
Dario-grypa
Kicham twoimi włosami,
Krztuszę się, aż twarz czerwona niczym
Śnieg, na który zakochany szaleniec rozlał ze trzy wiadra farby.
I ja też rozlewam – herbatę,
Gdy twoje palce stoją mi w gardle i gilgoczą migdałki.
Śmieję się do rozpuku,
Gdy lekarstwem jest ostatnia ćwiartka czystej – jedyne nożyczki rzeczywistości,
Ciach, i oderwać można się od życia.
Lecz po co? Lubię na ciebie chorować,
W łóżku leżeć pod kołdrą twojego brzucha,
W gorączce majaczyć, jak furkocze ci w żyłach,
Niech to szlag, chyba z milion pociągów wiezie krew do serca,
Co mi śpiewa kołysankę:
Nie śpij, oczy otwórz, z warg zrób użytek
I robię, gdy trzeba zażyć tabletkę z witaminą życia,
Pastylkę z twoich policzków i języka,
Nie ma pudełka i ostrzeżeń odnośnie przedawkowania,
Wiec biorę ile dam radę, dopóty
Dopóki nie zasnę.
Gdy poduszka zbyt gorąca, można obrócić na zimną stronę,
A moja grypa jest jak lustro ognia,
A ja w nim płonę,
I zdaje się, że ogień w nocy mówi:
„Przytul mnie”
I się śmieje, że pachnę majerankiem,
A ja mu na to, że to perfumy potu.
I ogień gaśnie, gdy oczy zamykam, a ja czuję się,
jakbym grał w karty z dwutlenkiem węgla,
Co ta grypa go wydycha.
Liczę, liczę każdy raz, gdy głęboko westchnęła mi prosto w twarz
Chyba smutna (albo zadowolona?),
Że lekarz wciąż nie przychodzi,
Więc kicham jej włosami, w ustach mam słodką ślinę,
Co nią grypa pastowała buty, gdy na bal szła ciemną nocą,
I gdy wychodziła, powiedziała:
„Połóż sobie zimną szmatkę na czoło…”
I śmieję się, śmieję, gdy nie mogę oddychać przez ten katar,
Katar pukli włosów,
Nos zatkany, jakbym do czyjejś szyi go przycisnął.
Pewnie bym wyglądał jak mech na drzewie:
Zielony, chory człowiek na kolorowej brzozie,
Zdaje się, zakazanej rajskiej roślinie.
Bóg krzyknie: - Nie dotykaj Darii!
Lecz…
Ja już pośród traw w stronę brzozy płynę.
Wladimir Szewc
ps nie do końca białe to-to jest (kilka rymów się trafiło), wybaczcie Mistrzowi...
