Opowiadanie, pt. "Pasterz"
(fragment)
***
Wendy rozciągnęła się na ziemi, powoli podnosząc sklejone powieki. Światło przeszywało namiot. Usiadła pomagając sobie przy tym rękoma. „Ten koszmar chyba nigdy się nie skończy” – pomyślała. Postąpiła kilka kroków w kierunku źródła. Wychyliła głowę.
***
Morris siedział przy rozpalonym ognisku popijając gorącą wodę. Zapatrzony w wysoko uderzające płomienie zastanawiał się nad drogą powrotną. Nie miał bladego pojęcia, jak dotarli do tego miejsca. W ogóle nie wiedział nic o przyległych terenach. Znał je tylko z książek i prasy podróżniczej. Jeśli pójdą w stronę słońca, prawdopodobnie niedługo wydostaną się z tego labiryntu. Ale poprzednim razem też kierował się swoją wiedzą, szli zgodnie ze wskazówkami, a znaleźli się w jeszcze gorszym położeniu.
„Zawiodłem ją, na całej linii” – upomniał się. Pociągnął łyk wody, i dorzucił do ogniska kawałek drewna. Czuł, jak ciepło powoli rozchodzi się po jego ciele, rozgrzewa zmarzniętą krew i pozwala, by umysł pracował na pełnych obrotach.
Tylko jego wiedza mogła ich uratować. Błądzili już od dwóch tygodni, brakowało jedzenia, a Wendy czuła się coraz gorzej. Jesień dawała o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Poprzedniego wieczora temperatura dziewczyny podniosła się do góry o trzy kreski. Jeśli z każdym dniem będzie tak samo, niedługo może dojść do naprawdę niemiłej sytuacji. Jeszcze gorszej niż ta, w której się znajdowali. „Muszę jak najszybciej znaleźć drogę powrotną” – pokiwał głową, dodając sobie motywacji.
***
Wendy opadła z powrotem na rozłożone prześcieradło. Wtuliła się w wilgotną poduszkę, podciągnęła kolana. Próbowała sobie przypomnieć, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Nie potrafiła. Miała świadomość, że zabłądzili, zgubili właściwy szlak, ale nie była w stanie przywołać na myśl dokładnego przebiegu wydarzeń z kilku ostatnich godzin. Napomniała się w duchu, że podjęła wędrówkę. Użalanie nie trwało zbyt długo. Kilka chwil później ponownie zapadła w głęboki sen.
***
Chlusnął wodą w płonące drewno.
Jeszcze raz zaglądnął do namiotu. Wendy pogrążyła się we śnie, od czasu do czasu gwałtownie poruszała nogami. Dotknął jej ręki, była zimna. Rozsunął suwak dużego, zielonego plecaka z naderwanym strzemieniem. Wyjął z niego zapasowy kocyk i okrył ramiona dziewczyny. Było mu niezwykle żal, że musi tyle cierpieć.
Niepotrzebnie namawiał ją do tej podróży. Przecież dobrze wiedział, że podejmują się pewnego rodzaju ryzyka. Wprawdzie nie była to loteria, gdzie prawdopodobieństwo wygranej wynosi jeden do czternastu milionów, miał jednak świadomość dyskomfortu powodowanego nieznajomością terenu. Podjęli się jej, na własny rachunek i odpowiedzialność. Przecież nie byli dziećmi. Chociaż czasem Morris chciał, na nowo, stać się rozwydrzonym bachorem. Parskać uciekając przed rówieśnikami, układać domki z piasków i żalić się św. Mikołajowi, jaka to jego matka jest zła.
Rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał. Wprawdzie był to gest rozpaczy. "Muszę odnaleźć ścieżkę. Nie pozwolę, żeby umarła na moich rękach" - nakazał w duchu i wybiegł przed namiot nie zważając na to, czy Wendy się obudzi.
***
Stojąca na dryfującym kawałku drewna Wendy, wyciągała rękę w kierunku salutującego jej kapitana. Nagły podmuch zimnego wiatru zrzucił beret z jego głowy. Wendy czuła, że chwieje się coraz bardziej, aż w końcu zobaczyła gromadę ptaków przelatujących wysoko ponad jej głową i wpadła do wody. W popłochu machała rękoma próbując z powrotem wrócić na powierzchnię. Kiedy jej się to udało, wypluła sporą jej ilość i zaczesała włosy do tyłu. I nagle słońce zgasło. Spowił ją mrok. Dopiero po chwili usłyszała jakiegoś mężczyznę, który rzucał koło ratunkowe w jej stronę. Uświadomiła sobie, że statek przyniósł ze sobą te ciemność, przysłaniając źródło światła. Złapała za koło i słyszała, jak kilku mężczyzn ponagla się, wciągając ja na pokład. Nagle poczuła niezwykłą lekkość i znów znalazła się w wodzie. Podniosła wzrok na kapitana. Wciąż szczerzył do niej zęby, tylko że tym razem z przymusu. Podniósł beret, założył go z powrotem, po czym przyłożył dłoń do ust, zagiął pace w rurkę i krzyknął:
– Nie możemy cię zabrać. Robi się ciemno, a ja nie mam zamiaru ryzykować spadku popularności wśród mojej załogi. Musisz czekać na swojego wybawce tak długo, dopóki nie zrozumiesz, że jesteś nim ty sama. Życzę powodzenia. – Ukłonił się grzecznie, zasalutował raz jeszcze. Potem zwrócił się w stronę załogi wypatrującej dziewczyny. – Panowie, cała na przód.
Żaden nie zaprotestował. W chwili upadku, wycieńczenia, w momencie kiedy brakowało jej sił, pomocy odmówili nawet ci będący najbliżej. Krzyknęła, zaczęła szamotać się sama z sobą. Potem obudziła ją ciepła ręka Morrisa pieszczącego czoło. – Spokojnie Wendy, to był tylko zły sen, spokojnie.
***
Nocne koszmary rozpoczęły się dwa dni temu. Morris był świadkiem coraz pogarszającego się stanu zdrowia dziewczyny. Obowiązkiem było jej uratowanie, ale w jaki sposób mógł się ku temu zbliżyć? Nie zabrali ze sobą żadnej apteczki, a do najbliższej gospody Bóg jeden wie, jak daleko.
Podciągnął do ramion zwinięty koc. Objął ją wygodnie za ramiona i zasnął.
(...)
Pasterz [Przygodowy/Psychologiczny]
1
Ostatnio zmieniony wt 03 lut 2009, 19:15 przez Richard Scott, łącznie zmieniany 1 raz.
Najtrudniej nauczyć się tego, że nawet głupcy mają czasami rację. – Winston Churchill