Cicha uliczka

1
Cicha uliczka

– Dzień dobry. Czy mam przyjemność z detektywem Urbańskim? – powiedział wysoki mężczyzna nieśmiało zaglądając przez na wpół otwarte drzwi.
– Tak. Proszę niech pan wejdzie. W czym mogę pomóc?
– Nazywam się Paweł Barczewski. Otóż... – chrząknął, rozglądając się po schludnym, ale pełnym dymu papierosowego pomieszczeniu – chciałbym, aby pan zajął się śledzeniem mojej żony.
– Domyślam się, że chodzi o kochanka? Proszę, tu jest cennik moich usług.
Mężczyzna spojrzał na podaną kartkę. Potem drżącą ręką, odłożył ją na brzeg biurka.
– Pieniądze są nieważne, ważna jest moja żona, tylko ona, nic więcej się nie liczy. Wie pan nie wiem, czy żona ma kochanka. Wiem tylko, że ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje. Od jakiegoś czasu, znika na wiele godzin. Kiedy wraca do domu, jest blada, ma podkrążone oczy i nieprzytomny wzrok. Nic nie mówi, tylko od razu idzie spać.
Mężczyzna wyjął skórzany portfel.
– Proszę, tu jest jej zdjęcie.
Detektyw przez kilka chwil patrzył na fotografię, młodej uśmiechniętej kobiety. Długie, proste, ciemne włosy łagodnie spływały na ramiona. Było w jej oczach coś dziwnego, niepokojącego, a zarazem uwodzicielskiego. Takie oczy przyciągają wzrok.
Gdybym był młodszy na pewno nie przeszedłbym obok niej obojętnie – pomyślał detektyw.
– Proszę mi opowiedzieć o waszym małżeństwie, o znajomych i pracy.
– Jestem dyrektorem tutejszego zakładu produkującego drzwi i okna. Moja żona nie pracuje. Mamy gosposię, która zajmuje się domem. Od kiedy Monika dowiedziała się, że nie będzie mogła mieć dzieci, stała się smutna, nieobecna. Nic jej nie interesuje, nawet ogród, którym do tej pory z pasją się zajmowała. Jest naprawdę piękny. Lubi w nim pracować..., a właściwie lubiła. Ostatnio nawet tym się nie zajmuje. W dzień śpi, a po południu znika. Nie ma jej do drugiej, trzeciej w nocy. Następnego dnia jest znów to samo. Bez względu na dzień tygodnia. Mam już tego dość. Próbowałem sam ją śledzić ale ślad urywał się w domu niejakiego doktora Miśkiewicza. Sprawdziłem go. Okazało się, że nie jest zarejestrowany w krajowym rejestrze lekarskim. Dziwne prawda?
– Hmmm..., proszę mówić dalej. Czego pan się jeszcze dowiedział?
– Otóż, któregoś dnia, kiedy ją śledziłem, próbowałem wejść za nią do tego budynku, ale okazało się, że drzwi są zamknięte. Dzwoniłem, pukałem ale nikt nie otworzył. Nie wiem, co się dzieje. Kiedy pytam, żonę o co chodzi, milczy. Proszę, niech mi pan pomoże. Bardzo ją kocham i nie chciałbym jej stracić – zakończył drżącym głosem.
– Coś jeszcze?
– Nie, to już chyba wszystko. Chociaż... ostatnio często zaglądała do takiego małego antykwariatu na Starym Rynku. Przesiadywała tam całymi dniami, szukając książek o ogrodnictwie. Żona uwielbia książki o kwiatach. Ten sklep mieści się w tej samej kamienicy, w której mieszka doktor Miśkiewicz.
– Czy żona miała jakieś przyjaciółki, koleżanki?
– Nie. Przyjechaliśmy tu rok temu. Spotykamy się czasem u państwa Okulickich. On jest dyrektorem banku, a jego żona prowadzi aptekę. To takie towarzyskie spotkania. Przeważnie gramy w kanastę. To wszystko.
– Dziękuję. Jeszcze chciałbym od pana numer telefonu.
Mężczyzna podał elegancką wizytówkę, potem podziękował i wyszedł, cicho zamykając drzwi. Detektyw Urbański wyjął papierową teczkę i starannie wypisał nazwisko klienta.
– Doktor od hipnozy. Ciekawe, czemu wisi tam taka tabliczka skoro, nie istnieje lekarz o takiej specjalności? Hipnoza? Bzdury? Choć w sumie, ludzie wierzą w różne dziwne rzeczy – mruczał pod nosem podziwiając wykonany przez siebie napis.
Przypomniał sobie, jak ludzie reagowali na seanse w telewizji niejakiego Kaszpirowskiego. Ilu było fanatyków takiej metody leczenia. Ogromne tłumy ludzi mających nadzieję na cud. Rzesze chorych, którzy odstawiali leki wierząc, że zostaną uleczeni. Kalecy na wózkach, noszach, podtrzymywani przez członków rodziny. Wszyscy ślepo wpatrzeni w cudotwórcę, a właściwie szarlatana, który potrafił omamić tysiące naiwnych ludzi.
– Chyba jestem strasznym sceptykiem ale nikt mi nie powie, że można kogoś uzdrowić poprzez dotyk rąk i to jeszcze na odległość. Trzeba bliżej przyjrzeć się temu doktorkowi, ale nie dziś. Dziś zajmę się panią Moniką. Mam czas do wieczora – szepnął do siebie, wyjmując z torby kanapkę owinięta w aluminiową folię.



Już od kilku dni obserwował żonę klienta. Dziś od dwóch godzin siedział w swoim starym fiacie uno, przed domem Barczewskich, paląc papierosa za papierosem. Duży, otoczony równo przystrzyżonym żywopłotem budynek tonął w ciemności. Tylko małe światełko zawieszone nad żelazną bramą rozpraszało mrok. Zbliżała się dwudziesta pierwsza. Wąska uliczka, po obu stronach której stały domki jednorodzinne pamiętające zapewne pierwszą wojnę światową, tonęła w ciszy. Mieszkańcy ulicy Poziomkowej, odgrodzeni od świata solidnymi płotami, rozkoszowali się spokojem w swoich domach.
Detektyw wpatrywał się w gwiazdy błyszczące na czarnym firmamencie, marząc o niedzieli, kiedy to skoro świt spakuje swoje przybory wędkarskie i uda się na pobliskie jezioro. Uwielbiał siedzieć w łodzi na środku jeziora i obserwować czerwony spławik wędki. Ten dreszczyk oczekiwania na najlżejszy ruch sprawiał, że zapominał o swojej pracy.
Z rozmarzenia wyrwało go ciche skrzypnięcie furtki. Z ciemności wyłoniła się elegancko ubrana pani Monika. Nie rozglądając się szybko wsiadła do nadjeżdżającego auta. Odczekał trochę, a potem ruszył za nimi.
Od kiedy zaczął ją śledzić, zazwyczaj wychodziła z domu, przechodziła na druga stronę ulicy, potem skręcała za róg gdzie czekał na nią samochód. Zatrzymywali się w małej uliczce na końcu miasteczka. Wraz z wysokim, szczupłym mężczyzną pani Monika znikała w pięknie odnowionej, starej kamienicy, na której drzwiach wisiała mosiężna tabliczka z napisem „ Leczenie depresji i innych chorób hipnozą dr Mikołaj Miśkiewicz. Przyjmuje od godziny osiemnastej do dwudziestej”.
Widzę, że dziś mamy inny scenariusz, ciekawe dlaczego? – zastanawiał się detektyw Urbański.
Poczekał, aż znikną w budynku, potem szybko podszedł do drzwi. Lekko nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się.
Barczewski mówił, że nie mógł wejść do środka. A dziś proszę, pyk i otwarte. Chyba mam szczęście – pomyślał wchodząc do kamienicy.
Zatrzymał się przy schodach i zaczął ostrożnie wchodzić na drugie piętro. Stanął przy drzwiach na końcu korytarza, za którymi słychać było cichy kobiecy śmiech. Postał chwilę, ale nic więcej nie usłyszał, więc cicho zszedł na dół.
Z samochodu obserwował okna mieszkania, w którym zniknęli. Kłęby sinego dymu wypełniły wnętrze auta.
– Cholerny nałóg – zaklął próbując otworzyć okno, które jak zwykle zacięło się.
Czasami miał dość swego auta, ale nie miał serca rozstać się z nim. Służyło mu już dziesięć lat. Jak do tej pory nigdy się nie zepsuło. Tylko szyba od strony kierowcy przestała się otwierać.
– Do godziny drugiej mam spokój. Mogę się zdrzemnąć. Jutro zajrzę do tego mieszkanka. Coś mi tu nie pasuje. Co taka piękna kobieta zobaczyła w tym patykowatym jegomościu? W porównaniu z mężem, ten facet wygląda jak zasuszony nieboszczyk – szepnął do siebie, wygodnie wyciągając się w fotelu, tak by widzieć wejście.




– Cholera, już piąta rano, jak mogłem przegapić jej wyjście. Jeszcze nigdy, nie zdarzyło mi się zasnąć przy takiej robocie. Chyba już się starzeję – mruknął wchodząc do budynku.
Nawet nie pomyślał o tym, że drzwi mogą być zamknięte. Pchnął je, rozcierając ręką zdrętwiały kark wszedł do środka.
Był pewny, że pani Barczewska opuściła mieszkanie wraz z kochankiem. Korzystając z okazji, chciał przeszukać je, może znajdzie coś ciekawego.
Ciężko dysząc, pokonywał kolejne stopnie drewnianych schodów. Na chwilę przystanął na podeście, próbując złapać oddech. Kiedy uspokoił się ruszył po szarym chodniku, tłumiącym kroki. Po obu stornach długiego korytarza, tonącego w półmroku znajdowały się drzwi. Wszystkie jednakowego koloru. Na małych miedzianych tabliczkach wypisane były numery. Zatrzymał się przy ostatnich. Delikatnie nacisnął klamkę. Zamknięte? Z kieszeni wyjął wytrych. Włożył go w dziurkę od klucza, po kilku próbach drzwi otworzyły się. Ostrożnie wszedł do mieszkania, dłonią namacał kontakt. Żółte światło rozjaśniło mrok, ukazując zniszczone pomieszczenie. Nasłuchując jakiegoś dźwięku, powoli szedł dalej. Zajrzał do sypialni, kuchni, salonu. Wszędzie to samo. Rozrzucone ubrania, przewrócone meble, pod nogami chrzęściło rozbite szkło. Zauważył na podłodze ciemne plamy. Dotknął dłonią jednej z nich. Była lepka, czerwona o dziwnym zapachu. Zastanawiał się czy to farba czy krew. Wolno ruszył w kierunku jasnego światła, wydobywającego się spod drzwi na końcu korytarza. Przyłożył ucho, nasłuchiwał. Uchylił je lekko. To, co ujrzał przyprawiło go o mdłości. Żołądek podszedł mu do gardła. Zwymiotował.
Stał na drżących nogach w progu łazienki, wycierając chusteczką spoconą twarz.
Pomieszczenie oświetlone bocznymi kinkietami tonęło we krwi. Czerwone strugi spłynęły po ścianach tworząc przy nich kałuże czarnej mazi. Na białej posadzce, leżały krwawe kawałki odartych z mięsa, kości. Ostrożnie stawiając stopy podszedł do wanny. Krople potu pokryły mu czoło, kiedy ujrzał, zwoje, sino-szarych wnętrzności, a na nich dwie ludzkie głowy.
Krwawe wiszące płaty skóry zakrywały puste oczodoły.
Opuchnięte wargi dotykały, czarnych dziur po uciętych nosach. Fioletowe żyły jak plastikowe kable wystawały z odciętych szyi. A do tego wszystkiego obrzydliwy smród gnijącego mięsa. Poczuł, że robi mu się słabo.
Na przeciwległej ścianie zobaczył białe drzwi. Żeby do nich dojść musiałby przejść po pokrytej krwią podłodze i rozrzuconych kawałkach ciała. To było ponad jego siły.
Przez wszystkie lata służby w policji nie zetknął się z tak brutalnym mordem. Teraz nie miał wątpliwości dokonano tu potwornego morderstwa. Zastanawiał się, co ma zrobić dzwonić na policję, czy samemu sprawdzić, co kryje się za drzwiami.
– Cholera. Ciekawe, kiedy to się stało? Kto mógł zrobić coś takiego? – szepnął.
Wrócił do salonu. Drżącą ręką zapalił papierosa. Suchy, spazmatyczny kaszel targnął jego płucami.
– Powinienem rzucić to świństwo – mruknął przyglądając się jak smużka niebieskiego dymu wolno pnie się w górę.
Wyciągnął pistolet, odbezpieczył go i wsadził za pasek od spodni.
Podszedł do okna. Otworzył je, wciągając rześkie powietrze.
Cicha spokojna uliczka, zabudowana starymi dziewiętnastowiecznymi kamieniczkami. Żadnych samochodów, przechodniów, ani bezpańskich psów. Wszędzie cisza i spokój.
Wyjął komórkę i wybrał numer policji.
Załatwione, za chwilę będą tutaj. To robota dla nich. Nie będę sam babrał się w tym gównie – rozmyślania przerwał mu szmer, dochodzący z łazienki.
Odwrócił głowę. Poczuł jak serce tłucze się w piersi. Drobne kropelki potu spłynęły po skroni i plecach. Bolały go oczy, od intensywnego wpatrywania się w lekko uchylone drzwi.
Wyjął pistolet i uważnie stawiając kroki powoli zbliżył się do nich.
Przylgnął plecami do ściany. Stał tak przez chwilę nasłuchując czy szmer się powtórzy. Przed wejściem do pomieszczenia powstrzymywał go strach, zwykły ludzki strach, strach przed tym, kto znajduje się w środku. Znowu usłyszał dziwny odgłos. Czuł jak trzęsą mu się kolana, pot zalewa oczy, ręka w której trzymał broń zaczyna lekko drżeć.
Przysunął się bliżej, tak blisko, że jeden ruch głowy, a będzie mógł dojrzeć wnętrze.
Teraz bardzo wyraźnie słyszał dochodzące dźwięki. Coś ciężkiego sunęło po podłodze, potem zaczęło posapywać i mlaskać.
Na moment wszystko ucichło.
Stał przyklejony do ściany, niezdolny do żadnego ruchu. Czekał.
Muszę coś zrobić? Tylko, co? Jeżeli tam ktoś jest i jest to morderca to w każdej chwili może mnie zobaczyć. Nie mogę opuścić tego miejsca bezszelestnie, zbyt dużo szkła na podłodze. Jedyne wyjście to wejść, zaskoczyć niczego niespodziewającego się drania – pomyślał.
Znowu dało się słyszeć dziwne mlaskanie, tym razem bliżej.
Zdecydował się. Gwałtownie odbił się od ściany i wszedł. Zaskoczyło go to, co ujrzał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Na podłodze przy wannie siedziała zupełnie naga kobieta. Długimi szponami grzebała w wnętrznościach bezgłowych zwłok. Po chwili wyciągnęła kawałek wątroby. Jak sęp szarpała go zębami, szybko przeżuwając każdy kęs, jakby w obawie, że ktoś jej to zabierze. Długie, posklejane włosy opadały na twarz pomazaną krwią. Na moment zamarła, wolno odwróciła głowę w kierunku stojącego detektywa.
– Nie, to niemożliwe! – jęknął.
To była żona jego klienta. Ogromne, ciemne oczy spoglądały na niego z nienawiścią. Wyszczerzyła zęby jak pies, który chce zaatakować ofiarę.
Przez kilka sekund patrzyli na siebie. Nagle kobieta zerwała się i błyskawicznie rzuciła się na niego. Uderzony z wielką siła poleciał do tyłu, pociągnął za spust. Rozległ się ogłuszający huk i brzęk spadającego szkła z wiszącego na ścianie, dużego lustra. Próbował zrzuć napastniczkę, ale ta mocno trzymała go, próbując zębami rozerwać mu gardło. Szamotali się. Poczuł straszny ból. Przegryzła mu tętnicę, z której trysnęła krew.
Tracił siły, jeszcze chwila i będzie po nim. Wykrwawi się. Z wielkim trudem wbił palce w jej oczy. Zawyła, uderzyła go pięścią w twarz, mocno chwyciła za włosy. Posapując i wyjąc, rytmicznie uderzała jego głową o posadzkę. Odłamki kości z czaszki i wypływający mózg rozprysły się dookoła.
Ciężko dysząc zeszła z bezwładnego ciała, kopnęła leżący pistolet i zniknęła za białymi drzwiami prowadzącymi w głąb ciemnego korytarza.


Ciemność i mrok. Zimno. Dokuczliwe, przejmujące zimno. Zastanawiała się, gdzie się znajduje. Z trudem przypominała sobie, co się stało. Tylko czy było to wczoraj, czy dzisiaj? Tego nie wiedziała.
Pamięta, że wracała z pracy. Zainteresował ją wielki afisz wiszący na słupie ogłoszeniowym. Zatrzymała się. Na kolorowym kartonie wielkimi, zielonymi literami wypisano” TYLKO DZIŚ WIELKA WYPRZEDAŻ KSIĄŻEK”, niżej podano adres ulica Spokojna 5. Nie mogła przepuścić takiej okazji. Uwielbiała czytać romanse. Miała już nie małą kolekcję. Najbardziej pasjonowały ją opowieści o romansach kobiet z minionych wieków.
Przeszła na druga stronę ulicy. Za rogiem stała osiemnastowieczna kamienica. Od razu zauważyła dużą witrynę z takim samym plakatem. Pchnęła duże przeszkolone drzwi, które lekko zaskrzypiały. W nos uderzył ją zapach kurzu i starego papieru. Wewnątrz było chłodno. Ogromne pomieszczenie zastawione regałami pełnymi książek tonęło w półmroku.
Zastanawiające. Mieszkam tu od lat, a nie wiedziałam o istnieniu tego sklepu – pomyślała. Wolno przechodziła między regałami podziwiając równiutko ułożone woluminy.
– Witam panią, czym mogę służyć? – usłyszała za sobą męski głos.
Odwróciła się, odkładając książkę na półkę.
– Dzień dobry. Właśnie przechodziłam tędy i zobaczyłam wywieszkę. Pomyślałam, że trudno nie skorzystać z takiej okazji. Ma pan wspaniały księgozbiór. Ale wie pan, mieszkam w Przydobrzu kilka lat i nie wiedziałam, że jest tu antykwariat.
– Nie dziwię się. Otworzyłem go nie dawno. Dodatkowo zajmuję się hipnozą. Gdyby pani chciała kiedyś skorzystać z takiego seansu, to proszę, tu jest moja wizytówka. Antykwariat to bardziej hobby, niż interes. Niestety, nie wiem czy nie będę go musiał zamknąć. Teraz mało kto czyta książki. Światem zawładnęła telewizja i komputery. Może napijemy się herbaty. Rzadko mam okazję gościć znawcę literatury.
– Och, słaby ze mnie znawca. Lubię romanse. Ale czasami czytam też coś z wyższej półki.
– Dla mnie każdy, kto kupuje książki, jest swego rodzaju koneserem. To, co z tą herbatką?
– Dobrze, z chęcią napiję się z panem. Może, zaproponuje mi pan coś ciekawego.
– Na pewno coś się znajdzie. Jaką herbatkę. Owocową, miętową, waniliową, a może mieszankę. Mam bardzo dobrą. Znajomy przysłał mi Indii.
– Poproszę owocową.
– Momencik – tajemniczo szepnął i zniknął za drzwiami zaplecza.
Kobieta wyjmowała opasłe książki. Niektóre z nich miały złocone litery. Fiodor Dostojewski, Antoni Czechow, James Joyce, Giowanni Boccaccio, Jack London, Freud... Wolno przechodziła pomiędzy półkami, z uwagą odczytując tytuły. Nie wszystkie były w dobrym stanie. Obok ładnie wydanych pozycji znajdowały się książki z poobdzieranymi okładkami. Wyglądało to jakby dobro stało obok zła, piękno obok brzydoty.
Podskoczyła, kiedy usłyszała brzęk stawianych na stoliku filiżanek. Niewielkie malowane w orientalny deseń naczynia i mały talerzyk z ciastkami stały na białej wykrochmalonej serwecie. Gestem zaprosił ją by usiadła na jednym z dwóch stojących przy stole brązowych, skórzanych foteli.
Herbata była ciemna, aromatyczna z lekkim gorzkawym posmakiem. Sprzedawca przyglądał się jej z uśmiechem, ale w jego oczach ujrzała jakieś dziwne, złe błyski. Przestraszyła się. Dalej niczego nie pamięta. Wszystko zasnuła ciemność. Ocknęła się w tym dziwnym pomieszczeniu. Powoli podniosła się. Dłonie oparła o zimną, śliską ścianę. Wolno krok za krokiem posuwała się na drżących nogach. Powoli wchodziła na schody, na których szczycie ujrzała jasne światło i zarys drzwi. Już, już była blisko, bardzo blisko, wystarczyłby jeden ruch ręki, aby je otworzyć, kiedy usłyszała huk i brzęk spadającego szkła. Odruchowo cofnęła się. Nasłuchiwała. Działo się tam coś dziwnego. Usłyszała najpierw głuchy odgłos, a potem zbliżające się ciężkie, człapiące kroki. Przywarła do ściany. Ciemna, postać wolno posuwała się w jej stronę. Bezradnie rozejrzała się za jakąś kryjówką, ale za nią były tylko schody i długi korytarz. Mimo to zaczęła się cofać. Mroczna postać była coraz bliżej i bliżej. Sparaliżował ją strach. Nie miała siły poruszyć się. Czekała, co będzie dalej? W półmroku dostrzegła ogromne, czarne źrenice. Patrzyły na nią z nienawiścią. Poczuła mocne uderzenie w twarz. Zachwiała się. Ciosy spadały na jej głowę jeden za drugim. Mocne, precyzyjne uderzenia pozbawiały ją świadomości.


Ostry, przejmujący ból przeszył jej ciało. Powoli otworzyła oczy. Poraziło ją białe światło. Zmrużyła je. To, co zobaczyła wydało się jej koszmarnym snem. Widziała swoje stopy przywiązane do haka wbitego w sufit. Nagie uda, brzuch, piersi okaleczone długimi nacięciami. Zwisające z nich strzępy skóry ukazywały czerwone mięso z sinymi żyłkami. Chciała krzyczeć, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Były zaklejone. Szamotała się chcąc uwolnić ręce, ale nadgarstki miała związane sznurem. Wisiała do góry nogami, jak prosię przygotowane do wypatroszenia. Jeszcze przez kilka chwil próbowała uwolnić się, potem pokonał ją ból. Krew spływała z ran, powoli zalewając twarz. Długie, jasne włosy z pasmami czerwonej krwi dotykały posadzki. Serce jak oszalałe tłukło się w piersi.
To koniec – pomyślała.
Usłyszała szelest. Ktoś cicho zbliżył się do niej. Bała się poruszyć, odwrócić głowę. Poczuła lekkie dotknięcie. Czyjeś palce zanurzyły się w jej włosach. Miękka ciepła, dłoń powoli przesunęła się po szyi, piersiach, dotknęła nagiego, zakrwawionego brzucha. Z pod przymkniętych powiek obserwowała tą dłoń.
– Zapewne poznajesz mnie i boisz się, prawda? – szepnął jej do ucha.
– To dobrze, bardzo dobrze. Uwielbiam jak kobiety się boją. Szczególnie piękne. Brzydkie zabijam od razu. Piękne wymagają oprawy. Masz szczęście. Jesteś w moim typie. Typowa blondynka. Piękna i głupia.
Szarpnęła się. Zabolało. Łzy pociekły po twarzy. Czuła, że jeszcze kilka chwil i krew rozsadzi jej mózg.
– Cierpisz. Boli, strasznie cię boli. Wiem, wiem... nie martw się, to już nie długo. Jeszcze chwilkę. Masz bardzo delikatną skórę, bez żadnych przebarwień, taką jakiej potrzebuję. Twoja poprzedniczka miała, nie tylko piegowatą na plecach, to jeszcze blizny na brzuchu. Ohyda. Wiem, że to boli, ale innego sposobu nie ma. Skóra musi być zdjęta z żywej osoby, inaczej jest zbyt słaba. Nie nadaje się do przerobu. Za dobrze wyprawioną skórę, płacą niezłe pieniądze. Dzięki temu nie muszę pracować, pieniądze ze sprzedaży wystarczą mi na jakiś czas. A popyt na nią jest bardzo duży. No moja mała nie szarp się, nic ci to nie pomoże. Uwielbiam patrzeć jak umieracie... O już jesteś kochanie? –zwrócił się do kogoś, kto ciężko stawiając kroki wszedł do pokoju.
Z wielkim trudem otworzyła oczy. Obok sprzedawcy książek, stała naga, wysoka kobieta. Jej ciało było spryskane krwią. Długie, ciemne włosy spływały na ramiona. Czarne oczy patrzyły pustym wzrokiem na wiszącą.
Mężczyzna podszedł do kobiety, pogłaskał ją po głowie i cicho szepnął do ucha.
– Jak się czujesz? Widzę, że mój specyfik traci swą moc. Poczekaj, zaraz twoje oczy nabiorą blasku. Daj rękę kochanie.
Podała mu ją. Delikatnie ujął jej dłoń. Lekko przytrzymując rękę w zgięciu łokcia wbił igłę w ciało, wolno wypuszczając mętny brunatny płyn.
– Grzeczna dziewczynka – powiedział i czule pogłaskał ją po policzku.
Odsunął się i przyglądał się reakcji zachodzącej w jej ciele. Nie czekał długo. Mięśnie pod delikatną skórą naprężały się, rozrosły, tworząc niewielkie wzniesienia. Trwało to kilka sekund po czym skóra wygładziła się i powróciła do poprzedniego stanu. Przed nim stała piękna kobieta, która obojętnie spojrzała na wiszącą, potem wzięła ze stołu długi, ostry nóż i podeszła do ofiary.
– Dobrze, bardzo dobrze. Mój specyfik działa. Mając taką broń, można zawładnąć światem – ze śmiechem powiedział antykwariusz.
– A teraz moja kochana Moniko, zajmij się swoją pracą. Spokojnie, mamy czas. Ofiara nie ucieknie, nie ma takiej możliwości.
Monika sprawnie wykonała nacięcie na plecach. Wolno podcinając oddzielała kawałek, po kawałku mięso od skóry. Pobudzone bólem nerwy drgały, kobieta bezsilnie szamotała się, próbując uwolnić się z uwięzi. Mocne uderzenie w głowę pozbawiło ją przytomności..


W skupieniu obserwował jak wolno i dokładnie oddziela pasma lekko różowej, delikatnej skóry, od czerwonego mięsa, parującego w chłodnym pomieszczeniu. Krew strumykami spływała po ciele ofiary, tworząc kałuże na terakocie. Każdy nerw drgał, mięśnie poruszały się w agonalnych skurczach.
– Jeszcze kilka minut i wszystkie procesy życiowe ustaną. Niestety, dla dobra nauki trzeba czasami poświęcić jednostki – mruknął do siebie, z uwagą oglądając swoje dłonie, jakby szukał na nich śladów krwi.
Od kilkunastu lat, zajmował się badaniami nad reakcjami zachodzącymi w ludzkim mózgu, pod wpływem działania różnych leków zawierających duże ilości środków odurzających. Najbardziej interesowały go narkotyki.
Powiódł oczami po białych ścianach laboratorium. W rogu stał stół, nad nim wsiała lampa do oświetlania pola operacyjnego, ograniczająca rzucanie cienia. Obok aparaty monitorujące parametry życiowe, ssaki do odsysania płynów, zestaw narzędzi chirurgicznych i nóż elektryczny. Wszystko sterylne, idealnie poukładane. Odkąd sprowadził się do tego miasteczka, ciągle dokupywał nowe urządzenia. Nie jedna uczelnia chciałaby takie mieć. Jeszcze za życia krewnej je wybudował. Nie wiedziała nawet o tym. Odpowiednia dawka leków uspokajających i godziła się na wszystko. Nie oponowała przed przepisaniem kamienicy. Cieszył się z tego, że ma gdzie prowadzić badania. Dwanaście lat nie poszło na marne, a już myślał, że nigdy nie ukończy swojej pracy. Oskarżenie go o zabójstwo brata bliźniaka mogło pokrzyżować jego plany. Na szczęście dzisiaj liczą się pieniądze, za nie można kupić wszystko. Co prawda musiał opuścić uczelnię, ale za to mógł poświęcić się całkowicie badaniom, dlatego wybrał to ciche, spokojne miasteczko.
Gdy dwadzieścia lat temu zmarli rodzice przejął opiekę nad swoim bratem. Byli bardzo podobni do siebie, z tą jedną różnicą, on był zdrowy, a Marek urodził się z porażeniem mózgowym. Kiedy rozpoczął badania nad stymulacją mózgu, w tajemnicy wypróbowywał je na nim. Początkowo pobudzanie płatów mózgowych substancjami zawierającymi coraz większe dawki narkotyków przynosiło rezultaty. Marek zaczął samodzielnie stawiać pierwsze kroki, próbował mówić. Cieszył się wraz z nim, ale kiedy po kolejnej dawce stracił przytomność, przestraszył się. Jednak nie zrezygnował z eksperymentów. Czuł, że jest coraz bliżej odkrycia leku, który pomoże tysiącom chorym na tę chorobę. Niestety nie zdążył. Następna zapaść, skończyła się śmiercią Marka.
Wtedy zmienił kierunek badań.
Postanowił stworzyć specyfik, który uczyni z kobiety maszynę do zabijania ludzi. Udało mu się. Teraz doprowadzenie doświadczenia do końca to kwestia kilku miesięcy. Z takim obiektem badawczym jak Monika, o wyniki swojej pracy jest spokojny. Ma gdzie prowadzić eksperymenty i na kim je testować.
Podszedł do kobiety , która jak automat odcinała pasma biało-różowej skóry i cichym, łagodnym głosem powiedział:
– Tak, moja kochana Moniko, dobrze. Bardzo dobrze, widzę że zrobisz wszystko, co ci każę. Zabiłaś nawet własnego męża. Moje badania idą w słusznym kierunku. Istnieje specyfik na zmianę budowy ciała i stymulację mózgu, który wykona to, co mu się powie. Przecież wiadomo, że mózg mężczyzny jest zmaskulinizowanym mózgiem kobiety. Wystarczy odpowiednio zwiększyć dawkę testosteronu, a mózg sam przejmie kontrolę nad odpowiednimi reakcjami. Moje odkrycie, będzie przełomem w nauce. Nagrody Nobla na pewno nie dostanę. Ważne, że dostanę pieniądze. Sprzedam to amerykanom, oni kupią wszystko. Jeszcze muszę popracować nad efektem końcowym. Mięśnie są już wystarczająco rozbudowane, ale mam problem z przedłużeniem działania specyfiku.
– Nikt nie będzie podejrzewał kobiety o taką siłę. Odpowiednia stymulacja mózgu. To jest najważniejsze. Taki człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Zabić, pozbyć się ofiary nie pozostawiając żadnych śladów, a nawet ją zjeść – mówił przyglądając się jak kobieta sprawnie napina zdjętą skórę na drewniane prawidło.
– Nigdy bym nie pomyślał, że ty będziesz moim królikiem doświadczalnym. Wyniki twojej krwi zaskoczyły mnie. Przebadałem wiele kobiet, ale u żadnej nie znalazłem tak wysokiego poziomu przeciwciał podatnych na powiązanie z innymi związkami nieorganicznymi. Kilka zastrzyków z niewielka dawką narkotyku uzależniło cię ode mnie. Dlatego wracałaś do mnie. Myślałaś, że po seansach hipnotycznych zajdziesz w ciążę. Tak bardzo pragnęłaś dziecka, że ślepo mi zaufałaś. Ale to nie ważne. Ważne są moje badania. Nic więcej się nie liczy.
– Tak... Myślę, że wyselekcjonowanie odpowiedniej grupy kobiet nie powinno sprawić kłopotu. Ale to, już nie mój problem.
– Dobrze, kochanie kończymy. Na razie nie potrzebuję ciał do doświadczeń. Musisz zrobić porządek z tymi w łazience. Zaczynają śmierdzieć. Ale teraz... – nie dokończył zdania, wsłuchując się w odgłosy dochodzące zza lekko uchylonych drzwi.
– Cicho... – przyłożył palec do ust.
Usłyszał kroki. W jasnym prostokącie światła padającego z otwartych drzwi w głębi korytarza ujrzał skradające się dwie postacie.
– Policja – cicho szepnął do siebie – skąd oni się tu wzięli? Przecież nie popełniłem żadnego wykroczenia.
Nie zastanawiał się dłużej. Otoczył ramieniem kobietę ze stojącej na stoliku torby wyjął strzykawkę i wbił w jej przedramię.
– Zabij ich – powiedział półgłosem.
To wystarczyło. Odrzuciła prawidło. W jej ręku zabłysło ostrze noża. Ciężkim krokiem ruszyła przez skąpany w półmroku korytarz. Policjanci nie mieli szans. Widział jak precyzyjnie zadaje ciosy, nie dając im szansy, na obronę. Mocno chwyciła za nogi jednego z nich i przyciągnęła do laboratorium. Potem to samo zrobiła z następnym.
– Teraz posprzątaj. Wiesz, co masz robić.
Kobieta apatycznie kiwnęła głową. Najpierw opuściła wiszące ciało, które z głuchym plaśnięciem opadło na podłogę. Z szafki wyjęła elektryczną piłę. Włączyła ją. Ostry dźwięk rozszedł się po pomieszczeniu. Pochyliła się nad zwłokami i metodycznie zaczęła odcinać kolejne części ciała. Potem podeszła do wiszącej na ścianie szafki. Otworzyła ją. Wewnątrz było kilka przycisków. Nacisnęła jeden z nich. Ściana rozsunęła się ukazując małe pomieszczenie zastawione plastikowymi beczkami. Wyciągnęła jedną z nich. Włożyła do niej pocięte kawałki. Z dużego kanistra nalała żółtej cieczy i zalała nią ludzkie szczątki. Szczelnie zamknęła pokrywą beczkę. Uszczelniła ją silikonem i ponownie wtoczyła do małego pomieszczenia. Następnie zabrała się za ćwiartowanie i pakowanie do beczek pozostałych zwłok.
Doktor spokojnie przyglądał się jej pracy.
– Zrób porządek z ciałami w łazience. Potem zmyj pomieszczenie. Ja zaraz wrócę – cicho powiedział do kobiety, która lekko skinęła głową i bez słowa wyszła.
Szybko spakował do torby, dyskietki zawierające dokładny opis badań i ruszył przez tonący w ciemności korytarz. Ominął łazienkę i wszedł na zaplecze sklepu. Przez okno zlustrował otoczenie.
Pusto.
Już sięgnął dłonią za klamkę, aby wyjść na zewnątrz, kiedy poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Zaskoczony odwrócił się. Za nim stała Monika. Jej czarne oczy wpatrywały się w niego z nienawiścią. Chciał powiedzieć kilka słów, aby ją uspokoić, ale nagle poczuł ostry, przeszywający ból. Z niedowierzanie spojrzał w tym kierunku. W jego wnętrznościach siedział wbity po samą rękojeść nóż. Kobieta patrzyła na niego zimnym wzrokiem. Próbował zapytać ją dlaczego, ale w tym momencie, mocno trzymając dłonią nasadę noża, pociągnęła ostrze do góry. Coraz wyżej i wyżej. Kał pomieszany z moczem spłynął mu po nogach. Jeszcze przez chwilę czuł przenikliwy, oszałamiający ból. W głowie kołatała się mu tylko jedna myśl.
Dlaczego...?
Potem wszystko zasnuła ciemność.

Re: Cicha uliczka

2
danio3 pisze: – Dzień dobry. Czy mam przyjemność z detektywem Urbańskim? – powiedział wysoki mężczyzna nieśmiało zaglądając przez na wpół otwarte drzwi.
Wystarczyło by samo przez drzwi, a czytelnik sam sobie dobierze, jak lubi, czy są otwarte w 1/2, 3/7, 13/65. Zresztą drzwi i tak później nic nie znaczą.
danio3 pisze: – Tak. Proszę niech pan wejdzie. W czym mogę pomóc?
– Nazywam się Paweł Barczewski. Otóż... – chrząknął, rozglądając się po schludnym, ale pełnym dymu papierosowego pomieszczeniu – chciałbym, aby pan zajął się śledzeniem mojej żony.
Strasznie sztywny ten dialog. Dodatkowo, "chciałbym" mogłoby zaczynać sie od duzej litery, co pokazałoby, że gość się naprawdę chwilę rozglądał. fajnie wyglądałby tu opis pomieszczenia.
danio3 pisze: Przeważnie gramy w kanastę.
Po co ta informacja? Przecież detektyw go o to nie pytał?
danio3 pisze: podziwiając wykonany przez siebie napis.
Chyba wpis.

Straszny ten dialog pomiędzy panami. Jak ten gość ma taka wiedzę, to czemu sam nie sprawdził doktora? Bez sensu w takim momencie iść po detektywa. To powinieneś jakoś inaczej ując.
danio3 pisze: Poczekał, aż znikną w budynku, potem szybko podszedł do drzwi. Lekko nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się.
Niepotrzebne powtórzenie:
... szybko podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Były otwarte/ustąpiły/otworzyły się itp.
danio3 pisze: Stanął przy drzwiach na końcu korytarza, za którymi słychać było cichy kobiecy śmiech. Postał chwilę, ale nic więcej nie usłyszał, więc cicho zszedł na dół.
Do zastąpienia bo łatwo się da.
danio3 pisze: Z samochodu obserwował okna mieszkania, w którym zniknęli. Kłęby sinego dymu wypełniły wnętrze auta.
Za szybki przeskok akcji.
danio3 pisze: Pchnął je, rozcierając ręką zdrętwiały kark wszedł do środka.
Chyba "i" brakuje.
danio3 pisze: Był pewny, że pani Barczewska opuściła mieszkanie wraz z kochankiem. Korzystając z okazji, chciał przeszukać je, może znajdzie coś ciekawego.
"je przeszukać" raczej. I to nagłe wtręcenie "może..." nie za bardzo pasuje.
danio3 pisze: Ciężko dysząc, pokonywał kolejne stopnie drewnianych schodów. Na chwilę przystanął na podeście, próbując złapać oddech.
A czym to on się tak zmęczył? Spaniem?
danio3 pisze: Żółte światło rozjaśniło mrok, ukazując zniszczone pomieszczenie.
A jaka to pora roku, bo o 5 rano to często jest już jasno.
danio3 pisze: Krwawe wiszące płaty skóry zakrywały puste oczodoły.
To te płaty wiszą czy leżą na głowach? Bo głowy chyba leżą na flakach?
danio3 pisze: A do tego wszystkiego obrzydliwy smród gnijącego mięsa.
Jego powinien poczuć odrazu po otwarciu drzwi. A nawet gdy były zamknięte a ktoś wcześniej je otwierał i mieszkania nie wietrzył.
danio3 pisze: Zaskoczyło go to, co ujrzał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Do tego momentu było super, budowanie napięcia, wyczekiwanie, ciekawość, strach. Ale kolejne zdanie wszystko niszczy. A mógł sie tak ładnie akapit skończyć. Potem byś najwyzej zaczłą od policjantów, którzy znajdują ciało detektywa.
danio3 pisze: Twoja poprzedniczka miała, nie tylko piegowatą na plecach, to jeszcze blizny na brzuchu.
Do poprawy.
danio3 pisze: – Dobrze, bardzo dobrze. Mój specyfik działa. Mając taką broń, można zawładnąć światem – ze śmiechem powiedział antykwariusz.
– A teraz moja kochana Moniko, zajmij się swoją pracą. Spokojnie, mamy czas. Ofiara nie ucieknie, nie ma takiej możliwości.
Niepotrzebny akapit, to mówi cały czas ta sama postać.
danio3 pisze:Jeszcze za życia krewnej je wybudował.
Co? Narzędzia czy miasteczko?
danio3 pisze: Gdy dwadzieścia lat temu zmarli rodzice przejął opiekę nad swoim bratem. Byli bardzo podobni do siebie, z tą jedną różnicą, on był zdrowy, a Marek urodził się z porażeniem mózgowym.
Brakuje "że".
danio3 pisze: Usłyszał kroki.
LOl. Teraz usłyszał kroki a wcześniej nie słyszał jak detektyw się tłukł i kaszlał?
danio3 pisze: Otoczył ramieniem kobietę ze stojącej na stoliku torby wyjął strzykawkę i wbił w jej przedramię.
Co zrobił? Zdanie za bardzo porozwalane, niby da się domyśleć co zrobił, ale źle jest to napisane.
danio3 pisze:Policjanci nie mieli szans. Widział jak precyzyjnie zadaje ciosy, nie dając im szansy, na obronę.
Niepotrzebne powtórzenie.

Podsumowując:
Całkiem fajna historyjka, acz potem zrobiła się z niej wyrzynka i mordownia. Najlepszy był moment gdy detektyw czekał tam pod ścianą. Reszta już słabsza. Widzę, że dobrze czujesz się w opisach, ale z dialogami to już słabiej. Są często takie puste i bez żadnych emocji. Powinieneś częściej przeplatać je między dialogami. Jest tez trochę źle poustawianych przecinków, ale ogólnie to, według mnie, warsztatowo spoko.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

4
Tak jak obiecałem zabieram się do pracy. Jako że zauważyłem tutaj sporo błędów interpunkcyjnych, to już na wstępie podaję Ci poradniki, z których koniecznie skorzystaj. Raz używasz przecinka przed np. imiesłowem przysłówkowym, a raz nie. Więcej w poradniku. Masz tam wszystko pięknie i wyraźnie spisane (i co to jest ten nieszczęsny imiesłów przysłówkowy też). Mój komentarz zbędny. http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html [o przecinkach]; http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html [o dialogach].
Ps. Poradnik o właściwej konstrukcji dialogu (czyli kiedy dawać kropę i po pauzie pisać dużą literą itd), bo również zauważyłem kilka błędów. Jak to przeczytasz, to przy korekcie z łatwością wyłapiesz te błędy. Ja zwrócę uwagę tylko na kilka z nich.

Ale ad rem.
danio3 pisze:powiedział wysoki mężczyzna[1] nieśmiało zaglądając przez na wpół otwarte drzwi.
[1] Widzisz, brakuje przecinka.
Wyraz podkreślony w cytacie to właśnie nieszczęsny imiesłów przysłówkowy (kończący się na -ąc, -łszy, -wszy. Warte zapamiętania. Więcej w poradniku, do którego koniecznie zajrzyj.
danio3 pisze:Od jakiegoś czasu, znika na wiele godzin.
Tutaj problem polega na tym, że wstawiłeś przecinek, choć nie powinieneś tego zrobić, bo jak dobrze wiesz w "od jakiegoś czasu" nie ma czasownika, a więc to nie jest zdanie. Musisz pamiętać o takich rzeczach. W ten sposób unikniesz prostych pomyłek :)
danio3 pisze:– Doktor od hipnozy. Ciekawe, czemu wisi tam taka tabliczka [1] skoro, nie istnieje lekarz o takiej specjalności?
Tutaj również masz błąd z przecinkiem. Co prawda pojawia się ale "o wyraz za późno".
No i poza tym to "czemu". Nie uważasz, że ładniej brzmi "dlaczego"?
danio3 pisze:Duży, otoczony równo przystrzyżonym żywopłotem budynek tonął w ciemności. Tylko małe światełko zawieszone nad żelazną bramą rozpraszało mrok. Zbliżała się dwudziesta pierwsza. Wąska uliczka, po obu stronach której stały domki jednorodzinne pamiętające zapewne pierwszą wojnę światową, tonęła w ciszy. Mieszkańcy ulicy Poziomkowej, odgrodzeni od świata solidnymi płotami, rozkoszowali się spokojem w swoich domach.
Generalnie tutaj problemem są powtórzenia, które wytłuściłem. Skorzystaj ze słownika synonimów, który jest choćby w Wordzie. Ale oprócz powtórzeń chciałem zwrócić również uwagę na jedną rzecz. A mianowicie, spójrz na fragment zaznaczony kursywą. Nie uważasz, że zwłaszcza "tonęła w ciszy" brzmi jakoś tak... dziwnie. Nie nastrojowo?
Lepiej brzmiałoby to, gdybyś ujął to przykładowo w ten sposób: "(...) Na wąskiej uliczce, po której obu stronach stały domki jednorodzinne pamiętające zapewne pierwszą wojnę światową, panowała przejmująca cisza". :) Widzisz różnicę? Oczywiście możesz dodać też kilka elementów, by dodatkowo "ubogacić" scenę, czyli np. delikatny wiaterek, tu i ówdzie śmieci, które delikatnie są przenoszone przez tenże wiatr itd. Spróbuj do tego podejść w ten sposób, a na pewno wyjdzie Ci to na dobre.
danio3 pisze:kiedy to skoro świt spakuje swoje przybory wędkarskie i uda się na pobliskie jezioro.
Można udać się NAD jezioro (no taki już mamy ten język :D), to po pierwsze. A po drugie, po co to "to"? Czyż nie lepiej i składniej brzmi "kiedy skoro świt (...)"
danio3 pisze:Poczekał, aż znikną w budynku, potem szybko podszedł do drzwi. Lekko nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się.
Barczewski mówił, że nie mógł wejść do środka. A dziś proszę, pyk i otwarte. Chyba mam szczęście – pomyślał[1] wchodząc do kamienicy.
Staraj się wystrzegać przysłówków (lekko etc.) jeśli tylko możesz. Taką radę dają najsławniejsi pisarze na świecie (chociażby King). Oczywiście są potrzebne i czasem nie da się bez nich obejść. Tutaj jednak wydaje mi się, że lepiej brzmiałoby "delikatnie", zamiast tego lekko. To jest takie ograne, a ty musisz się starać unikać ogranych i częstych wyrażeń.
danio3 pisze:za którymi słychać było cichy kobiecy śmiech. Postał chwilę, ale nic więcej nie usłyszał, więc cicho zszedł na dół.
Po pierwsze powtórzenia. Może lepiej "delikatny" kobiecy śmiech albo coś w tym stylu? Poszukaj w słowniku synonimów. Druga sprawa to wyraz "postał". Psuje cały klimat. "Odczekał" czy coś w tym stylu jest o wiele lepszym słowem. Prawda?
danio3 pisze:Krople potu pokryły mu czoło, kiedy ujrzał, zwoje, sino-szarych wnętrzności, a na nich dwie ludzkie głowy.
Po pierwsze ten przecinek przed zwoje do wywalenia. Przed "sino-szarych" też. Druga sprawa jest taka, że pot nie pokrywa czoła. Pot się na czole POJAWIA czy też z niego skapuje etc.
danio3 pisze:– Powinienem rzucić to świństwo – mruknął[1] przyglądając się jak smużka niebieskiego dymu wolno pnie się w górę.
Wyciągnął pistolet, odbezpieczył go i wsadził za pasek od spodni.
[1] Przeczytasz poradnik to od razu zorientujesz się, że czegoś tu brakuje. :)
A po drugie, ten detektyw jest, tzn. był, policjantem i dlatego jestem przekonany, że doskonale wie, iż odbezpieczonego pistoletu się za paskiem od spodni nie nosi. Jeśli odbezpieczysz klamkę, to musisz trzymać ją w dłoniach. Jak wsadzisz za gacie, to może się tak stać, że odstrzelisz sobie... sam wiesz co. Tak więc taki policjant na pewno o tym wie. A to znaczy, że musisz to poprawić. :)
danio3 pisze:Od razu zauważyła dużą witrynę z takim samym plakatem. Pchnęła duże przeszkolone drzwi, które lekko zaskrzypiały. W nos uderzył ją zapach kurzu i starego papieru. Wewnątrz było chłodno. Ogromne pomieszczenie zastawione regałami pełnymi książek tonęło w półmroku.
Zastanawiające. Mieszkam tu od lat, a nie wiedziałam o istnieniu tego sklepu – pomyślała. Wolno przechodziła między regałami[1] podziwiając równiutko ułożone woluminy.
Powtórzenia. O wiele za wiele jak na taki fragmencik.
[1] I przy okazji po raz kolejny zwracam uwagę na brak przecinka.
danio3 pisze:Znajomy przysłał mi Indii.
Brak "z".
danio3 pisze:Powoli podniosła się. Dłonie oparła o zimną, śliską ścianę. Wolno krok za krokiem posuwała się na drżących nogach. Powoli wchodziła na schody, na których szczycie ujrzała jasne światło i zarys drzwi. Już, już była blisko, bardzo blisko, wystarczyłby jeden ruch ręki, aby je otworzyć, kiedy usłyszała huk i brzęk spadającego szkła. Odruchowo cofnęła się. Nasłuchiwała. Działo się tam coś dziwnego. Usłyszała najpierw głuchy odgłos, a potem zbliżające się ciężkie, człapiące kroki. Przywarła do ściany. Ciemna, postać wolno posuwała się w jej stronę. Bezradnie rozejrzała się za jakąś kryjówką, ale za nią były tylko schody i długi korytarz. Mimo to zaczęła się cofać. Mroczna postać była coraz bliżej i bliżej. Sparaliżował ją strach. Nie miała siły poruszyć się. Czekała, co będzie dalej? W półmroku dostrzegła ogromne, czarne źrenice. Patrzyły na nią z nienawiścią. Poczuła mocne uderzenie w twarz. Zachwiała się. Ciosy spadały na jej głowę jeden za drugim. Mocne, precyzyjne uderzenia pozbawiały ją świadomości.
Zacznę od powtórzeń. Musisz nad tym popracować.
Ale przechodzę już do sedna cytatu. Otóż, spójrz. Widzisz jak wiele tutaj pojedynczych zdań? One naturalnie same w sobie nie są złe. Są jak najbardziej poprawne, aczkolwiek zwróć uwagę, że gdy takich zdań jest za dużo obok siebie, to wtedy tekst staje się "płytki", mówiąc językiem kolokwialnym. Kobieta wykonała masę czynności, które mogłeś opisać w sposób ciekawszy i pełniejszy. Wystarczy tylko zacząć budować zdania złożone.
Zdania pojedyncze sprawdzają się (oczywiście wprowadzone z umiarem) przy, na przykład, opisywaniu strzelaniny. W ten sposób możesz sprawić, że akcja nabiera tempa, staje się szybsza itd, itp, ale tutaj mogłeś spotęgować strach poprzez rozbudowanie sceny. Nie zrobiłeś tego, a szkoda. Byłoby ciekawiej.
danio3 pisze:Z pod przymkniętych powiek obserwowała dłoń.
Słuchaj, to jest karygodny błąd. Do biernika zaimek przymiotny wygląda tak: "TĘ", a nie "tą". To jest błąd. Co prawda w mowie, z tego co wiem, już jest to dopuszczalne, jednakże na papierze nie i tego się trzymajmy. Do zapamiętania. :)
danio3 pisze:zabić, pozbyć się ofiary nie pozostawiając żadnych śladów, a nawet ją zjeść – mówił przyglądając się jak kobieta sprawnie napina zdjętą skórę na drewniane prawidło
Nie ma czegoś takiego jak "niepozostawianie" śladów. A już szczególnie w przypadku, kiedy kobieta rzuca się jak szalona na swoją ofiarę. Ślady można próbować zatrzeć, ale to jest prawie nie wykonalne. Nie przy obecnej technologii jaką dysponuje medycyna sądowa i całe rzesze techników. Kropla krwi, nawet jeśli została starta, to jednak wciąż jest do wykrycia (luminol, promienie UV i te sprawy). Tak więc przemyśl ten fragment.
_________________________________________________________________
Muszę przyznać, że pomimo licznych drobnych wpadek (ach te przecinki, a w zasadzie ich brak) :D i kilku większych błędów nie jest źle. Czytało mi się przyjemnie, bez jakichś zgrzytów.
Musisz tylko popracować nad budowaniem scen, konstruowaniem dłuższych i ciekawszych zdań, aby nowe sceny, które z pewnością jeszcze wykreujesz, były bardziej klimatyczne.
No, do tego wypada przyswoić sobie jeszcze wiedzę o interpunkcji.
Z tego, co tu wrzuciłeś, mogłeś stworzyć coś o wiele dłuższego, ale wcale nie przynudzającego. Wierzę, że z czasem wyrobisz sobie wprawę (a zrobisz to tylko poprzez stałe pisanie oraz samokrytycyzm) i będzie już tylko lepiej.
Pamiętaj, że w razie gdyby co, to śmiało pisz do mnie. Na pewno, jak tylko będę mieć wolną chwilkę, pomogę Ci. :)

Pozdrawiam
Shelion
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3pcp0_user6.jpg[/img]
----------------------------------------------------------------------
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3phuz_userbar(2)b.jpg[/img]

5
Shelion dziekuję za wskazanie błędów. Na pewno zastosuję sie do nich. Wiem, że dużo pracy przede mną ale mam nadzieję, że uda mi się kiedyś napisać dobre opowiadanie.
Serdecznie pozdrawiam.

[ Dodano: Czw 01 Paź, 2009 ]
Oczywiście zastosuję się do wskazówek, a nie błędów.

6
– Tak. [1]Proszę niech pan wejdzie. W czym mogę pomóc?
– Nazywam się Paweł Barczewski. Otóż... – chrząknął, [2]rozglądając się po schludnym, ale pełnym dymu papierosowego pomieszczeniu – chciałbym, aby pan zajął się śledzeniem mojej żony.
– Domyślam się, że chodzi o kochanka? [3]Proszę, tu jest cennik moich usług.
Tutaj wszystko jest poprawnie, ale sztucznie.
[1] - Bohaterowie są w ten sam sposób uprzejmi, jednolici. To uszczupla ich plastyczności. Zauważ, że i detektyw i Paweł zwracają się przez "proszę"
[2] - Schludne pomieszczenie nie ma związku z zadymionym. Co najwyżej, mogłeś napisać, że schludnym i zadymionym.
[3] - W kwestiach dialogowych wyraźne brakuje połączeń opisowych. Wręcza kartkę, ale dopiero z następnego zdania wynika ten fakt.

Co w tym dialogu mi się nie podoba, to cennik usług. Jeszcze nie spotkałem się, aby detektyw wyjął cennik. Zazwyczaj wszelkie kwestie są umowne i dobierane indywidualnie do klienta oraz sytuacji.
Mężczyzna spojrzał na podaną kartkę. Potem drżącą ręką, odłożył ją na brzeg biurka.
To powinno być jedno zdanie.
To, co ujrzał przyprawiło go o mdłości. Żołądek podszedł mu do gardła. Zwymiotował.
Za dużo tego. Mdłości, wiadomo, ale skoro zwymiotował, to raczej nie miał czasu na mdłości.
Nagle kobieta zerwała się i błyskawicznie rzuciła się na niego.
Zerwała się już zawiera znamiona błyskawicznego ruchu. Na niego to zbędny zaimek - wystarczy przerobić zdanie, aby tego uniknąć.

Nagle kobieta rzuciła się do ataku. lub Nagle kobieta błyskawicznie zaatakowała
– Nie dziwię się. Otworzyłem go nie dawno. Dodatkowo zajmuję się hipnozą. Gdyby pani chciała kiedyś skorzystać z takiego seansu, to proszę,
Ten dialog jest taki, bo autor tak chciał. Nie wynika to ani z sytuacji, ani z nie wypływa z ust bohaterów w naturalny sposób.
Wiadomo, że każdy zapytany o książki mówi że zajmuje się hipnozą i oferuje takie usługi klientce w antykwariacie.
– Na pewno coś się znajdzie. Jaką herbatkę. Owocową, miętową, waniliową, a może mieszankę. Mam bardzo dobrą. Znajomy przysłał mi Indii.
zapytajnik.
Powoli wchodziła na schody, na których szczycie ujrzała jasne światło i zarys drzwi. Już, już była blisko, bardzo blisko, wystarczyłby jeden ruch ręki, aby je otworzyć, kiedy usłyszała huk i brzęk spadającego szkła. Odruchowo cofnęła się. Nasłuchiwała. Działo się tam coś dziwnego. Usłyszała najpierw głuchy odgłos, a potem zbliżające się ciężkie, człapiące kroki. Przywarła do ściany. Ciemna, postać wolno posuwała się w jej stronę. Bezradnie rozejrzała się za jakąś kryjówką, ale za nią były tylko schody i długi korytarz. Mimo to zaczęła się cofać. Mroczna postać była coraz bliżej i bliżej. Sparaliżował ją strach.
Logika! Narrator przekazuje więcej informacji niż widzi bohater - w porządku. Jednak, w tym wypadku bohaterka, dokładnie opisywana (emocje i ruchy) nie widzi przez drzwi i narrator wypacza tekst, nad interpretuje i zdradza fakt, zanim ten staje się rzeczą dokonaną. Skąd ona wie, że zbliża się ciemna postać?
Powoli otworzyła oczy. Poraziło ją białe światło. Zmrużyła je.
Momentami dzielisz zdania i dorzucasz jakieś wtrącenia. W tym wypadku zmrużyła światło. Warto czasem to zapisać w sposób ciągły:

Powoli otworzyła oczy, lecz białe rażące światło zmusiło ją do zmrużenia powiek.
Miękka ciepła, dłoń powoli przesunęła się po...
przecinek...
Miękka, ciepła dłoń powoli przesunęła się po...

Czytałem to w pierwotnej wersji, do detektywa pod domem. Wówczas podobało mi się. Teraz, wrażenia podobne - ta część jest dobra, plastyczna i logiczna. narrator nie szarżuje, opisy są miarowe i odpowiednie. Druga cześć natomiast jest gorsza - konwencja idzie w całkiem dobrą stronę, pomysł tutaj widać wyraźnie, ale jest to źle zapisane.

Zacznę od powtórzeń: jeżeli zaczynasz pisać, że bohater się poci, to wałkujesz ten temat przez całą scenę. Jeżeli po cichu skrada się do drzwi, to wszystko robi po cichu i tak samo, powtarzasz to do znudzenia. Te powtórzenia rozpychają tekst, ale też niepotrzebnie sprawiają, że wraca się do faktu, z którym się już zaznajomiłem i mam go w głowie. Druga rzecz to dialogi: nie są naturalne, nie wynikają z sytuacji i znacząco odstają od tekstu - jak łątka, która musi się znaleźć, aby wszystko się trzymało razem. Pod tym względem tekst kuleje, co wyraźnie widać w sytuacji w księgarni.

Trzecią rzeczą jest narrator - w niektórych sytuacjach wyprzedza historię, tylko po to aby zdradzić coś, co powinien odkryć czytelnik wraz z bohaterem. Tak jest w sytuacji w kamienicy i oraz kiedy bohaterka widzi przez drzwi. Do tego dochodzą krótkie zdania, czasem rozdzielające opisy na akcję.

Całość wypada bladziej, niż się spodziewałem. Widzę, że początek (detektyw) został przez ciebie dopieszczony i przemyślany, na resztę zabrakło pomysłu albo warsztatu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

Witam

8
Witam odczytałam twoja weryfikacje według mnie dobrego tekstu. I po tych wszystkich uwagach, które tam umieściłes zastanawiam sie co wobec tego mają robic korektorzy w wydawnictwach, jesli kazdy tekt ma byc wyszykowany na cacy.. Nie odbierajcie im pracy.

Re: Witam

10
agata1 pisze:Witam odczytałam twoja weryfikacje według mnie dobrego tekstu. I po tych wszystkich uwagach, które tam umieściłes zastanawiam sie co wobec tego mają robic korektorzy w wydawnictwach, jesli kazdy tekt ma byc wyszykowany na cacy.. Nie odbierajcie im pracy.
Powinni ładne wyglądać :P
A tak na poważnie. Nie przytłaczajmy ich. W końcu stracą cierpliwość i strzelą sobie w głowę.

Tekst czytałem już dawno, ale jakoś nie zadziałał na mnie tak, by dać komentarz.

Bardzo wiele szczegółów opisujesz, które nie mają żadnego wpływu na fabułę. Zamęczasz tym czytelnika, któremu obojętne jest czy drzwi, przez które ktoś zaglądał są na wpół otwarte czy tylko niedomknięte. Podajesz zbędne informacje i sztucznie przedłużasz tekst.

Twoją bolączką są dialogi. To widać na pierwszy rzut oka. Są sztuczne i mało naturalne. Posunąłbym się do stwierdzenia, że są wyzute z emocji i uczuć. Nawet gdy powinno się z nich je czuć.

Fabularnie jest raczej sztampowo. Detektyw, zlecenie, śledztwo, wyrzynka.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”