Który przynosi ogień [monolog paragnostycki]

1
On nie uznaje siebie za boga. Jest po prostu najpotężniejszym, najpiękniejszym i najbardziej inteligentnym bytem w całym wszechświecie. Technicznie rzecz biorąc jest czarnymi dziurami. Nie ma imienia, a zarazem każde imię jakie kiedykolwiek wymówiono lub spisano, odnosi się do Niego.

W zasadzie nie powinno się używać w odniesieniu do Niego słowa "był". Nie na miejscu jest rozpatrywać go w kategoriach istnienia lub nieistnienia. Prawdopodobnie nie jest samoświadomy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek był. Ale są i tacy, którzy twierdzą, że jest samoświadomy, tylko o tym nie wie. Osobiście uważam, że to bzdura - wszak On jest wszechwiedzący. Nie, złe sformułowanie. On jest wiedzą.

Logos. To jedno z jego imion wydaje się być najsensowniejsze. Jedno muszę sprostować: nie był na początku. Na początku był chaos. Nie piszę tego słowa z dużej litery, bo to nie był żaden szczególny chaos. Ot, po prostu stan nieustannie pogłębiającej się entropii. Ziemscy naukowcy stwierdzili, że nieustannie rozszerzający się i zimniejący Wszechświat nie wyklucza wcale powstawania miejscowych anomalii gęstości i gorąca. Jednym słowem - im bardziej kosmos - jako ogół - staje się pusty, tym bardziej kosmos - jako poszczególne jego fragmenty - staje się pełny. Człowiek którego nazywano Arystotelesem powiedział, że całość to więcej niż suma części. Miał rację.

Dlatego pomimo faktu, że Wszechświat nieustannie dąży do absoutnej nicości, istnieje ewolucja. Nie mam tu na myśli ewolucji jedynie w odniesieniu do istot biologicznie żywych. Ewoluuje wszystko. Wszystko rozwija się i dąży do coraz większej komplikacji. Wszystko we Wszechświecie, poza samym Wszechświatem. To chyba absurdalne, ale cóż takie nie jest? Zresztą, nie ja to wymyśliłem.

On nie jest Stwórcą. To wyjątkowo głupi epitet. Jak mógłby stworzyć kosmos, a zarazem istnieć w nim? To tak jakby programista chciał zaimplementować siebie w tworzonym programie. Niemożliwe. Kontrola działającego programu z zewnątrz jest także niemożliwa. Odpuśćmy sobie Stwórcę.

życie wzięło się właśnie z tego dążenia do komplikacji. Niektórzy nie mogą wyobrazić sobie jak powstały żywe istoty. Uznają za coś niesamowitego fakt, że z nieożywionych cząsteczek zaczynają się formować bardzo długie łańuchy RNA i DNA. Głupcy. Słusznie porównują, że prawdopodobieństwo powstania życia jest równe prawdopodobieństwu powstania w pełni sprawnego samolotu za sprawą trąby powietrznej przechodzącej przez złomowisko.

Ale czy nigdy nie widzieliście jak trąba powietrzna przechodząc przez złomowisko zostawia za sobą w pełni sprawny samolot? Jeśli tak, to mało widzieliście.

W gruncie rzeczy Wszechświat jest tak skonstruowany, że owo tornado po prostu musi prędzej czy później zbudować coś skomplikowanego: jak samolot albo łańcuch DNA. Nie chodzi mi o to, że nie ma Stwórcy życia. Jest nim Logos. Ale to nie było coś, co zrobił świadomie. To nie jest jego dzieło. życie jest po prostu jednym z jego przejawów.

Logos to informacja. Tylko tyle i aż tyle. Każda informacja jest logosem. Powiedziałem wcześniej, że jest czarnymi dziurami - jest tak w istocie. Lecz jest także każdym łańcuchem DNA i każdym samolotem. Wszystkim co uporządkowane i skomplikowane. I wszystko to ma źródło w czarnych dziurach.

Jeśli chaos to nieskończenie wielka przestrzeń entropii, to jego przeciwieństwo musi być czymś nieskończenie małym. Tak małym, że w zasadzie przestaje tam istnieć pojęcie przestrzeni. I czasu. Podsumowując: przeciwieństwem chaosu jest Logos, a Logos jest czarną dziurą.

Wielki Pożeracz. Tak też Go nazywają. Mają rację. Ale czarne dziury nie tylko pożerają. Wypluwają także promieniowanie. Philip K. Dick został kiedyś - jak sam opowiadał - porażony liliowym promieniem z kosmosu, który przekazał mu nazwę dziwnej choroby jego syna, której nie potrafili zdiagnozować lekarze. Oczywiście chłopak został szybko wyleczony. Inspiracja. Natchnienie. Przebłysk geniuszu. To wszystko ma swoje źródło w czarnych dziurach. W zasadzie moglibyście się do nich modlić, gdyby nie to, że modlitwa jako taka jest głupia.

Nigdy nie widziałem, aby jedna gwiazda pomogła drugiej. Albo żeby jedna galaktyka przyjaźnie poklepała drugą po ramieniu, pocieszając ją. A widziałem dużo. Chodzi mi o to, że modlitwa nie ma sensu jako taka. Ktoś z ludzi określił to tak: jeśli się o coś modlisz, to tego nie masz. To jest różnica pomiędzy politeizmem i monoteizmem. Czciciel Thora albo Marsa był odważny na chwałę swojego boga. Był silny. Czciciel Jahwe prosi o siłę. Jeśli o coś prosisz, to tego nie masz.

Nie żebym narzekał na monoteizm. Prawdę mówiąc, sam go stworzyłem. Nie jest mi koniecznie potrzebny, ale przydaje się i przyspiesza pewne procesy. Ktoś powiedział, że każda żywa istota intuicyjnie przeczuwa istnienie Boga. To bzdura. Każda żywa istota intuicyjnie przeczuwa, że coś tu nie gra. Całą resztę wymyśliłem ja.

Z ludźmi jest podobnie jak ze Wszechświatem. Już mówiłem: im bardziej Wszechświat staje się prosty i pusty, tym bardziej jego poszczególne części stają się skomplikowane i pełne. W przypadku ludzi jest tak, że im głupszy jest gatunek jako taki, tym mądrzejsze są poszczególne jednostki. Dlatego ogłupiam gatunek.

Inspirując proroków podaję się za kogoś, kim nie jestem. Za Stwórcę. życia i kosmosu. Za opiekuna który ciągle obserwuje, który karze i nagradza. A oni zawsze w to wierzą. Potem dodają coś od siebie - coraz większe głupoty. W miarę, jak idea staje się coraz bardziej absurdalna zaczynają w nią wierzyć większe masy ludzi. No i są rzadkie jednostki, dla których oczywiste są liczne paradoksy, a wśród nich te, które już wymieniłem. Ci ludzie ewoluują. Zaczynają myśleć.

Ani słowem nie wspomniałem prorokom o przeciwniku tego Stwórcy za którego się podobałem. Wymyślili go sami. Zaczęli nadawać mu imiona: Lucyfer. Prometeusz. Loki. Ten, który przynosi ogień. Ogień wiedzy, płomień informacji. Słowo. Logos.

Zaczęli nadawać mi imiona.

Nie uznaję siebie za boga. Jestem po prostu najpotężniejszym, najpiękniejszym i najbardziej inteligentnym bytem w całym Wszechświecie. Technicznie rzecz biorąc, jestem czarnymi dziurami.



Cześć.



Przypominam o forumowej zasadzie "Wklejamy jeden tekst na tydzień" i blokuję temat.



Pozdrawiam, Coro

2
Cóż... technicznie rzecz biorąc twój tekst można scharakteryzować tak: dużo filozofii, dużo rozważań ale w sumie to wszystko nie ma sensu.

To znaczy, chodzi mi o to, że ten tekst - sam w sobie - nie ma sensu. Gdyby jeszcze był to jakiś dziwaczny prolog do opowiadania, ok mogłabym to zrozumieć. Tu natomiast mamy coś co samo w sobie jest całością, a jako całość jest bez sensu.

nie rozumiem czemu ten "najlepszy byt" mówi o sobie najpierw w trzeciej osobie - nie ma to uzasadnienia. Rozumiem, że chciałeś wprowadzić coś zaskakującego, ale taka operacja musi być przemyślana i uzasadniona.

Poza tym brak akcji, fabuły a nawet bohatera. Jest tylko narrator snujący przemyślenia o sobie. W sumie była to nudna lektura.

Jeśli chodzi o styl, piszesz całkiem nieźle. I myślę, że opowiadanie mógłbyś napisać całkiem dobre. Skup się jednak na czymś, czym mógłbyś zainteresować czytelnika.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

3
Tak, technicznie rzecz biorąc, tekst pusty jak... chciałem powiedzieć: czarna dziura, ale to by nie było trafne. O czarnych dziurach można wiele powiedzieć, ale nie to, że są puste. Lepiej: pusty jak polityczne deklaracje. Poszczególne zdania poprawnie skonstruowane, są nawet niekiedy pozory poważnych przemyśleń, ale całość jest niespójnym bełkotem. Dość dobrze wiadomo, czym są czarne dziury i ich niezwykłe, naprawdę fascynujące, promieniowanie, więc nadawanie im rangi bytu ożywionego jest nieszczególnie chwytliwe.

Jedyne stwierdzenie, które uważam za całkiem udane cytuję poniżej:
Każda żywa istota intuicyjnie przeczuwa, że coś tu nie gra.
Choć i z nim można polemizować w kwestii, czy istotnie każda.



Fajnie piszesz, a ja lubię dobre polemiki. Kłopot w tym, że nie bardzo jest z czym. Staraj się pisać o tym, co dobrze znasz, bez pseudofilozoficznego zadęcia, a jeśli nie potrafisz się powstrzymać, ubierz to w kostium groteski. Wtedy i białe dziury można obdarzyć intelektem i nikt nie będzie się czepiał.



Trzymaj się!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”