In visions of the dark night
I have dreamed of joy departed-
But a waking dream of life and light
Hath left me broken-hearted.
Edgar Allan Poe, A dream
PROLOG
Mordercze płomienie zajęły już cały parter i sięgały wyższych pięter. Uczniowie wybiegali ze swoich pokoi i uciekali wszędzie tam, gdzie było bezpieczniej. Niektórzy ginęli w pożarze, spalając się na popiół. I nikt nie wiedział, kto był sprawcą tej katastrofy. Nikt oprócz mnie. Bo ja znałam okrutną prawdę. Podpalaczem był mój wróg i zarazem ktoś bliski memu sercu.
Goniłam go. Biegł tak szybko, że jego kontury się rozmyły i nie było go widać nawet w świetle pochodni. Nie potrafiłam go dogonić, gdyż ze względu na moje ludzkie geny utrzymywałam średnie tempo. Zaraz za mną biegli moi przyjaciele.
W końcu intruz został zapędzony w kozi róg, ale widząc, że się zbliżam, podskoczył. Rozległ się głośny brzęk tłuczonego szkła. Podpalacz wyleciał przez okno w deszczu ostrych, lśniących odłamków. Niewiele myśląc, wyskoczyłam za nim i wylądowałam z gracją na szkolnym dziedzińcu. Ludzkie geny sprawiły, że bardzo się zmęczyłam i nie miałam siły biec dalej.
– Tato! – zawołałam, zanim zniknął mi z oczu.
Powoli się odwrócił, a jego wielkie, ciemne oczy zdawały się ciskać gromy. Zadrżałam, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę byłam jego córką. Czekałam, aż się na mnie rzuci, lecz on tylko lekko się uśmiechnął (a może skrzywił?).
– Wreszcie prawidłowo się do mnie zwróciłaś, Lily – powiedział niskim, fałszywie uprzejmym głosem.
Przełknęłam ślinę. Nie wiedzieć czemu, w moich oczach zalśniły łzy. To również efekt posiadania ludzkich genów. Gdybym była zwykłą wampirzycą, nigdy bym nie zapłakała.
– Powiedz, dlaczego to robisz? Dlaczego tak ci zależy na zniszczeniu Shadowcastle? Dlaczego chcesz się mnie pozbyć raz na zawsze? Przecież jesteś moim ojcem!
Jeśli coś go ruszyło, jeśli odczuwał w tej chwili jakieś emocje, nie dał tego po sobie poznać. Miał twarz pokerzysty. Zdawała się być kamienną maską. Jednak przemówił po chwili, z wahaniem:
– Nie chciałem mieć dziecka z Rose Hunter. Nigdy nie chciałem mieć dzieci. Myślałem, że jako wampir nie mogę ich mieć. Ale jak widać, grubo się pomyliłem. Tylko przeszkadzasz mi w zdobyciu władzy nad światem.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Teraz nienawidziłam go z całej duszy.
– Nie mogę w to uwierzyć.
– To lepiej niech tak się stanie. Nikt mi nie przeszkodzi, a zwłaszcza taki bękart jak ty. Ale nie będę taki całkiem bez serca. Dam ci jeszcze trochę swobody, żebyś nie mówiła, że jestem złym ojcem. Ale jeszcze się spotkamy, Lilianne. I to już wkrótce.
Nim się zorientowałam, już go nie było. Pozwoliłam wszystkim więzionym emocjom wyjść na powierzchnię. Łzy popłynęły strumieniem po moich policzkach. Nie rozumiałam tego. Kochałam go i nienawidziłam jednocześnie. Chciałam za nim biec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Mogłam tylko wołać „tato” i bezsilnie osunąć się na ziemię. Usłyszałam szelest trawnika i głos Mariusa. Nie zauważyłam nawet, że mnie objął, a pozostali utworzyli wokół nas zwarty krąg – po prostu wpatrywałam się tępo w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał mój ojciec, którego odnalazłam i znienawidziłam najbardziej na świecie, a łzy zamazywały mi obraz.
2
Toporne zdanie. Wystarczy samo: „Nie potrafiłam go dogonić, ze względu na moje ludzkie geny.”Nie potrafiłam go dogonić, gdyż ze względu na moje ludzkie geny utrzymywałam średnie tempo.
Nie. Wysiłek to spowodował, nie ludzkie geny.Ludzkie geny sprawiły, że bardzo się zmęczyłam i nie miałam siły biec dalej.
Prolog mało wciągający. Jeden krótki dialog i już pachnie sztucznością. Rozmowa ojca i córki kuje chyba najbardziej w oczy.
Brakuje dopowiedzenia "powiedział barytonowym, mrocznym głosem".Tylko przeszkadzasz mi w zdobyciu władzy nad światem.
Nie no. Wszystko musiałbym zacytować. Wydaje mi się, że nikt tak nie rozmawia. Nie wiem, jak u wampirów - z nimi jeszcze konwersacji nie przeprowadzałem, ale skoro bohaterka ma "ludzkie geny" to po ludzku powinna mówić. Przynajmniej odrobinę.To lepiej niech tak się stanie. Nikt mi nie przeszkodzi, a zwłaszcza taki bękart jak ty. Ale nie będę taki całkiem bez serca. Dam ci jeszcze trochę swobody, żebyś nie mówiła, że jestem złym ojcem. Ale jeszcze się spotkamy, Lilianne. I to już wkrótce.
No i znowu mamy wampiry. Kolejna alternatywna wersja. Tym razem połączenie wampirów i harrego pottera? Czasami wolałbym, żeby debiutujący fantaści dali sobie spokój.
Zgrzyty w stylu są. Kilka zdanek Ci wskazałem. Nie najgorzej, ale chyba czytałem Twoje lepsze teksty.
3
No tak, racja. Miewałam lepsze teksty. Jednak nie poddaję się i wciąż staram poprawić. Dam 1 rozdział.
-----------------------------------
1
Siedem lat wcześniej
Nazywam się Lilianne Hunter, ale wszyscy mówią do mnie Lily. Żyję na tym świecie dokładnie trzynaście lat i mieszkam z matką w samym centrum Bostonu. Jeśli chodzi o wygląd, to niczym specjalnie się nie wyróżniam. Mam metr pięćdziesiąt sześć wzrostu, więc ludzie prawie w ogóle mnie nie zauważają. Wydaje mi się, że moimi jedynymi atutami są oczy, tak ciemne, że aż niemal czarne, oraz włosy, długie i w kolorze ciemnym blond. Na pierwszy rzut oka jestem zwyczajną dziewczyną, ale pozory czasami mylą. Jak dotąd prowadziłam normalny tryb życia, ale wszystko uległo zmianie, kiedy się dowiedziałam, że człowiekiem jestem tylko w połowie, a w połowie wampirzycą, a ponadto mogę widzieć przyszłość, porozumiewać się telepatycznie i przenosić rzeczy siłą woli.
Zdarzyło się to w pewną ciepłą majową środę. Nie zapowiadało się na to, żeby tego dnia miało nastąpić coś szczególnego. Po prostu wracałam ze szkoły ze swoją mieszkającą kilka przecznic dalej koleżanką, Sage Quinn. Umilałyśmy sobie czas złośliwymi plotkami o Laleczkach – dziewczynach ze szkoły, które uważały się za jakieś cholerne bóstwa i których prawie nikt nie lubił. Łatwo więc można było się domyślić, że nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat, ale Sage, jako wielka miłośniczka plotek, musiała obgadać ze mną każdy najmniejszy szczegół. Miałam serdecznie dość słuchania tego, która Laleczka umawia się z którym kolesiem – którzy, swoją drogą, też byli pustakami – więc potakiwałam tylko i od czasu do czasu wtrącałam „aha” albo „serio?”, w rzeczywistości myśląc o czymś innym.
Kiedy jednak docierałyśmy do mojego domu, poczułam, że coś się dzieje. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, gdy nagle i nieoczekiwanie przed moimi oczami stanął obraz siedzącej w salonie, wylewającej morze łez matki, oraz stojącej nad nią, ukrytej w cieniu postaci. „Błagam, odejdź”, powtarzała mama. Lecz intruz tylko wyciągnął rękę i pogładził jej włosy…
– A wiesz, że… – Sage raptem zamilkła i gapiła się na mnie, jakby ujrzała ducha. – Lily? Wszystko w porządku? Lily!
Wizja zniknęła. Zaczęłam szybciej oddychać, uświadomiwszy sobie, że przez cały ten czas tego nie robiłam.
– Coś się dzieje – oznajmiłam, spojrzawszy w końcu na Sage. – Ktoś jest w moim domu. Muszę iść. Wracaj do siebie.
Nie czekając na odpowiedź, pognałam przed siebie niczym tornado. Po chwili usłyszałam za sobą jakiś stukot. Sage nie posłuchała i pobiegła za mną. Jednak na ostatnim zakręcie przyspieszyłam jeszcze bardziej i jako pierwsza wpadłam do budynku, niemal przewracając przy tym jakąś starszą kobietę, która akurat wychodziła. Ręce tak mi drżały, że miałam trudności z włożeniem klucza do zamka w drzwiach mieszkania numer dziesięć, ale w końcu udało mi się je otworzyć.
Już od progu zaczęłam wołać mamę, ale nie odpowiadała. Usłyszałam za to jej płacz. Pomyślałam sobie, że może warto byłoby się uzbroić na wszelki wypadek. Nóż pewnie zdziałałby, za przeproszeniem, jedno wielkie gówno, ale i tak lepsze to niż nic. Przeszłam więc powoli z przedsionka do kuchni, sprawdzając przy okazji, czy wszystko jest na swoim miejscu. W przedsionku raczej tak – ciasno i ciemno jak w dupie u Murzyna, jak zawsze zresztą. A kuchnia? Również taka sama – pomalowana na ohydny, cukierkowy róż, pełna kwiatów. Normalnie słodycz do wyrzygania. Nigdy nie lubiłam takich rzeczy. To mama zaprojektowała wystrój całego mieszkania. Myślała, że wyrosnę w nim na dobrze ułożoną młodą damę – i wciąż tak myśli – ale ja wolałam iść po szkole na boisko i pograć w piłkę. Tak, zawsze byłam chłopczycą. Ale za to bystrą i wysportowaną. No i potrafiłam skopać komuś porządnie tyłek, jak trzeba było.
Otworzyłam szufladę ze sztućcami i chwilę w niej pogrzebałam. Znalazłam duży, niezwykle ostry chiński nóż. Wystarczy jedno lekkie pociągnięcie, aby coś przeciąć albo się zranić. Idealnie. Z taką bronią poszłam prosto do salonu. Poraziły mnie w oczy przebijające się przez okna promienie chylącego się wolno ku zachodowi słońca, ale po chwili ujrzałam siedzącą na kanapie mamę. Ukrywała twarz w dłoniach i cicho pochlipywała. Tajemniczej postaci już nie było. Usłyszałam trzask drzwi; widocznie ich nie domknęłam.
– Czy na pewno wszystko gra? – Sage stanęła za mną, ale na widok mojej mamy natychmiast się zreflektowała. – Ups, przepraszam. Lepiej już pójdę.
Kiedy usłyszałam kolejne trzaśnięcie drzwi, rzuciłam nóż na ziemię, podbiegłam do mamy i uklękłam przy niej.
– Co się stało, mamo?
Spojrzała na mnie oczami czystymi jak poranne niebo i pogłaskała czule po głowie.
– Nic, córuś. Po prostu… oglądałam ostatni odcinek „Miłości na sprzedaż” i bardzo się wzruszyłam.
No tak, ulubiona telenowela. Wyczułam kłamstwo w słowach mamy. Telewizor cały czas był wyłączony, a poza tym, o ile dobrze pamiętam, kanał Zone Romantica emitował ten serial stosunkowo od niedawna (nie żebym lubiła łzawe historie o miłości – fuj!).
– Ktoś tu był – powiedziałam bez ogródek. – Kto? I co ci zrobił?
Wyraźnie zakłopotałam ją tym pytaniem. Wstała i skierowała się do kuchni.
– Zacznę przygotowywać kolację.
No trudno. Przynajmniej próbowałam. Dopiero przy wzmiance o kolacji poczułam, jak kiszki grają mi marsza, więc postanowiłam trochę sobie podjeść. W lodówce była masa jedzenia, począwszy od nabiału, a stanąwszy na mięsie i wędlinach. Najprościej mówiąc: nic, co chciałoby zjeść normalne dziecko. Jednak byłam tak głodna, że mogłam zjeść konia z kopytami, więc wzięłam pierwszą rzecz z brzegu. Był to woreczek surowej wątróbki. Przez chwilę stałam i wpatrywałam się w niego. Normalnie nie jadałam tego rodzaju mięsa, ale nagle zaczęłam mieć na nie ochotę. Nie wiem, czy sprawiał to zapach pichconej przez mamę lasagne, niezwykła miękkość wątróbki, czy gromadząca się na dnie woreczka krew (a może wszystko razem?), ale do ust napłynęła mi ślina. Nie zważając na to, że mama była tuż obok, rozerwałam woreczek, wzięłam wątróbkę i zaczęłam ją pochłaniać. Jadłam jak dzikie zwierzę, a krew ciekła mi po brodzie prosto na ubranie i podłogę.
– Lily, zostaw to! Święta Panienko! Dziecko, co ty wyprawiasz?!
Mama chwyciła mnie za ramiona, lecz odepchnęłam ją tak mocno, że uderzyła plecami o szafkę, i dokończyłam swój posiłek. Opamiętałam się dopiero wtedy, kiedy nie miałam już mięsa i zlizałam całą krew z rąk. Spojrzałam na mamę, która obserwowała mnie z przerażeniem, trzymając się za serce.
– Przepraszam – szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłam, i nie rozumiejąc, dlaczego to zrobiłam. Czym prędzej pobiegłam do swojego pokoju. Zamknęłam się w nim i nie wychodziłam przez resztę dnia. Leżałam na łóżku, tuląc pluszowego białego misia, nie mając najmniejszej ochoty na jedzenie i starając się nie słuchać kolejnych rozpaczliwych zawodzeń matki.
-----------------------------------
1
Siedem lat wcześniej
Nazywam się Lilianne Hunter, ale wszyscy mówią do mnie Lily. Żyję na tym świecie dokładnie trzynaście lat i mieszkam z matką w samym centrum Bostonu. Jeśli chodzi o wygląd, to niczym specjalnie się nie wyróżniam. Mam metr pięćdziesiąt sześć wzrostu, więc ludzie prawie w ogóle mnie nie zauważają. Wydaje mi się, że moimi jedynymi atutami są oczy, tak ciemne, że aż niemal czarne, oraz włosy, długie i w kolorze ciemnym blond. Na pierwszy rzut oka jestem zwyczajną dziewczyną, ale pozory czasami mylą. Jak dotąd prowadziłam normalny tryb życia, ale wszystko uległo zmianie, kiedy się dowiedziałam, że człowiekiem jestem tylko w połowie, a w połowie wampirzycą, a ponadto mogę widzieć przyszłość, porozumiewać się telepatycznie i przenosić rzeczy siłą woli.
Zdarzyło się to w pewną ciepłą majową środę. Nie zapowiadało się na to, żeby tego dnia miało nastąpić coś szczególnego. Po prostu wracałam ze szkoły ze swoją mieszkającą kilka przecznic dalej koleżanką, Sage Quinn. Umilałyśmy sobie czas złośliwymi plotkami o Laleczkach – dziewczynach ze szkoły, które uważały się za jakieś cholerne bóstwa i których prawie nikt nie lubił. Łatwo więc można było się domyślić, że nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat, ale Sage, jako wielka miłośniczka plotek, musiała obgadać ze mną każdy najmniejszy szczegół. Miałam serdecznie dość słuchania tego, która Laleczka umawia się z którym kolesiem – którzy, swoją drogą, też byli pustakami – więc potakiwałam tylko i od czasu do czasu wtrącałam „aha” albo „serio?”, w rzeczywistości myśląc o czymś innym.
Kiedy jednak docierałyśmy do mojego domu, poczułam, że coś się dzieje. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, gdy nagle i nieoczekiwanie przed moimi oczami stanął obraz siedzącej w salonie, wylewającej morze łez matki, oraz stojącej nad nią, ukrytej w cieniu postaci. „Błagam, odejdź”, powtarzała mama. Lecz intruz tylko wyciągnął rękę i pogładził jej włosy…
– A wiesz, że… – Sage raptem zamilkła i gapiła się na mnie, jakby ujrzała ducha. – Lily? Wszystko w porządku? Lily!
Wizja zniknęła. Zaczęłam szybciej oddychać, uświadomiwszy sobie, że przez cały ten czas tego nie robiłam.
– Coś się dzieje – oznajmiłam, spojrzawszy w końcu na Sage. – Ktoś jest w moim domu. Muszę iść. Wracaj do siebie.
Nie czekając na odpowiedź, pognałam przed siebie niczym tornado. Po chwili usłyszałam za sobą jakiś stukot. Sage nie posłuchała i pobiegła za mną. Jednak na ostatnim zakręcie przyspieszyłam jeszcze bardziej i jako pierwsza wpadłam do budynku, niemal przewracając przy tym jakąś starszą kobietę, która akurat wychodziła. Ręce tak mi drżały, że miałam trudności z włożeniem klucza do zamka w drzwiach mieszkania numer dziesięć, ale w końcu udało mi się je otworzyć.
Już od progu zaczęłam wołać mamę, ale nie odpowiadała. Usłyszałam za to jej płacz. Pomyślałam sobie, że może warto byłoby się uzbroić na wszelki wypadek. Nóż pewnie zdziałałby, za przeproszeniem, jedno wielkie gówno, ale i tak lepsze to niż nic. Przeszłam więc powoli z przedsionka do kuchni, sprawdzając przy okazji, czy wszystko jest na swoim miejscu. W przedsionku raczej tak – ciasno i ciemno jak w dupie u Murzyna, jak zawsze zresztą. A kuchnia? Również taka sama – pomalowana na ohydny, cukierkowy róż, pełna kwiatów. Normalnie słodycz do wyrzygania. Nigdy nie lubiłam takich rzeczy. To mama zaprojektowała wystrój całego mieszkania. Myślała, że wyrosnę w nim na dobrze ułożoną młodą damę – i wciąż tak myśli – ale ja wolałam iść po szkole na boisko i pograć w piłkę. Tak, zawsze byłam chłopczycą. Ale za to bystrą i wysportowaną. No i potrafiłam skopać komuś porządnie tyłek, jak trzeba było.
Otworzyłam szufladę ze sztućcami i chwilę w niej pogrzebałam. Znalazłam duży, niezwykle ostry chiński nóż. Wystarczy jedno lekkie pociągnięcie, aby coś przeciąć albo się zranić. Idealnie. Z taką bronią poszłam prosto do salonu. Poraziły mnie w oczy przebijające się przez okna promienie chylącego się wolno ku zachodowi słońca, ale po chwili ujrzałam siedzącą na kanapie mamę. Ukrywała twarz w dłoniach i cicho pochlipywała. Tajemniczej postaci już nie było. Usłyszałam trzask drzwi; widocznie ich nie domknęłam.
– Czy na pewno wszystko gra? – Sage stanęła za mną, ale na widok mojej mamy natychmiast się zreflektowała. – Ups, przepraszam. Lepiej już pójdę.
Kiedy usłyszałam kolejne trzaśnięcie drzwi, rzuciłam nóż na ziemię, podbiegłam do mamy i uklękłam przy niej.
– Co się stało, mamo?
Spojrzała na mnie oczami czystymi jak poranne niebo i pogłaskała czule po głowie.
– Nic, córuś. Po prostu… oglądałam ostatni odcinek „Miłości na sprzedaż” i bardzo się wzruszyłam.
No tak, ulubiona telenowela. Wyczułam kłamstwo w słowach mamy. Telewizor cały czas był wyłączony, a poza tym, o ile dobrze pamiętam, kanał Zone Romantica emitował ten serial stosunkowo od niedawna (nie żebym lubiła łzawe historie o miłości – fuj!).
– Ktoś tu był – powiedziałam bez ogródek. – Kto? I co ci zrobił?
Wyraźnie zakłopotałam ją tym pytaniem. Wstała i skierowała się do kuchni.
– Zacznę przygotowywać kolację.
No trudno. Przynajmniej próbowałam. Dopiero przy wzmiance o kolacji poczułam, jak kiszki grają mi marsza, więc postanowiłam trochę sobie podjeść. W lodówce była masa jedzenia, począwszy od nabiału, a stanąwszy na mięsie i wędlinach. Najprościej mówiąc: nic, co chciałoby zjeść normalne dziecko. Jednak byłam tak głodna, że mogłam zjeść konia z kopytami, więc wzięłam pierwszą rzecz z brzegu. Był to woreczek surowej wątróbki. Przez chwilę stałam i wpatrywałam się w niego. Normalnie nie jadałam tego rodzaju mięsa, ale nagle zaczęłam mieć na nie ochotę. Nie wiem, czy sprawiał to zapach pichconej przez mamę lasagne, niezwykła miękkość wątróbki, czy gromadząca się na dnie woreczka krew (a może wszystko razem?), ale do ust napłynęła mi ślina. Nie zważając na to, że mama była tuż obok, rozerwałam woreczek, wzięłam wątróbkę i zaczęłam ją pochłaniać. Jadłam jak dzikie zwierzę, a krew ciekła mi po brodzie prosto na ubranie i podłogę.
– Lily, zostaw to! Święta Panienko! Dziecko, co ty wyprawiasz?!
Mama chwyciła mnie za ramiona, lecz odepchnęłam ją tak mocno, że uderzyła plecami o szafkę, i dokończyłam swój posiłek. Opamiętałam się dopiero wtedy, kiedy nie miałam już mięsa i zlizałam całą krew z rąk. Spojrzałam na mamę, która obserwowała mnie z przerażeniem, trzymając się za serce.
– Przepraszam – szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłam, i nie rozumiejąc, dlaczego to zrobiłam. Czym prędzej pobiegłam do swojego pokoju. Zamknęłam się w nim i nie wychodziłam przez resztę dnia. Leżałam na łóżku, tuląc pluszowego białego misia, nie mając najmniejszej ochoty na jedzenie i starając się nie słuchać kolejnych rozpaczliwych zawodzeń matki.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
4
Zastanowiła mnie ta niezwykle miękka, surowa wątróbka... Co prawda surowej nie jadam, żadnej innej zresztą też nie, więc mogę się mylić, ale ona chyba raczej powinna być twarda(?).
Bardzo fajna scena swoją drogą (najlepsza w tych dwóch fragmentach).
Bardzo fajna scena swoją drogą (najlepsza w tych dwóch fragmentach).
- Nie skazują małych dziewczynek na krzesło elektryczne, prawda?
- Jak to nie? Mają tam takie małe niebieskie krzesełka dla małych chłopców... i takie małe różowe dla dziewczynek.
5
Dzięki
A co do tej nieszczęsnej miękkości wątróbki (Jezu, ależ temat!), sama sprawdzałam kiedyś, jaka jest w dotyku, i stwierdziłam, że miękka i oślizgła 


Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
6
to prawda. bardzo ciewaka część ciałaSerena pisze:sama sprawdzałam kiedyś, jaka jest w dotyku, i stwierdziłam, że miękka i oślizgła

7
Dobra, trochę zboczyliśmy z tematu
O czym w końcu gadamy - o wątróbce czy o moim fragmencie? xD
[ Dodano: Pią 04 Gru, 2009 ]
W sumie wiecie co? Postanowiłam pójść za pewną udzieloną mi radą i napisać to wszystko od nowa. W bohaterce za mało uczuciowości, a poza tym dialogi trochę sztywne, a rozdziały za krótkie. Nie, to stanowczo trzeba zmodyfikować. Dobrze, że kończyłam dopiero 3 rozdział, bo jakbym była trochę dalej, to już by mi się nie chciało nic z tym robić. A tak będę dążyć do perfekcjonizmu, jak zawsze zresztą. W takim tempie pisanie tego cyklu na bank zajmie mi kilka, może nawet kilkanaście lat, ale szczerze mówiąc - mam to gdzieś. Ja i tak się do tego nie nadaję. Ale nie umiem przestać pisać, ponieważ kocham to robić.

[ Dodano: Pią 04 Gru, 2009 ]
W sumie wiecie co? Postanowiłam pójść za pewną udzieloną mi radą i napisać to wszystko od nowa. W bohaterce za mało uczuciowości, a poza tym dialogi trochę sztywne, a rozdziały za krótkie. Nie, to stanowczo trzeba zmodyfikować. Dobrze, że kończyłam dopiero 3 rozdział, bo jakbym była trochę dalej, to już by mi się nie chciało nic z tym robić. A tak będę dążyć do perfekcjonizmu, jak zawsze zresztą. W takim tempie pisanie tego cyklu na bank zajmie mi kilka, może nawet kilkanaście lat, ale szczerze mówiąc - mam to gdzieś. Ja i tak się do tego nie nadaję. Ale nie umiem przestać pisać, ponieważ kocham to robić.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
8
Twoje teksty są dla mnie kwintesencją literatury dla nastolatek. Serio.Mordercze płomienie zajęły już cały parter i sięgały wyższych pięter. Uczniowie wybiegali ze swoich pokoi i uciekali wszędzie tam, gdzie było bezpieczniej. Niektórzy ginęli w pożarze, spalając się na popiół. I nikt nie wiedział, kto był sprawcą tej katastrofy. Nikt oprócz mnie. Bo ja znałam okrutną prawdę. Podpalaczem był mój wróg i zarazem ktoś bliski memu sercu.
Goniłam go. Biegł tak szybko, że jego kontury się rozmyły i nie było go widać nawet w świetle pochodni. Nie potrafiłam go dogonić, gdyż ze względu na moje ludzkie geny utrzymywałam średnie tempo. Zaraz za mną biegli moi przyjaciele.
W końcu intruz został zapędzony w kozi róg, ale widząc, że się zbliżam, podskoczył. Rozległ się głośny brzęk tłuczonego szkła. Podpalacz wyleciał przez okno w deszczu ostrych, lśniących odłamków. Niewiele myśląc, wyskoczyłam za nim i wylądowałam z gracją na szkolnym dziedzińcu. Ludzkie geny sprawiły, że bardzo się zmęczyłam i nie miałam siły biec dalej.
I jak zazwyczaj w początku jest wszystko świetnie pokazane. Przyjrzyj się tym zdaniom. Żadnych emocji, nic, zero. Płonie jakiś budynek, po chwili wiadomo, że to szkoła czy jakiś internat, bo pokoi dla uczniów w mojej szkole nie było.
Jednak zacznę od początku, ominę mordercze płomienie, które wybitnie mnie rozśmieszają, ale nic to. Taki urok personifikacji.
Piszesz, że uczniowie uciekali w bezpieczniejsze miejsca, ale po chwili w jakiś sposób temu zaprzeczasz stwierdzając, że niektórzy ginęli. Nie lepiej napisać, że starali się dostać do bezpieczniejszych lokacji w budynku ginąc po drodze? Zresztą kim oni są, że spalają się na popiół? W dodatku jeszcze w trakcie pożaru. Nie jestem ekspertem, ale jakoś nie wydaje mi się to prawdopodobne. I to, że nie ma straży gaszącej pożar.
Oczywiście pojawia się "wyposażona" bohaterka, która jako jedyna zna tego złego i w dodatku jest on wybrankiem jej serca czy też kimś z rodziny. Nie zdziwię się jeśli będzie też ładna i lubiana.
Hmm, z tą pochodnią wydaje mi się nieco chybione. Wszystko przez to, że nie wiem w jakim czasie dzieje się akcja (oczywiście czytając tylko ten fragment póki co), bo przecież jest ogromny kontrast między światłem lampy, a światłem pochodzi, więc to "nawet" wydaje mi się teraz nie na miejscu.
O, to jest ciekawe. Piszesz, że podpalacz podskoczył. Podskok to ruch w górę. Okno raczej jest z boku, chyba, na dachu określane jest chyba jakoś bardziej fachowo - świetlik. Ale gdyby tak było, nie użyłabyś chyba określenia "wyskoczyć" u bohaterki. Chociaż pasuje ono do obu przypadków, ale jakoś logicznie brzmi to dziwnie.
Ten deszcz też jest mylący.
I powtarzasz sprawę genów, która już zdążyła się zapisać w pamięci czytelnika za pierwszym razem.
Przyznam, ze przypomina mi to nieco Bionic women i Kyle XY, czy jak tam się dokładnie nazywały te seriale.
Wiesz, jako rozrywka dla nastolatek to jest ok. Jednak jako rozrywka dla szerszej grupy odbiorców, albo węższej to się ostatnio zmienia jak w kalejdoskopie, musisz nieco wygładzić tekst pod względem logicznym, bardziej przemyśleć wszystkie kwestie. Przemyśleć każdy wyraz i zdanie, tak by czytelnik nie miał żadnych wątpliwości nad tym, co mu chcesz pokazać - jak ja jeśli chodzi o to okno.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.