Kopciuszek

1
Od Autora: ze względu na to, że nie przeklinam, a moim bohaterom zdarza się to często, szczególnie w tym opowiadaniu, pozwolę sobie powielić wzorzec Beaty Pawlikowskiej i zastąpić te be słowa ich odpowiednikami. Nie zmieni to nastroju opowiadania, a oszczędzi mi utraty mojej dziewczęcej niewinności Tak więc:
k…a – morwa
c…j – wuj
p…olić – migdalić
j…any – skubany

Gryzelda i Anastazja rozparły się wygodnie na jęczącej i skrzypiącej wersalce i odetchnęły ciężko. Gryzelda wyglądnęła przez okno i spojrzeniem dała znak swej siostrze, że plac za oknem jest wolny. Anastazja sięgnęła ręką do kieszeni i wyjęła skromną działkę „marychy”. Właściwie dziewczęta nie wiedziały dokładnie, jak się nazywa biały proszek, który tak cudownie rozpływał się w ustach. Obie wzięły nieco na paluszki i possały. Anastazja kaszlnęła i zaklęła:
- Ojej!
- Ojej, ojej! – Gryzelda nie chciała być gorsza.
Po chwili dziewczęta uśmiechały się do sufitu i kręciły głowami.
- Gdzie jest w ogóle Cindy? – Wysapała Nastka.
- Chodzi ci o naszą przybraną siostrunię, która ciągle chodzi brudna, jak kocmołuch?
- Ehe…
- Nienawidzę jej…
- Ja też, ale nie o to się pytam. Pytam się, gdzie jest.
- Na pewno tam, gdzie byś nie chciała być. Ahh, ale to świństwo mocne jest…
Po półgodzinnej pogawędce, która składała się z tych oto paru zdań, siostry zaczęły dochodzić do siebie. Chciały wessać jeszcze po szczypcie, ale wówczas drzwi się otworzyły i do środka weszła zmęczonym krokiem Cindy. Była brudna, włosy miała zmierzwione, twarz brudną, śmierdziało od niej rzygami i antybiotykiem. Wyglądała, jakby była trawiona chorobą. I rzeczywiście tak było. Spojrzała na swe przyrodnie siostry, które ukrywały coś za plecami i wykrzywiła twarz w kwaśnym uśmiechu. Złapała się pod boki i mruknęła bez życia.
- Morwa skubana nać! Złazić z mojego migdałowego wyrka, bo pozabijam jak skubane psy! Morwa! Że też jak człowiek ma wujowego kaca, to muszą się napatoczyć takie dwie kwoki. Morwa! A co wy tam chowacie za plecami?! Łapki do przodu, no już, bo zamigdalę!
Siostry drżąco wyciągnęły ręce przed siebie, ze zdenerwowania upuszczając woreczek z prochami. Cindy spojrzała na nich gniewnie, a jej twarz stężała.
- O wy skubane kradzieje! Moje prochy mi podmigdaliliście!!! Odpracujecie to, jakem Cindy Rellha! Do matki, morwa nać! Błagajcie o litość na waszych skubanych kolanach!
Siostry wyleciały z furkotem z pokoju i z kwikiem popędziły do matki, szukać ratunku. Miały szczęście, że kac Cindy tego poranka był wyjątkowo potężny i dziewczyna nie miała ani sił, ani ochoty by pobiec za nimi. Wywaliła się na łóżku i zaczęła chrapać, nim wersalka przestała jęczeć i skrzypieć. Gdy się obudziła, stwierdziła, że zaczyna zapominać, do czego służy wanna, jednak teraz też nie chciało jej się kąpać. Poczochrała włosy i unikając lustra jak wampir czosnku przeszła do biurka i z tajnej pająk skrytki wydobyła dwa kilogramy czystej kokainy. Nacieszyła oczy śnieżnobiałym proszkiem i uśmiechnęła się pod nosem. Wtem coś uderzyło ją w potylicę i denerwująco odtańczyło taniec zwycięstwa na podłodze. Kamień. Cindy odwróciła się i zauważyła, że jej okno jest otwarte. Zapewne jedna z sióstr chciała wywietrzyć jej pokój.
- Wyrzucę je w końcu przez to pomigdalone okno… - Warknęła, zbliżając się do parapetu. Wyjrzała i wtedy drugi pocisk trafił ją prosto w czoło.
- MORWA! WUJU, JESZCZE RAZ A TAK CI ZAMIGDALĘ, ŻE CIĘ WŁASNA MATKA NIE POZNA!!!
- Czego się drzesz, do wuja pana! Od godziny tak rzucam w szybę, a ty, morwa, nic!- Wrzasnął mały wypierdek, który stał na kupie gruzu z dwoma kamieniami w ręce.
- Nie widzisz, skubańcu, że okno otwarte?! Trza było choć raz grzecznie zapukać!
- Dobra, nie migdal bez sensu, tylko złaź! – Krzyknął ten, rozglądając się wokół. Szepnął zaciekle – robota jest…
Cindy przebrała tylko bluzkę na jeden ze swoich menelskich swetrów, związała włosy rozciągniętą gumką, zmieniła skarpety, żeby nie było, że nie dba o higienę i wypadła z pokoju. Przez kuchnię tylko przeleciała, by nie patrzeć się na twarze swych sióstr i matki.
- Kolacja, Cindy! – Krzyknęła za nią jej rodzicielka.
- Jaka, morwa, kolacja?! – Burknęła. - Ja jeszcze dziś śniadania nie jadłam!
Swą odpowiedź zwieńczyła przejmującym trzaśnięciem drzwiami. Obie siostry odetchnęły z ulgą.
Cindy wyleciała na podwórze, przypłaszczając do ziemi kota swym ciężkim buciorem. Kruszon czekał na nią na kopcu gruzu, by wydać się wyższym. Widząc ją, zbiegł z tej kupy, potykając się. Rozkwasił sobie twarz i zamiauczał jak ten kot, którego zgniotła Cindy. Gdy wstał i otrzepał się z pyłu, przybrał tajemniczą minę i kazał jej iść za sobą.
- Co ty odstawiasz, Kruszon?! Myślisz morwa nać, że nie wiem, gdzie mamy bazę?!
- Wiedzieć to ty, morwa wiedziałaś. Baza została przeniesiona.
- Co ty migdalisz?! Kiedy?! To gdzie my, morwa, mieliśmy wczoraj libację?!
- Wczoraj?! Libację mieliśmy trzy dni temu, kretynko, tylko dopiero niedawno wytrzeźwiałaś.
- Nie migdal nawet, ciągle mnie trzyma. Gdzie teraz jest baza?
- U szefa w piwnicy.
- U Van Helsinga?! Co ty migdalisz?! Myślałam, że on nie ma chałupy!
- Ma! Morwa, ma! I to jaką! Zobaczysz sama, aż ci oczy wyskubie ze zdziwienia.
- Dobra, mów co tam na dzielnicy się działo, jak miałam zgona.
- Hrabia wrócił z tego, no…z Osy…
- Chyba z Usy!
- Aha, no tak, Usa. No to wrócił.
- Co ty, morwa , migdalisz?! I co?!
- No i mówi, że szykuje się bomba. Cała dzielnica trąbi o tym. Białe Wilki zmieniły nazwę.
- Na jaką?
- Na Czarne Wilki. Mówią, morwa, że przechodzą na ciemną stronę mocy.
- Ja migdalę, ci to mają dopiero nasrane we łbie.
- No, a najlepsze jest to, że wynaleźli jakiś nowy koks, co przenosi cię na Pola Elizejskie.
- A gdzie to, morwa?!
- A bo ja wiem, jak pole, to gdzieś za miastem
- To do dupy z takim koksem. Już po mące można być bardziej na haju. O morwa, to twoja bryka?! – Cindy stanęła jak wryta w kałuży, widząc zaparkowanego Merca na miejscu, gdzie Kruszon zawsze stawiał swego Malucha, tańczącego kołami zorbę w czasie jazdy.
- Chciałbym, morwa. To Van Helsing posłał po nas. Mówi, że po takich drogach to moją furą do jego bazy nie dojedziemy.
- A czemu?
- Bo droga jest pod ostrzałem Czarnych Wilków. Jakbyśmy jechali Fiatem, to by nas, morwa, zwykłymi kamieniami rozwalili.
Drzwi ciemnego Merca otworzyły się i ze środka wybiegł im naprzeciw posępny wzrok gościa w czarnym garniaku, czarnych okularach, czarnej twarzy, czarnych paznokciach i nawet czarnych zębach. Aż cud, że było go w ogóle widać.
Wsiedli. W środku było tak czysto, że Garniak kazał im siedzieć na folii. Przez całą drogę chrząkali do siebie porozumiewawczo, choć i tak nic z tego nie rozumieli. Garniak odkręcił szyby i jednoznacznie ustawił odświeżacz powietrza na najintensywniejszy stopień.
- Dobrze, morwa, że nie kazał nam jechać na dachu – mruknęła Cindy do swego kompana, a ten chrząknął potwierdzająco.
Wjechali wkrótce na teren Czarnych Wilków. Kruszon skulił się w sobie, a Cindy obserwowała wrogą część dzielnicy przez przyciemniane szyby. Naraz z zaułku, obok którego przejeżdżali, rozległy się strzały. Kule odbiły się od karoserii i nieźle wpieniły Garniaka. Wyciągnął z czarnej kieszeni swój czarny pistolet, odkręcił szybę i wypalił cały magazynek w okna domów, licząc, że przynajmniej jedna trafi zamachowca. Po całym zajściu zapalił papierosa i wystawił łokieć za szybę.
Przyspieszyli i wkrótce wyjechali z wrogiego terenu na plantację dyń. Niektórzy mówili, że muszą być hodowane na kokainie, bo urosły do gigantycznych rozmiarów. Garniak zaklął pod nosem, widząc, w jakie dziury przyszło mu wjechać. Zjechał na teoretyczną ścieżkę i skierował się w stronę upadającej rudery na wzgórzu.
- Myślałam, że ta chałupa jest opuszczona – mruknęła Cindy, wdychając dym z papierosa.
- Bo jest – odparł Kruszon. – Zostały tylko szczury i Van Helsing.
Podjechali niemal pod sam rozpadający się ganek. Garniak zaparkował po zawietrznej, na wszelki wypadek, gdyby wiatr miał przewrócić tą ruderę. Z domu wybiegły trzy rozszczekane pudle, które zaraz zaczęły obsikiwać Merca. Nieźle to wpieniło Garniaka, który zaczął rzucać w nie dyniami.
Kruszon pociągnął Cindy na ganek, gdzie na bujanym krześle bujał się jakiś ćpun. Chyba strażnik całego obejścia. Podszedł do zardzewiałej rynny (Kruszon, nie ćpun), wyciągnął zapaliczkę i wystukał rytm hymnu na Euro 2012.
- Co to, morwa, miało być?! – Zdziwiła się Cindy. – Zmieniliśmy hasło?!
- No – odparł Kruszon. – Nowe miejsce, nowe hasło.
Po chwili drzwi zaskrzypiały i uchyliły się nieco. W progu stanęła garbata babiczka, z półprzymkniętymi oczami, w czerwonych kapciach i różowym szlafroku.
- Nie musisz nic mówić. Jest głucha…
- Aha, skoro tak…Morwa, posuń garba, bo chcemy się przemieścić do środka! A właściwie skoro jest głucha, to jak usłyszała, że walisz w rurę?
- Bo to, morwa, jest migdałowa X-menka.
Staruszka zamlaskała i wycofała się do ciemnego korytarza. Kruszon ruszył w głąb domu, odgarniając pajęczyny z twarzy. Cindy rozglądała się zszokowana wokół. Wyciągnęła papierosa i już chciała zapalić, gdy nagle Kruszon powstrzymał ją.
- Tu się, morwa, nie pali. Kiedyś się gaz ulotnił i teraz każdy się boi, że jeszcze jest w powietrzu i wybuchnie.
- No to pięknie, morwa nać. Zamierzam wyjść stąd żywa.
Kruszon pchnął jakieś tajemnicze drzwi, które otworzyły im prawdziwą studnię do wnętrza ziemi.
- Co to, morwa, podróż do wnętrza ziemi?! – Cindy posłużyła się moją metaforą. Kruszon zbył ją milczeniem, zagłębiając się w ciemność. Po chwili weszli do czerwonego, zadymionego pomieszczenia, gdzie pod ścianami siedział cały ich gang. Był Wróżka, który był tak skąpy, że własnemu synowi kazał zrobić samochód z dyni, był Macocha, który był tak brzydki, że samym swym pojawieniem zmuszał wroga do wyjawienia sekretów. Był też Szkapa, Baletnica, Frytka, Nospa, Renia oraz Słodka Cytryna i Cymbałka. Wszyscy byli mężczyznami, niech pseudonimy was nie zmylą, drogie dzieci. Jedynie Van Helsing miał męski przydomek, ale tylko dlatego, że wyglądał jak baba i był też sir Elton John, ale on, no cóż…
Cindy burknęła coś na powitanie i przysunęła nogą krzesło, poczym klapła na nie ciężko. Kruszon stał na schodach, by wyglądać na wyższego. Co z tego, skoro z tamtego miejsca i tak go nie było widać?
Spotkanie rozpoczęło się standardowym Wciągnięciem Pokoju. Van Helsing otworzył worek śnieżnego proszku i obdzielił każdego podług jego wielkości i siły. Garniak dostał najwięcej. Cindy wciągnęła proszek, który nie był ani marychą, ani koką, ani nawet herą, czy jakimś świństwem z plebsu. Zakręciło jej się nieco w głowie, trochę zamrowiła ją pięta, a po chwili wydało jej się, że śmierdzi sto razy bardziej, niż chwilę wcześniej.
- Co to, morwa, było?! – Warknęła wzburzona. – Skubana posypka dla niemowląt?!
- To było coś mojej receptury – rzekł tajemniczo Van Helsing.
- Co, morwa, ziarno w młynie zmieliłeś i dajesz wciągać?!
- Nazwałem to Oszukać Przeznaczenie…
- O, morwa, a czemu nie Na-dobre-i-na-złe?! Brzmi bardziej dramatycznie.
- Cindy, ty ciągle nie rozumiesz. Od chwili wciągnięcia minął tydzień… W tym czasie każde z nas na chwilę zamieniło się w super bohatera, który jakimś sposobem zawsze ma farta. Być może ktoś z nas jest milionerem, a inny się ohajtał. Tak czy inaczej, nasze życie jest o niebo lepsze. Wystarcza jedno wciągnięcie, a przenosisz się w czasie do lepszego życia!
- Tak?! Moje, morwa, życie nie może być lepsze! Odmigdaliło ci, szefie?! W ogóle nie pójdzie na rynku.
- Wystarczy jedno wciągnięcie… - Van Helsing pokiwał tajemniczo palcem. Cindy zauważyła na jego dłoni tajemnicze liczby: 4, 8, 15, 16, 23, 42, których wcześniej tam nie było. Van Helsing spojrzał na swoją dłoń i uśmiechnął się przebiegle. Cindy pobiegła za jego spojrzeniem i zatopiła wzrok w swój dekolt. Tkwił tam zwinięty w rulon zwitek, którego kobieta tam nie wkładała.
- Który to, morwa, ze zboczeńców?! – Warknęła, ale nagle dotarło do niej, że to pokwitowanie wygranej w Totka. Skreśliła te same liczby. Jej nagroda opiewała na dwadzieścia milionów, co napisane było następującym językiem:
„Morwa dwa na skubanym początku i siedem migdalonych zer z tyłu!!!!!”
- Jestem migdaloną milionerką!!! – Krzyknęła Cindy dziko, zrywając się z krzesła. Mebel uderzył w Kruszona, pozbawiając go na chwilę przytomności.
- O w mordę migdaloną jego nać! – Dało się słyszeć wrzask Garniaka, dobiegającego z rogu piwnicy, z pomiędzy kominka, a kosza z zeszłoroczną bielizną do prania. – O morwa, patrzcie ile koksu!
Garniak siedział na kilkuset kilogramach białego proszku, starannie zapakowanego w woreczki. Cały gang rozdziawił gęby, nie znajdując przekleństwa, by opisać swego zdumienia. Van Helsingowi jako pierwszemu powróciło czucie w języku.
- Wart jakieś dwadzieścia milionów dolarów…
- Morwa, nie pieprz, że kupiliśmy tyle koksu za moją forsę! – Wrzasnęła Cindy, łapiąc się za głowę. Kobieta spojrzała na prochy. Garniak rozciął jeden z woreczków i wciągnął niezasłużoną działkę. Jego oczy zrobiły się totalnie mętne, twarz wykrzywiła się w głupawym uśmiechu…
- Za tydzień dojdzie do siebie – mruknął Van Helsing. W tym samym momencie Kruszon odzyskał przytomność i odkrył w kieszeni swoich spodni tajemniczą kopertę ze złotym napisem „Do gangu Wild Hogs”. Van Helsing odebrał kopertę i otworzył ją spiesznie. Przebiegł wzrokiem po literach, a gdy doszło do niego, że przecież nie potrafi czytać, przekazał list sir Eltonowi Johnowi. Różowe paznokcie zatańczyły na papierze, a nonszalancki głos ze spokojem odczytał, co następuje:
- Hrabia pisze : drodzy przyjaciele z gangu Wilg Hogs, oto, co następuje. A następuje, że: bardzo spodobały mi się wasze prochy. Niezłego dają kopa. Jak, żeście to zmieszali, no nie mogę. Pewnie macie na składzie jeszcze trochę tego świństwa. Organizuję powitalną stypę dla koneserów ze wszystkich dzielnic miasta. Macie zaproszenie. Wybierzcie jednego z was, żeby nie było tłoku i przynieście próbkę koksu. Tylko ukryjcie go dobrze, bo pewnie niejeden z gości będzie chciał wam podwędzić recepturę bez wpłacenia szmalu. A zarobić można sporo. P.S. Przyślijcie tu jakąś panienkę, bo stypa bez babek, to taka stypa stypa. Pozdrowionka, wasz Hrabia.
Wszystkich zamurowało. Sir Elton John musiał jeszcze parę razy przeczytać list i przysiąc na swą matkę, że nie kłamie (tylko on potrafił czytać). Kruszon po raz drugi stracił przytomność. Van Helsing podrapał się po brodzie i przeszedł się po piwnicy. Garniak zarechotał dzikim śmiechem i spojrzał po wszystkich rozmarzonym wzrokiem.
- Co to, morwa, za jasełka?! – Krzyknęła Cindy, wyrywając list sir Eltonowi Johnowi, licząc, że w czasie, kiedy była na haju, nauczyła się czytać. Wszyscy z gangu przyglądali jej się dziwnie. Nawet Garniak, który nawet nie wiedział, że się przygląda.
- Co, morwa, tak mi się przyglądacie?!
- Pójdziesz na ten bal – zawyrokował Van Helsing, mierząc ją od stóp po głowę.
- Tobie coś chyba na mózg siadło! Nie jestem jakąś pieprzoną koneserką, tylko prowincjonalną dealerką! Nie będę reklamować żadnych prochów tylko dlatego, że Hrabia szuka sobie baby na jedną noc!
- Pójdziesz, albo wylatujesz z gangu! Elton, kiedy ten cholerny bal się zaczyna?!
Sir Elton John spojrzał na stronę tytułową i zmarszczył brwi.
- O morwa, za godzinę! – Krzyknął przejęty.
- I co, Van Helsing, zrobisz ze mnie koneserkę w godzinę?!
- A żebyś, morwa wiedziała, jakem Van Helsing! Pójdziesz na ten migdalony bal, zbajerujesz Hrabiego, wszystkich tych skubanych ćpunów i opylisz koks!
- Szefie, przecież to, morwa, menelka! – Krzyknął Nospa. – Założę się, że nigdy nie widziała kiecki!
- Widziałam, morwa, na twoim starym! – Odparła Cindy.
- Mamy trzy godziny – mruknął Van Helsing, przechodząc się po piwnicy. – Potrzebujemy magii, by zamienić cię w prawdziwą koneserkę. Wróżka, ty jesteś jak matka chrzestna, tylko ty możesz pomóc!
- Coś dałoby się zrobić – mruknął Wróżka, tłusty jak prosię. – A co ja z tego dostanę? Chcę morwa, trzydzieści procent udziałów!
- Jak, morwa, nie będziesz współpracował migdaleńcu, to zostawię ci trzydzieści procent zębów! – Van Helsing wpadł w prawdziwą furię. Wyglądał niemal jak wilkołak. Nawet Garniak, choć nic nie kontaktował, struchlał i wyskamlał marsz pogrzebowy.
- Cindy jest tutaj ostatnią osobą, która wie, jak powinna wyglądać rasowa laseczka – mruknął sir Elton John. – Panowie, wyobraźcie sobie kobietę z waszych snów i spójrzcie na Cindy. Niech polecą pomysły!
- Stary, morwa nać, ale kontrast! – Mamrotał Renia, zamykając i otwierając oczy.
- Macie coś do mojego migdalonego wyglądu?! Pomigdaleni zboczeńcy! Myślicie, że nie mogę być waszą słodziuchną lalunią?! Wy, gnojki! Dajcie tylko kieckę i już mnie, morwa nie ma!
- Tutaj kiecka to za mało… - Rzekł przejęty Van Helsing. – Ale poradzimy sobie, jakem Van Helsing!

Coś o myciu się

Wrzucili ją do wanny razem z ubraniem. Kruszon, Garniak, Renia i Nospa. Tylko oni odważyli się podjąć tego zadania. Mówiąc o kąpieli, Cindy miała na myśli mycie stóp i ewentualnie zębów. Towarzysze z gangu przygotowali jej prawdziwą torturę. Stanęli na czatach i nie wypuszczali, gdy nie stwierdzili, że gruba warstwa brudu zniknęła. Cindy drapała, gryzła i wyklinała, by nie kazali jej wracać do zimnej wody (kąpiel trwała tak długo, że woda stała się lodowata). Po godzinie wyszła potulnie z łazienki, owinięta w ręczniki, dwa szlafroki, trzymając pod pachą swe menelskie swetry i dżinsy. Minę miała zrezygnowaną, ale w oczach tlił się gniew i żądza zemsty. Mężczyźni odsunęli się pod ścianę korytarza i dali jej przejść do saloniku, gdzie czekał na nią Van Helsing i Słodka Cytryna z balową suknią.
- Co to, morwa, za szmata – mruknęła Cindy, widząc czerwoną jak wino kieckę, która odsłaniała więcej, niż przewidywała ustawa. – Nie ubiorę tego! Morwa, za nic!
- Ubierzesz – rzekł chłodno Van Helsing, aż zjeżyły się włosy na głowie.
- Po moim, morwa, trupie! Patrz na te dziury, szefie. Morwa, przecież grożą przeciągiem! Zaziębię się i zdechnę, nim dojadę na stypę! Daj mi coś ludzkiego!
- Ty, morwa, nie wiesz, jak się ubierają ludzie! Ubieraj, albo wylatujesz z gangu!
- Weźcie Kruszona, będzie mu lepiej w czerwonym.
- Ubieraj, nie wykręcisz się, już za późno!
- Dobra, morwa! Ale może byście się, morwa, odwrócili! Swoją godność mam!
Mężczyźni odwrócili się i czekali chwilę, aż zrobiło się dziwnie cicho. Wtedy zdali sobie sprawę, że Cindy zwiała. W całym domu zawrzało. Wszczęto alarm. Dom został otoczony, a wszyscy jego obywatele postawieni na nogi. Nawet stara, garbata babiczka złapała za wałek i dołączyła się do poszukiwań.
Znaleźli ją na strychu, próbującą po rynnie zejść na ziemię i zwiać, albo przynajmniej przeczekać do czasu, aż godzina przyjęcia minie. Wpadła w jakieś pajęczyny i wytarzała się w kurzu, przez co na powrót wyglądała jak normalna Cindy dealerka-menelka. Van Helsing, mając za sobą cały gang, stanął przed nią i oparł ręce na biodrach.
- Do wanny z ta morwą – mruknął, mierząc ją wzrokiem. – Chcę słyszeć, jak krzyczy, morwa!
Mężczyźni rzucili się ku niej, łapiąc za ręce i nogi i próbując znieść na dół do łazienki. Drapała i gryzła jak opętana. Dopiero Garniak jako tako zwinął ją w precel i doniósł aż do wanny. Niemal ją utopili w tej wodzie.
Poddała się, gdy stała przed lustrem w czerwonej sukni, podkreślającej to, co mężczyźni u kobiety nazywają wdziękami.
- O morwa, nie wiedziałem, że Cindy ma balony!!! – Krzyknął Słodka Cytryna, który najwyraźniej nie używał słowa „wdzięki”.
- Możecie mnie, morwa, puścić – mruknęła ugłaskana kobieta. – Nie będę już tak szaleć
Wtem do pokoiku wkroczył Wróżka. Blask złotych sygnetów zatańczył na ścianach. Za nim weszły cztery kobiety, ubrane wyzywająco, z wielkimi torbami i przeróżnymi narzędziami.
- Panowie, poznajcie moje małe przyjaciółki! Zrobią z Cindy prawdziwą hrabinę! Do dzieła dziewczęta, do dzieła, tam, morwa namigdalcie podkładu, tam zawieście skubany pierścionek! Jak szaleć, to morwa szaleć. Moje motto, tak na margi-morwa-nesie.
Mężczyźni stanęli w idealnym okręgu, patrząc, jak kobieta zmienia się w oczach. Czary, to morwa, czy nie czary – myśleli, a w miarę upływu czasu odległość między ich wargami się zwiększała. Cindy wrzasnęła ze zdumienia dopiera, gdy stanęła przed lustrem. Wyglądała jak panienka i nawet ona musiała to przyznać.
- O morwa! – Westchnęła, a Van Helsing dźgnął ją spojrzeniem.
- Jeszcze raz morwa przeklniesz, a zakleję ci usta migdaloną taśmą! Koneserzy nie klną!
Cały gang ryknął śmiechem.
- Szefie, Cindy zna tylko sto słów, z czego większość to przekleństwa! – Rzucił Kruszon. - O czym ona, morwa, będzie bredzić do innych koneserów?!
- Zamknij się ty…ty… - Cindy szukała jakiegoś zastępczego słowa na przekleństwo. – Ty strachu na wróble, ty! Potrafię wytrzymać bez przeklinania!
- Chyba jak śpisz!
Już mieli się pobić, ale mężczyźni ich powstrzymali. Garniak, który czekał na zewnątrz w swym Mercu już zaczął trąbić.
- Tylko pamiętaj – mówił Van Helsing szybko. – Pilnuj, żeby czegoś ci do kieliszka nie wlali, bo te wuje mają swoje metody. Gadaj dużo z Hrabią i oczaruj go naszym koksem. Schowaj dobrze próbkę. W obcasie masz schowek, musisz tylko ostrożnie zapierdzielać, żeby butów nie zgubić.
Cindy ledwo człapała na szpilkach, które dał jej Wróżka, ale nie skarżyła się. Ukryła w obcasach woreczek z koksem i wyszła na dwór. Cały gang odprowadził ją do samochodu i niemal z łzami w oczach patrzył, jak odmieniona Cindy wsiada do Merca. Garniak ruszył, wzniecając kurzawę. Na koksach jechał slalomem, od jednej krawędzi szosy do drugiej, ale nie było nikogo innego, kto umiałby prowadzić.
Po chwili zajechali do speluny Hrabiego. Było już późno i koneserzy już grzali tyłki w ocieplanej piwnicy, oglądając mecz pomiędzy Real Mongolią, a FC Czeczenią i ziewając, kto najszerzej. Gdy Cindy stanęła na schodach, zasłaniając ekran telewizora, wszystkie spojrzenia, chcąc, nie chcąc, skupiły się na niej. Mężczyźni od razu się ożywili i nawet piłkarze w TV jakoś żwawiej biegali.
- No proszę, wiedziałem, że Wild Hogs przyślą kogoś z klasą! – Rzekł Hrabia z końca sali, nadbiegając, by przywitać gościa.
- Z jaką tam klasą – odparła. – Sama przyjechałam, a klasy żadnej to ja nie skończyłam. Z przedszkola mnie wywalili, kiedy zakaziłam przedszkolankę bakcylem dżumy.
- Aha – Hrabia zdawał się co nieco rozumieć. – Mimo to właź i rozgość się. Ludziska, załączamy muzę i rozpoczynamy balety. Żarcie już się skończyło, a meczu będzie jutro powtórka!
Jak powiedział, tak się stało. Zaraz rozległy się hity lat ’80 dziewiętnastego wieku i wszyscy koneserzy rozpoczęli rytualny taniec. Cindy podskakiwała w samym środku, udając, że co nieco wie o tańcu. Cały czas pilnowała swoich butów, by nie wystrzeliły w przestrzeń międzyplanetarną, gdy tak wywijała kolanami. Taniec był jednak tylko przykrywką, by zająć czymś koneserów. Każdy tylko szukał okazji, by zgarnąć na bok Hrabiego i pochwalić się mu swoim towarem. Hrabia tymczasem ani na krok nie odstępował tańczącej Cindy. Raz to przynosił jej Martini, a innym razem Martini z oliwką i tak w kółko, jakby chciał ją porządnie upić. Cindy nie wiedziała, dlaczego, ale wiedziała, że jest tylko jeden sposób żeby dowiedzieć…
Musi go o to zapytać.
- Dlaczego chcesz mnie upić?! – Zapytała, ale nie zdołała przekrzyczeć muzyki. Hrabia zaśmiał się uprzejmie i wcisnął jej do ręki kolejny kieliszek. Garniak obserwował ją mętnie z końca sali. Obok niego stali inni ochroniarze, pilnując swych ludzi. Dobiegała już północ, a Cindy jeszcze nikomu nie zaprezentowała swojego towaru. W końcu zdecydowała się pomówić z Hrabią. Wzięła go pod rękę i wyprowadziła z sali do ciasnego kibla. Gdy jednak zamknęła za sobą starannie drzwi, już zapomniała, po co właściwie kłopotała Hrabiego. Podrapała się po głowie, później po kolanie, a wreszcie po plecach. Nic to nie dało, tylko tyle, ze wreszcie przestało ją swędzieć. Spojrzała na Hrabiego, który wpatrywał się w nią urzeczony. Jego wzrok wcale nie pomagał kobiecie się skupić. Postukała obcasem o kafelki i znowu się podrapała. Wreszcie westchnęła.
- Coś rozmowa nam się nie klei – rzekł Hrabia, jakby śnił. Coś było dziwnego w jego postawie. Jeszcze nikt tak na nią nie patrzył. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Znowu się podrapała.
Nagle jakieś krzyki do nich doleciały. Cindy spojrzała na zegarek. Dwie wskazówki zbiegły się na cyferce wyglądającej tak – 12, ale Cindy nie wiedziała, co to znaczy. Poza tym, że wyglądało mrocznie w zestawieniu z tymi krzykami.
- Uciekajta morwa! Wilki atakujom! – Krzyknął ktoś nieortograficznie. Nieuk jeden. Mimo to nikt się nie zastanawiał nad ortografią. W takiej chwili?! Każdy wiedział, co to znaczy. Mafia Czarnych Wilków przyszła, by oskubać koneserów z ich koksów. Cindy przypomniała sobie słowa Van Helsinga. „Tylko nie daj im zgarnąć naszych…”
- Co naszych?! – Krzyknęła do własnego mózgu, który nagle ukrył przed nią pewne fakty z przeszłości. W skrócie – zapomniało jej się. No ale cóż. Hrabia dalej patrzył się na nią jak malowane wrota na cielę, czy jakoś tak.
„Czego morwa, się na mnie, morwa, ga-morwa-pisz, ty, morwa migdalony morwa wuju, ty!” – Chciała zapytać się Cindy, ale wtedy coś wywarzyło ich drzwi. Czarne Wilki! Cindy zwiała. Na sali było lekkie zamieszanie. Cindy znalazła Garniaka, który szukał jej nawet, gdy miał ją pod nosem.
- Zwiewamy! – Krzyknął, gdy uderzyła go w twarz.
- Zaczekaj, o piękna dziewojo! – Krzyknął Hrabia, biegnąc za Cindy. – Zakochałem się w tobie! Zaczekaj, bądź moja!
- Co to morwa znaczy?! – Cindy zapytała się Garniaka. Mężczyzna wzruszył ramionami, ciągnąc ją ku wyjściu. Rozpoczęła się strzelanina. Garniak oberwał kulką z procy, a Cindy z rurki po długopisie. Dzielnie to przeżyli i nieco utykając i niedowidząc, ruszyli jeszcze żwawiej ku drzwiom. Nagle kobieta wyłożyła się jak długa i szeroka na schodach. Garniak popędził, nie odwracając się za siebie, a ona poczuła ręce na kostce. Hrabia.
- Nie pozwolę ci odejść bez pożegnania!
- Żegnaj, morwa!
- Chodziło mi o numer telefonu!
- A co to, morwa?! Puszczaj, zboczeńcu!
Cindy wyrwała się mu, zostawiając go leżącego na posadzce wraz z jej butem. Wystrzeliła jak z kolubryny Kmicica na parking i wpakowała się do otwartego bagażnika Merca Garniaka. Ruszyli z piskiem opon, od jednej krawędzi do drugiej. Garniak jechał takim slalomem, że zgubili pościg Czarnych Wilków na prostej.
Po godzinie błądzenia zajechali pod bazę. Wszyscy członkowie Wild Hogs już na nich czekali. Van Helsing wypatrywał ich nawet z lunetą na bujanym fotelu.
- Co tak, morwa, wcześnie?! – Zapytał. – I gdzie jest ta skubana Cindy?!
- W tej, morwa czeluści! – Krzyknęła, zapominając, jak się mówi na bagażnik. Wyciągnęli ją stamtąd z podbitym okiem, siniakiem na kolanie i rozległych zadrapaniach spowodowanych drapaniem się.
- Cocięmorwatakurządziło?! – Zapytał Van Helsing jednym tchem.
- Czarne Wilki, morwa…I oliwki w Martni!
- Opyliłaś koksy?! Było na to sporo czasu, tylko nie migdal morwa, że zapomniałaś!
Cindy w jednej chwili przypomniała sobie to, co chciała powiedzieć w kiblu. No trudno się mówi. Powiedziała to Van Helsingowi.
- NO MORWA TRUDNO?! – Wkurzył się szef. – Hobbici we Władcy Pierścieni zniszczyły ten morwa pierścień, choć były skubanymi kurduplami! Hitler morwa, zniszczył Francuzów, choć miał morwa, wieśniackie wąsy! Klan ciągle leci w TV, choć morwa, zabija nudą! Jack Sparrow się nie myje, a i tak wszyscy go kochają! Forrest Gump to morwa zniszczył tych skubanych Wietnamców, chociaż był z niego wujowy debil, a E.T. wrócił do domu, mimo, morwa, że było z niego pieprzone UFO! A ty?! Zapomniałaś, morwa?! Wiesz, co by było, gdyby Gandalf morwa zapomniał, gdzie jest skubany Mordor?!
- Byłaby po nas… - Jęknął żałośnie Kruszon.
-Nie, morwa, imbecylu ty! Nie żyjemy w migdalonym Śródziemiu, ale Śródmieściu!!!
- Raczej Śródzadupiu – westchnęła Cindy, ale zaraz pożałowała tych słów.
- Dawaj koksy! I kieckę, morwa! Już cię więcej nigdzie nie poślę… - Szef wyciągnął rękę, a wtedy kobieta stwierdziła ten porażający fakt, przy którym nawet Eminem zacząłby się jąkać.
- O MORWA!!!! Zagubiłam buty!!!
Van Helsing rzygnął śmiechem.
- Co to, morwa?! Kopciuszek?! Co ty morwa, migdalisz?! – Spojrzał na jej gołą stopę, chwycił bujany fotel i rozbił go na głowie Garniaka. Nawet nie poczuł. Garniak nie poczuł. Fotel poczuć nie zdążył.
– Zgubiłaś buty pełne prochów na balu pełnym koneserów i, o morwa, Czarnych Wilków! Zabiję cię, morwa!
Rzucił się ku niej, a ona zwiała do chałupy. I zaczął się pościg. Van Helsing gonił Cindy, a cała reszta goniła Van Helsinga, by go uspokoić. Kruszon biegł na samym końcu, a za nim Garniak.
I tak się gonili i gonili i tu wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy, że leci właśnie piosnka z Beniego Hilla. Ta ta ta ta ta ta ta ta ta…
A w tym czasie opowiem wam kawał – co ma osiem nóg, a i tak nie chodzi? (Odpowiedź jest ukryta na stronie drugiej, słowo numer sześć w pierwszym wersie).
A teraz druga zagadka? Co ma 10 000 kalorii? Dwa pączki + trzy zupki chińskie + paczka płatków czokapik + słoik majonezu Hellmans + kiełbasa + dwa naleśniki + pół litra Tęczówki + jogurt Danviva z chałką i z nutellą + dziesięć tictaców.
A teraz pytanie promocyjne. Co zrobić, by w pięć sekund stracić 10 00 kalorii? Zjeść to co wyżej naraz;)

Ale my tu gadu gadu, a tam Van Helsing dusi Cindy. Kobieta zdążyła się już przebrać, bo coś niewygodnie jej się biegało, włosy znowu jej się przetłuściły i zdążyła się wybrudzić. Znowu wyglądała jak menelka, przez co dostała prędkości w nogach. Martini jednak nie wyparowało jej szybko, co było przyczyną jej rypnięcia na ziemię. Van Helsing dorwał ją i zaczął dusić. Był już ranek i wszyscy byli zmęczeniu. Wszyscy Wild Hogs rzucili się na nich, by ich rozdzielić. Van Helsing coś tam krzyczał, Cindy coś tam odkrzykiwała, a cała reszta krzyczała ogólnie. Nic dziwnego, że nikt nie usłyszał pukania do drzwi.
- Uhuau uhuauauaua Au Au u u u! – Powiedział Garniak niewyraźnie, a wszyscy rzucili się do okien, by sprawdzić, czy rzeczywiście ma rację.
O morwa, miał! – Krzyknęłam.
- To Hrabia! – Wrzasnął Van Helsing, zapominając przekląć. – Dupska do góry i przywitać mi tu gościa!
Zrobiło się gęsto. Sir Elton John pognał zaparzyć wodę na herbatę, Kruszon poleciał do Biedronki po ciastka, Cindy zwiała do piwnicy, reszta naprędce sprzątała i rozkładała czerwony dywan, a Van Helsing ubrał biały garnitur. Hrabia zapukał ostatni raz, a później zaklął grzecznie. Van Helsing czym prędzej otworzył drzwi zaprosił gościa do środka.
Hrabia wszedł i usiadł na jedynym wolnym fotelu. Czuł się jak na krześle elektrycznym, podczas gdy wszyscy wokół sterczeli jak sztachety w płocie, albo koszula ze spodni. Dopiero gdy Kruszon przyniósł ciastka, zrobiło się nieco luźniej, a Hrabia poczuł dobre wibracje od członków gangu Wild Hogs.
- A więc jesteś sam… - Zaczął Van Helsing.
- Nie zaczyna się zdania od „więc”! – Przypomniał usłużnie Kruszon. Van Helsing pacnął go w ryj.
- Przeż, morwa, jeszcze nie zacząłem!
- A właśnie, że zacząłeś, szefie – krzyknął Słodka Cytryna.
- OK. Niech wam będzie. A więc zacznę zdanie od zatem. Zatem jesteś sam…
- Jasne, że nie! – Prychnął. – Cały dom jest obstawiony. Nawet Biedronka, do której przed chwilą gonił jeden z twoich ludzi. Będę szczery. Jestem z CIA!
- A ja z FBI! – Zaśmiał się Van Helsing.
- A ja z DNA! – Kruszon zaśmiał się także, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Hrabia zachowywał powagę godną agenta CIA. To wszystkich przekonało. Odznaka, którą później pokazał, była zbyteczna.
- Chodzi o to, że zorganizowaliśmy z ekipą tą stypę, aby złapać wszystkich koneserów z okolicy. Na nieszczęście napadli na naszą spelunę Czarne Wilki. Wszystkie już siedzą. Inni też zostali schwytani.
- Czy to znaczy, że… - Van Helsing przeraził się.
- Nie, przyjacielu – Hrabia wstał i poklepał go poufale po kostce. – Tak się składa, że zakochałem się w waszej koneserce. To, że wysłaliście ją na stypę świadczy, że należy wam się dożywocie, ale to, że była tak piękna zmusza mnie do wybaczenia wam i przymknięcia na to oko. Oto but, który zgubiła tej nocy. Tylko jeśli będzie pasował na jej nogę upewni mnie w przekonaniu, że jest to moja ukochana.
- Kruszon, zamigdalaj po Cindy! – Warknął Van Helsing. – Na jednej, morwa, nodze!
Kruszon w istocie poleciał po Cindy na jednej nodze, ale nie wiem czemu. Przecież na jednej nodze jest o wiele wolniej, niż na dwóch. Hm… (wzruszenie ramion i dumne „pfff”). Ich sprawa. Grunt, że Cindy wychynęła z piwnicy, cała w pajęczynie i prochach, na które wpadła po ciemku.
- Co to morwa za E.T.?! – Zapytał wzburzonym głosem Hrabia.
- To twoja ukochana – odparł Van Helsing.
- To coś? Moja ukochana się myła! Co to, morwa, za zamiana?! Jaja sobie ze mnie robicie, wuje?!
- Jakże byśmy chcieli! – Wymamrotał Van Helsing.
- Aresztować ich! – Wrzasnął Hrabia i w tej samej chwili przez okna powpadali przebrani za żółwie nindża ludzie. Mieli kaski, pistolety, kominiarki i w ogóle wyglądali strasznie. Wszyscy się ich przestraszyli. Cały gang Wilg Hogs rozpierzchł się po domu, ale ujęto wszystkich. Wyrzucono ich na pole z dyniami i tam skuto. W domu nie zostało nikogo.
- Hej, ty! – Krzyknął Hrabia do jednego ze swych ludzi. – Tak, do ciebie, morwa, analizuję! Kopsnij się do piwnicy! Pewnie trzymają tam koks.
Żółw nindża poleciał do piwnicy, a że nie było tam światła, to zapalił zapałkę. No i wtedy ten gaz, co to się kiedyś ulotnił, wybuchł. Spłonęły wszystkie koksy, które tam były.
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE – Wrzasnął Van Helsing, padając na kolana. A krzyczał tak długo, że wszystkim zdążyło się to znudzić. Hrabia wzruszył ramionami i kazał odwieźć ich do więzienia.

Dowody były jasne, drogie dzieci. Wszystkim groziło dożywocie, bo to nie jest bajeczka, tylko prawdziwe życie. Hrabia był głównym świadkiem w sądzie i miał niezbite dowody na ich winę. Niezbite dowody? Heh, no i tu zaczyna się bajka. Bowiem jedynym dowodem Hrabiego było to, że Cindy była wysłaną przez Van Helsinga koneserką. A gdyby tak było, Hrabia musiałby przyznać, że zakochał się w menelce. Dlatego też ukrył buta, który był jedynym dowodem i zgrzytnął zębami. Gang Wild Hogs wyszedł z sądu bez szwanku.

Po rozprawie wszyscy spotkali się w barze, do którego zawsze chodzili, gdy wybuchała im baza, a oni omal nie zostawali schwytani przez CIA. Brakowało tylko sir Eltona Johna. Koleś wparował dopiero po godzinie, przebrany za panienkę, w czerwoną kieckę Cindy. W lewej ręce trzymał owego buta, którego zgubiła Cindy, w prawej ręce woreczek z koksami, a obok maszerował Hrabia, gapiąc się maślanymi oczętami na sir Eltona Johna. Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się zwycięsko.
- No co, morwa – rzekł. – Pasował jak ulał!
_________________
Nie przestawaj marzyć, nawet jeśli powiedzą, że spadjące gwiazdy nie istnieją...


Edit: Niezliczone próby formatowania tekstu żeby był węższy :)
Ostatnio zmieniony pt 07 sie 2009, 19:12 przez Lady Kier, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Jak na parodię "Kopciuszka", to dosyć przyzwoicie Ci to wyszło. Nawiązanie do oryginału, wartka akcja i przede wszystkim rzadko spotykany a jakże ciekawy sposób narracji, otwierają opowiadaniu swego rodzaju furtkę do świata ciekawych i przystępnych utworów, bo jak wiadomo nie wszystkie taki są, stąd też późniejsze szufladkowanie.
Przyznam szczerze - bez patetyczności tym razem - duży plus temu tekstowi. Tłumaczenie jak? dlaczego? z jakiej przyczyny?, nie jest potrzebne, a przekonają się o tym wszyscy, którzy poświęcą wolny czas na przeczytanie "Kopciuszka" w Twoim wykonaniu, więc pozwolę sobie wszystkie czynniki skłaniające mnie ku takiemu myśleniu zawrzeć w jednym zdaniu: To opowiadanie jest na czasie! Tyle, moim zdaniem, wystarczy by wzbudzić aplauz publiczności kierowany wprost do Ciebie.

Z technicznych spraw muszę zwrócić Twoją szczególną uwagę na zapis dialogów. Masz z tym mały problem, który z całą pewnością zniknie, jeśli zerkniesz do forumowego poradnika. Tam masz wszystko ładnie i klarownie wyjaśnione. Po takiej lekturze Twoje problemy bezpowrotnie znikną.
Kolejna sprawa to zapis marek samochodowych. W swoim tekście użyłaś dużych liter, rzeczywistość zaś i pewne zasady (czyt. wyrazy pospolite pochodzące od nazw własnych zapisujemy małymi literami), wymagają stosowania małych.

Oto kilka niedopatrzeń:
Lady Kier pisze:Drzwi ciemnego Merca otworzyły się i ze środka wybiegł im naprzeciw posępny wzrok gościa w czarnym garniaku, czarnych okularach, czarnej twarzy, czarnych paznokciach i nawet czarnych zębach. Aż cud, że było go w ogóle widać.
Logika gra tu główną rolę. Bohaterka dostrzega jego wzrok mimo, że ten ma założone okulary. Możliwe? Trudno byłoby ocenić taką sytuację, ratować można się tylko i wyłącznie przypuszczeniami.
Lady Kier pisze:Cindy rozglądała się zszokowana wokół.
Tutaj natomiast mamy niegramatyczne zdanie. "Zszokowana" ma wiele wspólnego z reakcją Cindy, dlatego lepszym wyjściem jest przestawienie tego słowa ku początkowi. [/i]
Lady Kier pisze:Cindy drapała, gryzła i wyklinała, by nie kazali jej wracać do zimnej wody (kąpiel trwała tak długo, że woda stała się lodowata). Po godzinie wyszła potulnie z łazienki, owinięta w ręczniki, dwa szlafroki, trzymając pod pachą swe menelskie swetry i dżinsy.
Woda nie ochładza się tak szybko, tym bardziej w temperaturze pokojowej.
Lady Kier pisze:Garniak zaklął pod nosem, widząc, w jakie dziury przyszło mu wjechać. Zjechał na teoretyczną ścieżkę i skierował się w stronę upadającej rudery na wzgórzu.
Lady Kier pisze:- Co to, morwa, za jasełka?! – Krzyknęła Cindy, wyrywając list sir Eltonowi Johnowi, licząc, że w czasie, kiedy była na haju, nauczyła się czytać. Wszyscy z gangu przyglądali jej się dziwnie. Nawet Garniak, który nawet nie wiedział, że się przygląda.
Lady Kier pisze:Martini jednak nie wyparowało jej szybko, co było przyczyną jej rypnięcia na ziemię. Van Helsing dorwał ją i zaczął dusić. Był już ranek i wszyscy byli zmęczeniu.
Kilka powtórzeń niezbędnych do wyeliminowania.

Powinnaś także zadbać o format tekstu - cytowane fragmenty należałoby w jakiś sposób wyróżnić, przykładowo w ten sposób:
Lady Kier pisze:A następuje, że: bardzo spodobały mi się wasze prochy. Niezłego dają kopa. Jak, żeście to zmieszali, no nie mogę. Pewnie macie na składzie jeszcze trochę tego świństwa. Organizuję powitalną stypę dla koneserów ze wszystkich dzielnic miasta. Macie zaproszenie. Wybierzcie jednego z was, żeby nie było tłoku i przynieście próbkę koksu. Tylko ukryjcie go dobrze, bo pewnie niejeden z gości będzie chciał wam podwędzić recepturę bez wpłacenia szmalu. A zarobić można sporo. P.S. Przyślijcie tu jakąś panienkę, bo stypa bez babek, to taka stypa stypa. Pozdrowionka, wasz Hrabia.
Pisanie "co następuje" zacznij z dużej litery.
Lady Kier pisze:Mężczyźni stanęli w idealnym okręgu, patrząc, jak kobieta zmienia się w oczach. "Czary, to morwa, czy nie czary" – myśleli, a w miarę upływu czasu odległość między ich wargami się zwiększała.
Kiedy już skończysz poprawiać błędy i niedopatrzenia, które wskazałem ja i wskażą inni, zajmij się okrajaniem go ze zbędnych słów, bo znajdzie się ich tutaj od groma: zaimki, wtrącenia, skróty myślowe, itd.

Przyjemnej pracy!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”