

Tir przeraźliwie zatrąbił. Nie mógł nic zrobić. Stał zdrętwiały przed rozpędzoną śmiercią, czując już w ustach smak krwi…
- Krzysiek?
- Nie przeszkadzaj, właśnie miałem zginąć – Krzysztof przekręcił się leniwie na drugi bok. Kozetka zaskrzypiała. Amanda stała nad nim, wzdychając.
- Kolejne nowe zastosowanie przedmiotu, służącego zwykle do bezużytecznego leczenia pacjentów. Mógłbyś to nawet opatentować.
- Mogę to nawet umieścić na billboardzie, jeśli sobie stąd pójdziesz. – mruknął przez sen.
Amanda uśmiechnęła się do pleców szarej marynarki, przesunęła ją i siadła obok.
- Raczy pan doktor żartować.
- Przetłumacz na polski, to może ci odpowiem.
- Zabieram cię na kawę.
Wszystkie teorie o zdarzeniach tak nieprawdopodobnych, że występujących rzadziej niż zaćmienia Słońca, upadły. Krzysztof gwałtownie otworzył oczy i zamrugał. Powoli odkręcił głowę i… zmarkotniał. Amandy nie było. Przyśniła mu się.
- Nawet w mojej własnej głowie nie mam spokoju od tej przeklętej baby – warknął pod nosem, wysypując na rękę ostatnią przeciwbólową tabletkę.
Nie mógł się ruszyć z miejsca. Paraliż strachu ogarnął całe jego ciało. Teczka, puszczona przez rozluźnione mimowolnie palce, upadła ze złowieszczym stukotem na jezdnię. Krew była coraz słodsza…
- Adrian, twój ukochany syneczek chce receptę na cukierki –Krzysztof stanął w drzwiach. Pacjentka onkologa spojrzała na niego podejrzliwie. Adrian przeprosił wzrokiem niemłodą już kobietę z różową chustką na głowie i widocznymi śladami walki z rakiem na twarzy. Splotła wychudzone ręce i uśmiechnęła się przyzwalająco. Podniósł się, okrążył stół i stanął naprzeciwko nefrologa.
- Powiesz teraz: Krzysiek, mam pacjenta. Ona cierpi o wiele bardziej niż ty, usychający na progu mojego gabinetu. Więc…
- Nie – przerwał mu wywody rozbawiony Adrian. Krzysiek spojrzał na niego, zaskoczony. – Masz receptę. – Adrian wyciągnął zawczasu przygotowany, niebieski karteluszek z kieszeni i wręczył przyjacielowi. On popatrzył na niego nieufnie.
- Zdarzyło ci się ostatnio zapomnieć całego dnia? Podobno kosmici krążą w okolicy i podmieniają, kogo się da. – Krzysiek zaczął wątpić w realność stojącego obok lekarza.
- Krzysztof, nie rymuj. I idź do Amandy, bo cię szukała. – Adrian wypchnął go za drzwi i je zatrzasnął.
Czuł swąd palonych przy rozpaczliwym hamowaniu opon. Jasne światło raziło, więc zmrużył oczy. Na zasłonięcie się rękami nie starczyło mu czasu. Poczuł silne uderzenie, jednocześnie słysząc charakterystyczny chrzęst łamanych kości. Piłeczka wypadła mu z kieszeni i potoczyła się po asfalcie…
Krzysztof szedł spokojnie korytarzem. Przecież Amanda nie zamierza urządzić dla niego striptizu, więc nie ma się po co śpieszyć.
-Doktorze? – Krzysiek usłyszał zdyszany głos Marcina. Pewnie gonił go po całym szpitalu. A raczej szukał. Lekarz nie przystanął w pół kroku, ani się nie obrócił.
- Nie, sex bomba przypadkowo podłożona w tym miejscu pracy.
- Doktorze, mamy pacjenta z wbitą w nogę siekierą i… - Marek w końcu go wyprzedził i zatrzymał. Dlaczego pomylił głos Marka?
- Teraz wystarczy przełamać na pół i możemy rozpalać ognisko – Krzysztof wzruszył ramionami, chcąc wyminąć „płowowłosego kangurka”.
- Ale…
- Wyciągnijcie mu ją.
- ALE…
Ale Krzysiek już nie słuchał. Otworzył drzwi prowadzące do gabinetu swojej szefowej i… zdrętwiał. Była bez bluzki.
Samo zmiażdżenie nie sprawiło mu bólu. Bolało dopiero teraz, gdy leżał za tirem, zamieniony w drgającą, krwawą masę z wystającymi, strzaskanymi kośćmi. Obok niego dzwonił cudem nienaruszony telefon. Obrócił w jego stronę jedyne ocalałe oko. Drugie wypłynęło, nadając chabrowy odcień brudowi i pyłowi ludzkiej znieczulicy. Wokół zebrał się tłumek gapiów, ale nikt mu nie pomógł. Dopiero przerażony kierowca zadzwonił po karetkę…
- Rozumiem, że chcesz mnie zabrać na plażę nudystów, a ten stanik jest tylko po to, by ich nie gorszyć? – odezwał się niespodziewanie. Amanda krzyknęła wystraszona i podskoczyła, zakrywając nagą, jedwabiście gładką skórę rękami. Momentalnie przypadła do podłogi, chowając się za biurkiem. Wciągnęła szybko przez głowę zielonkawą tunikę i fuknęła na wpatrzonego w nią w niemym zachwycie, pochylonego Krzyśka:
- Ominęło cię najlepsze. – stwierdziła ze złośliwą satysfakcją. – Kiedy zachlapałam się kawą i musiałam TO śCIąGNąć. – pokazała mu zniszczoną, karmazynową bluzkę. – Załóż śliniaczek, bo zapaskudzisz mi podłogę – dodała, chichocząc.
Krzysiek zrobił minę dziecka, które pod choinką znalazło papierowy samolocik zamiast najnowszego modelu myśliwca. Chociaż rzeczony papierowy samolocik i tak przyniósł dużo zabawy. Amanda się uśmiechnęła.
- To jak, Krzysiek? Co z tą kawą?
„To jak, Krzysiek? Co z tą kawą?” odczytał SMSa, stojąc pośrodku jezdni. Podniósł laskę i piłeczkę, które mu niebacznie upadły. Dodatkowo na pagerze widniała wiadomość, że jakiegoś mężczyznę potrącił tir. „Ale jaka jest w tym zagadka?” pomyślał Krzysztof. Rozejrzał się. Miał szczęście, nic nie jechało. Przyspieszył kroku. Umówiona kawiarnia była za rogiem, na 12:45 powinien zdążyć. W końcu to za całe dwie minuty.
Dlaczego zgodził się na to spotkanie? Może dlatego, że osobie, z którą spędzona przed 20 laty noc nie dawała mu spokoju, powracając; z kłótni z którą czerpał mnóstwo diabelskiej, obustronnej uciechy i osobie, z którą – w ramach pocieszenia? – całował się namiętnie przed miesiącem, nie sposób było odmówić?
Może dlatego, że chciał się wreszcie poczuć normalnie. Poczuć, że ktoś go potrzebuje i kocha. I że tym kimś jest Amanda. I nieważne, co zaraz potem się stanie. Na świecie jest mnóstwo nieuważnych kierowców tirów, ale ty akurat możesz wpaść pod autobus. Albo szambiarkę. I przeżyć.