"szum fal" opowiadanie refleksyjne

1
szum fal



Otworzyłem okno. W twarz uderzył mnie słup zimnego, mokrego powietrza, które niosło zapach gnijących na chodnikach liści, płytkich, czarnych kałuż i samotnych spacerów w głąb Ulicy. Wyjrzałem. Rząd pomarańczowych neonów rozsnuwał ponure światło między niekończącymi się wyspami bloków.



Ulica 3 była jak martwa – zero ludzi. Tylko od czasu do czasu ktoś przeszedł, tak jak by wydano rozkaz: niech ktoś przejdzie, żeby nie była jak martwa. Zresztą cholera wie – może i ktoś od Trybu coś takiego wymyślił. Przymknąłem powieki tak, że nie widziałem nic prócz rozjarzonych punktów latarni – to wtedy jest trochę podobne do Gwiazd. Ale tylko trochę, a Gwiazdy ostatni raz widziałem jak miałem z dwanaście lat – chciałbym je jeszcze kiedyś zobaczyć naprawdę. Westchnąłem, a westchnienie skropliło się, zbiło w mglisty kłębek i uleciało. Tak jak uleciało moje marzenie, żeby mieszkać w Letniej.



Letnia to jest to – myślałem sobie zawsze – ciepło jest, jasno i słonecznie, a jak się człowiek dorobi, to można nawet kupić działkę – taką prawdziwą – z Trawą i Drzewami... A w ogóle, to tam jest inne podejście, ludzie są inni – jacyś uśmiechnięci, lepiej ubrani, wydają się nawet wyżsi trochę i ładniejsi.



Myśl o Letniej czasami nie dawała mi spokoju, a czasami zupełnie znikała. Zależnie od nastroju, w jakim byłem. W jednym momencie to ja już sam nie wiedziałem, czy z tą Letnią to jest jakiś kaprys, czy takie prawdziwe, najsilniejsze marzenie – takie, które się nie zmienia choćby nie wiem co, a jak się go nie spełni to się żałuje do końca życia – no, a przynajmniej bardzo długo. Ale teraz twierdzę, że to właśnie było takie marzenie. Bo któregoś dnia się zastanowiłem i złapałem się na tym, że jak przychodzi jakiś ważny moment – strasznie smutny, zły: komuś coś się stało, mam już dość, życie mnie wkurza – albo strasznie radosny, że czuję powera: czegoś konstruktywnego dokonam, poznam spoko dziewczynę albo obejrzę jakiś zajebisty film – czy płyty posłucham – nieważne – to za każdym razem w końcu myślę o Letniej. I to chyba właśnie jest to. Bo jak coś naprawdę mocno czujesz i myślisz o tym, to wszystko, co się dzieje w twoim życiu, jest jakoś z tym połączone, wszystko ci się zaczyna z tym kojarzyć – niektórym nawet od tego odwala… Ja tam raczej twardo stąpam po ziemi – tak o sobie myślę. Ale czasami przychodzą momenty, że totalnie wymiękam.



Zapaliłem sobie strike’a. Lubię palić jak jest tak mokro, gapię się wtedy na dryfujący w powietrzu dym – jak leniwie, ospale wzlatuje coraz wyżej, aż w końcu zniknie zupełnie. To mnie uspokaja, przywodzi mi na myśl bezwietrzny dzień na morzu – brakuje tylko szumu fal, ale czasami puszczam go sobie z taśmy i potrafię tak słuchać godzinę, dwie, nawet trzy – jak by mnie ktoś wtedy zobaczył, to by powiedział albo że maksymalnie mi się mózg zwiesił, no albo że coś brałem. Ale ja nic nie biorę, ja po prostu taki jestem. Chyba myślący, nie prosty. A może prosty, tylko humorzasty? A może myślący i humorzasty? Nie wiem. Mam wrażenie, że całe to pieprzenie: opisywanie, nazywanie i planowanie powinno się raz na zawsze olać. A przywiązać się do tego, co naprawdę się czuje.



Bo w pieprzeniu to ja nie jestem za dobry. I chyba właśnie dlatego moje marzenie o Letniej pozostanie tylko marzeniem. Zawaliłem, schrzaniłem sprawę. Naganę dostałem od Trybu, z wpisem do Folderu i grzywną – teraz to już nigdy nie wyrwę się z Jesiennej…



To było tak: wyszedłem dzisiaj z roboty, wtedy było nawet trochę słońce, bo pamiętam, że pomyślałem „no, złota jesień – ładnie”. Wzdłuż Ulicy „P” rosną Drzewa – we wszystkich liście teraz pordzewiały, pożółkły, zezłociły się, zbrązowiały. I rzeczywiście wyglądało to pięknie: promienie łagodnego, spokojnego słońca nadawały tej kolorystyce wyjątkowego blasku. Zawsze uważałem, że kobiety są najpiękniejsze w nocy, w świetle księżyca. Błyszczą im się oczy, usta zaczynają kusić, skóra przybiera intrygującą, gładką, jak gdyby srebrną barwę. Jak patrzysz wtedy na kobietę, to czujesz magię. A w Jesiennej z Drzewami to jest tak, że najpiękniejsze są za dnia, kiedy tylko spłynie na nie trochę światła.



Jakoś mnie wzięło, byłem wtedy zły – nie jestem pewien, dlaczego. Połowa Ulepszaczy przy Ulicy „P” już syczała, wciągała i bulgotała – była zajęta przez innych palaczy. Druga połowa out of order – pewnie znowu wymieniali filtry. A mi tak strasznie chciało się zapalić, chociaż wtedy byłem już po swojej trzeciej paczce – więc zapaliłem. Nie pod Ulepszaczem, tylko normalnie – tak jak kiedyś: w czasach, gdy chodziłem do szkoły, spotykałem się z kumplami i łaziłem z dziewczynami po parkach. I szedłem tak Ulicą „P”, ludzie się na mnie gapili, dym zwyczajnie ulatywał, a mi się te wszystkie rzeczy z młodości przypominały i jakoś poczułem się wolny.



No i zaczęło się: podleciały do mnie trzy Iki: jeden robił mi zdjęcia, drugi chyba coś skanował (może sensorował uczucia, a może tylko obczajał, czy broni nie mam – kto wie), a trzeci, zdaje się, nawiązywał kontakt – żeby wezwać policjanta. Policjant (miał wielgachne wąsy) przybył po minucie czy dwóch i odesłał Iki, biorąc od nich uprzednio materiały. Od razu wiedziałem, że da się coś ugrać – w końcu zwyczajniak jestem, na Listach nie figuruję; a władza była cholernie skorumpowana i tylko patrzyli, żeby jakiś lamus sypnął brzdękiem. Ale na początku zawsze zaczynają surowo. I właśnie wtedy trzeba zacząć pieprzyć: przeprosić, zagaić, pochwalić – właśnie lamusem być po prostu. Dać grosz do łapy, wrócić na chatę, strzelić browar i zapomnieć o sprawie.

Ale nie dla mnie to było wtedy: zły byłem – nie jestem pewien, dlaczego. A do tego tę wolność poczułem – klops.

– Widzimy , że niedobre myśli panu przychodzą do głowy – mówił policjant. – I do przepisów się pan nie stosujesz, palenie w centrum poza obrębem Ulepszacza to wykroczenie, za które grozi surowa kara… – zawiesił głos. A szczerze mówiąc, to mi się wtedy wydało, że to gówno może być – nie kara, no to mówię mu:

– Gówno, nie kara.



Urządził mnie. Papiery od Ików opisał tak: „Pobudki rebelianckie. Niebezpieczne, instynktowne zwęszenie Wolności w powietrzu. Złamanie przepisów środowiskowych.”



Zawiózł mnie do ruderni, czyli gmachu skupiającego wszystkie prokuratury w Jesiennej. Był to masywny, biały budynek stworzony w jakimś starym stylu, co nie wiem jak się nazywa. Nie za wysoki, ale jednak człowiek czuł się przy nim maluteńki. W środku byłem tam pierwszy raz, ale wcześniej niejednokrotnie przechodziłem obok marmurowych schodów na Placu 5, które prowadziły wprost do serca budynku. Naprzeciw nich, nad nierówną dwupasmówką, górował pomnik Terkacza – chyba największego współczesnego architekta w tym mieście – mówiono o nim, że potrafi postawić kaplicę obok strip klubu w taki sposób, że będą z sobą nie tylko doskonale harmonizować, ale nie do końca będzie wiadomo, które jest które. I rzeczywiście, w tym sensie w Jesiennej wszystko do siebie idealnie pasowało.



Miałem stanąć przed Funkcją Trybu. Zaprowadzili mnie do takiego niby biura – tylko że na biuro za małe to było, a jedynym meblem było biurko z małą lampką i stosem papierów. Przy nim właśnie siedziała Funkcja: miała długą, szarą szatę; minę miała trochę znudzoną, ale oczy nienaturalnie żywe – mówi się, że Funkcjom coś wstrzykują – może to dlatego. Szczerze mówiąc, ta rozmowa z nią to nie było nic strasznego: odniosłem wrażenie, że Funkcji nie chciało się nawet gadać ze zwyczajniakiem, a te notatki od wąsatego to w sumie miała gdzieś. W każdym razie, zadała mi kilka pytań, przejrzała papiery z mojego Folderu; coś tam bąknęła, że stare zdjęcie. Miała w tych swoich ruchach coś mechanicznego – wzdrygnąłem się, kiedy tak się jej przyglądałem. I chyba każdy by się wzdrygnął.



Dostałem naganę. Ta nagana jeszcze nie sprawia, że jestem na Listach – całe szczęście. No, ale na Listach to są już hardkorowcy, tacy, co jak postępują wbrew zasadom to z jakimś pomysłem, w konkretnym celu. Zresztą oni w ogóle tak żyją: ukrywają się w starych magazynach, odwalają sabotaże, organizują manify. Ciągle odsiadują w pudle, potem wychodzą – często ocipiali na maksa – zwykle by znów do niego wrócić kilka tygodni później – i tak w kółko. Niektórym, co bardziej nadstawiają karku, udaje się na lewo przedrzeć przez granicę i dostają się do Letniej albo Zimowej, gdzie czeka ich lepsze życie – o ile ich ktoś nie wytropi.



W Zimowej też jest fajniej, niż tu – no i mają święta. Brakuje mi świąt. A ten wpis dzisiejszy sprawił, że ja nigdy już ani świąt w Zimowej nie przeżyję, ani Gwiazd w Letniej nie zobaczę, takie mam wrażenie.



Skończyłem szluga i doszedłem do wniosku, że czuję się kompletnie do dupy. Zatrzasnąłem okno i otworzyłem szufladę ze szpargałami. Wiedziałem, że gdzieś wśród nich jest kaseta podpisana „SZUM FAL”.



koniec

2
Główny bohater ma w sobie luzacką prostotę. Nie jest inteligentem och, ach o wybujałych i niesamowicie istotnych refleksjach. Nie jest wkurzającym typem, któremu tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi i szuka dziury w całym, miotając się po scenie, jak ryba bez wody. Los wpakował go na Jesienną, mogło być lepiej, prawda? Lecz on nie robi z tego tragedii. Pali fajki i niezbyt rusza go fakt, jakie będą konsekwencje. Tego kolesia nic nie złamie, typ charakteru szczura, zawsze przeżyje. W klatce, lub poza nią, nie warto się rzucać. Od czasu do czasu tylko przyśni się zbyt piękny sen i papieros smakuje już nie tak.
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

no...

3
jeden z lepszych tekstów na forum. zdecydowanie przydałoby się coś z nim dalej zrobić, ale podobno opublikowany w sieci jest spalony wydawniczo, tak?



Och, Autorze, Autorze... :)
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

5
Spokojna narracja w nostalgicznym klimacie. Bez fajerwerków, ale i bez zgrzytów. Monolog, coś w rodzaju stonowanej opowieści bez wyraźnego adresata. Duży plus za styl i utrzymanie się w konwencji.



Owszem, publikacja w sieci minimalizuje szanse wydawnicze. Co w Twoim wypadku nie jest szczególnym problemem; ładnie piszesz, wyobraźnia pracuje, więc wszystko przed Tobą.



Trzymaj się!

6
Dobry kawałek. Kojarzy mi się trochę z "Brudnopisem" łukjanienki, tylko nie potrafię powiedzieć dlaczego.



Podoba mi się nostalgia przedstawiona w taki sposób. I to, że bohater - pomimo spokoju - tak wyraziście wypada na tle przedstawionego świata. Ogólnie - podoba mi się kawałek. Bardzo nastrojowy, klimatyczny i naprawdę fajnie napisany. Gratulacje :)
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”