Broda

1
Wróciłem dzisiaj wcześniej z pracy. Pies cieszył się jak szalony. Nie zdążyłem się wysikać a Broda, tak ma na imię mój pies, już drapał w drzwi wejściowe.

- Broda, miej litość człowieku, normalnie wytrzymujesz do szóstej a teraz cyrki robisz...

Broda nie dał się przekonać. Rano babka dała mu kość cielęcą.

- Pewnie Cię wierci w brzuchu co?

Broda oblizał pysk i przysiągłbym, że się uśmiechnął.

- No dobra Broda, idziemy.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Przez otwarte drzwi wystrzelił prosto w kierunku windy.

- Bródka, Bródka, moja Bródka...- Usłyszałem zamykając drzwi.

- Bródka, aleś ty chudzieńki, chodź do pańci. – Już wiedziałem, to Pani Mira spod szesnastki.

Samotna kobiecina, uwielbia Brodę i rozpieszcza go częstując ciasteczkami. Jest przekonana, że nic nie wiem o ich zażyłości. Z resztą, sam jestem temu winien, zawsze staram się nie przeszkadzać im w tych krótkich spotkaniach na klatce. Teraz też, długo grzebałem się przy tych drzwiach, że niby tyle zamków. Broda w tym czasie zżarł chyba całą paczkę Kokosków. Gdy doszedłem do wind, Broda czekał już na mnie udając, że nic nie wie o żadnych Kokoskach. Spojrzałem na niego marszcząc jedną brew. Udałem, że się na niego gniewam, a on udał, że się boi.

- Broda, jak ja mam Ci zaufać, brzuszysko ci powarkuje a Ty co, Kokoski wsuwasz?

Udał, że mnie nie słyszy. Zapatrzył się w okno, ale kiedy winda podjechała, był już przy nodze.



Otworzyłem drzwi od klatki. Broda puścił się pędem robić porządek na podwórku. Leniwe kociska, wygrzewające się w popołudniowym słońcu na włazach od studzienek, jak jeden mąż poderwały się i ruszyły na złamanie karku w cztery strony świata. Broda był wyraźnie zadowolony. Nawrzucał jednemu łaciatemu, który skrył się w koronie wierzby płaczącej.

- Daj mu spokój Broda - rzuciłem przez ramię.

Broda podbiegł jeszcze do „kocich bufecików” zaopatrywanych regularnie przez kociarę z parteru. Zamachałem do niego ręką . Zrozumiał w lot. Bufeciki były zakazane.

Jak gdyby nigdy nic, ruszył w kierunku górki i zajął się tym, czym miał się zająć. Zaraz po tym jak wicher pognał w kierunku płotu przedszkola. Na przedszkolnym ogródku tłum małych obywateli dwoił się i troił w realizacji szalonych pomysłów. Broda lubił dzieciaki, a one lubiły jego. Gdy tylko się pojawił w pobliżu płotu, dwóch stojących najbliżej siatki maluchów zaczęło krzyczeć:

-Bloda oć, oć Bloda...

Broda król podwórka, przeszło mi przez myśl. Wszyscy go znają i w większości lubią. Zamyśliłem się, w tym czasie Broda stał już pod płotem i obwąchiwał ręce przedszkolaków.

Podszedłem raźnym krokiem. Dwaj mali chłopcy szybko wyprostowali się i schowali ręce za siebie. Broda był wyraźnie podenerwowany.

- Cześć chłopaki – wypaliłem do kumpli Brody.

- Ceś – powiedział mniejszy.

Zauważyłem, że malcy coś knują. Miny mieli takie jak Broda, kiedy coś ukrywa.

- Co tam macie w rączkach? – zapytałem malców.

Chłopcy spojrzeli na siebie.

- Wisieńki – powiedział mniejszy.

- Aha ... – zanim zdążyłem powiedzieć coś więcej, mały dodał:

- I zalaz je zjemy...- spojrzał na mnie, czekając na moją reakcję.

- Taak...- wypaliłem, żeby zyskać na czasie.

Broda popatrzył na mnie z niepokojem. Nie wiedząc co robić powiedziałem:

- Pokażcie te wisienki .

Malcy znowu spojrzeli na siebie. Upewniwszy się, że niewiele mogę im zrobić, z racji dzielącej nas siatki, wyciągnęli swoje rączyny do przodu ukazując mi ich zawartość.

Czerwone kulki leżące na dłoniach, dalekie były od wyglądu wiśni. Wiedziałem już, że sprawę muszę rozegrać rozsądnie. Spojrzałem na Brodę. Jego niepewna mina wiele mówiła. Mogłem na niego liczyć, ale wyraźnie sam nie bardzo wiedział co zrobić.

- Skąd je macie – zapytałem spokojnie.

- Z ksaka – odpowiedział mniejszy.

Rozejrzałem się po przedszkolnym ogrodzie. Wiśnie w nim nie rosły.

- To nie wiśnie – zaryzykowałem.

- Tak ?, a co? – zapytał mały.

- No, nie wiem ...wycedziłem niepewnie. Większy, który do tej pory nie puścił pary z ust, powiedział:

- Moja babcia by wiedziała.

- Tak, pewnie tak, ale wiśnie to nie są, nie jedzcie ich.

- Zjemy ... - odrzekł mniejszy i cofnął się o krok do tyłu. Duży zrobił to samo.

- Tak zaraz je zjemy – powtórzył za małym.

- Proszę tego nie jeść, - powiedziałem stanowczo, naiwnie myśląc, że przestraszą się.

Popatrzyli na siebie i w jednym momencie spojrzeli lekceważąco w moje oczy, po czym odwrócili się na pięcie i zaczęli iść w kierunku budynku przedszkola.

Nagle Broda zaczął się kręcić w kółko i skamleć. Chłopcy przystanęli i odwrócili się. Broda wcisnął łeb między słupek a kątownik, na który naciągnięta była siatka. Szczeknął dwa razy. Chłopcy znowu spojrzeli na siebie.

- Bloda !!! – krzyknął mniejszy i ruszył w kierunku psa. Po chwili większy zrobił to samo. Dopadli siatki w podskokach i kucnęli przy psie, którego łeb znajdował się już od kilku chwil na terenie przedszkola. Kiedy wyciągnęli ręce w kierunku Brody, z daleka usłyszałem głos opiekunki:

- Zostawcie tego psa !!!, Jasio, Krzyś odsuńcie się !

Chłopcy odwrócili głowy w kierunku krzyczącej Pani.

W tym momencie Broda maznął jęzorem po ręce większego. Jednym ruchem zawinął wszystkie czerwone kulki, popatrzył w oczy mniejszego i podbił pyskiem jego dłoń. Reszta czerwonych kulek posypała się na ziemię. Broda jak odkurzacz, wessał pozostałe kulki z ziemi. Dwa razy kłapnął pyskiem, zmrużył oczy i nie bez wysiłku, przełknął podejrzane owoce.



- Bloda, ty dupo !!! – krzyknął mniejszy.

- Zjad nam wiśnie ! – wydarł się większy i pobiegł w kierunku zbliżającej się opiekunki.

- Broda uciekamy !! – wydałem komendę.

Pies doskonale wiedział, co się dzieje. Z dużym wysiłkiem wyjął łeb z przerwy w parkanie i rzuciliśmy się biegiem w stronę klatki.



Tej nocy, ani ja, ani Broda nie spaliśmy. Byliśmy na spacerze siedem razy.

Brzuch Brody, Króla podwórka, którego wszyscy znają i w większości lubią, tak chciał.

2
Podobało mi się to przejście od ciepełka do chłodu (wreszcie jakaś dramaturgia). Odniosłem wrażenie, że opisy dialogów są trochę przegadane (krzyknął, wydarł się, wydałem komendę, itd.) - za dużo tego, wg. mnie to osłabia dialogi. Raziło mnie też stopniowanie wykrzykników (!, !!, !!!).

Zakończenie jest dla mnie niejasne - ten pies zdechł czy... tylko miał rozwolnienie? Zdrówko.

3
Kilgore Trout pisze:- No, nie wiem ...wycedziłem niepewnie. Większy, który do tej pory nie puścił pary z ust, powiedział


Ekm... brakuje myślnika przed "wycedziłem"

:P



Opowiadanie wydaje się takie beztroskie, ot jest sobie piesek którego wszyscy lubią i który ratuje zdrowie dziecią....ale właśnie czasami takie sympatyczne opowiadania są potrzebne...



Jednak przyczepię się do jednej rzeczy, w tekście jest zbyt dużo słów "Broda"...Broda to, Broda tamto....jednym słowem za często się powtarza....radziłabym niektóre zastąpić innymi rzeczownikami np. pies lub dawać podmiot domyślny w zdaniu....



O, i jest też lekko humorystyczne...chodzi mi o koniec...bo o ile rozumiem to piesek miał później ee....niestrawność... :twisted:



Pozdrawiam I.I.
"Gdy zdusze dybucze obdziera ze skóry

Nie dla niego usta twe , lecz wilcze pazury.

Kiedy zdusze dybucze ciało jego włóczy.

Nie dla niego usta Twe, ale dzioby krucze. "





Na dłuugich wakacjach. Adios. :D
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”