Zabiłeś mnie [kryminał] 2 z 3

1
Heja! Daję do poczytania drugą część mojego "kryminału". Jeżeli chcesz się zabrać za czytanie tej części, a nie zapoznałeś się jeszcze z pierwszą, zrób to czym prędzej!

Część 1

Przed spożyciem poniższego tekstu zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą

Zabiłeś mnie
Część 2 z 3
   Po dwóch dniach Karol pojawił się na komisariacie. Wnętrze, choć urządzone surowo, nie dawało żadnego powodu, by sądzić, że to komisariat. Po kilku rozmowach – między innymi z policjantką o delikatnej urodzie przypominającą Audrey Hepburn (Karol spytał ją o to, gdzie może znaleźć Andrzeja, choć wiedział doskonale, przy czym starał się uśmiechać czarująco) – trafił do biura swojego przyjaciela.
   Wszedł do niedużego pomieszczenia, w którym nie znajdowało się prawie nic z wyjątkiem biurka, komputera i niedużego, krępego gospodarza.
   – Cześć – rzucił Karol.
   – Hej, witaj. W jakiej sprawie?
   – Domyślasz się.
   – Oczywiście.
   – Znaleźliście jakieś ślady?
   – Owszem. Chociaż równie dobrze moglibyśmy nie znaleźć nic. To masa drobnych, gówno znaczących szczegółów.
   – A konkretniej?
   – Na przykład piłeczka antystresowa. Ten psychol jest chyba psycholem na tyle, żeby zostawić na miejscu zbrodni coś tak oczywistego. I pewnie walczy ze stresem. – Andrzej zaśmiał się, choć był blady na twarzy i wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować. – Musi być na niej całe mnóstwo odcisków palców.
   Karol zmarszczył brwi w wyrazie zastanowienia. Pomyślał, że to dziwny – i niekoniecznie śmieszny – zbieg okoliczności. On sam używał takiej piłeczki, od kiedy rzucił palenie. Pomagało mu to, bo dawało bezproduktywną czynność, na której mógł się skupić, zamiast wyciągać kolejnego LM-a.
   – To znaczy? Wiadomo już coś?
   Andrzej spojrzał na zegarek.
   – W tej chwili piłeczka jest poddawana analizie. Wyniki powinny być za… no, nie więcej niż czterdzieści minut. Chcesz poczekać? Mamy Hermana w bazie, więc jeżeli to on, dowiemy się o tym już dziś.
   – Taaak – mruknął Karol. – Chyba posiedzę na korytarzu.
   – W porządku – odrzekł Andrzej i skupił uwagę z powrotem na komputerze. Zamierzał ułożyć najlepszego na świecie pasjansa.
   Karol wyszedł z ciasnego biura i przeszedł kilka kroków w kierunku butli z wodą. Wyciągnął plastikowy kubeczek i napełnił go. Zauważył przy tym, że jego dłonie drżą – nie lekko, jak na ogół w stresujących sytuacjach. Trzęsły się, jakby podawano mu właśnie zastrzyk morfiny. Czuł, że za chwilę upuści kubeczek z wodą na ziemię i zacznie płakać. Nie wiedział dlaczego, po prostu nagle zachciało mu się ryczeć jak małe dziecko, skamleć przez łzy niczym pies. Wypluć wszystko, co go trapiło.
   Nie miał komu.
   Wypił duszkiem kubeczek wody. Łagodnie podrażniła jego gardło. Nalał sobie więcej. Czuł, że będzie potrzebował wody. Pocił się. Krople potu spływały mu po szyi i wsiąkały w czarną koszulę. Karol pomyślał, że zaraz się rozstrzygnie. Zaraz przyniosą wyniki jednoznacznie wskazujące, że wszystkiemu zawinił Herman. A jeżeli nie…
   Nie było „nie”.
   Karol nie wiedział, że czterdzieści minut może tyle trwać. Co chwilę zerkał na duży zegar wiszący nad drzwiami wyjściowymi, a z ruchu wskazówek wywnioskował, że dokładnie co pięć sekund. Pięć sekund! Co tyle spoglądał na ten pieprzony zegar, a ta cholerna wskazówka minut ani drgnęła!
   Poruszył się niespokojnie, gdy z drzwi obok wyszła kobieta. To ta ładna policjantka. Uśmiechnął się do niej niepewnie. Pamiętał, że z nią rozmawiał, ale wydawało mu się, że działo się to kiedy indziej, gdzieś indziej. Zapragnął podejść do człowieka odpowiedzialnego za wyniki analizy i wyrwać mu je z gardła. Wstał i zaczął chodzić nerwowo wzdłuż ściany; palcem dotykał jasnej powierzchni.
   Westchnął.
   Jakiś mężczyzna wyszedł z pokoju, trzymając w dłoni plik kartek, i wszedł do gabinetu Andrzeja. Serce podskoczyło. Karol ustawił się pod drzwiami.
   Kiedy mężczyzna wyszedł, podniósł oczy i skrzywił się, widząc obłęd w oczach Karola. Odszedł pospiesznie.
   – I co? – Karol wpadł do gabinetu i wbił wzrok w Andrzeja.
   – Zdaje się… że nic. Cholera jasna! To bez sensu. Wolałbym już uznać, że to ten pieprzony Herman!
   – Co? Nie rozumiem. Chcesz mi powiedzieć, że to nie on? Błagam, kurwa, powiedz, że nie! Jak nie on, to kto? W mordę…
   – Musimy szukać dalej. Jak to śpiewał Freddie Mercury, „przedstawienie musi trwać”. Nie mamy zawodnika w bazie danych. Czyli to ktoś czysty.
   – Proszę, daruj sobie te smętne żarty – rzucił Karol, już zupełnie zrezygnowany. – Nie wierzę. Kto inny? Przypadkowa ofiara, zero subtelności, zwyczajna masakra. Nikt inny na świecie – a przynajmniej życzę sobie i wszystkim, żeby tak było – nie czerpie satysfakcji z samego zarzynania ludzi. Herman nigdy nawet nie ukradł pieniędzy! Jest jak aniołek… oczywiście pomijając fakt, że jego znajomi zazwyczaj kończą z przekręconym karkiem.
   – Możliwe, że mamy drugiego zawodnika. Możliwe, że Herman przeszedł na emeryturę, tylko nie chciał jej spędzić za kratkami, a na jego miejsce wszedł jakiś inny Kuba Rozpruwacz.
   – Szkoda tylko, że nie wiemy kto. Gdyby to był Herman… mielibyśmy chociaż jakiś punkt zaczepienia.
   – Gówno prawda. Wciąż nie wiemy o nim nic. Nie ma rodziny, przyjaciół, znajomych… z trudem ustaliliśmy tożsamość, bo trzymał w kieszeni legitymację szkolną, a to pewnie przez przypadek.
   – Stop. Nie nakręcajmy się. Trzeba będzie się przygotować, bo najwyraźniej nie mamy żadnego śladu.
   – Przygotować? Na co?
   – Na kolejne morderstwa. Tylko tak możemy zyskać cokolwiek, jakąkolwiek wiedzę. Nie zamierzam się bić z czarną plamą… zresztą, nie potrafię.
   – Poczekaj! Nie możemy na to pozwolić... przecież zginą ludzie!
   – Co innego możemy zrobić? Nie wiemy nawet, kogo bronić.
   Tym razem Andrzej musiał przyznać mu rację. Nie odezwał się ani słowem. Była to odpowiedź jednoznaczna.
***
   Wieczorem, kiedy wrócił do domu, Karol postanowił – wiedziony podświadomością albo ze zwykłej ciekawości – wziąć do ręki swoją piłeczkę antystresową. Zastanawiał się przez chwilę, gdzie ją trzyma, po czym podszedł do komody, w której trzymał stare graty. Wyciągnął pierwszą przegródkę. W środku znalazł dyplom ukończenia szkoły podstawowej (po jaką cholerę to tu trzymam?), zdjęcie swojej pierwszej dziewczyny (brzydka była jak nie wiem co), nieduży mosiężny posążek – pamiątkę z Afryki – ale nigdzie nie widział plastycznej piłeczki.
   Przetrząsnął wszystkie półki. Nic. Nagle zaczęło go to przerażać.
   – Musi tu gdzieś być – mówił pod nosem, przeszukując wszystkie miejsca, w których mogłaby się zmieścić niedużych rozmiarów piłka.
   Nie znalazł jej nigdzie. Zaczął wrzeszczeć – z wściekłości, ale także z przerażenia. Sprawdził pod łóżkiem, w koszu na pranie.
   W jego domu nie było piłeczki antystresowej.
***
   Karol nie przejął się tym zanadto. Mogło zdarzyć się wiele rzeczy z tak niedużym przedmiotem, do którego właściwie nie przywiązywał większej wagi. Tylko gdzieś głęboko pod płaszczem spokoju siedziała dziwna, niewyjaśniona obawa i dawała o sobie znać raz na jakiś czas – z początku dość często, z czasem coraz rzadziej.
   Miał się czym zajmować. Fala zabójstw przeszła przez Warszawę z niespotykanym hukiem. Co noc ginęła co najmniej jedna przypadkowa osoba – zawsze w innym zakątku miasta. Jeżeli był to jeden człowiek – w co Karol wciąż uporczywie wierzył – to musiał mieć wielki upór, żeby robić to, co robił.
   – Może to wampir? – mruknął pod nosem Karol, sącząc gorzką, czarną kawę i przerzucając strony w gazecie. Uśmiechnął się. Ta myśl przyszła do niego tak jak wszystkie inne – naturalnie. Być może byłby skłonny w to uwierzyć, gdyby nie wydawało mu się to absurdalnie bezsensowne. Obserwował ludzi, od kiedy się urodził, i wiedział, że nie potrzeba wampira, żeby dokonać rzeczy trudnych (niemożliwych) do uzasadnienia.
   Ludzie rozmawiali o tym na ulicach. Zmartwiło go to, bo po raz pierwszy pracował nad czymś tak nagłośnionym. Całymi dniami narzucał sobie myślenie, jeździł na miejsca zabójstw kilka razy dziennie. Mieszkanie przy ulicy Czerskiej odwiedził co najmniej czterokrotnie. Za każdym razem patrzył na tę ogromną starą szafę – i zawsze musiał ją otworzyć, żeby sprawdzić, czy w środku nic nie ma.
   Tym też zaczął tłumaczyć swoje zmęczenie. Z dnia na dzień, budząc się rano, czuł coraz mniejszą chęć, aby wstać. Mówił sobie, że to wynik przepracowania, że chodzi spać zdecydowanie za późno.
   Nie wiedział, że z każdym dniem kładł się spać coraz wcześniej.

   Najpierw tylko czuł się nieco przepracowany. Stan ten jednak zaczął się pogarszać wraz w upływem kolejnych tygodni. Pod koniec miesiąca Karol zaczął budzić się nie tylko niewyspany, ale wręcz wykończony. Kładł się spać z nadzieją na spokojny odpoczynek, na oderwanie się od ponurej rzeczywistości, jednak natychmiast po zaśnięciu otwierał oczy. Czuł się dokładnie tak, jakby zamykał je tylko po to, żeby sekundę później jakaś zimna, oślizgła ręka siłą rozwierała jego powieki. Schudł. Kiedy przeglądał się w lustrze, widział mizerną, ponurą postać. Zaczął przypominać pięćdziesięciolatka.
   A sprawa wciąż nie była rozwikłana. Wydawało się, że wprost przeciwnie – po kilku tygodniach śledztwa całość sprawiała wrażenie jeszcze mniej jasnej i trudniejszej do rozgryzienia.
   Karol uznał, że to idiotyzm, ale przez chwilę sądził, że…
   …że dowody świadczą przeciw niemu.

   W pewien środowy wieczór wracał z miejsca morderstwa i chciał jak najszybciej wyrzucić z głowy obraz tego, co tam zobaczył. Siedział na przystanku autobusowym – jego saab, nazywany „krokodylem”, złapał gumę dwa dni wcześniej, a Karol nie miał ochoty zmieniać koła, więc zostawił samochód dziesięć kilometrów od domu. Obok niego usiadła para osiemnasto-, góra dwudziestolatków. Chłopak był chudy i miał na sobie granatowy golf oraz nowoczesne okulary w grubych, czarnych oprawkach. Dziewczyna ubrana była w długą spódnicę oraz obcisły sweter, zaś włosy związała w opadający do pasa koński ogon.
   – Magda… – powiedział chłopak cicho. – Czytałaś o tym... wiesz...
   – Przestań – głos dziewczyny był słaby i jakby płaczliwy. – To... to się stało niedaleko mojego mieszkania. Ja… widywałam tego człowieka. Raz nawet uśmiechnął się do mnie w sklepie…
   Karol nie miał ochoty tego słuchać. Wstał i odszedł kilkanaście metrów od przystanku. Jednocześnie poprzysiągł sobie, że spędzi całą noc, analizując fakty. Nie chciał nigdy więcej usłyszeć czegoś podobnego.
   Gdy wrócił do domu, natychmiast wziął się do pracy. Nie zdążył jednak przetrzeć oczu, kiedy obraz rozmazał się, a potem przerodził w ciemność. Karol zasnął.
***
   Obudził się. Nie otwierał oczu.
   Sięgnął ręką w kierunku nocnej półki. Nic. Szukał dalej, lecz nie udało mu się niczego znaleźć.
   – Co jest? – powiedział ochrypłym głosem, który z powodzeniem mógłby należeć do siedemdziesięcioletniego staruszka.
   Rozwarł powieki. Przez chwilę nic nie widział. Mrugnął – ciemność. Po karku przeszedł mu dreszcz. Sięgnął dłonią do oczu jak ślepiec, ale nagle obraz powrócił. Biały sufit, z czterech stron błękitne ściany i nieduże, zagracone mieszkanie. Usiadł na łóżku i spojrzał na półkę.
   – Gdzie jest mój telefon?
   Podniósł się i sprawdził w kieszeni kurtki, lecz tam także go nie było. Westchnął. Nie miał siły, by zdobyć się na cokolwiek więcej, choć chciał wrzeszczeć. Przeszukał całe mieszkanie, ale nic nie znalazł.
   Czuł, że to coś dziwnego. Już druga rzecz, której nie mógł znaleźć, mimo że był przekonany, że gdzieś tu jest.
   W jego domu nie było telefonu komórkowego.
***
   – Ohyda – odezwał się Andrzej, a na jego twarzy wykwitło soczyste połączenie obrzydzenia, zdezorientowania i skrajnego przerażenia.
   Na podłodze pod jego nogami leżała kobieta. Jej brzuch był rozdęty, ale co ważniejsze – rozpruty. Jeszcze niedawno musiała być ciężarna, ale teraz przypominała ofiarę Obcego, który zagnieździł się wewnątrz niej i wyszedł najprostszą drogą – przez pępek.
   – Istotnie – odezwał się Karol. Obgryzał paznokcie, a wzrok wbijał w sufit, stojąc plecami do tego widoku. – Kurwa, to nieludzkie! Dzieciak, pierdolony siedmiomiesięczny płód, pływał w wannie. Jak człowiek może zrobić coś podobnego?!
   – Nie wiem – Andrzej ściszył głos. – Naprawdę, nie wiem. I wolę nie wiedzieć. Jeżeli jest na to jakakolwiek odpowiedź, niech trzyma się z dala ode mnie.
   – Czasami zastanawiam się, dlaczego to robię. Dlaczego szukam morderców. Przyjemniej byłoby zostać piekarzem, stolarzem albo jakimś drobnym księgowym. Wtedy nie musiałbym, kurwa, oglądać tego gówna!
   – Chodź… wyjdźmy stąd.
   Karol usłyszał dźwięk zasuwania worka na zwłoki. Drżącym krokiem wyszedł przez drzwi do ogródka. Byli w Rembertowie i przynajmniej krajobraz wokół był dosyć przyjemny. Zaraz za Karolem wyszedł Andrzej i zatrzasnął drzwi. Detektyw nie miał ochoty oglądać się za siebie. Stał w sandałach i czuł na palcach wilgoć porannej rosy. Wziął głęboki wdech i wypuścił przeciągle powietrze. Słońce wdrapywało się mozolnie po niebie.
   Andrzej westchnął.
   – Kiepsko wyglądasz. Coś się stało?
   Karol nie odpowiedział. Stał odwrócony tyłem do przyjaciela i gapił się na drzewa za furtką; las w głębi zagęszczał się, aż nie można było zobaczyć nic przez ścianę drzew.
   – Może z przepracowania. Wiem, że ta sprawa wiele dla ciebie znaczy… w końcu to, ekhm… prawie osobiste. Ale może byś sobie odpuścił, co? Wszystko wskazuje na to, że to nie Herman. Powinieneś odpocząć, wziąć urlop.
   Karol nie zareagował gwałtownie, choć miał na to wielką ochotę.
   – Nie.
   Andrzej nie odezwał się, jednak Karol nie potrzebował odpowiedzi.
   – Po prostu nie. Może to być głupie, może wydawać ci się nawet idiotyczne, ale nie. Nie mogę tak zwyczajnie przestać. To… to, co on zrobił mojej matce, co zrobił innym ludziom… co może zrobić każdemu. Nie mogę na to pozwolić. Mów sobie, co chcesz – masz do tego prawo. Ale tu chodzi o życie ludzi. Ja… wziąłem to na siebie i nie mogę tak po prostu odpuścić.
   Andrzej położył dłoń na jego ramieniu. Z oczu Karola pociekły łzy.
   – Nie mogę…
   – Daj spokój… są inni, którzy mogą się tym zająć.
   W tej chwili Karol strącił dłoń Andrzeja. Wszedł do środka. Wewnątrz roiło się od ludzi. Ominął szafę, tylko z przyzwyczajenia zaglądając między ubrania, i trafił do salonu. Nie był to najzamożniejszy pokój, jaki widział, jednak nie mógł nie zauważyć, że jego właściciel musiał nie mieć za grosz gustu. Podłogę zdobił oliwkowy dywan, gryząc się ze ścianami o barwie różu przechodzącego w wiśnię. Nad nieczynnym najwyraźniej kominkiem wisiała zupełnie nieudana podróbka Daliego, tuż obok starej gitary klasycznej. Karol z główki odczytał markę – Defil. Jego ojciec miał identyczną, jeszcze z czasów, gdy z kolegami siedział pod sklepem, żłopiąc tanie wino i słuchając Sex Pistols.
   Tędy musiał uciekać. Kiedy już rozpruł tę kobietę, kiedy utopił jej nienarodzone dziecko w wannie… potem musiał zbiec po schodach i wylecieć z domu. Mąż nie wrócił na noc do domu. Rano zastał żonkę z dziurą zamiast brzucha i dzieciaka bawiącego się w batyskaf.
   (przestań tak myśleć)
   Tak, było dokładnie tak. Przystojny mężczyzna przed trzydziestką, pracujący w jakiejś wielkiej, zakichanej firmie, w nocy postanowił przelecieć jakąś nastolatkę o figurze, której jego żona być może nigdy nie odzyska. Upił się i postanowił sprawdzić, czy trzeba mieć wypaczoną psychikę, żeby zostać pedofilem. Niestety, okazało się, że nie trzeba. Facet wrócił o jedenastej przed południem. Ale małżonka nie przywitała go z jajecznicą i promiennym uśmiechem, gładząc nienarodzonego dzieciaka, o nie. Przywitała go, gapiąc się w sufit niewidzącym wzrokiem, wytrzeszczając oczy jak szmaciana lalka. Przywitała go z rozprutym brzuchem. A facet nigdy więcej już nie tknie ani kropli alkoholu.
   (ja pierdolę)
   Morderca uciekał tędy. Nie mógł się spieszyć, prawdopodobnie nawet nie chciał. Miał czas, żeby się spokojnie nacieszyć widokiem młodej krwi znaczącej ścianę.
   (potem zszedł na dół, usiadł przed telewizorem i zaczął się masturbować)
   Karol podszedł do kominka, czystego jak łza. Nie było tam nic, nawet popiołu, a tym bardziej żadnych śladów.
   (o Boże, to idiotyczne)
   Odwrócił się i zacisnął szczęki. Ten salon był ohydny. Powiódł wzrokiem po meblach – z wyjątkiem niesamowicie brzydkiej kompozycji wszystko wydawało się normalne. Na dywanie nie było ani jednej zmarszczki. Karol jeszcze raz rzucił okiem na wszystko. Spojrzał na szafkę.
   Zdusił wrzask.
   Podszedł do małego, niepozornego mebla wykonanego ze sklejki i pochylił się. Twarzą niemal zetknął się z jasnobrązową powierzchnią; jednak jego interesowało to, co znajdowało się na półce.
   Telefon.
   Granatowa Nokia 3310. Stara, toporna komórka jeszcze z czarno-białym wyświetlaczem oraz z ciężką, szarą klawiaturą. Nie produkowało się już takich, a od pewnego czasu coraz rzadziej się je spotykało. Jednak Karol do niedawna miał okazję oglądać taki telefon codziennie.
   To była jego komórka.
   (nie, nie… każdy może mieć taki telefon. To zbieg okoliczności)
   Spojrzał na wyświetlacz. Po prawej stronie pasek pokazywał jedną, ostatnią kreskę baterii. Karol wcisnął przycisk opisany „menu”. Wszedł do archiwum wiadomości.
   (tylko pieprzony zbieg okoliczności)
   – Kurwa.
   To był jego telefon.
***
   W ciemnym mieszkaniu wybrzmiała monofoniczna melodia dzwonka. Karol opierał się o ścianę, siedząc na łóżku, kiedy wstał, żeby odebrać.
   Nie chciał tego robić. Zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi, lecz za każdym razem odpowiedź tylko się oddalała. Kiedy leniwie poruszał się w kierunku telefonu, w jego głowie raz za razem przewijała się myśl, żeby wyrzucić tę pieprzoną nokię przez okno. Wiodła go ku niej tylko jakaś wrodzona, niepowstrzymana potrzeba sprawiedliwości.
   O co w tym wszystkim chodzi? – powtarzał sobie wciąż. Z każdą sekundą jednak w siłę rosło także drugie pytanie. Odpowiedzi mogły być dwie, jednak Karol sądził, że wie, która jest prawidłowa.
   Czy ja to zrobiłem?
   Jego dłoń znalazła się już nad telefonem i drżała, czekając na sygnał z mózgu.
   Karol słyszał kiedyś o lunatyzmie, choć nie wiedział o nim tyle, ile w tej chwili chciałby wiedzieć. Jego ojciec opowiadał mu kiedyś, jak stryjek Karola w wieku dziesięciu lat chciał wybrać się w nocy do szkoły. W telewizji Katol widział dokument o osobach, które przez sen potrafiły porządkować książki w bibliotece. Kiedyś wszystko to wydawało mu się ciekawą mrzonką, ale teraz…
   Zatrzymał dłoń na słuchawce.
   …ale teraz czuł, że samemu znalazł się w jakiejś popieprzonej spirali, która wirowała szaleńczo, a on nie mógł zrobić nic. Mógł tylko siedzieć, przypominając inwalidę, i obserwować wydarzenia, które sam spowodował. Oglądać zwłoki kobiet, które sam zamordował.
   (nie, to niemożliwe)
   Odebrał telefon. Nie wypowiedział żadnego słowa. W słuchawce natychmiast rozpoznał głos Andrzeja, pomimo płaszczu zmęczenia, strachu i niedowierzania.
   – Cześć, Karol.
   Milczał.
   – Chciałem… chciałem z tobą porozmawiać. To istotnie – nie tylko dla ciebie, ale też dla mnie. Przede wszystkim chciałbym usłyszeć kilka odpowiedzi…
   – Przejdź do konkretów. – Starał się, by jego głos brzmiał tak, jakby niczego się nie spodziewał, mimo że dokładnie wiedział, co zaraz usłyszy.
   – Policja… to znaczy, między innymi ja… znaleźliśmy wreszcie dowody. Nie będę się rozwodził na ich temat, powiem tylko tyle, że wystarczą, żeby utożsamić i zapuszkować sprawcę. Posłuchaj, zamordowano już dwanaście osób, a mnie zależy tak samo jak tobie, żeby to się skończyło. Wszystko na to wskazuje, że morderca to…
   – Zaskocz mnie – rzucił Karol z nutą ironii.
   – …ty, Karol.
   – Miałeś mnie zaskoczyć.
   – Powiedz mi prawdę. Chcę wiedzieć, czy to prawda, czy to ty. Chcę się dowiedzieć, zanim… zanim oni będą u ciebie.
   – Policja? Już tu jadą?
   – Tak. Podejrzewam, że masz jakieś… pół godziny.
   – Nie mam czasu. Muszę się zwijać. Jakbyś miał komuś mówić, to proszę. Od tej chwili jestem wyjęty spod prawa. Wreszcie mogę zacząć myśleć jak przestępca.
   – Karol… powiedz mi tylko, proszę… czy to ty? Ty to zrobiłeś?
   – Ja… sam już nie wiem.
   Rozłączył się.
   Rzucił telefon w kąt, za łóżko. Nigdy nie zamierzał go podnieść.
   Wyciągnął plecak z szafy. Pospiesznie zaczął wrzucać do niego wszystko, co potrzebne: ubrania, jedzenie i picie. Plecak nie był duży i nie mógł pomieścić zbyt wiele, więc Karol nie brał zbyt wiele. Kiedy nie mieściło się nic więcej, zasunął suwak i podszedł do nocnej szafki. Otworzył dolną półkę.
   Leżała tam sterta płyt, kartek i filmów. Odrzucił wszystko i sięgnął głębiej. Było tam też stare, blaszane pudełko po ciasteczkach. Karol wyciągnął je i oderwał wieczko. Wewnątrz, przykryty chusteczkami, znajdował się pistolet. Nieduży, czarny glock kalibru 9mm. Karol sam nie wiedział, dlaczego go trzyma – licencję zrobił kilka lat temu i jak dotąd nigdy nie musiał go użyć.
   Jak dotąd.
   Zarzucił plecak na ramiona i wyjrzał przez okno. Jeszcze nie nadjechali. Otworzył drzwi i wypadł na zewnątrz. Klucz zostawił w mieszkaniu. Zszedł na dół i przebiegł kilkaset metrów wzdłuż budynku. Tam stał, zaparkowany w niedozwolony sposób, zielony saab. Karol wyciągnął kluczyk z kieszeni i przekręcił go w drzwiach. Wsiadł do środka i uruchomił silnik. Rozległo się ciche warczenie, a z radia poleciała muzyka. Karol przełączył na odtwarzacz płyt kompaktowych, a z głośników dobyła się delikatna melodia „Stand by me” Bena E. Kinga.
   – No, staruszku. Jedziemy.
   Przekręcił gałkę głośności do oporu. Wrzucił wsteczny i wyjechał na ulicę. Potem wcisnął pedał gazu. Rozpędził się i wyjechał na większą ulicę.
   Pod Warszawą, w Radości, miał działkę. Nikt o niej nie wiedział – nawet Karol był tam tylko kilka razy. Znajdował się tam duży kawałek ziemi i stara, zniszczona budowla – drewniany domek. Mężczyzna nigdy nie znalazł czasu ani ochoty, żeby się tym zająć, więc chwasty spokojnie mogły porastać działkę. Tam nikt nie powinien go znaleźć. Karol odziedziczył ten kawałek ziemi po babci – ponieważ jego matka już nie mogła.
   Jechał dwupasmówką wzdłuż zachodniego brzegu Wisły i rozpędzał się do stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Przełączył spokojną płytę na coś cięższego. Teraz w głośnikach AC/DC piłowali gitary na maksymalnej głośności. Karol chciał zagłuszyć muzyką myśli.
   Czy to może być prawda?
   Powtarzał sobie tych pięć słów od kilkunastu godzin bez przerwy i ani na sekundę nie straciły one barwy. Podobnie wciąż nie znalazła się na nie odpowiedź. Istniały tylko dwie możliwe, obydwie tak samo przerażające.
   Z jednej strony mógł zabić tych ludzi. Nie mieściło mu się to w głowie, ale mógł chodzić przez sen i zabijać przypadkowe osoby w przypadkowych miejscach – a w dodatku robić to w nieludzki sposób. Mógł nie przespać od tygodni ani minuty i być na skraju życia i śmierci, a co więcej – policja mogła ścigać go nie bez przyczyny. W takim wypadku jedyne, co mógł zrobić, żeby przydać się światu, to wysiąść samochodu, wejść na most i rzucić się w burzliwą toń Wisły. I wyjść z niej po kilku dniach, sztywny i nieruchomy.
   Z drugiej zaś to wszystko mogło być wielką farsą. Jakimś pieprzonym przekrętem, realizowanym przez nie wiadomo kogo po to, żeby wgnieść Karola w ziemię niczym robaka. Jeżeli to prawda, jeżeli ktokolwiek robił to po to, aby przyprawić detektywa o szaleństwo, coraz bardziej mu się to udawało. Karol przestawał powoli rozróżniać, co jest snem, a co rzeczywistością. Rozmywało mu się to jak niezaschnięta farba na nieudanym dziele sztuki.
   Karol przerzucił utwór i spojrzał w lusterko. Gardło ścisnął mu niewidzialny sznur.
   – Szlag.
   Za nim, w odległości jakichś trzystu metrów, jechał samochód. Czarne BMW, z niebieskim kogutem doczepionym na dachu. Wydawało z siebie donośny sygnał. Policja.
   Karol przełknął ślinę i poczuł dreszcz na plecach. Zaczął się pocić. Wdepnął pedał gazu do podłogi. Wskazówka prędkościomierza gwałtownie podskoczyła do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Samochód pędził szybciej niż wszystkie inne na drodze; mężczyzna musiał lawirować, żeby nie wjechać w czyjś zderzak. Spojrzał w lusterko. BMW zbliżało się w szybkim tempie – musiało mieć znacznie potężniejszy silnik niż stary saab. Przyjrzał się dokładnie. Z przodu siedziały dwie osoby: jedna, mniejsza, za kierownicą i druga na siedzeniu pasażera.
   Zwrócił wzrok z powrotem na ulicę i zobaczył w odległości kilkuset metrów skręt. Usłyszał jakieś słowa, ale ich sens do niego nie dotarł – to policjanci musieli komunikować mu, żeby się zatrzymał. Przejechał ostatnie metry i gwałtownie odbił w lewo, nie patrząc na światła. Rozpędzony samochód, nadjeżdżający z naprzeciwka, zatrzymał się tylko centymetry od maski saaba.
   Karol wjechał w niedużą przecznicę, ani na chwilę nie zdejmując nogi z gazu. Policyjny samochód wciąż zmniejszał odległość. Dzieliło ich już nie więcej niż sto metrów. Detektyw spojrzał na rozedrgane lusterko i nagle dostrzegł z całą pewnością, że za kierownicą BMW siedzi kobieta.
   – …zatrzymaj się… – usłyszał w nieprzerwanym ciągu słów.
   – Pierdol się.
   W tej chwili poczuł, że szybciej już nie pojedzie. Stary samochód pędził już na najwyższych obrotach, a czarne auto bez przerwy się zbliżało.
   – Kurwa!
   Prawą dłoń trzymał na siedzeniu pasażera. Po palcami czuł zimny, metaliczny kształt. Raz jeszcze rozpaczliwie spróbował przyspieszyć, lecz silnik tylko zarzęził bezradnie. Karol poczuł pod skórą, że zostało mu już tylko jedno. Że może postawić wszystko na jedną kartę lub dać się złapać. Spojrzał na swoje odbicie w górnym lusterku. W oczach miał obłęd.
   – Nie. Tak łatwo, mnie nie dostaniecie, skurwiele.
   Przełożył stopę na hamulec i wcisnął go z całą siłą.
   Rozległ się wysoki, ryjący uszy pisk opon, a „krokodyl” gwałtownie wyhamował. Siła pędu rzuciła ciałem Karola o deskę rozdzielczą i w tej chwili mężczyzna po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie zapiął pasa. Twarzą uderzył w przednią szybę i poczuł, jak z nosa zaczyna cieknąć mu strużka krwi. Kiedy samochód zatrzymał się, Karol gwałtownym ruchem otworzył drzwi i wypadł na zewnątrz. Rękawem otarł krew z twarzy i zwrócił się ku BMW.
   Czarny samochód już stał w miejscu. Lewe drzwi otworzyły się i z wnętrza wypadła policjantka. W dłoniach trzymała pistolet. Zaczęła coś wrzeszczeć, żeby położył się na ziemię i odłożył broń. Tymczasem z drugich drzwi wyszedł mężczyzna. Facet miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a z twarzy przypominał Iwana Drago z Rocky’ego. Również nie zapomniał o pistolecie, ale wrzeszczenie pozostawił koleżance.
   Karol z początku jej nie poznał, ale po paru sekundach natychmiast skojarzył jej twarz. To była ta policjantka przypominająca Audrey Hepburn, z którą rozmawiał na komisariacie. Mógł chcieć ją zastrzelić, mógł jej nienawidzić za to, że celuje w niego odbezpieczoną bronią, ale jedno musiał jej przyznać – była ładna.
   – Hej, hej. Spokojnie – krzyknął i uniósł obydwie ręce. – Nic tu nie mam. Wrzućcie na luz, nic wam nie zrobię.
   – Na ziemię! – Tym razem był to Iwan.
   Znajdowali się na szosie, a po obu stronach była tylko trawa. W odległości może pół kilometra za Karolem stał niewykończony kościół. Na drodze nie było żywego ducha. Tylko dwa samochody: czarne BMW i zielony saab.
   – Dajcie spokój! Nic wam nie zrobię, nie mam broni! Nie ma powodu do obaw, gdybym chciał was zabić, już dawno bym to zrobił. – Zaśmiał się.
   – Zamknij mordę i na ziemię! Jesteś podejrzany o morderstwo. Masz prawo zachować milczenie, wszystko, co powiesz…
   – Może zostać użyte przeciwko mnie, ta, jasne, znam to. W sumie zawsze chciałem to komuś powiedzieć, tyle że… no, nie było okazji. Może byśmy porozmawiali?
   Nastąpiła cisza. Wielki policjant chciał coś krzyknąć, ale przerwała mu kobieta gestem dłoni. Podeszła do niego, szepnęła kilka słów, a na jego twarzy wykwitło niezadowolenie. Policjanta poklepała go po ramieniu, po czym ruszyła wolnym krokiem w kierunku Karola. Opuściła broń, ale na jej twarzy wciąż była nieufność.
   – Hej… Karol.
   – Hej... skąd znasz moje imię?
   – No wiesz... w końcu cię ścigam.
   – Faktycznie... Wiesz, straszna szkoda, że poznałaś mnie w tak kretyńskich okolicznościach. Gdyby nie ta cała afera, pewnie mógłbym zabrać cię do kina albo co… no nic, wielka szkoda.
   – Karol. Musisz z nami pójść. Ja... sama nie wiem, o co w tym chodzi, ale jestem pewna, że nie... że nie mogłeś tego zrobić. Ale na razie musisz z nami pójść, musisz wszystkim powiedzieć prawdę... Wsiądź do samochodu.
   – Wiesz… czasami mam wrażenie, że ten świat mnie przerasta, że nic nie jest tak, jak mi się wydaje. Chciałbym wierzyć, że to nie ja, ale nie wiem, czy powinienem. A w ogóle – jak ci na imię?
   – Ja... musisz z nami pójść.
   – Nie zrobię tego, jak mi się nie przedstawisz. – Uśmiechnął się.
   – I... Iza.
   – Dobrze, już dobrze. Chodźmy.
   Na jej twarzy wykwitł uśmiech. Miała naprawdę śliczne zęby. Dała znak facetowi, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czym martwić, że ten gość z zielonego saaba nie ma broni.
   – Teraz muszę cię zapiąć w kajdanki. Wiesz, procedura.
   Karol bardzo chciał, żeby Iza miała rację.
   W tej chwili wykonał najszybszy ruch w swoim życiu. Z niesamowitą prędkością sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął pistolet. Bez mrugnięcia okiem wycelował w policjantkę i zacisnął palec na spuście.
   Wydawało się, że lot pocisku nie może być szybszy od tych ruchów.
   (a jednak)
   Karol cały czas patrzył jej w oczy. Tylko przez ułamek sekundy dostrzegł strach, zaskoczenie, a potem… nienawiść.
   Potem był tylko ten wrzask. Rozpaczliwe odgłosy cierpienia. Kobieta dostała w nogę – chociaż na tyle przyzwoitości Karol mógł sobie pozwolić.
   – Opuść broń. Opuść, kurwa, broń albo ją zastrzelę!
   Na twarzy Iwana Drago wyrysowała się dezorientacja. A potem wściekłość. Wściekłość i bezradność, gdy musiał rzucił pistolet na ziemię. Karol celował raz w kobietę, raz w faceta, i gorączkowo się zastanawiał.
   – A teraz podejdź do samochodu od strony maski. Tak jest, dobrze. I połóż się na niej. Na masce! Spokojnie, nie przejmuj się, nic ci nie zrobię, tylko, do cholery, rób, co ci każę! Tak jest. – Podszedł do policjanta i przystawił mu pistolet do karku. – I daj mi kluczyki. Daj te pieprzone kluczyki, chyba że chcesz, żeby twój przełyk wylądował na ziemi! Dobrze. A teraz zostań w tej pozycji. Nie ruszaj się tak długo, aż stąd zniknę na dobre. Aż nie będzie mnie widać, jasne? W porządku.
   Najpierw szedł tyłem, celując w plecy policjanta, ale po kilku chwilach uznał, że może bezpiecznie się odwrócić. Oddalił się od ulicy i podążył wzdłuż niej. Nie będzie musiał się martwić o policjantów; facet najpierw zajmie się dziewczyną. Bardziej trapiło go to, co zrobi ze sobą.
   Nie wiedział, dokąd się udać. Rwał przed siebie, ale nie wiedział, dokąd go to zaprowadzi. Jedyną wskazówką w tej chwili była ulica. Karol zamierzał iść wzdłuż niej tak długo, jak będzie w stanie utrzymać się na nogach.
   Nie chciał dać się złapać.
   Nie zamierzał.

   c.d.n.

2
Najwyższa pora skrobnąć parę słów o drugiej części :)
Z jakiś powodów pierwszą czytało mi się o niebo lepiej. Cóż, może po prostu fabuła nie poszła w kierunku, który by mi przypadł do gustu. Ale od początku.

Tekst czyta się dobrze. Niestety płynność zaburza nieustanne nadużywanie imienia głównego bohatera. Zresztą zwracałam uwagę na to już w poprzedniej części (chyba nie tylko ja). Zrób z tym coś.
Błędów specjalnie nie ma (albo po prostu na tyle się wciągnęłam, że je przeoczyłam) - z językiem polskim radzisz sobie bardzo dobrze.

Chwilami trafiały się jakieś zgrzyty, bardziej opisowe czy fabularne, niż językowe.
– Stop. Nie nakręcajmy się. Trzeba będzie się przygotować, bo najwyraźniej nie mamy żadnego śladu.
   – Przygotować? Na co?
   – Na kolejne morderstwa. Tylko tak możemy zyskać cokolwiek, jakąkolwiek wiedzę. Nie zamierzam się bić z czarną plamą… zresztą, nie potrafię.
   – Poczekaj! Nie możemy na to pozwolić... przecież zginą ludzie!
   – Co innego możemy zrobić? Nie wiemy nawet, kogo bronić.
   Tym razem Andrzej musiał przyznać mu rację. Nie odezwał się ani słowem. Była to odpowiedź jednoznaczna.
Ten dialog brzmi dla mnie strasznie sztywno i jakoś nie pasuje do wcześniejszej kreacji postaci. Rozchwiany psychicznie Karol nagle pohamowuje niewyrabiającego psychicznie Andrzeja, który panikuje, że ludzie zginą... Nie... Po prostu tego nie widzę.
 Nie znalazł jej nigdzie. Zaczął wrzeszczeć – z wściekłości, ale także z przerażenia.
 Karol nie przejął się tym zanadto.
Nie no, facet wrzeszczy z przerażenia, ale w ogóle się sprawą nie przejmuje... Norma...
A tak poważnie... Chyba czuję, co chciałeś oddać, ale jak dla mnie wychodzi to tak nielogicznie, że śmiać się chce.
Za nim, w odległości jakichś trzystu metrów, jechał samochód. Czarne BMW, z niebieskim kogutem doczepionym na dachu. Wydawało z siebie donośny sygnał. Policja.
Nie znam się na policyjnych samochodach... Znów po prostu kwestia mojego odczucia, ale nie widzę policji w czarnym nowym BMW.

Ah, jeszcze tak wracając do samochodów. To już czyste czepialstwo, ale jak opisywałeś, czemu Karol siedział na przystanku, to zwróciłeś uwagę, że złapał gumę dwa dni wcześniej i nie wykazywał specjalnej chęci do zmiany opony. Wiem, że przez ten czas mógł to zrobić itp., ale może warto by było o tym wspomnieć, bo jak przeczytałam, że pruje tym samochodem 130km/h to w głowie mi coś zadźwięczało: "Co?! Na kompletnym kapciu?!"

No i końcówka. To mnie chyba najbardziej rozwaliło. Rozumiem, że można nie mieć wysokiego mniemania o inteligencji kobiet ;P, ale ta policjantka to jakaś skończona kretynka.
Poszepce sobie ze swoim kumplem, potem przekonana, ze psychol morderca da się nabrać podchodzi do niego, opuszcza broń... No przepraszam...

Koniec marudzenia. Pora na mocne strony.

Bardzo spodobał mi się ten opis na miejscu zbrodni - kiedy Karol "śledzi" w swojej głowie poczynania mordercy, rzuca komentarza a propos tej rodziny.
Podobnie na plus zapisuję fragment o jego pogarszającym się stanie - przekazałeś to trafnie, zrozumiale, niemalże można to "poczuć".

Opowiadanko (a raczej ta konkretna część) spodobało mi się :) , ale bez rewelacji. Fabuła nie zniechęca do dalszego czytania, ale osobiście nie czuję szczególnie silnego pragnienia poznania rozwiązania zagadki. Warsztat oczywiście ok (poza tymi Karolami).
Jak dla mnie pierwsza część była dobra, a to jest po prostu przyzwoite.

Oczywiście do części trzeciej w wolnej chwili zajrzę. :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
Bin pisze:Wypił duszkiem kubeczek wody. Łagodnie podrażniła jego gardło.
- woda nie drażni gardła. W żadnym wypadku.
Bin pisze:Co chwilę zerkał na duży zegar wiszący nad drzwiami wyjściowymi, a z ruchu wskazówek wywnioskował, że dokładnie co pięć sekund. Pięć sekund! Co tyle spoglądał na ten pieprzony zegar (...)
- strasznie brzmi. Spokojnie można zrobić z tego jedno zdanie bez szkody dla całego tekstu.
Bin pisze:Jakiś mężczyzna wyszedł z pokoju, trzymając w dłoni plik kartek, i wszedł do gabinetu Andrzeja. Serce podskoczyło. Karol ustawił się pod drzwiami.
   Kiedy mężczyzna wyszedł, podniósł oczy i skrzywił się, widząc obłęd w oczach Karola. Odszedł pospiesznie.
- powtórzenia.
Bin pisze:Obserwował ludzi, od kiedy się urodził, i wiedział, że nie potrzeba wampira, żeby dokonać rzeczy trudnych (niemożliwych) do uzasadnienia.
- paskudne zdanie. Wyrzucić.
Bin pisze: Wszystko wskazuje na to, że to nie Herman. Powinieneś odpocząć, wziąć urlop.
   Karol nie zareagował gwałtownie, choć miał na to wielką ochotę.
   – Nie.
   Andrzej nie odezwał się, jednak Karol nie potrzebował odpowiedzi.
   – Po prostu nie. Może to być głupie, może wydawać ci się nawet idiotyczne, ale nie. Nie mogę tak zwyczajnie przestać. To… to, co on zrobił mojej matce, co zrobił innym ludziom… co może zrobić każdemu. Nie mogę na to pozwolić.
- powtórzenia.
Bin pisze:Ale małżonka nie przywitała go z jajecznicą i promiennym uśmiechem, gładząc nienarodzonego dzieciaka
- skrót myślowy. "Gładząc nienarodzonego dzieciaka"- czyli co, zabijając płód? ;) Przesadzam, wiem o co Ci chodziło. Ale zwracaj na takie rzeczy uwagę.
Bin pisze:W słuchawce natychmiast rozpoznał głos Andrzeja, pomimo płaszczu zmęczenia,
- "pomimo płaszcza zmęczenia", tak powinna wygladać odmiana. Że metafora jak dla mnie ryzykowna- pomijam.
Bin pisze:Plecak nie był duży i nie mógł pomieścić zbyt wiele, więc Karol nie brał zbyt wiele.
- no pewnie tak... :) Jedno wynika z drugiego, więc podkteślony człon zdania można sobie odpuścić.
Bin pisze:Wsiadł do środka i uruchomił silnik. Rozległo się ciche warczenie, a z radia poleciała muzyka. Karol przełączył na odtwarzacz płyt kompaktowych
- ktoś ucieka przed policją, opuszcza mieszkanie w pośpiechu i marnuje cenny czas na majstowanie przy odtwarzaczu?
Bin pisze:W takim wypadku jedyne, co mógł zrobić, żeby przydać się światu, to wysiąść samochodu, wejść na most i rzucić się w burzliwą toń Wisły. I wyjść z niej po kilku dniach, sztywny i nieruchomy.
- To wygląda trochę tak, jakby miał się zamienić w jakieś zombie. Po kilku dniach ktoś może go najwyżej wyciągnąć z Wisły sztywnego i nieruchomego.
Bin pisze:Siła pędu rzuciła ciałem Karola o deskę rozdzielczą i w tej chwili mężczyzna po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie zapiął pasa. Twarzą uderzył w przednią szybę i poczuł, jak z nosa zaczyna cieknąć mu strużka krwi. Kiedy samochód zatrzymał się, Karol gwałtownym ruchem otworzył drzwi i wypadł na zewnątrz. Rękawem otarł krew z twarzy i zwrócił się ku BMW.
- z fragmentu wynika, że saab dedektywa może rozpędzić się do 150 km/h. Zastanawiam się jakim cudem jego samochód nie wpadł w poślizg przy gwałtownym wciśnięciu hamulca. Ale to szczegół. Przy takiej prędkości, nie mając zapiętego pasa, bohater wyleciałby przez przednią szybę i sieknął o ziemię. Wątpię, że po czymś takim by się podniósł.
Bin pisze:Wściekłość i bezradność, gdy musiał rzucił pistolet na ziemię.
- "musiał rzucić".

Ten fragment jest zdecydowanie mniej dopracowany, niż pierwsza cześć. Na początku opisujesz każdy najmniejszy drobiazg, tutaj pomijasz ważne fakty. Wpadasz z jednej skrajności w drugą. Scena, w której dedektyw ucieka przed policją jest całkowicie nierealna. Moim zdaniem zbyt często stosujesz rozbudowane metafory.

Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”