Byt czy kit (urban fantasy)

1
Po dość długiej absencji i niezbyt dużej aktywności na forum (większość tej aktywności zapewne w ogóle nie zauważyła, ale to moja wina :)) postanowiłem wrzucić coś nowego. Jest to opowiadanie mieszczące się chyba w ramach urban fantasy. Pisane w sporym pośpiechu, ale mam nadzieję, że spędziłem nad nim wystarczająco dużo czasu, żeby wychwycić kompromitujące błędy. A więc, aby nie przedłużać, wystawiam się na ostrzał :)







„… Wszechobecne pajęczyny, zakurzone posadzki i zasłonięte okna dominują w remontowanym od wielu miesięcy skrzydle Zamku Królewskiego w Warszawie. Nawet pojedynczy podmuch wiatru nie zapędzi się w te odcięte korytarze. Teraz, ze skrzypieniem ogromnych wrót, wchodzimy do potężnej sali, nie bez powodu zwanej Salą Wielką…”

- … Coraz więcej oznak dawnej świetności tego miejsca pojawia się w zasięgu wzroku. Dawno wypłowiałe, złote wykończenia błyszczą jeszcze odrobiną swego dawnego bla…

- Na litość boską, zamknijże się!

Człowiek, który dopiero co przekroczył próg, nie zniósł narracyjnego tonu czającego się tuż za rogiem towarzysza.

- Dlaczego ze wszystkich bytów, które mogłem spotkać na bulwarach dostał mi się ten z zamiłowaniem do Wołoszańskiego?

- Uprzedzasz fakty, Darius…

- Do cholery, dlaczego nie potrafisz nazwać mnie inaczej? – Irytacja Dariusza sięgała zenitu. – Wszyscy mówią mi Darek, nasz ostatni cel nazwał mnie nawet „Dar”. A ty z uporem maniaka stoisz przy swoim łacińskim „Darius”!

- Bo łacina to piękny język… Nikt inny nie potrafił tak ładnie mówić o wybebeszaniu jak starożytni Rzymianie. – Wesołym tonem odparł jegomość zza drzwi. – Dlatego medycyna dalej mówi ich językiem.

- Marvus, tak cię ładnie proszę, przestań pieprzyć. Nie mogę się skupić…

- Niech będzie, zamknę się… ale jak wrócimy do domu masz mi włączyć telezakupy na całą noc. Inaczej zrobię to sam i w ramach promocji podepnę i ciebie.

- Boże uchowaj!



Dariusz, pomimo sporej postury, bezszelestnie wkradł się do środka. Tuż za nim, równie cicho „wpłynął” wspomniany wcześniej Marvus. Postać dymopodobnego widma bardzo pomagała mu w bezgłośnym poruszaniu. Za to świecące, czerwone ślepia za nic nie ukrywały jego obecności w zaciemnionej sali.



- Czego w ogóle szukamy? – Spytał fantom, rozglądając się wokół.

- Jesteś zjawą i nie potrafisz nawet dostrzec innych ze swojego gatunku? – Zakpił Dariusz.

- Wręcz przeciwnie. Kręci się ich tu tyle, że musisz dokładnie określić, kogo chcesz znaleźć. W zasięgu wzroku mam córkę rybaka, utopioną w Wiśle w X wieku, kilku żołnierzy z powstania, a w tamtym kącie… - Marvus wskazał oddalony drzwi zakątek pomieszczenia. - … kuli się ze strachu Staś Poniatowski. Nie martw się brachu, Jekaterina cię tu nie znajdzie!

- W tym rzecz, że nie wiem dokładnie kogo szukamy. Ekipy remontowe zgłaszały niewytłumaczone zniszczenia sprzętu, szczególnie rusztowań i przyłączy. Do tego standardowe jęki, szlochy, trochę zgrzytania łańcuchami, takie tam.

- Jak ja nie trawię amatorszczyzny…

- Czy byty twojego gatunku w ogóle coś trawią?

- Owszem, na przykład multiplikację banknotów w portfelu ofiary, tak dla zabawy.

- Coś o tym wiem…



- Ciekawi mnie jedna rzecz… - Zagadnął Darek za następnymi drzwiami. – Wszyscy nieumarli których do tej pory spotkałem, czy to duch, czy fantom, zawsze zostawali przy imionach, jakie dostali jeszcze za życia na tym padole. A co oznacza twoje „Marvus”? To imię, nazwisko, tytuł?

- To ksywa. – Odparło poirytowane pytaniem widmo. – W moich kręgach oznacza „Wyrywający wścibskim frajerom serce przez odbyt”.

- Aż tyle treści w sześcioliterowym słowie…

- A tak w ogóle to mógłbyś przestać? Ja się nie nabijam z twojego nazwiska. – Wytknął czerwonooki.

- Może dlatego, że „Siepacz” to bardzo adekwatne określenie dla mojej osoby.

- Może…



Ludzki element tego niecodziennego tandemu był z wykształcenia dziennikarzem, choć ten zawód znudził się Darkowi już dawno. Odkąd rzucił tę fuchę, wymodelowane do granic dobrego smaku włosy ustąpiły miejsca fryzurze wyglądającej bardziej jak efekt pracy pijanego ogrodnika. Niegdyś nienagannie ogolona twarz teraz pokryta była kilkudniowym zarostem i śladami nieporadnego używania tępej golarki. Skórzana kurtka, podarte dżinsy i dzierżona w dłoni broń biała zastąpiła nijaki garniturek, w jakim dawniej występował dla żądnej sensacji gawiedzi, siedzącej po drugiej stronie odbiornika.



- Nie widziałem takiej ilości arystokracji w jednym miejscu od wycieczki na Titanica… - Stwierdził z podziwem rozbawiony Marvus.

- Wybrałeś się tam wpław, czy szedłeś po dnie?

- Zabrałem się z Ballardem, cwaniaczku. Trochę się dziwił, że radiostacja odbiera głównie radiową trójkę, ale generalnie nie miał żadnych obiekcji co do mojej obecności. No i muszę przyznać, że dawna śmietanka towarzyska potrafiła się bawić. Może i ściany waliły im się na głowę, a dookoła pływały ryby, ale całe towarzystwo dalej tańczyło w najlepsze. Tylko orkiestra narzekała na dość okrojony wybór nut. Ale i tak, co to był za bal…

- Tylko się nie rozmarzaj, jest robota…

Wymianę zdań przerwał dzwonek telefonu komórkowego.

- Darius, do czarnej dżumy, polazłeś na akcję z nie wyciszoną komórką?

- Chwilę, to ważne… - Stwierdził, zerkając na ekran.

- Oczywiście, że ważne. Setki zjaw dookoła, w tym ta robiąca najwięcej problemów, z pewnością wezmą to pod uwagę i łaskawie nas nie zauważą.

- Hanuś? No cześć…! Dlaczego teraz dzwonisz, mówiłem, że będę w pracy…

Marvus w geście irytacji przewrócił ognistymi gałami.

- … materiały do artykułu zbieram… w Warszawie, na starówce… ja ciebie też, ale naprawdę nie mogę teraz mówić… na zamku jestem, tu jest gorzej jak w muzeum…

- Taa, a nadnaturalne byty są tu kustoszami… - Czerwonooki nie tracił żadnej szansy, by dogadać swemu towarzyszowi.

- … Jutro wracam, to się zobaczymy… tak, a co włożysz?

- Nie no… gdybym chciał sekstelefonu podpiąłbym się do telewizji komercyjnej po północy…

- Zamknij się, bo nie słyszę! – Zirytował się Dariusz, zakrywając wolne ucho dłonią. – Nie, to nie do ciebie…! Ta czerwona będzie lepsza, wiesz jak ją lubię. Dobra, muszę kończyć, mój… współpracownik powoli zaczyna tracić cierpliwość. Muszę lecieć, do zobaczenia jutro… No na razie… ja ciebie też… Bardzo… Bardzo bardzo…

- Zaraz się porzygam, lojalnie ostrzegam.

- No pa… Sorry, ale dobrze wiesz jak jest z babami. – Z rozbrajającą szczerością stwierdził Dariusz.

- Jasne. Muszę umówić cię z którąś moją byłą. Na przykład taka hrabina de Louette. Czysta, cycata, z pięknie wystającymi górnymi trójkami. Związek z nią był bardzo wciągający…



Kolejne korytarze nie przyniosły absolutnie żadnych anomalii. Wszędzie było cicho jak makiem zasiał, nawet odgłosy szalejącego za oknami nocnego życia nie przebijały się przez grube mury.

- Chyba coś słyszę… - Odezwał się w końcu Dariusz. – Zaraz… Czy ty śpiewasz…?

- Kocham cię a kochanie moje to… Co? To podłe insynuacje!

- Posłuchaj, pogódź się z tym, że Kora jeszcze jakiś czas pożyje. Nie zakręcisz się koło niej w najbliższym czasie. Dlatego, błagam, skup się na robocie.

- Łatwo ci mówić, ona tak świetnie wygląda. – Rozmarzył się fantom, wypuszczając jaśniejszy dym spod krwistoczerwonego oka. – I z każdym rokiem coraz lepiej.

- Taa, rzadki przypadek kobiety młodniejącej z wiekiem…



Dariusz pokonał kolejne kilka kroków, po czym zupełnie bez ostrzeżenia zapaliły się wszystkie żyrandole w korytarzu. Oświetlony przez mocne żarówki Marvus stał się ledwo postrzegalny, niczym unoszący się w powietrzu, załamujący światło gaz.

- To coś nowego… - Stwierdził – Ekipy remontowe wróciły po zapomniany sprzęt bez ostrzeżenia?

- Wątpię. – Odparł mężczyzna. – Od tygodnia w zamku nie ma prądu bo coś przecięło przewody. W każdym razie teraz światło już jest…

- I nie tylko… - Zaprzyjaźniony fantom wskazał stojącą w końcu korytarza kuso ubraną niewiastę. Nie tracąc czasu, ruszył w stronę nieznajomego widma. – Hello baby, my się jeszcze nie znamy.

- Te, Casanova, to byt czy kit? – Spytał Dariusz, nie mogąc ocenić, czy stojąca przed nim zjawa jest prawdziwa, czy to tylko złudzenie.

- Jak dla mnie, jeden, że tak powiem, pies, dopóki jest na co popatrzeć. – Odparł Marvus, niemalże niewidocznie przesuwając się w stronę niezapowiedzianego gościa. – Jak się panienka miewa o tej porze wieczności?

Kobieta nie reagowała na bodźce, co było bardzo podejrzane.

- … Bo wie panienka… - Ciągnął dalej. – Skoro ja i pani spotykamy się w takim miejscu, to musi być przeznaczenie…

- Albo to halucynacja, albo wyjątkowo marny z ciebie podrywacz. – Zaśmiał się Darek.

- Nie chrzań głupot tylko zrób dwa kroki do przodu…

Mężczyzna posłusznie zbliżył się do tajemniczej nieznajomej.

- Podejdź bliżej, przystojniaku… - Rzekła w końcu zjawa, patrząc na oddalonego człowieka i całkowicie ignorując znajdującą się tuż obok „bratnią duszę”.

- Kit jak nic. – Zawyrokował Marvus. – To proste widmo reagujące tylko na ludzi. Stoi w korytarzu prowadzącym prosto do piwnicy. Widzisz, co ty byś beze mnie zrobił?

- Podszedłbym bliżej, dał się oczarować, a jutro obudził w szpitalu psychiatrycznym gdzieś na Pomorzu.

Większość bytów nie potrafiła manipulować rzeczywistością. Ich jedynym sposobem ingerencji w otoczenie było omamienie ludzi, wykonanie potrzebnych działań ich rękami i odesłanie z potwornymi obrazami w wyobraźni. Marvus działał podobnie, z tym że bez ludzkiej pomocy potrafił wpływać na niektóre przedmioty. Mimo to, wolał przejąć cudze ciało do takich czynności. Było to po prostu mniej wymagające niż załatwienie sprawy samemu. Po opętaniu zostawiał ofiarę skołowaną, z przekonaniem, że całą noc oglądała telezakupy, jego ulubiony program rozrywkowy.

No i była jeszcze kwestia iluzji. Byty posiadają ducha i fasadę. Ta ostatnia daje się manipulować, z czego większość z nich z lubością korzysta dla zmylenia żyjących. Kobieta w korytarzu była właśnie takim przypadkiem. Wystarczyło przeciąć wizję odpowiednio przygotowanym mieczem, by ta rozpływała się w powietrzu.



- Przypomnij mi, dlaczego nie lubię piwnic… - Odezwał się Dariusz, skradając się po schodach wiodących do rozległych podziemi zamku.

- Pająki? – Spytał Marvus.

- Nie, nie jestem babą…

- Ciemne, ciasne pomieszczenia?

- Nie to, choć blisko.

- Brak zasięgu komórkowego?

- Właśnie. Hanuś urwie mi głowę, że nie odbieram telefonów.

- Możesz przestać mówić na nią „Hanuś”? Podjeżdża mi to farbowanym sarmatyzmem. – Stwierdził fantom. – Jak ci niby-szlachcice, co tylko wetować i chlać potrafili. W cywilizowanym świecie to byłoby nie do pomyślenia.

- Mówisz o Polsce elekcyjnej, jej daleko było do cywilizacji.



Za którymś kolejnym rogiem światło niesionej przez Siepacza latarki załamało się nienaturalnie.

- Oho, chyba mamy winowajcę. – Stwierdził wyżej wymieniony widząc, jak z ciemności powoli wyłania się przygarbiona postać.

- Mówisz o nim? – Zdziwił się Marvus. – To przecież niegroźny staruszek… duch niegroźnego staruszka w każdym razie. On nic nie może zrobić, poza napędzeniem stracha.

- Nie każdy ma tyle szczęścia, żeby przeobrazić się w demonopodobne monstrum… - Skwitował Darek.

- Wypraszam sobie. – Obruszył się czerwonooki, nie lubiąc określenia „demon”. – Widzisz u mnie jakieś rogi? Kopyta? Mam ośle uszy, lwie oczy, ptasie skrzydła? A może zionę ogniem?

- Tylko sarkazmem. Poza tym, gdyby był taki niegroźny, nie niszczyłby sprzętu budowlanego. A teraz rób co do ciebie należy i zapytaj tego pana co tu robi…



Procedura zawsze była taka sama. Wpierw do akcji wkraczał Marvus, by wybadać napotkaną anomalię. Potem próbował dyplomacji, a gdy to zawodziło, do akcji wchodził Dariusz ze swoim mieczem. Sam często mówił o tej broni, że „… Jest pokryta taką ilością metali, że tak naprawdę cholera wie, który z nich szkodzi nadnaturalnym. Srebro, złoto, ołów, platyna, miedź?”. Taka konstrukcja miała jednak zasadniczą wadę: przez miękkość zastosowanych materiałów miecz ów nie nadawał się do mocnych uderzeń w twarde powierzchnie i szczerbił się na potęgę.



- Kto idzie? – Zapytał z pogłosem siedzący przy drewnianym blacie staruszek.

- Fantom socjopata… - Przywitał się Marvus. – Żywych trapią problemy budowlane. Zna pan może powód tych niedogodności?

- Żywi? Tfu! Do diabła z nimi! – Zakrzyknął wiekowy jegomość. – Te tępe gnoje nie potrafią docenić talentu! Nigdy nie potrafili!



Wymiana zdań trwała w najlepsze, podczas gdy Darek zerkał na rozwój wydarzeń zza filara. Wreszcie, po długiej debacie zaprzyjaźniony byt wrócił z werdyktem.

- To Adam Idźkowski, XIX-wieczny architekt. Wciąż jest przekonany, że to Polska pod zaborami i ziomkowie nadal nie chcą zaaprobować jego wizji przebudowy zamku. Brzydzą go też prace konserwatorskie na tym, jak go określił, „zgniłym bękarcie baroku i klasycyzmu”.

- To tłumaczy rozwalanie rusztowań i odcięcie prądu. Co z nim robimy? Zgodził się odejść spokojnie, czy trzeba mu pomóc?

- Pomoc chyba nie będzie konieczna… o ile przystaniemy na jego warunki.

- Nie podoba mi się kierunek w którym to zmierza…

- To akurat proste. Pan Idźkowski chce zemsty na kimś, kogo nazywa sprawcą swoich wszystkich krzywd… - Wyjaśnił Marvus, okrążając Dariusza.

- Czyli?

- Staszek August Poniatowski…

Siepacz uderzył się w czoło.

- Mogłem się domyślić…



- To proste… - Tłumaczył czerwonooki, płynąc nad podłogą tuż obok Darka. – Znajdujemy podnóżek Jekateriny, przyprowadzamy go do staruszka i pozwalamy wymierzyć sprawiedliwość. Problemy budowlane ustają, kierownictwo zamku płaci, a my szczęśliwie wracamy do Krakowa, gdzie z miłą chęcią spędzę kolejny dzień przed telewizorem.

- Widzę jedną wadę tego rozwiązania. Naprawdę musimy przyprowadzić go, jak by to nie brzmiało, żywcem?

- No, nasz architekt ma do niego osobistą urazę, a ganiać po zamku za nim nie zamierza. Trudno mu się dziwić, w końcu to właśnie przez tego ćwoka zamek przeszedł w obce ręce i dumna wizja naszego znajomego staruszka nie otrzymała szansy na realizację. – Ciągnął fantom.

- Ja nie o tym. Wiesz…

- Wiem. Nie przejmuj się, posłużę się tobą chwilę, odwalę całą robotę, a po wszystkim będziesz pamiętał tylko reklamę nowego robota kuchennego.

- O radości…



Połączenie żywej osoby i bytu nadnaturalnego dawało nowe możliwości. Pełna interakcja z otoczeniem i wrażliwość na otaczające dusze były niezaprzeczalnymi zaletami, przeciwstawionymi jednej poważnej wadzie: kruchości żywego ciała.

Sala Wielka była pusta… ale tylko dla żywych. Marvus patrzący oczami Dariusza widział dziki spęd.

Jako, że był to najmniej odpowiedni moment, zadzwonił telefon. Na ekranie znów wyświetliło się znamienne słowo: „Hanuś”.

- Halo? – W słuchawce rozległ się damski głos. – Daruś, mam problem… moja pralka chyba się zepsuła, wypuściła całą wodę i zalała mi mieszkanie… co mam z tym zrobić?

- Oż w mordę… - Marvus jęknął głosem Darka. – Niestety nie mogę odebrać telefonu, proszę zostawić wiadomość po sygnale.

Po tych słowach zatrzasnął klapkę.

- Oddzwonię jak tylko skończę łapać umarłych królów. Staszek? Wyjdź no przed szereg!



Odnalezienie konkretnej osoby w tłumie nie było proste, szczególnie jeśli zbiegowisko było dawno martwe. Niemniej jednak ostatni elekcyjny król Pierwszej Rzeczpospolitej dał się znaleźć nie tak daleko od znanego wcześniej położenia.



- Któż mnie woła? – Zapytał zahukany głos z końca sali.

- Staszek! Pamiętasz mnie? Marvus jestem! To znaczy aktualnie w ciele niejakiego Dariusa, spoko facet, ale trochę za bardzo zrzędzi.

- Czegóż ode mnie chcecie? – Zapytał.

- Jest sprawa. Znasz niejakiego Idźkowskiego? Architekt.

Stanisław August kiwnął przecząco głową.

- No tak, on się urodził w 1798… W każdym razie on chciałby trochę z tobą pogadać… rozumiesz, sprawy zamku i tak dalej. Było nie było rezydujecie w jednym budynku, więc najlepiej rozwiązywać wszelkie problemy w zarodku, szczególnie jeśli rzutują na świat zewnętrzny.

Mimo monologu król Poniatowski wciąż nie wyglądał na przekonanego.

- Posłuchaj… możemy porozmawiać po dobroci, albo… - Marvus pomachał dzierżonym w ręku mieczem i wskazał na niego ognistymi ślepiami.

- Czy ty mi grozisz? – Zapytał ekswładca.

- Można to tak określić…

- Co to ma oznaczać? Nie zamierzam znosić rozkazującego mi plebsu! To kolejna konfederacja, tak? Przeciw mnie, królowi z bożej łaski?

- Taa… - Fantom w ludzkim ciele oparł ostrze o bark. – Raczej z obsadzenia Moskwy. To jak będzie?

- Kim ty jesteś, żeby na mnie naciskać? Jekaterina? Nawiedził nas wywrotowiec!



Podmuch jak najbardziej realnego wiatru zdmuchnął kurz z podłóg i pajęczyny ze ścian. Przy akompaniamencie potwornego krzyku na posadzce Sali Wielkiej zmaterializowała się ciemna zjawa o zionących żółcią oczach i głębokim głosie, nie wspominając o wschodnim akcencie.



- No… - Stwierdził Marvus, podnosząc pożyczone ciało z podłogi. – TO jest demon.

- Gdie wy, LACHY?! – Zawyła Jekaterina, a że za życia również bardziej ceniła czyny niż słowa, z miejsca przystąpiła do natarcia.

Czerwonooki dwoił się i troił. Unikał ciosów jak mógł i tarzał się po bogato zdobionej posadzce, usiłując przy jakoś rozpracować carycę, nie bez powodu nazwaną za życia „WIELKĄ”. Pomimo usilnych starań jedynym sukcesem było utrzymanie pierwiastka ludzkiego w jednym kawałku. A walki nie wygrywa się samym uciekaniem.

- Szczwana bestia… Gdzie ty możesz mieć słabe punkty? – Zastanowił się w chwili wytchnienia.

Nie myśląc wiele przeszedł do ataku. Tnąc precyzyjne w wybrane partie przeciwniczki starał się znaleźć słabe punkty, jednak bez rezultatu. Katarzyna z lubością tłukła w zdobienia, łupiąc je na kawałki. Za to gdy ktoś chciał trafić ją jakimkolwiek orężem, ta po prostu rozpływała się.

- Cholera… gdzie mam cię uderzyć, żeby zabolało? W pieprzony plac czerwony?

- Dalej Katja, zgładź tę konfederację w zarodku! – Wyrwało się dawnemu władcy.

- Tu cię mam…

W okamgnieniu czerwonooki znalazł się przy Poniatowskim. Ten, kompletnie zaskoczony, nawet nie zauważył, jak przystawiono mu do szyi niebezpieczny nawet dla zjaw oręż.

- Jeden ruch Kaśka, a król maminsynków będzie krótszy o głowę.

- Nie! – Zakrzyknął Stanisław August. – Jekaterina, nazad! Proszę!

Zdziwiony demon zawahał się chwilę. Katarzyna zrobiła krok do przodu, potem dwa do tyłu, a widząc, że Marvus nie zamierza odpuścić jej kochasiowi, całkowicie wycofała się z pola bitwy.

- No… To teraz może pomówimy o twoim umówionym spotkaniu, co Stachu?





Droga krajowa numer siedem była o tej porze całkowicie pusta. Dla Dariusza, który dopiero co ocknął się we własnym wozie na poboczu brak świadków był wielką zaletą.

- Nareszcie. – Odezwał się znajomy głos, choć przynależących do niego czerwonych ślepi nie było nigdzie w pobliżu. – Ile można spać?

- Szczególnie gdy śni się o telezakupach, co? – Zapytał skołowany Siepacz.

- Nie narzekaj, pod twoją nieobecność zarabiałem dla ciebie pieniądze. – Odparł Marvus, wydobywając się z bocznego schowka i lokując na fotelu pasażera.

- To miło z twojej strony, że zabrałeś się do roboty zamiast podrywać panienki, jak masz w zwyczaju. Ile zarobiłeś? – Spytał kierowca, rozmasowując obolałą rękę.

- Podstawowa zapłata wynosiła dwa tysiące, ale po moim spotkaniu z pewną carycą stawka niestety nieco spadła.

- Co znaczy „nieco”? – Drążył dalej.

- No… do zera.

- Że jak? – Dariusz oniemiał na dźwięk tej rewelacji.

- To nie moja wina, że Jekaterina wkurzyła się na mnie i rozwaliła kilka posadzek, które, jak się okazało, nie miały być wymieniane podczas remontu. Gdybym ręką naszego zleceniodawcy nie podpisał, że zrzeka się roszczeń, byłbyś do tyłu kilkadziesiąt tysięcy. Biedak śni teraz o nowym tosterze… - Zamyślił się zadowolony z siebie fantom. - W każdym razie w stolycy jesteśmy spaleni.

- I tak wolałem Kraków… - Ze zrezygnowaniem odparł Darek

- Lepiej odpal ten silnik, zanim…

Policyjna syrena zawyła za stojącym samochodem.

- … No to masz przewalone.

- Zamknij się, bo zapłacę mandat za jazdę pod wpływem czerwonookiego fantomu.

- Pomyślą, że to coś na kształt zielonej wróżki?

- Dzień dobry! – Przywitał się salutując służbista za oknem. – Prawo jazdy, dowód rejestracyjny wozu… Obywatel Dariusz Siepacz, tak?

- Zgadza się.

- Co to się stało, że stoi pan na poboczu o tej porze?

- A, już miałem odjeżdżać, sprawdzałem drogę na mapie. – Stwierdził kierujący, usiłując wymigać się od dalszej rozmowy.

- Rozumiem. A jak się miewa miła pani?

- A dobrze panie władzo, nie narzekam… - Odparł przeistoczony w przygarbioną babinę Marvus. – Widzisz, mówiłam ci, że powinieneś już jechać, bo sprawisz komuś kłopot, ale mój wnuk od zawsze taki był panie władzo, nigdy nie słuchał starszych.

- A stul pysk… - Odparł Siepacz.

- Jak się pan zwraca do babci? – Oburzył się funkcjonariusz. – Proszę wyjść z wozu. Będzie badanie alkomatem.

- Wychodzi na to, że nawet mając nadnaturalny byt u boku podpada się pod to samo prawo co reszta… - Skwitował po cichu fantom.

Czerwonooka babcia uśmiechnęła się szeroko i sięgnąwszy do radia by podgłośnić zaczęła śpiewać wraz z lecącą akurat piosenką.

- … Kocham cię, kochanie moje… kocham cię, a kochanie moje… Kora kotku, czekaj na mnie, jeszcze cię kiedyś nawiedzę...
All you need is a clear horizon...

2
Bardzo fajny tekst. Pomysł dobry i równie dobrze zrealizowany. Choć i tak najbardziej podoba mi sie złośliwe dogadywanie między dwójką bohaterów. Ten moment rozśmieszył mnie najbardziej:
- Chyba coś słyszę… - Odezwał się w końcu Dariusz. – Zaraz… Czy ty śpiewasz…?

- Kocham cię a kochanie moje to… Co? To podłe insynuacje!


Natomiast dwa razy zraziłeś mnie, używając w dialogach formy "wcześniej wspomniany", jak tu:
Tuż za nim, równie cicho „wpłynął” wspomniany wcześniej Marvus
I jeszcze gdzieś był drugi podobny przypadek.

Tak poza tym, to nie mam się co czepiać.

3
Zacząłem czytać ze względu na gatunek. Bardzo lubię urban fantasy i... nie zawiodłem się. ;)



Tekst czyta się z przyjemnością i chyba o to chodziło. Pomysł nie jest specjalnie innowacyjny, czy nawet świeży, ale nadrabiasz lekkim piórem oraz fajnymi bohaterami.



Z rzeczy mniej fajnych to, co zwróciło moją uwagę, to że walka z Jekateriną mogłaby być lepsza, jakoś nie czuć intensywności, atmosfery... Ale tekst o placu czerwonym był super.



Zazgrzytało jeszcze to:


- Taa, a nadnaturalne byty są tu kustoszami… - Czerwonooki nie tracił żadnej szansy, by dogadać swemu towarzyszowi.


Może to kwestia gustu, ale według mnie takie wtrącenia można darować. Naiwnie brzmią. Po co opisywać coś, co już się pokazało? Czytelnik ma oczy. ;)



Tak czy siak, przyjemne, śmieszne opowiadanie.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Cóż, moim celem nie było łamanie konwencji tylko dostarczenie czytelnikowi niezobowiązującej rozrywki, co, mam nadzieję, zostało osiągnięte :)



To opowiadanie było całkowitą odskocznią od tego co pisuję na co dzień, ale widzę, że takie eksperymenty czasami się przydają. Zawsze można się przy okazji czegoś nauczyć.



Aha, i dzięki za wytknięcie błędów :)
All you need is a clear horizon...

5
Zgadzam się z przedmówcami co do wad.

Co do zalet też :)

Bardzo przyjemny tekst i jeśli masz jeszcze jakieś pomysły z tą dwójką - przelej na papier, bo bym sobie poczytała.



Gratuluję

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

6
Biodro pisze: Unikał ciosów jak mógł i tarzał się po bogato zdobionej posadzce, usiłując przy jakoś rozpracować carycę, nie bez powodu nazwaną za życia „WIELKĄ”.




Zaznaczone wywalić


Biodro pisze: Biedak śni teraz o nowym tosterze… - Zamyślił się zadowolony z siebie fantom. - W każdym razie w stolycy jesteśmy spaleni.




,,Stolicy” winno być



Takie małe potknięcia.



Opowiadanie mi się podobało. Czytało się płynnie. Bez większych zgrzytów. Bardzo dobrze dobrani bohaterowie, gdzie ich perypetie czyta się bardzo przyjemnie. Zgodzę z Patren, że pomysł nie jest innowacyjny, ale jednak jest w nim to co przyciąga czytelnika do przeczytania.


Patren pisze: Może to kwestia gustu, ale według mnie takie wtrącenia można darować. Naiwnie brzmią. Po co opisywać coś, co już się pokazało? Czytelnik ma oczy.




Z tym też się zgadzam.



Co mi się nie podobało. Zabrakło mi bliższego opisu bitwy między Jekateriną. To samo tyczy się dalszego ciągu tej historii (chodzi mi o to spotkanie Architekta z Stachem (dlaczego nie opisałeś tego?)). No, ale nic się wielkiego nie stało. :wink:



Pozdrawiam

Kat

7
Biodro napisał/a:

Biedak śni teraz o nowym tosterze… - Zamyślił się zadowolony z siebie fantom. - W każdym razie w stolycy jesteśmy spaleni.





,,Stolicy” winno być


Nie, nie! Powinno być stolycy właśnie! :) Koniecznie, zabraniam zmieniać :D

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

8
Kolejne pomysły już się kroją, czekają tylko na doszlifowanie i korektę. W najbliższym czasie powinienem coś tu dorzucić :)

A "stolyca" zostanie, nie ma innej możliwości :D
All you need is a clear horizon...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”