Miłego czytania.
Wolumin
W głowie człowieka rodzą się jego największe problemy.Nie mam pojęcia, w którym momencie mojego życia się zjawiła. Może Upiorzyca była częścią mnie od zawsze. A może ja sama ją stworzyłam?
Ja jestem tą przepłoszoną, chorobliwie nieśmiałą częścią, która dużo się rumieni i często brak jej tchu. Ona jest do szpiku kości kobieca. Mądra, odważna, całkowicie bezwstydna i promieniująca dzikim, pierwotnym erotyzmem. To przez nią chodzę na obcasie, maluję się i w miarę znośnie czeszę.
Boże, ależ jej nienawidzę. I jakże ją kocham.
Co nas łączy, spaja, wciąż trzyma razem? Obie tęsknimy za Mistrzem. Wiem to – kiedy o nim mówimy, jej oczy mają taki niesamowity wyraz.
W każdym razie wszystkie kłopoty są przez nią. Ona jest dla nich jak latarnia morska dla statków. I jakimś cudem zawsze w takich sytuacjach podejmujemy złe decyzje. Złe dla nas, oczywiście.
Wszystko zaczęło się od romansu z A.G. Upiorzyca uwiodła nieszczęśliwego, zakochanego w nas przyjaciela... A co z zasadą „żadnej miłości między przyjaciółmi”, spytacie. Otóż to. Jak można się domyślać, do niczego dobrego to nie doprowadziło.
Byłyśmy wtedy związane z A., uroczym maturzystą. Swoją drogą, troszeczkę za nim tęsknię, kiedy Ona nie patrzy. Brak mi intymności naszego związku. Bezpiecznych godzin, które spędzałam w jego ramionach, wdychając zapach jego ciała i płonących świec.
Wracając do opowieści – wszyscy chyba wiedzą, że podstawą udanego związku jest dobry seks. A. nie był rewelacyjnym kochankiem, ba, doprowadzał Upiorzycę do szewskiej pasji. Ale uważała, że jest zabawny i to jej wystarczało.
Nasz romans z A.G. trwał całe 2 dni – dziękować Bogu, że tylko tyle. Biedny chłopak sam zrezygnował, najwyraźniej nie wytrzymując psychicznie. Nie bolałyśmy nad tym zbytnio, z resztą A.G. znalazł sobie potem bardzo miłą gotkę.
Zupełnie inną historią był K. Dwa lata starszy (a więc w wieku A.) cyniczny drań był wielką, niespełnioną miłością Upiorzycy. Myślę nawet, że kochała tylko dwóch mężczyzn – Mistrza i K. Niestety, K. był naszym przyjacielem, i to dość odpornym na jej wdzięki. Szalała z wściekłości, widząc J. przytulającą się do niego bezkarnie – była wściekła do tego stopnia, że pewnego dnia J. z nieznanych przyczyn upadła, uderzając głową w kamienną posadzkę. Dwa tygodnie spędziła w szpitalu...A Upiorzyca obłudnie wypytywała o jej zdrowie.
Dlaczego tak bardzo kochała K.? Myślę, że to dlatego, że musiała żebrać o każdą pieszczotę, że nie pozwalał jej być górą i nie grał w jej gierki.
Z każdym dniem przybliżającym K. do wyjazdu na Wyspy, robiła się coraz bardziej zdesperowana i przybita. Chyba właśnie dlatego rozstałyśmy się z A. Upiorzycę bolało to, że ten, którego kochała do utraty tchu woli spędzać czas z O., naszą przyjaciółką, niż z nami.
Niedługo po rozstaniu z A. na tej zwariowanej, surrealistycznej scenie pojawił się M.
Był znajomym A.G., uroczym młodym patriotą, który miał trzymać Upiorzycę twardą ręką. Ale czy to było możliwe? Nie sądzę.
Miałam sen.
W tej sennej marze M. smakował jak czekoladowe płatki do mleka. O ironio, każdy z naszych mężczyzn miał jakiś smak i zapach. A.G. smakował migdałami, A. herbatnikami a K... pachniał różą i ambrą, miał smak gorzkiej czekolady. Tej, której moja upiorna towarzyszka tak nienawidziła.
Taka była nasza młodość. Czujecie się wprowadzeni w naszą historię? To zaczynamy.
Woda szepce cicho, wpadając z szumem do wanny. Powietrze drży od zapachu jaśminu, uśmiecham się myśląc, że sprzedawczyni w drogerii była prawdziwym błogosławieństwem.
Sięgam po tubkę, która wypełnia moją dłoń białym, rozkosznie aksamitnym płynem.
Zdecydowanymi ruchami zmywam jego dotyk z mojego ciała, każdą pamiątkę, każde intymne wspomnienie. Wrzucam je, jak zdjęcia, w płomienie i spalam w oczyszczającym duszę ogniu. Płaczę, jednak uśmiecham się do zdumionego odbicia w lustrze, które przypatruje mi się już od pewnego czasu.
Otulam odtrącone, samotne ciało puchatym ręcznikiem, w milczeniu smakując ulgę.
Nie miałam pojęcia, że w moim mieszkaniu może być tak zimno.
- Niech Cię szlag, kaloryferze.
Czarna kotka w milczeniu przygląda się mojemu rytuałowi parzenia owocowej herbaty. Prycha cicho, kiedy drażni ją cynamon, na znak protestu zamiata podłogę ogonem i wpatruje się we mnie pełnymi złości, zielonymi ślepiami. Uśmiecham się do niej lekko i włączam Mozarta, mego ukochanego Wiedeńczyka, którego niegdyś słuchaliśmy razem z Mistrzem.
Mistrz...
Bezwiednie przesuwam palcem po chropowatej ramce zdjęcia. Wiem, że oczy zachodzą mi leciutką mgłą, a jeśli moje myśli zajdą zbyt daleko zaszklą się niebezpiecznie i sięgnę po lipową chusteczkę.
Otulam się flanelową, męską koszulą znalezioną w szafie. Pachnie jeszcze właścicielem, ulotnym zapachem, który moje delikatne nozdrza próbują nałapać jak najwięcej. Wzdycham. Wzdychamy. Sama nie wiem.
Jest nas dwie, czy może tylko jedna? Dwoje zielonych oczu, dwie ręce, dwie nogi, dwie piersi, dwie półkule mózgu. Nie mam zielonego pojęcia jak to działa. Ale ważne, że jakoś jest, że życie dalej się toczy, że jest wesoło.
Z westchnieniem zwijam się w fotelu i rozkładam laptopa. Lubię cichy stukot klawiszy, który w jakiś sposób przynosi ulgę skołatanym myślom, rozedrganym dłoniom. Mruczenie kota, ciepło koca i zaraz odpłynę...Odpłyniemy. W sen, we wspomnienia.
To ja się poruszyłam, czy świat?
*
Przez lata obserwowałem, jak zmaga się ze sobą, jak szamoce się w sieci, którą sama plecie. Jak traci bliskich, jak kocha, nienawidzi, jak tęskni i płacze nocami. Byłem pewien, że się nie podda. Była w końcu moją uczennicą, moją małą, piękną, zdolną dziewczynką. Nie dopuściłem jednak do siebie myśli, że może być swoim największym wrogiem. Że rozdwoi się i podzieli. Którą z nich kochałem tak, że musiałem odejść?
Wzdycham głęboko i upijam kolejny łyk gorącego, aromatycznego kakao. Patrzę, jak śpi z kotem na kolanach. Mozart już dawno wybrzmiał, Słońce zaszło, a ona dalej uśmiecha się do mnie przez sen – tak, wiem, że to do mnie. Chciałbym jej dotknąć, opuszkami palców zapamiętać kształt śmiejących się ust, troszkę za duży nosek, mocno zarysowane brwi. Chciałbym mieć pod powiekami zieleń jej oczu.
Odchodząc, myślałem, że to dobra decyzja. Chyba ją zniszczyłem miłością tak wielką, że aż zbyt egoistyczną. Ale naprawdę – kochałem ją jak nikogo na Ziemi i nigdy już tak kochać nie będę.
Budzi się i rozgląda czujnie, być może wyczuwając moją obecność. Gdybyż to tylko było możliwe, spędzić z nią jeszcze troszeczkę czasu, ukraść go wieczności...
Niestety.
Najwięcej płacimy za najdrobniejsze błędy.
*
Strumień wspomnień.
Drzewo, chropowata kora jabłoni, na którą wdrapywałam się w nadziei ogarnięcia całego świata wzrokiem. Zapach jabłek i odległe wołanie, tak, ktoś wołał moje, nasze imię. Skoszona trawa.
Archipelag miejsc i obrazów.
Gładka, chłodna powierzchnia pościeli pod palcami, moczona gorącymi kroplami łez. Czyje to wspomnienie, moje czy jej? Ból targający drobnym ciałkiem, wywijający na zewnątrz całe jestestwo...śmierć Mistrza. To nasz wspólny koszmar, nasz zapach herbacianych róż.
Symbole przepływającego czasu.
Klepsydra naszkicowana ołówkiem na białym parapecie, szczelnie osłonięta przed wzrokiem świata ciężką kotarą. Czas, w którym wierzyłam w to, że wszystko, co mnie otacza jest magiczne.
Te najskrytsze, chowane w głębi serca.
Śmiech A.G., kolor jego oczu i pocałunek, który sprowadzał mnie do domu. Nas. Raz w życiu byłyśmy wtedy pewne, że warto zdradzić wszystko, w co pokładałam, pokładałyśmy wiarę.
Głęboki oddech... I znów wracam do życia, aby wyrzucić wszystkie duchy, które zgromadziły się na strychu jak na jakimś tragikomicznym sabacie.