*1* PRZESZKODA
Blady księżyc górował nad Chicago już od dobrych kilku godzin. Od czasu do czasu po opustoszałych ulicach przejeżdżały samochody, lecz poza tym wkoło panowała taka cisza, że nawet najdelikatniejsze kroki mogły wydawać się przerażająco głośne. A jednak coś ją zakłócało – ludzki śmiech, unoszący się echem między budynkami.
Opustoszałą ulicą Belmont, jedną z bardziej niebezpiecznych w Chicago, szli mężczyzna i kobieta, bezwstydnie ze sobą flirtując. Zaledwie kilka godzin wcześniej spotkali się w popularnym nocnym klubie, a teraz szli do jego mieszkania, aby spędzić upojną noc. Dla niektórych ludzi widok ten mógłby być niesmaczny, ale oni mieli to gdzieś.
Kiedy już stanęli pod drzwiami jego domu, zaczęli się namiętnie całować. Mężczyzna, nie odrywając ust od kobiety, wyciągnął z kieszeni klucz, włożył go do zamka i otworzył drzwi budynku. Wchodząc na górę, nie przestawał obdarzać swojej towarzyszki pocałunkami. Miał wielką ochotę zedrzeć z niej ubrania i się z nią zabawić.
Weszli do jego mieszkania, śmiejąc się do rozpuku, i od razu udali się do sypialni. Namiętność między nimi rosła w zastraszającym tempie. Mężczyzna położył kobietę na swoim łóżku z baldachimem, nadal ją całując. Lecz ona nagle głośno parsknęła śmiechem i przewróciwszy go na plecy, usiadła na nim okrakiem. Zdominowała go. Ubóstwiał takie kobiety. Znów go pocałowała, wodząc dłońmi po jego umięśnionym torsie. Kiedy sięgnęła do rozporka jego spodni, zaczął zatapiać się w marzeniach. Kobieta pochyliła się nad nim, gotowa do kolejnego pocałunku. Jej krągłe piersi przylegały do jego rozpalonego ciała. Rozkosz była coraz bliżej…
– Jefferson, pobudka! Rusz się, ty śmierdzący leniu, masz robotę do wykonania! Znów beztrosko sobie fantazjujesz w godzinach pracy?!
Kane Jefferson nienawidził, kiedy ktoś brutalnie go budził. Taki gwałtowny powrót do szarej rzeczywistości źle działał na jego koncentrację i kondycję. Ale cóż zrobić… Trzeba było się ogarnąć, w końcu jego szef już był wściekły, a to kończyło się zazwyczaj nie tylko na awanturach, lecz także na potrąceniu pensji lub zwolnieniu z roboty. Kane z roztargnieniem zauważył, że zasnął przed ekranem swojego laptopa i że szef kontaktował się z nim właśnie tą drogą – na pulpicie wyświetlił się napis: BRYLANT. Był to pseudonim Cullena Vandenberga, właściciela firmy Black Diamond, która zajmowała się produkcją biżuterii i nielegalnym handlem skradzionymi klejnotami. Kane był jednym z tak zwanych „dostawców” kamieni, czyli złodziejem. Lecz sam za takiego się nie uważał. Mimo to, praca w Black Diamond dawała mu wiele korzyści i satysfakcji.
Zastanawiał się, jakie nowe zlecenie przygotował dla niego Cullen. Czy będzie trudne? Niebezpieczne? Czy dostarczy mu dreszczyku emocji?
Czym prędzej nacisnął enter, aby połączyć się z Brylantem i dowiedzieć szczegółów.
– Co to za akcja, szefie?
– Przyjedź do mojego biura. To nie jest rozmowa na skype. Mam przy sobie ważne dokumenty, które chcę ci pokazać. To pilne, Jefferson. Przyjedź do mnie natychmiast, albo…
– Ale…
– Jefferson, ty cholerny łachmyto! Jesteś głuchy, czy głupi, a może jedno i drugie?! Masz się zjawić w moim biurze, natychmiast! Mamy zamówienie od ważnego klienta i nie chcę tego spieprzyć, rozumiesz?!
Trzask. Kane zamknął laptopa, zanim Cullen zdążył do końca się na nim wyżyć. Był gotowy do działania. Założył swój długi czarny płaszcz ze skóry i okulary przeciwsłoneczne, schował do wewnętrznej kieszeni swój najlepszy pistolet CAT-9 i zaczesał do tyłu jedwabiste czarne włosy. Wziął leżące na stoliku kluczyki i zszedł do podziemnego garażu. Tam wsiadł do swojego srebrnego bmw nazca i z uśmiechem na ustach pogłaskał czule skórzaną kierownicę.
– Czeka nas kolejna przygoda, stary.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik bmw zamruczał cicho niczym zadowolony kocur. Kane wyjechał na ulicę z piskiem opon i skierował się na wschód, do ukrytego w głębi centrum miasta budynku firmy. Po drodze myślał o swoim śnie. Czy to naprawdę miało miejsce? Nie pamiętał. Kane, ty stary draniu, skarcił sam siebie w myślach, co często mu się zdarzało. Powinieneś przestać tyle pić. I w końcu znaleźć sobie jakąś kobitkę na stałe. To pomyślawszy, poczuł bolesne ukłucie w sercu. Wypadałoby się już ustatkować. W końcu miał już trzydzieści osiem lat i niewiele brakowało mu do czterdziestki. Bał się, że niebawem jego uroda mogła przeminąć jak zeszłoroczny śnieg. Niesamowicie umięśnione ciało, nad którym tyle pracował; lśniące czarne włosy; duże zielone oczy, które skrywały wiele tajemnic; olśniewająco biały uśmiech, za którym tak szalały kobiety – to wszystko mogło niebawem zniknąć, ustąpić miejsca przedwczesnej siwiźnie, zmarszczkom i sflaczałej skórze, pozbawiając go atrakcyjności i seksapilu.
O tym pomyślę po pracy, zdecydował i docisnął pedał gazu.
Budynek firmy Black Diamond był bardzo dobrze i sprytnie ukryty pod nazwą Gold Magic i na co dzień funkcjonował jako sklep jubilerski. Jednak znajdowało się tam zejście do piwnicy, która stała się pracownią złotników. Ludzie odwiedzający sklep Gold Magic zawsze zachwycali się sprzedawaną tam biżuterią i pytali, skąd sprowadzono tak piękne kamienie, na co Vandenberg odpowiadał: „To nasza słodka tajemnica”.
Kane zaparkował przed budynkiem i wysiadłszy z bmw, wszedł do środka. Kulturalnie kiwnął głową na powitanie Noelle i Mikaeli – dwóm dziewczynom, którym Brylant obiecał sporo kasy za udawanie życzliwych sprzedawczyń biżuterii – po czym udał się do pracowni złotników, a potem prosto do biura Brylanta, które znajdowało się na końcu pomieszczenia. Przy drzwiach stało biurko, przy którym siedziała Laura, ponętna sekretarka szefa. Trzeba przyznać, że Cullen ma niezły gust, jeśli chodzi o kobiety, pomyślał Kane, spoglądając na szczupłą blondynkę w niebieskim żakiecie. Kiedy podniosła na niego wzrok znad stosu papierów, uśmiechnął się do niej czarująco i bezceremonialnie wszedł do biura Brylanta.
– Zbliż się, Kane.
Cullen czekał już na niego, siedząc w swoim skórzanym fotelu za olbrzymim biurkiem i przeglądając jakieś dokumenty. Wyglądał jak bezbronny, uprzejmy staruszek, lecz w rzeczywistości był bardzo groźnym osobnikiem, niebezpiecznym mafioso i typową grubą rybą.
Po całym pomieszczeniu kręcili się inni pracownicy. Kane posłusznie podszedł do biurka, a Byrylant zerknął na niego i położył przed nim plik dokumentów, na którym widniał wytłuszczony napis: CULLINAN.
– To twoje zadanie – oznajmił Vandenberg. – Cullinan to jeden z największych i najczystszych ze znanych historycznych diamentów. Został znaleziony w RPA 26 stycznia 1905 roku. Jego waga to trzy tysiące sto sześć karatów. W 1907 roku został podarowany królowi Edwardowi VII. Na jego polecenie amsterdamska firma braci Asscher dokonała podziału kamienia i jego oszlifowania. 10 lutego 1908 roku Joseph Asscher dokonał mistrzowskiego cięcia, dzięki któremu z bryły uzyskano dziewięć ogromnych i dziewięćdziesiąt sześć mniejszych kamieni. Dwa największe Edward VII kazał umieścić w skarbcu koronnym w Tower w Londynie. W 1937 roku wmontowano je w brytyjskie insygnia państwowe. Polecisz do Londynu i przywieziesz mi je. Pozostałe Cullinany też, ale nie wiem, gdzie one są. Tu masz zdjęcie wszystkich diamentów i brytyjskich insygniów.
Kane dokładnie przyjrzał się obu fotografiom. Na jednej z nich widniały wszystkie diamenty umieszczone w gablocie, a na drugiej berło i korona brytyjskiej rodziny królewskiej. Insygnia te robiły niemałe wrażenie i wydawały się być dużo cenniejsze. Korona ozdobiona przez pięć rubinów i spineli, jedenaście szmaragdów, siedemnaście szafirów, dwieście siedemdziesiąt trzy perły i dwa tysiące osiemset sześćdziesiąt osiem diamentów. Drugi co do wielkości Cullinan umieszczony był w obręczy po czołowej stronie. Ponadto po jego przeciwnej stronie umieszczono przepiękny Szafir Stuartów. Spinel zwany Rubinem Czarnego Księcia widniał na diamentowym krzyżu maltańskim nad obręczą w czołowej części korony. W tym krzyżu, wieńczącym koronę, został umieszczony Szafir Świętego Edwarda. Największy Cullinan zdobił królewskie berło.
W kącikach oczu Kane’a pojawiły się łzy; nigdy w życiu nie widział piękniejszej i kosztowniejszej rzeczy.
– Wyruszam natychmiast.
Cullen pokiwał głową z uśmiechem i pstryknął palcami. Jeden z jego agentów położył na biurku dużą czarną walizkę i ją otworzył. Vandenberg zaczął w niej grzebać i wyjmować po kolei różne akcesoria.
– Oczywiście, nie polecisz tam całkowicie bezbronny. Na tę misję dostaniesz mini słuchawkę z nadajnikiem, paralizator, mikro bomby, ciekły azot, okulary na podczerwień z wykrywaczem ruchu, mini latarkę, spadochron i laserowy palnik. Polecisz firmowym samolotem.
Kane pakował gadżety do swojego plecaka; ledwo udało mu się go dopiąć.
– Mam jeszcze swojego druha - Poklepał się po prawej kieszeni płaszcza, w której trzymał spluwę.
Cullen skinął głową.
– Przywieź mi sławę i bogactwo, Jefferson.
Kane uśmiechnął się nonszalancko i wsadziwszy słuchawkę z nadajnikiem do ucha, udał się do podziemnego hangaru. Tam wsiadł do wielkiego firmowego samolotu o nazwie SpeedJet, a potem, gdy maszyna wzbiła się w powietrze, wyciągnął z kieszeni płaszcza swój różaniec i zaczął modlić się do Boga o odpuszczenie grzechów. Jeśli Bóg go kocha, z pewnością nie potępi go za to, co niebawem zrobi, i wybaczy mu.
– Jesteśmy już blisko, Kane. Wyrzucimy cię na przedmieściach. Tam znajduje się twój tymczasowy dom. Do Tower najlepiej zakraść się nocą, bo w tym sezonie sporo ludzi tam jeździ – oznajmił jeden z pilotów.
Kane założył plecak z ekwipunkiem i podszedł do drzwi SpeedJeta. Gdy je rozsunął, powietrze chłostało mu boleśnie twarz niczym bicz. Lecz mimo oporu udało mu się sprawnie wyskoczyć. Spadając w dół, zatoczył ładne kółeczko, a dopiero potem pociągnął za linkę i otworzył spadochron. Po kilkunastu sekundach wylądował gładko na równo przystrzyżonym trawniku. Odpiął spadochron i obejrzał swój nowy dom. Był bardzo duży, zbudowany w wiktoriańskim stylu, ogrodzony solidnym murem. Obok posiadłości znajdował się sporej wielkości garaż, przed którym stał stalowoszary Aston Martin AMV10. Prawdziwe cudo. Równie piękny, co jego poczciwe bmw nazca. Kane czym prędzej wszedł do domu, ciekawy wystroju wnętrza. Otoczyło go ciepłe światło osadzonych w suficie halogenów. Ściany były wyłożone jasną boazerią imitującą drewno, a podłoga pokryta drewnianymi panelami. Jedna ze ścian zrobiona była ze szklanych płytek. Pod zasłoniętymi beżowymi kotarami oknami stał fotel i dwie brązowe kanapy. Obok mieściła się malutka kuchnia, a obok niej mini barek i telewizor plazmowy. Całość dekorowały abstrakcyjne obrazy, rośliny doniczkowe i stylowe lampy.
Brylant potrafił nieźle dać człowiekowi w kość, ale był naprawdę hojny i szczodry. I właśnie za to Kane tak go szanował.
Rzucił plecak gdzieś w kąt, podszedł do barku, odnalazł butelkę Martini i pociągnął solidny łyk. Zaczynało się powoli ściemniać. Kane postanowił zabić czas i udać się do jakiegoś klubu nocnego w centrum Londynu. Wyszedł więc na podjazd i wsiadł do Astona Martina. Siedzenia wydawały się być stworzone tylko dla niego. Odpalił silnik i ruszył w stronę miasta. Czas się zabawić.
Violet Crow była zupełnie rozluźniona. Ta praca już dawno jej nie stresowała. Poza tym, nie robiła tego dla przyjemności, lecz dla jeszcze większego zysku. Nie lubiła obnażać się przed obcymi mężczyznami, ale kochała być podziwiana i pławić się w luksusach.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Burza złocistych blond włosów otaczała jej szczupłą twarz w kształcie serca. Nieziemsko błękitne oczy były pomalowane na czarno, co dawało efekt ich powiększenia. Pełne i kształtne usta lśniły w blasku lamp od delikatnego różowego błyszczyka. Czerwony gorset wyszczuplał jej figurę i uwydatniał jędrne piersi, a czarne spodenki podkreślały krągłe pośladki. Na jej szyi połyskiwała diamentowa kolia, którą niedawno sobie pożyczyła (o ile kradzież można nazwać pożyczeniem).
Była gotowa do występu.
Kane rozsiadł się przy jednym ze stolików i zamówił Sex On The Beach, swój ulubiony drink. Gdy kelnerka mu go przyniosła, zaczął sączyć zawartość kieliszka, rozglądając się po klubie Last Temptation. Wszędzie było pełno neonowych świateł. Zjeżdżało się coraz więcej ludzi, zwłaszcza kolesi spod kategorii „ach, jaki jestem super” i „aż się proszę o obicie mi mordy”. Ale Kane ich olewał, jak miał to w zwyczaju. Nie zamierzał tracić czasu i psuć sobie nerwów przez takich frajerów jak oni.
Nagle w całym klubie pociemniało. Jedynie scena oświetlona była obrzydliwie różowym światłem reflektorów. Z głośników dało się słyszeć „Tainted Love” w wykonaniu Marilyna Mansona. Wszyscy siedzieli w osłupieniu, gdy na scenie pojawiła się młoda dziewczyna i zaczęła rytmicznie wić się na metalowej rurze. Niebywałe, pomyślał Kane. Ile ona mogła mieć lat? Osiemnaście, dziewiętnaście? Osobiście nie popierał takich zachowań młodych dziewcząt, jednak musiał przyznać, że mała była naprawdę niezła. Upił łyk drinka i jeszcze wygodniej się rozsiadł. Przedstawienie właśnie się rozpoczęło.
Dziewczyna tańczyła uwodzicielsko przy rurze, co kilka sekund posyłając mu ukradkowe spojrzenia i uśmiech. Była prześliczna. Przypominała mu jego ulubioną aktorkę Tarę Reid w „Kruku 4”. Oglądanie jej kocich ruchów sprawiało mu nie lada przyjemność. Uśmiechnął się pod nosem i wzniósłszy niemy toast w jej stronę, opróżnił kieliszek do samego końca. Niektórzy mężczyźni zaczęli wyciągać portfele i w nich grzebać. Gdy dziewczyna wskoczyła na rurę i zjechała z niej, wszyscy wiwatowali i rzucali pieniądze na scenę.
I wtedy zrobiła coś nieoczekiwanego - pozbierała banknoty i uciekła, nim piosenka dobiegła końca. Klienci zaczęli wściekle protestować. Kane czuł, że coś się święci. Wstał i szybko pobiegł na zaplecze. Dziewczyny ani śladu. Usłyszał dochodzący zza ściany ryk silnika, więc wyjrzał przez okno na tyły klubu. Dziewczyna, której szukał, odjeżdżała na połyskującym czarnym motorze, ubrana w czarny kostium, z torbą pełną forsy na siedzeniu.
Czyżby była złodziejką? Konkurencja? Nie, raczej przeszkoda. Musi się dowiedzieć, kim ona jest, i zniszczyć ją.
Jednak zdążyła mu uciec.
Spojrzał na zegarek. Druga w nocy. Czekało go zadanie. Lecz najpierw wróci do domu po ekwipunek i weźmie prysznic – ma całą noc na kradzież.
Po wejściu do domu od razu udał się do łazienki, ściągnął ubranie i wszedł do kabiny prysznicowej. Gorąca woda trochę go otrzeźwiła. Namydlił dokładnie całe swoje ciało, a spłukując pianę, myślał o tajemniczej piękności z klubu. Ogarnęło go dziwne uczucie. Jakieś wewnętrzne ciepło. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale podczas jej występu zawiązała się między nimi pewna nić porozumienia. Dziewczyna patrzyła na niego tak, jakby chciała mu coś przekazać, nakłonić go do jakiegoś czynu. Myśląc o niej, o jej błękitnych oczach, delikatnych ustach, zgrabnych pośladkach i cudownych piersiach, zaczął odczuwać lekkie podniecenie.
Skup się idioto, skarcił sam siebie. Ta dziewczyna zajmowała się jego profesją. A co, jeśli też będzie chciała ukraść insygnia z Tower? Nie, to raczej niemożliwe; on był geniuszem, a ona zwyczajną złodziejką, i to właśnie odróżniało ją od niego. A jeśli się mylił?
Musi to sprawdzić, po prostu musi ją poznać.
Zdecydował, że jutro uda się do tego samego klubu. A na razie musiał wykonać swoje zadanie. Nie mógł zawieść Brylanta i innych.
Wyszedł więc spod prysznica, włożył czyste, wygodne ubranie, zabrał sprzęt i pojechał Astonem do Tower.
Dostanie się do środka wcale nie było łatwe. Kane wiedział, że otaczające go mury miały grubość około czterech metrów. A nawet gdyby się tam dostał, trudno byłoby odnaleźć drogę do skarbca Jewel House, ponieważ zewnętrzne korytarze były bardzo zawiłe i rozgałęzione na wszystkie strony. Ale jak powiadają – kto nie ryzykuje, ten nie żyje.
Kane zaparkował pod wysokim drzewem, dzięki czemu jego samochód był ledwo widoczny. Zabrał cały swój ekwipunek i wyszedł z cienia. Stanąwszy pod murem, ocenił jego wysokość. Z przejściem przezeń akurat nie powinno być problemu. Wyciągnął z plecaka długą linę e specjalnym hakiem i używając swojej zręczności i siły, przerzucił ją przez mur. Kiedy hak się zaczepił, Kane dla pewności pociągnął parę razy za linę, po czym zaczął się wspinać. Będąc już na górze, na chwilę przysiadł na murze, udając posąg. Jednak strażnicy pilnujący wejścia do Tower się nie poruszyli – czyżby spali? – więc zeskoczył na trawnik i ruszył zwinnie do wejścia. Mijając strażników stwierdził, że faktycznie usnęli. Świetną mają ochronę w tej Anglii, pomyślał z przekąsem.
Wejście jednak było zamknięte na klucz, więc zdecydował się okrążyć Tower w poszukiwaniu innego wejścia. Nic. I jak tutaj wykonać powierzone zadanie?
Krążył i krążył, aż w końcu trafił na niewielki skwer. W czasach szkoły średniej Kane interesował się historią, a zwłaszcza średniowieczem. Dużo czytał na ten temat i wiedział, że na tym skwerze stracono żony Henryka VIII. Idąc tamtędy, niemal przeniósł się myślami do tamtych czasów.
A może by tak spróbować wejść od góry? Kane uśmiechnął się przebiegle i ponownie okrążywszy twierdzę, stanął tak, aby strażnicy go nie zauważyli. Przykucnął i nacisnął małe czarne guziczki na podeszwach swoich butów. Buchnął z nich ogień i Kane zaczął się wznosić w powietrze; odrzutowe buty to jego własny, jak dotąd najlepszy wynalazek. W końcu był złodziejem, więc dlaczego nie miałby ułatwiać sobie dostępu do swoich celów?
Kiedy już wylądował na dachu Tower, wyciągnął z plecaka laserowy palnik. Mógł posłużyć się mikro bombą, ale obawiał się, że wybuch obudzi strażników. Wolał się zabezpieczyć.
Włączywszy palnik, zaczął wypalać na powierzchni dachu coś na kształt wielkiego koła. Nieźle się spocił przy tej robocie, ale dla bogactwa i sławy gotów był na wszystko. Kiedy wypalił już sporej wielkości koło, schował palnik i ostrożnie wyciągnął kawałek dachu. Wnętrze ukazywało wiele kosztowności – bez wątpienia był to skarbiec Jewel House. Dumny z siebie Kane wyciągnął linę i przyczepiwszy hak do krawędzi dachu, przymocował ją do swojego paska i zaczął powoli opuszczać się w dół.
Zatrzymał się kilka metrów nad gablotą, w której wyeksponowano koronę i berło, i założył okulary na podczerwień z wykrywaczem ruchu. Teraz widział wszystkie zabezpieczenia i pułapki. I postać, która zwinnie je omijała, wykonując gwiazdy. Oho, kolejna przeszkoda, myślał, obserwując intruza z góry.
Kiedy ten stanął już na bezpiecznym gruncie, pogrzebał chwilę w kieszeni czarnego kombinezonu, po czym kucnął przy gablocie. Do uszu Kane’a dotarł dźwięk rozcinanego szkła. Zeskoczył zwinnie na ziemię, tuż obok nieznajomego, który raptem przerwał swoją pracę. Kane zaczął kroczyć pewnie w jego stronę.
– Cóż to, próbujemy ukraść insygnia? – Zaśmiał się pod nosem i kucnął przy wpatrzonym w niego złodzieju. – Nie wiesz, że wewnątrz gabloty też są zabezpieczenia? Pokażę ci.
Umyślnie wsadził rękę do środka i wyciągnął koronę. Włączył się alarm. Kane szybko schował koronę do plecaka i sięgnął po berło. Kiedy je chował, do skarbca wbiegli strażnicy. Otoczyli ich ze wszystkich stron. Nim Kane się obejrzał, jego zamaskowany towarzysz wyciągnął dwa mini uzi i zaczął strzelać. Ten idiota wszystko popsuje, pomyślał Jefferson gorzko. Chwycił nieznajomego w pasie, podskoczył i zaczął wspinać się po linie. Ocalali strażnicy zajęli się rannymi. Ale tajemniczy konkurent Kane’a zrobił coś jeszcze – zrzucił pojemnik z gazem usypiającym.
Kiedy znaleźli się na dachu Tower, Kane odpiął linę, ściągnął swoje okulary na podczerwień i spojrzał zielonymi oczami na zamaskowanego.
– Sam nie wiem, po jakie licho cię stamtąd wyciągnąłem. Jesteś mi winien przysługę. Teraz mów – kim jesteś?
Złodziej cicho się zaśmiał, po czym ściągnął maskę. Odsłonił swoją delikatną twarz w kształcie serca, kuszące usta i niewiarygodnie błękitne oczy. Długie blond włosy powiewały lekko na wietrze niczym płynne złoto.
Jefferson zaniemówił – to ta piękna dziewczyna z klubu!
– Nazywam się Violet Crow. A ty, pięknisiu, właśnie spaprałeś mi robotę.
Kane nic z tego nie rozumiał. Wciąż był otumaniony swoim odkryciem.
– Ale jak…?
Przerwał mu melodyjny śmiech.
– To proste. Nie jestem zwyczajną złodziejką – Violet wykonała zgrabny piruet. - Jestem artystką, w każdym calu… Tacy jak ja łatwo się nie poddają. Zatrzymaj sobie te insygnia, przystojniaku. Mam inne cele. A właśnie – uśmiechnęła się do niego przebiegle. – Dzięki za ocalenie. W nagrodę zapraszam cię na drinka do klubu Last Temptation. Jutro o dziesiątej.
Posłała mu całusa, po czym zaśmiała się jak mała dziewczynka i zwinnie zeskoczyła z dachu Tower w ciemność.
Kane uśmiechnął się ponuro. Jednak Bóg go kocha. Bo chyba nie przypadkiem postawił na jego drodze Violet Crow, najsprytniejszą i najseksowniejszą złodziejkę, jaką widział świat.
2
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać ;P Uśmiałam się nad tym tekstem zdrowo (na ile zdrowy może być ból brzucha) to na pewno.
Fabuła tekstu jest tak płytka i pozbawiona treści, że aż rozbraja. Niedbałość o jakiekolwiek zasady prawdopodobieństwa przy równoczesnej meczącej dbałości o szczegóły w opisach czyni to raczej groteską niż opowiadaniem sensacyjnym.
Wybacz może trochę ostrą opinię, ale to pierwsze słowa, jakie przyszły mi do głowy po przeczytaniu tekstu i chyba warto byś je poznała.
Przez cały czas miałam wrażenie, jakbym dostała wersję jakiejś kreskówki w formie prozy. Kilka przykładów tego, co mnie najbardziej rozwaliło:
:D:D
Takie kwiatki jak sposób dostania się do skarbca, parkowanie Aston Martina tak, żeby nikt go nie zauważył w środku Londynu, "siedziba główna" szefa mafii itp. pominę.
Od pierwszego do ostatniego zdania brzmi to naiwnie i jest przerysowane. Pomysł też nie wydaje mi się mieć specjalnego potencjału - brak mu oryginalności.
Od strony warsztatowej:
1. nie zmęczyło mnie, nie czytało się źle
2. zbyt dokładne opisy wszystkich czynności (wyjął, wsadził, położył, przełożył, podrapał się, kichnął, stęknął, pla pla pla)
3. ogólnie zbyt dokładne opisy - zero miejsca na inwencję czytelnika
4. powtórzenia, powtórzenia i (że się aż powtórzę) powtórzenia.
Ogólnie.
Tekst zupełnie mi się nie podobał. Fabuła naiwna, nieoryginalna i zupełnie absurdalna. Do tego niezbyt dobrze napisane.
Wydaje mi się, że już czytałam coś Twojego na nieco wyższym poziomie. Mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy
Pisz dalej i następnym razem zaprezentuj coś mocnego
Pozdrawiam,
Ada
Fabuła tekstu jest tak płytka i pozbawiona treści, że aż rozbraja. Niedbałość o jakiekolwiek zasady prawdopodobieństwa przy równoczesnej meczącej dbałości o szczegóły w opisach czyni to raczej groteską niż opowiadaniem sensacyjnym.
Wybacz może trochę ostrą opinię, ale to pierwsze słowa, jakie przyszły mi do głowy po przeczytaniu tekstu i chyba warto byś je poznała.
Przez cały czas miałam wrażenie, jakbym dostała wersję jakiejś kreskówki w formie prozy. Kilka przykładów tego, co mnie najbardziej rozwaliło:
Odlotowa agentka! Tylko gdzie odrzutowe plecaki?– Oczywiście, nie polecisz tam całkowicie bezbronny. Na tę misję dostaniesz mini słuchawkę z nadajnikiem, paralizator, mikro bomby, ciekły azot, okulary na podczerwień z wykrywaczem ruchu, mini latarkę, spadochron i laserowy palnik.
Och, ale konkurencja - laska, która postanowiła zwinąć kasę nie dokończyć występu xP Czy ten facet przeciętnych kieszonkowców też traktuje jako konkurencję, którą trzeba zniszczyć (jak tak, to trochę czasu mu to zajmie)?Czyżby była złodziejką? Konkurencja? Nie, raczej przeszkoda. Musi się dowiedzieć, kim ona jest, i zniszczyć ją.
Będąc już na górze, na chwilę przysiadł na murze, udając posąg.

... i przysięgam ocalić świat i zdobyć rękę królewny!W kącikach oczu Kane’a pojawiły się łzy; nigdy w życiu nie widział piękniejszej i kosztowniejszej rzeczy.
– Wyruszam natychmiast...
No... Prawie, jak odrzutowy plecakPrzykucnął i nacisnął małe czarne guziczki na podeszwach swoich butów. Buchnął z nich ogień i Kane zaczął się wznosić w powietrze; odrzutowe buty to jego własny, jak dotąd najlepszy wynalazek.

Laska w obcisłym wdzianku wyciągnęła skądś dwa uziNim Kane się obejrzał, jego zamaskowany towarzysz wyciągnął dwa mini uzi i zaczął strzelać.

Takie kwiatki jak sposób dostania się do skarbca, parkowanie Aston Martina tak, żeby nikt go nie zauważył w środku Londynu, "siedziba główna" szefa mafii itp. pominę.
Od pierwszego do ostatniego zdania brzmi to naiwnie i jest przerysowane. Pomysł też nie wydaje mi się mieć specjalnego potencjału - brak mu oryginalności.
Od strony warsztatowej:
1. nie zmęczyło mnie, nie czytało się źle
2. zbyt dokładne opisy wszystkich czynności (wyjął, wsadził, położył, przełożył, podrapał się, kichnął, stęknął, pla pla pla)
3. ogólnie zbyt dokładne opisy - zero miejsca na inwencję czytelnika
4. powtórzenia, powtórzenia i (że się aż powtórzę) powtórzenia.
Ogólnie.
Tekst zupełnie mi się nie podobał. Fabuła naiwna, nieoryginalna i zupełnie absurdalna. Do tego niezbyt dobrze napisane.
Wydaje mi się, że już czytałam coś Twojego na nieco wyższym poziomie. Mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy

Pisz dalej i następnym razem zaprezentuj coś mocnego

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
3
Na marginesie:Adrianna pisze:Odlotowa agentka! Tylko gdzie odrzutowe plecaki?– Oczywiście, nie polecisz tam całkowicie bezbronny. Na tę misję dostaniesz mini słuchawkę z nadajnikiem, paralizator, mikro bomby, ciekły azot, okulary na podczerwień z wykrywaczem ruchu, mini latarkę, spadochron i laserowy palnik.
- minisłuchawka
- mikrobomby
- minilatarka
- miniuzi
- minispódniczka
I tak dalej. Mini-Uzi jest tu wyjątkiem jako nazwa własna w języku obcym, ale pisze się ją właśnie tak: Mini-Uzi.
[ Dodano: Sob 21 Lis, 2009 ]
To "miniuzi" w wyliczance dodało mi się z rozpędu, wybaczcie.

Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.
4
Chociaż my wiemy, że to niemożliwe. Górować mógł, co najwyżej, chwilę.Blady księżyc górował nad Chicago już od dobrych kilku godzin.
Czy flirt jest rzeczą wstydliwą?szli mężczyzna i kobieta, bezwstydnie ze sobą flirtując.
Zważywszy, że narrator wcześniej oznajmił, gdzie idą, to pierwszy zaimek jest całkowicie zbędny. A to, że łóżko jest jego w jego mieszkaniu, to rzecz raczej oczywista...Weszli do jego mieszkania, śmiejąc się do rozpuku, i od razu udali się do sypialni. Namiętność między nimi rosła w zastraszającym tempie. Mężczyzna położył kobietę na swoim łóżku z baldachimem, nadal ją całując.
Rozumiem, że zwalniali go wiele razy?Trzeba było się ogarnąć, w końcu jego szef już był wściekły, a to kończyło się zazwyczaj nie tylko na awanturach, lecz także na potrąceniu pensji lub zwolnieniu z roboty.
Czy można handlować legalnie kradzionym towarem?produkcją biżuterii i nielegalnym handlem skradzionymi klejnotami.
Narrator jest spostrzegawczy...W końcu miał już trzydzieści osiem lat i niewiele brakowało mu do czterdziestki.
Nie doczytałem do końca. Narrator jest okropny: skupia się na szczegółach, bzdurach wręcz, wszystko tłumaczy łopatologicznie, bohater miałki, fabuła do połowy nie porusza się (mimo usilnych starań) nazwy i te kryptonimy są tak "tajne" że ślepy się w nich połapie. W tym tekście kuleje dosłownie wszystko, i co kilka linijek wybuchałem śmiechem na szczegółowość opisów. Zobacz na ten fragment:
W prozie sensacyjnej, gdzie jest akcja albo wartkość narracji (co sugeruje narrator) to wszystko powinno zająć, góra, jedną linijkę. Nie podobało mi się. Tekst tak... infantylny.Był gotowy do działania. Założył swój długi czarny płaszcz ze skóry i okulary przeciwsłoneczne, schował do wewnętrznej kieszeni swój najlepszy pistolet CAT-9 i zaczesał do tyłu jedwabiste czarne włosy. Wziął leżące na stoliku kluczyki i zszedł do podziemnego garażu. Tam wsiadł do swojego srebrnego bmw nazca i z uśmiechem na ustach pogłaskał czule skórzaną kierownicę.
– Czeka nas kolejna przygoda, stary.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik bmw zamruczał cicho niczym zadowolony kocur.
Odbiór dla czytelnika jest ważny, czasem ważniejszy niż sama fabuła - tutaj tekst można pociąć i sprawić, że czytanie nie będzie torturą.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
Doktor W chce dzisiaj pociąć cię,
skalpel błyszczy rozchlapując słodką krew...
Pośpiewaliśmy, teraz do roboty.
Tekst wymaga wielokrotnego szlifu. Kiedyś powiedziano, by nawet, że należy autora wybatożyć. Ja bym tak zrobił.
Zacznijmy jednak od początku. Nazwa gatunku. Błędna w moim mniemaniu. Erotyka na minusie, bo jej brak - jest śmiech. Kryminał - jest raczej jego parodia z filmu Johny English. Sensacja, tak jeśli można nazwać agenta z mnogością gadżetów sensacyjnym, nawet jeśli opowiadanie to parodia.
Tekst przypomina mi parodie filmów z amerykańskimi detektywami. Wszystko poświęcone jest humorowi, jednak tu nie ma nawet wzmianki, że tekst ma być zabawny...
Fabuła trąci naiwnością, a narrator jest zbyt szczegółowy.
Powinnaś porzucić manierę szczegółowego opisywania wszystkiego. Pozwól czytelnikowi na trochę domysłów. My, tu cię zaskoczę, nie jesteśmy tępą masą. Mamy wyobraźnie, trzeba ją tylko pobudzić.
Popracuj nad tym.
skalpel błyszczy rozchlapując słodką krew...
Pośpiewaliśmy, teraz do roboty.
Tekst wymaga wielokrotnego szlifu. Kiedyś powiedziano, by nawet, że należy autora wybatożyć. Ja bym tak zrobił.
Zacznijmy jednak od początku. Nazwa gatunku. Błędna w moim mniemaniu. Erotyka na minusie, bo jej brak - jest śmiech. Kryminał - jest raczej jego parodia z filmu Johny English. Sensacja, tak jeśli można nazwać agenta z mnogością gadżetów sensacyjnym, nawet jeśli opowiadanie to parodia.
Tekst przypomina mi parodie filmów z amerykańskimi detektywami. Wszystko poświęcone jest humorowi, jednak tu nie ma nawet wzmianki, że tekst ma być zabawny...
Fabuła trąci naiwnością, a narrator jest zbyt szczegółowy.
Powinnaś porzucić manierę szczegółowego opisywania wszystkiego. Pozwól czytelnikowi na trochę domysłów. My, tu cię zaskoczę, nie jesteśmy tępą masą. Mamy wyobraźnie, trzeba ją tylko pobudzić.
Popracuj nad tym.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.