SZUJA
- Czy mógłbym prosić o wywiad?
Stał przede mną niski, młody człowiek, nerwowo przestępując z nogi na nogę. W ręku miął czapkę, przez ramię zwieszała mu się "reporterska" torba - przynajmniej taka w mniemaniu sprzedawczyni, która miała wyjątkowo paskudny dzień i bardzo chciała coś wcisnąć jakiemuś frajerowi. W drugiej dłoni ściskał dyktafon w pozycji "na baczność", odbezpieczony i groźnie wyglądający. Palec bielał na przycisku "pauza", jakby w obawie, że mogę nagle zdradzić tajemnicę Wszechświata, a on nie zdąży wcisnąć "startu", ku niepowetowanej stracie tego i dziewięciu następnych pokoleń. Na szyi dyndała mu się legitymacja prasowa. Westchnąłem.
- Proszę... pan wejdzie. - "Pan" ledwo przeszło mi przez gardło, ale chciałem póki co być uprzejmy.
Zamrugał zdziwiony, jakby się tego nie spodziewał.
- A... Tak, tak, oczywiście, dziękuję. Dziękuję bardzo - z wahaniem przekroczył próg. Zdjął płaszcz, zeszłoroczny model produkcji lokalnych zakładów odzieżowych. "Już dzisiaj zależy od polskiej odzieży następne tysiąc lat" o mało nie wyrwało mi się pod nosem bluźnierczo. Zaprosiłem go do środka i mechanicznie poprosiłem, by się rozgościł, z czego skwapliwie skorzystał, przysiadając półdupkiem na brzegu sofy i zakładając nogę na nogę w niezwykle niewygodnej pozycji - próbował wyglądać na wyluzowanego, wyglądał żałośnie. Założyłem się sam ze sobą, że nie wytrzyma tak dłużej, niż pięć minut. Milczałem wyczekująco, rozwalony wygodnie w fotelu. Uśmiechając się przepraszająco trzykrotnie sprawdził, czy dyktafon działa, po czym położył go z namaszczeniem na stoliku między nami. Zabezpieczył się podwójnie, wkładając do prawicy długopis i notesik. Zawodowiec.
- Tak... No więc, chciałem... Znaczy, przede wszystkim dziękuję za zgodę na rozmowę w imieniu swoim i czytelników mojego magazynu - wyrzucił z siebie szybko, nie próbując nawet maskować faktu, że była to wyuczona na blachę formułka. Pewnie każdego ranka wszyscy w redakcji stawali w szeregu i na znak dany przez naczelnego rypali "mantrę uprzejmego dziennikarza", żeby być przygotowanym w razie wu - Pracuję właśnie nad pewnym tematem... prezentujemy sylwetki popularnych ludzi i nie mogłem pominąć panu... pana - jeżeli pisał tak, jak mówił, to zaczynałem wątpić w celowość tej rozmowy. Przecież ten gość w swoim magazynie prowadzi kącik kulinarny i to w czasie Wielkiego Postu.
- W czym mogę panu pomóc? - hmm, nie było to nawet takie trudne. Kwestia wprawy. Odchrząknął.
- Jest pan członkiem zespołu ekspertów, pracującego na rzecz Komisji Preakcesyjnej - przerwał, zapewne w swoim mniemaniu znacząco - Ale ja... My chcielibyśmy porozmawiać z panem na tematy raczej nie związane z pana obowiązkami służbowymi. Naszych czytelników interesuje pan jako osoba, nie urzędnik... Czy nie ma pan nic przeciwko ujawnieniu kilku szczegółów z pana ogólnego światopoglądu? - spojrzał na mnie z niemym błaganiem w oczach. Ciekawe, co by mu zrobili w redakcji, gdybym odmówił? Wydąłem usta w udanym zamyśleniu.
- W sumie... Nie mam nic przeciwko. Niech pan pyta.
- Dobrze... Pierwsze pytanie do pana jako znawcy hippiki, słynie pan ze swojej stadniny pod Warszawą... Co pan sądzi o czarnym koniu europejskim?
Zaskoczył mnie całkowicie. W pierwszym odruchu chciałem sięgnąć po stojący na stoliku telefon, ale uświadomiłem sobie, że nie znam numeru miejscowego szpitala psychiatrycznego. Po chwili jednak dotarło do mnie: ten gość to nie wariat, to kretyn. Dobra, chcesz odpowiedzi, to masz.
- Czarny koń europejski to wyjątkowo skundlona rasa. Jeśli chce pan poznać moją opinię, wszystkich przedstawicieli tejże należałoby uśpić, gdyż stanowią obrazę zdrowego rozsądku samym swoim istnieniem. O wiele lepiej byłoby rozpowszechnić w Europie Araby, przynajmniej są czystej krwi - poczułem niemal wyrzuty sumienia, gdy zobaczyłem z jakim namaszczeniem pismak notuje te brednie; na szczęście przeszło mi, gdy zadał drugie pytanie.
- Jako poliglota... Co pan sądzi o dialekcie Jaques'a Chirac, prezydenta Francji?
Jak Boga kocham, to tacy ludzie dostają dzisiaj legitymacje prasowe? Świat się kończy.
- Dialekt pana Chiraca jest skandaliczny. Dobre szkoły niestety nie były w stanie wyeliminować wyraźnych prowincjonalizmów. Można zastosować tu pewne powiedzenie, a mianowicie: "Smaruj chłopa miodem, a chłop i tak będzie chłopem" - zerknąłem na zegar za plecami interviewer'a. Upłynęło już osiem minut, a on wciąż trwał w swojej ultra niewygodnej pozycji. Twardziel, musiałem mu to przyznać.
- Następne pytanie... Kogo uważa pan za największego człowieka historii najnowszej?
Zachichotałem w duchu. Podobne pytanie zadał kiedyś zięć Churchillowi. Ciekawe, czy gryzipiórek skojarzy anegdotkę.
- Benito Mussoliniego - rzuciłem szybko, czekając na jego reakcję. Nie zawiódł mnie. To się właśnie nazywa "dostać kociej mordy".
- Mussoli... niego? To niezwykle interesujące... Dlaczego? - długopis zamarł mu nad kartką reporterskiego notesu.
- Bo kazał rozstrzelać swojego zięcia - zaczynałem coraz bardziej bawić się tą sytuacją. Wyobrażałem sobie minę naczelnego, jak wyjaśnia dziennikarzynie, czemu ten materiał nie pójdzie do druku. I co może sobie z nim zrobić...
- Interesujące... - wymruczał szybko notując. Podniósł głowę - Z innej beczki. Jaką kuchnię pan preferuje?
- O, toleruję jedynie Włochów. Ich podejście charakteryzuje się niezwykle wysublimowanym smakiem.
- Zatem nie zgadza się pan z obiegową opinią, że haute cuisine jest najlepszą kuchnią Europy? - proszę, proszę. Musiał się w końcu pochwalić znajomością z Kopalińskim. Dam ci zadanie domowe, erudyto...
- De gustibus non est disputandum - rzuciłem niedbale - Osobiście odmawiam Francuzom prymatu w tej kwestii. Wolałbym już Wietnamczyków, oni przynajmniej nie tolerują mdłych formuł.
- Dziękuję... I ostatnie pytanie. Czy interesuje się pan sportem? - litości, czemu zawsze to pytanie musi paść, choćbyśmy nawet rozmawiali wcześniej o geometrii nieeuklidesowskiej? Czego ich uczą na tych studiach? "Ostatnim pytaniem dziennikarza przeprowadzającego wywiad jest zawsze pytanie o zainteresowania sportowe, zapisz Jasiu". Postanowiłem wytrącić go z równowagi.
- A pan? - błyskawicznie odwróciłem pytanie. Spojrzał zaskoczony.
- Ja..? Tak, lubię sport. Trochę piłkę nożną, lubię też... - urwał. Bystrzacha. Odchrząknął i intensywnie myślał przez sekundę - Ależ, abstrahujmy od moich zainteresowań. Naszych czytelników interesuje pan, nie ja - zachichotał nerwowo, z gracją wybrnąwszy z sytuacji. Przynajmniej w swoim mniemaniu.
- Oczywiście, przepraszam - zgodziłem się łaskawie - Lubię gry zespołowe, sytuacje, gdy zasada "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" staje się głównym etosem zawodników podczas sportowych zmagań. Amerykanie w tym celują: hokej, futbol. Gra cały zespół, a indywidualiści muszą ograniczyć swoje ambicje.
- Dziękuję, to rzeczywiście piękna zasada. No cóż... - sięgnął po dyktafon i pstryknął klawiszem - to by było wszystko. Bardzo, bardzo panu dziękuję za tę rozmowę - rzeczywiście wyglądał na wdzięcznego. Najwyraźniej wizja tygodnia o chlebie i wodzie w redakcyjnym lochu oddaliła się na bezpieczną odległość - Przypominam, że ma pan prawo do autory...
- Ależ nie mówmy o tym - energicznie zaprotestowałem wstając - Mam do pana pełne zaufanie. Nigdy nie wymagam prawa do tego od... - zawahałem się - ...czcigodnych przedstawicieli czwartej władzy - przeszło mi przez myśl, czy jednak nie byłoby lepiej zakończyć pierwszą wersją: "... nieopierzonych adeptów trudnego dziennikarskiego rzemiosła". Przewróci mu się we łbie. Proszę, aż poczerwieniał z dumy.
- Ależ, doprawdy... Dziękuję jeszcze raz. Do widzenia! - skierował swą osobę w stronę drzwi, próbując nieudolnie ukryć lekkie utykanie; a jednak wytrzymał w "pozycji znerwicowanego luzaka", choć przypłacił to skurczem nogi. Życie nie pieści...
- Nie ma sprawy. Do zobaczenia - z ulgą zamknąłem za nim dwuskrzydłowe wrota. Co za palant. Ach, zapomniałem spytać, kiedy będę mógł przeczytać ten wywiad. Cóż ze mnie za gapa. Spojrzałem na odbicie w lustrze. Ty wredna świnio, ty przewrotny draniu jeden... Ty niezła szuja jesteś, wiesz? Rechocząc wróciłem do lektury popołudniowej prasy.
* * *
Stało się to dwa dni poźniej. Pierwsze oznaki pojawiły się rankiem. Szofer, wiozący mnie do budynku ministerstwa był wyraźnie małomówny, za to często napotykałem jego badawcze spojrzenie w lusterku. Dziwne, nie chciał się dzisiaj pochwalić żadnym nowym słówkiem, jakiego nauczył się jego ubóstwiany, "niezwykle sprytny" wnuk? Może gówniarz posiadł już cały zasób zwrotów ze słownika poprawnej polszczyzny? Byłem jednak zbyt zajęty rozmyślaniem nad nowym projektem ustawy o cłach, który jak zwykle "na wczoraj" został przysłany do zaopiniowania z Kancelarii Sejmu, aby dochodzić przyczyn kiepskiego samopoczucia szofera. Sztywno skłonił mi się, otwierając drzwi, po czym unikając mojego wzroku wrócił za kierownicę. Wzruszyłem w duchu ramionami. W budynku ministerstwa nie od razu zorientowałem się, że coś jest inaczej niż zwykle, dopiero w windzie oświeciło mnie - było dziwnie cicho. Przynajmniej kiedy przechodziłem korytarzem. Większość urzędników cichła, wyraźnie czułem ich spojrzenia. Na karku, bo gdy ich mijałem patrzyli w inną stronę, mrucząc coś nieokreślonego w odpowiedzi na zdawkowe "dzieńdobry". Ki diabeł? Drzwi windy otworzyły się na drugim piętrze, ruszyłem w stronę swojego biura. Pani Basia musiała wyjść gdzieś na chwilę, jej krzesło za biurkiem było opuszczone. Minąłem sekretariat i wszedłem do swojej luksusowej nory, gdzie spędzałem większość czasu pracy. Rozrzuciłem na biurku Niezwykle Ważne Papiery i usiadłem wygodnie w fotelu. Wcisnąłem odruchowo przycisk interkomu, po czym cofnąłem rękę. Nie słyszałem, by sekretarka wróciła. Trudno. Sam muszę sobie zrobić kawkę... Jednak zanim wstałem zza pięknie rzeźbionego biurka, drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie i wszedł Szef. "Wparował" byłoby jednak lepszym określeniem na to entre wcielenia czystej furii. Wrosłem w fotel na widok jego fizjonomii - zazwyczaj opanowana, przystojna twarz była wykrzywiona w grymasie tłumionej resztką sił wściekłości; wyglądał, jakby właśnie się dowiedział, że jego wieloletnia małżonka była facetem zanim się poznali. W ręku ściskał jakieś pismo i kolorowy magazyn. Rzucił to na biurko przed moje oblicze.
- Podpisz - wycedził chrapliwie - Za pół godziny chcę to mieć u siebie - okręcił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Ogromnym wysiłkiem woli wyrwałem się ze stanu "totalnego zbaranienia", jak mawia mój syn - zresztą niesamowicie zdolny chłopak, jakby kto pytał.
- Ale o co chodzi..? Włodek, słuchaj... - Szef zatrzymał się w pół kroku w drzwiach. Obrócił lekko głowę w moją stronę.
- "Panie ministrze" - wysapał - Ty... Ty... głupi sk*synu. - W uszach pozostał mi trzask drzwi, a ja po raz drugi tego ranka zamieniłem się w żonę Lota. O co chodzi?! Spojrzałem na pomięte papiery, które nieledwie cisnął mi w twarz. Zaraz, to przecież "podanie o zwolnienie z aktualnie pełnionej funkcji"! Dymisja na własną prośbę?! O Boże! Ten magazyn... Wywiad..! Gorączkowo przerzucałem strony. Jest..! Zacząłem szybko czytać. Po chwili zrozumiałem... Poczułem pulsowanie w skroniach, serce zamieniło się w akrobatę, zaś w okolicach żołądka pojawiła się ołowiana kula, która przycisnęła mnie do wygodnego zazwyczaj fotela, który nagle zaczął przypominać "żelazną dziewicę". Poczułem, że się duszę, krawat chyba sam się zaciskał wokół mojej szyi. Zerwałem go histerycznie. Mroczki przed oczami przeszkadzały w czytaniu... Widziałem jak przez mgłę...
"(...) Poproszony o opinię na temat czarnego konia europejskich negocjacji akcesyjnych, Litwy, rozmówca stwierdził, cytuję: <<(...) To wyjątkowo skundlona rasa. Jeśli chce pan poznać moją opinię, wszystkich przedstawicieli tejże należałoby uśpić, gdyż stanowią obrazę zdrowego rozsądku samym swoim istnieniem. O wiele lepiej byłoby rozpowszechnić w Europie Arabów, przynajmniej są czystej krwi.>> (...) Według opinii interlokutora, dialektyka prezydenta Francji, pana Jaques'a Chirac'a jest: << (...) skandaliczna. Dobre szkoły niestety nie były w stanie wyeliminować wyraźnego prowincjonalizmu. Można zastosować tu pewne powiedzenie, a mianowicie: "Smaruj chłopa miodem, a chłop i tak będzie chłopem".>> (...) Zapytany o największego polityka w historii, który mógłby być wzorem w czasach integracji, wskazał bez wahania na Benito Mussoliniego, ojca włoskiego faszyzmu i dyktatora. Dodał ponadto, że takie właśnie włoskie <<podejście charakteryzuje się niezwykle wysublimowanym smakiem.>> (...) Kwestię przewodnictwa w strukturach europejskich mój rozmówca skomentował autorytatywnie: <<(...) Odmawiam Francuzom prymatu w tej kwestii. Wolałbym już Wietnamczyków, oni przynajmniej nie tolerują mdłych formuł>> (...) Najważniejszym etosem w zmaganiach przedakcesyjnych jest dla mojego rozmówcy zasada <<Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego>>; dodał ponadto, że odpowiada mu najbardziej amerykańska filozofia <<gry zespołowej (...) gdzie indywidualiści muszą ograniczyć swoje ambicje>> wyraźnie krytykując postawę żandarma Europy - Francji oraz Niemiec, którzy marzą o Superkontynencie pod swoim przewodnictwem. Czyżby ekspert od spraw europejskich przychylał się ku idei połączenia Polski z NAFTA'ą zamiast Z UE? (...)" Boże, przecież ja nic takiego... Jak on mógł... Poczułem sztywnienie lewej części ciała, ucisk w klatce piersiowej narastał do granic koszmarnego bólu, musiałem chyba uderzyć głową w kant biurka, bo coś czerwonego zasłoniło mi widok... Potem słyszałem krzyki, ktoś wzywał lekarza, ktoś mną szarpał... A potem nie było już nic. Ocknąłem się w pomalowanym na biało pomieszczeniu, zapach środków dezynfekcyjnych przyprawiał o mdłości. Szpital...
- Miał pan zawał - usłyszałem cichy głos obok siebie - Ale już wszystko dobrze, proszę odpoczywać - nawet nie zadałem sobie trudu, by spojrzeć na mówiącego. Kłamał. Nic nie było dobrze. Było cholernie daleko od dobrze. Byłem skończony. Raz na zawsze i definitywnie. Finito. Le fin. The end. Das ende. Kaniec. Kaputt... Przed oczyma stanął mi niewinnie uśmiechający się młody człowiek z dyktafonem, obramowany piekielnymi ogniami... Dziennikarz... Prawdziwa...
2
Hm.
Ja dziś nie używam oczu, więc nie jestem w stanie wychwycić błędów, acz żadnych rażących nie spostrzegłem. Gotów jestem uwierzyć, że albo ich tam nie ma albo są drobniuśkie jakieś.
No, nie licząc zapisu dialogów. Zaraz zresztą jakiś weryfikator wpadnie i wprowadzi Cię w arkana.
To opowiadanie jest jednocześnie bardzo dobre i przeciętne. Jest bardzo dobre w sposobie operowania językiem, poczuciu humoru (moje klimaty) i narracji - główny bohater ma ujmujący styl bycia. Czyta się szybko, bez zgrzytów i irytacji, z lekkim uśmiechem w kącikach ust. Ogółem fajnie.
Gorzej jest z historią. Zaczyna się ciekawie, ale - niestety - zacząć to nie sztuka. Potem całkiem w porządku się ciągnie, bez fajerwerków, acz nie jest źle. A potem nagle się urywa. Tzn. kończy się tak jakby musiała się kończyć, a nie chciała. Nie znaczy to że jest fabularnie zła. Jest przeciętna.
Jeśli powiesz mi, że to tylko pierwszy rozdział - odszczekam.
A all in all jest to całkiem zgrabna opowiastka. Z wyrazistymi postaciami, niezłym humorem i nienachalnym morałem.
Ja dziś nie używam oczu, więc nie jestem w stanie wychwycić błędów, acz żadnych rażących nie spostrzegłem. Gotów jestem uwierzyć, że albo ich tam nie ma albo są drobniuśkie jakieś.
No, nie licząc zapisu dialogów. Zaraz zresztą jakiś weryfikator wpadnie i wprowadzi Cię w arkana.
To opowiadanie jest jednocześnie bardzo dobre i przeciętne. Jest bardzo dobre w sposobie operowania językiem, poczuciu humoru (moje klimaty) i narracji - główny bohater ma ujmujący styl bycia. Czyta się szybko, bez zgrzytów i irytacji, z lekkim uśmiechem w kącikach ust. Ogółem fajnie.
Gorzej jest z historią. Zaczyna się ciekawie, ale - niestety - zacząć to nie sztuka. Potem całkiem w porządku się ciągnie, bez fajerwerków, acz nie jest źle. A potem nagle się urywa. Tzn. kończy się tak jakby musiała się kończyć, a nie chciała. Nie znaczy to że jest fabularnie zła. Jest przeciętna.
Jeśli powiesz mi, że to tylko pierwszy rozdział - odszczekam.
A all in all jest to całkiem zgrabna opowiastka. Z wyrazistymi postaciami, niezłym humorem i nienachalnym morałem.
Seks i przemoc.
...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com
...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com
3
Ale pokraczne określenie. A nie lepiej napisać: przewieszona przez ramię?W ręku miął czapkę, przez ramię zwieszała mu się
Jeszcze jedno spojrzenie na te zdanie.
Zgubiłeś podmiot i przez to wyszło, że torba ma paskudny dzień.W ręku miął czapkę, przez ramię zwieszała mu się "reporterska" torba - przynajmniej taka w mniemaniu sprzedawczyni, która miała wyjątkowo paskudny dzień i bardzo chciała coś wcisnąć jakiemuś frajerowi.
Chwila o przecinkach w podkreśleniu. Póki co jest wtrąceniem. Zobacz, że jak wytniesz to ze zdania, to nadal zachowuje swoją spójność. Wobec czego, wtrącenie ODGRADZASZ przecinkami - z jednej i z drugiej strony.- Proszę... pan wejdzie. - "Pan" ledwo przeszło mi przez gardło, ale chciałem póki co być uprzejmy.
- Proszę... pan wejdzie. - "Pan" ledwo przeszło mi przez gardło, ale chciałem, póki co, być uprzejmy.
Zdjął - oznacza czynność, nie atrybut mowy. Dlatego narracja leci z dużej litery.- A... Tak, tak, oczywiście, dziękuję. Dziękuję bardzo - z wahaniem przekroczył próg.
Nieprawidłowy szyk zdania - zgubiłem się przez to. Może coś tu pozamieniać, coś usunąć?"Już dzisiaj zależy od polskiej odzieży następne tysiąc lat"
Od polskiej odzieży będzie zależeć następne tysiąc lat.
Zwróć uwagę, że zmieniłem też czas, na przyszły - jako, że zdanie dotyczy przyszłości.
"W" - od Wojna. To skrót. Nie zapisujemy go fonetycznie, chyba, że jest wieloczłonowy, np. PKS, można zapisać pekaes (ale znowu, to zakrawa na kolokwializm, bo niby "baczki")...żeby być przygotowanym w razie wu
Przerysowane. Zamarł? Długopis?długopis zamarł mu nad kartką reporterskiego notesu
Gramatyka w dialogu obowiązuje. Wołacz: O!- O, toleruję jedynie Włochów.
Kwintesencja świadomości - skierować swoją osobę:)skierował swą osobę w stronę drzwi
Zależność, bo (albo dać myślnik)Pani Basia musiała wyjść gdzieś na chwilę, jej krzesło za biurkiem było opuszczone.
O tekście: Tak czytam, czytam, czytam i zaczynam się nudzić. Myślę, że do końca tak pozostanie. Jednak zawsze daję autorom kredyt zaufania. A nóż mnie porwą? W tym wypadku tak było, bo twist dwóch części opowiadania, czyli wywiadu a później jego interpretacji zrobił na mnie wrażenie. Pomysł dobry, i obrana droga dobra. W zasadzie, gdyby nie ten koniec to ten tekst byłby zwykłym, jakich wiele. Ale przez ciekawą fabułę i realizację pomysłu, zdecydowanie się wyróżnił. Uśmiałem się - więc rola humoreski została spełniona. Co jednak uśmiech skutecznie stępiło, to błędy: przecinki, zapis dialogów (ja to chyba piszę dzisiaj siódmy raz), kilka pokracznych zdań, jakieś nieskładne opisy. Na szczęście (w porównaniu do fabuły), można to usunąć.
O stylu: Lekki. Czasem bardzo lekki i przez ten zabieg "ogólnej lekkości" zrobiłeś błąd (jak dla mnie) niewybaczalny. Otóż twoi bohaterowie mówią tak samo, jąkają się tak samo i są tacy sami. Nie to jest jeszcze złe, bo bym przeżył. Ale ty prowadzisz narrację tak samo. A gdzie miejsca na charaktery? Odmienność?
Ogólnie, podobało mi się. Ciekawy pomysł jest tutaj dużym plusem. Nie mniej, praca, praca, praca - to wszystko przed tobą.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Bardzo dziękuje za uwagi - przeanalizowalem błędy i niezręczności i zgadzam się z krytyką bez zastrzezeń, wprowadzając korekty w styl. Domo arigato!
Jedno tylko wyjaśnienie, dotyczące fragmentu: "Już dzisiaj zależy..." - to w zamiarze parafraza słów Apelu Jasnogórskiego. "Już dzisiaj zależy od polskiej młodzieży następne tysiąc lat...". Ale uznaję to jednak za swój błąd - użyłem zbyt rozmytej aluzji, nie naprowadzając odbiorcy na źródło i zakładając błędnie, że Czytelnik musi znać wszystkie zwrotki wspomnianej pieśni kościelnej. To z kolei skłania mnie do dokładnych przemyśleń nad sposobem pisania dla odbiorcy "uniwersalnego", niekoniecznie pochodzącego z założonej przeze mnie instynktownie strefy kulturowej, światopoglądowej.
Jeszcze raz ogromne dzięki za pomocną krytykę, a i te kilka pozytywnych słów, wracam do ćwiczeń!
Jedno tylko wyjaśnienie, dotyczące fragmentu: "Już dzisiaj zależy..." - to w zamiarze parafraza słów Apelu Jasnogórskiego. "Już dzisiaj zależy od polskiej młodzieży następne tysiąc lat...". Ale uznaję to jednak za swój błąd - użyłem zbyt rozmytej aluzji, nie naprowadzając odbiorcy na źródło i zakładając błędnie, że Czytelnik musi znać wszystkie zwrotki wspomnianej pieśni kościelnej. To z kolei skłania mnie do dokładnych przemyśleń nad sposobem pisania dla odbiorcy "uniwersalnego", niekoniecznie pochodzącego z założonej przeze mnie instynktownie strefy kulturowej, światopoglądowej.
Jeszcze raz ogromne dzięki za pomocną krytykę, a i te kilka pozytywnych słów, wracam do ćwiczeń!
5
Błędy stylistyczne szczegółowo omówił Martinius, więc nie będę go dublował. Wspomnę tylko, że wielkim mankamentem tekstu jest to, że większość niezdarności językowej jest skumulowana na początku tekstu. Pamiętam, że raz już zabierałem się do czytania i przerwałem bardzo szybko - właśnie z tego powodu. A szkoda, bo jak widać dalej, pisać potrafisz. Styl masz dość lekki, nic mi w zasadzie nie przeszkadzało w tym, by wgryźć się w fabułę.
Chociaż jedna rzecz była bardzo irytująca - wielokropki... Czułem się... Nie wiem... No, tego... Strasznie nie lubię jak jest ich za dużo. Około czterdziestu! (nie licząc tych z artykułu, oznaczających skróty w tekście). Rozumiem, że to dialog, zawieszenie głosu, zająknięcie się, ale na miłość buską (od: Busko), nie tyle. Wielokropek w takich ilościach zostawmy nastolatkom
Pomysł wydał mi się bardzo dobry. Już podczas pytań dziennikarza zastanawiałem się: do czego też chłopak zmierza? I przyznam, że o ile nie byłem zaskoczony, że w ministerstwie dziwnie patrzono na bohatera, to czekałem, aż wyjawisz mi, co zostało opublikowane w gazecie. Nie spodziewałem się takiego rozwiązania. Nawet, mogę szczerze powiedzieć, spodobało mi się zakończenie. Kliknąłem "odpowiedź" i zamyśliłem się...
Zacząłem myśleć jak bohater. Pierwsza sprawa - minister niech mnie pocałuje w cztery litery - na podstawie wypocin jakiegoś szczyla mnie chce wywalić? No to spotkamy się w sądzie pracy. A ten gnojek? Albo jest bardzo głupi, albo jego naczelny ma głęboką kieszeń. Popłyną równo, jeden z drugim, zniesławienie, działanie na szkodę państwa. Nie skończy się na symbolicznym datku na rzecz chorych dzieci. Puszczę skur...bańców z torbami.
Niby było świetne, a jednak mój filtr nie przepuścił opowiadanka w całości i do końca. Zakończenie, summa summarum, nie było tak dobre jak mi się w pierwszej chwili wydawało. Trochę zbyt naiwne, jak dla mnie. Wydaje mi się, że nawet durny szmatławiec nie dopuściłby do publikacji tak ostrego tekstu bez autoryzacji, ze strachu przed wielotysięcznym pozwem. Ale to moje zdanie.
Pozdrawiam
Chociaż jedna rzecz była bardzo irytująca - wielokropki... Czułem się... Nie wiem... No, tego... Strasznie nie lubię jak jest ich za dużo. Około czterdziestu! (nie licząc tych z artykułu, oznaczających skróty w tekście). Rozumiem, że to dialog, zawieszenie głosu, zająknięcie się, ale na miłość buską (od: Busko), nie tyle. Wielokropek w takich ilościach zostawmy nastolatkom

Pomysł wydał mi się bardzo dobry. Już podczas pytań dziennikarza zastanawiałem się: do czego też chłopak zmierza? I przyznam, że o ile nie byłem zaskoczony, że w ministerstwie dziwnie patrzono na bohatera, to czekałem, aż wyjawisz mi, co zostało opublikowane w gazecie. Nie spodziewałem się takiego rozwiązania. Nawet, mogę szczerze powiedzieć, spodobało mi się zakończenie. Kliknąłem "odpowiedź" i zamyśliłem się...
Zacząłem myśleć jak bohater. Pierwsza sprawa - minister niech mnie pocałuje w cztery litery - na podstawie wypocin jakiegoś szczyla mnie chce wywalić? No to spotkamy się w sądzie pracy. A ten gnojek? Albo jest bardzo głupi, albo jego naczelny ma głęboką kieszeń. Popłyną równo, jeden z drugim, zniesławienie, działanie na szkodę państwa. Nie skończy się na symbolicznym datku na rzecz chorych dzieci. Puszczę skur...bańców z torbami.
Niby było świetne, a jednak mój filtr nie przepuścił opowiadanka w całości i do końca. Zakończenie, summa summarum, nie było tak dobre jak mi się w pierwszej chwili wydawało. Trochę zbyt naiwne, jak dla mnie. Wydaje mi się, że nawet durny szmatławiec nie dopuściłby do publikacji tak ostrego tekstu bez autoryzacji, ze strachu przed wielotysięcznym pozwem. Ale to moje zdanie.
Pozdrawiam