Interwencja [Sensacja- chyba+wulgaryzmy]

1
Miejsce zdarzenia, budynek opuszczonej, czteropiętrowej fabryki otoczony był przez grupkę policjantów i tłum gapiów, którzy zebrali się licznie, mimo późnej pory. Z okien wystawały głowy ludzi, zaciekawionych niecodzienną sytuacją, mimo iż najbliższy blok mieszkalny znajdował się w odległości około pół kilometra od parkingu przed fabryką.
Sam budynek wyglądał jak setki innych opuszczonych hal fabrycznych: Brudny, obskurny, szary obdrapany. W wielu miejscach ozdobiony różnego rodzaju dziełami ulicznych artystów, od wielkich, kolorowych graffiti, po proste, namazane sprejem „CHWDP” czy „Kocham Anie”, ewentualnie „Jebać Legie”.
-Dochodzi pierwsza w nocy- Powiedziałem, otwierając drzwi radiowozu, którym przyjechałem, nie tak jak zazwyczaj ze swoim partnerem, lecz z młodym funkcjonariuszem prewencji, dopiero od sześciu tygodni na służbie. Był niskim, chudym blondynem o delikatnych, niemal dziewczęcych rysach twarzy. Ostatnimi czasy często służył mi za kierowcę. Absolwent prawa, czasami zastanawiałem się co robi w Policji. Jednak nigdy nie pytałem, nie moja sprawa.
Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku taśm oddzielających tłum od miejsca zdarzenia. Tuż za mną szedł mój kierowca, obaj przeszliśmy szybko na teren parkingu fabryki. Byłem ubrany po cywilnemu, jednak nikt mnie nie zatrzymał. Wszyscy znają mój charakterystyczny wygląd: Prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, kasztanowe włosy, ciemne oczy i potężna budowa ciała. Niewątpliwie moja aparycja była jest i będzie jeszcze długo rozpoznawana przez większość stołecznych gliniarzy.
Zatrzymałem się przy uruchomionym radiowozie. Obok stał Jerzy Kasprzyk, starszy sierżant, facet z mojego rocznika rozpoczęcia służby. Gruby, niski, zawsze czerwony na twarzy. Jego małe świńskie oczka bacznie obserwowały każdy mój ruch, jak bym był bandytą szykującym się do ataku.
- Witam pana sierżanta- rzuciłem z uśmiechem i wyciągnąłem do niego rękę. Dotykanie jego pulchnej, małej, wiecznie spoconej dłoni nie należało do przyjemności.
- Starszy sierżancie. Nigdy się nie nauczysz, co ?
- Nie istotne- uciąłem- Co mamy ?
Sierżant Kasprzyk wyciągnął z kieszeni służbowych spodni zdjęcie i podał mi je. Fotografia przedstawiała postać wychudzonego mężczyzny, w wieku około czterdziestu pięciu lat. Kruczoczarne kosmyki włosów opadały mu na mętne, jasnoniebieskie oczy, zupełnie nie pasujące do wyniszczonej przez narkotyki lub alkohol twarzy.
- To Jan Chrust, schizofrenik, psychopata, zabił swoją matkę, przebywał w zakładzie psychiatrycznym- Kasprzyk zrobił pauzę, która w jego mniemaniu była efektowna. Nigdy nie rozumiałem tego śmiesznego zwyczaju budowania sztucznego napięcia, ale też nie zwracałem mu na to uwagi.-…aż do dzisiaj. Około godziny dwudziestej drugiej zbiegł, jak ustaliliśmy, do tego budynku. Dodatkowo całego terenu pilnował cieć, wiesz, mają tu postawić supermarket…a nasz uciekinier podobno jest uzbrojony. Świadkowie utrzymują że do fabryki wbiegał z jakimś metalowym prętem w ręku…
- Skąd świadkowie ? O tej porze, na uboczu dużego osiedla ?
- To popularne miejsce spotkań dla nastolatków, którzy nie chcą by mamusia dowiedziała się że chlają albo jarają zielsko, a w tych okolicach pełno ludzi wychodzących na wieczorne spacery z psami.
- A ten cieć ?
- Edward Skaliński, mieszkaniec tego osiedla, zwykły emeryt który chce sobie dorobić.
- Jakieś sugestie ?
- Sugestie kurwa- powiedział z wyraźnym rozbawieniem Jerzy- Oczywiście, musisz tam wejść.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że my, musimy tam wejść.
- Ja wysyłam zamiast mnie starszego posterunkowego Krawczyka i posterunkowego Wąsika…ty weź swojego kierowcę i sam pójdź, za dużo ludzi może nam spłoszyć naszego wariata !
- Jasne-powiedziałem z wyraźną ironią i szyderczym uśmiechem- W takim razie ty popilnuj gapiów i informuj nas o zmianach sytuacji. To bardzo odpowiedzialna robota !
Kasprzyk wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Nie zwracałem już na niego uwagi, odwróciłem się do policjanta z którym przyjechałem:
- Głowacki !
Mój podkomendny natychmiast odwrócił się.
- Idziesz ze mną i dwoma ludźmi Kasprzyka. Lepiej odbezpiecz broń, mamy obławę na wariata. Niebezpieczny, uzbrojony. Istnieje również ryzyko że zrobił coś stróżowi nocnemu który tu pracuje.
-Tak jest- odpowiedział lakonicznie, z nutką strachu w głosie posterunkowy Głowacki.
Cała nasza czwórka ruszyła w kierunku wejścia. Ja, z moim P-99 z przodu, za mną ludzie sierżanta Kasprzyka, na końcu Głowacki. Coraz bardziej zbliżałem się do wejścia, do którego prowadziły zdezelowane schodki. Tysiące myśli przemykały mi przez głowę. Setki dialogów wewnętrznych.
Takie akcje to dla mnie nie pierwszyzna. Uczestniczyłem w obławie na seryjnego zabójcę, ścigałem pirata drogowa który potrącił trzy osoby, byłem postrzelony w nogę, brałem udział w akcji odbicia dziecka senatora z rąk porywaczy. Uczucie strachu, zamieniającego się w silne podniecenie, adrenalina zalewająca falą chłodu całe ciało, tego nie da się pozbyć.
Wszedłem w mrok.
Cisza, zupełna, niczym nie zmącona cisza. Ruszyliśmy, powoli. Któryś z gliniarzy chciał włączyć latarkę, ale skarciłem go. Nie może nas zauważyć, zbyt duże ryzyko że załatwi nocnego stróża, o ile już tego nie zrobił.
Rozdzieliliśmy się: Tamtych dwóch poszło schodami po lewo na drugie piętro, ja i Głowacki zaś mieliśmy przejść drugą stroną od razu na trzecie piętro.
Gestem pokazałem na górną, zagruzowaną część trzeciego piętra. Głowacki kiwnął głową i z wyciągniętą bronią ruszył w tamtym kierunku.
Odwróciłem się w prawo: Jakiś ruch, mało wyraźny. Ruszyłem, po łuku, obserwując uważnie tamto miejsce. Ruch, na sto procent, widziałem wyraźnie.
Nagle usłyszałem trzepnięcie stalowymi drzwiami. Postać którą widziałem wbiegła do pokoju zatrzasnęła za sobą drzwi.
-Głowacki- Syknąłem w stronę gruzowiska- Chodź tu !
Podszedłem do drzwi, popchnąłem klamkę.
-Zabarykadował się, skurwiel. Tu jest jakieś okno, sprawdź
- Nie ma szans sierżancie, zabite dechami.
Nie chciałem ryzykować „wejścia z oknem”. Kto wie czy zaraz za nim nie krył się jakiś ostry pręt lub inne niebezpieczeństwo.
- Zostawcie mnie- usłyszałem stłumiony głos zza drzwi- Mam pałkę i jak czegoś spróbujecie to was pozałatwiam !
- Spokojnie- powiedziałem. Sztuka negocjacji. Ciężko negocjuje się uzbrojonym wariatem, o pierwszej w nocy w opuszczonej fabryce, w dodatku przez zamknięte drzwi- Nie chcemy panu zrobić krzywdy. Po prostu proszę wyjść.
-Jasne, wyjdę a wy mnie wtedy złapiecie ! Nie ma głupich, myślicie że jestem wariatem ?
- Absolutnie nie proszę pana. Jesteśmy z policji, nic panu nie zrobimy, już wszystko w porządku, proszę wyjść…
- Z Policji, aha ! Już tu mi się kręciło paru po budowie, nie takie kity mi próbowali wciskać ! Co myślicie, że stary to głupi ?
Nagłe coś zaświtało mi w głowie.
- Z kim rozmawiam ?
- Ze stróżem tego przybytku, cholera jasna !
- Pan Edward Skaliński ?
- A kto pyta ?
- Starszy sierżant Kacper Grabowski, ze stołecznej policji !
Usłyszałem jak ktoś odsuwa coś ciężkiego z pod drzwi, które odrobinę się uchyliły. W oczy zaświeciła mi latarka.
-Wyłącz pan to do cholery jasnej- powiedziałem, jednocześnie wyciągając przed siebie odznakę policjanta.
- Cholera jasna- zaklął Edward Skaliński, stróż nocny którego wziąłem za uciekiniera z zakładu psychiatrycznego- Słyszałem że ktoś wchodził, to pomyślałem że się ukryję, co będę karku nadstawiał za takie śmieszne pieniądze…emerytura mała, każdy grosz się liczy, ale bić to ja się nie mam zamiaru. Nie te lata.
- Rozumiem- powiedziałem, bo rzeczywiście rozumiałem. Policyjna pensja mojego ojca nie wystarczyła na wiele, w domu się nie przelewało i bardzo szybko razem ze starszym bratem i siostrą nauczyliśmy się szanować każdy pieniądz- Widziałem pan może jak ktoś przed nami wbiegał na budowę ? W piżamie, takiej szpitalnej, z prętem stalowym w ręku…
- Eee…ja spałem na takich starych krzesłach, dopiero wyście mnie obudzili, ale wcześniej nikogo nie było. Chyba bym się obudził.
Jednak nie weszliśmy tak cicho jak się nam wydawało. Pomyślałem, że ten świr musi być sprytniejszy niż nam się wydawało.
- Posterunkowy, weźmiesz teraz pana na dół…
Moją wypowiedź przerwał krzyk. Piskliwy, wysoki głos tak charakterystyczny dla starszego posterunkowego krawczyka, nie tyle rozdarł, co przeciął jak miecz ciszę dotąd panująca na pozostałych piętrach.
- Pan tu zostaje, Głowacki za mną na dół, szybko kurwa !
Ruszyliśmy, pędem po krętych schodach. Kolejny krzyk tego samego policjanta, przyspieszyliśmy jeszcze bardziej. Z dużą prędkością wpadłem na drugie piętro, tak, że omal nie przewróciłem się o leżącego na posadzce, w, na razie małej, lecz stale rosnącej kałuży krwi Krawczyka. Jakieś dziesięć metrów dalej, oparty o kolumnę siedział ranny w nogę Wąsik.
Spojrzałem na niego, w tej krytycznej sytuacji rozumieliśmy się bez słow.
- Pobiegł w górę, krzyczał że skoczy, pewnie na czwarte piętro.
-Głowacki, leć po pomoc, ja idę po naszego świra !
Mój głos w tej sytuacji był na tyle stanowczy i przepełniony siłą, że dodał otuchy rannym i zmusił mojego kierowcę do natychmiastowego działania. Zwykle ciężko było mu szybko się za coś zabrać, jako osobie mocno flegmatycznej.
Ruchem barków poprawiłem swoją brązową, skórzaną kurtkę i ruszyłem po raz kolejny w górę, tym razem na ostatnie, czwarte piętro.
Tym razem nie spieszyłem się tak bardzo: Mówiąc szczerze miałem wielką nadzieję że skoczy, zabije się i nie będę musiał z nim walczyć, obezwładniać go i tak dalej. Tak było mi zwyczajnie wygodniej.
Od razu gdy wszedłem do hali pełnej kolumn i wystających prętów zobaczyłem go: Dokładnie taki jak na zdjęciu, stał na parapecie jednego z rozbitych okien, ubrany w białą, pobrudzoną przez pył pidżamę. Wyciągnąłem w jego kierunku broń.
Odwrócił swoją zmęczoną, niemal starczą twarz, na której odciśnięte było piętno całego bólu jaki doświadczył w życiu, w moją stronę.
- Jeszcze jeden…gliniarz. Dasz mi skoczyć ? Czy może mnie zastrzelisz ? Nie masz do tego jaj, cwelu !
Zbliżałem się do niego pomiędzy kolumnami, nic nie mówiąc. Rozluźniłem nadgarstki, broń wycelowałem wyraźnie w jego kolano.
- A może masz ochotę się ze mną zabawić ? Jeden na jeden, ja i ty, załatwię cię tak jak tych dwóch policjantów niżej, jak swoją matkę, gdy ten wewnętrzny głos dał mi taką siłę !
Był wyraźnie wzburzony, pełen agresji i złej energii. Gdy zbliżyłem się do niego, stało się coś nad wyraz dziwnego: Nagle zaczął płakać, usiadł na ziemi i ukrył twarz w dłoniach.
-Zabiłem ja…zabiłem, oni mi kazali, oni- mówił, łkając jednocześnie, cały załzawiony- To nie moja wina, ja, błagam…
Byłem coraz bliżej.
Pięć kroków.
Cztery.
Trzy.
Jeszcze tylko dwa kroki.
Później wielokrotnie zastanawiałem się, jak można się tak szybko wybić do skoku z pozycji siedzącej. Nie wiem jak to zrobił, ale zdążyłem się tylko lekko uchylić, łom trafił mnie w bark, pistolet wyleciał mi z rąk i nieszczęśliwie wypadł za okno. Odskoczyłem, stanąłem gotowy do walki.
-Jak pan sobie poradzi z tym, panie władzo- Powiedział szyderczo- Zatańczymy ?
Rzucił się na mnie, odsunąłem się, raz, drugi, trzeci. Uderzył z szerokiego zamachu, schyliłem się, cios trafił w kolumnę, łom na sekundę utkwił w jej konstrukcji. To mi wystarczyło, od razu zaatakowałem, kopnąłem go w brzuch, wyprowadziłem prawy i lewy prosty. Złapałem go za rękę w której trzymał łom. Rozpoczęła się bezładna szarpanina, która stała się grą o życie: Moje, bądź jego.
Wywróciliśmy się, zaczęliśmy turlać się po podłodze pełnej metalowych części maszyn, szkła i wybojów. W jego chudej postaci okazało się drzemać dużo siły, a jego działanie dodatkowo napędzane było szaleńczym zacięciem. Walczyliśmy, przesuwając się po podłodze w stronę zniszczonego okna, jakieś szkło co chwila boleśnie wbijało mi się w ciało. W ostatniej chwili zaparłem się nogą o kolumnę. Moja głowa wystawała za parapet.
Na twarzy wariata widziałem uśmiech. Pomyślałem, że wygląda jakby go opętał szatan, w tym samym czasie usłyszałem tupot nóg na schodach. Chrust wypychał mnie z okna, starałem się próbować tego samego i jednocześnie zapierać się żeby nie wylecieć razem z nim. Musiałem wytrzymać jeszcze tylko kilka chwil, za chwile miał tu wpaść Kasprzyk…
- Nie dasz rady- powiedział, jakby czytał w moich myślach Jan Chrust, uciekinier z zakładu psychiatrycznego, niebezpieczny schizofrenik- Najwyżej zginiemy razem. Nie śniło ci się że zginiesz w uścisku z kimś takim jak ja, co ?
A potem z całych sił odepchnął się od sporego kawałka żelastwa.
Wylatując z okna, z czwartego, zdążyłem zobaczyć jak jakiś młody policjant wbiega do hali.
A potem wypadliśmy.

2
Miejsce zdarzenia, budynek
Tutaj zamiast przecinka dałbym myślnik.
którzy zebrali się licznie, mimo późnej pory. Z okien wystawały głowy ludzi, zaciekawionych niecodzienną sytuacją, mimo iż najbliższy
Powtórzenie.
fabrycznych: Brudny, obskurny, szary obdrapany.
Po dwukropku powinna być mała litera, a po „szary” powinien być przecinek.
ewentualnie „Jebać Legie”.
Niepotrzebnie przeciągasz to zdanie. Nudzi to wymienianie.
Wszyscy znają mój charakterystyczny wygląd: Prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, kasztanowe włosy, ciemne oczy i potężna budowa ciała. Niewątpliwie moja aparycja była jest i będzie jeszcze długo rozpoznawana przez większość stołecznych gliniarzy.
A po co tak się rozdrabniać? Wystarczy napisać, że wszyscy go znają i tyle.
Drugie zdanie straszy przecinkami.
się że chlają albo jarają zielsko
Przecinki. Wychodzi trochę tak, jakby chlali zielsko.
jako osobie mocno flegmatycznej
Te dopowiedzenia są mało plastyczne i zabijają klimat.
Wylatując z okna, z czwartego, zdążyłem zobaczyć jak jakiś młody policjant wbiega do hali.
A potem wypadliśmy.
Przecież już wyleciał, więc ostatnie zdanie nie ma sensu. Pierw wyleciał z okna, a potem wypadł?

Interpunkcja kuleje, jak pies bez jednej nogi. Zdanie, które oddaje to najbardziej:
Istnieje również ryzyko że zrobił coś stróżowi nocnemu który tu pracuje.
I chodzi tutaj o podstawowe zasady interpunkcji. Popracuj nad tym, bo da się tego nauczyć.
Często budujesz mało plastyczne zdania. Przeszkadza to w czytaniu. Za dużo informacji próbujesz upchać w jedno zdanko. Daj sobie spokój z dokładnym opisywaniem, a skup się na historii.
Opowieść była taka sobie pod względem fabularnym. Jako wprawka - OK. Myślałem, że będzie więcej akcji w budynku, że będzie trzymać w napięciu, że będzie mroczno i strasznie. Było nijako. Dobrze wyszedł fragment rozmowy z cieciem. Na prawdę myślałem, że to zabójca. Niestety, to jedyny fragment, który mi się podobał.
Koniec opowiadania jest ucięty i nudny. Nie robi wrażenia, a zapewne to chciałeś osiągnąć. Do tego moim zdaniem logiki w "wypadaniu" nie ma.
Jeszcze tekst wygląda na nieprzygotowany. Gdzieś tam jakieś trzy kropki połączone z wyrazem, brak przecinków, duże litery tam, gdzie być nie powinny. Brzydko.
Nie podobało mi się.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

3
grupkę policjantów
W tym wypadku pasowałoby napisać: grupę/oddział
dopiero od sześciu tygodni na służbie.
Służba - dyżur lub ewentualnie godziny pracy. W policji (w służbach mundurowych) nazywa się to odmiennie, np. od zaprzysiężenia, od wcielenia. Czasem używa się potocznie: od rozpoczęcia służby (czyli od pierwszego patrolu, warty).
Niewątpliwie moja aparycja była jest i będzie
brakujący przecinek
- Starszy sierżancie. Nigdy się nie nauczysz, co ?
Dlaczego zwrócił na to uwagę? W przepisach (o ile się nic nie zmieniło od pięciu lat) jest zapisane, aby wypowiadać pełny stopień z danego przedziału. Nie mówi się starszy aspirancie, podchorąży, podpułkownik ani starszy kapral, tylko wymienia się bazowo ten stopień, chyba, że dana osoba przedstawia się lub jest wymieniana w środkach masowego przekazu.
- Skąd świadkowie ? O tej porze, na uboczu dużego osiedla ?
- To popularne miejsce spotkań dla nastolatków, którzy nie chcą by mamusia dowiedziała się że chlają albo jarają zielsko, a w tych okolicach pełno ludzi wychodzących na wieczorne spacery z psami.
Oj, nie tak! Gliniarze wiedzą, jakie miejsce w mieście do czego służy - wymienianie tych (całkiem dla nich zbędnych) informacji jest tylko prostym wyjaśnieniem czytelnikowi, o co tutaj chodzi - to z kolei obdziera tekst z naturalności i niestety, dla wprawnego oka jest powtórka informacji (z poczatku opowiadania).
- Idziesz ze mną i dwoma ludźmi Kasprzyka. Lepiej odbezpiecz broń, mamy obławę na wariata.
bardzo nienaturalnie dla profesji mówią ci ludzie. Młokosy nawet wiedzą, że akcja z bronią odbezpieczoną to "na ostro". Na wielu odprawach, na których byłem mówi się o rzeczach ważnych w prosty sposób - oczywiście, brzmi to inaczej niż na filmach. Sądzę, że te zdanie wyglądałoby tak:

- Idziemy z Tym i Tym, na ostro. Lepiej nie ryzykować z wariatem.
ścigałem pirata drogowa który potrącił trzy osoby,
literówka
Któryś z gliniarzy chciał włączyć latarkę, ale skarciłem go. Nie może nas zauważyć, zbyt duże ryzyko że załatwi nocnego stróża,
Kolejna mocna nieścisłość. Widzisz, cztery osoby w starej fabryce, nawet jak wyszkoleni w skradaniu się, po ciemku na nieznanym terenie narobią hałasu - daje, że będzie ich słychać z odległości ponad stu metrów. Latarki używa się nie po to, aby zdradzić swoją pozycję 9bo to oczywiste) ale po to, aby widzieć drogę, działać sprawnie i ostatecznie, oślepić przestępcę utrudniając mu tym samym użycie broni. We wszelkich akcjach mundurowych ryzyko utraty życia lub uszczerbku na zdrowiu minimalizuje się do minimum. Od początku są to wpajane zasady, które trzeba znać nawet we śnie.
Bajki pod tytułem: zakradł się bezgłośnie w korytarzu są dobre w filmach akcji, ale nie w rzeczywistości.
- Spokojnie- powiedziałem.
Rzecz kolejna: negocjator nie uspokaja przestępcę, a daje mu do zrozumienia, że ma czuć się bezpieczny i wyjdzie bez szwanku. Sztuka negocjacji w tej sytuacji polegałaby na potwierdzeniu: rozumiem - w ten sposób przestępca wie, że jest groźny i rośnie jego pewność siebie, a tym samym jest bardziej przewidywalny.
Oczywiście, sztuka negocjacji jest elastyczna jak guma do skakania, nie mniej, pewne zasady są mocno ustalone.
jednocześnie wyciągając przed siebie odznakę policjanta.
No przecież nie medal pływacki...
- Pobiegł w górę, krzyczał że skoczy, pewnie na czwarte piętro.
Być może w wypowiedzi słyszanej, te zdanie było by w porządku, jednak zapisane ukazuje, że ten człowiek miałby skoczyć na czwarte piętro?
Dokładnie taki jak na zdjęciu, stał na parapecie jednego z rozbitych okien, ubrany w białą, pobrudzoną przez pył pidżamę. Wyciągnąłem w jego kierunku broń.
Nie wiem dlaczego, ale zobaczyłem na tym zdjęciu, że tez stał sobie na wysokości - wyszło jakoś tak groteskowo.

Źle:

Opowiadanie ma masę błędów, tych podstawowych z zasad interpunkcji. Nie stawiasz po pauzie spacji ani przed, przecinki gdzieś sobie balują, duże litery i myślniki atakują znienacka. Logiczności tutaj nie wiele, ale zrozumiałem konwencję - nieco serialowa, taka TVNowska, i teatralna - nie jest to zabieg celowy, wynika raczej z braku wiedzy, ale nie jest tez to jakiś błąd wielki, bo zwyczajnie komuś może przypaść do gustu. Sprawa techniczna działania organów mundurowych jest już mocno nieścisła - dlatego tez albo się to pomija, albo się na tym zna i opisuje, jak jest.

Dobrze:

Mimo tego, że tekst jest sztuczny, pozbawiony tej elastyczności w opisach i mało plastyczny, historia ma przebłyski. Napięcie z stróżem i później z krzykiem, chociaż nie wielkie, jest wyczuwalne i to najmocniejsza strona tekstu. Drugą rzeczą, która mi się spodobała, mimo, że dość koślawa, to zbliżanie się do świra i jego atak - rozpisałeś to bardzo dobrze z perspektywy bohatera.

Mam wrażenie, że nastawiłeś się na emocje w tekście i to był błąd. Dla ludzi w prewencji nie ma emocji, są tylko zadania. W zasadzie, służba to rutyna i trzeba przyjąć ten fakt za pewnik, i rozsmarować go jak masło na kanapce (pokryć tą rutyną cały tekst). Być może tam odszukasz te różnice które dzielą pracę w policji od pisania o pracy w policji. Ogólne wrażenia są negatywne - zbyt wiele jest tutaj nieprawdy, nawet jak na prozę. Nie mniej, widać, że coś ci tam świta na tyle, że przysiadłeś nad tekstem i go napisałeś. Stworzyłeś tym samym bazę, podstawę do czegoś większego. I dobrze.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”