Sto lat...

1
Otwierając zaspane oczy był niemal całkowicie pewien, że tego ranka obudził go jakiś niewidzialny dotyk. Zwrócił swą twarz w kierunku jaskrawej bieli wpadającej do pokoju przez niewielkie okno, lecz nie zauważył nikogo.

Nastał świt.

Popielate chmury zaczęły tłoczyć się nad okolicznymi polami niczym statki wpływające do portu który dopiero co budził się z głębokiego snu; Dryfowały powoli, bez pośpiechu, obijając się bezgłośnie o czubki majaczących się w oddali drzew, zupełnie tak jakby w pewnej chwili miały niespodziewanie runąć na ziemię i otulić się w ich gęstwinie. Chłopak kontemplował ten obraz przez dłuższą chwilę; nie tak wyobrażał sobie pierwsze dni tegorocznej wiosny.

Z zadumy wyrwały go odgłosy kroków dochodzące z izby obok. W momencie kiedy jego bose stopy dotknęły podłoża poczuł na całym ciele nieprzyjemne uczucie chłodu. Podłoga, choć pokryta starym, bordowym dywanem z wzorkami modnymi w latach dziewięćdziesiątych, zdawała się przypominać bardziej taflę lodu niźli coś przyjemnego w dotyku.

Na długie i blade jak śnieg nogi wcisnął wiszące na krześle spodnie, po czym zbliżył się do komody i począł szukać czegoś cieplejszego do ubrania.

Wchodząc do kuchni zauważył, że matka siedzi już przy stole, ubrana na czarno, z włosami dopiero co upiętymi w warkocz i wzrokiem utkwionym w jakimś nieznanym punkcie. W piecu kaflowym tlił się jeszcze ogień; Całe pomieszczenie pachniało naparem z lipy, prawie tak jak kilka lat temu kiedy był jeszcze dzieckiem.

Nie odezwał się do kobiety ani słowem. Przeszedł tylko cichutko obok niej i otworzył drzwi wejściowe które rozdarły panującą wokół ciszę niemiłosiernym skrzypnięciem. Na dworze panował ziąb; powietrze przesiąknięte było zapachem kwitnących jałowców i nawozu. Na sąsiadującym podwórku stara sąsiadka, od kilku lat chora na cukrzycę i ledwie co widząca na oczy rzucała ziarno dla gdaczących wokół niej kur, mrucząc pod nosem wiadome tylko sobie słowa.

Chłopak powłóczył nogami w kierunku stojącej na drugim końcu placu latryny. Deski z których została zbudowana przed laty przez jego świętej pamięci ojca powoli butwiały od wilgoci, krusząc się i zieleniejąc.

– W lato trzeba bedzie zbudować nową – pomyślał zbliżając się do niewielkiej budki. – Niedługo to robaki do cna zeżrą, jak i tamtego.

Starając się skupić na codziennej porannej czynności i nie zwracać uwagi na czającego się na suficie latryny pająka, pomyślał o wszystkich rzeczach, które miał jeszcze dziś do zrobienia.

– Trzeba drzewa narąbać i pownosić żeby nie namokło – wyszeptał sam do siebie – I z Justyną się wieczorem zoboczyć…

Justyna… Ile to dni minęło odkąd widzieli się po raz ostatni? Ile dni pozostało jeszcze do momentu, w którym jej biały trzewik i jego czarny pantofel postawią pierwszy krok na ślubnym kobiercu?

– Siedem – usłyszał niespodziewanie chłopak, nie będąc całkowicie pewien, czy były to jego myśli, czy też jakieś obce podszepty. Do tego wielkiego dnia, kiedy to cała rodzina zjedzie się z najdalszych okolic żeby zobaczyć jak on, syn sołtysa i co za tym idzie spadkobierca kilku hektarów ziemi oraz córka miejscowego handlarza kiełbasą przysięgną sobie miłość aż po grób pozostało siedem dni.

Wszystko było już uzgodnione: ksiądz i organista opłaceni, remiza wynajęta i przystrojona, kucharki umówione; Troskliwa ciotka zamówiła nawet u Pana Boga pogodę na ten szczególny i niepowtarzalny w życiu każdego chrześcijanina dzień.

– Tylko żeby nie padało, oj żeby nie padało… - wymamrotał do siebie chłopak patrząc w kierunku zbliżających się chmur.

Pracował w gospodarstwie do późnego popołudnia. Znalazł jednak w sobie resztki sił aby spełnić ostatni już cel jaki wyznaczył sobie tego dnia. Umył się więc naprędce i założył swoją ulubioną, wykrochmaloną i wyprasowaną białą koszulę bez jednego guzika.

Justyna czekała na niego jak zwykle w swoim pokoju. Tamtego wieczoru wybrali się na spacer nad staw Jana.

- Boisz się? – zapytała dziewczyna idąc wolnym krokiem.

- Czego miałbym się bać? – odpowiedział. Nie wiedzieć czemu, brzydził się na nią spojrzeć.

- No, ślubu?

- To chyba normalne – odparł niemal automatycznie. Przez chwilę nie słyszał nic prócz szumu drzew i bicia własnego serca.

Nazajutrz, jak w każdy zwyczajny poniedziałkowy poranek wybrał się podmiejskim autobusem do miasta aby wykupić w aptece leki dla matki i załatwić kilka ważniejszych rzeczy.

Olbrzymie wieżowce ustawione w szeregu po obu stronach ruchliwej alei od dziecka budziły jego podziw i zdumienie. Często przechodził tamtędy z głową podniesioną w górę słysząc tylko świst samochodów pędzących w tę i z powrotem niczym pistoletowe kule. Patrzył na ludzi idących chodnikiem, kobiety, mężczyzn i dzieci, a zwłaszcza mężczyzn, którzy wyglądem tak bardzo różnili się od tych wieśniaków mieszkających w jego okolicy; Niektórzy z nich nosili spodnie zbyt małe i za ciasne, inni zaś, jakby z zamiarem odróżnienia się od tych pierwszych, zakładali portki za szerokie i z krokiem niemalże dotykającym ziemi.

Tutaj, w centrum wielkiego miasta nikt nie miał jednak potarganych włosów, poplamionych ubrań czy zaniedbanych paznokci; Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie obserwując wszystkie przechodzące obok, bezimienne twarze.

Jak zawsze zatrzymał się na placu przy którym znajdował się budynek banku. Za wielkimi szklanymi szybami widać było pięknie urządzone wnętrza przy których jego skromny, dwupokojowy domek który dzielił z matką przypominał co najwyżej pośredniej klasy oborę. Jakaś kobieta siedziała w czerwonym fotelu przed biurkiem pracownika rozmawiając pewnie o swoich oszczędnościach, udając że ma do swojego rozmówcy pełne zaufanie. W pewnej chwili pracownik podał jej do podpisania jakiś papier. Ta przyjrzała się uważnie kartce po czym zamieniła z nim jeszcze parę zdań i wyszła.

Dopiero w momencie kiedy kobieta wstała z fotela chłopak mógł przyjrzeć się twarzy pracownika nieco bliżej. Choć widział ją już chyba ze sto, a może i nawet tysiąc razy, zawsze potrafił dostrzec w niej coś nowego. Za każdym razem kiedy przyjeżdżał do miasta wybierał tę samą trasę tylko po to by choć na chwilę stanąć w miejscu z którego mógł przyjrzeć się urzędnikowi.

Tak nieprzemiennie od dziewięciu miesięcy, wśród deszczu, śniegu, w promieniach słońca czy ulewie spadających liści.

Początkowo nie wiedział, co skłania go do tak dziwnych zachowań.

– Następnym razem już tamtędy nie pójdę – powtarzał sobie w duchu po czym i tak wracał ciągle w to samo miejsce. Skryty wśród tłumu starał się sfotografować w myślach twarz mężczyzny, zapamiętać ją jak najlepiej by przypominać sobie o niej każdej nocy przed pójściem spać. Przez kilka ostatnich miesięcy ta twarz, tak znajoma i tak obca zarazem stała się dla niego czymś wyjątkowym, a bank miejscem cotygodniowej pielgrzymki, pielgrzymki która umacniała go w wierze i nigdy nie pozwalała stracić nadziei.

Z rozmyślań wyrwał go dopiero rozchodzący się gdzieś w oddali dźwięk kościelnych dzwonów. Chłopak spojrzał na mężczyznę po raz ostatni; Miał już ruszyć przed siebie kiedy ze zdumieniem spostrzegł, że ten najwyraźniej wyczuł na sobie jego wzrok. Przyspieszył więc kroku starając się nie zatrzymywać ani na chwilę. Z każdą mijającą sekundą zdawało mu się że ludzie, samochody i budynki zlewają się w szarą, bezkształtną masę. Nie był pewien czy ktoś w ogóle za nim podąża; Jedynym co miało znaczenie była ucieczka jak najdalej od tego przeklętego miejsca.

Wracał do domu siedząc z twarzą wlepioną w autobusową szybę. Krople deszczu - łzy aniołów którymi został ochrzczony - były zimne; Spływały delikatnie po jego twarzy szukając jakby po omacku ciepła w słonych stróżkach które sączyły się z oczu chłopaka. W oddali przemykały znaki, kościoły i gospodarstwa. Wydawało mu się dziwne, że płacze, bowiem udało mu się tego uniknąć nawet na pogrzebie własnego ojca.

Wonczas nie słyszał jednak tego pęknięcia, które dziś rozbrzmiewało echem gdzieś w jego wnętrzu, rysy która zadała ból silniejszy od wszystkiego co kiedykolwiek w życiu czuł.

Ślub odbył się zgodnie z planem. Na uroczystość zjechała się cała rodzina, zarówno ze strony panny młodej jak i pana młodego. Młodzi przyrzekali sobie miłość w swojej rodzinnej parafii, tak jak to sobie ongiś wymarzyli. Wszystko wydawało się być zapięte na ostatni guzik; Nawet słońce spojrzało na chwilę zza chmur kiedy stali przy wejściu do kościoła czekając na rozpoczęcie ceremonii. Ksiądz proboszcz wysilił się bardziej niż zazwyczaj i odprawił takie kazanie jakie rzadko słyszano we wsi, choć i tak po wyjściu z kościoła mało kto już o tym pamiętał.

- Ja, Justyna, biorę sobie ciebie za męża – powtórzyła za kapłanem dziewczyna nie spuszczając wzroku z twarzy przyszłego męża. Jej głos był wyraźny, czysty.

- Ja, Marcin, biorę sobie ciebie za żonę – powiedział chłopak z uśmiechem na twarzy po czym włożył na rękę swojej wybranki złoty krążek.

Kiedy wychodzili organista zagrał Marsz Mendelsona, melodię która choć świecka obydwojgu nowożeńcom kojarzyła się ze ślubem. Marcinowi przez chwilę wydawało się, że w jednej z ostatnich ławek widzi urzędnika bankowego który uśmiecha się do niego z radością. Zamknął oczy. Kiedy otworzył je ponownie zobaczył już tylko sylwetki ludzi ustawionych na zalanym popołudniowym słońcem placu kościelnym.

- Sto lat młodej parze! – krzyczeli wszyscy z radością.

- Sto lat… - powiedział do siebie chłopak po czym pocałował żonę. – Sto lat…

2
Czytajac poczatek, nie bylam pewna czy chodzilo o wspolczesnosc, czy czasy Krzyzakow. Ciezko mi w kilku slowach okreslic, z czego to wynika. Twoj jezyk jest na moj gust nieco dziwny... Slowa, typu "nizli" naprawde sprawiaja, ze czuje sie nieco nieswojo, mimo iz sama lubie czasami uzywac slow... gornolotnych.

Jako ze opisujesz wies (o ktorej ja calkowicie nie mam pojecia), fakt iz wywolales takie zmieszanie w czytelniku, moznaby ci zaliczyc na plus. W koncu chodzi o to, by czytelnik mogl poczuc atmosfere opisywanego miejsca. Tyle ze ta Twoja wies wyszla na wioske z epoki Zbyszka z Bogdanca. Takie odnioslam wrazenie.

Owe czasy w polaczeniu z opisami quasi-poetyckimi natury niestety powoduja niesmak. Inni musielibi sie jeszcze na ten temat wypowiedziec. Ja po prostu nie lubie opisow w stylu
Popielate chmury zaczęły tłoczyć się nad okolicznymi polami niczym statki wpływające do portu który dopiero co budził się z głębokiego snu; Dryfowały powoli, bez pośpiechu, obijając się bezgłośnie o czubki majaczących się w oddali drzew, zupełnie tak jakby w pewnej chwili miały niespodziewanie runąć na ziemię i otulić się w ich gęstwinie.
Kojarzy mi sie to z poetyckimi ambicjami gimnazjamisty, licealisty z reszta tez. Moze to tylko moje odczucie.

Nie wiem tez, czy brak jakiejkolwiek akcji w tym tekscie bylo zamierzone (by zapewne przelozyc wiejskie nudy), ale, uwierz, ze trzeba sie zmusic, by dotrzec do momentu z bankiem. Potem nie jest lepiej. Jakas mala akcyjka i byloby ciekawiej. A tak odnosze wrazenie, ze przeczytalam jeden dlugi opis. Dialogi, ktore wstawiles, okazuja sie tu calkowicie niepotrzebne. Ani nie oddaja osobowosci postaci, ani nie ozywiaja tresci.

A, i zapomnialabym...
Justyna… Ile to dni minęło odkąd widzieli się po raz ostatni? Ile dni pozostało jeszcze do momentu, w którym jej biały trzewik i jego czarny pantofel postawią pierwszy krok na ślubnym kobiercu?

– Siedem – usłyszał niespodziewanie chłopak, nie będąc całkowicie pewien, czy były to jego myśli, czy też jakieś obce podszepty.
To kto to w koncu powiedzial to "Siedem" ? Smiesnie to troche brzmi, szczegolnie po tym, jak czytelnik odkrywa, iz slub jest juz zaplanowany. Wynika z tego, iz to bohater podswiadomie sobie odpowiedzial. Dlaczego wiec "uslyszal niespodziewanie" ta odpowiedz ? Gdyby data byla jeszcze nieustalona, moznaby dopatrzec sie tu elementow fantastyki. A tak wydaje mi sie to nieumiejetna proba pokazania, iz do slubu juz tak niewiele dni i bohater az sie dziwi, jak ten czas szybko mija (badz jak niewiele czasu na wolnosci mu pozostalo.)

Zrobiles tez bardzo duzo bledow interpunkcyjnych.

Podkreslam plus: dobry opis atmosfery wsi.

Pozdrawiam.
Lodowka jest przyczyna, dla ktorej wywoluje wojne cynikom.

3
Zwrócił swą twarz w kierunku jaskrawej bieli wpadającej do pokoju przez niewielkie okno, lecz nie zauważył nikogo.


swą - zbędne

jaskrawa biel - ciężkie zestawienie, trudne skojarzeniowo

niewielkie okno - epitet obciąża zdanie przez co staje się za długie i toporne, proponuję samo okno


Nastał świt.


Zamieszanie totalne. Nastanie świtu nasuwa ciąg skojarzeń barwnych nie pasujących do wcześniejszej "rażącej bieli". Czytelnik nie wie co się dzieje. Jakie światło wpadało przez okno? Chyba nie dzienne? Niczego nie objaśniłeś.



Popielate chmury zaczęły tłoczyć się nad okolicznymi polami niczym statki wpływające do portu który dopiero co budził się z głębokiego snu; Dryfowały powoli, bez pośpiechu, obijając się bezgłośnie o czubki majaczących się w oddali drzew, zupełnie tak jakby w pewnej chwili miały niespodziewanie runąć na ziemię i otulić się w ich gęstwinie.


Nie no, fajnie, że poetyzujesz ale bez przesady!



-z tym portem to poległeś na wejściu, przesycony opis, zdanie za długie i obciążone stylistycznie



-majaczących "się", jeżeli już to "majaczących w oddali drzew"


zupełnie tak jakby w pewnej chwili miały niespodziewanie runąć na ziemię i otulić się w ich gęstwinie.


-ta część zdania w odniesieniu do poprzedniej wymaga poprawy ze względu na błąd zakrawający na błąd następstwa i problem logiczny. W "ich" gęstwinie, czyli w gęstwinie drzew? Ostatnim rzeczownikiem była "ziemia", poza tym, występuje logiczny zgrzyt. Upadek na ziemię oznacza upadek na grunt, nie powyżej gruntu (w korony drzew).


kontemplował ten obraz


-nie ładne brzmienie


dotknęły podłoża poczuł na całym ciele nieprzyjemne uczucie chłodu. Podłoga, choć pokryta starym, bordowym dywanem z wzorkami modnymi w latach dziewięćdziesiątych, zdawała się przypominać bardziej taflę lodu niźli coś przyjemnego w dotyku.




-"podłoga"--->"podłoże", zgrzyt powtórzeniowy

-a propos podłogi, kiedy mówisz o lodzie masz na myśli wrażenie dotykowe, tak? Podłoga może być przyjemna w dotyku? Nie bardzo, prawda?

-"niźli" to bardzo zgrzybiały archaizm, nie pasuje do stylu wypowiedzi


począł szukać


-to samo co z "niźli", musisz wiedzieć, że teksty stylizowane na archaiczne mają inną składnię a to co ty proponujesz nie przystaje do któregokolwiek z dawnych wzorców.


upiętymi w warkocz


zaplecionymi - upiąć można kok


Całe pomieszczenie pachniało naparem z lipy, prawie tak jak kilka lat temu kiedy był jeszcze dzieckiem.


-odsyłasz mnie do punktu w przeszłości? Złe złożenie zdania, nieestetyczne i problematyczne.


powietrze przesiąknięte było zapachem kwitnących jałowców i nawozu.


- zarówno "pachnięcie" jak i "kwitnienie" odniosłeś do nawozu a tutaj jakaś sprzeczność wypada, prawda? Nie ustawiaj blisko siebie rzeczowników naznaczonych pozytywnie i negatywnie.


ziarno dla gdaczących wokół niej kur


-rzucała ziarno komu? czemu? - kurom. Dlaczego? Dlatego, że przymiotnik "gdaczące" rozgranicza rzeczowniki "ziarno" i "kury", wprowadza zamieszanie. Poza tym, nie wiem czy kury gdaczą dookoła kogoś, niby tak, niby to jest możliwe, ale nie brzmi dobrze.


– W lato trzeba bedzie zbudować nową – pomyślał zbliżając się do niewielkiej budki. – Niedługo to robaki do cna zeżrą, jak i tamtego.


-zwykle nie czepiam się wypowiedzi postaci ale teraz się przyczepię. "do budki (rodzaj żeński), "niedługo to (rodzaj nijaki) robaki do cna zeżrą", rozumiesz problem? Nawiązanie do ojca mało wyraziste, nieczytelne.



J
ustyna… Ile to dni minęło odkąd widzieli się po raz ostatni? Ile dni pozostało jeszcze do momentu, w którym jej biały trzewik i jego czarny pantofel postawią pierwszy krok na ślubnym kobiercu?


- Jej trzewik i jego pantofel? Fajnie. Co to za czasy są? Jeżeli współczesne, żadna panna młoda w trzewikach do ślubu nie pójdzie, jeżeli dawne, to żaden pan młody (ze wsi) nie mógłby sobie pozwolić na pantofle.


– Siedem – usłyszał niespodziewanie chłopak


-zaduma na kiblu, tak jest;D


– Tylko żeby nie padało, oj żeby nie padało… - wymamrotał do siebie chłopak patrząc w kierunku zbliżających się chmur.


-no to dalej siedzi na tym kiblu czy nie? Przeskok nie ustala czasu.


- Czego miałbym się bać? – odpowiedział. Nie wiedzieć czemu, brzydził się na nią spojrzeć.


-czego, czemu - zgrzyt


nie słyszał nic prócz


-nie słyszał "niczego"


podmiejskim autobusem do miasta


-podmiejskim do miasta, wiesz, że zgrzyta, nie?


Olbrzymie wieżowce ustawione w szeregu po obu stronach ruchliwej alei od dziecka budziły jego podziw i zdumienie.


-Więc to jednak czasy współczesne! Czy ten człowiek ma jakiś problem z percepcją?


świst samochodów pędzących w tę i z powrotem niczym pistoletowe kule.


-pistoletowe kule? Brzydko, oj brzydko.


różnili się od tych wieśniaków mieszkających w jego okolicy; Niektórzy z nich nosili spodnie zbyt małe i za ciasne, inni zaś, jakby z zamiarem odróżnienia się od tych pierwszych, zakładali portki za szerokie i z krokiem niemalże dotykającym ziemi.


-Byłeś kiedyś na wsi? Myślisz, że ludzie na niej mieszkający tak bardzo różnią się od "miastowych"? Pytam o młodych. Poza tym "wieśniak" to określenie pejoratywne we współczesnym języku polskim.


nikt nie miał jednak potarganych włosów, poplamionych ubrań czy zaniedbanych paznokci; Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie obserwując wszystkie przechodzące obok, bezimienne twarze.


-co ubrania mają wspólnego z twarzami? Przeniesienie wizerunku ogólnego na "twarze" nie zadziałało


zatrzymał się na placu przy którym znajdował się budynek banku.


-się, się

Jakaś kobieta siedziała w czerwonym fotelu przed biurkiem pracownika rozmawiając pewnie o swoich oszczędnościach, udając że ma do swojego rozmówcy pełne zaufanie. W pewnej chwili pracownik podał jej do podpisania jakiś papier. Ta przyjrzała się uważnie kartce po czym zamieniła z nim jeszcze parę zdań i wyszła.


-zdanie monstrum. Jaki pracownik? Czytelnik zdezorientowany. Konstrukcja z fotelem i długie rozwinięcie mniemania rozwala strukturę. Siedząc-->udawała? Tak to się czyta w domyśle.

Potem, "przyjrzała się uważnie kartce (...) zamieniła z nim jeszcze parę zdań", dopisz o kogo chodzi, ok? Wcześniejsze wtrącenie zdegradowało w świadomości tego "pracownika".


Dopiero w momencie kiedy kobieta wstała z fotela chłopak mógł przyjrzeć się twarzy pracownika nieco bliżej. Choć widział ją już chyba ze sto, a może i nawet tysiąc razy, zawsze potrafił dostrzec w niej coś nowego. Za każdym razem kiedy przyjeżdżał do miasta wybierał tę samą trasę tylko po to by choć na chwilę stanąć w miejscu z którego mógł przyjrzeć się urzędnikowi.


-dobra, przed chwilą wyszła a teraz dopiero wstaje, logiczny błąd

-powtórzenie opisu czynności


ulewie spadających liści.


-dysonans, gdyby to był tekst poetycki dałabym spokój


Przez kilka ostatnich miesięcy ta twarz, tak znajoma i tak obca zarazem stała się dla niego czymś wyjątkowym, a bank miejscem cotygodniowej pielgrzymki, pielgrzymki która umacniała go w wierze i nigdy nie pozwalała stracić nadziei.


-błąd następstwa bank--->umacniała go, widzisz?

Poza tym, bardzo ładne zdanie, gratuluję.


ze zdumieniem spostrzegł, że ten najwyraźniej wyczuł


-Zagubienie osoby


Krople deszczu - łzy aniołów którymi został ochrzczony - były zimne; Spływały delikatnie po jego twarzy szukając jakby po omacku ciepła w słonych stróżkach które sączyły się z oczu chłopaka.


-z tymi łzami to całkiem ładnie ale niestety nie pasuje zupełnie do całości, konstrukcja zdania jest błędna. Wywalić te stróżki.


Wydawało mu się dziwne, że płacze, bowiem udało mu się tego uniknąć nawet na pogrzebie własnego ojca.


-bowiem- wywalić

-się, się - powtórzone


Wonczas nie słyszał jednak tego pęknięcia, które dziś rozbrzmiewało echem gdzieś w jego wnętrzu, rysy która zadała ból silniejszy od wszystkiego co kiedykolwiek w życiu czuł.


-"Wówczas"

-poetyckie słyszenie pęknięcia radzę zastąpić "czuciem" bo za moment wspominasz o rysie a rysy nie da się usłyszeć i nawet metaforycznie brzmi to źle. Brzmi tym gorzej, że na końcu zdania piszesz "wszystkiego co kiedykolwiek w życiu czuł". Logika siadła.


Na uroczystość zjechała się


-się wywalić


sobie miłość w swojej rodzinnej parafii, tak jak to sobie ongiś wymarzyli


-wywalić "swojej" i ongiś bo z tymi archaizmami to już przesada


i odprawił takie kazanie


-wygłosił, odprawić można msze. Można też "prawić" kazanie ale prawienie i odprawienie to co innego w znaczeniu współczesnym.


choć i tak po wyjściu z kościoła mało kto już o tym pamiętał.

- Ja, Justyna, biorę sobie ciebie za męża – powtórzyła za kapłanem dziewczyna nie spuszczając wzroku z twarzy przyszłego męża. Jej głos był wyraźny, czysty.


-pomieszane czasy. Już wyszli z kościoła (domyślnie, jest po wszystkim) a tu nagle ceremonia


Kiedy wychodzili organista zagrał Marsz Mendelsona, melodię która choć świecka obydwojgu nowożeńcom kojarzyła się ze ślubem.


-słaba argumentacja, ślub jest także świecki


Marcinowi przez chwilę wydawało się, że w jednej z ostatnich ławek widzi urzędnika bankowego który uśmiecha się do niego z radością. Zamknął oczy. Kiedy otworzył je ponownie zobaczył już tylko sylwetki ludzi ustawionych na zalanym popołudniowym słońcem placu kościelnym.


-czegoś tu nie rozumiem. Skoro widział ławki, to był wewnątrz kościoła, tak? W takim razie jak mógł ujrzeć też plac (domyślnie na równi z ławkami)? Źle to jest złożone.





Ufff... ale się umęczyłam



Tekst jak widzisz cały do poprawy. Jest jeszcze trochę mniejszych błędów ale już nie wymieniałam bo siły mi brakło.

Kilka słów na koniec.

Skąd te archaizmy? Czasy są współczesne, tak? Język opowiadanka brzmiał nienaturalnie. Chyba słabo się orientujesz w kwestii stylizacji gwarowej i staropolskiej.

Potwornie zdegradowałeś środowisko wiejskie, wiesz o tym? Całe szczęście, że nie mieszkam na wsi, byłabym bardzo zła.

Co do treści - zerowa, aczkolwiek moment z urzędnikiem mnie zaciekawił. Nie pociągnąłeś tego niestety i zakończyłeś nagle, bez wyrazu.



Tekścik bardzo słaby, nierówny. Nie poetyzuj tak nachalnie, chyba, że naprawdę potrafisz. Dużo pracy jeszcze, dużo pracy.



Powodzenia!













[/quote]
Sprzeczne sprzeczności są podniecające. Taki mały zabieg a cieszy.

4
Popielate chmury zaczęły tłoczyć się nad okolicznymi polami niczym statki wpływające do portu[1] który dopiero co budził się z głębokiego snu; [2]Dryfowały powoli, bez pośpiechu, obijając się bezgłośnie o czubki majaczących [3]się w oddali drzew, zupełnie tak [4]jakby w pewnej chwili miały niespodziewanie runąć na ziemię i otulić się w ich gęstwinie.
[1] - brakujący przecinek, przed który
[2] - po dwukropku/średniku kontynuujesz z małej literki
[3] - wyciąć zaimek, bo jest zbędny
[4] - brakujący przecinek.

Ogólnie to zdanie jest ładne, plastyczne i rzeczowe, jednak wymaga korekty, aby lśniło.
dopiero co upiętymi w warkocz
jak warkocz, to raczej splecionymi. Upięte to w kok raczej...
wymamrotał do siebie chłopak
ponieważ narracja cały czas dotyczy chłopaka, informacja ta jest zbędna.
Justyna czekała na niego jak zwykle w swoim pokoju.
tak czytam, czytam i widzę, że z przecinkami to u ciebie słabiuuuuuutko.
Zobacz, jak to powinno wyglądać.
Justyna czekała na niego, jak zwykle, w swoim pokoju.

ponieważ "jak zwykle" jest wtrąceniem, bez którego zdanie spełnia tę samą funkcję, owe wtrącenie oddzielasz przecinkami (przed i po).
każdej nocy przed pójściem spać.
łomatko! Przed snem


Tekst zrobił na mnie aż dwa wrażenia. Pierwszym, co mnie poraziło (dosłownie), była fatalna interpunkcja - no co jak co, ale żeby nie znać bardzo prostej zasady (z wyjątkami), że przed który stawia się przecinek? Ogólnie pod względem interpunkcji jest tragicznie, że hej. Ale to w tym wypadku mniej ważne (dziwne, prawda)?

O ile strona techniczna tekstu leży i wymaga potężnej korekty, to zestawienie tego z treścią sprawia co najmniej zakłopotanie. Przecież tekst jest świetny! Podoba mi się bogactwo wyrazów, metafor - a co za tym idzie barwne, krótkie ale za to plastyczne opisy. Wieś, czy miasto nie potrzebuję u ciebie setki słów - używasz konkretnych narzędzi do wykonania pracy - przekazujesz obrazy rzetelne w zwięzły i łatwy sposób. Drugą stroną, równie dobrą, tego stylu, jest zawartość emocji. Zepchanie czegoś diabelnie ważnego na daleki, trzeci plan, tylko po to, aby wyłonić to na ułamek sekundy jest zabiegiem iście genialnym - przyznam, że zatrzymałem się w tekście (w wiadomym momencie) i otworzyłem oczy ze zdziwienia. To jest naprawdę rewelacyjny zabieg, aby pisać o czymś TAK WAŻNYM, a tak naprawdę pomijać to przez cały tekst.

Podoba mi się też plastyka bohatera - stworzony charakter. Szkoda tylko, że mało było jego imienia w tekście...

Co się tyczy wykonania tekstu, to: bardzo mi się nie podobała.
Co się tyczy zawartości tekstu: to podobała mi się.

5
Dzieki serdeczne za komentarz, postaram sie poprawic bledy ktore dostrzegliscie i oczywiscie popracowac nad interpunkcja:)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron