Nie chodzi mi tu o żadne wstępy, prologi czy inne inwokacje. żeby nie było.
Ostatnio, jako pisarz-amator po długim urlopie, doszłam do wniosku, że pisanie powieści/opowiadania/czegokolwiek powinnam zaczynać nie od obmyślania fabuły, jak to zwykle moim przypadku bywało. Wymyśliłam, że każde dzieło swój początek powinno mieć w jakiejś idei. Czyli generalnie nie "napiszę coś o inwazji kosmitów na skolonizowanego Neptuna" tylko "napiszę coś, co obrazowałoby moje przemyślenia na tematy egzystencjalne". I dopiero na tym budować fabułę.
Na razie jeszcze nie wypróbowałam tej teorii w praktyce, ale przymierzam się do tego.
I teraz pytanie: co o tym myślicie i jak to u Was wygląda?
*jeśli był już podobny temat, to przepraszam, nie zauważyłam.
Od czego zacząć?
1"Asymilacja i dysymilacja. CO2, H2O,
i światło, światło, światło,
przemiana materii w materię, wzrost i dojrzewanie
w płaskim dysku falującej Galaktyki."
Julia Fiedorczuk "Ramię Oriona"
i światło, światło, światło,
przemiana materii w materię, wzrost i dojrzewanie
w płaskim dysku falującej Galaktyki."
Julia Fiedorczuk "Ramię Oriona"