicie do tej sprawy – powiedział spokojnie Merl.

Wszyscy obecni spojrzeli na niego, a Kruver poczuł się w obowiązku wyjaśnienia sytuacji.

- Profesor Howard Merl, pracował razem z Gordonem Moonem trzydzieści pięć lat temu i pomógł mu w utworzeniu formuły przetwarzania betalstu. A to jest dr Martinus Bronx z Instytutu w Masterchusses.

Przedstawieni uścisnęli sobie dłonie. Matthias zapytał stojącego najbliżej naukowca o dosyć skomplikowaną aparaturę badawczą.

- Byłoby zupełnie bez sensu, gdybyśmy przewozili pył na Geraminium i dopiero tam badali jak się zmienia. To zbyt kosztowne i pracochłonne rozwiązanie, dlatego stworzyliśmy w tej pracowni warunki porównywalne z geramińskimi i na bieżąco sprawdzamy wszelkie reakcje. Przeprowadzamy też pełną obróbkę, żeby sprawdzić czy produkt końcowy nadaje się do użycia. Okazuje się, że w dalszym ciągu coś jest nie tak. Niby to betalst, a nie działa tak, jak powinien.

- I właśnie tu tkwi sedno sprawy – odrzekł Merl. – Pył odnaleziony przez was jest betalstem, ale zapomnieliście o jednym: Na Drugim Księżycu panują inne warunki niż na pozostałych księżycach. Sam fakt, że temperatura w przeciągu ostatnich setek tysięcy lat wzrosła o trzy stopnie ma ogromnie znaczenie! Ta magiczna substancja reaguję na każdą, nawet najdrobniejszą zmianę…

- Co w takim razie pan proponuje? – chciał wiedzieć Bronx.

- Uważam, że trzeba wytworzyć nową formułę do przetwarzania betalstu.

- Ale… - hrabia nie był pewien czy dobrze zrozumiał. – Wszystko od nowa? Wymyślić jeszcze raz od początku nową procedurę przetwarzania…To nam zajmie miesiące, jeżeli nawet nie lata. Jak długo pan pracował z Moonem nad odpowiednią formułą? Rok, dwa…

- Dokładnie cztery godziny – odpowiedział najzwyczajniej w świecie Merl, zupełnie jakby nie chodziło o jedno z największych odkryć naszej cywilizacji.

Na sali zrobiło się zupełnie cicho.

- Dobrze…Hmm… Ten sprzęt panu wystarczy czy mamy dostarczyć jeszcze coś z głównego magazynu bazy?

- Nie potrzebuję skomplikowanej, nowoczesnej aparatury. Wystarczy mi kilka niezbędnych przyrządów. Ludzie często popełniają jeden podstawowy błąd – zapominają, że żadne technologie nie zastąpią ludzkiego rozumu. Oczywiście, maszyny niezwykle ułatwiają i usprawniają nam życie, ale zawsze będą tylko środkiem do osiągnięcia pewnych korzyści, natomiast nigdy celem samym w sobie. I nic tego nie zmieni…nawet prof. Hegel Warkovski.

Merl postanowił niezwłocznie przystąpić do pracy. Kilku pracowników naukowych zgłosiło chęć asystowania w trakcie jego prób, ale odrzucił ich kandydatury. Jedyną osobą, której pozwolił zostać przy sobie był Matthias. Chłopak, niezwykle przejęty swoją rolą w całej operacji, z zapałem wykonywał każde polecenie, nie zważając na zmęczenie po podróży. W Aeropolis właśnie wybiła północ. Gdyby rodzina wiedziała, że bierze udział w tak ważnym przedsięwzięciu…Może wtedy popatrzyliby na niego łaskawszym okiem i zobaczyliby kogoś więcej niż pasożyta i wiecznego nieudacznika.

- Wiem, o czym myślisz chłopcze – rzekł cicho profesor przesypując trochę pyłu do menzurki z wodą. – Twoi rodzice powinni być dumni.

- Wątpię. Ale…skąd pan to wie? Czasami mam wrażenie, że jest pan…alchemikiem! – w rzeczywistości miał ochotę powiedzieć ,,czarnoksiężnikiem” albo ,,szarlatanem”, ale brzmiało to strasznie idiotycznie. – Tylko czekać, aż zamieni pan tę próbkę księżycowego pyłu w ropę naftową.

- Skądże znowu. Betalst może i ma w sobie coś magicznego, jednak wszystko da się naukowo udowodnić. żadne czary - mary. Wkrótce zresztą przekonasz się sam.

Matthias przez kilka godzin asystował przy rozmaitych próbach Merla ( raz omal nie wysadzili w powietrze pracowni), aż poczuł się senny. Nawet nie pamiętał, kiedy usiadł na krześle i zamknął oczy. Po jakimś czasie obudził go czyjś triumfalny okrzyk zachwytu. Poderwał się gwałtownie i zobaczył mnóstwo ludzi w tym dr Hazel Martinusa, hrabiego ( to on krzyknął) i Hansa, skupionych dookoła wielkiego stołu, przy którym uśmiechnięty profesor właśnie coś pokazywał. A wiec jednak, udało się. Chwilę później znów zasnął.





***

Siedzieli na świeżo skoszonej trawie, wygrzewając się w letnim słońcu, tuż za budynkiem D10. Było ich może dziesięcioro. Z przejęciem rozmawiali o niedawnych wydarzeniach, które niemal natychmiast obiegły cały świat. Siedzący w samym centrum Matthias przeżywał właśnie swoje ,,pięć minut”. Jeszcze trochę i zacznie udzielać wywiadów telewizyjnych. Nie miał nic przeciwko temu, żeby po raz dziesiąty opowiadać żądnej szczegółów grupie słuchaczy przebieg całej wyprawy. O tym, że w kulminacyjnym momencie zasnął, naturalnie nie wspomniał nikomu. Ot, taki nieistotny szczegół.

- Myślicie, że Merl zrezygnował z prawdziwej żyły złota? – zapytał zebranych chudy i piegowaty chłopak o imieniu Robert.

- Znając staruszka, to tak, zrezygnował – odrzekł tonem znawcy Matthias. – Powiedział mi, że olbrzymie pieniądze tylko komplikują człowiekowi życie, a jemu w sumie niewiele potrzeba do szczęścia.

- Niesamowite! Ja bym wziął wszystko z pocałowaniem ręki, a potem jeszcze upomniał się o resztę – zaśmiał się ktoś z grupy.

- Hej! Ludzie! – wrzasnęła przenikliwie ciemnowłosa dziewczyna z okna na drugim piętrze. – Kruver przyjechał porozmawiać z Merlem. Będzie się działo!

Pobiegli, co sił w nogach, do pawilonu astronomicznego, mijając do drodze limuzynę hrabiego. Profesor, wywołany ze swojego gabinetu, wyszedł na spotkanie Kruverowi.

- Co znowu sprowadza waszą hrabiowska mość w nasze skromne progi? – spytał odrobinę zaskoczony.

- Ha, Merl, stary druhu – zawołał przyjaźnie hrabia, co nawiasem mówiąc, zdarzało mu się bardzo rzadko. Dzisiaj miał powód. Magazyn ,,PrimaBox” uroczyście oświadczył, że Kruver awansował z siedemnastego na czwarte miejsce w zestawieniu najbogatszych ludzi Geraminium. – Mam dla ciebie drobny prezent w podziękowaniu za twoją nieodzowną pomoc.

- O matko, pewnie chce mu podarować jedną ze swoich wysp na Morzu Agramalnym! Plaża, słońce, drinki, półnagie kelnerki – rozmarzył się Robert.

- Nie spodziewałem się tego, może po wykładzie…

- Nie, nie, nie! – zaprotestował Kruver. – Nie mamy czasu do stracenia. Musisz jechać z nami, teraz! Za dwie godziny lecę na drugą część globu, a chcę wiedzieć czy mój drobny prezencik przypadł ci do gustu.

- Dobrze. – Merl zwrócił się do przypatrującej się tej scenie młodzieży. – Przekażcie reszcie, że dzisiejszy wykład odbędzie się dwie godziny później. Miłego po południa.

Wsiedli do samochodu. Profesor usiadł wygodnie na tylnim siedzeniu i zupełnie bez emocji oczekiwał na dalszy rozwój wypadków. Nie chciał być nieuprzejmy, dlatego zgodził się pojechać, choć pierwotnie miał zamiar w przerwie między wykładami wypić filiżankę kawy w zaciszu swojego gabinetu.

- Nie domyślasz się, co chce ci dać, prawda?

- Nic a nic.

- Ty zawsze jesteś taki spokojny. A więc uważaj! Takim modelem może się poszczycić wyłącznie Scientyckie Obserwatorium Północne! Najwyższej klasy teleskop kosmiczny McGeromona. Obecnie, jako satelita, okrąża Geraminium i znajduje się powyżej warstwy powietrza, która zwykle utrudnia pracę geramińskich obserwatorów. Za jego pośrednictwem można, siedząc w obserwatorium, oglądać obrazy z innych galaktyk. Od dzisiaj…jest twój! Możesz spokojnie zdecydować, gdzie go nakierować i co dokładnie ma obserwować.

Merl zamrugał gwałtownie, ponieważ nie spodziewał się takiego prezentu.

- Jestem…wzruszony. Naprawdę dziękuję.

- Drobiazg, ale cóż to dla mnie – odparł zadowolony z siebie hrabia. – Poza tym pomyślałem sobie, że jeśli ktoś kiedykolwiek odkryje coś naprawdę ważnego, to będziesz to ty, Merl. Nikt inny! I dlatego ten teleskop powinien należeć właśnie do ciebie.

Hrabia Kruver nie mógł mieć pojęcia, że po raz pierwszy (i może ostatni) miał rację.

2
Ok, w tym przypadku jest już nieco gorzej.

Często pojawiają się przekombinowane zdania, nieco fałszujące w melodii całego tekstu. Za dużo chcesz wcisnąć w jedno zadnie. Nie musisz się śpieszyć, zawsze możesz nieco wydłużyć tekst. Nic się nie stanie jak przeczytam dwa zdania zamiast jednego za długiego.

Przerysowałaś trochę postacie swoich bohaterów, przykładem może być Hans. Z jednej strony przedstawiasz go jako faceta myślącego tylko o sprzątaniu. Z drugiej zaś wie co się dzieje z Merlem, tylko co takie rzeczy mogą obchodzić lokaja?

Merl w tej odsłonie jest papierowy i bez wyrazu. W poprzednim opowiadaniu czuło się coś do niego, wywoływał jakieś emocje, a teraz... no cóż.

Strasznie dużo razy pojawiają sie nazwy własne, nazwiska i inne jak: Geraminium, Betalst, Kruver, Merl. Trochę drażni czytanie w co drugim zdaniu tego samego wyrazu.

Reakcja Matthias'a gdy zobaczył, że zbliżając sie do Księżyca, jest jakaś nierealna. Krzyknął od tak - Hura. Taki wybuch radości, gdy wcześniej powstrzymywał się przed tym. Poza tym to hura jest sztuczne. Czy Ty gdybyś właśnie miała lądować na księżycu pozwoliłabyś sobie na taką reakcję? Na zwykłe hura?

Rozumiem, że Księżyc, o którym mowa różni się zupełnie od naszego. Jakoś jak ktoś wspomina o Księżycu pierwsze moje skojarzenie każe mi myśleć o nim. Nasz ma atmosferę. Jednak to szczegół. Nie znam się na takich sprawach, lecz jeśli piszesz coś staraj się tak to argumentować żeby czytelnik nie szukał innych możliwości.


Kod: Zaznacz cały

pewną rodzimą substancję czyli ropę naftową. 
Hmm, albo jest oczywista oczywistość albo każda rodzima substancja to ropa naftowa.


Kod: Zaznacz cały

- Dokładnie cztery godziny – odpowiedział najzwyczajniej w świecie Merl, zupełnie jakby nie chodziło o jedno z największych odkryć naszej cywilizacji. 

Na sali zrobiło się zupełnie cicho. 

- Dobrze…Hmm… Ten sprzęt panu wystarczy czy mamy dostarczyć jeszcze coś z głównego magazynu bazy? 

świetnie, facet dowiaduje się, że największe odkrycie cywilizacji powstało w cztery godziny i kwituje to zwykłym "dobrze".



Nie będę wklejał każdego dziwnie wyglądającego zdania czy reakcji, nie ma na to czasu.

Powiem tylko, że ta część wygląda gorzej od tamtej. Zupełnie jakby oba teksty pisały dwie różne osoby.

Ta była pisana później?



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Ja sie tu musze nie zgodzic z poprzednikiem. Gdzie przerysowane postacie? Moim zdaniem genialne postacie. A szczegolnie Hans. To bylo naprawde zabawne jak gosc mysli tylko co, jak, czym i jak dlugo sie czysci. Taka postac jak w filmie "Autostopem przez galaktyke" nie wiem czy ogladalas, byl tam taki robocik z depresja, sa czasami takie postacie, pozornie drugoplanowe ktore sa o wiele ciekawsze od glownego bohatera. I tu ci sie to udalo, Hans bije wszystkich. Moj faworyt. Doktorek tez niczego sobie, takie troche popaprany. Takze postacie moim zdaniem super. Historia tez przystepna. Dobrze wymyslona, w miare trzyma sie wszystko kupy, bo wiadomo, kupy nikt nie ruszy. No i niektore zdania mi sie strasznie podobaja. Potrafisz cos takiego wykombinowac czasem np.



1. posiłkować schodami :D

2. Normalnie hrabia uznałby to za osobisty afront

3. Chłopak zaniemówił. Trudno powiedzieć, co zaskoczyło go bardziej: ,,przypływ mądrości” o który raczej siebie nie podejrzewał czy fakt, że profesor wiedział, nie wiadomo skąd, jak ma na imię



Fajnie sie to czyta, musze przyznac. Kontynuuj to i wciaz pracuj nad tym co juz napisalas.
Tych wszystkich którzy upajają się zgiełkiem mass mediów, kretyńskim uśmiechem reklamy, zaniedbaniem przyrody, brakiem dyskrecji wyniesionym do rzędu cnót, należy nazwac kolaborantami nowoczesności.

4
Oglądałam ,,Autostopem przez galaktykę" Robocik z depresją to mój ulubieniec :D Szczególnie mówiący głosem Alana Rickmana.



Ja też lubię Hansa, często oglądając różne filmy bardziej do mnie przemawiają postacie służby niż państwa, możliwe że dla niektórych są przerysowane, ale ludzie z różnymi śmiesznymi obsesjami się zdarzają.



Wzięłam sobie jednak do serca komentarz Webera, bo grunt to konstruktywna krytyka.

5
Wrażenia po przeczytaniu- jak najbardziej pozytywne.



Podoba mi się zarówno Hans jak i hrabia Kruver choć mam wrażenie, że tego drugiego było w pewnych momentach za mało. Lubię takich aroganckich i napuszonych pańczyków :D Poczciwy profesorek też może być.



Nie wyczułem żadnych poważniejszych zgrzytów w czasie czytania. Jestem niewyspany więc może mam trochę przytępione zmysły? :twisted: Gładko szybko i przyjemnie - tak jak lubię.



Z przyjemnością zapoznam się z dalszymi ( albo wcześniejszymi ) losami hrabiego.



Pozdrawiam.

6
A to jest dr Martinus
Ale się uśmiałem :D



Do rzeczy. I i II część Geraminium podobały mi się bardzo, dlatego zdziwiło mnie, że przeoczyłem ten tekst. Dialogi i opisy sytuacyjne są na wysokim poziomie i tekst mnie wciągnął, nawet bardziej niż samo Geraminium. Tutaj na duży plus zasługuje umiejętne połączenie tych dwóch opowiadań. Znając Merla (teraz polubiłem go jeszcze bardziej) oraz inne postaci, a także nazwy (księżyce, miasta, lokacje) czytało się dużo łatwiej.



To naprawdę dobry tekst, jeśli pominąć wszelkie błędy powtórzeń, przecinki itd.



Mam też mała radę: tak ogromny natłok nazw własnych w tak krótkim tekście męczy diabelnie. Niektóre nasze stałe wartości (jak temperatura, nazwa uniwersytetu itd.) są moim zdaniem wciśnięte na siłę (a nie potrzebnie, bo takie stopnie Celsjusza nadal mogłaby by funkcjonować), co w pewnych fragmentach zaczyna przypominać parodię.



Po przeczytaniu Geraminium I i II oraz tego, śmiało mogę napisać, że to dobry materiał na książkę - wystarczy powycinać "krzaczki".
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

7
Jakoś nie zauważyłam twojego ostatniego komentarza. Za bardzo lubię Merla, aby z niego zrezygnować. Jednak próbuje zmienić konwencje z sf, które mnie męczy na groteskowe fantasy. Będzie więcej Merla i innych postaci, mniej pseudonaukowych dywagacji, które w moim wykonaniu zawsze budzą zastrzeżenia, i słusznie. A prof. Martinus. :twisted: Podobało mi się połączenie Hazel Martinus i tak sobie dałam. Mam nadzieję, że nie masz obiekcji.

Dodane po 3 minutach:

Ach, teraz mi się przypomniało, że trochę zmieniła dr Martinusa i nieco ocenzurowałam tę postać. Hazel Martinus to wersja pierwsza.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”