Xefisto - (fragment, fantasy)

1
Mój debiut, chciałbym wiedzieć co tutaj poprawić, czy czyta się w miarę przyjemnie, a cały tekst jest jasny i spójny :wink:



Ciemna postać przeszła pod na wpół zniszczonym portalem dawnej świątyni Gemi’amula.

Po wojnie bogów i zwycięstwie Yamamene nad bogiem ciemności, synem króla piekieł Melymora, ziemia pod tym budynkiem rozstąpiła się i pochłonęła najważniejsze relikwie: ołtarz, serce oraz księgę Prawdy. Potem ta przepaść w otchłani piekieł miała zostać zamknięta, jednak ostatkiem sił pokonany Gemi’amul zostawił niewielką szparę, przez którą wyciekała diabelska magia.

Jeszcze przez setki lat fanatycy potępionej wiary przybywali tłumnie do tych ruin, aby przywrócić swojemu panu należne miejsce. Znajdowali tylko ból, cierpienie i śmierć. Jednak, niektórym udało się dojść daleko. Niepokojąco daleko.

W świątyni można jeszcze znaleźć zwykłe przedmioty, w których umieszczona jest cząstka mocy dawnych kapłanów lub rycerzy cienia. Ta energia zachowana w przedmiotach nie jest w stanie wyzwolić się samodzielnie. Potrzebuje osoby, o duszy tak zniszczonej nienawiścią do świata i spragnionej władzy, że nie bałaby się wiecznej pokuty za próbę odnalezienia pana. Gdy taki wyznawca znalazł przedmiot nasycony mocą, nieświadomie stawał się marionetką w rękach księcia piekieł.

Przeistaczał się w Yam’shimala, potępieńca.

Zyskiwał nieludzkie zdolności. Był niespotykanie szybki, silny i zwinny. Potrafił zmusić do posłuszeństwa ogień lub innych ludzi. Ale jego najważniejszą cechą była nieśmiertelność. Nikt nie mógł zabić demona bronią, magiczną czy też nie. Wskazówki jak pokonać posłańców piekieł znajdowały się w Księdze Stwórców. Pisało w niej, że wysłać demona z powrotem w ciemność może tylko osoba czysta, bez grzechu. Może to zrobić modlitwą.

Z biegiem czasu zdecydowano się na szukanie innych sposobów walki z istotami piekieł (a to z dwóch prostych powodów: po pierwsze zaczynało brakować osób czystych i prawych, którzy byli wymagani do walki, ze względu na dużą ilość zgonów tychże osób. A po drugie, nawet wśród tych fanatyków niewielu trafiało się takich, którzy chcieli klęczeć i modlić się przy demonie). I znów z pomocą przyszli bogowie. Stworzyli oni magiczne kamienie, glivaliony. Zawierały one anielskie światło, które zamieniało ciała nieumarłych i istot z innych wymiarów w proch. Dodatkowo rozświetlały nieprzeniknione ciemności, jednak ta zdolność była delikatnie spychana na dalszy plan w czasie walki z posłańcami Gemi’amula.

Wróćmy jednak do naszej ciemnej postaci. Akurat tego dnia księżyc postanowił wziąć sobie wolne, więc w całym kompleksie panowały nieprzeniknione ciemności. Twarz schowana była pod kapturem, ale nieco informacji o tajemniczej postaci dawały nam czarne włosy spływające po ramionach. Jeszcze więcej mówiły nam dwa obfite wybrzuszenie niewiele niżej poziomu barków. Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy mogą już sobie zdawać sprawę, że naszą ciemną postacią jest kobieta. Poruszała się jednak niezwykle pewnie jak na dziewczynę przechadzającą się po mrocznej świątyni boga ciemności. Szła szybko, jednak wyglądała na skupioną. Jakby czekała na jakiś ruch.

Ognista strzała pomknęła w jej kierunku.

Dłoń wystrzeliła spod czarnej peleryny, postać wyszeptała parę niezrozumiałych słów i ogień zniknął w niebieskiej bańce i znów nastała ciemność. Dziewczyna stanęła na środku dawnej Sali Rytualnej. Stała w skupieniu jakby nasłuchując i czekając na rozwój sytuacji. Słychać było jak wiatr pieścił liście pobliskich drzew.

Nastąpiła seria cichych szeptów, zwieńczona głośnym okrzykiem. Wokół samotnej postaci strzeliły do góry ogniste pręty tworzące klatkę. W blasku ognia można było dostrzec ironiczny uśmiech. Po chwili jej wargi zaczęły poruszać się bezgłośnie i pomarańczowo – złote snopy zostały pochłonięte przez niebieską masę energii.

- Ile razy jeszcze sprawdzisz moją znajomość czarów, Rufisie? – spytała dziewczyna

Przeraźliwy pisk rozdarł ciemność nocy.

- Assss ssssieeee wycofasssss, Xafisssto – syk dobiegł z prawej strony bohaterki.

Błyskawicznie obróciła się w tamtym kierunku, wyrzucając lewą dłoń przed siebie i wysyłając kulę niebieskiej mocy. Energia uderzyła w pozostałości łuku będącego kiedyś oknem. Teraz nie było już nawet pozostałości.

Diabelski śmiech rozbrzmiał w ruinach świątyni.

- Terassssss ty mnie sssssprawdzasssss?

- Tak tylko się zastanawiam, czy jesteś jeszcze tą samą pierdołą, którą pamiętam z przeszłości

Dziesiątki czerwonych iskier wystartowało w kierunku Xefisto, jednak ta z dziecinną łatwością wytworzyła tarczę i pochłonęła całą energię ataku.

- Nie jesssstem pierdołom – mieszanka krzyku i pisku wydostała się spod krzaku w miejscu dawnego ołtarza.

Niebieska strzała spaliła roślinkę.

Jakiś kształt wyleciał od strony portalu i przewrócił dziewczynę. Ta sunąc po posadzce obróciła się na plecy i machnęła ręką wyrzucając snop niewielkich, niebieskich okruchów. Usłyszała nieludzki skowyt. Coś ciemnego przeleciało nad nią i uderzyło o podłogę z lewej strony. Natychmiast zerwała się na nogi i wymierzyła dłonią w tamtym kierunku.

Znów nastała cisza.

Xefisto zaczęła powoli iść w stronę skąd dochodziły ciche jęki. Nie zdążyła w całości zobaczyć czarnego kształtu, gdy coś ciemnego, coś, co powinno być nogą według pierwotnych zamiarów Stwórców, uderzyło ją w ramię i rozdarło rękaw koszuli. Poczuła ciepło spływającej po ramieniu krwi. Nastąpił kolejny cios, jednak tym razem dziewczyna dobrze zareagowała odskakując do tyłu. Rufus wstał, a raczej uniósł się w powietrzu. Wyprowadził kolejny cios prawą ręką, zahaczając o czarny kaptur i rozrywając go.

Bohaterka jak by tylko na to czekała. Uniosła prawą dłoń na wysokości brzucha przeciwnika i uderzyła strumieniem mocy. Ciemna postać odleciała do tyłu z takim impetem, że wbiła się w pozostałość kolumny. Brunetka szybko doskoczyła do cienia oplatając go białymi pętami. Usiadła i patrzyła jak jej przyjaciel siłuje się z węzami.

Była zaskoczona. Spodziewała się po legendarnych Yam’shimal czegoś więcej. Nawet, jeśli zostawał nim taki pseudo – wojownik jak Rufus. Pamiętała go z dzieciństwa jak razem się bawili, jak marzyli o wspólnych przygodach… Po śmierci jej matki oddano ją do kościoła i tam stworzyli z niej to, kim jest teraz, Verusa, czyściciela. Od tamtej pory tylko słyszała pogłoski o zainteresowaniach Rufusa Gemi’amulem. Nigdy nie sądziła, że popadnie w obłęd i zacznie szukać szansy na ‘zbawienie’.

To było głupie. A za głupotę się płaci, nawet najwyższą cenę.

Wstała i podeszła do spętanego demona. Rozpaliła niebieski płomień i oświetliła twarz przyjaciela. Była cała pokryta łuskami, brakowało niektórych elementów jak połowy ucha, czy znacznej części policzka. Z ust wyskakiwał język z rozdwojoną końcówką. Zniknęły jego brązowe włosy. Po dawnych Rufisie zostały tylko oczy. One właśnie teraz świdrowały ją swoim spojrzeniem. Uciekła wzrokiem w bok.

Nie mogła znieść tego spojrzenia.

- Xefisssssto, moja droga… Wypusssc mnie, prosssse…

Kopnęła go w twarz. Trzeba umieć oddzielić sentyment z dzieciństwa od teraźniejszości.

- Proszę….

Zamurowało ją. To był głos Rufusa, przyjaciela, taki, jaki pamiętała. Ludzki głos.

- Czemu to zrobiłeś? – spytała. Jej dłoń powędrowała za koszulę, do łańcuszka z białym kamieniem.

- Ja… Nie wiem… Usłyszałem wezwanie… I… podążyłem za głosem w głowie…

- Nie kłam! Szukałeś władzy! Szukałeś drogi do Niego! – zamilkła. Była zdziwiona tym nagłym wybuchem. Musi się pośpieszyć, emocje zaczynają działać.

- Nie rób tego, ja się zmienię… Wrócę do swojej postaci… - w jego głosie słychać było desperację.

- Jedyna postać, do której możesz wrócić to proch – wyciągnęła naszyjnik. Glivalion rozbłysł białą poświatą. Rufus zasyczał.

- Nie mussssissss tego, robić! – powrócił demoniczny głos. Przymrużył oczy pod wpływem anielskiego światła.

- Czasem musimy robić rzeczy, które wymaga od nas dobro ogółu. Shamir Ea Kerio Futsa…

- Xefi, nie!!

- …Limpio! – Oślepiający błysk światła rozszedł się po świątyni boga ciemności.

Po chwili wszystko powróciło do normy.

Dziewczyna padła na kolana. W rękach trzymała naszyjnik. Przed nią leżał rozrzucony proch. Pył u jej kolan zwilżyły łzy. Położyła dłoń w miejscu, w którym jeszcze przed kilkoma sekundami była głowa jej przyjaciela. Nie chciała otworzyć oczu. Nie mogła. Bała się, że mogłyby jej wypłynąć wraz z potokiem łez.

- żegnaj, przyjacielu – zdusiła w sobie łkanie.

Wstała. Schowała łańcuszek za koszulę i zakryła głowę resztkami kaptura.

Ruszyła, spokojnym krokiem w stronę portalu, zostawiając za sobą śmierć.

Znów wybrała mniejsze zło.

Tylko ile takich wyborów zniesie jej sumienie?



Przedstaw się w odpowiednim dziale. I przeczytaj regulamin. Wtedy odblokuję. - Weber

2
Fantasjanie, przybyłem gdyż usłyszałem twe łkanie.



Pozwolisz, że...


najważniejsze relikwie: ołtarz, serce oraz księgę Prawdy.


Wszystkie te relikwie należały do tej Prawdy? Znaczy się miała serce, ołtarz i księgę? Oczy też?


Potem ta przepaść
"Ta" jest zbędna. Nie było wcześniej mowy o innej.


w otchłani piekieł
Jeszcze nie doczytałem dalej, ale ta przepaść była w piekle? To jak do niej przychodzili "fanatycy tej wiary"? Czy może ta przepaść sięgała piekła?


Znajdowali tylko ból, cierpienie i śmierć. Jednak, niektórym udało się dojść daleko. Niepokojąco daleko.
Dochodzili daleko? Gdzie? W jaki sposób?


Zyskiwał nieludzkie zdolności. Był niespotykanie szybki, silny i zwinny. Potrafił zmusić do posłuszeństwa ogień lub innych ludzi. Ale jego najważniejszą cechą była nieśmiertelność. Nikt nie mógł zabić demona bronią, magiczną czy też nie.
Stawał się demonem, tak? Więc skąd "innych ludzi" się tutaj wzięło? Czepiam się, ale demon już nie jest człowiekiem. Wyrzuciłbym "innych". Poza tym sposób w jaki opisujesz cechy potępionego są... zbędne? Lepiej gdyby czytelnik dowiadywał się o większości z nich z tekstu. Takie jest moje zdanie.


Pisało w niej,
Siedziało w niej coś i pisało? Było napisane...


(a to z dwóch prostych powodów: po pierwsze zaczynało brakować osób czystych i prawych, którzy byli wymagani do walki, ze względu na dużą ilość zgonów tychże osób. A po drugie, nawet wśród tych fanatyków niewielu trafiało się takich, którzy chcieli klęczeć i modlić się przy demonie).


Zrezygnowałbym z takich wyjaśnień w nawiasach. Radziłbym wpleść to w tekst. Osobiście nie przepadam za takim sposobem. Wolę jak tekst płynie swoim tempem i nie psuje tego tempa jakiś nawias.


zamieniało ciała nieumarłych i istot z innych wymiarów w proch. Dodatkowo rozświetlały nieprzeniknione ciemności
Latarka i broń w jednym. Przypomina mi to miecz, który miał jeden z hobbitów we "Władcy". Jednak wtedy umiałem sobie wyobrazić sposób w jaki można zabić nim wroga. Tutaj mamy powtórkę z "Dawida i Goliata"? Osobiście na miejscu demona jakbym zobaczył kogoś idącego na mnie z kamieniem pomyślałbym, że trafiłem na jakąś manifestację lu roześmiał się po prostu.


Wróćmy jednak do naszej ciemnej postaci.
Przeczytałem prawie trzydzieści niepotrzebnych zdań żeby "wrócić" do wątku głównego? W tym momencie zastanawiam się po co zaserwowałeś mi historię kamieni, księcia piekieł i tak dalej. Póki co odnoszę wrażenie straconego czasu.


Akurat tego dnia księżyc postanowił wziąć sobie wolne, więc w całym kompleksie panowały nieprzeniknione ciemności.


Mogę tego nie skomentować? Zostawię tak zacytowane i na tym koniec.


Twarz schowana była pod kapturem, ale nieco informacji o tajemniczej postaci dawały nam czarne włosy spływające po ramionach.
Oraz czoło i grzywka. Pomyśl nad logicznością tego zdania. Zakładam kaptur na głowę. Jak moje włosy mogą spod niego wystawać na ramionach tak żeby było je widać dodatkowo w bezksiężycową noc? To ciemna postać jest przecież.


Jeszcze więcej mówiły nam dwa obfite wybrzuszenie niewiele niżej poziomu barków. Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy mogą już sobie zdawać sprawę, że naszą ciemną postacią jest kobieta.


A może był to facet chory na ginekomastię?


Ognista strzała pomknęła w jej kierunku.

Dłoń wystrzeliła spod czarnej peleryny, postać wyszeptała parę niezrozumiałych słów i ogień zniknął w niebieskiej bańce i znów nastała ciemność.
Ja sobie to potrafię wyobrazić. Serio. Potrafię. Leci ognista strzała. Ona strzela ręką, która w locie zatrzymuje strzałę, która się wciąż pali. Szepcze kilka słów, pojawia się bańka, ogień gaśnie. O to ci chodziło?


Słychać było jak wiatr pieścił liście pobliskich drzew.


Mrau, wietrze, rób mi tak jeszcze a cię popieszczę.


Nastąpiła seria cichych szeptów, zwieńczona głośnym okrzykiem.


Coś mi to przypomina.



Dalej nie chce mi się cytować. Jestem już zmęczony.





Ogólnie od strony stylistycznej jest bardzo słabo. Do każdego zdania można się przyczepić. Z logiką czasem też jest niezbyt dobrze. Leży i płacze w samotności. O powtórzeniach, których pełno tutaj, nie wspomnę... jeszcze nie.



Radziłbym spróbować z innym gatunkiem.



Bez konkretnego komentarza. Później go dopiszę.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Dodam coś od siebie :D


Potem
Później, następnie - "Po tem" (poprawnie jest Po tym!) to nie po Polsku, wiesz ?


ogień lub innych ludzi
Takie zestawienie wyrazów ośmiesza tekst...


(a to z dwóch prostych powodów: po pierwsze zaczynało brakować osób czystych i prawych, którzy byli wymagani do walki, ze względu na dużą ilość zgonów tychże osób. A po drugie, nawet wśród tych fanatyków niewielu trafiało się takich, którzy chcieli klęczeć i modlić się przy demonie).
Nie dość, że brzydkie wtrącenie, długie to an dodatek zaczyna się źle. Jeżeli przekazujesz myśl z poza narracji, lepiej jest napisać (A był ku temu dwa powody:...)



Pomijając już twór stylistycznie, to w zasadzie odniosłem wrażenie, że sam komentujesz swój tekst. Nie jest on ciekawy - ani przez chwilę - a mogłobyc inaczej, bo i temat niczego sobie, i potencjał jest - tylko go zwyczajnie zmarnowałeś.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”