Dzisiaj czas na coś dłuższego i w innych klimatach niż te, których zazwyczaj (albo raczej: ostatnio) się trzymałem. Pojęcia nie wiem, co sądzić o tym tekście, dlatego zwracam się do was z pomocą, po to aby się tego wiedzieć, hehe.
One way or another - enjoy!
Slavia
**********
...i dzisiejszy dzień przejdzie do historii — nie tylko nas, Słowian, lecz całej ludzkości. Niewielu sądziło, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Nuklearny kataklizm, który objął nasz glob przeszło trzy dekady temu, spopielił pierwszych pionierów podboju kosmosu i przemienił w pustkowia dawne mocarstwa tego świata, miał być gwoździem do trumny projektu międzygwiezdnych podróży. To, o co toczyła się ta bezsensowna wojna, było na wyciągnięcie ręki — wystarczyło ją wyprostować, aby wpadły w nią bezkresne bogactwa kosmosu. Teraz znajdują się one w naszych rękach, a dzięki nim, gwiezdne przestworza stanęły przed nami otworem. Możemy wreszcie spełnić odwieczne marzenia ludzkości — marzenia uosabiane przez „Slavię”.
Kilka minut temu ten wspaniały statek kolonizacyjny opuścił Układ Słoneczny. Czterdzieści tysięcy ludzi reprezentujących liczne narody naszej Unii wyruszyło w niewyobrażalnie długą drogę ku gwieździe Gamma Leporis i krążącej wokół niej Nowej Ziemi, planecie niezwykle podobnej do naszego świata sprzed nuklearnego kataklizmu. Napędzana przez silniki zasilane antymaterią, „Slavia” dotrze do swego celu za sześćdziesiąt lat. Chociaż nikt z nas zapewne nie dożyje tego momentu i nigdy nie pozna losów dzielnych kolonistów, żywimy nadzieję, że nasze prawnuki będą z niecierpliwością czekać na ich powrót i przywitają ich jak swoich dawno niewidzianych krewnych. Dlatego z całego serca życzę im szczęścia i bezproblemowej podróży. Niech świadectwo ich odwagi będzie dla nas przykładem.
Sekretarz Generalny Unii Pansłowiańskiej Primoź Karanj, 28 czerwca 2089 roku
Ilia Pengrović westchnęła ciężko.
— Wszystkie gatunki roślin umieszczonych we wszystkich pięciu sekcjach ogrodów botanicznych „Slavii” zostały starannie dobrane pod wszystkie możliwe konfiguracje klimatyczne, jakich możemy się spodziewać na Nowej Ziemi. Ponadto wszystkie zostały genetycznie zmodyfikowane, aby błyskawicznie zaadaptować się do atmosfery zawierającej dwadzieścia procent tlenu. Ponieważ tempo luzowania generatora inercyjnego ma nas w ciągu paru dekad podróży dostosować do grawitacji liczącej 0,88 ziemskiego poziomu, taką samą przemianę przejdą także wszystkie rośliny. Czy teraz wyraziłam się dostatecznie jasno?
Filigranowa kobieta odnosiła wrażenie, jakby rozmawiała z bandą idiotów, a nie grupką osób, które dobrano nawet bardziej staranniej niż flora. Zaakcentowanie wielokrotnie użytego słowa „wszystkie” na szczęście przyniosło pożądany skutek i już nikt nie zapytał się, czy „ten czerwony kwiatek też się nadaje na Nową Ziemię”.
Pani doktor była ubrana w wygodny, ciemnozielony uniform z naszywką Pansłowiańskiej Agencji Kosmicznej, PAK. Trzy czerwone gwiazdki wytłoczone na plakietce identyfikacyjnej z jej nazwiskiem, świadczyły o tym, że pochodząca z Kragujevaca Ilia Pengrović miała dostęp do prawie każdej sekcji statku kolonizacyjnego.
— Proszę tego nie dotykać! — rzuciła ostrym tonem do pryszczatego młodzieńca, którego naszła ochota pogłaskania bośniackiej piwonii, jednego z tysięcy okazów zebranych w Sekcji E ogrodów, poświęconej najpiękniejszym roślinom środkowo- i południowoeuropejskiej flory. Ilia nie cierpiała osób zachowujących się jak dzieci, ale wprost do szału doprowadzali ją ludzie nie przestrzegający regulaminów, których perfekcyjna znajomość, niestety, była jej obsesją. — Powróćmy do tematu. Być może wyda wam się to nieprawdopodobne, lecz...
— Pani doktor!
Krzyk dobiegł do niej od strony ścieżki wytyczonej między rzędami zminiaturyzowanych drzew owocowych. Po chwili na najprawdziwszych czarnogórskich kamieniach stanął zdyszany, korpulentny mężczyzna w uniformie z dwiema gwiazdkami. Był to dobrze jej znany doktor Kosta Petrov, irytująco wesoły Bułgar przypisany na stałe do Sekcji D. Gdy się zbliżył, zauważyła na jego twarzy mnóstwo niepokojących cieni — i zero nieodstępującej go na krok radości.
— Co się stało? — spytała Serbka, machnięciem ręki odprawiwszy grupkę „turystów”.
— Coś bardzo, bardzo niedobre — bąknął Petrov w łamanym serbsko-chorwackim. — Musieć pani sama zobaczyć. Proszę za mnie.
Kobieta naprawdę zaczęła się martwić mniej więcej w połowie drogi, na usytuowanej pod sufitem galerii, skąd można było spojrzeć na cały ogród. Kosta Petrov milczał jak grób, co przy jego wrodzonej gadatliwości, która nie pozwalała mu zamknąć ust na dłużej niż dziesięć sekund, mogło sugerować boski cud, porażenie strun głosowych albo wielką katastrofę. Wolała się nawet nie zastanawiać, co znowu zmalował ten nadpobudliwy dureń.
Petrov poprowadził ją przez całą Sekcję D, do niewielkiej przybudówki służącej za sterownię i generalnie miejsce, gdzie różni specjaliści nadzorowali proces rozwoju każdej rośliny. Kiedy Bułgar otwierał drzwi, jego twarz była cała sperlona potem.
Ilia wkroczyła do środka. Najpierw zatrzymała się wpół kroku i zbladła, potem oparła się o ścianę, a następnie całkowicie wypróżniła żołądek, czując jak suche torsje wstrząsają jej ciałem. Petrov przyglądał się jej z autentycznym współczuciem, ale milczał i tylko zamknął za sobą grodzie.
Sterownia przypominała pokój, w którym ktoś spróbował dla żartu wygenerować małe tornado. Wszędzie walały się drobinki szkła z porozbijanych probówek i ekranów, kawałki papieru i szczątki mniej wytrzymałych urządzeń. Komputery i graficzne interfejsy iskrzyły się, smużąc lekko dymem, nienadające się już do niczego. Ale najgorszy był widok dwóch ciał. I krwi. Oblepiała wszystko, czerwone rozbryzgi znaczyły podłogę, ściany, a nawet sufit.
— Weź parę głębszych oddechów, Ilia. — Poczuła na ramieniu rękę, która nie pozwoliła jej osunąć się na ziemię. — Nie chciałem cię tu przyprowadzać, ale ten kretyn... Mniejsza z tym. Przykro mi, że musisz to oglądać.
Głos Andrzeja Wieczyńskiego, mówiącego w zrozumiałym dla niej języku polskim, chociaż nerwowy i zupełnie nieuspakajający, dodał jej nieco otuchy. Przemogła się, otworzyła powieki i unikając spoglądania na podłogę, skupiła uwagę na wysokim brunecie w granatowym mundurze GSu, liczącej kilkuset funkcjonariuszy porządku Gwardii „Slavii”.
— Kto...? Czemu...? — tylko tyle wydusiła z gardła, walcząc o oddech czystszego powietrza. Sterownię zasnuwał odrażający smród. Na dodatek myśli biegały jak szalone po jej głowie. Nie wiedziała, czy jest bardziej przerażona, czy skołowana.
— Nie mam zielonego pojęcia, jestem tu ledwo od paru minut — odparł jej przyjaciel. — Jakiś technik nie mógł się połączyć ze sterownią, zajrzał tu... No i resztę możesz sobie sama dopowiedzieć. Dziwię się, że już cały statek o tym nie wie.
— Procedury wymagają... — Kobieta urwała, zdumiona i zła na siebie. Jakim cudem w takim momencie myślała o protokołach i procedurach?
— Taa — mruknął Andrzej, kątem oka łypnął na stojącego obok Bułgara. — Petrov, po kiego diabła od razu poleciałeś po Il... panią doktor?
— Bo...
— Regulamin każe w nagłych wypadkach natychmiast wzywać przełożonego, a ja jestem cholerną pedantką — wyjaśniła, siłując się z emocjami, które gotowały się w niej do erupcji. Zwyciężała tylko dlatego, że nie wiedziała, czy bardziej się śmiać, czy płakać. — Zabierz mnie stąd, dobrze?
— Jasne.
Wieczyński wyprowadził ją z pomieszczenia. Chyba jako jedyna osoba na całym statku lubił ją za to kim była, mimo denerwujących cech charakteru, które Ilia nienawidziła, ale z którymi rzadko wygrywała jakiekolwiek boje. Czasem tylko, jak teraz, udawało jej się nie powiedzieć czegoś, co brzmiało absurdalnie i zupełnie nie na miejscu.
— Znasz jakieś zasady, co robić w przypadku morderstwa na „Slavii”?
Tym razem nie mogła nie parsknąć ironicznym śmiechem. Szybko się jednak opanowała.
— Wybacz, to przez...
— Rozumiem. Zapominam, że jesteś wszechwiedząca jeśli chodzi o regulaminy.
— Mówisz to tak, jakby to był mój atut — rzekła cierpko. — Każde przestępstwo na „Slavii” wymaga przeprowadzenia śledztwa przez Gwardię, z użyciem wszystkich dostępnych środków, w celu zatrzymania sprawców i wymierzenia im kary. Brzmi to mniej więcej tak, czyli dość mgliście w porównaniu do wielu innych protokołów postępowania.
— Wierzę na słowo — uśmiechnął się blado. — Komandor powinien wiedzieć więcej...
— Komandor wie więcej — rzekł z oddali postawny, szpakowaty mężczyzna w mundurze Gwardii, który wraz z paroma młodszymi stopniem funkcjonariuszami wyłonił się spomiędzy drzew rosnących w sadzie za sterownią. Komandor Silajdźić podszedł do Ilii z nietęgą miną i przeszedł z pierwszego lingua franca Unii Pansłowiańskiej na drugie, czyli serbsko-chorwacki:
— Wiem, że jest pani kierowniczką sekcji ogrodowej „Slavii”, ale muszę panią prosić o oddalenie się stąd. Nie chciałbym, żeby pod nogami plątało mi się zbyt dużo ludzi.
— Oczywiście. — Wprawdzie Ilia nie należała do popleczników gburowatego i aroganckiego, a z rzadka tylko porządnego komandora, dowódcy GSu, tym razem przyznała mu rację. Była przysłowiową kulą u nogi. — Jeśli będzie pan potrzebował mojej pomocy, proszę się do mnie zgłosić przez interkom.
Pengrović skinęła głową Andrzejowi, po czym odwróciła się. Przed powrotem do Sekcji E zdała sobie sprawę z tego, że po tym, co zobaczyła, zachowywała się wyjątkowo spokojnie. Niczym zimna ryba, jak ktoś kiedyś ją emfatycznie nazwał, sądząc że tego nie słyszy. Wtedy ją to zabolało. Teraz okazało się być prawdą, mimo iż jeszcze przez długi czas nie mogła wyrzucić z umysłu wizji dwóch zakrwawionych ciał.
**********
Ilia Pengrović była mniej więcej w środku przeprowadzania doświadczeń na sadzonce sosny alepskiej, kiedy do laboratorium znów zawitał temat będący przez ostatnie pół tygodnia jedynym, o którym się w ogóle rozmawiało. Dyskusję zaczął Hercegowińczyk Zlatko Tihić.
— Słyszałem, że godzinę temu komandor przyskrzynił jakiegoś chłopaka z Czech, bo ten odmówił otworzenia mu swojej szafki. Jak dla mnie to jest jakieś chore.
— Dlaczego? — spytała się rudowłosa dziewczyna, nie odejmując oczu od okularów mikroskopu holograficznego. — GS ma prawo przeszukać każdy skrawek statku. Zresztą, jak sobie wyobrażasz, że znajdą mordercę? Prosząc go uprzejmie, żeby się zgłosił na najbliższy posterunek?
Ktoś się roześmiał. Ilia westchnęła, zirytowana. Regulamin w końcu nie zabraniał rozmów w laboratorium.
— Nie bądź śmieszna, Nadia. Oni nie powinni szukać mordercy, tylko stuhacia.
— Jezu, ty znowu z tym stuhaciem? — W głosie Białorusinki pojawiła się nutka politowania. — Teraz ty robisz się śmieszny. Stuhać to bajeczka dla dzieci, mityczny stwór z okolic twojej Bośni... Jak ci w ogóle nie wstyd mówić o czymś takim, tobie, poważnemu naukowcowi?
— Demolka w sterowni, rozszarpane trupy, ślady we krwi... Stuhać. Połowa ludzi na „Slavii” ci powie, że to jego robota. A to też poważni ludzie, prawda?
Nadia odwróciła się od stołu, by zmierzyć Tihicia sceptycznym wzrokiem.
— Jak to się mówi w serbsko-chorwackim? O: ciemnogród.
— Dokładnie — wtrąciła się Pengrović, bez większej nadziei, że jej krótka uwaga utnie dyskusję. I słusznie, bo Hercegowińczyk oderwał się od pracy i z bezczelnym uśmiechem zapytał:
— Pani widziała ciała. Były ślady ukąszeń albo pazurów, prawda? Każdy kto widział, tak mówił.
Serbce z trudem udało się zachować spokój przy łobuzerskiej, strasznie jątrzącej ją, minie Thicia.
— Nie będę rozmawiać na ten temat. Wracajcie do pracy.
— Widziałem dziwne ślady w zagajniku z dębami ostrolistnymi.
Wszyscy obejrzeli się na Czecha Karela Nov??ka. Przeraźliwie chudy mężczyzna zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na nagłe zainteresowanie jego osobą.
— Mógłbyś powtórzyć?
— Przecież wyraźnie słyszeliście — zdenerwował się. — Rozmawiacie o rzekomym stuhaciu, więc pomyślałem, że z łaski swojej powiem wam o tych śladach. Tyle i tylko tyle, a wy od razu naskakujecie na mnie.
Drażliwy Czech łatwo wpadał w złość, a obrażał się na cały wszechświat średnio dwa razy dziennie, dlatego też Ilia przewróciła oczami, jęknęła i dała sobie spokój ze swoimi badaniami. Dopóki nie sprawdzi, o co chodzi, Zlatko pewnie nie przestanie mielić jęzorem.
— Pokaż mi na planie gdzie dokładnie widziałeś te ślady.
— Niemożliwe! Czyżby pani doktor uwierzyła? Niebywałe! — krzyknął piskliwie Tihić, strojąc sobie z niej żarty. Jej próg tolerancji właśnie został przekroczony, ale dała sobie chwilkę na wstrzymanie.
— Nie. Ale jeśli ktoś łaził po zagajniku, a wnioskując ze słów Karela, że nie był to nikt z nas, mógł coś uszkodzić albo zniszczyć. Nie chcę za parę dni dowiedzieć się, że właśnie straciliśmy jeden z naszych młodziutkich dębów.
— Jasne.
— Dość tego, Tihić! — wybuchła Ilia. — Przestać kłapać tą pieprzoną jadaczką i wracaj do roboty! Nie chce już więcej słyszeć nic o żadnym stuhaciu, dotarło to do ciebie? A do was? Tak? To dobrze.
Po uzyskaniu informacji od Nov??ka, Pengrović wypadła z laboratorium niby burza gradowa, gotowa spuścić na każdą napotkaną osobę kilka ton kulek lodu. Im bardziej zbliżała się do zagajnika, tym szybciej jej emocje studziły się, i będąc już na miejscu, z niemałym lękiem odnotowała, że trochę się zbyt rozpędziła. Być może nie posiadała podświadomego lęku przed potworami z legend, lecz te „dziwne ślady” rzeczywiście mogły należeć do zabójcy techników ze sterowni — niezależnie od tego kim on był. A to oznaczało, że w tej chwili głupio się narażała na niebezpieczeństwo.
Zatrzymała się, przejechała koniuszkiem języka po dolnej wardze. Iść dalej i sprawdzić samej, czy wezwać jakiegoś Gwardzistę, by potem spalić się ze wstydu? W tej chwili najchętniej dorwałaby tego kretyna, który konstruował „Slavię” i zrobiła mu burdę za to, że nie zainstalował monitoringu na połowie pokładów — sęk w tym, że ten siedział sobie wygodnie na Ziemi, zbierając peany na swoją cześć.
Co mówił regulamin? Najlepiej odwołać się do niego, pomyślała i prawie się uśmiechnęła.
Nie czekała na Andrzeja Wieczyńskiego długo; musiał być w pobliżu, bo po chwili usłyszała jego ciche kroki na sztucznej ścieżce prowadzącej do zminiaturyzowanych dębów.
— O co chodzi, Ilia? — spytał na powitanie, nie zapominając o lekkim uśmiechu.
Oddała mu uśmiech i skrótowo odpowiedziała.
— W porządku, przyjrzymy się temu razem — rzekł, odpinając kaburę pistoletu ogłuszającego. Pengrović posłała mu zaniepokojone spojrzenie. — To na wszelki wypadek.
— Twój, czy mój?
Polak parsknął przyduszonym śmiechem.
— Zażartowałaś, Ilia, to ci się nie zdarza.
— Dzięki. Chodźmy.
Powoli minęli rząd tulipanów i ostrożnie weszli między zasadzone w równych odstępach drzewa, odgarniając co bardziej rozwinięte gałęzie. Kobieta poczuła się niczym bohaterka jakiegoś kiczowatego horroru, które swego czasu były tak popularne na Ziemi. To było trochę surrealistyczne. Nie tylko to, co w tym momencie robili — również samo polowanie na mordercę. Taka zbrodnia nie miała prawda zaistnieć w ściśle kontrolowanym środowisku, jakim była „Slavia”. Zrozumiałaby: w afekcie, ale tak, bez żadnego powodu?
Wzdrygnęła się, gdy Andrzej dotknął jej ramienia.
— Mam tu coś. — Wskazał na niewyraźne ślady odciśnięte w lekko rozmiękczonej glebie. Oboje przez dłuższą chwilę przyglądali się im, ale żadne nie miało pojęcia, na co właściwie patrzy.
— Czy ten twój kolega, Zlatko, nie robi sobie z ciebie jaj?
— Cały czas — prychnęła Pengrović — ale to nie on mi o tym powiedział, tylko nasz etatowy milczek... Czekaj.
Zmarszczyła czoło, objęła wzrokiem najbliższą okolicę.
— ślady idą od tamtej ściany, od tego zacienionego kąta pokładu, o tam, widzisz? — Wycelowała palec w niezbyt odległy róg Sekcji D.
— Aha.
— Tam znajduje się węzeł kanalików i węży, które doprowadzają wszystkie sole mineralne, stymulanty i inne takie roślinom. Jest tam też studzienka dla techników.
Złapała się na tym, że rozmyśla o czymś, o czym nie powinna rozmyślać: o stuhaciu. Natychmiast wyprała umysł z tej myśli. Odniosła wrażenie, że nieco trzęsła jej się ręka. Ale przecież aż tak się nie bała — przynajmniej do momentu, gdy oboje stanęli nad otwartą klapą wspomnianej studzienki. Wtedy wrażenie zamieniło się w pewność.
— To nie powinno być otwarte — poinformowała, bez potrzeby, Andrzeja.
Gwardzista wyjął broń z kabury i zaświecił sobie zamontowaną pod lufą latarką taktyczną. Potem ostrożnie zszedł po drabince.
— O żesz kur... — wypsnęło mu się po polsku. Serce stanęło kobiecie w gardle.
— Co się stało?
— Nic... to znaczy jeszcze nic — poprawił się; w jego głosie pobrzmiewał strach. — Muszę natychmiast wezwać Lubo
Slavia [science fiction]
1Nie ma emocji - jest spokój
Nie ma ignorancji - jest wiedza
Nie ma pasji - jest pogoda ducha
Nie ma chaosu - jest harmonia
Nie ma śmierci - jest Moc
Nie ma ignorancji - jest wiedza
Nie ma pasji - jest pogoda ducha
Nie ma chaosu - jest harmonia
Nie ma śmierci - jest Moc