Sklep

1
Nie wiem, co o tym napisać... Może po prostu pozwolę wam to przeczytać i mieć własne zdanie na temat opowiadania? Ależ ja jestem hojny.

- Poproszę jeszcze jeden.
- Coś mi się wydaje, że panu to już stanowczo wystarczy…
- Nie, jeszcze nie!
Okrzyk klienta poniósł się po sklepie wraz z głośnym klapnięciem jego dłoni o ladę. Towar, którym wyłożony były półki niebezpiecznie się zachybotał, o czym świadczył metaliczny szczęk obijających się o siebie łusek, klatek, łańcuchów i wszelakich innych metalowych gratów, które zawalały każde wolne miejsce w tej wyjątkowo drogiej jak na swoje rozmiary klitce, tylko z uprzejmości zwanej przez klientów sklepem pana T.
- Skoro mówię, że będę potrzebował jeszcze jeden, kiedy robię zakupy, to znaczy, że właśnie tyle sobie życzę! Nie dwa, nie cztery, ani tym bardziej nie zero! – krzyczał dalej, zupełnie nie zwracając uwagi na przerażoną minę sprzedawcy, który obserwował przesuwający się pod szybą towar. - Chcę tamten.
Te słowa były tak niespodziewane dla pana T, że dopiero po kilku chwilach spojrzał na kupującego.
- Pan coś…
W odpowiedzi stojący po drugiej stronie lady osobnik jedynie uniósł rękę, wskazując na coś za plecami pana T. Patrzenie w tamtą stronę było zupełnie zbędne. Właściciel wiedział co mogło przyciągnąć spojrzenie rozmawiającego z nim osobnika.
- To nie jest na sprzedaż. Ta pięćdziesiątka jest tu jedynie jako ekspozycja mająca zainteresować klientów… - postanowił pokazać temu nieokrzesanemu typowi gdzie jego miejsce. Niestety nie stał przed nim ktoś, komu można bez większego problemu coś wmówić, do czegoś przekonać, albo czegoś mu zabronić.
- Jest w sklepie, więc mogę go kupić. Cena nie gra roli. A może uważa pan, że nie powinno się czegoś takiego sprzedawać? Że powinno się zabronić dystrybucji podobnego temu towaru? Że może to zagrozić życiu jakiegoś niewinnego człowieka? Jeśli tak pan sądzi, to jak to się stało, że otworzył pan sklep z bronią? – wpadł mu w słowo klient i nieprzerwanym potokiem słów wyrzucił z siebie kolejne nurtujące sprzedawcę pytania. Znał odpowiedź na wszystkie, poza jednym. Rozmyślał o tym każdego wieczoru i nigdy nie potrafił zrozumieć. Jak to możliwe, że otworzył sklep z bronią? Noże, bagnety, karabiny, pistolety, wiatrówki, śrutówki… Pewnego razu nawet przewinął mu się przez ręce Dragunov… Jak taki zamiłowany pacyfista może prowadzić handel, z którego wynikają wojny? Od lat sobie tłumaczy, że to tylko do celów myśliwskich, ale… Na jakie zwierzę poluje się przy pomocy rusznicy przeciwpancernej? Niespodziewanie jego uwagę zwróciła nagła cisza. – Słucha mnie pan?
- A przepraszam bardzo, zamyśliłem się… Mógłby pan powtórzyć? – musiał odpowiedzieć pan T z bardzo zbolałą miną. Domyślał się, że klientowi nie spodoba się, że przestał zwracać na niego uwagę…
- Bardzo się cieszę, że któreś z wypowiedzianych przeze mnie w gniewie zdań zwróciło pana uwagę. To bardzo dobrze o panu świadczy… Bardzo proszę o wybaczenie za ten chwilowy wybuch, oraz za wcześniejsze zachowanie… Nie panowałem nad sobą, dałem się ponieść emocjom. Przecież to nie jest pana wina, a nawet wręcz przeciwnie… Pan wszak próbuje mi pomóc.
Te słowa zupełnie nie pasowały do mężczyzny, który jeszcze minutę wcześniej wydzierał się na niego przez ladę. Przestał być opryskliwy, drapieżny, natarczywy i nagle stał się kulturalnym mężczyzną na zakupach. Nie dość, że zmienił się jego ton, to na dodatek jego postawa… Jego wyraz twarzy, nagle opiekuńczy i zatroskany… No i oczyliście zniknęło rozbiegane spojrzenie, którym wcześniej omiatał sklep. Skąd ta przemiana? Czyżby zamierzał wyprowadzić pana T w pole? Pomyślał sobie, że zastraszaniem nie dał rady, to teraz zacznie nagle być uprzejmy? Zamierza mu teraz prawić komplementy? Nie, nie i jeszcze raz nie. Na takie sztuczki to on go nie nabierze.
- Cieszę się, że zrozumiał pan, że wcześniejsza gburowatość i nieuprzejmość nie były najlepszym sposobem prowadzenia rozmowy i mam nadzieję, że wbije pan to sobie raz na zawsze do głowy. – rzekł, nie bawiąc się w żadne ceregiele. – Niestety nie zmienię zdania. Ta broń nie jest na sprzedaż.
Klient westchnął, przeniósł zrezygnowane spojrzenie z twarzy sprzedawcy na wiszącą na ścianach broń. Widać było, że nie podoba mu się decyzja pana T, ale ten postanowił za wszelką cenę trzymać się swojej decyzji. To był jego sklep i byle łachmyta nie będzie mu mówił co ma sprzedawać, a czego nie. Po krótkim zastanowieniu pan T postanowił zmienić słowo „łachmyta” na trochę inne… „Niebezpieczny nieznajomy”. Takie określenie znacznie lepiej określało stojącego przed nim mężczyznę, który wkroczył do jego sklepu w długim szarym płaszczu, spod którego wyzierały mankiety białej koszuli, idealnie wyprasowane spodnie od garnituru - prawdopodobnie jakiegoś amerykańskiego, ale pan T nie mógł poznać po samych nogawkach - i ledwo co wypastowane skórzane buty. Ten osobnik stanowczo nie był łachmytą. A przez to stawał się jeszcze bardziej podejrzany i niebezpieczny.
Teraz po raz kolejny ruszył okrążył całe pomieszczenie, wodząc palcem po szybach i kratach, które kryły wystawiony towar. Nigdzie się nie zatrzymał, więc po niecałych dziesięciu sekundach ponownie stanął przed panem T. Sprzedawca ponownie przeklął rozmiary swojego sklepu.
- Niestety, ze smutkiem muszę przyznać, że żaden z pozostałych towarów nie wydaje mi się wystarczająco ciekawy. Żaden nie uzupełni tej oto kolekcji. – rzekł, zbolałym spojrzeniem ukazując panu T jak bardzo go to smuci.
Jedno spojrzenie na kupowane przez tego jegomościa towary starczyło, by wiedzieć, że tylko czegoś tak potężnego jak to cudo na ścianie w niej brakuje. Noże, stalowe linki, pistolety kilku kalibrów i rozmiarów aż do pięćsetki Smith&Wesson, których wziął dwie sztuki, Berettę AR70, przeznaczoną do wszystkich możliwych celów, nowiutki karabin snajperski Steyera, a teraz do tej kolekcji zamierzał jeszcze dorzucić pięćdziesiątkę, którą ustanowiono rekord świata w zasięgu broni ręcznej… Co on zamierzał zrobić z taką ilością broni? Pan T postanowił przestać się nad tym głowić. On przecież tylko sprzedawał. Nie miał wpływu na to, co stanie się z jego towarem po opuszczeniu sklepu. To nie jego problem. Więc dlaczego od tylu lat czuł się winny, gdy sprzedawał coraz mocniejszą broń? Jeszcze celniejsza, jeszcze bardziej zabójcza. Po ulicach biegają mordercy, a on ich wyposaża w siejące śmierć i zniszczenie potwory. Kim był, by stać za tą ladą i otwierać im drogę do więzienia, czy też samobójstwa? Mógł to zmienić tylko w jeden sposób.
- Ponownie powtarzam: Nie sprzedam panu tego karabinu. Nie i koniec. Po prostu nie. – koniec z uprzejmościami. Zakupy się skończyły. Ten klient powinien już opuścić sklep. – Proszę natychmiast wziąć swoje…
- Czy chciałby pan wiedzieć, do czego potrzebuję tej broni? – wpadł mu w słowo stojąc przed nim „Nieznajomy”.
Pana T zamurowało. Czy chciał wiedzieć po co ktoś kupuje u niego broń? Czy pragnął poznać jej przeznaczenie? Czy świat oszalał? Ten mężczyzna, który kupuje broń wystarczającą do wyposażenia kilku żołnierzy pyta go o coś takiego? Czy chciałby wiedzieć? Czy jest ciekawy, po co ktoś zaopatrza się w tyle siejącego zniszczenie żelastwa? Dlaczego nie pytał o to ten myśliwy, który był tu tydzień temu? Natychmiast odpowiedziałby, że tak. A co ma powiedzieć temu… Temu „komuś”? Czy marzy o tym, b poznać jego sekrety? Tak, chętnie by je poznał, ale… Tak trudno byłoby mu się pogodzić z faktem, iż zrobi z tą bronią coś złego.
Czy pytałby, gdyby zamierzał kogoś zabić? Jak mógłby się chcieć podzielić taką informacją? Przecież pan T natychmiast powiadomiłby o tym policję, co skończyłoby się aresztowaniem tego jegomościa… Czy chciał wiedzieć?
- Ja… Ja nie śmiałbym pytać…
Mężczyzna stojący po drugiej stronie lady jedynie machnął od niechcenia ręką.
- Ależ to nie jest żadna wielka tajemnica, choć nie da się ukryć, iż niewiele osób o tym wie… - rozejrzał się na boki, po czym nachylił się i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Albo i nie chcą wiedzieć.
Pan T głośno przełknął ślinę. Już zaczynał żałować swojej decyzji. Niestety, skoro zaczął, musiał skończyć. Ten jegomość pewnie i tak prędzej, czy później i tak mu to powie, więc…
- A dlaczego mieliby nie chcieć wiedzieć? – spytał, równie cicho, jednocześnie ścierając kropelki potu z szyi. W tym sklepie jeszcze nigdy nie było tak gorąco.
Mężczyzna się uśmiechnął. Z wyraźnym politowaniem.
- Chyba to oczywiste. Nie chcą wiedzieć, gdyż wolą nie wierzyć, udawać, że nie mam racji, że się mylę. – mówiąc to oparł łokcie na blacie, po czym podniósł jeden z noży, które właśnie kupował. – Może mi pan powiedzieć, co to jest?
Pan T zupełnie skołowany przeniósł spojrzenie z twarzy rozmówcy na nóż, po czym ponownie powrócił wzrokiem w te stalowoszare oczy, które dopiero teraz stały się dla niego czymś prawdziwym. Powtórzył tę czynność kilkukrotnie.
- To jest nóż. – rzekł, kiedy zrozumiał, że „Nieznajomy” naprawdę czeka na odpowiedź. – Ostrzony laserowo nóż z polimerową rączką. Jego ostrze ma długość około sześciu cali, jest wykona…
- Nie o to pytam. – przerwano mu po raz kolejny. Kupujący nie wyglądał na usatysfakcjonowanego. – Czy pan tego nie widzi? Wszyscy widzą w tym nóż i nie zastanawiają się, że kiedyś zastępował go odpowiednio wyciosany kamień, że gdy zaczęto wytapiać metale nagle urósł do rozmiarów miecza, że używa się go nie tylko do krojenia, cięcia, pchania, ale i do obierania ziemniaków, czy do okorowywania drzewa. Można nim przeciąć linę, która zagraża jakiemuś życiu, a także i zabić nim kogoś. Jest to jeden z najstarszych ludzkich wynalazków. Czy zastanawiał się pan kiedyś nad tym od tej strony?
Pan T tylko pokręcił głową. Zdziwiła go pasja, którą dostrzegł w twarzy stojącego przed nim człowieka, kiedy tylko zaczął tłumaczyć mu sens istnienia noża, kiedy w skrócie przedstawił jego historię. Mężczyzna w uniesieniu obszedł kilka razy sklep, stukając nowym nożem o wszystkie szafki i półki, które przy okazji mijał. Pan T zastanawiał się w tym momencie nad jedną rzeczą.
- Ale… Jaki to ma związek z tym, co zamierza pan zrobić z tą całą bronią? – spytał, kiedy ponownie spoczęło na nim wyczekujące spojrzenie.
Mężczyzna ponownie się uśmiechnął, odgarniając z czoła włosy.
- Jest to bardzo dobre pytanie. – mówiąc to, odłożył ostrzę na stertę. – Jednak odpowiedź na nie sama powinna się panu nasunąć, jako że jest pan bardzo inteligentnym człowiekiem. Przedstawiłem panu możliwości noża, w którym jeszcze przed chwilą widział pan długie ostrze, którym da się jedynie wydostać na światło dzienne czyjeś wnętrzności.
Mężczyzna ponownie przerwał, po czym rozejrzał się po półkach, które musiał już zdążyć poznać na pamięć. Ponownie nic nie zatrzymało ani na chwilę jego wzroku.
Pan T się zastanowił. Siekanie, pchanie, cięcie… To brzmiało bardzo znajomo. Jednak w jego umyśle pojawił się również i pozostałe słowa tego ciekawego klienta. Obieranie ziemniaków, okorowywanie drzew… Nóż wykorzystywany do wszystkiego. To, że się go kupiło w sklepie z morderczą bronią nie znaczyło, że można nim tylko zabijać. On wcale nie musiał do tego służyć. A skoro on nie musiał, to dlaczego pozostałe rzeczy nie miały mieć jakichś innych zastosowań?
- Pan ma strzelnicę? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl. Głośny śmiech uświadomił mu, że bardzo się pomylił.
- O nie, nie, nie. – „Nieznajomy” ze śmiechem kręcił głową. – Cieszę się, że pan zrozumiał moje przesłanie, ale troszeczkę się pan pomylił. – pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym ukazał jak niewiele. – Nie mam strzelnicy. Nie jestem również policjantem, ani myśliwym, ani kolekcjonerem broni. A tym bardziej mordercą. Ja, proszę pana, zajmuję się ratowaniem ludzkiego życia.
Pan T aż rozszerzył oczy ze zdumienia. Ratować? Bronią? Rewolwerami, karabinami snajperskimi, metalowymi sznurami?
- Ale… W jaki sposób?
„Nieznajomy” podrapał się po gładko wygolonym podbródku, mierząc wzrokiem stojącego przed nim sprzedawcę. Zdawał się zastanawiać, czy powinien odpowiadać na to pytanie, ale pan T wiedział, że wcale tak nie jest. Ten mężczyzna po prostu chciał, żeby jeszcze przez chwilę zastanowił się nad odpowiedzią.
- Otóż jestem Łowcą. – powiedział z dumą w głosie. – Jestem Łowcą Wampirów.
W sklepie zapanowało milczenie. Idealna cisza przez pół minuty unosiła się w gorącym powietrzu. W tym czasie pan T patrzył na „Nieznajomego”, jakby człowiek ten dopiero przed chwilą spadł z księżyca, albo był co najmniej nadlatującą w stronę Ziemi kometą. Wreszcie, nie mogąc już wytrzymać, przerwał ciszę.
- Łowcą Wampirów? Tak, to bardzo ciekawe… Naprawdę, bardzo zajmujące…
„Nieznajomy” z zawodem w oczach opuścił głowę.
- Nie wierzy pan. Nikt nie wierzy. A myślałem, że pan to dostrzeże. Że pan to zrozumie. Że pan się na nich pozna. – z zapałem się poderwał. – Czy nie dziwi pana, dlaczego wszędzie jest tak źle? Dlaczego nic się nie układa tak, jak powinno? Dlaczego ludzie na świecie nie są szczęśliwi? Dlaczego jest tyle śmierci, wojen, morderstw, kradzieży? Czy pan nie rozumie? To one! To one! – krzyknął, uderzając dłonią w stół. Donośny brzęk oznajmił panu T, że tym razem coś wylądowało na podłodze. – One podbiły cały świat! Są na najwyższych stanowiskach, dzięki czemu są nietykalne! Żywią się ludźmi – ludzką krwią, ludzkim nieszczęściem, ludzką niedolą, ludzkimi cierpieniami! Dlatego jest tylu bez pracy, tylu umierających z głodu, tyle osób jest w więzieniach! To wszystko ich wina! One nas mają w garści! Musimy się wyzwolić! Musimy im pokazać, że nie dadzą rady rządzić ludźmi!
Pan T z obrzydzeniem i niechęcią patrzył na „Nieznajomego”. Nie mógł uwierzyć, że tacy ludzie jeszcze się gdzieś rodzili. A na dodatek, że potrafili tak mądrze mówić. Już prawie mu uwierzył, że nie robi czegoś złego, że to nie jest głupie…
- Proszę zabrać co pan kupił i wyjść z mojego sklepu. Nie chcę tu pana nigdy więcej widzieć.

[ Dodano: Czw 06 Sie, 2009 ]
Czy tu się da jakoś edytować posty? Zamierzałem jakoś podzielić tekst, bo po wklejeniu przestał być ładnie, Wordowo sformatowany, na co nie zwróciłem uwagi...

[ Dodano: Czw 06 Sie, 2009 ]
- Poproszę jeszcze jeden.
- Coś mi się wydaje, że panu to już stanowczo wystarczy…
- Nie, jeszcze nie!
Okrzyk klienta poniósł się po sklepie wraz z głośnym klapnięciem jego dłoni o ladę. Towar, którym wyłożony były półki niebezpiecznie się zachybotał, o czym świadczył metaliczny szczęk obijających się o siebie łusek, klatek, łańcuchów i wszelakich innych metalowych gratów, które zawalały każde wolne miejsce w tej wyjątkowo drogiej jak na swoje rozmiary klitce, tylko z uprzejmości zwanej przez klientów sklepem pana T.
- Skoro mówię, że będę potrzebował jeszcze jeden, kiedy robię zakupy, to znaczy, że właśnie tyle sobie życzę! Nie dwa, nie cztery, ani tym bardziej nie zero! – krzyczał dalej, zupełnie nie zwracając uwagi na przerażoną minę sprzedawcy, który obserwował przesuwający się pod szybą towar. - Chcę tamten.
Te słowa były tak niespodziewane dla pana T, że dopiero po kilku chwilach spojrzał na kupującego.
- Pan coś…
W odpowiedzi stojący po drugiej stronie lady osobnik jedynie uniósł rękę, wskazując na coś za plecami pana T. Patrzenie w tamtą stronę było zupełnie zbędne. Właściciel wiedział co mogło przyciągnąć spojrzenie rozmawiającego z nim osobnika.
- To nie jest na sprzedaż. Ta pięćdziesiątka jest tu jedynie jako ekspozycja mająca zainteresować klientów… - postanowił pokazać temu nieokrzesanemu typowi gdzie jego miejsce. Niestety nie stał przed nim ktoś, komu można bez większego problemu coś wmówić, do czegoś przekonać, albo czegoś mu zabronić.
- Jest w sklepie, więc mogę go kupić. Cena nie gra roli. A może uważa pan, że nie powinno się czegoś takiego sprzedawać? Że powinno się zabronić dystrybucji podobnego temu towaru? Że może to zagrozić życiu jakiegoś niewinnego człowieka? Jeśli tak pan sądzi, to jak to się stało, że otworzył pan sklep z bronią? – wpadł mu w słowo klient i nieprzerwanym potokiem słów wyrzucił z siebie kolejne nurtujące sprzedawcę pytania. Znał odpowiedź na wszystkie, poza jednym. Rozmyślał o tym każdego wieczoru i nigdy nie potrafił zrozumieć. Jak to możliwe, że otworzył sklep z bronią? Noże, bagnety, karabiny, pistolety, wiatrówki, śrutówki… Pewnego razu nawet przewinął mu się przez ręce Dragunov… Jak taki zamiłowany pacyfista może prowadzić handel, z którego wynikają wojny? Od lat sobie tłumaczy, że to tylko do celów myśliwskich, ale… Na jakie zwierzę poluje się przy pomocy rusznicy przeciwpancernej? Niespodziewanie jego uwagę zwróciła nagła cisza. – Słucha mnie pan?
- A przepraszam bardzo, zamyśliłem się… Mógłby pan powtórzyć? – musiał odpowiedzieć pan T z bardzo zbolałą miną. Domyślał się, że klientowi nie spodoba się, że przestał zwracać na niego uwagę…
- Bardzo się cieszę, że któreś z wypowiedzianych przeze mnie w gniewie zdań zwróciło pana uwagę. To bardzo dobrze o panu świadczy… Bardzo proszę o wybaczenie za ten chwilowy wybuch, oraz za wcześniejsze zachowanie… Nie panowałem nad sobą, dałem się ponieść emocjom. Przecież to nie jest pana wina, a nawet wręcz przeciwnie… Pan wszak próbuje mi pomóc.
Te słowa zupełnie nie pasowały do mężczyzny, który jeszcze minutę wcześniej wydzierał się na niego przez ladę. Przestał być opryskliwy, drapieżny, natarczywy i nagle stał się kulturalnym mężczyzną na zakupach. Nie dość, że zmienił się jego ton, to na dodatek jego postawa… Jego wyraz twarzy, nagle opiekuńczy i zatroskany… No i oczywiście zniknęło rozbiegane spojrzenie, którym wcześniej omiatał sklep. Skąd ta przemiana? Czyżby zamierzał wyprowadzić pana T w pole? Pomyślał sobie, że zastraszaniem nie dał rady, to teraz zacznie nagle być uprzejmy? Zamierza mu teraz prawić komplementy? Nie, nie i jeszcze raz nie. Na takie sztuczki to on go nie nabierze.
- Cieszę się, że zrozumiał pan, że wcześniejsza gburowatość i nieuprzejmość nie były najlepszym sposobem prowadzenia rozmowy i mam nadzieję, że wbije pan to sobie raz na zawsze do głowy. – rzekł, nie bawiąc się w żadne ceregiele. – Niestety nie zmienię zdania. Ta broń nie jest na sprzedaż.
Klient westchnął, przeniósł zrezygnowane spojrzenie z twarzy sprzedawcy na wiszącą na ścianach broń. Widać było, że nie podoba mu się decyzja pana T, ale ten postanowił za wszelką cenę trzymać się swojej decyzji. To był jego sklep i byle łachmyta nie będzie mu mówił co ma sprzedawać, a czego nie. Po krótkim zastanowieniu pan T postanowił zmienić słowo „łachmyta” na trochę inne… „Niebezpieczny nieznajomy”. Takie określenie znacznie lepiej określało stojącego przed nim mężczyznę, który wkroczył do jego sklepu w długim szarym płaszczu, spod którego wyzierały mankiety białej koszuli, idealnie wyprasowane spodnie od garnituru - prawdopodobnie jakiegoś amerykańskiego, ale pan T nie mógł poznać po samych nogawkach - i ledwo co wypastowane skórzane buty. Ten osobnik stanowczo nie był łachmytą. A przez to stawał się jeszcze bardziej podejrzany i niebezpieczny.
Teraz po raz kolejny ruszył okrążył całe pomieszczenie, wodząc palcem po szybach i kratach, które kryły wystawiony towar. Nigdzie się nie zatrzymał, więc po niecałych dziesięciu sekundach ponownie stanął przed panem T. Sprzedawca ponownie przeklął rozmiary swojego sklepu.
- Niestety, ze smutkiem muszę przyznać, że żaden z pozostałych towarów nie wydaje mi się wystarczająco ciekawy. Żaden nie uzupełni tej oto kolekcji. – rzekł, zbolałym spojrzeniem ukazując panu T jak bardzo go to smuci.
Jedno spojrzenie na kupowane przez tego jegomościa towary starczyło, by wiedzieć, że tylko czegoś tak potężnego jak to cudo na ścianie w niej brakuje. Noże, stalowe linki, pistolety kilku kalibrów i rozmiarów aż do pięćsetki Smith&Wesson, których wziął dwie sztuki, Berettę AR70, przeznaczoną do wszystkich możliwych celów, nowiutki karabin snajperski Steyera, a teraz do tej kolekcji zamierzał jeszcze dorzucić pięćdziesiątkę, którą ustanowiono rekord świata w zasięgu broni ręcznej… Co on zamierzał zrobić z taką ilością broni? Pan T postanowił przestać się nad tym głowić. On przecież tylko sprzedawał. Nie miał wpływu na to, co stanie się z jego towarem po opuszczeniu sklepu. To nie jego problem. Więc dlaczego od tylu lat czuł się winny, gdy sprzedawał coraz mocniejszą broń? Jeszcze celniejsza, jeszcze bardziej zabójcza. Po ulicach biegają mordercy, a on ich wyposaża w siejące śmierć i zniszczenie potwory. Kim był, by stać za tą ladą i otwierać im drogę do więzienia, czy też samobójstwa? Mógł to zmienić tylko w jeden sposób.
- Ponownie powtarzam: Nie sprzedam panu tego karabinu. Nie i koniec. Po prostu nie. – koniec z uprzejmościami. Zakupy się skończyły. Ten klient powinien już opuścić sklep. – Proszę natychmiast wziąć swoje…
- Czy chciałby pan wiedzieć, do czego potrzebuję tej broni? – wpadł mu w słowo stojąc przed nim „Nieznajomy”.
Pana T zamurowało. Czy chciał wiedzieć po co ktoś kupuje u niego broń? Czy pragnął poznać jej przeznaczenie? Czy świat oszalał? Ten mężczyzna, który kupuje broń wystarczającą do wyposażenia kilku żołnierzy pyta go o coś takiego? Czy chciałby wiedzieć? Czy jest ciekawy, po co ktoś zaopatrza się w tyle siejącego zniszczenie żelastwa? Dlaczego nie pytał o to ten myśliwy, który był tu tydzień temu? Natychmiast odpowiedziałby, że tak. A co ma powiedzieć temu… Temu „komuś”? Czy marzy o tym, by poznać jego sekrety? Tak, chętnie by je poznał, ale… Tak trudno byłoby mu się pogodzić z faktem, iż zrobi z tą bronią coś złego.
Czy pytałby, gdyby zamierzał kogoś zabić? Jak mógłby się chcieć podzielić taką informacją? Przecież pan T natychmiast powiadomiłby o tym policję, co skończyłoby się aresztowaniem tego jegomościa… Czy chciał wiedzieć?
- Ja… Ja nie śmiałbym pytać…
Mężczyzna stojący po drugiej stronie lady jedynie machnął od niechcenia ręką.
- Ależ to nie jest żadna wielka tajemnica, choć nie da się ukryć, iż niewiele osób o tym wie… - rozejrzał się na boki, po czym nachylił się i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Albo i nie chcą wiedzieć.
Pan T głośno przełknął ślinę. Już zaczynał żałować swojej decyzji. Niestety, skoro zaczął, musiał skończyć. Ten jegomość pewnie i tak prędzej, czy później i tak mu to powie, więc…
- A dlaczego mieliby nie chcieć wiedzieć? – spytał, równie cicho, jednocześnie ścierając kropelki potu z szyi. W tym sklepie jeszcze nigdy nie było tak gorąco.
Mężczyzna się uśmiechnął. Z wyraźnym politowaniem.
- Chyba to oczywiste. Nie chcą wiedzieć, gdyż wolą nie wierzyć, udawać, że nie mam racji, że się mylę. – mówiąc to oparł łokcie na blacie, po czym podniósł jeden z noży, które właśnie kupował. – Może mi pan powiedzieć, co to jest?
Pan T zupełnie skołowany przeniósł spojrzenie z twarzy rozmówcy na nóż, po czym ponownie powrócił wzrokiem w te stalowoszare oczy, które dopiero teraz stały się dla niego czymś prawdziwym. Powtórzył tę czynność kilkukrotnie.
- To jest nóż. – rzekł, kiedy zrozumiał, że „Nieznajomy” naprawdę czeka na odpowiedź. – Ostrzony laserowo nóż z polimerową rączką. Jego ostrze ma długość około sześciu cali, jest wykona…
- Nie o to pytam. – przerwano mu po raz kolejny. Kupujący nie wyglądał na usatysfakcjonowanego. – Czy pan tego nie widzi? Wszyscy widzą w tym nóż i nie zastanawiają się, że kiedyś zastępował go odpowiednio wyciosany kamień, że gdy zaczęto wytapiać metale nagle urósł do rozmiarów miecza, że używa się go nie tylko do krojenia, cięcia, pchania, ale i do obierania ziemniaków, czy do okorowywania drzewa. Można nim przeciąć linę, która zagraża jakiemuś życiu, a także i zabić nim kogoś. Jest to jeden z najstarszych ludzkich wynalazków. Czy zastanawiał się pan kiedyś nad tym od tej strony?
Pan T tylko pokręcił głową. Zdziwiła go pasja, którą dostrzegł w twarzy stojącego przed nim człowieka, kiedy tylko zaczął tłumaczyć mu sens istnienia noża, kiedy w skrócie przedstawił jego historię. Mężczyzna w uniesieniu obszedł kilka razy sklep, stukając nowym nożem o wszystkie szafki i półki, które przy okazji mijał. Pan T zastanawiał się w tym momencie nad jedną rzeczą.
- Ale… Jaki to ma związek z tym, co zamierza pan zrobić z tą całą bronią? – spytał, kiedy ponownie spoczęło na nim wyczekujące spojrzenie.
Mężczyzna ponownie się uśmiechnął, odgarniając z czoła włosy.
- Jest to bardzo dobre pytanie. – mówiąc to, odłożył ostrzę na stertę. – Jednak odpowiedź na nie sama powinna się panu nasunąć, jako że jest pan bardzo inteligentnym człowiekiem. Przedstawiłem panu możliwości noża, w którym jeszcze przed chwilą widział pan długie ostrze, którym da się jedynie wydostać na światło dzienne czyjeś wnętrzności.
Mężczyzna ponownie przerwał, po czym rozejrzał się po półkach, które musiał już zdążyć poznać na pamięć. I znów nic nie zatrzymało ani na chwilę jego wzroku.
Pan T się zastanowił. Siekanie, pchanie, cięcie… To brzmiało bardzo znajomo. Jednak w jego umyśle pojawił się również i pozostałe słowa tego ciekawego klienta. Obieranie ziemniaków, okorowywanie drzew… Nóż wykorzystywany do wszystkiego. To, że się go kupiło w sklepie z morderczą bronią nie znaczyło, że można nim tylko zabijać. On wcale nie musiał do tego służyć. A skoro on nie musiał, to dlaczego pozostałe rzeczy nie miały mieć jakichś innych zastosowań?
- Pan ma strzelnicę? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl. Głośny śmiech uświadomił mu, że bardzo się pomylił.
- O nie, nie, nie. – „Nieznajomy” ze śmiechem kręcił głową. – Cieszę się, że pan zrozumiał moje przesłanie, ale troszeczkę się pan pomylił. – pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym ukazał jak niewiele. – Nie mam strzelnicy. Nie jestem również policjantem, ani myśliwym, ani kolekcjonerem broni. A tym bardziej mordercą. Ja, proszę pana, zajmuję się ratowaniem ludzkiego życia.
Pan T aż rozszerzył oczy ze zdumienia. Ratować? Bronią? Rewolwerami, karabinami snajperskimi, metalowymi sznurami?
- Ale… W jaki sposób?
„Nieznajomy” podrapał się po gładko wygolonym podbródku, mierząc wzrokiem stojącego przed nim sprzedawcę. Zdawał się zastanawiać, czy powinien odpowiadać na to pytanie, ale pan T wiedział, że wcale tak nie jest. Ten mężczyzna po prostu chciał, żeby jeszcze przez chwilę zastanowił się nad odpowiedzią.
- Otóż jestem Łowcą. – powiedział z dumą w głosie. – Jestem Łowcą Wampirów.
W sklepie zapanowało milczenie. Idealna cisza przez pół minuty unosiła się w gorącym powietrzu. W tym czasie pan T patrzył na „Nieznajomego”, jakby człowiek ten dopiero przed chwilą spadł z księżyca, albo był co najmniej nadlatującą w stronę Ziemi kometą. Wreszcie, nie mogąc już wytrzymać, przerwał ciszę.
- Łowcą Wampirów? Tak, to bardzo ciekawe… Naprawdę, bardzo zajmujące…
„Nieznajomy” z zawodem w oczach opuścił głowę.
- Nie wierzy pan. Nikt nie wierzy. A myślałem, że pan to dostrzeże. Że pan to zrozumie. Że pan się na nich pozna. – z zapałem się poderwał. – Czy nie dziwi pana, dlaczego wszędzie jest tak źle? Dlaczego nic się nie układa tak, jak powinno? Dlaczego ludzie na świecie nie są szczęśliwi? Dlaczego jest tyle śmierci, wojen, morderstw, kradzieży? Czy pan nie rozumie? To one! To one! – krzyknął, uderzając dłonią w stół. Donośny brzęk oznajmił panu T, że tym razem coś wylądowało na podłodze. – One podbiły cały świat! Są na najwyższych stanowiskach, dzięki czemu są nietykalne! Żywią się ludźmi – ludzką krwią, ludzkim nieszczęściem, ludzką niedolą, ludzkimi cierpieniami! Dlatego jest tylu bez pracy, tylu umierających z głodu, tyle osób jest w więzieniach! To wszystko ich wina! One nas mają w garści! Musimy się wyzwolić! Musimy im pokazać, że nie dadzą rady rządzić ludźmi!
Pan T z obrzydzeniem i niechęcią patrzył na „Nieznajomego”. Nie mógł uwierzyć, że tacy ludzie jeszcze się gdzieś rodzili. A na dodatek, że potrafili tak mądrze mówić. Już prawie mu uwierzył, że nie robi czegoś złego, że to nie jest głupie…
- Proszę zabrać co pan kupił i wyjść z mojego sklepu. Nie chcę tu pana nigdy więcej widzieć.

[ Dodano: Czw 06 Sie, 2009 ]
dlaczego się spacje nie zrobiły na początku?... Nie rozumiem tej strony. Obrażam się, odwracam mój obrotowy fotel i z zamiłowaniem wsadzam palec do nosa, jak to robi każdy rozwścieczony hodowca rykopławców.
Nie można było iść.
Nie dało się stać.
Być było trudno.
Ale można chociaż wykręcać spichrzowe drzazgi z jamochłonów.
Więc właśnie to robiliśmy.

2
Wyłapane w trakcie czytania
Okrzyk klienta poniósł się po sklepie wraz z głośnym klapnięciem jego dłoni o ladę
uderzenie byłoby chyba lepsze niż klapnięcie (kojarzy mi się z płaczącym dzieciakiem, który dostaje po tyłku :D)
Ocean pisze:To nie jest na sprzedaż. Ta pięćdziesiątka jest tu jedynie jako ekspozycja mająca zainteresować klientów… - postanowił pokazać temu nieokrzesanemu typowi gdzie jego miejsce.
Zastanawiam się, czy jednak "postanowił" nie powinno być z dużej litery. Z małej po myślniku piszemy tylko, gdy zdanie odnosi się bezpośrednio do czynności mówienia (rzekł, powiedział, stwierdził itd).
Ocean pisze:Na jakie zwierzę poluje się przy pomocy rusznicy przeciwpancernej?
Nie wiem czy efekt zamierzony, ale to zdanie mnie rozbawiło :D
Ocean pisze:musiał odpowiedzieć pan T z bardzo zbolałą miną. Domyślał się, że klientowi nie spodoba się, że przestał zwracać na niego uwagę…
Konstrukcja tych zdań podwójnie kłuje w oczy. Brzmią po prostu źle.
Ocean pisze:Nie dość, że zmienił się jego ton, to na dodatek jego postawa… Jego wyraz twarzy, nagle opiekuńczy i zatroskany…
Zaimkoza jak powiedział kiedyś jeden z forumowiczów. Za dużo "jego" w tym zdaniu.
Ocean pisze:No i oczyliście zniknęło rozbiegane spojrzenie
Oczywiście - literówka
Ocean pisze:Cieszę się, że zrozumiał pan, że wcześniejsza gburowatość i nieuprzejmość nie były najlepszym sposobem prowadzenia rozmowy i mam nadzieję, że wbije pan to sobie raz na zawsze do głowy. – rzekł, nie bawiąc się w żadne ceregiele.
Zbędna kropka po "głowy"
Ocean pisze:Widać było, że nie podoba mu się decyzja pana T, ale ten postanowił za wszelką cenę trzymać się swojej decyzji
Teraz po raz kolejny ruszył okrążył całe pomieszczenie
w tym zdaniu coś nie gra
Ocean pisze:Więc dlaczego od tylu lat czuł się winny, gdy sprzedawał coraz mocniejszą broń? Jeszcze celniejsza, jeszcze bardziej zabójcza
Jeszcze celniejszą, jeszcze bardziej zabójczą - brzmiałoby chyba lepiej.
Ocean pisze:wpadł mu w słowo stojąc przed nim „Nieznajomy”
"stojący" raczej.
Ocean pisze:Czy marzy o tym, b poznać jego sekrety?
by
Ocean pisze:Ten jegomość pewnie i tak prędzej, czy później i tak mu to powie, więc…
Było jeszcze sporo błędów interpunkcyjnych, ale podarowałam sobie ich wypisywanie.
Ważna sprawa to zapis dialogów. Nie robisz tego poprawnie, kropki są tam, gdzie ich nie powinno być, a nie ma, gdzie są konieczne. Poczytaj sobie na dowolnej stronie o poprawnej polszczyźnie na temat konstrukcji dialogów.

Z innych uwag, to myślę, że Pan T lepiej wyglądałby pisany z kropką. To tylko taka moja sugestia, ale to T wygląda tak nago ;)

Co do samego tekstu.
Nie powala, ale doczytałam do końca i nawet bez wykorzystania większych pokładów samozaparcia. To co mi się podobało, to rozmowy na temat noża (przywodziły mi na myśl stwierdzenie, że o naturze noża decyduje ten, kto go trzyma). Natomiast rozczarowało mnie zakończenie. Klient okazał się przyciętym inaczej maniakiem i to najwyraźniej z mocno rozchwianą psychiką. Spodziewałam się czegoś bardziej odkrywczego, a kiedy zobaczyłam tego Łowcę Wampirów, to normalnie jęknęła (i to nie z zachwytu bynajmniej).
Ogólnie zabrakło trochę w tym jakiegoś przesłania, wniosku i czytelnik nic nie wyniósł z lektury. Nic w nim nie pozostawiła.

W skrócie: średnio na jeża pod włos ;P
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

3
Dzięki. Co do dialogów... Nie potrafię już ich inaczej zapisywać. Od zawsze tak robiłem, teraz uważam za nieprzyjmowalne zmienienie zapisu. Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale jest to jedyny sposób, który osobiście preferuję. A co do zaimkozy - lubię ją. Często ją wykorzystuję, jest dla mnie swego rodzaju rażącym, zwracającym uwagę na fragment środkiem artystycznym. Używam jej specjalnie, z premedytacją. Dziękuję za ocenę.

[ Dodano: Czw 06 Sie, 2009 ]
I motyw z Łowcą... Miał zrobić właśnie to, co zrobił. Sprawdził się idealnie :P
Nie można było iść.
Nie dało się stać.
Być było trudno.
Ale można chociaż wykręcać spichrzowe drzazgi z jamochłonów.
Więc właśnie to robiliśmy.

4
Ocean pisze:Co do dialogów... Nie potrafię już ich inaczej zapisywać. Od zawsze tak robiłem, teraz uważam za nieprzyjmowalne zmienienie zapisu. Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale jest to jedyny sposób, który osobiście preferuję.
To już twój wolny wybór, ale obawiam się, że w takim razie przy każdym tekście, ktoś będzie ci na to zwracał uwagę, ponieważ jest on zwyczajnie błędny. Konstrukcja dialogów nie jest sprawą dowolną, ale dość szczegółowo ustaloną, że tak powiem odgórnie ;).
Ocean pisze:I motyw z Łowcą... Miał zrobić właśnie to, co zrobił. Sprawdził się idealnie
Skoro tak, to tylko pogratulować.

Pozdrawiam
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.

5
Ocean pisze:Takie określenie znacznie lepiej określało stojącego przed nim mężczyznę, który wkroczył do jego sklepu w długim szarym płaszczu, spod którego wyzierały mankiety białej koszuli, idealnie wyprasowane spodnie od garnituru - prawdopodobnie jakiegoś amerykańskiego (?), ale pan T nie mógł poznać po samych nogawkach
Wydaje mi się, że coś zjadłeś w tym fragmencie.
Ocean pisze:- Czy chciałby pan wiedzieć, do czego potrzebuję tej broni? – wpadł mu w słowo stojąc przed nim „Nieznajomy”(...) Czy jest ciekawy, po co ktoś zaopatrza się w tyle siejącego zniszczenie żelastwa? Dlaczego nie pytał o to ten myśliwy, który był tu tydzień temu? Natychmiast odpowiedziałby, że tak. A co ma powiedzieć temu… Temu „komuś”?
Cudzysłów w obu przypadkach nie jest potrzebny. Nie rozumiem podstaw do użycia go. Poza tym "nieznajomy" to nie jest imię, czy nazwa własna - nie wymaga pisania z dużej litery.
Ocean pisze:Ten jegomość pewnie i tak prędzej, czy później i tak mu to powie, więc…
Coś za dużo tego "tak" - powtórzenie.

Z technicznych spraw: zwróć uwagę jak niejednolicie zapisujesz imię bohatera - raz jest to pan T, innym razem pan T. (w pierwszym wypadku zapominasz o kropce).

Tekst należy do łatwych, a bohaterowie są całkiem przyjemnymi postaciami. Psychologia sprzedawcy jest dosyć niejasna, dlatego warto poświęcić temu więcej czasu. Pan T. raz reaguje jak człowiek przekonany o swojej wyższości, by po chwili stać się pionkiem. To zabieg celowy, ale zdecydowanie za szybko przeprowadzony.

Pomysł na pewno zaskakujący. Powiało nowością i ciekawością. Radziłbym pociągnąć tę historię. Najpierw jednak zastanów się nad kierunkiem, żeby nie było sytuacji, gdzie początek jest nad wyraz ciekawy, a reszta to badziewie.

6
Bardzo dziękuję za ocenę, już poprawiam wszystko.

A co do ciągnięcia tej historii... Czemu nie? Prawdę powiedziawszy o tym nie myślałem, ale ten wstęp pozostawia mi wolną drogę do takiego rozwiązania.

Jeszcze raz dzięki za wymienienie wszystkich za i przeciw.
Nie można było iść.
Nie dało się stać.
Być było trudno.
Ale można chociaż wykręcać spichrzowe drzazgi z jamochłonów.
Więc właśnie to robiliśmy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”