Hym, w tym tygodnu napisałem coś takiego

Nazie niedopracowane ale co tam:P Wklejam bo od niedzieli nie będe miał internetu przez jakiś czas i dlatego prosze o szybkie komentarze

Pozatym nie wiem czy to ciągnąc czy sobieodpuścić
Czarny dyliżans ciągnięty przez dwa gniade konie mknął przez brukowaną, leśną drogę. Na koźle siedział otyły woźnica z czarnym melonikiem na głowie, a przez ciemne szyby dyliżansu można było dostrzec mężczyznę. Na jego głowie spoczywał ciemny cylinder a z pod wąsów wystawała fajka. Człowiek ten był ubrany w szary rozpięty pałasz pod którym, znajdował się równie szary garnitur. Teraz paląc fajkę, podziwiał widoki i wystukiwał laską rytm jakieś starej piosenki.
Dyliżans, którym John Herbs jechał do Nowego Yorku zepsuł się podczas przejazdu przez małą zacofaną wioskę Mondcity. Pękła w nim ośka i woźnica stwierdził, że jeśli nie zdobędą nowego wozu to szybko stąd nie wyjadą. Niestety wyglądało na to, że w tej miejscowości nie ma żadnych powozów. Herbs był spokojnym i zrównoważonym biologiem, stwierdził, że może tu poczekać parę dni aż powóz będzie zdatny do dalszej drogi. Postanowił przenocować w tutejszym hotelu. W Mondcity poza hotelem był jeszcze sklep monopolowy i kilkanaście domów. Mieszkańcy handlowali z odległymi miejscowościami, ale sami rzadko wyjeżdżali z miasteczka, ponieważ bali się niebezpieczeństw czyhających w lasach otaczających Mondcity.
John wypakował swoje bagaże i ruszył brukowaną ulica w stronę hotelu. Trzymając walizki w dłoni wszedł do sporego budynku z wywieszonym nad drzwiami napisem „Motel Markusa”. Znalazł się w niedużym pokoju na środku, którego stało potężne biurko, za którym siedział niski człowieczek palący cygaro. Za nim były schody prowadzące na piętro, a na ścianach wisiało parę obrazów. Garnitur Jona zrobił duże wrażenie na małym człowieczku odłożył cygaro na biurko i wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi ustami. John grzecznie odezwał się pierwszy:
- Witam szanownego Pana. Chciałbym wykupić pokój na noc, ponieważ zepsuł mi się dyliżans i naprawa może trochę potrwać.
- Eee… Si! Si! Oczywiście senior. Mamy tu mało gości, proszę wybaczyć moje zdziwienie. Na jedną noc? Si? To będzie jakieś pięć dolarów razem ze śniadaniem. – Widząc, że John sięga po portfel mały jegomość mówił dalej. – To dla nas zaszczyt gościć takiego szanownego człowieka jak Pan. Bardzo się cieszymy, że wybrał pan nasz hotel! Od kiedy w mieście pojawiły się wilki nikt nie nocował w moim hotelu senior. Dziękuję, dziękuje si, si.
- Wilki?
- Tak senior wilki… - Mina człowieczka przybrała smętny wyraz a w jego oczach John dostrzegł szaleństwo. – Przyszły nad ranem, rozbiły drzwi i zagryzły moją żonę. – Mówiąc to Hiszpan wstał i złapał Herbsa za poły płaszcza, krzycząc mu w twarz. – ZAGRYZłY! ROZUMIESZ ONE Ją Z A G R Y Z ł Y. – Puścił Johna i opadł spowrotem za biurko. Po chwili wygrzebał z szuflady klucz i podał go Herbsowi. – Pokój dwadzieścia trzy na końcu korytarza…
John ominął biurko i wszedł po schodach szukać swojego pokoju, za sobą słyszał szloch. Było mu przykro, że musiał tego miłego człowieka doprowadzić do takiego stanu, ale nic na to nie mógł poradzić. Pokój Johna był mały, jak chyba wszystko w tym hotelu z wyjątkiem biurka Hiszpana. Stało w nim łóżko, stolik z lampką naftową i wisiało parę obrazków na ścianie. Przez małe okno wpadało trochę światła. Herbst postawił swoje walizki na łóżku. Wypakował z nich ubrania i wyszedł szybko zamykając pokój na klucz. Miał dosyć tego małego pomieszczenia, przyprawiało go o klaustrofobie a myśl, że będzie musiał tu spędzić noc wywoływała dreszcze.
John wszedł przed hotel. Ze zdziwieniem stwierdził, że miasteczko mimo wczesnej godziny było opustoszałe. We wszystkich domach paliły się światła, chociaż do zapadnięcia zmroku zostało jeszcze około dwóch godzin. Herbs ruszył do sklepu monopolowego znajdującego się naprzeciwko hotelu. Był to spory oszklony budynek w środku było widać paru ludzi popijających piwo przy stolikach. Za ladą kręcił się barczysty jegomość i wycierał kufle po piwie. Kiedy Jon wszedł do sklepu wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli w jego stronę. Herbs podszedł do lady:
- Mógłby mi pan sprzedać butelkę whisky? – Barczysty sklepikarz spojrzał się na niego dziwnie, poczym ściągnął z pułki butelkę trunku i postawił ją na ladzie. – To będzie jakieś trzy i pół dolara. – John zapłacił i wziął butelkę. Rozejrzał się po sali. Przy jednym ze stolików siedziało dwóch starszych panów i grało w pokera, w kącie sklepu zobaczył brodatego, zgarbionego dziadka, popijającego coś z butelki. Jon podszedł do niego i uzyskawszy zgodę usiadł przy jego stoliku.
- Słyszał pan coś o wilkach, które podobno zagryzły żonę właściciela hotelu? – Spytał po chwili. Staruszek spojrzał na niego mętnym wzrokiem i odparł:
- Tak… Te Wilki przybył do miasteczka prawie miesiąc temu, podczas pełni księżyca. – Dziadek beknął i mówił dalej. – Pozagryzały zwierzęta i wdarły się do kilku domów, zabijając wszystko, co stanęło na ich drodze… Później nękały nas jeszcze parę razy, ale już nikogo nie zagryzły. Wszyscy się boimy, kiedy przybędą znowu zabijać i mordować… - Jon ujrzał strach w oczach dziadka, który kontynuował: - One nie były normalne nie widziałem ich dobrze, ale wiem, że to nie były wilki, tylko jakieś wilkom podobne bestie… Widziałem, co zrobiły z Frankiem Samotnikiem. Miał rozdrapaną twarz i był nabity na pal… Boże, co my poczniemy, jeśli one wrócą… O Jezusie chroń nas… bur… - Dziadek mówił szeptem jeszcze przez chwilę poczym opadł na stolik i zasnął. Jego opowieść wstrząsnęła Jonem. Siedział jaszcze chwilę przy stoliku i odkręciwszy butelkę whisky pił prosto z niej. Pokrzepiwszy się wstał i wyszedł z sklepu. Sklepikarz patrzył na niego a mężczyźni siedzący przy stoliku grali w pokera.
Herbs schował butelkę whisky za połę garnituru. Poszedł spojrzeć jak radzi sobie jego woźnica. Ta miejscowość napawał go lękiem i odrazą, chciał stąd odjechać jak najszybciej. Niestety nigdzie nie mógł go znaleźć a wóz też zniknął z głównej ulicy. Jon pomyślał, że jego woźnica musiał pójść do czyjejś stodoły żeby móc pracować w nocy. Uspokojony tą myślą, wrócił do hotelu i od razu skierował się do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i powoli opróżnił butelkę mocnego trunku.
Ze snu wyrwało go czyjeś łomotanie w jego drzwi. Zerwał się z łóżka i upadł, rękami ściskał skronie. Skutki uboczne alkoholu dawały o sobie znać, Jon podniósł się i na oślep namacał drzwi, kiedy je otworzył do pokoju wpadł przerażony mały Hiszpan i wyszeptał jedno słowo:
- Wilki…- Poczym wybiegł z pomieszczenia i zaczął coś wykrzykiwać. Jon szybko doprowadzał się do jako takiego porządku i pobiegł za Hiszpanem. Ze zdziwieniem zobaczył, że w hotelu zebrało się pełno ludzi. Drzwi wyjściowe były zastawione wielkim biurkiem małego Hiszpana. Wszyscy zebrani ściskali lampy naftowe, nikt się nie odzywał. Rozległ się przeszywający skowyt. Ktoś jęknął. Jon zszedł po cichu i stanął przy właścicielu wielkiego biurka. Kolejny skowyt rozdarł ciszę nocną a zaraz po nim rozległ się krzyk jakiegoś człowieka. Ktoś roztrzęsionym głosem stwierdził: - Boże, dorwały kogoś… - Nikt się nie odezwał. Wszyscy stali w przerażeniu czekając czy wilki spróbują dostać się do hotelu. Po kilku godzinach lampy zgasły i nastała ciemność. Dało się słyszeć tylko nierówne oddechy zebranych i cichy szloch jakiegoś dziecka.
Biurko zostało odsunięte parę godzin po wschodzie słońca. John otworzył drzwi. Przed hotelem na bruku leżało parę rozszarpanych ciał. Mżyło, bardzo wyraźnie było czuć spaleniznę. Jon podszedł do najbliżej leżącego ciała, jego żołądek wyczyniał cuda, ale po chwili się uspokoił. Było to ciało młodego mężczyzny, miał rozdarty brzuch. Herbs sprawdził jego puls. Chłopak nie żył. Podchodził tak po kolei do każdego z ciał i ze smutkiem stwierdzał zgon. Powoli z hotelu zaczęli wychodzić ludzie, niektórzy szlochali inni biegli sprawdzić, co stało się z ich domami. Zrezygnowany Herbs wrócił do Motelu Markusa. Mały człowieczek smętnie układał ksiązki na biurku, kiedy Jon wszedł spytał:
- Dużo zginęło?
- Tak. – Odparł spokojnie Jon. – Markusie proszę cię, mógłbyś wezwać waszego burmistrza i rade… No ludzi, którzy żądzą waszym miasteczkiem? żebyśmy się mogli spotkać tu w tym hotelu. Mam im coś ważnego do powiedzenia… A i prosiłbym Ciebie o jakieś prześcieradła. Trzeba przykryć zwłoki. - Markus wysłuchał Jona ze spokojem, kiwnął głową i wszedł na piętro. Kiedy wrócił z prześcieradłami dał je Herbsowi i wyszedł z hotelu. Jon stał chwilę niezdecydowany z prześcieradłami, ale wziąwszy głęboki oddech również opuścił hotel.