Jest to fragment mojego tworzywa. Błagam o instruktywne komentarze.
Dawno dawno temu, gdy po niebie latały smoki, w ogromnej krainie zwanej ,,Rem,, żył pewien bard. Ponieważ był to człowiek młody, którego nużyło stałe życie w miasteczku postanowił wyruszyć w daleki świat. Znano go wtedy jako Arychilon.
***
Gdy Arychilon oznajmił, że wkrótce zamierza wyruszyć samotnie w daleką podróż, stał się głównym tematem rozmów w całym miasteczku. Nie działo się w nim bowiem nic nadzwyczajnego odkąd czternaście lat temu za sprawą nieznanej przyczyny, krowy starego Gabora, zaczęły wydalać fioletowy kał. Podczas rzadkich przechadzek w miasteczku ludzie wypytywali Arychilona o miejsca w które ma zamiar się udać, niektórzy prosili o jakieś pamiątki i byli też tacy którzy wyklinali go pod nosem. Jednakże nie mówił zbyt wiele, ani o celu podróży ani o szczegółach wyprawy, gdyż sam ich w pełni nie znał. Swoimi niepewnościami podzielił się dopiero ze starym mistrzem podczas jednego z długich spacerów po lesie, na których to zawsze razem przyglądali się owadom bądź zwierzętom i śpiewali pieśni wychwalające piękno przyrody. Zdarzało się też czasem, aby Rodan Yellowstone uczył swego ucznia rzucać magiczne zaklęcia, posługiwać się mieczem bądź strzelać z łuku. Spoglądał teraz ukradkowo na mistrza, próbując rozgryźć jakie uczucia kryją się za tymi niebieskimi starymi oczami. Nie rozmawiał bowiem jeszcze o planowanej wyprawie, obawiając się reakcji starego barda, jednakże teraz musiał to zrobić. Rodan już zapewnię o wszystkim się dowiedział od mieszkańców, ale z grzeczności oddawał inicjatywę.
-Mistrzu...-Rozpoczął, a drzewa i zwierzęta jakby ucichły, przysłuchując się ich rozmowie.- Nie wiem czy doszły cię słuchy na te...
-Na temat twojego wyjazdu?-Przerwał mu tamten, już nie młodym, ale wciąż melodyjnym głosem.- Tak słyszałem. Słyszałem i jest mi niezmiernie przykro, że dowiedziałem się o tym jako jeden z ostatnich w miasteczku. Miałem nadzieję, że po ponad piętnastu latach szkolenia mój jedyny, i pewnie ostatni uczeń raczyłby mnie powiadomić wcześniej o tak ważnych planach jak te.
Ostatnie dwa zdania zabrzmiały smutno, i obco w ustach starca. Młodzieniec zrozumiał, że tymi słowami zwracał się do niego nie jak mistrz do ucznia, ale jak ojciec do syna. Obraz samotnego staruszka stojącego przy wejściu do miasteczka i machającego mu na pożegnanie wydawał się teraz niesamowicie smutny. Jakże on mógłby porzucić swojego mistrza? I pomimo tych smutnych chwil, umacniał się w swoim zamiarze. Czasem zastanawiał się czy aby nie mogli wyjechać we dwójkę, ale stare nogi Rodana za daleko by nie pociągnęły. Poza tym przeżył on już wystarczająco przygód. Arychilonowi przypomniały się wieczory podczas których słuchał z zaciekawieniem historii i opowiadań z młodości barda. Jakże będzie za tym tęsknił!
,,Bard ,,Ar,, i jego magiczna lutnia ,,Eza,,,, [Fantastyka]
1To jacy jesteśmy określają, nie nasze słowa, ale czyny.