DBS: Wigilia z MZK

1
Wigilia z MZK

WWW Autobus podjechał na przystanek jakoś tak inaczej niż zwykle. Cieplej, weselej. Przypadkowy obserwator mógłby nawet rzec, że po ludzku. Ktoś inny powiedziałby z kolei, że wreszcie pojazdem kieruje człowiek - nie gad. Kierowca otwierając drzwi, uśmiechał się w stronę wchodzących ludzi, w taki sposób, że próchnica trawiąca jego zęby zażółciła się z radości. Pasażerowie, widząc, że drzwi otworzyła życzliwa im dusza – nie oślizła bestia - wycierali przed wejściem buty, otrzepywali z padających, delikatnych i niemalże ciepłych płatków śniegu płaszcze, zdejmowali czapki, kłaniając się z uznaniem osobie, która dowiezie ich bezpiecznie do domów, do rodzin. Siadali tak, aby zrobić jak najwięcej miejsca, tym, którzy jeszcze stali. Odwracali się ciepło w ich stronę, a wesołe, wpatrzone w innych, oczy, zdawały się zapraszać do skorzystania z siedzenia obok. Ci, którzy mieli coś do czytania, rozglądali się, upewniając, że nim zaczną lekturę, żadna babcia z laską czy dziadek o kuli, nie będzie stał w oczekiwaniu na to, aż ktoś mu ustąpi – zaczytani i wpatrzeni w swoje pisma, mogliby ich przecież nie zauważyć. Ci, którzy mieli w swoich ekologicznych siatkach zakupy, chowali je pod nogi – położone na siedzeniu, odstraszałyby przecież innych od znajdującego się obok wolnego miejsca. Strasznie smukły pan, który miał ze sobą małego pieska z naklejonym na głowie, dużym, biało-czerwonym serduszkiem, trzymał go na rękach tak, żeby nie zajmował on dodatkowej przestrzeni w pojeździe. Korpulentna pani, ładnie udekorowana i ładnie pachnąca, wchodząc do autobusu z pokaźnym, okrągłym i tylko trochę zmechaconym kapeluszem, zdjęła go prędko i przycisnęła do piersi, aby nie ocierał ostrymi kantami o głowy podróżujących z nią osób. Wszyscy oczywiście pamiętali, aby nie zastawiać kasowników, w końcu, w każdej chwili mogli przylecieć panowie z kontroli. Kierowca spojrzał w lusterko sprawdzając, czy jakiś spóźniony, zasapany puszysty mężczyzna, nie biegnie w jego stronę, czy miła starsza kobieta, nie próbuję o lasce wkroczyć w jego progi, czy nie trzeba uchylić autobusu matce, pchającej wózek, której mąż nie może w tej chwili pomóc, bo akurat przygotowuje w domu kolacje, grzeje butelkę. Pasażerowie usłyszeli miły dla ucha dźwięk, drzwi się zamknęły, i w przyjemnej, przytulnej atmosferze, pojazd ruszył.
Jechali w kierunku centrum. Mimo ocieplających klimat, działających pełną parą grzejników i wydobywających się od innych pasażerów zapachów o miłej treści, każdy chciał być już na miejscu. Nie mogli doczekać się momentu, w którym autobus zatrzyma się, a oni, ustąpiwszy wpierw miejsca innym, wyjdą na ulicę i podążą poprzez biały puch, w stronę, z której dobiegać będą wdzięczne dla ucha dźwięki, śnieg zaś, oświetlany zapraszającymi do wejścia sklepowymi neonami, nabierze nowych kolorów - tak samo jak życie wkraczających do sklepu ludzi.
Rozmyślania pasażerów przerwał odgłos otwieranych drzwi. Autobus zatrzymał się, żeby wpuścić nowego pasażera. Bez przystanku - tak po drodze. Gdy drzwi zostały zamknięte, oczom wszystkich ukazała się mała dziewczynka. Byłą jakby trochę śniada, a na jej przyjemnie skromnej, wykładanej cekinami sukience spoczywał instrument grający. - Artystka - pomyśleli wszyscy - Bardzo ładnie opalona - dodając. Kierowca przyciszył radio i pojazd wypełniły miłe, przyjemne dla ucha dźwięki akordeonu – koncert się rozpoczął. Dziewczynka z instrumentem, chodziła miedzy pasażerami tak, aby każdy miał możliwość dokładnego jej usłyszenia. I wszyscy słuchali. Odwracali się w stronę dziecka, kiwając w zachwycie głowami i uśmiechając się do niej pogodnie, a piesek zaszczekał kilka razy w rytm granego utworu….. Gdy artystka skończyła swoje przedstawienie, a ludzie w autobusie skończyli bić jej brawo, wyjęła malutką puszkę-skarbonkę i zaczęła jeszcze raz, tym razem w drugą stronę, przechadzać się po autobusie. To był bodziec dla wszystkich. Teraz nawet ci, którzy wcześniej z jakichś przyczyn nie słuchali, odwracali się do niej i w geście pełnym szacunku wrzucali do małej skarbonki po grosiku. Gdy skończyła zbierać pieniążki, zwróciła się w kierunku kierowcy i przez uchylone w zapraszającym geście drzwiczki jego kabiny, uiściła opłatę za przejazd. Wprawdzie pieniążki, które uzbierała, nie starczyłyby jej na zakup pełnego biletu, jednak życzliwy dziecku kierowca, szybko znalazł rozwiązanie problemu i zręcznym ruchem ręki oderwał jego kawałek. Zatrzymując się - bez przystanku - wręczył go dziewczynce, która z uśmiechem oddając mu grosiki, wzięła w zamian dowód zapłaty i radośnie zeskoczyła ze schodków pojazdu wprost na skrzypiący pod bucikami śnieg.
Zamykając drzwi, wyjrzał jeszcze przez lusterko, żegnając wzrokiem, machające do niego odciętym biletem dziecko. Uśmiechnęła się dziękując za przysługę, poczym potrząsając raźnie swoim instrumentem, podążyła przez biały puch w stronę przystanku, na który nadjeżdżał właśnie, kolejny pojazd komunikacji miejskiej.
- Miłe dziecko, robotne – pomyślał kierowca, zastanawiając się jednocześnie, co czeka go w jego własnym domu, myśląc o swojej, prawie dorosłej już córce, jej mężu, dziecku, matce...
Spojrzał szybko w lusterko skupiając się znowu, na szczęśliwej chwili obecnej, i stwierdził, że serce mu rośnie. Rozweseleni, połączeni magiczną więzią, jaka zespala dwoje zakochanych w kinie, w kinie, śmiejących się z tych samych scen ludzi, pasażerowie, prowadzili ożywioną, lecz kulturalną dyskusję, najprawdopodobniej dotyczącą koncertu, który właśnie się odbył. Otworzył szerzej drzwiczki kabiny, a jego serce przepełnione zostało setką przyjemnych słow. Wszyscy chwalili, koncert, dziewczynkę, jego samego i siebie na wzajem. Dziękowali i mówili miłe rzeczy, ale przede wszystkim, składali sobie na wzajem życzenia.



WWW Tak, bo dziś jest Ten dzień. Dzień, w którym ogień krzepnie, zaś blask ciemnieje. Dzień, w którym frekwencja praktykujących katolików, bliska jest setce, zaś odsetek spożytych setek, doprowadza ludzi do zera. Dzień, w którym zero, utrzymujące się, na dworze, tudzież polu, jest na tyle zimne, aby nie dać stopnieć leżącemu wszędzie białemu puchowi, jednocześnie na tyle ciepłe, aby nie powodować u praktykujących setek, odmrożeń kończyn bądź innych niepotrzebnych i jakże, w ten wyjątkowy dzień, niechcianych, śmierci. Bo wszyscy wiemy i się z tym zgadzamy – nikt z nas nie lubi patrzeć na cierpienie innych – zwłaszcza, jeśli nie chroni go bezpieczny ekran telewizora. Trzeba też pamiętać, że o takie leżące, częściowo zakopane śniegiem truchło, można by się potknąć i nie zdążyć na nadjeżdżający właśnie na przystanek pojazd.
Pojazd komunikacji miejskiej, którego stan świadczył o tym ze przeżył on zbyt dużo wigilii, wjechał ze skrzypieniem na przystanek. Kierowca, który najprawdopodobniej myślami był już przy barszczu z uszkami, zagapił się i musiał ostro hamować. Barszcz się wylał i dostało się wszystkim po uszach. Ci, którzy czekali na zewnątrz, ochlapani zostali przez najeżdżające ze zbyt dużą prędkością na brudną chlapę topniejącego śniegu koła. Pasażerowie, ściśnięci i zestresowani w oczekiwaniu na wydostanie się z tej puszki na kółkach, przewracając się o siebie i potykając na wzajem, wylądowali jeden na drugim obijając się o drzwi kabiny i na chwilę, cała masa ludzka skondensowana została z przodu pojazdu. Woźnica też, oczywiście, dostał za swoje. Uśmiechnął się przez szczelnie zamkniętą kabinę, w stronę bydła, które – według niego - przewoził, tak, że próchnica, która targała mu zęby zażółciła się ze wstydu (a może z rozbawienia?).Wściekli pasażerowie jeszcze długo komentowali jego dzisiejsze zachowanie, a kilka skarg spowodowało, że od nowego roku szukał sobie innego zajęcia.
Gdy autobus zatrzymał się, a wszystkie drzwi znalazły się już na przeciwko kałuż rozjeżdżonego śniegu, z wnętrza wylała się żywa fala rozjuszonej tłuszczy. Niczym skompresowane powietrze, z sykiem wydostające się z butli, przepychając się, wypadali z wściekłym krzykiem wprost pod stopniały śnieg, upadając na schowanej pod brudną pluchą, śliskiej warstwie zmrożonej wody. Ci, którzy tłoczyli się z tyłu, wychodzili teraz, potykając się o wciąż niemogących wstać, zanurzonych w błocie feralnych pasażerów. Leżąca w kałuży starsza pani, zobaczywszy, że jakiś młody człowiek zmierza w kierunku sklepu, do którego i ona się wybierała, stwierdziwszy, że może wykupić jej wszystkie przecenione dobra, wartko, ale jakby dziełem przypadku, wyciągnęła laskę tuż pod nogi młodzieńca, łapiąc go rączka tak, że upadł jak długi uderzając twarzą o ostrą krawędź lodu, na którym momentalnie pojawiły się czerwone ślady krwi. Dobrze – pomyślała starsza kobiecina – W aptece dzisiaj niczego nie potrzebuje – dodając zadowolona z wyczynu, który mimo sędziwego wieku i sterania życiem była w stanie dokonać. Stary człowiek i może – rzuciła na odchodne, śmiejąc się wesoło w stronę, podnoszącego się właśnie młodego człowieka.
Ludzie nadal wychodzili, lecz w autobusie zaczęło robić się już trochę luźniej. Ci, którzy stali na przystanku, czekając na swoja kolei dostania się do środka pojazdu, stwierdzili, że teraz jest odpowiedni moment. Jeżeli poczekają jeszcze chwilę, mogą nie znaleźć miejsca siedzącego. Nie chcąc do tego dopuścić ruszyli w stronę drzwi wpychając wyciągniętymi przed siebie rękami, tych, którzy nie opuścili jeszcze pojazdu. Atak rozpoczął się na dwa fronty. Najgorzej mieli ludzie w środku, ci, którzy nie zdążyli wykonać odwrotu i spróbować wyjść flanką przez inne skrzydło. Byli teraz ubijani i ściskani, tłamszeni plecakami, popychani torbami, gniecieni kolanami, uderzani łokciami, kłuci kapeluszami, torturowani laskami, katowani spojrzeniami, masakrowani obelgami i szczuci psem – wszystko, co pod ręką, mogło się przydać. Zimne od wrogości piekiełko przy drzwiach, przerwał na chwile ostry dźwięk ostrzegający, że za chwilę zostaną one zamknięte. Zaalarmowani i rozjuszeni jeszcze bardziej ludzie, kotłując się w amoku, sprawili, że coś, co przed chwilą wyglądało jak wojna konwencjonalna, niemalże natychmiast przerodziło się w zmasowany atak jądrowy, który w świątecznej opowieści nie sposób jest opisywać.
Po kilku dodatkowych dźwiękach ostrzegawczych, autobus w końcu odjechał. Ochlapując na odchodne jakiegoś zasapanego grubasa, który nie zdążył dobiec wcześniej, wyrzucając zamykającymi się skrzydłami starą babę, wymachującą groźnie swoim kijem, czy tez przytrzaskując wózek z matką, która w ostatniej chwili zdążyła wyciągnąć z niego swoją pociechę, przerażona na myśl, o wściekłym, grzejącym od rana butelkę, mężu.

2
Ja powiem tylko o paru rzeczach.
Dlaczego?
Ponieważ to kolejna groteska i znowu bardzo mi nie przypadła do gustu. To chyba nie moja broszka, że tak się wyrażę. Nie czuję ani humoru, ani nie wiem, co jest przesadą celową autora, a co wpadką wynikającą z braku umiejętności i warsztatu. Po prostu nie wiem jak mam to oceniać. Połowa zdań nie miała sensu. Ale to groteska i może mieć sensu nie musi?
Cieplej, weselej.
Autobus podjechał cieplej i weselej? Takiej jazdy to ja jeszcze nie widziałem.
delikatnych i niemalże ciepłych płatków
To już zahacza o absurd, nie groteskę.
wdzięczne dla ucha dźwięki
Dźwięki wdzięczne dla ucha? Za co mają być wdzięczne?
Byłą jakby trochę śniada, a
Literówka.
Nie przekonujesz mnie. Narrator sam nie wie, jaka była dziewczynka. „Jakby trochę śniada”, czyli że co? Narrator trzecio osobowy sam nie wie?
Miłe dziecko, robotne
Czasami rzucasz takimi wyrazami, że nie wiem co oznaczają.
Rozweseleni, połączeni magiczną więzią, jaka zespala dwoje zakochanych w kinie
Literówka.
Czyli, że dwie osoby były zakochane w kinie?


Wybacz. Nie czuję humoru oraz uważam, że to absurd. Zdania są absurdalne, temat taki sobie, a styl mało porywający. Czasami narrator wchodzi w dziwne więzi z czytelnikiem, czego bardzo nie lubię.
Bo wszyscy wiemy i się z tym zgadzamy – nikt z nas nie lubi patrzeć na cierpienie innych – zwłaszcza, jeśli nie chroni go bezpieczny ekran telewizora.
Ja nic nie wiem, a do tego lubię patrzeć na cierpienie innych.
No, ale to tylko mój gust.

Generalnie pisać potrafisz. Powtarzasz czasami wyrazy, masz problem z interpunkcją, styl tylko jeszcze Ci się wyrobi, ale proszę Cię - napisz coś innego i zrezygnuj z groteski. Myślę, że w innym gatunku lepiej sobie poradzisz.

Nie podobało mi się.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
Dzięki za szybką odpowiedź. Miałbym parę pytań odnośnie Twoich komentarzy, żeby wyjaśnić parę niejasności...
Generalnie masz racje, że trąci absurdem bo o to mi chodziło.
Pierwszą cześć chciałem napisać tak "miło" czy wręcz eufemistycznie, że aż absurdalnie, stąd całą masa dziwnych konstrukcji i figur typu antropomorfizacja autobusu.
Druga, miała być swoistą antyteza tej pierwszej, również wyrażoną poprzez absurd.

Cieplej, weselej.
Autobus podjechał cieplej i weselej? Takiej jazdy to ja jeszcze nie widziałem.
delikatnych i niemalże ciepłych płatków
To już zahacza o absurd, nie groteskę.
Czy, w związku z tym to napisałem wyżej, to nadal jest bez sensu? Tzn czy nie powinno się tego w ogóle używać?
wdzięczne dla ucha dźwięki
Dźwięki wdzięczne dla ucha? Za co mają być wdzięczne?
Wdzięczny, w tym kontekście: "ujmujący, ładny, uroczy, czarujący, urzekający, miły, pełen wdzięku".
Nie powinno się tego tak używać w kontekście personifikacji? Tzn słowa wdzięczny jako któregoś z wymienionych wyżej.
Nie przekonujesz mnie. Narrator sam nie wie, jaka była dziewczynka. „Jakby trochę śniada”, czyli że co? Narrator trzecio osobowy sam nie wie?
Bo narrator boi się użyć słów, które mogą kogoś obrazić. Nie chce powiedzieć zbyt dosadnie o tym, że dziewczynka jest żebrająca w autobusie cyganką.
Czy tego typu zabiegi, w stosunku do narratora zupełnie odpadają?
Wiem, że podczas pisania czegoś innego nie powinno się ich stosować, ale chodzi mi raczej o groteski i tym podobne?



Bo wszyscy wiemy i się z tym zgadzamy – nikt z nas nie lubi patrzeć na cierpienie innych – zwłaszcza, jeśli nie chroni go bezpieczny ekran telewizora.
Ja nic nie wiem, a do tego lubię patrzeć na cierpienie innych.
No, ale to tylko mój gust.
Mniej więcej o taką reakcje mi chodziło ;)

Jeszcze raz dzięki za szybką odpowiedź.
Pozdrawiam.

4
Czy, w związku z tym to napisałem wyżej, to nadal jest bez sensu? Tzn czy nie powinno się tego w ogóle używać?
Napisałem, że nie wiem, co jest celowym zabiegiem autora, a co wpadką. Generalnie wszędzie się tak możesz obronić. Jeśli zrobiłeś to z premedytacją to... nie wiem. Groteska ma być przerysowana, absurdalna, dziwna, komiczna, ale czy Twój styl i warsztat ma taki być?
Generalnie ocenię, jak dasz coś innego na forum. Wtedy się dowiem czy używałeś tego specjalnie, czy nie.

Dźwięki są ok. Wczoraj było późno.
Mniej więcej o taką reakcje mi chodziło ;)
Ja doskonale wiem o jaką reakcję Ci chodziło. Tyle, że ja na prawdę nie lubię narratora i nie chcę się z nim jednoczyć.
Czy tego typu zabiegi, w stosunku do narratora zupełnie odpadają?
Myślę, że tak. Bo nie jesteś w tym konsekwentny. Nie opisujesz w taki sposób wszystkiego, co narrator "boi się opisać". Jeśli będziesz robił tak od początku do końca - okej, a jeśli tego nie robisz to jest źle.
Jeszcze źle są stworzone akapity. Tzn. są tylko dwa, a to za mało. Zrobiłbym z dwadzieścia dwa.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

5
Niezbyt misię to spodobało. Czytając pierwszą część miałem wrażenie, że przesadziłeś z cukrem. To, że odwróciłeś realia naszej codzienności nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, wręcz poczułem się znużony. Absurdów nie było wcale tak dużo - w zasadzie jeden - cała sytuacja została przedstawiona "przez różowe okulary". Potem kontrastowa druga część. Tu z kolei opis tego, co każdy użytkownik komunikacji miejskiej widuje kilka razy w tygodniu. Nic nowego. Pisząc o rzeczach trywialnych warto pamiętać, żeby wyciągnąć z tego pisania coś ciekawego dla czytelnika. Czy to spostrzeżenia, czy przemyślenia - cokolwiek. Tu wyraźnie zabrakło pomysłu.

Na koniec zapytam - czy zastanawiałeś się nad ogólnym sensem tego utworu? Po co pisałeś, co chciałeś osiągnąć? Dla mnie był to bardzo nudny opis dwóch sytuacji - a w zasadzie jednej sytuacji z dwóch perspektyw. Kontrast nie szokował, absurd nie śmieszył, groteska nie poruszała, nie bawiła.

Ponadto trochę błędów, ale o tym wspomniał Revis.

Tekst wynudził mnie i nie spodobał mi się. A przecież nie można powiedzieć, że nie potrafisz pisać. Potrafisz i ćwicząc możesz wypracować sobie niezły warsztat. Tylko pomyśl o tym co chcesz pisać i o czym. Bo nawet najdoskonalsza technikanie pomoże jeśli będziesz pisać o niczym.

Pozdrawiam

6
Dziękuję, że chciało Ci się to czytać :)
Maladrill pisze:Na koniec zapytam - czy zastanawiałeś się nad ogólnym sensem tego utworu? Po co pisałeś, co chciałeś osiągnąć?
Chciałem sprawdzić czy w ogóle jest sens robić coś dalej w temacie pisania.
Taki pierwszy utwór, potraktowałem bardziej jako "katalizator" alboco.

Sama treść powiem szczerze nie tylko miała dla mnie małe znaczenie, powstała w locie, ale przede wszystkim chodziło mi o to, aby była jak najprostsza, najbardziej hmm "płaska", tak żeby najłatwiej mi było uczyć się z błędów, które mi wytkniecie.
Kontrasty postanowiłem stworzyć dla ćwiczenia. Chodziło chyba o umiejętność (na)cechowania tych samych sytuacji w różny sposób.

Swoją drogą, czy jest w tym tekście coś (z rzeczy typowo technicznych) na co powinienem specjalnie zwrócić uwagę? Tzn oprócz tego co powiedział Revis?

Dzięki i pozdrawiam.

7
Napisz coś ciekawego, to z przyjemnością przeczytam. Nie ma nic gorszego jak ślęczenie nad nudnym tekstem i wyszukiwanie błędów. Wprawka dla samej wprawki jest bezsensowna, bonie pokazujesz swoich pomysłów. A one - jak już wspomniałem - są równie ważne jak biegłość warsztatowa.

Zwróć uwagę na interpunkcję.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”