Akcja eksterminacja [fantastyka komiksowa] (fragment)

1
- Czujecie? – Robert Kowalski wciągnął powietrze z głośnym świstem. – Załóżcie lepiej maski.
Wszyscy wciągnęli je jak jeden mąż, równocześnie, jakby godzinami ćwiczyli ten manewr. Wchodzili coraz głębiej w dół po stromych schodkach prowadzących do piwnicy. Trójka mężczyzn i jedna kobieta. Wszyscy odziani w szczelne kombinezony, teraz już w maskach gazowych, uzbrojeni w ciężkie miotacze ognia. Jedynie Darek Tarkowski zrezygnował z tego typu broni na rzecz swojego wysłużonego działka Gaussa.
- Jesteśmy chyba już blisko – zauważyła Klaudia, zerkając na czujniki ruchu. Nie ulegało wątpliwości, że poza nimi w ciemnościach czai się jeszcze jakaś istota. – Uważajcie, według odczytów znajduje się pięć metrów przed nami.
- Cholera, nic nie widać. – Kowalski nie wytrzymywał napięcia. Najchętniej wyszedłby stąd, a raczej popędził co sił w nogach. – Ile jeszcze?
- Trzy metry. Nie rusza się.
- Nie widzi nas – wyjaśnił Bartek, najmłodszy członek zespołu, pełniący bardziej rolę naukowca, niż żołnierza. – Reaguje na ciepło ciała, jak wąż. Nie bez powodu kombinezony mają system maskujący temperaturę.
- Dlatego to cholerstwo musi być takie ciężkie? – spytał Kowalski.
- Wolałbyś nie wchodzić tu w krótkich spodenkach i koszulce polo.
Robert Kowalski nie podzielał dobrego humoru kolegi. Wszedł tu tylko dlatego, że państwo dawało ogromne premie za pozbycie się tych istot. Był młodym żołnierzem spragnionym nie tyle walki z monstrami, co właśnie pieniędzy i awansu.
Klaudia zatrzymała się, czyli stwór był tuż przed nimi.
- Ognia – krzyknęła kobieta i działko Tarkowskiego uderzyło serią ciężkich pocisków.
Ciemna piwnica rozgorzała płomieniami z miotaczy. Wszystko stanęło w blasku ognia. Istota miała dwa metry w kłębie i ledwie mieściła się w pomieszczeniu. Musiała wpełznąć tu zanim osiągnęła dojrzałość, tuż przed przepoczwarzeniem, na zawsze odbierając sobie możliwość wyjścia na zewnątrz. Liżące czarną, oślizgłą masę płomienie pełzły po istocie, przyklejając się do niej, sprawiając, że w mig pokryła się eksplodującymi bąblami.
Kowalski upuścił miotacz i zatkał uszy. To na nic. Pisk potwora nie był słyszalny, ale trafiał bezpośrednio do mózgu, przyprawiając o szybsze bicie serca nawet najodważniejszego wojaka. Istota rzucała się od ściany do ściany. Płomienie już jej nie sięgały, ale Klaudia nie puściła spustu miotacza. Nie chcieliby żeby znów zapadły ciemności. Tarkowski mierzył w łeb, ale nie mógł trafić w monstrum. Potwór był zbyt szybki. Unikał strzałów bez większego problemu.
Bartek odbezpieczył granat. To jedyne wyjście, pomyślał i cisnął go w stronę stworzenia krzycząc co sił w płucach „padnij”. Rozległ się ogłuszający huk i szczątki potwora pofrunęły we wszystkie strony, uderzając głucho o kamienne ściany. Strumień krwi siknął na twarz Kowalskiego, który teraz miotał się jak dzikie zwierze w potrzasku. Bartek odwrócił wzrok. Nawet jeśli tamten jeszcze się rusza, w istocie jest już martwy. Krew potwora była żrąca i silnie skażona. Mieli co prawda kombinezony, ale ich wytrzymałość zapewniała bezpieczeństwo tylko do pewnego stopnia. Nikt nie przeżyłby kąpieli w krwi potwora. Tak jak przypuszczał, po chwili bezwładne truchło Kowalskiego runęło na ziemię.
- To by było na tyle – podsumował Tarkowski. Spojrzał na martwego kolegę. – Szkoda chłopaka, ale straszny był z niego osioł.
- Krzyczałem przecież „padnij”.
- Pewnie zapomniałeś powiedzieć proszę – podsumowała Klaudia wychodząc z piwnicy.

Powitało ich ciepłe, majowe słońce. Nawet wicherek nie wiał. Idealna pogoda na anihilację tych pierdolonych stworów, pomyślał Tarkowski, zdejmując maskę i kombinezon. Właściciel domu stał jak zamurowany. Nie docierało do niego, że już po wszystkim, że wygrali. Gdy Tarkowski podszedł do niego, by poklepać gościa po ramieniu, zapewnić, że to już koniec, uderzył go zapach gówna. Wyglądało na to, że gospodarz zesrał się ze strachu.
- Te dziwne dźwięki. Te piski – powtarzał rozedrganym głosem. – Te dziwne dźwięki. Te...
- Piski? – spytał Tarskowski, wyciągając paczkę Mocnych. – Zapal sobie, dziadku.
Klaudia powiedziała, że to szok i że niektórzy tak po prostu reagują na dźwięki wydawane przez potwory. W ten sposób obezwładniają mniejsze ofiary, ale ludzie o niższym ilorazie inteligencji również nie mogą czuć się bezpieczni. Zdawało się, że Tarkowski jest najbardziej zagrożony pod tym względem, ale na jego szczęście okazał się wystarczająco rozwinięty umysłowo. Biedny Kowalski nie mógł pochwalić się tym samym.
- Należy się dwanaście tysięcy – powiedziała kobieta, gdy gospodarz doszedł do siebie.
Tarkowski z radością zauważył, że trafiła się im dodatkowa stówka i oberwał za to spostrzeżenie w pysk. Klaudia nie lubiła gościa i tylko fakt, że był najlepszym strzelcem sprawił, że przyjęto go do zespołu.

W roku 2026 Ziemia wyglądała niemal tak jak zwykle. A nawet lepiej. Przyszłość to postęp techniczny, coraz silniejsza gospodarka globalna i wszechobecny humanizm. Niestety, już w 2027 ludzie zostali poddani ciężkiej próbie. Wraz z pojawieniem się na niebie ogromnych, kulistych statków z żelaza, Ziemią wstrząsnęły doniesienia o ataku przerażających bestii. Wielkie, niebezpieczne i drapieżne. Spragnione ludzkiego mięsa. Gdyby wydarzenia te miały miejsce w przeszłości, ludziom nie udałoby się z nimi wygrać, jednak był rok 2027, kiedy człowiek dysponował siłą ognia i taktyką zdolną poradzić sobie z zagrożeniem. W 2029 potwory prawie w całości znikły z powierzchni Ziemi. Pozostały tylko pojedyncze egzemplarze gatunku. To właśnie my jesteśmy teraz odpowiedzialni za ich eksterminację. Stanowimy grupę trojga osób, dawniej czworo, które dzięki swoim umiejętnościom bojowym i wysokiemu ilorazowi inteligencji, potrafią sprostać temu zadaniu.

Bartek zamknął dziennik i wyciągnął się wygodnie w fotelu. Zapalił papierosa, ale że zwykle nie palił tytoniu, zakrztusił się dymem i po chwili zgasił peta w popielniczce. Denerwował się. Jako przedstawiciel oddziału do walki z najeźdźcą był odpowiedzialny za wszystkie niepowodzenia, zaś śmierć Kowalskiego nie przyczyniła się zbyt dobrze dla wizerunku firmy. Jakoś się z tego wytłumaczył, ale przecież niewiele mógł zdziałać. Trup to trup, w takich kwestiach bardzo trudno o półprawdy i naciągane historyjki.
- Obawiam się, że to nie takie proste – powiedział urzędas, wyjmując kserokopię umowy z władzami państwa. – Jest zaznaczone wyraźnie, że przede wszystkim macie chronić siebie i innych. Siebie i innych, dociera to do ciebie?
- Nie rozumiem, do czego pan zmierza?
- Kurwa – powiedział urzędnik z rezygnacją. – Do czego zmierzam? Ten chłopak dalej by żył, gdyby nie wasza nieostrożność.
- Byliśmy ostrożni.
- W ogóle nie powinien z wami służyć.
- Skąd mogliśmy wiedzieć, że bestia będzie tak rozwinięta? To pierwszy tak inteligentny egzemplarz, z jakim mieliśmy do czynienia.
- Niemniej wymogi zakładają, że...
Bartek wyciągnął plik banknotów.
- Tu są cztery tysiące – rzucił od niechcenia.
Urzędnik już nic nie mówił. Wyglądał na zainteresowanego.
- Cztery tysiące za co? – wyjąkał w końcu.
- Umiesz pisać?
- Umiem.
- Dobrze?
- Wygrałem konkurs prozatorski w liceum.
- Świetnie. Więc wykorzystaj swoje zdolności i napisz w raporcie taką bajkę, żeby wszyscy w nią uwierzyli.
- Nie rozumiem.
- Rozumiesz. To nie nasza wina. Nie ma innej wersji.
Urzędnik kiwnął głową. Ostrożnie przesunął dłoń w kierunku pieniędzy, zerkając w stronę Bartka tak, jakby tamten miał mu zaraz trzasnąć linijką po łapach. W końcu chwycił plik banknotów i schował do teczuszki razem z obciążającymi materiałami i eksperckimi analizami.
- Do widzenia – powiedział w drzwiach, ale Bartek już go nie zauważał.
Nie widział nic poza kobietą, która minęła się w wejściu z urzędnikiem. Miała na sobie krótką, wiosenną sukienkę w kwiaty, która opinała ją w talii, podkreślając idealne kształty, wszelkie wcięcia i wypukłości, jakich oczekiwało się po pięknej kobiecie.
- W czym mogę pomóc? – spytał Bartek, poluźniając krawat pod szyją.
- Chodzi o mojego męża.
- Jak to o męża? Nie zajmujemy się mężami, tylko...
- Wiem czym się zajmujecie – odparła i Bartek miał wrażenie, że ta zaraz się rozpłacze. – Mój mąż zamienia się w potwora.
- Ale to chyba tak w przenośni? Wie pani, to normalne. Po ślubie...
- W jakiej przenośni? Nie, nie o to mi chodzi – wyjaśniła zdecydowanie. – On się naprawdę przeistacza.
- Nie spotkaliśmy się wcześniej z podobnym przypadkiem.
- No właśnie. W tym problem. Nikt mi nie chce uwierzyć. – Łza popłynęła po policzku. Dłonie lekko drżały, to rozluźniając, to zaciskając się z powrotem na uchwycie torebki. – Boję się wrócić do domu.
- Proszę się nie bać. Jeśli pani chce, możemy zbadać tę sprawę od zaraz ale nie sądzę, żeby...
- Dziękuję.

Do mieszkania udał się sam w towarzystwie klientki. Wiedział, że gdyby Klaudia usłyszała historię kobiety z pewnością parsknęłaby śmiechem i odesłała delikwentkę do psychiatry. Sam też zresztą nie wiedział, co myśleć. Z jednej strony wydawało się to jakieś fantastyczne, że człowiek zmienia się w kosmitę. Z drugiej wiedział, że po tych bestiach wszystkiego można się spodziewać. Może osiągnęły tak wysoki poziom technologiczny, że są już w stanie robić podobne rzeczy.
- To tutaj – powiedziała kobieta, wskazując drzwi do mieszkania.
Kilkanaście centymetrów nad judaszem widniała srebrna trzynastka. Zły omen.
- Pan przodem.
Gdy wszedł do środka, poczuł lekki odorek, który wraz z każdym krokiem przybliżającym go do pokoju rósł w znany mu, odrażający smród. Na kanapie siedział mężczyzna popijający spokojnie piwo. Oglądał telewizję. Odwrócił się teraz i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Co jest do kurwiej nędzy?! Co pan robi w moim mieszkaniu?
- Spokojnie...
- Co spokojnie – przerwał mężczyzna podnosząc się z kanapy. – Jak kurwa spokojnie?
Wtem dostrzegł małżonkę, która dopiero co weszła do pokoju.
- Kasia co tu się do cholery dzieje?
- Zamknij się potworze!
- Potworze? Ale Kasia, co ty pieprzysz? Przecież mówiłem, że pójdę do pracy. Muszę tylko pozbierać myśli, zebrać się do kupy. No wiesz...
- Gówno wiem. Nie wiem już nawet kim jesteś! Nie poznaję cię.
Bartek był zażenowany. Wydawało się, że dał się wrobić w niezłe bagno. Kobieta była najwyraźniej niezrównoważona psychicznie, a jej mąż miał tyle wspólnego z potworami, że podobnie jak one śmierdział zjełczałym serem i nie pranymi skarpetami.
- Ja już chyba pójdę.
- Siedź pan, jak żeś już przyszedł – zatrzymał go mąż kobiety. – O co chodzi?
- Pańska małżonka twierdzi, że jest pan potworem.
- To już zauważyłem.
- Kosmitą.
- Cholera, nie wierzę. No po prostu nie wierzę – mężczyzna parsknął śmiechem. – Czy ja panu wyglądam na kosmitę?
- Niby nie...
- No właśnie. We łbie się babie poprzewracało od dobrobytu.
Akurat dobrobyt był tym, czego Bartek nie mógł doszukać się w żaden sposób w tym miejscu. Przytaknął jednak dla świętego spokoju i wyszedł z mieszkania. Schodził po schodach gdy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Rozdzierające wrzaski kobiety postawiły go w stan gotowości. Już po niej, pomyślał. Jak mógł się pomylić. Potwór go wykiwał. Z kieszeni wyjął telefon komórkowy. Wybrał numer Klaudii.
- Co się dzieje? – spytała zaspanym głosem.
- Przyjedź, mam tu niezły bajzel i potrzebuję wsparcia.
- Gdzie jesteś?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo gardło przeszył ostry ból nie pozwalający mówić. Mężczyzna ściskał go za szyję silnym chwytem. Uniósł Bartka do góry i zrzucił po schodach.
- Musieliście wszystko popsuć? – zapytał z wyrzutem.
Bartek nie rozumiał.
- Wszystko było świetnie dopóki nie zaczęła się domyślać. Mogliśmy przeniknąć w struktury waszego społeczeństwa. Żyć razem, jak bracia. Ale wy musicie być takimi ksenofobami. Co z tego, że potwór, że kosmita? Nie jesteśmy od was gorsi!
Dopiero teraz Bartek zrozumiał. Facet wcale nie zamieniał się w potwora. On nim był od urodzenia.
- Pewnie zastanawiasz się jak udało się nam przybrać ludzką postać? Zdziwiłbyś się jakie to proste. No, w każdym razie proste dla nas.
- Ale po co?
- Po co? Jak to po co? Sami mówicie przecież, że przyjaciół należy trzymać blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Czy nie tak to szło?
- Nie pozwolę na to.
Mężczyzna roześmiał się rubasznie.
- A co możesz zrobić? W tej chwili istnieją tysiące mi podobnych. Nawet, gdyby udało się nas wyśledzić, skąd mielibyście pewność?
Wszystko w co wierzył Bartek runęło na ziemię. Pokój, wygrana, triumf nad tymi przerażającymi istotami. Pozwolili im w to wierzyć tylko dlatego, żeby jeszcze łatwiej poradzić sobie z eksterminacją ludzi. Wisząca nad głową kolonizacja nie była tylko faktem historycznym, ale wciąż realnym zagrożeniem.
Na klatkę schodową zbiegli się wszyscy sąsiedzi. Patrzyli na Bartka z pogardą. Mężczyzna podszedł do niego, kucnął i wgryzł się w krtań. Porażający ból istniał tylko przez chwilę. Dalej była tylko pustka.

- Że co się stało? – spytała Klaudia z niedowierzaniem.
- No mówię przecież – wyjaśniał zniecierpliwiony mężczyzna. – Potwór uciekł po tym jak zabił pani kolegę.
- Ale te cholerstwa są ogromne. Gdzie miałby się ukryć?
- Może wcale się nie ukrył? Nie zdziwiłbym się, gdyby zamordował już kogoś znowu.
- To bez sensu.
- Dlaczego?
- No właśnie – zauważyła Klaudia. – Dlaczego? Dlaczego zostawił was przy życiu?
- Cholera wie. To wy jesteście specjalistami od tej roboty. Mi nic do tego. Cieszę się, że żyję. To wszystko.
- Może mi pan jeszcze raz wyjaśnić skąd wziął się w waszym mieszkaniu?
- Zostawiliśmy na noc otwarte drzwi balkonowe.
Klaudia pokręciła głową z niedowierzaniem.
- A jak niby dostał się tak wysoko?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Proszę nie wyjeżdżać z miasta – powiedziała Klaudia.
- Jestem aresztowany?
- Nie, ale być może będziemy jeszcze potrzebować pańskiej pomocy.
Gdy wyszła, kiwnęła na Tarkowskiego, który wyciągnął z samochodu wyrzutnię rakiet i klęknął przed kamienicą.
- Zaczynamy? – spytał.
- Wal. Niech się poczwary smażą w piekle.

Korytarz był utrzymany w specyficznej stylistyce gołych ścian, połyskujących w świetle ogromnych lamp zwisających z sufitu. Po obu stronach wielkich, stalowych drzwi ustawiono doniczki z kwiatami, mające prawdopodobnie zmylić interesantów, że w miejscu tym ludzie są wrażliwi i mają w sobie jeszcze coś z człowieczeństwa.
Klaudia nerwowo przytupywała nogą, czekając na pozwolenie by wejść do środka. W końcu światło lampki zmieniło kolor na zielony i drzwi rozsunęły się z sykiem. Kobieta weszła do środka. Spokojnie, starając się opanować podniecenie. Bezskutecznie jednak. Sytuacja była przecież dużo poważniejsza niż zwykle. Niedbale rzuciła raport na biurko przewodniczącego.
- Co to jest? Raport? Nie mogła go pani zostawić w recepcji, jak zwykle? Męczą mnie już te osobiste spotkania...
- Słuchaj pan! – wrzasnęła kompletnie tracąc nad sobą panowanie. Mężczyzna uniósł brwi ze zdziwienia. – Jestem pewna, że już dawno wiedzieliście jak szybko rozwijają się te bestie.
- Są inteligentne, to prawda. Powie mi pani lepiej, jak to się stało, że jedna z kamienic w mieście leży w gruzach. Czy nie było innego wyjścia? Mam nadzieję, że nie ma żadnych ofiar w ludziach, bo w przeciwnym wypadku...
- Zniszczyliśmy budynek, bo był zamieszkany przez obcych.
- Mówi pani w liczbie mnogiej. Przecież te istoty są na wyginięciu.
- Doprawdy? Może tylko się tak wam wydaje. Albo chcecie, żeby nam się tak wydawało?
- Nie rozumiem.
Po policzku przewodniczącego spłynęła żółta kropla potu. Klaudia była już pewna.
- Nie ruszaj się, gnoju.
- Jak pani śmie?!
Przewodniczący wstał z fotela. Na skroni pulsowała fioletowa żyłka a twarz poczerwieniała ze złości. Jednak Klaudia nie zamierzała ulegać pozorom. Sięgnęła po niewielki pistolet i wycelowała w przewodniczącego.
- Co pani robi?! Ochrona!
Strzeliła zanim przewodniczący zdążył sięgnąć do guzika alarmowego pod biurkiem. Czaszka mężczyzny eksplodowała krwią i kawałkami mózgu, oblepiając wszystko dokoła. Kobieta odskoczyła, unikając strumienia ciemnoszarej cieczy. Zawadziła nogą o krawędź dywanu, upadając na ziemię.
Do gabinetu przewodniczącego wpadła grupa uzbrojonych po zęby żołnierzy. Wycelowali w Klaudię, ale gdy ujrzeli wijące się bez głowy ciało szefa, stracili pewność siebie.
- Na co czekacie, idioci?
Potwór rósł w niebywałym tempie. W jednej chwili przypominał ludzkie ciało, tyle że bez głowy, w drugiej stanął przed nimi ogromny przedstawiciel obcego gatunku.
- Ognia! – wrzeszczała Klaudia.
Serie pocisków przeszyły ciało kosmity, sprawiając, że tamten rozjuszony ruszył w stronę żołnierzy. Na szczęście jego organy odpowiedzialne za ogłuszające piski zostały uszkodzone przez pierwszy strzał Klaudii. Strzały z karabinów nie ustały dopóki potwór nie padł na ziemię. Jeszcze długo po tym, jak został zniszczony, nikt nie powiedział ani słowa.
- Na co się tak gapicie? – spytała kobieta podnosząc się z ziemi i otrzepując z niewidocznego kurzu.
- Czy to... czy my zastrzeliliśmy przewodniczącego? – spytał dowódca.
- Nie. Był martwy już dawno.

Sytuacja okazała się być dużo bardziej skomplikowana. Klaudia miała nadzieje, że kiedy obcy zorientują się, iż zostali zdemaskowani, wyjdą z ukrycia otwarcie wypowiadając ludziom walkę. Nic takiego nie miało miejsca. Jeśli było więcej takich pozorantów, siedzieli cicho i żyli dalej jako ludzie. Nie wystarczyło zdemaskowanie ich perfidnych planów, trzeba było wykryć i zlikwidować wszystkich pozorantów, co nie było przecież takie proste.
- Podsumowując, sprzątnęłaś przewodniczącego – zauważył rozbawiony Tarkowski. – Nigdy za gnojkiem nie przepadałem.
- Tak cię to cieszy?
- Żałuję tylko, że nie wzięłaś mnie ze sobą. Dlaczego ty masz być szefową?
- Może dlatego, że ludzie nie odwracają wzroku na widok mojej gęby?
Tarkowski popatrzył na dziwki wychodzące z jego mieszkania. Nie rozumiał o co Klaudii chodzi. Nie był przecież taki zły. Podejrzewał zresztą, że sama by się z nim chętnie przespała, gdyby nie była taką wykręconą, zdeprawowaną lesbą.
- W prasie huczy od plotek, że obcy są nadal wśród nas – kontynuowała Klaudia. – Zebranie i wyszkolenie odpowiednich grup do walki z nimi to tylko kwestia czasu. Nie będzie to jednak takie proste jak za pierwszym razem. Dużo trudniej będzie wykryć poszczególne egzemplarze, w dodatku istnieje szansa, że ktoś przez pomyłkę sprzątnie zwykłych ludzi. Zdajesz sobie sprawę z tego jak beznadziejna jest sytuacja.
- Jasne – odparł Tarkowski przypalając fajkę srebrną zapalniczką benzynową. – Nawet ty możesz być jednym z nich. Co nie?
- Chcesz się przekonać?
- Jak?
Klaudia wyciągnęła opakowanie żyletek z torebki. Odpieczętowała jedną i przecięła dłoń po wewnętrznej stronie. Trysnęła krew. Była czysta, normalnego koloru i nie miała właściwości żrących.
- Wydaje się, że to jedyny sposób – powiedziała. – Teraz ty.
- To chore – powiedział Tarkowski odbierając od Klaudii żyletkę. – Ale jeśli poczujesz się z tym lepiej...
Ciął głęboko, nie chciał wyjść na tchórza, chociaż nienawidził samego widoku żyletki, podobnie jak igieł i wszelkich ostrych przedmiotów.
- W porządku. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie jesteś...
- Kosmitą?
- Wiesz, nie chodzi o ciebie. Po prostu straciliśmy Roberta i Bartka. Nie chciałabym zostać sama.
- No dobra, dosyć tych czułości – machnął ręką Tarkowski, chociaż słowa Klaudii wydały mu się całkiem miłe. – Co robimy?
- Obcy nie mogą się dowiedzieć, że mamy zamiar ich sprawdzać. Groziłoby to ogromnymi stratami w ludziach.
- Wykorzystujemy ich taktykę i element zaskoczenia?
- Coś w tym rodzaju. Musimy być pewni, że podobne testy będą odbywać się pod czujnym okiem eksterminatorów. Jako, że osiągnęliśmy najlepsze wyniki z wszystkich grup do walki z obcymi, nam przypada w udziale przeprowadzenie testu na wszystkich szychach.
Tarkowski spojrzał na ekran telewizora, na którym pojawiła się znienawidzona gęba prezydenta.
- Mam nadzieję, że ten złodziej jest jednym z nich – roześmiał się.
- Spoważniej w końcu – zganiła go Klaudia.

2
Potwór był zbyt szybki. Unikał strzałów bez większego problemu.
Taki wielki potwór? Opisałeś go jak ociężałego wieloryba, a nie super szybkie zwierzę. Zdecyduj się, bo i tego i tego mieć nie będzie. Jak duży i gruby to nie zwinny.
Tarskowski
Literówka.
Zdawało się, że Tarkowski jest najbardziej zagrożony pod tym względem, ale na jego szczęście okazał się wystarczająco rozwinięty umysłowo.
Eee. Takie sobie zdanie. Informację o małej inteligencji Tarkowskiego mogłeś pokazać inaczej, chociażby w jego wypowiedziach. Będą głupkowate, to czytelnik się dowie, że jest głupi.
Stanowimy grupę trojga osób, dawniej czworo
Mało plastycznie. Proponuję zmienić: „Stanowimy trzy osobową grupę (dawniej było nas czworo), które…”. Generalnie przyjęło się, że nawiasów w opowiadaniach nie stosujemy… nieprawda! Tutaj pasuje jak ulał.
...śmierć Kowalskiego nie przyczyniła się zbyt dobrze dla wizerunku firmy.
Źle. Nie można się przyczynić dla czegoś tylko do czegoś. I raczej nie przyczyniamy się DOBRZE czy ŹLE, bo to nielogicznie. „śmierć Kowalskiego przyczyniła się do pogorszenia wizerunku firmy”.
Kurwa
Ostry urzędas. Raczej takich się nie spotyka. Ale możliwe, że w 2027 będzie inaczej.
To pierwszy tak inteligentny egzemplarz
To chyba tylko ja nie zauważyłem jego inteligencji.
fioletowa żyłka a twarz

Interpunkcja.
Jeśli było więcej takich pozorantów, siedzieli cicho i żyli dalej jako ludzie. Nie wystarczyło zdemaskowanie ich perfidnych planów, trzeba było wykryć i zlikwidować wszystkich pozorantów , co nie było przecież takie proste.
Powtórzenie rzuca się w oczy, szczególnie, że jest nietypowym wyrazem.


Ładne opowiadanie. Przemyślane, z pomysłem, coś się dzieje. Fajne. Jest kilka elementów, na które należy zwrócić uwagę, ale generalnie jest dobrze. Niektóre zdania są słabe plastycznie – ale to zawsze ktoś przeczyta i wyłapie, a Ty zmienisz i będzie git. Podobało mi się.
Jakbym miał wskazać jakiś słaby punkt opka, to postacie. Są jednowymiarowe. Przeciętne i w ogóle ich się nie poznaje. Grupa przyjęła śmierć pierwszego, jak coś normalnego, ale przecież to był ich towarzysz? Znajomy? Przyjaciel? Bohaterowie są słabi.
Temat? Fantastyka, SF takich lotów oklepanych – Faceci w czerni itd. Ja wolę oklepane rzeczy, ale dobrze napisane. Tak, jak tutaj.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
Wszyscy wciągnęli je jak jeden mąż, równocześnie,
Tautologia Jak jeden mąż oznacza to samo, co równocześnie.
Wchodzili coraz głębiej w dół po stromych schodkach prowadzących do piwnicy.
Raczej: schodzili coraz głębiej (bo schodzić = w dół)
- Jesteśmy chyba już blisko – zauważyła Klaudia, zerkając na czujniki ruchu. Nie ulegało wątpliwości, że poza nimi w ciemnościach czai się jeszcze jakaś istota. – Uważajcie, według odczytów znajduje się pięć metrów przed nami.
- Cholera, nic nie widać. – Kowalski nie wytrzymywał napięcia. Najchętniej wyszedłby stąd, a raczej popędził co sił w nogach. – Ile jeszcze?
- Trzy metry. Nie rusza się.
Tutaj miałem czerwoną lampkę: czujnik ruchu wskazuje ruch - jeżeli oni się poruszają, a istota nie - nie mogli jej dojrzeć na wyświetlaczu urządzenia (bo i jak?)

Wiem, o jaką scenę chodzi i jak to ma wyglądać ale brakło sprecyzowania w dialogu, że stoi w miejscu (co nie oznacza, że się nie rusza, bo może machać witkami itd.) i wówczas widzieli by to na monitorze.
- Nie widzi nas – wyjaśnił Bartek, najmłodszy członek zespołu, pełniący bardziej rolę naukowca, niż żołnierza. – Reaguje na ciepło ciała, jak wąż. Nie bez powodu kombinezony mają system maskujący temperaturę.
Tutaj rozumiem chęć wyjaśnienia czytelnikowi, dlaczego stwór ich nie widzi, ale poszedłes w stronę łopatologicznego dialogu. Czy uważasz, że podczas akcji pełnej napięcia, w dystansie na wyciągnięcie ręki do przeciwnika, cedziłby taki dialog?

Ujął bym to nieco inaczej:
- Kombinezon maskuje temperaturę...

I tutaj masz podane rozwiązanie zagadki, a i czytelnik musi ruszyć szarymi komórkami.
Klaudia zatrzymała się, czyli stwór był tuż przed nimi.
W scenie mającej zbudować napięcie takie "luźne" gadanie nie jest dobre. Dałbym po prostu myślnik, zamiast nietrafionego czyli.
[1]Rozdzierające wrzaski kobiety postawiły go w stan gotowości. [2]Już po niej, pomyślał.
[1] - Takie niezręczne te zdanie na tle jej opisu (urody, rzecz jasna) i pisków...
[2] - Już po niej - pomyślał

Bo w tej chwili, to wygląda, jakby pomyślał po tej gotowości (gdyby przeczytać jednym ciągiem).

Mam mocno mieszane uczucia - Crossover MiB oraz The Thing to znośny pomysł - zwłaszcza, że jeden bawił a drugi trzymał na krawędzi fotela. Tutaj jednak mam pewien zgrzyt...

Cała fabuła opiera się na "potworowatości" wroga: że jest brzydkim, wielkim kosmita, który piskiem porażą głupie umysły... no i teraz tak myślę, jak na to wpadłeś? Co tobią kierowało? Jak powiązałeś te dwa fakty? Bo mi nic na myśl nie przyszło poza wyśmianiem tego pomysłu. Gdyby generował częstotliwość fal dźwiękowych uszkadzającą błędnik albo zamieniający mózg w galaretę, no to w porządku, jednak ty uznałeś, że intelekt będzie najbardziej narażony... jeśli go nie ma. Brak tutaj cienia logiki.

Obca rasa w skórze człowieka to temat przewałkowany jak stare ciasto na pizzę - i jak każdy kucharz powiem ci, że tylko składniki to zmienią i doświadczenie - w tekście prowadzisz dobrą narrację, która trzyma w napięciu, tworzysz zwięzłe i plastyczne opisy uzupełniające doskonale otoczenie i przedstawiające świat w realny sposób, ale pomysły wyjściowe na akcję są już z goła... śmieszne - i to właśnie te składniki.

Bartek spotyka babę kiedy wychodzi z biura i ot tak, jedzie na akcję - jako człowiekiem jednostki specjalnej, nawet w tak absurdalnym temacie po prostu wziąłby kogoś z sobą - bo, jak piszesz (i co mówi narrator) uwierzył jej mając na uwadze znajomość obcej rasy. Rzecz druga czyli sytuacja Klaudii i obcego, który ją wyrolował - bez mała dziwna, wg mnie. I nieco pospiesznie napisana końcówka tego fragmentu, która powinna nieść ze sobą niepewność (zwłaszcza po szefie biura i akcji), budować napięcie i mieć ogromne znaczenie dla całości tej "maskrady" - pokazać tę sprytną stronę obcych i strach, jaki ich nowa zdolność wywołuje.


Tekst nie jest zły, mimo, że tyle napisałem na jego temat - jest bardzo dobry, ale jest nie przemyślany. Warsztat posiadasz, piszesz wprawnie ale brakuje logiki i czasem chyba chęci na rozwinięcie/przetrzepanie konkretnego wątku.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”