Train City [zabawa literacka/fragment]

1
Ranek zastał mnie z butami na poduszce, policzkiem przyklejonym do podłogi i truchełkiem wielbłąda w palcach. Lustro powitało zarośniętą gębą, a lodówka chłodem. Spod papierów na biurku wygrzebałem kubek z resztką kawy. Przyklejony do spodu czek przypomniał mi o zakończeniu sprawy, ale nie poprawił nastroju. Zapaliłem. W końcu miałem przedział dla palących.



Sue White zjawiła się późnym popołudniem. Bez szmeru odsunęła drzwi i długo wahała się w progu, więc zauważyłem ją dopiero wtedy, gdy kichnęła. Zanim wygrzebałem się zza biurka, rozkichała się tak gwałtownie, że cały jej wystudiowany wdzięk jasnowłosej i kremowoskórej pasażerki klasy pierwszej przepadł w rozmazanym łzami tuszu, zasmarkanych mankietach eleganckiego płaszcza i mojej od góry do dołu równo zaplutej koszuli. Kiedy wreszcie złapała oddech, odkleiłem ją od siebie, wcisnąłem w fotel pomiędzy stosy akt nigdy nierozwiązanych spraw i podsunąłem kubek z kawą.

- Mab... alergie na gusz - Sue wybąkała zza chustki, kręcąc zapchanym nosem na moją kawę, podobnie jak na papierosa, o landrynce nie wspominając. - Nazywab zie Zu Whide i gce bana wynajądź.



Nie musiała się przedstawiać. Znali ją wszyscy. Była córką faceta, który trzymał w kieszeni całe Train City, miał wroga w każdym przedziale, dwa przedziały goryli i imię, z którego nikt się nie śmiał, mimo że brzmiało Randolph. Gazety huczały o jego przekrętach, dzieci bawiły się w niego na korytarzach, a władze na jego koszt. Nie miałem ochoty na tę sprawę.



- Nie mam ochoty na tę sprawę - rzuciłem w kierunku kubka.

- Jeszcze pan nie wie, z czym przychodzę - kubek odparł czystszym już głosem Sue White i wyjęty jej palcami z moich, stanowczo stuknął o biurko. - Na pewno słyszał już pan o Prochowcu.

- Coś mi się tam obiło o…

- Ludzie mówią, że to obcy. - Dziewczyna nachyliła się ku mnie. - Ktoś, kto wsiadł nocą na nienazwanej stacji, bez hałasu, bez biletu, za to z walizką i doskonale obmyślonym planem. Szary płaszcz, postawiony kołnierz, niepozorny chód. Nikt go wcześniej nie widział i nikt nie zapamiętał. Znikł bez śladu, a wraz z nim połowa budżetu miasta, trochę tajnych dokumentów... i kelnerka.

- Kelnerka?

- Nie wiedział pan! - Uśmiechnęła się z triumfem, usiadła wygodniej i po raz dziesiąty wydmuchała nos. - Informację o porwaniu udało się ukryć przed gazetami - ciągnęła. - Duży w tym udział, jak pan zapewne podejrzewa, miał mój ojciec.

Zaprzeczyłem uprzejmie.

- Zresztą, to nie było tak do końca porwanie. Dziewczyna, która była wieloletnią kochanką mojego ojca, poszła z Prochowcem dobrowolnie. Spakowała rzeczy i zostawiła list, po przeczytaniu którego ojciec zamknął się na trzy dni w gabinecie, nie dopuszczając do siebie nawet mnie. W końcu wysłał za uciekinierami ludzi, ale było już za późno. Mniej go obeszła strata pieniędzy, niż tej małej.

- Była młodsza od pani?

- Teraz ma może ze dwadzieścia trzy lata. Widziałam ją w wieku jakichś osiemnastu, gdy specjalnie wybrałam się do tego taniego baru, w którym pracowała. Obsłużyła mnie mało uprzejmie, choć dobrze wiedziała, kim jestem. Dałam jej niezły napiwek.

- Więc chce pani, bym ją znalazł… - Nie kryłem rozbawienia. - Mały prezent na dzień ojca?

- Powiedzmy.

- Panno White…

- Sue.

- Sue. - Podrapałem się z namysłem w kark. - Powiedziałaś, że z tą sprawą nie poradzili sobie nawet ludzie Randolpha White’a, a oboje wiemy, jak dobrze znają się na tym, co robią. Dlaczego ja?

- Proszę rzucić okiem. - Bez patrzenia wyciągnęła z torebki jakiś papier.

- Masło - przeczytałem. - Oliwa, dżem…

- Ochdodiabłatonieto! - Papier wrócił, skąd wyszedł. - Chwileczkę… - Torebka zagrzechotała wnętrzem. - Proszę. I przepraszam, jestem dziś taka zabiegana...

- Nie szkodzi. - Przyjrzałem się literom na wymiętej serwetce. Były jeszcze mniej wyraźne i bardziej frędzlowate niż poprzednio, w dodatku uwieńczone wykrzyknikiem. - „Igor Phee!” - rozszyfrowałem.

- To pan, zgadza się?

- Owszem.

- Tamtego wieczoru, - kontynuowała Sue - kiedy przy lepiącym się stoliku piłam stęchłą herbatę ze starej szklanki i obserwowałam, jak kochanka mojego ojca roznosi piwo jaskiniowcom w skórach, używałam też uszu.

- Gratulacje.

- Te uszy słyszały jej rozmowę z pewnym zarośniętym brunetem w wygniecionym płaszczu, który garbił się przy barze na szklaneczką whisky.

- Proszę mówić dalej.

- Dziewczyna zwracała się do mężczyzny nazwiskiem, które zapisałam na tej oto serwetce.

- Nie szukasz czasem pracy, Sue?

- Powiedziała mu również, że zostawił u niej parę skarpetek.

- W jodełkę…

- Znajdzie ją pan dla mnie, panie Phee?

- Parę skarpetek?

- Panie Phee!

- Igorze.

Oczy Sue migotały w świetle jarzeniówek.





*





Miałem nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć o Angeli Day. Jeszcze bardziej nie chciałem jej widzieć. W czasach, kiedy chadzałem do „Zwrotnicy” garbić się przy barze nad szklaneczką whisky, Angela często pochylała się nade mną. Była śliczna, bardzo młoda i drobna, ale zadziorne spojrzenie i mina, jakby za plecami kryła nieodłączną bandę kumpli-zabijaków, dodawały jej wzrostu i lat. Dlatego nie pytałem o nic, nawet gdy w świetle gasnących nad ranem świateł wymykała się z mojego przedziału, skacząc w jednej szpilce i posyłając mi buziaka drugą. Nie byłem zakochany, mimo to wiadomość, że do starego Randolpha napisała list pożegnalny, zabolała. Mnie nie zostawiła nic.



A teraz, gdy za oknami czaił się wieczór, szukałem jej w starych miejscach, na dawno zapomnianych korytarzach, z zadaniem nakłonienia do tego, by powiedziała jednemu facetowi „żegnaj” i wróciła do innego. By zostawiła Prochowca dla Randolpha White’a. Zdecydowanie powinienem unikać blondynek.







„Zwrotnica” zaskoczyła mnie zmianami. Spod ściany przy wejściu znikła budka Chudego Ala, w której można było nabyć podrabiane bilety i mnóstwo innych drobiazgów przydatnych mieszkańcom szemranej klasy drugiej. Front baru odnowiono i wymieniono zepsute „o” w neonie. Wiecznie zapalcowane szyby lśniły teraz czystością i widać było przez nie kilka cieni przy stolikach wewnątrz. Obok drzwi wisiał cennik pełen idiotyczntych zawijasów. Tak, ceny również były inne.

Wszedłem.

- Phee! Stary psie! Gdzie żeś się podziewał?!



Pewne rzeczy nie tak łatwo wymienić. W moją stronę kłusował już Freddie Pół Ucha, potężny, zwalisty rudzielec z kuflem piwa w jednej i jakąś mocno znudzoną brunetką w drugiej włochatej łapie. Doskoczył, kobietą i piwem machnął na boki i zrobił ze mną niedźwiedzia.

- No, spowiadaj się! - zażądał i nie interesując się więcej ani piwem, ani brunetką, ani moją spowiedzią, pociągnął do stolika. - Linda! To, co zawsze! - zamówił i poczochrał mnie po łbie. Freddie wszystkich traktował jak ulubione zwierzątka.

- Trochę się tu zmieniło. - Puściłem oko do stojącej za barem Lindy, którą ledwie poznałem w schludnym mundurku i koczku.

- Prawda? - Freddie zrobił zrozpaczoną minę. - Nawet pokerowy kącik rozebrali. Dają tu teraz ślimaki, wyobrażasz sobie? I wszędzie ustawiają to gówno! - Trącił palcami wazonik z fiołkiem.

- A stara ekipa?

- Ech, człowieku! - Wywrócił oczami. - Wykruszamy się jak zęby mumii. Jak widać, stary Joe nie jest już właścicielem tej budy. Wysiadł i dnie spędza na karmieniu dworcowych gołębi, choć zawsze bał się, że tak skończy. Pamiętasz Oliwkową Lu? Po tym, jak zabronili jej korzystać z tego pokoiku na zapleczu, wyprowadziła się do innego wagonu. Mieszka teraz w jakiejś dziurze z zepsutym ogrzewaniem i ma przez to mało klientów. Ludzie zrobili się wygodni, wiesz. Szczerbaty Fuzzy wykorkował. Mówią, że to przez tę noc, kiedy stary tej Jannis, której Fuzzy przez całe lato słał frezje, przegonił go gołego po dachu. Biedny Fuzzy podobno wypluł płuca i zabiegał się na śmierć, ale ja myślę, że umarł ze strachu. Wyobraź sobie, noc na dachu, na zewnątrz… Chudego Ala w końcu zapuszkowali. Własny były szwagier go zakablował, teraz z drugą żoną wprowadził mu się przedziału i terroryzuje pierwszą. Obłęd. A Blady za to wygrał na loterii…

- Freddie - wtrąciłem, korzystając z okazji, że Linda przyniosła nam po drinku - tak sobie myślałem, czy nie wiesz może, co z… co z Angelą?

- Z Angelą? - Freddie odsunął się nagle i spojrzał na mnie z góry. - Więc to dlatego sobie o nas przypomniałeś. - Głos mu stężał. - Myślałem, że dałeś sobie z nią spokój.

- Właściwie tak…

- Lepiej to zrób, stary. Mało kto wspomina ją tu z radością.

- Dlaczego?

- Głównie przez nią to wszystko, te firanki, czysta podłoga, „o” w neonie. Zapłaciła za cały remont, chłopie, Joe nawet nie musiał palcem kiwnąć.

- A co złego w tym, że pomogła?

- Powiedz to Joemu, Lu i reszcie. - Freddie wzruszył ramionami.

- Skąd wzięła pieniądze?

- I tu, mój drogi przyjacielu - pospiesznie dopił drinka - dochodzimy do momentu, w którym powinienem się zbierać - oznajmił i się zebrał.

- Chwileczkę. - Przytrzymałem go za rękaw. - Freddie, jeśli wiesz, gdzie mógłbym ją znaleźć…

- Nie wiem, Igor. Naprawdę.

- Ale jeśli coś ci wpadnie w ucho… - Wcisnąłem mu w łapę wizytówkę. - To ważne.

- Do następnego, stary.





Linda wykazała jeszcze mniejszą ochotę do rozmowy o Angeli, choć to właśnie ona nas sobie przedstawiła i poświęciła wiele zapału, by zrobić z nas parę. Ona też, w tej swojej rozbrajającej misji uczynienia ze świata miłego i sympatycznego miejsca dla wszystkich, najmniej chyba rozumiała, jak bardzo do siebie nie pasowaliśmy. A teraz patrzyła na mnie przezroczystymi oczami w jeszcze grubszej obwódce tuszu, w jeszcze gęstszej siatce zmarszczek, i widziałem jak na dłoni, że nie obchodzi ją już ani Angela, ani ja, ani nawet ten wypucowany i wystrojony jak na Dzień Kolei bar.



- Podać ci coś jeszcze, Igor? - spytała bez uśmiechu.

- Papierosy. Te same. - Poczekałem aż wróci. - I adres.

- Nie znam…

Złapałem jej dłoń z resztą drobnych.

- Chcę wiedzieć tylko, gdzie mieszkała przed zniknięciem, to wszystko.

- Nie powiedziała ci?

- Od dawna nie rozmawialiśmy.

- Zrobiła coś złego?

- Muszę ją znaleźć, Linda.

- Chyba nie chcesz, żeby do ciebie wróciła, Ig?

- Jasne, że nie! - sprostowałem w panice i zaraz ugryzłem się w język. - To znaczy... kto wie... ostatnio sporo o niej myślę i...

Zabrała rękę. Dobrą minutę wpatrywała się tępo w kontuar, zanim sięgnęła po ołówek.





*





Dawne mieszkanie Angeli odwiedziłem następnego dnia. Rodzina, która zajmowała je od kilku miesięcy, o poprzedniej lokatorce wiedziała tylko, że była sympatyczna i zapomniała zabrać kilku rzeczy. Niewiele tego było, mieściło się w pudełku po butach i na oko nie miało żadnego związku ze sprawą. Usiadłem w korytarzu. Chyba gdzieś pod koniec przeglądania koperty z fotografiami przyłapałem się na szukaniu wśród nich własnej twarzy. Działanie o tyle dziwne, że nikt nigdy nie zrobił nam wspólnego zdjęcia.



Zapachniało truskawką. Przede mną stał mały zasmarkaniec w okularach i z buzią zalepioną lizakiem.

- Ceść - bąknął.

- Cześć - odparłem. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. - Mieszkasz tutaj?

Kiwnięcie łebkiem.

- Ile masz lat?

- Cterdziesci.

Mały kanciarz.

- Co się stało, że nie urosłeś?

Milczenie.

- Wiesz, kto jest na tym zdjęciu?

Wzruszenie ramion.

- Chcesz czegoś?

- Mas. - Lizak wylądował mi na czole.

- Dzięki.

Przy wtórze cichnącego tupania, odkleił się i wpadł do pudła.

- Cholera! - Rzuciłem mu się na ratunek, ale było za późno. ściskając paczkę pod pachą i szukając zasmarkańca w okularach wzrokiem pełnym najgorszych klątw, ruszyłem do domu.







W biurze nie zdążyłem zdjąć marynarki, a już ktoś bębnił do drzwi. Wyjrzałem zza zasłonki, spodziewając się, że to może Sue White przyszła znowu nakichać mi na koszulę, ale czekało mnie rozczarowanie. W korytarzu stał jakiś szczurowaty chuderlak w szarym kombinezonie i czapce w prążki. Przyginająca go do ziemi niebieska skrzynka z narzędziami nosiła ślady licznych stłuczeń.

- Nie dzwoniłem po mechanika - oznajmiłem, otwierając. - To pewnie ktoś z boku.

- Dostałem zgłoszenie, że stuka panu pod podłogą - Mechanik patrzył obojętnie.

- U mnie? Jest pan pewien, że nie pomylił adresu?

- „Biuro Agencji Detektywistycznej Igora Phee” - przeczytał w wyciągniętym z kieszeni na piersi, wyszmelcowanym notesie. - To chyba tutaj. - Wskazał notesem plakietkę na lewo od mojego ucha.

- Ale u mnie nic nie stuka.

- Stuka, nie stuka, dostałem zgłoszenie, muszę sprawdzić.

- Ale ja tu pracuję!

- Ja też!

Wepchnął się do środka, obijając mi skrzynką goleń.



Sterroryzowany we własnym przedziale, z godnością usiadłem za biurkiem i zająłem się bezcelowym przerzucaniem akt. Kątem oka śledziłem poczynania chudzielca, który zdążył już ściągnąć z podłogi dywan i właśnie dobierał się do desek.

- Hej! - Trzasnąłem teczką. - Co ja później zrobię z taką dziurą?

- Posprząta się - burknął przez ramię, unosząc żelazną klapę.



Ogłuszyło mnie wrzaskliwe kołatanie kół i ryk pędzącego powietrza. Wcisnąłem głowę w ramiona. Nie pomogło. Zakryłem dłońmi uszy i wlepiłem wzrok w biurko. Na próżno.

- Hej! - ledwie słyszałem sam siebie. - Długo to jeszcze potrwa?!



Odwróciłem się akurat, by dostrzec błysk francuskiego klucza. Ból nadszedł z opóźnieniem. Zanim dźwignąłem się na łokcie, silne łapy chwyciły mnie za kołnierz i powlokły w stronę klapy.

Zamknąłem oczy.

- Jeśli… ukać… źle… ończy! - W kotłowaninie huku głos mechanika przy moim uchu brzmiał jak popiskiwanie myszy. W twarz buchał żar wirującego metalu. Nozdrza wypełnił smród węgla. - Więc… owienia… pana… a!

Ucisk kolana na karku zelżał. Kościste ręce przewróciły mnie na plecy i zrobiło się cicho.







- Igor… Igorze? - Coś przyjemnie łaskotało mnie w policzek. - Panie Phee! - Klepnięcie nie było już takie miłe. Uniosłem powiekę.

- Mój łeb…

- No, wstajemy. - Sue White pociągnęła mnie za ramię. - I rrraz!



Nie dała się odpędzić, więc usiadłem. Sięgnąłem dłonią i wymacałem na potylicy guz wielkości kasztana. łupał jak diabli.

- Co się stało? - mruknąłem, a Sue kucnęła przy mnie. Była blada i zaaferowana.

- To ja powinnam o to spytać. Przyszłam, a tu drzwi otwarte, podłoga rozpruta, pan obok. Szukał pan skarbu, który zamiast leżeć w ziemi, spadł panu na głowę?

- Po pierwsze, to Igor. - Zacząłem się gramolić na nogi. - A po drugie, dlaczego nie masz kataru?

- Zapomniałam dostać z emocji. Poza tym, chyba tu trochę posprzątałeś, Igor.

- Wcale nie. - Wzruszyłem ramionami. - Mogłabyś wyjąć z lodówki trochę lodu? - Przetransportowałem się na krzesło. - I co tu robisz?

- Przyszłam dowiedzieć się, co ze śledztwem. - Jedną ręką przyłożyła mi do karku okład z mrozu, a drugą niespodziewanie łagodnie pogłaskała po włosach. - Telefonu nie odbierałeś, pomyślałam, że jesteś w terenie i postanowiłam poczekać pod biurem. No, i jak tam śledztwo.

- W porządku.

- A skąd ta dziura i guz?

- Nie pamiętam… - wyznałem szczerze. - Ta klapa była zamknięta, kiedy przyszłaś? - Wskazałem rozgrzebane deski.

- Tak.

- Zamknął ją. Ale, skubaniec, nie posprzątał…

- Kto?

- Już wiem! - Zerwałem się z krzesła, a guz zaprotestował ostro. - Mechanik… ten szczurowaty chudzielec… - wysapałem. - Powiedział, że coś mi stuka pod podłogą i rąbnął mnie kluczem!

- No, to wiemy, skąd guz.

- A później przez tę dziurę chciał mnie oskalpować szynami! To była regularna, gangsterska procedura zastraszania, Sue. Groźbą chciano mnie od czegoś odwieść.

- Ale od czego? Powiedział, od czego? - Sue wpatrywała się we mnie okrągłymi oczami.

- Pewnie tak, tyle że było dosyć głośno.

- Czy to może mieć związek z naszą sprawą?

- Moją, Sue, ty ją tylko utrzymujesz.

- No, ale…

- Możliwe.

- Nie sądziłam, że szukanie kelnerki z taniego baru może być takie niebezpieczne - westchnęła, siadając na biurku. Zgarbiona i ze ściągniętymi brwiami wyglądała jak uczennica w kozie.

- Z Angelą nic nie jest takie, jak powinno. - Sięgnąłem po papierosy. - Zapalisz?

- Mam alergię na dym.

- Jakżeby inaczej. - Schowałem paczkę.

- Może lepiej z tym skończyć, Igor.

- Z paleniem?

- Dobre samopoczucie mojego ojca nie jest warte takich guzów. - Zeskoczyła z biurka i zaczęła krążyć po przedziale. - Pokryję dotychczasowe koszty. Nie, Igor, to jest zbyt ryzykowne.

- Chodź, Sue. - Podałem jej płaszcz. - Postawię ci uspokajającego drinka.

- Pijesz w czasie pracy?

- Tylko, kiedy prowadzę śledztwo.

- Ale ja mam alergię na alkohol.

- Jezu!

- A jak guz? Bardzo boli?

- Boli.

- Masz pecha, że trafiłeś na mnie. A raczej, ja na ciebie.

- Może po prostu wsiedliśmy do złego pociągu.





*

2
Zapis dialogów kuleje w niektórych momentach, ale nie zamierzam czepiać się szczegółow (czasem to nawet nie szczegóły ;) ), bo całość jest zgrabna i ciekawa, a przecież to sięliczy przede wszystkim. Historia bardzo skojarzyła mi się z serialem "Na wariackich paierach" ("Moonlight" w oryginale XD), na którym się wychowałem ;). Detektywi są mi szczególnie bliscy, a cała schematyczność prowadzenia śledztwa, picia alkoholu w pracy i zatroskanych sekretarek jest doprawdy ujmująca i potrafi wciągnąć ;). Nawet jeżeli odnosi się wrażenie, że "coś takiego już było". Podobało się :wink: .
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

3
Darkling pisze:Zapis dialogów kuleje w niektórych momentach
A mógłbyś wskazać mi jednak, w których? Bo, jak to mówią, nauki nigdy dość :)



Wrażenie schematyczności wydaje mi się zupełnie na miejscu, w końcu jest to zabawa konwencją (choć Moonlighting akurat na liście nie było), no ale, uhm, zatroskane sekretarki? U mnie? Gdzie? :)



Dzięki.

4
"A mógłbyś wskazać mi jednak, w których?"

Były przynajmniej dwa mniejsca, w których zwróciłem uwagę, ale teraz nie jestem w stanie tego wyłapać. Przysięgam. Czytało się dobrze, ale zapamiętałem sobie, że w kwestii dialogów widziałem tutaj dwa zgrzyty (może jutro coś konstruktywniejszego na ten temat napiszę :P).

"choć Moonlighting akurat na liście nie było"

Nie ważne czy "Moonlight", czy "Moonlighting", wszyscy wiedzą o co chodzi ;).

"zatroskane sekretarki? U mnie? Gdzie?"

Nie, ogólnie w detektywistycznych opowiastkach ;) Przecież cały czas mowa o schematach i rozpychaniu (niby) wyświechtanej konwencji :).

Nie szukajmy dziury w serze szwajcarskim, bo się okaże, że więcej dziur jest ;) (czy jakoś tak :D ).
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

5
Chory aktualnie jestem dość zasadniczo i polimedycznie, co samo w sobie czyni mnie ciekawym obiektem, stanowiąc wyzwanie dla łapiduchów, a ma to znaczenie o tyle, że Twój tekst wydał mi się doskonały na taką właśnie okazję - lekkostrawny, z humorem, dystansem do wrednej rzeczywistości i w konwencji, jaką lubię. Wprawdzie wolałbym morfinę, ale jazda bez trzymanki pociągiem po wesołym miasteczku może być niejakim substytutem.



Trochę drobiazgów do poprawy, choć generalnie wiele pozornych potknięć wpisuje się w przyjętą konwencję i nie zaburza percepcji.


ściskając paczkę pod pachą i szukając zasmarkańca w okularach wzrokiem pełnym najgorszych klątw, ruszyłem do domu.
No nie, to zdanie jednak zaburza.



Poczepiałbym się tak jawnej stylizacji na czarny kryminał - brakuje mi elementów osobistego stylu.



Najbardziej podoba mi się pomysł, o ile dobrze zrozumiałem Twoje intencje, zamknięcia rzeczywistości w pędzącym pociągu. To jest coś, nad czym warto głębiej popracować, bo stwarza możliwość wielu nieoczekiwanych i frapujących zwodów, balansów fabułą i mrugnięć w stronę czytelnika.



Trzymaj się!

6
Ranek zastał mnie z butami na poduszce, policzkiem przyklejonym do podłogi i truchełkiem wielbłąda w palcach.


Już pierwsze zdanie wprawiło mnie w zachwyt. Truchełko wielbłąda... Cudeńko.



Nie bardzo udaje mi się sformułować myśl tak, żeby nie powtarzać za koleżeństwem.



Podoba mi się - styl, pomysł i wykonanie, choć kilka potknięć było.



Gratulacje. Piąteczka od łasica :)
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”