Już teraz z poprawkami.
Przepowiednia
-Znaleźć go!-Wrzasnął oficer Egdar- Chce go żywego lub martwego !
Strażnicy biegli nierównym truchtem. Cienie odbijały się niewyraźnie w świetle pochodni. Nagle jeden z nich zatrzymał się. Dostrzegł w oddali niewyraźną sylwetkę. Zatrzymali się. Sylwetka zaczynała nabierać kształtów aż w końcu ich oczom ukazała się dziwna postać . Ubrana była w czarny płaszcz, przy boku nosiła sztylet, a na plecach można było dostrzec charakterystyczną klingę claymore'a. Na swej lewej ręce nosiła rękawice. Nasiąkniętą krwią. .-Kim jesteście?- zapytała ochrypłym głosem.
Jeden z nich, już z dobytym mieczem odpowiedział- Nie widzisz wędrowcze? Jesteśmy strażnikami z północnej części miasta. A ty? Czego tu szukasz?
-Schronienia na noc- odrzekł swym zachrypłym głosem - Czy wiecie mości panowie gdzie owe schronienie znajdę?
-Wiemy - Jednak nie zamierzamy gościć w naszym mieście byle przybysza.
-Chyba nie jestem byle przybyszem jeżeli to właśnie mnie szukacie- Odpowiedział trochę ochrypłym a trochę roześmianym głosem.
- łżesz- Odpowiedział strażnik – Jeżeli to prawda, odsłoń kaptur .
- Dobrze- Spoza ciemnego kaptura wyłoniła się twarz identyczna do rysopisu pokazanego przez oficera. Długie czarne włosy przykrywały częściowo jego twarz a blizna przechodziła od kącika ust aż do brody.
Cel strażników zaczął iść w ich kierunku.
-Stój!- krzyknął strażnik.
1.Nie zatrzymał się.
2.Za drugim razem strażnik od razu pobiegł w jego kierunku . Wiedział że nie wygra, ale wiedział też że jeżeli przepuści go, to oficer surowo go ukaże. Reszta strażników pobiegła za nim.
3.Popatrzył na nich złowrogo... i Szybkim ruchem wyjął zza pleców claymore. Klinga zabłysnęła w świetle pochodni.
4.Odbił jeden z ataków strażnika, po czym szybkim ruchem wbił mu miecz między żebra. Strażnik kaszlnął krwią i upadł . Jego rówieśnicy zatrzymali się. Po jego długim mieczu spływała krew. Rzucili się do ataku.
5.Nie czekał.
6.Za nim któryś z nich do niego dobiegł, skoczył. W powietrzu zrobił szybki zamach. Chwilę później jeden z nich był już blisko.
7.Nie zdążył nic zrobić.
8.Postać cięła od klatki piersiowej aż do pachwiny. Strażnik padł martwy.
– Dars!- krzyknął rozpaczliwie najbardziej umieńsiony z nich- Zabiłeś mi brata ! Dosięgnie cię kara!- podbiegł do niego , jednak za nim zrobił zamach claymore przeszył go na wylot. Miecz strażnika spadł na posadzkę... razem ze swoim właścicielem.
Ostatnich dwóch spojrzało ze strachem na zwłoki swoich rówieśników, i zaczęło uciekać.
Nie biegł za nim. Był zmęczony. Wyjął łuk. Dwie strzały na raz poszybowały w kierunku uciekających. Gdy padli on już szedł w odwrotnym kierunku. Teraz myślał tylko o Gospodzie. Chodząc po mieście szukał schronienia na noc. Znalazł. Co prawda gospoda ‘’Pod końskim łbem’’ nie zapowiadała się zbyt dobrze ale czy miał jakieś wyjście? W środku było gwarno. Pijani ludzie śpiewali wesołe piosenki. W tle grała muzyka. Karczmarz nalewał piwa do kufli. Gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, ludzie popatrzyli się na niego złowrogo...i powrócili do swoich zajęć. Podszedł do lady. Karczmarz spojrzał na niego podejrzliwie,odstawił kufel i spytał. -Czym mogę służyć?
- Czy są jakieś wolne pokoje.- chrypa bardzo go męczyła - Karczmarz odstawił kolejny kufel z piwem na ladę- hmmm....znajdzie się coś.
Pokój nie wyglądał zbyt przytulnie. Meble były zniszczone, podobnie jak odrapane i wyblakłe ściany. łóżko raczej przypominało pryczę, niż łoże, na którym można by nie tylko siedzieć, ale także spać . Jednak nie przeszkadzało mu to. Zdjął z pleców claymore, po czym zajął się odpinaniem reszty ekwipunku. Sztylet trzymał w ręku.
Położył się. Ale nie spał.
*
1.Coran nie bał się. Kolejne zlecenie wiązało się z kolejnym ryzykiem a to dla niego było normą. Imię jego ofiary trochę go przerażało.
2.Jednak teraz najważniejsze było zlecenie.
3.Wspiął się po ścianie Gospody. Okno było otwarte.
4.łatwizna, pomyślał Coran.
5. Po cichu wszedł do pokoju. Od razu zauważył swój cel. śpi, pomyślał. I dobrze bo będzie spał wieczność- wyciągnął sztylet. Bez zastanowienia zaczął przekuwać nim kołdrę. Ku jego zaskoczeniu ciało jego ofiary przekuwało się jak puch.
6.Niestety.
7.To był puch.
8.Kiedy skrytobójca odsunął kołdrę z ciała, ofiary zobaczył stos poduszek. I sztylet we wałsnym brzuchu. Cholera, pomyślał, Spaprałem sprawę. Po czym obsunął się na ziemię.
****
Rano dostał list.
'Ezamirze, przyjacielu. Przybądź do Yarandal. Potrzebują cię tutaj . Więcej powiem ci jak przyjedziesz.
Doaren''.
Ezamir schował list do kieszeni. Yarandal,pomyślał. Piękne miasto. Ubrał się . Nie zjadł śniadania. Ukradł konia.
I pojechał.
W połowie drogi, w wąwozie, zobaczył tabliczki z namalowanymi czaszkami. Oznaczały one zazwyczaj, że na ścieżce osiedlili się bandyci.
Ezamir zauważył trzydziestu. Wolał ich ominąć.
Nie chciał walczyć.
Ale innej drogi nie było. Pozostało mu jedynie skradać się i modlić, że koń się nie odezwie. W razie czego miał wyjęty łuk.
Zobaczył dwie młode dziewczyny.
Skute ręce i obdarte brudne ubranie wskazywało na to, że były to niewolniczki.
Nie wiedział czy lepiej im pomóc czy stąd uciekać.
Chrzanić, pomyślał.
Napiął cięciwe.
Zanim któryś z bandytów się zorientował skąd lecą strzały, Ezamir zabił siedmiu. Czterech ubił gdy już do niego biegli. Pozostali otoczyli go. Na dodatek w oddali zobaczył kolejnych bandytów. Na szczęście jeszcze go nie zauważyli .
Z podniesionymi rękoma spojrzał w niebo, po czym zaczął wykrzykiwać niezanane dla bandytów słowa. Dookoła nich utworzył się czerwony znak. Chwilie potem na niebie znikąt pojawiły się kolumny wysysające z bandytów energię. Patrzył śmiejąc się ja jego ofiary wrzeszczały z bólu.
Tej okropnej sytuacji przypatrywały się ze strachem niewolniczki.
Gdy Ezamir opuścił ręce, bandyci padli na ziemię.
żaden z nich nie wstał.
Ezamir upadł na kolana. Był wyczerpany po tym zaklęciu. Spojrzał na dwie przykute do siebie łańcuchami niewolniczki.
Wstał, podszedł do nich.
Wyjął sztylet i przeciął łańcuch. Dziewczyny spojrzały na niego z wdzięcznością, ale nic nie powiedziały. Pobiegły w stronę z której właśnie przybył ich wybawiciel.
Druga trzydziestka bandytów już dawno uciekła kiedy zobaczyła przerażające zaklęcie Ezamira.
On, Skierował się w stronę swojego konia. I odjechał.
Po pięciu dniach przeprawy dotarł.
Ezamir uwielbiał miasto Yarandal. Tu mieszkało większość jego przyjaciół. I tu się wychowywał. W wieku piętnastu lat uczestniczył tutaj w bitwie.
Kiedyś grupa bandytów złączyła się z innymi bandami by zaatakować to piękne miasto. Yarandal wygrało, jednak niektórych strat po tej bitwie nie udało się odbudować do dziś. Ezamir skończył rozmyślać.
Przed bramą powitał go radosny głos- Przyjacielu!-
To był Doaren. Mroczny elf. Jego wierny przyjaciel z dzieciństwa.
Po gorącym uścisku i wymienieniu kilku komplementów weszli do pięknego wnętrza Yarandal.
Ezamir poczuł się jak u siebie.
Piękny urok tego miasta jak zwykle zadziwił go. Yarandal było piękniejsze niż gdy ostatnio tu był.
Genialnie zbudowane mury miasta, ujmujące piękno tutejszych domów i przede wszystkim pałac króla powalał na kolana Ezamira.
Rozglądając się na boki Ezamir razem Doarenem skierował się w stronę pałacu królewskiego.
Gdy doszli do pałacu Strażnik zatrzymał ich na chwilę – Stać! Czego tu chcecie?-.
-To ja, Doaren- powiedział drow ze znudzeniem w głosie-.-
Ach, no tak. Wybacz. Nie rozpoznałem cię- odrzekł zmieszany strażnik- Wejść!- po czym otworzył wielkie, wykonane z mocnego dębu drzwi.
Na wyzłacanym tronie król na nich czekał. Oparty o swoją ręke patrzył zamyślony na drzwi. Drugą ręką przeczesywał swoją gęstą szarą brodę.
Kiedy przybyli, wstał i uściskał przyjaciół, lecz gdy usiedli, od razu spoważniał.
-Wybacz to nagłe wezwanie Ezamirze-rzekł król - Jednak już od dawna prześladuje nas pewna grupa przestępcza. Każą się nazywać Czarnymi Kłami. Jest to zgraja jakiś dziesięciu bandytów, lecz doszły nas słuchy, że mają oni obóz gdzieś w lesie. A tam, jest ich na pewno o wiele więcej. Nasze straże nie poradzą sobie z nimi, a Doaren jak wiesz, ma za sobą dość mroczną przeszłość... – spojrzał na drowa przenikliwym wzrokiem- ty zresztą również, lecz sądze iż nie powinni cię rozpoznać ..więc postanowiłem wezwać ciebie.
-Dobrze, tylko co konkretnie robią te Czarne Kły?- zapytał Ezamir-.
-Zaczęło się to dokładnie dwa tygodnie temu.-Zaczął król- włamywali się do naszego arsenału z bronią i wykradali ją. W końcu arsenał opustoszał a oni zabrali się za ludzi.
Zaczęli porywać dość wpływowych w naszym mieście.
Karnon Mefius, Jeden z moich sekretarzy i prawa ręka został porwany trzy dni temu. Bez niego nie mogę podejmować żadnych ważnych decyzji! On, jak i czterech pozostałych ludzi są przetrzymywani w obozie Czarnych Kłów.
Król wstał z tronu i rozwinął dużą mapę leżącą na szafce.
Mapa przedstawiała las Kore.
Las Kore znajdował się niedaleko Yarandal. Król pokazał palcem w miejsce gdzie prawdopodobnie znajduje się obóz Czarnych Kłów.
*
Dorgan wstał z krzesła. Po raz czwarty przejrzał plan. Wiedział, że nawet z nim przejście podziemnego labiryntu Yarandal nie będzie proste. Na dodatek nie wiedzieli wszystkiego o labiryncie.
Tylko jedna osoba w Yarandal znała na pamięć cały skomplikowany system pułapek i alarmów w korytarzach .
Retnir Sernon.
Jest świetnie chroniony. I dlatego cały okres przygotowań do ataku stresował Dorgana.
Wyszedł z namiotu.
Na zewnątrz było dosyć ciepło jak na początek września. Bandyci szlifowali swoje ostrza. Niektórzy opowiadali o swoich dzielnych wyprawach jeszcze inni zamyśleni spoglądali w ognisko.
Na widok Dorgan wszyscy bandyci wstali. Herszt gestem reki pozwolił im usiąść.
-Przyjaciele- przemówił-dziś, jak pewnie każdy z was wie, trzech naszych towarzyszy ma za zadanie porwac Retnira Sernona. Chciałbym aby do mnie podeszło trzech wyznaczonych przeze mnie kompanów-.
Trzech bandytów wstało i podeszło do Dorgana.
-Czy jesteście gotowi?-zapytał poważnym głosem-
Uzbrojeni skinęli głowami.
- A więc idźcie, i nie chce was widzieć bez Retnira Sernona. Zrozumiano?-
Znowu skinęli głowami i szybko wybiegli z obozu.
Dorgan wrócił do namiotu i już po raz piąty zagłębił się w planie.
****
Król pozwolił Ezamirowi wypocząć po przyjeździe.
Jak zwykle z ulgą zdjął z pleców claymore oraz resztę ekwipunku.
Chwilę potem leżał już półnagi pod kołdrą. Pod poduszką schował sztylet. Zasnął szybko jak to zwykle zdarzało mu się po długich (powiedzmy) wycieczkach. Lecz jednak ku jemu niezadowoleniu nie spał długo.
Obudził go rozpaczliwy głos. W sumie to rozpaczliwych głosów było bardzo dużo ale Ezamirowi udało się rozpoznać wrzask służącego króla.
Simona.
Krzyczał – Ezamirze, pomóż!-.
Niestety.
Zanim Ezamir zdążył zerwać się z łóżka do jego pokoju wpadło dwóch bandytów.
Jeden odrazu zamachnął się na niego mieczem. Ezamir uniknął. I zanim bandyta zdążył ponownie zaatakować, dostał w szczęke. Padł. I to z impetem.
Ale Ezamir nie miał już czasu na przyglądanie się teatralnemu wręcz upadkowi Bandyty.
Bo młot drugiego o mały włos go nie zmiażdżył.
Jednak zanim zdążył zrobić kolejny zamach, Ezamir szybko rzucił się do swojego clamore'a.
Wyjął go z pochwy na tyle szybko, by odeprzeć kolejny atak.
Spektakularna kontra spowodowała że claymore tkwił między żebrami bandyty.
Gdy tylko Ezamirowi udało się wyjąć miecz z ciała przeciwnika szybko się ubrał i wybiegł na hol. Nie minęło wiele czasu zanim zorientował się że zaatakowano miasto. Postanowił że uda się do sali tronowej. Oczywiście nim dobiegł do sali zabił kilku bandytów.
W sali również toczyła się walka. Kilku strażników walczyło z bandytami. Król także.
Mimo podeszłego wieku walczył jak lew.
Gdy wszystkich bandytów zabito Ezamir podbiegł do króla i spytał zdyszanym głosem
-Kiedy zaatakowali?-
-Jakieś piętnaście minut temu -odpowiedział równie zdyszany król-Sądze iż Retnir wszystko im powiedział. I zapewne teraz grupa bandytów idzie tajnym labiryntem by zaatakować od środka. Doaren jest przy wejściu razem z jakimiś dziesięcioma strażnikami. Pobiegnij po nich i w dwunastkę czekajcie na bandytów przy wyjściu z tajnego labiryntu.
Król wyznaczył piętnastu strażników by zastąpili grupę Doarena.
Ezamir pobiegł po Drowa. Doaren wraz z dziesiątką strażników próbowali odeprzeć atak.
-Szybko. Musimy biec do wyjścia z labiryntu.- powiedział gdy dobiegli do Doarena.
- Nie mogę z tobą iść- Odrzekł odcinając głowę przeciwnikowi- Najpierw muszę odeprzeć atak stąd. I o jaki labirynt ci chodzi?-.
-Powiem ci po drodze. Twoją grupę zastąpi moja- powiedział- a teraz chodź. Bandyci już pewnie są blisko.
Doaren i jego grupa pobiegli za Ezamirem.
Gdy przeszli przez bibliotekę (Wyjmując dobrą książke) dotarli do wejścia do labiryntu. Gdy tylko usłyszeli kroki a raczej bardzo dużo kroków, Ezamir nakazał wszystkim ucichnąć.
Pierwszy wybiegł Dorgan.
Tuż za nim biegło pięciu najlepiej uzbrojonych (jak to ich nazywał Doaren) wojowników.
Nosili oni zbroje płytowe, a na plecach każdy z nich nosił (tak samo jak Ezamir) claymore. Do pasa mieli przyczepione krótkie miecze.
Za nimi byli już zwykli bandyci. Najpierw zaatakował Doaren. Swoimi dwoma krótkimi mieczami Spróbował ciąć w brzuch Dorgana. Lecz mag miał bardzo dobry refleks. Szybko uniknął i zaczął walczyć z kilkoma strażnikami i Doarenem.
Ezamir wziął się za pięciu najlepiej uzbrojonych. Już przy pierwszym zamachu udało mu się pokonać dwóch. Z resztą było nieco trudniej.
Doaren i strażnicy też nie mieli łatwej roboty. Dorgan, choć jeden, nie używał byle błyskawicy. Podczas gdy oni go otaczali, Dorgan zdążył uaktywnić zaklęcie ochronne i teraz nikt nie mógł mu nic zrobić.
Podczas gdy Doaren i reszta próbowali przebić barierę Dorgana, mag przygotowywał się do czaru. Po chwili z jego splecioych dłoni wyleciała kula ognia. Jednak nie była ona bardzo silna i nie uszkodziła ścian.
Doaren słyszał o magach którzy potrafili na tyle panować nad zaklęciem, że kiedy chcieli mogli zmienić siłę (czyli tak jakby klasę), a nawet danym czarem tak jakby manewrować. Lecz takich czarów było niewiele, a i nie wszyscy madzy mieli takie zdolności. Doaren jednak kiedy z trudem wstał, zobaczył że żadna ściana, i ani jeden bandyta nie zostali uszkodzeni. Tylko on oraz strażnicy zostali poparzeni przez kulę ognia Dorgana. Czy to możliwe że Herszt Czarnych Kłów potrafił manewrować zaklęciem? Mroczny elf jednak zrozumiał że nie czas na to żeby rozmyślać na temat mocy Dorgana. Ezamira tymczasem kula ognia nie poparzyła. Wir walki odciągnął Ezamira i trzech najlepiej uzbrojonych od Doarena. I nawet jeżeli Dorgan umiał kierować zaklęciem, to i tak kula ognia nie miała takiego zasięgu.
Ezamir nawet nie zauważył jak Doaren i pozostali zostali poparzeni.
Zauważył za to, że fakt iż jednym machnięciem udało mu się zabić dwóch najlepiej uzbrojonych, było wielkim fartem. Byli oni nie tylko ( jak sama nazwa wskazuje) dobrze wyposażeni, ale również świetnie walczyli. Ezamirowi z trudem przychodziło walczyć swoim claymore'm w tak wąskim korytarzu. Na dodatek był jeden a wojowników trzech. Lecz wkońcu udało mu się pokonać kolejnego z nich.
Zostało dwóch.
Niestety bandyci wykorzystali swoją przewagę liczebną i po chwili każdy zaczął atakować Ezamira z innej strony. Walka nie była łatwa. Ale po chwili jeden z nich, dość wysoki, potknął się i upadł, i Ezamir zobaczywszy to, zwinnie odskoczył od walki ze stojącym i szybko wbił miecz leżącemu.
Został mu ostatni. Jednak Ezamir przypomniał sobie że był to Płomień. To właśnie on kiedyś zachęcił Ezamira aby wstąpił do Czarnych Kłów. Wiele razy Płomień wyciągał Ezamira z tarapatów. Jednak kiedyś Ezamir próbował uciec,a pierwsza zasada Czarnych Kłów brzmiała: Jeżeli dołączysz to Czarnych Kłów, to już nigdy od nich nie odchodzisz. Oczywiście Płomień przestrzegał każdej reguły i jak na ironię to właśnie on przyłapał go na próbie ucieczki. I to właśnie on pierwszy doniósł o tym Dorganowi. Ezamir długo musiał się ukrywać, ale wkońcu bandyci przestali go poszukiwać. Płomień najwidoczniej miał słabą pamięć, ponieważ nie rozpoznał Ezamira, albo tego nie okazywał. Jednak w sumie to nawet lepiej że mnie nie rozpoznał, pomyślał Ezamir. Jednak teraz między przyjaciółmi z dawnych lat toczyła się bitwa na śmierć i życie, a Ezamir przypomniał sobie że gdy zawsze walczyli przeciwko sobie, zawsze był remis. Walka była długa. W pewnym momencie Płomieniowi udało się wybić miecz z ręki Ezamira, oraz przewrócić go. Gdy Płomień chciał już wbić swojemu przeciwnikowi miecz w brzuch, Ezamir przypomniał sobie pewien trik. Wyczekał odpowiedni moment i gdy miecz Płomienia leciał wprost w ciało Ezamira, ten złapał z całej siły za boki miecza i podrzucił w górę. Miecz podleciał wysoko, a Ezamir szybko podciął Płomienia i odturlał się w bok. Ostrze które przed chwilą wirowało w powietrzu trafiło w leżącego Płomienia. Ezamir wstał, i sięgnąwszy po swój miecz pobiegł do Doarena nie oglądając się za siebie.
Doarenowi i już tylko trzem strażnikom udało się wybić prawie wszystkich bandytów. Zostało im już tylko jakiś sześciu. Ezamir tańcząc ze swym claymore'm wybił bandytów i został im sam Dorgan. Mag użył jednak resztki swych sił i gdy już cała piątka biegła na niego i miała przebić jego ciało na wylot, on uśmiechnął się zniknął.
-Szlag!- Krzyknął Doaren.
Cała piątka wybiegła po schodach z tunelu. Na holu walka już się nie toczyła. Kilku rannych żołnierzy czołgało się z trudem łapiąc oddech. Simon leżał martwy. Doaren kazał trójce strażnikom pomóc innym a sami pobiegli na zewnątrz. Przed bramą stały wszystkie odziały Yarandal. Na czele był król.
Wkrzykiwał do innych-
żołnierze! Jestem pewien że żaden z was nie spodziewał się że zaatakują nas orki-.
Orki?!- wykrzyknęli obaj-. Król jednak nie usłyszał ich-
Już sam fakt że Czarne Kły nas zaatakowały jest zadziwiający! I choć wygraliśmy z bandytami to jednak nie popadajmy w zadumę! Nie pokonaliśmy jednego!
Herszta!-.
Krzyki króla przerwał nagle głośny ryk. Nad bramą miasta wznosił się ogromny czarny smok na którym wszyscy dostrzegli wodza Czarnych Kłów.
- Pokonaliście Bandytów! Ale orków już nie pokonacie!- Krzyczał.
żołnierze powoli zaczęli się odsuwać w tył aż wkońcu zaczęli uciekać w głąb miasta. Dorgan na swoim smoku poleciał z nimi. Król nawet nie próbował ich zatrzymać. Uśmiechnął się tylko smutno do Doarena i Ezamira i powiedział
- No cóż panowie, zostaliśmy sami-.
- Nie zupełnie- odezwał się Ezamir z uśmiechem- Przed przyjazdem tutaj, pomogłem pewnej armii duchówi i teraz chyba nadszedł czas aby się zrewanżowali-
w tym momencie Ezamir krzyknął – Asaran przyjajaciele!-.-Nie Asaran tylko Masara!- usłyszał głos z nieba.- ach, no tak.
po chwili z nieba zaczęli biec wojownicy jakby po jakieś drodze. Zaraz potem tysiąc wojowników- duchów stanęło przed królem, Ezamirem i Doarenem.
- Widzieliście co was tam czeka?- zapytał Ezamir-
Każdy pokiwał głową- Nie zawiedzcie mnie więc!- Krzyknął na całe gardło.
Otworzyć bramy- Zakomendował z uśmiechem król-.
Bramę otwarto. Przed nimi ukazała się armia orków. Nikt nie zaczął uciekać. Wręcz przeciwnie. Wszyscy zaczęli biec w stronę orków. Wojna była zacięta. Orków było więcej ale duchy zabić było bardzo trudno. Było to wręcz niemożliwe. I dlatego duchy szybko zaczęły przeważać, aż wkońcu orków była jakaś setka. Ezamir walczył swoim claymore'm, lecz często używał różnych czarów by pokonać grupy orków. Doaren swoimi ostrzami też zabijał bardzo dużo orków. Wpadł w szał. Powszechnie wiadomo że Drowy nie za bardzo lubiły orki. Lecz Doaren nie nawidził wręcz przedstawicieli tej rasy. Więc zabijał ich ile mógł. Król zaś walczył na koniu więc większości orków odrąbywał głowy. Orki przegrały. I to miażdżąco. Duchy zabijały je bez żadnego wysiłku.
-Dziękuje wam- powiedział Ezamir gdy na polu nitwy nie było widać już ani jednego przeciwnika.- Gdyby nie wy, napewno byśmy przegrali.
- Kiedyś ty pomogłeś nam, teraz my pomogliśmy tobie.- powiedział wódz duchów.- Dobra! Zbieramy się panowie!-. Znów pobiegli po niewidzialnej drodze do nieba.
Ezamir krzyknął- Asaran!-.
Masara!- Odpowiedziały duchy zirytowane-.
Ezamir uśmiechnął się.
- A wogóle to jak ty pomogłeś tym duchom?- spytał Doaren.
- Długa historia-.
Jednak nawet gdyby Ezamir zaczął opowiadać to i tak nie zdążyłby nawet zacząć bo znów zobaczyli w oddali czarnego smoka. I to co się stało z Yarandal. Miasto które niegdyś uwarzano za najpiekniejsze, płonęło. Smok w swojej wielkiej paszczy trzymał kawałek ciała jakiegoś żołnierza.
Gdy podleciał, Dorgan z uśmiechniętą miną rzekł
- Skończyłem z nimi i z miastem. Teraz pora na was-.
Ezamir wiedział co się stanie. Szybko odskoczył w bok a głowę schował w ramiona. Smok zionął potężnie ogniem. Po chwili ciała króla i Doarena były już prawie spalone na popiół. Dorgan nie patrząc na ciała wyjął miecz i powiedział-
No to jeszcze ty-.
Ezamir był wściekły. Wyjął szybko claymore i bez myślenia wbił go Dorganowi w serce. Herszt nie zdążył odbić ataku tylko padł martwy. Smok chciał już zionąć na Ezamira ogniem.
-Alare meritorium- powiedział szybko Ezamir.
Smok odrazu zrobił się posłuszny.
Był to czar ujażmienia.
Ezamir podbiegł do swoich dwóch najlepszych przyjaciół.
Król jeszcze żył- Ezamirze. Musisz dokonac tego co było w przepowiedni-.-
Jakiej przepowiedni?- zapytał szybko Ezamir.-
Taka była przepowiednia. Ja i Doaren mieliśmy umrzeć. Dlatego się nie cofnęliśmy.
- Doaren wiedział?- spytał Ezamir.-Tak- odparł król.-Dokończ przepowiednię. leć do świątyni Elematerm odpowiedz na zagadkę i...- król nagle przestał się ruszać. Nie było czasu na wzruszenia. Ezamir miał dokończyć przepowiednię. świątynia Elemater leżała na południe od Yarandal. W wysokich górach Orean.
Ezamir wskoczył na smoka. Wielkie skrzydła powolnie zaczęły odpychać się od ziemi. Ezamir odleciał.
Z góry mógł zobaczyć zniszczenia spowodowane przez smoka Dorgana. Widać było setki ciał żołnierzy. Budynki paliły się. W Yarandal,w najpiękniejszym mieście w którym do niedawna tętniło życie, teraz była już zwykła sterta gruzu.
Ezamir ponaglił smoka by leciał szybciej.
Nie chciał tego oglądać.
Po jakiś dwóch godzinach dotarli do gór Orean pod którymi leżało nie duża wieś . Powietrze zgęstniało. Z oddali można było dostrzec niewielki budynek, obok którego wznosiły się cztery duże kolumny. Ezamir pokierował smoka w dół. Wkońcu byli już na tyle blisko że Ezamir wyjął swój claymore wbił go z całej siły w kark smoka. Czarne stworzenie zaczęło się miotać i głosno ryczeć. Ezamir szybko schował miecz, przebiegł po pokrwawionym karku smoka, i zeskoczył z jego głowy wprost na kamienną posadzkę świątyni.
Smok rycząc, spadł w przepaść gór Orean.
Ezamir szybko podszedł do wysokich kamiennych drzwi na których wyżeźbione były oczy. -Wielu śmiałków próbowało wejść do środka- Drzwi nagle ożyły. Ezamir odskoczył. - Ci którzy okażą się nie być wybrańcem zostają zrzuceni w głęboką przepaść gór Orean.- Drzwi znów przemówiły- Czy wiesz na co się decydujesz?- . Tak. A teraz daj tę zagadkę.- odpowiedział Ezamir. -Dobrze.
Nigdy jej nie widziałeś. I chyba nigdy nie chciałeś. Choć często kroczy szybko w twę stronę, do tej pory jej unikałeś.-hmmm- Ezamir zamyślił się. Zagadka była dosyć trudna. Zaraz...- śmierć.- odpowiedział z nadzieją w głosie.- Oczy po chwili znikły, a drzwi otworzyły się.
Ezamir wszedł do środka i zdziwił się bardzo.
Na ścianach namalowane były wszystkie najważniejsze momenty życia Ezamir. Narodziny, szkolenie na wojownika, wojna. Wszystko aż do tej chwili. Ostatnie dwa obrazy przedstawiały jak Ezamir zeskoczył z pół martwego smoka, i wszedł do świątyni.
Na środku pomieszczenia znajdował się postument na którym leżał kryształ. Ezamir podszedł, i zdejmując szklaną pokrywkę, wziął kryształ. Jednak nie poczuł żadnej mocy w kamieniu.
Potrząsnął nim.
Równiż nic się nie stało- Co jest?- Spytał sam siebie. Próbował na wszystkie sposoby. Jednak nadaremnie. Kryształ nie miał żadnej mocy.
Ezamir był wściekły.
Tyle wysiłku poszło na nic. Wybiegł ze świątyni i gdy chciał już rzucić kamieniem, zawahał się. Zrozumiał że to nie o kryształ chodziło, tylko o to co w nim jest. W błękitno - przeźroczystym kamieniu dostrzegł pierścień.
Położył kamień na ziemi, wyjął claymore i spróbował zniszczyć kryształ.
Na nic.
Kryształ był twardy jak stal. I znów nastapiła seria prób, tym razem jednak zniszczenia kamienia.
Wkońcu Ezamir po raz kolejny się wściekł. Jak ma użyć pierścienia, skoro nie można się do niego dostać?
Rzucił claymore'm o ziemię.
Przypadkowo miecz swoją ostrą końcówką drasnął ramię Ezamira. Zaklął. Jeszcze tego brakowało.
Ale zaraz.
Na krysztale powstały pęknięcia. Ezamir spstrzegł że krew spadając z jego ramienia niszczy kryształ. W końcu kamień połamał się na wiele części, a Ezamir pokiwał z niedowierzaniem.
Spojrzał na pierścień.
Na jego wnętrzu widniał napis- Yavannie Sii'- . Ezamir podniósł claymore i włożył go do pochwy na ramieniu. Spojrzał jeszcze raz na pierścień i włożył go na palec. Po chwili poczuł że się podnosi. świątynia zaczęła powoli znikać. Potem już wszystko wirowało. Od razu poczuł jakby ktoś uderzył go w brzuch. Z trudem powstrzymał się od wymiotów. Zamknął oczy by nie dostać od wirowania jeszcze większych mdłości.
Gdy poczuł że już stoi, bardzo się zdziwił.
Był...w Yarandal.
Miasto nie płonęło.
Na dodatek zobaczył Doarena. Mroczny elf powiedział- No co tak stoisz? Szybko! Musimy pomóc królowi!-. A więc król również żył?
Chwileczkę....ach, no tak.
Ezamira olśniło. Pierścień sprawił że przeniósł się w czasie.
Gdy wyszli król tak samo jak przedtem siedział na swym koniu i wykrzykiwał te same jak przedtem słowa otuchy. W dokładnie w tym samym momencie pojawił się czarny smok na którym siedział Dorgan.
Po raz kolejny Ezamir usłyszał słowa- pokonaliście Bandytów! Ale orków już nie pokonacie!-.
Wszyscy strażnicy znów uciekli. A smok poleciał za nimi. Ezamir po słowach króla- No cóż panowie, zostaliśmy sami- wykrzyczał słowa- Asaran- pamiętając by sie pomylić-. Znów został poprawiony. Duchy chwilę potem stały już przy nim.
Ezamir nie tracił czasu na przemowy. - Wasza królewska mość- powiedział szybko do króla- muszę biec zabić smoka.- Więc idź- odpowiedział król.
W oddali usłyszał jeszcze jak król każe otworzyć bramy. Potem już tylko niewyraźne ryki.
Gdy Ezamir dobiegł, Smok zdążył zniszczyć kilka budynków i zabić już prawie wszystkich żołnierzy.
Wyjął łuk.
Założył strzałę na cięciwe, i z całej siły strzelił do smoka, by zwrócić na siebie uwagę. Smok za czwartym razem obrócił się. Ezamir już wtedy przygotowywał czar.
Gdy smok otworzył paszcze by zionąć Ezamir wstrzelił ze swych rąk błyskawice która bardzo poparzyła gardło smoka. Gdy czarne stworzenie ryczało z bólu, Ezamir Wycelował z łuku i strzelił wprost w głowę smoka. Szybko odsunął się w bok wiedząc że wielki smok zaraz padnie. Tak też się stało.
Lecz zanim stworzenie padło martwe Dorgan zdążył zeskoczyć z niego. Gdy się otrząsnął z upadku, odrazu zaczął przygotowywać się do czaru.
Ezamir z dobytym mieczem zaczął biec szybko w jego stronę z nadzieją że zdąży ugodzić Dorgana, zanim ten rzuci czar. Jednak nie udało mu się to, i Ezamir został rzucony kulą ognia, na ścianę jednego z budynków. Gdy wstał poparzony, mag już z dobytym mieczem biegł w jego stronę. Ezamir jednak szybko się podniósł, wyjął claymore i z łatwością odbił atak Dorgana ( bo jednak było widać że Dorgan miecz nosił tylko na pokaz).
Szybko kontra, i Dorgan leżał na ziemi. Ostatnim zdaniem jakie usłyszał mag przed wbiciem przez Ezamira miecza w jego brzuch było- I chrzań się-.
Chwilę potem Ezamir biegł już z trudem w stronę gdzie rozgrywała się bitwa.
Ucieszył się bo Duchy wraz z Doarenem i królem wybijały już ostatnie grupy orków. Po chwili na polu bitwy nie było już ani jednego orka. Przypominając sobie kwestię jaką powiedział wcześniej, Ezamir odesłał duchy do nieba. - Natychmiast musimy zabrać się za zbieranie ciał i odbudowywanie.- Powiedział król. Dla Ezamira, jak i pewnie Doarena i króla, nie było to zbyt miłe uczucie.
Wielu przyjaciół Ezamira zginęło.
Król najbardziej rozpaczał za Simonem, jego służącym, ponieważ był to nie tylko jego zaufany pomocnik, ale także wierny przyjaciel.
Doaren zaś twardo zachowywał zimną krew, ale widać było że i jego ogarnia smutek.
Większość żołnierzy opatrywała rany, ale niektórzy również pomagali zbierać zwłoki.
Król dwa dni po bitwie ogłosił żałobę. Zwołał zebranie w sali tronowej . Wszyscy w milczeniu usiedli na miejscach. - Dwa dni temu, jak każdy za was wie, rozegrała się tutaj bitwa.- Zaczął król- Tak jak przed laty, wygraliśmy, lecz wielu z nas poległo. Dziś zwołałem te zebranie, by uczcić śmierć poległych, jak i tych którzy dzielnie walczyli ( tutaj użył leciutko sarkazmu). Chciałbym byście pamiętali nie tylko o tych których kochaliście, ale także o innych którzy walczyli w obronie naszego miasta. Chciałbym uczcić nasze zwycięstwo minutą ciszy.
Przez tą jedną minutę nikt nie śmiał nawet szepnąć. Nastała grobowa cisza.
A teraz- powiedział król- możecie się rozejść, w ciszy i w spokoju-.
Każdy przed wstaniem zaczął klaskać. Król zszedł z podwyższenia, i udał się do swojej komnaty rozglądając się za Ezamirem.
Doaren, siedział nadal w sali tronowej.
Ezamira nie było w Yarandal.
Rano pojechał do lasu Kore, zabierając ze sobą mapę. Jechał przez las w milczeniu. Wkońcu zatrzymał się, zsiadł z konia i przywiązał go do drzewa. Doszedł do obozu Czarnych Kłów. Idąc napiął strzałę na cięciwę.
Wejścia do obozu pilnowało dwóch strażników. Gdy go zobaczyli, wyjęli miecze.- Czego tu szukasz?- Spytali podejrzliwie- Jeżeli kłopotów to trafiłeś dobrze-.- Przeciwnie. Odpowiedział Ezamir- to wy trailiście dobrze. A nawet bardzo dobrze.
Strzała poszybowała w stronę strażnika, i przecięła jego gardło. Drugi ze strachem spojrzał martwego, po czym szybko pobiegł do dzwonu by ogłosić alarm, lecz zanim zdążył dobiec, w nogę trafiła go strzała. Strażnik złapał się kurczowo za nogę.
Ezamir otworzył sobie sam bramy.
W obozie było jakichś trzydziestu bandytów. Ezamir nie wyciągając broni podszedł do nich. Zobaczywszy go zerwali się dobywając mieczy i okrążając go. Ezamir wyjął claymore. Przejechał po wszystkich wzrokiem. Po czym rzucił się do walki. Nie zbyt starał się walczyć technicznie. Wściekłość pulsowała mu w głowie. Odrąbywał głowy bandytom. Głęboko wtapiał swój miecz w ich ciała. Ich rozpaczliwe krzyki dawały mu jeszcze więcej siły.
Wkońcu wszyscy zostali zabici.
Rozejrzał się za niewolnikami.
W namiocie Dorgana ( nie trudno było rozpoznać namiot herszta) znalazł całą piątke. Kiedy rozwiązał ich, przerażeni podziękowali mu i uciekli.
Nie zwracał na nich uwagi.Bo pozostała mu jeszcze jedna rzecz do załatwienia.
W nocy nauczył się pewnego czaru. Wyszedł z obozu, i dookoła jego granic mieczem narysował kółko. Wszedł do niego znowu i stanął na samym środku. Spojrzał w stronę nieba, i wypowiedział jedno słowo, zapewne elfickiego pochodzenia
- Alervanellami-.
Cały obóz nagle stanął w płomieniach. Ezamir wyszedł z niego wogóle nie poparzony. Bowiem, na rzucającego ten czar, ogień nie działa. Ezamir w milczeniu podszedł do swojego konia. Wsiadł na niego, i wyjechał z lasu Kore.
Gdy był już na skraju lasu spojrzał się za siebie. Kłęby dymu unosiły się powyżej koron drzew wędrując wysoko aż do chmur . Ezamir wiedział że tylko wyznaczony przez niego teren zostanie spalony.
Uśmiechnął się smutno.
Nie chciał wracać do Yarandal.
Spojrzał ostatni raz na wysokie budowle miasta. Dotknął swoim palcem ramienia, a potem serca.
I odjechał.
*
Król wszystkich których napotkał, pytał o Ezamira. Nikt nie wiedział gdzie pojechał. Wszedł do swojej komnaty zdenerwowany.
Jak mógł odjechać, kiedy tutaj odbywa się żałoba?
Wyjrzał przez okno. Zobaczył że ze środka lasu unosiły się kłęby dymu. Pomyślał przez chwilę i uśmiechnął się. Ezamir zniszczył obóz, pomyślał. Po chwili usłyszał stukot kopyt w oddali. Zaraz potem do bramy dobiegło pięć osób. -Niewolnicy-. Dotknął palcem ramienia a potem serca.
Było to coś w rodzaju znaku.
2
Zdołałam przebrnąć przez pierwsze kilka zdań, a oto uwagi, które nasunęły mi się od pierwszej chwili.
Wytłumacz również jak cienie mogą się odbijać w świetle pochodni? Z mojego słabo fizycznego punktu widzenia jest to raczej niemożliwe.
Pamiętaj także, że dialogi zaczynamy od nowej linijki (przynajmniej ja nigdy nie spotkałam się z podobnym do twojego zapisem).
Aha, i jeśli się nie mylę "mości panowie" powinni być oddzieleni przecinkami, bo to takie wtrącenie.
Skoro to poprawiona wersja, to czeka cię jeszcze dużo pracy, bo niestety ogrom błędów kłuje w oczy i nie pozwala się skupić na tekście.
Ale pamiętaj, do trzech razy sztuka, więc może następna korekta wypadnie lepiej
Powodzenia.
Po pierwsze myślniki oddzielaj spacjami od wyrazów, po drugie "wrzasnął" (z małej), po trzecie "chcę". Pominę już pewną nielogiczność powyższego rozkazu. Jeśli chce go żywym lub martwym, to przecież w rzeczywistości obojętne w jakiej formie go sprowadzą (innej niż te dwie opcje niestety nie ma). Już lepiej brzmiałoby "Chcę go tu mieć, choćby był martwy."
-Znaleźć go!-Wrzasnął oficer Egdar- Chce go żywego lub martwego !
Ten nierówny trucht przyprawił mnie o spazmy śmiechu, wybacz, ale trudno zachować przy takim zdaniu powagę. Wyobraziłam sobie zastęp uzbrojonych baletnic wyczyniających Jezioro łabędzie.
Strażnicy biegli nierównym truchtem. Cienie odbijały się niewyraźnie w świetle pochodni.
Wytłumacz również jak cienie mogą się odbijać w świetle pochodni? Z mojego słabo fizycznego punktu widzenia jest to raczej niemożliwe.
Powtórzenie słów "zatrzymać się" i "sylwetka". Ponadto o ile się nie mylę przed "aż" powinien być przecinek
Nagle jeden z nich zatrzymał się. Dostrzegł w oddali niewyraźną sylwetkę. Zatrzymali się. Sylwetka zaczynała nabierać kształtów aż w końcu ich oczom ukazała się dziwna postać
Dwa razy "było" w jednym zdaniu nie brzmi dobrze.
Ubrana była w czarny płaszcz, przy boku nosiła sztylet, a na plecach można było dostrzec charakterystyczną klingę claymore'a.
wywalić "swej" (ostatecznie wiadomo, że nie nosił rękawicy na cudzej ręce). Poza tym to "nasiąkniętą krwią" nie brzmi dobrze. Jeśli już to po prostu połączyć całość w jedno zdanie („Na lewej ręce nosiła nasiąkniętą krwią rękawicę”)
Na swej lewej ręce nosiła rękawice. Nasiąkniętą krwią. .-Kim jesteście?- zapytała ochrypłym głosem.
Pamiętaj także, że dialogi zaczynamy od nowej linijki (przynajmniej ja nigdy nie spotkałam się z podobnym do twojego zapisem).
To samo co powyżej, dialog zacząć od nowej linii. I przecinek przed "wędrowcze".
Jeden z nich, już z dobytym mieczem odpowiedział- Nie widzisz wędrowcze? Jesteśmy strażnikami z północnej części miasta. A ty? Czego tu szukasz?
widzę że lubisz słówko "swym" (wiem, jest takie bardzo pasujące do klimatu fantasy), jednak lepiej go nie nadużywać. W tym zdaniu w ogóle wyrzuciłabym zaimek, ich nadmiar niepotrzebnie wydłuża tylko zdanie. Wiadomo, że gość mówił swoim głosem (trudno, by mówił czyimś).
-Schronienia na noc- odrzekł swym zachrypłym głosem - Czy wiecie mości panowie gdzie owe schronienie znajdę?
Aha, i jeśli się nie mylę "mości panowie" powinni być oddzieleni przecinkami, bo to takie wtrącenie.
"Jednak" z małej i bez myślnika przed, natomiast przecinek po „wiemy”.
-Wiemy - Jednak nie zamierzamy gościć w naszym mieście byle przybysza.
Dwa razy "Odpowiedział" (powtórzenie) i oba razy powinny być z małej. Ponownie powtarzasz również, że gość ma ochrypły głos, ale to już wiemy z poprzedniej kwestii, chyba nie dopadła czytelnika jeszcze aż taka skleroza?
-Chyba nie jestem byle przybyszem jeżeli to właśnie mnie szukacie- Odpowiedział trochę ochrypłym a trochę roześmianym głosem.
- łżesz- Odpowiedział strażnik – Jeżeli to prawda, odsłoń kaptur .
Po "Dobrze" powinna być kropka, między „długie”, a „czarne włosy” wstaw przecinek, i wyrzuć "jego" to słówko jest zupełnie zbędne. Przed "a" również brak przecinka.
- Dobrze- Spoza ciemnego kaptura wyłoniła się twarz identyczna do rysopisu pokazanego przez oficera. Długie czarne włosy przykrywały częściowo jego twarz a blizna przechodziła od kącika ust aż do brody.
Skoro to poprawiona wersja, to czeka cię jeszcze dużo pracy, bo niestety ogrom błędów kłuje w oczy i nie pozwala się skupić na tekście.
Ale pamiętaj, do trzech razy sztuka, więc może następna korekta wypadnie lepiej

Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.
Poprawka?
4Zgadzam się z każdą poprawką.
Dodane po 3 minutach:
Jeżeli chodzi o akapity, to mój kolega(oczekując opowiadania)popędzał mnie. Przez co wklejając treść zapomniałem sprawdzić akapity ponieważ program w którym pisze ma dość szersze linijki.
Dodane po 9 minutach:
- Znaleźć go! - wrzasnął oficer Egdar - Chce go żywego!
Strażnicy biegli szybko. Nagle jeden z nich stanął. Dostrzegł w oddali niewyraźną sylwetkę. Zatrzymali się. Sylwetka zaczynała nabierać kształtów, aż w końcu ich oczom ukazała się dziwna postać . Ubrana w czarny płaszcz, przy boku nosiła sztylet, a na plecach można było dostrzec charakterystyczną klingę claymore'a. Na lewej ręce nosiła rękawice przesiąkniętą krwią.
- Kim jesteście? - zapytała ochrypłym głosem.
Jeden z nich, już z dobytym mieczem odpowiedział - Nie widzisz, wędrowcze? Jesteśmy strażnikami z północnej części miasta. A ty? Czego tu szukasz?
- Schronienia na noc - odrzek zachrypłym głosem - Czy wiecie mości, panowie gdzie owe schronienie znajdę?
-Wiemy, jednak nie zamierzamy gościć w naszym mieście byle przybysza.
- Chyba nie jestem byle przybyszem jeżeli to właśnie mnie szukacie – odrzekł trochę ochrypłym a trochę roześmianym głosem.
- łżesz - Odpowiedział strażnik - Jeżeli to prawda, odsłoń kaptur .
- Dobrze. - Spoza ciemnego kaptura wyłoniła się twarz identyczna do rysopisu pokazanego przez oficera. Długie, czarne włosy przykrywały częściowo twarz, a blizna przechodziła od kącika ust aż do brody.
Cel strażników zaczął iść w ich kierunku.
hm?
Dodane po 3 minutach:
Jeżeli chodzi o akapity, to mój kolega(oczekując opowiadania)popędzał mnie. Przez co wklejając treść zapomniałem sprawdzić akapity ponieważ program w którym pisze ma dość szersze linijki.
Dodane po 9 minutach:
- Znaleźć go! - wrzasnął oficer Egdar - Chce go żywego!
Strażnicy biegli szybko. Nagle jeden z nich stanął. Dostrzegł w oddali niewyraźną sylwetkę. Zatrzymali się. Sylwetka zaczynała nabierać kształtów, aż w końcu ich oczom ukazała się dziwna postać . Ubrana w czarny płaszcz, przy boku nosiła sztylet, a na plecach można było dostrzec charakterystyczną klingę claymore'a. Na lewej ręce nosiła rękawice przesiąkniętą krwią.
- Kim jesteście? - zapytała ochrypłym głosem.
Jeden z nich, już z dobytym mieczem odpowiedział - Nie widzisz, wędrowcze? Jesteśmy strażnikami z północnej części miasta. A ty? Czego tu szukasz?
- Schronienia na noc - odrzek zachrypłym głosem - Czy wiecie mości, panowie gdzie owe schronienie znajdę?
-Wiemy, jednak nie zamierzamy gościć w naszym mieście byle przybysza.
- Chyba nie jestem byle przybyszem jeżeli to właśnie mnie szukacie – odrzekł trochę ochrypłym a trochę roześmianym głosem.
- łżesz - Odpowiedział strażnik - Jeżeli to prawda, odsłoń kaptur .
- Dobrze. - Spoza ciemnego kaptura wyłoniła się twarz identyczna do rysopisu pokazanego przez oficera. Długie, czarne włosy przykrywały częściowo twarz, a blizna przechodziła od kącika ust aż do brody.
Cel strażników zaczął iść w ich kierunku.
hm?
Nie patrz powyżej. Błagam, nie patrz.
5
Przeczytaj to ze trzy razy i zastanów się dlaczego nadal brzmi tak sobie.
Strażnicy biegli szybko. Nagle jeden z nich stanął. Dostrzegł w oddali niewyraźną sylwetkę. Zatrzymali się.
Wciąż także są pewne niedoróbki w dialogach.
po "głosem" kropka
Schronienia na noc - odrzek zachrypłym głosem - Czy wiecie mości, panowie gdzie owe schronienie znajdę?
Odpowiedział powinno być z małej. I kropka po strażnik.
- łżesz - Odpowiedział strażnik - Jeżeli to prawda, odsłoń kaptur .
Poczytaj sobie o konstrukcji dialogów, kiedy kropki, kiedy przecinki, kiedy z małej litery, a kiedy z dużej.
Ciągle też z uporem godnym lepszej sprawy piszesz przy każdej wypowiedzi, że bohater miał zachrypnięty głos.

Jednak ogólnie jest już znacznie lepiej. Błędów tylko kilka, a nie w każdym zdaniu. Tak trzymaj i poprawiaj dalej. Pamiętaj praktyka czyni mistrza. Powodzenia.
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.
8
Przepraszam, będę musiała się przyzwyczaić. Miałam koleżankę o takiej ksywce, jak zobaczyłam "Brzozę", to nawet sprawdzałam czy to nie ona 
Dzień bez pokręcenia czegoś, dniem dla łasica straconym.

Dzień bez pokręcenia czegoś, dniem dla łasica straconym.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
9
Wydawało mi się, że już komentowałem ten tekst o_O
Wciąż nie wygląda tak jak powinien. Zdarzają się myślniki na końcu zdania poprzedzającego dialog, zamiast przed nim samym. Poza tym brak spacji między znakami interpunkcyjnymi a wyrazami.
Poza tym nie rozumiem dlaczego bawisz się w wypunktowanie. Po co ono? To jest wyliczanka czy opowiadanie?
Zdarzają się błędy ortograficzne, co jest wielkim mankamentem.
Powtórzenia też.
Błędy stylistyczne, ich jest najwięcej.
W sumie występują tutaj chyba wszystkie znane mi błędy.
Dyskwalifikują one tekst w moich oczach.
Wybacz, ale jeśli popełniasz takie błędy i nie starcza ci energii czy też chęci na sprawdzenie ich to mnie nie wystarcza chęci, by doczytać.
Jednak na tyle na ile przeczytałem to historia nie wydaje się interesująca. Przypomina mi miszmasz wszystkich motywów funkcjonujących w opowiadaniach fantasy.
Wciąż nie wygląda tak jak powinien. Zdarzają się myślniki na końcu zdania poprzedzającego dialog, zamiast przed nim samym. Poza tym brak spacji między znakami interpunkcyjnymi a wyrazami.
Poza tym nie rozumiem dlaczego bawisz się w wypunktowanie. Po co ono? To jest wyliczanka czy opowiadanie?
Zdarzają się błędy ortograficzne, co jest wielkim mankamentem.
Powtórzenia też.
Błędy stylistyczne, ich jest najwięcej.
W sumie występują tutaj chyba wszystkie znane mi błędy.
Dyskwalifikują one tekst w moich oczach.
Wybacz, ale jeśli popełniasz takie błędy i nie starcza ci energii czy też chęci na sprawdzenie ich to mnie nie wystarcza chęci, by doczytać.
Jednak na tyle na ile przeczytałem to historia nie wydaje się interesująca. Przypomina mi miszmasz wszystkich motywów funkcjonujących w opowiadaniach fantasy.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.