Sługa (fantasy magii i miecza)

1
Informacja: tekst zawiera wulgaryzmy
WWWWWWWWWSługa




WWWWątłe ciało goblina padło bez życia. Może powodem tego było niedożywienie, może choroba, ale najbardziej prawdopodobne jest, że przyczyną śmierci był nóż ciśnięty w plecy zielonoskórego. Szkaradna głowa opadła na kamień z głuchym łupnięciem. Zwróciło to uwagę innych. Ponad tuzin pokracznych stworzeń odzianych w szmaty wypadło zza szałasów osady i pośpieszyło w miejsce zgonu towarzysza. Dzierżyli topory oraz zaostrzone kije, które ktoś obdarzony bujną wyobraźnią mógłby nazwać dzidami. Przy zwłokach nie znaleźli jednak oprawcy. W przeciągu następnych kilku chwil kolejny nóż zgładził jeszcze jednego goblina. Gdyby któryś zielony obserwował chaszcze odgradzające polanę, na której znajdowała się wioska od reszty lasu, zauważyłby, że stamtąd wyrzucone zostało ostrze. Nikt tego nie zrobił, więc zabójca nie został odkryty.
WWWZielonoskórzy byli zbyt zdezorientowani, by od razu zauważyć postać wynurzającą się z zarośli. Jeden z nich dokonał tego dopiero po chwili. Wydał coś w rodzaju okrzyku bojowego, jednak w praktyce zabrzmiało to jak rechot przerośniętej żaby. Pomimo wrzasku nie zaatakował. Zobaczył niewielki nóż w pozornie bezbronnej dłoni agresora, gotowy do rzutu. Miotacz ostrzy powolnie wysunął się naprzód, oddalając się od gąszczu, będącego jedyną drogą ucieczki. Tym samym pozwolił, żeby napastnicy okrążyli go całkowicie. Gdy to zrobili, zaczął obracać się w miejscu, próbując obserwować wszystkich członków otaczającego go pierścienia. Nie udałoby mu się to nawet, gdyby miał oczy dookoła głowy, ponieważ zasłonięty był kapturem.
WWWNagle na zakapturzonego zaszarżował któryś z wrogów. Bez ostrzeżenia, cicho i szybko. Niewystarczająco szybko. Ostre narzędzie rzucone z dystansu przebiło mu serce. Okoliczne trawy zostały zabarwione kolorem symbolizującym wybujały temperament i impulsywność uśmierconego. Czerwienią. Jego oszczep wypadł mu z rąk czy raczej łap. Gobliny teraz już nie ważyły się zaatakować, obserwowały tylko. Tajemnicza postać miała na sobie długi, czarny płaszcz i kaptur, przez co niemożliwe było określenie jej rasy, płci i wyglądu. Spod kaptura wysypywały się kosmyki czarnych włosów. Przepasana była brązową szarfą. Potrzeba było wprawnego oka, aby zauważyć trzy niewielkie obiekty na jej piersi. Takie oczy mieli zielonoskórzy. Obiektami były miniaturowe skórzane pochwy, pierwotnie mieszczące trzy noże, teraz jednak pozostające puste. Z tego wynikało, iż zakapturzony jest pozbawiony oręża. Włócznia martwego zielonego leżała zbyt daleko, by czarnowłosy po nią sięgnął. Tymczasem pierścień powoli się zacieśniał.
- Hmerih garr wot! - pisnął jeden z dziwacznych stworów, wyglądający na przywódcę.
Na ten sygnał wszyscy ruszyli do ataku, jednak miotacz ostrzy był na to przygotowany. Wykonał gwałtowny ruch ręką w przód. Z rękawa wyskoczył sztylet ze złotą rękojeścią. Odziany w płaszcz zacisnął palce na broni. Niespełna sekundę później zabójczy przedmiot, z chirurgiczną precyzją, rozciął gardło nadbiegającemu topornikowi.
WWWPomimo swej zręczności i szybkości przybysz nie miałby zbyt dużych szans na wygraną. Zmieniło to pojawienie się dwóch nowych uczestników walki. Kilkanaście ich ciosów przechyliło szale zwycięstwa na stronę nie-goblinów. Zieloni, umierając, widzieli niewysokiego, brodatego krasnoluda, szerokiego niczym beczułka i człowieka będącego jego przeciwnością. Oboje mieli na sobie skórzane stroje podróżne. Krasnolud zbrojny był w pokaźnych rozmiarów młot bojowy, natomiast jego partner wymachiwał długim, dwuręcznym mieczem. Nikt nie zdołał zadać im ciosu. Nikt nie zdołał uciec.
- Malos, Kaltar! Cieszę się, kurwa, że jednak postanowiliście mi pomóc. Trochę się spóźniliście, ale to nic. Co najwyżej te pokraki wydłubałyby mi mózg! Malos, wiem, że oni wszyscy przewyższają cię wzrostem, ale...
- Taa... Już mieliśmy cię olać i wrócić do lasu po konie, ale przypomniałem se twój naszyjnik z drogocennych kamieni i inszego gówna. Szkoda, by wisiorek z diamentów wpadł w łapska goblinów. Niestety, jestem odrobinę za wcześnie - odrzekł brodacz, który musiał być wcześniej wspomnianym Malosem.
- Pieprzony karzełek.
- Jebany królik.
- Zamknijcie się! - wrzasnął dotychczas milczący Kaltar.
Nożownik prychnął i zrzucił kaptur. Pod nim było coś, co do pewnego stopnia tłumaczy ostatnie zajście. Były to szpiczaste uszy.
- Feemaren, zwlekaliśmy, bo wytrzymałeś dłużej niż myślałem - kontynuował jedyny w okolicy człowiek. - Wkroczyliśmy wtedy, gdy przestałeś sobie radzić. Wystarczy ci takie wyjaśnienie?
- Ujdzie.
Kaltar już otwierał usta, by coś dodać, gdy piędź od jego nosa świsnęła strzała. Cała trójka rzuciła się na trawę.
WWWNie dalej niż w odległości dwudziestu kroków w stronę skupiska szałasów, stała kolejna goblińska grupa, było ich zaledwie kilku. Jednak można by wywnioskować, że zamiast broni białej dzierżyli łuki, co czyniło z nich niebezpiecznych przeciwników. Deszcz drewnianych pocisków ze stalowymi grotami przelatywał nad głowami przybyszów, lecz nie trafiał ich. Między strzelającymi a celami takowych było bowiem niewielkie wzniesienie, wzgórek zasłaniający całkowicie leżące postacie. Jedna ze strzał wypuszczanych na ślepo dosięgnęła Malosa, a dokładnie jego ramię. Wprawdzie ledwo je drasnęła i nie wbiła się, ale krwawe ślady i tak nie omieszkały pojawić się na skórzanej, wytartej kurtce.
- Zaraza! Gdzie masz swoje noże!? - krzyknął krasnolud.
- Nie wiem! Leżą gdzieś wśród trupów!
- Cholerne elfy! Nigdy nie można na was liczyć!
Malos zerwał się z gleby i pognał na strzelców tak szybko, na ile pozwalały mu krótkie nogi. Nie zważał na krew sączącą się z dopiero co zadanej rany. Nie zważał na kompanów biegnących krok za nim. Nie zważał na to, czy chcą go wesprzeć, czy może raczej powstrzymać. Obchodziło go jedynie trzech łuczników próbujących zasypać go strzałami kiepskiej jakości i zielonoskóry z puginałem w śmiesznej pozycji szermierskiej, podpatrzonej prawdopodobnie u prawowitego właściciela broni. Właściwie było tam tylko dwóch łuczników, choć poprzednio doliczył się trzech. Zdziwiło go to. Nie był to dobry moment do rozmyślań. Właśnie pokonywał ostatni bastion dzielący go od wroga. Przeskakując pagórek myślał tylko o walce. Wystarczyłoby doskoczyć do przeciwników i zgnieść ich jednym machnięciem. Chciał im spojrzeć w oczy. Nie było mu to pisane. Nie było, gdyż wszyscy napastnicy leżeli martwi.
WWWNad szczątkami stały dwie persony, jedna z nich była kobietą. Ta druga uśmiechnęła się, prezentując braki w uzębieniu.
- Widzę że jesteśmy w samą porę! Kto by pomyślał, że awanturnik, weteran i skrytobójca zagną się na takim plugastwie.
- Żartujesz? Myślisz, że nie dałbym sobie rady? Nie mam na imię Feemaren! - kąśliwie rzucił Malos.
- Zamknij pysk, przykurczu!
- Te debile znowu zaczynają - podsumował Kaltar. - Macie szczęście, że się rozdzieliliśmy. Ja musiałem tego słuchać cały czas.
- To oni mają szczęście. Milcząca Tiva by ich zajebała.
Kobieta zwana Milczącą Tivą ostentacyjnie rozpoczęła czyszczenie umazanego posoką bicza.
- Ciekawe coście robili tyle czasu sami w lesie... - Elf znalazł sobie nowy temat. - Co się tak patrzysz Dylan, ja coś o tym wiem. Mech, drzewa, ptaszki, idealne miejsce na igraszki...
Cała grupa, włącznie z Dylanem przezornie odsunęła się od Feema i Milczącej. Tiva spojrzała w oczy nożownikowi. Bardzo powoli. Było to spojrzenie, od którego nawet zabójca taki jak Feemaren zachwiał się na nogach. W jej oczach było coś, co przestraszyłoby demony z Otchłani.
- Jeszcze jedna taka uwaga, a wyrwę ci ten kurewski język i wsadzę do dupy.
Elf słyszał już większe groźby, ale nie takie. To za sprawą tonu głosu. Taki zrównoważony, taki stonowany, miły wręcz. Kryła się w nim jednak jadowita nutka. Jad mógł wypalić uszy słuchaczowi.
WWWNastroje do żartów nieco przygasły, więc zaczęła wywiązywać się poważna rozmowa.
- Mówisz, że poradzilibyście sobie sami?
- Dylan, to tylko kilka goblinów - odpowiedział Kaltar.
- Tutaj tak, ale na przeciwległym skraju polany, za szałasami było ich ze dwa razy więcej. Odciągnąłem ich od legowisk, a tych, co zostali na warcie wyeliminowałem razem z Tivą. Przeszliśmy przez osadę i natrafiliśmy na was. Spostrzegłem kilka takich, co uciekało. Tchórzliwe ścierwa.
- Co to cholerstwo jęło tu robić? - włączył się brodacz, gapiąc się na pobojowisko. - Ich miejsce jest za Górami Dzikimi, w Niezbadanej Puszczy.
- Albo za Puszczą, w Weiro. Tam gobliny żyją w miastach, uwierzycie? Mają swoje domy, warsztaty, piekarnie, sklepy...
- Nasłuchałeś się bzdur, Dylan. W Weiro gobliny służą orkom i całej reszcie zielonych - wyjaśnił Kal.
- Jestem traperem, niejedno zwiedziłem i usłyszałem. Znam się na sojologii zielonoskórych!
- Socjologii.
- Co, kurwa? Zresztą nieważne. Przez to pieprzenie od rzeczy zapomniałem o najważniejszym. Musimy splądrować i spalić osadę.
- Eee, po chuj? Że splądrować to wiadomo, ale spalić? Strata czasu. - Zdziwił się krasnolud.
- No właśnie, a w ogóle nie ty tu jesteś od wydawania poleceń, zaraza! - zakrzyknął człowiek jako jedyny noszący miecz.
- Jak spalimy siedzibę pokrak, nie będą miały po co wracać i nie będą nam przeszkadzać tam, gdzie chce was zaprowadzić.
- Czyli coś znalazłeś! - Ucieszył się Feemaren. - Myślałem, że poszukiwania były bezowocne, nie licząc tej bazy zielonych.
- Gobliny na pewno mają w chatach trochę pochowanych kosztowności. Warto by to sprawdzić. Dylan, Feem, zajmiecie się tym. Malos, przygotuj ogień. Ja i Tiva pójdziemy po wierzchowce.



***



WWWTętent kopyt zakłócał spokój lasu. Osiem rumaków kłusem biegło po leśnej ścieżce, wydeptanej przez dzikie zwierzęta. Pnie i gałęzie drzew uniemożliwiały szybsze poruszanie się. Pięć wałachów miało na grzbiecie siodło, a na nim jeźdźca. Reszta to konie juczne. Toboły, którymi były obwieszone, w większości pozostawały puste.
WWWWszyscy zajmowali się czymś jeszcze poza jazdą. Milcząca Tiva milczała. Elf i krasnolud prowadzili "miłą pogawędkę". Kaltar ostrzył miecz, sterując konia jedynie biodrami. Dylan wygłaszał swoje tezy na temat topografii terenu i o zwierzętach zamieszkujących go. Konie rżały i odpędzały ogonami złośliwe muchy. Ścieszka zwierząt zamieniła się w prawdziwą drogę. Dawniej w okolicy musiała być jakaś osada, teraz już zapewne opuszczona.
WWWKaltar był dobrze zbudowanym, choć szczupłym blondynem około czterdziestki. Miał blizny na całym ciele. To pamiątki z przeszłości. Przeszłości, o której chciałby zapomnieć. Niegdyś był żołnierzem, jednym ze Srebrnych Braci. Należał do elity ciężkiej jazdy, najsłynniejszej jednostki wojskowej całego Kirrasz, a w dodatku był oficerem. Miał żonę i syna. Brał udział w odbijaniu miasta górniczego Gemilor. Z racji tego, iż leżało ono pomiędzy szczytami Łańcucha Kilofów, od wschodu trudno było się do niego dostać. Dziesięciotysięczna armia musiała przedrzeć się przez góry właśnie od tej strony. Jedna piąta zginęła, drugie tyle zostało rannych, a pozostali zmęczeni i głodni, choć nie stoczyli nawet potyczki. Prawdziwe piekło rozpoczęło się, gdy stanęli pod murami miasta. Trzy tysiące konnych Braci i nieco więcej piechurów zwanych Vesarami przeciwko kilkunastotysięcznemu tłumowi buntowników, świetnie uzbrojonych dzięki kuźniom funkcjonującym w mieście. Posiłki nie nadchodziły. Na domiar złego wśród żołnierzy szerzyła się dziwna choroba. W drugim tygodniu oblężenia buntownicy podjęli radykalne kroki. Postawili ultimatum: "Dopóki wojsko nie wycofa się, dopóty mieszkańcy miasta będą mordowani." Dowódca miał rozkaz nie opuszczania posterunku za wszelką cenę, a atak byłby samobójstwem.
WWWNastępnego dnia rozpoczęła się kaźń. Buntownicy rozpalili wielki stos przed Bramą Główną. Związanych mieszczan oddawano na pastwę płomieni, chcąc "Oczyścić ich dusze ogniem", jak później mawiano. Swąd palonego mięsa czuli nawet żołdacy, ustawieni milę od miasta. Kaltar nie wytrzymał tego. Wraz ze swym trzystu osobowym oddziałem pogalopował na wroga. Bracia zostali zmiażdżeni, ale on sam cudem uszedł z życiem i wycofał się wraz z garstką ocalałych. Trafił do aresztu wojskowego.
WWWDwa miesiące później, po zdobyciu miasta i powrocie zdziesiątkowanej armii rozpoczęły się sądy nad jego głową. Dowództwo chciało go ściąć, lecz skórę ocaliła mu rekomendacja pewnego hrabiego, Utera z Migal, oficera dziewiątego stopnia. Kaltar został pozbawiony rangi i wszelkich przywilejów. Jego miecz został rytualnie złamany, by przypieczętować ceremonię wygnania z Bractwa. Jego nazwisko zostało zapomniane. Rodzina nie chciała go znać.
WWWPo tym wydarzeniu zmienił się. Został najemnym zbirem. Za pieniądze imał się każdej pracy. Niebawem poznał Malosa.
WWWMalos jest osobą prostą, więc jego historia też jest prosta. Jego ojciec był górnikiem. On sam także zajął się wydobyciem złóż. Pracował w jednej ze średnio wydajnych kopalni w kirraszyjskiej kolonii na Wyspie Trugadurfa. W wolnym czasie przepijał pieniądze w karczmie i prał się po pyskach z podzielającymi jego upodobania. Raz trafił na niewłaściwego człowieka. Owy człek należał do rodu szlacheckiego, mającego w garści nie tylko część wyspy skolonizowaną przez Królestwo Kirrasz, ale także kolonie dwóch pozostałych mocarstw. Po kilku pieprznięciach w twarz szlachetnie urodzony już nie wstał. Nim krasnolud zorientował się, kim słabeusz jest, już miał na karku morderców. Czym prędzej musiał wynosić się z wyspy. Dziesięć lat spędził jako awanturnik i poszukiwacz przygód, krążący po kontynencie, aż w końcu natrafił na Kaltara. Oboje zmierzali w tym samym kierunku, więc siłą rzeczy zostali towarzyszami podróży. Niedługo potem zaczęli wędrować razem.
WWWRozgadany, wesoły elf pośród żywej przyrody sprawia przyjazne wrażenie. Co innego ze sztyletem w dłoni i kapturze na głowie, w mrocznym, miejskim zaułku. Jako skrytobójca, Feemaren cieszył się reputacją profesjonalisty. Nic tedy dziwnego, że został przyjęty do Gildii. Organizacja ta zapewniała bezpieczeństwo, ale i wymagała całkowitego posłuszeństwa. Elf działał w mieście Ladora, stolicy księstwa o tej samej nazwie. Szybko zdobył zaufanie przełożonych. Zaczęto zlecać mu poważne misje. Jednej z takowych Feemaren nie chciał wykonać. Oczywiście nie odmówił jawnie wykonania zadania. Dzięki kontaktom zmył się z Ladory z prędkością błyskawicy. Gildia mu nie odpuściła. Byli koledzy po fachu ścigali go długo. Przez rok czuł się jak szczuty psami jeleń. Gonili by go aż do śmierci, gdyby nie pewien podstęp. Przyjaciel elfa, zaznajomiony ze sztuką magiczną, stworzył sobowtóra skrytobójcy, na palec nałożyli mu sygnet z białego złota, znak cechowy Gildii. Twór magii był słaby, w każdej chwili mógł się rozpłynąć, pomimo tego, jakimś cudem Tropiciele nie zauważyli niczego szczególnego. Zarżnęli klona i zabrali mu platynowy krążek, jako dowód pozbycia się celu.
WWWFeemaren wiedział, że macki organizacji zabójców sięgają daleko, że oplatają wiele ważnych osobistości w księstwie Ladora, acz nie tylko tam. Wolał nie rzucać się w oczy, szczególnie biorąc pod uwagę pozbawienie jego osoby ochrony przed każącą ręką "sprawiedliwości". Po prostu mógłby popaść w otwarty konflikt z prawem. Gdy spotkał duet najemników, uznał ich za znakomitą kompanię. W tych niełatwych czasach rywalizacji królestw, rebelii, szerzącego się bandytyzmu nikt nie interesował się wędrownymi wojownikami. Zaciężna grupa powiększyła się o jedną osobę.
WWWWydawać by się mogło, iż "nie przepadali za sobą", to za słabe stwierdzenie w odniesieniu do elfa i krasnoluda. To nie do końca prawda. Bluzgali na siebie raczej z poczucia "rasowego obowiązku" , niźli z czystej nienawiści. W sumie nawet się lubili, choć jasnym jak słońce jest, że ani jeden, ani drugi się do tego nie przyzna.
WWWNie zważając na dziwne stosunki pomiędzy swymi członkami, drużyna działała nadal, stała się popularna dzięki swej skuteczności. Narobiwszy sobie wrogów w Kirrasz i we Wschodnich Księstwach postanowili na jakiś czas udać się na Wyspy Seo. Jakiś tamtejszy możny wynajął ich do pozbycia się kilkuosobowej bandy grasującej na jego terenach. Pech chciał, że jego tereny to kilka wiosek zagubionych wśród bagien. Malos, Feem i Kaltar błądzili po moczarach i gdyby nie nieoczekiwana pomoc nie wydostaliby się. Ratunek nadszedł pod postacią niemłodego mężczyzny, myśliwego i trapera o imieniu Dylan. Za opłatą zgodził się przeprowadzić ich przez moczary do ziem możnego i z powrotem. Po wykonaniu aż nazbyt łatwego zadania, przewodnik już miał opuścić pozostałych, lecz powstrzymała go Straż, która z powodzeniem urządziła na niego obławę. Przy okazji pojmała także najemniczą kompanię. Pierwszej nocy w obozie żołnierzy, Dylan wyznał towarzyszą niedoli swe winy, za które prawdopodobnie zawiśnie wraz z nimi.
WWWMówił o życiu na bagnach. O jego wsi i o biedzie nękającej ją. O tym, jak chcąc dorobić postanowił przemycać nielegalną broń. Niestety od razu został złapany, a pechowo dla niego, w okolicy szerzyła się fala podobnych występków, więc został uznany za winnego wszystkich z nich. Zwiał, ale to niewiele dało. Spalili jego wioskę, gdy jeden wieśniak okłamał Strażników co do kryjówki Dylana, tylko po to, by dostać kilka złotych gryfów nagrody. Postępując według przysłowia: "najciemniej jest podle kagankiem", ścigany ukrył się na rodzimym grzęzawisku, tylko głębiej. Nie wyściubiał nosa z moczarów poza świadczeniem usług przewodnika, ale tego dokonywał bardzo rzadko. Niefortunnie zrobił to właśnie wtedy, gdy żołnierze przypadkiem dowiedzieli się czegoś o jego obecnej lokalizacji i postanowili raz na zawsze pozbyć się przemytnika.
WWWKaltar, jako człowiek czynu, powtórzył wyczyn trapera, czyli krótko mówiąc, spieprzył z obozu wraz ze swymi starymi kompanami i jednym nowym. Nie obyło się bez ran. Kolekcja blizn weterana poszerzyła się nieco, a myśliwy stracił trzy palce prawej ręki. Od tego czasu nie może używać łuku, nad czym wciąż ubolewa. Zastąpił go jednoręcznym buzdyganem. Dylan wyznał grupie dozgonną wdzięczność, używając zbyt wielkich słów, przez co zrugali go za pompatyzm i wyśmiali. Swą przemowę poparł uczynkiem, dołączając do drużyny. Nie za bardzo do niej pasował, niemniej jednak był pożyteczny, szczególnie teraz, gdy przedzierali się przez Południowe Lasy. A jeśli mowa o teraźniejszości, jeźdźcy mijali kilka rozwalonych chat. Nikt nawet nie zatrzymał się, by je przeszukać. Na pierwszy rzut oka widać było, że wielu ich wyprzedziło.
WWWZ Tivą wiązały się same sekrety. Były kawalerzysta i reszta spotkali ją trzy lata temu, w zwyczajnych okolicznościach. Nie powiedziała o sobie nic. Dzięki niej najemni wojownicy przekwalifikowali się. Zaczęli parać się najbardziej plugawym zawodem świata - rozkradaniem bogactw. Dzięki wskazówkom Milczącej, grabieżcy obłowili się w rok bardziej, niż przez cały czas najemnictwa. Posiadała ona umiejętność odnajdywania dochodowych celów dla grupy. Było to związane z amuletem, który nosiła na szyi. Nieraz migotał złotym blaskiem. Czarodziejski naszyjnik wskazujący drogę ku miejscom do złupienia, brzmi to trochę niewiarygodnie, ale mężczyźni niczemu się nie dziwili. Talizman to nie jedyna magiczna zabawka będąca w posiadaniu Tivy. Miała też dziwny batog, co odprawił w zaświaty trochę duszyczek. W walce płonął żywym ogniem. Rabusie nie odważyli się o nic pytać. Ta drobna, małomówna przedstawicielka płci pięknej wzbudzała w nich lęk.
WWWWreszcie przed oczyma drużyny pojawił się cel ich podróży.



***



- To strażnica. A dokładnie to była strażnica - Zauważył oczywiste Kaltar. W końcu czymże mogła by być masywna, wysoka wieża zagubiona pośrodku wielkiego lasu?
- Krasnoludzka robota - rzekł Malos, przyglądając się blankom na płaskim zwieńczeniu baszty. - Solidna, kamienna budowla. Ale te domki i murki zdecydowanie ludzkie, ceglane. Pewno ledwo wytrzymały to coś, co tutaj rozrabiało.
WWWOwy rozrabiaka miał po swej stronie żywioł płomieni. Obaczając kompleks obronny trudno było znaleźć nie poczerniałe ani nie nadpalone miejsce, nie wspominając o drewnianych dobudówkach, z których pozostały już tylko kupki popiołu. W nieco lepszym stanie znajdował się ostrokół otaczający całą placówkę, niektórych jego fragmentów nawet doszczętnie nie spalono. Los, zgodnie ze słowami krasnoluda, nie oszczędził także ceglanych domów, porozstawianych tu i ówdzie. Nie najgorzej trzymało się jedynie serce twierdzy, czyli okrągła wieża. W gruncie rzeczy, z placówki ostały się jedynie zgliszcza.
- Wypatrzyłem ją ze skały - pochwalił się Dylan. - Co tu się wydarzyło?
- Najazd albo zabawa pochodnią. Licho wie - odparł dowódca grupy.
- Ja myślę... - zaczął Feemaren tonem znawcy. - Myślę, że to jakiś popaprany mag. I to nie pierwszy lepszy. Załoga takiej strażnicy to co najmniej siedemdziesięciu chłopa.
- Jak chcecie kombinować, to chociaż od początku. Po pierwsze, po cholerę tu strażnica? - powiedziała Tiva nieco zmienionym głosem.
- Fakt. W okolicy nie ma żadnego traktu. To najdziksza część Południowych Lasów - wysunął twierdzenie traper.
- Oficjalnie nie ma. Tak naprawdę przebiega ich tu kilka, ale to zbójeckie szlaki. Niegdyś tępiłem zbirów na tych ziemiach, a teraz jestem jednym z nich. - Skrzywił się, jakby wspomnienie przeszłości sprawiło mu ból. - No i jeszcze te gobliny.
- Konkretów nie poznamy, póki nie wejdziemy. - Usłuchawszy Malosa, wszyscy ruszyli na pogorzelisko, pierwiej uwiązując konie do pobliskich drzew. Przestępowali zwęglone ciała, niektóre usmażone w zbrojach. Na pozostałościach z ich obliczy malowało się przerażenie. Ale grabieżcy nie patrzyli się na twarze. Woleli przeszukiwać ceglaki. Jeden z nich był zbrojownią. Gizarmy, miecze, berdysze i tarcze zamieniły się w bezkształtną, drewniano-metalową masę. Po dłuższej chwili spoglądania w dziwaczne ciasto widziało się też ludzi. W tym budynku musiały trwać zacięte walki. Wśród murowańców był także prawie nienaruszony spichlerz, ale ze spleśniałą żywnością, coś w rodzaju warsztatu, także jakoś się trzymającego i oczywiście cała masa kompletnych ruin. W końcu Kaltar stwierdził, że najważniejsze jest zbadanie baszty, więc grabieżcy pomaszerowali w stronę wejścia do donżonu. Nie można było otworzyć drzwi, ponieważ coś blokowało je od wewnątrz. Drużyna obeszła wieżę w poszukiwaniu innej możliwości wejścia do środka.
WWWZa basztą stała druga wieża, również o kolistych kształtach. Była znacznie niższa i wątlejsza od swojej siostry, nic dziwnego, iż nikt jej nie zauważył. Dach miała strzelisty. Jedna wieżyczka niemal przylegała do murów drugiej. Były połączone mostkiem z kamienia. Ów element architektoniczny nadawał budowlom iście monumentalny wygląd.
- Widziałem mosty na dwadzieścia pertyk i to bez kolumn. Tylko krasnoludy potrafią robić coś takiego. - Wzdychał brodaty.
WWWWejście było nienaruszone. Oba skrzydła drzwi ustąpiły bez oporu. Brakowało światła, więc zapalono jedną pochodnię. Sala na parterze zdawała się trwać w tym samym stanie, co przed atakiem. Niemal słyszało się wykrzykiwane przez dowódcę rozkazy, posadzka niemal drżała od kroków żołnierzy. Niepodzielnie panował tu Ład i Porządek. Ściany ozdobione były drogocenną bronią, a nawet kilkoma obrazami. Na łupienie czas przyjść miał w przyszłości. Na razie tylko zwiedzali.
WWWPomieszczenie wyżej pełniło rolę biblioteki. Regały były zapełnione książkami, co nietrudno odgadnąć. Weteran żąchnął się.
- To strażnica! Po co jebanym, żołnierskim półmózgom księgi!? Okładają się nimi po łbach, czy co!?
Dawni najemnicy dobrze wiedzieli, że ich dowódcę, człowieka o stalowych nerwach, nie wyprowadza z równowagi byle błahostka. Musiał mieć jakieś poważne nieprzyjemności związane z książkami. Ale nikt o to nie pytał. W ich gronie prawie nikt o nic nie pytał.
WWWIzba nad biblioteką była wyjątkiem od Reguły Ładu Na Małej Wieży. Powód był prosty. Panował tam Chaos. Wszędzie walały się deski, ławki i belki. Trudno było odgadnąć pierwotną funkcję pomieszczenia, ale to tam mieściło się wyjście na mostek. Nie trwoniono czasu na dokładne przetrząsanie tego bałaganu. Skierowali się ku górze.
WWWGabinet i sypialnia. Dla jednej osoby. Zniszczona. Wszystko, co ujrzeli poprzednio było niczym w porównaniu z masakrą, jaka miała tu miejsce. Trupów było około trzydziestu. Niektóre w częściach. Niektóre z wnętrznościami na wierzchu. A wszystkie przypalone. Zaschnięta krew pokrywała prawie całą podłogę. Kaltar zaklął i niemal upuścił dzierżone łuczywo. Dylan walczył z odruchem wymiotnym. Malos cofnął się o krok. Feemaren przykucnął, aby nie upaść. Nawet Tiva odwróciła wzrok. Gdy pierwsze wrażenie minęło, grupa nieśpiesznie ruszyła w głąb zachlapanego juchą gabinetu. Tylko jedna rzecz mogła odwrócić ich uwagę od tych okropieństw. Kosztowności. Na widok złotych świeczników i naczyń krasnolud rozdziawił gębę i wytrzeszczył gały niczym stary marynarz po powrocie z morza na widok gołych cycków. Nagle wszyscy przestali zwracać uwagę na szczątki. Grupa spędziła dobrych kilka chwil na przeglądaniu zawartości szafek, skrzyń i półek pokoju. Miejsce okazało się być najbogatszym, na jakie natrafili, przeczesując placówkę. Traperowi udało się odkryć na coś specjalnego.
WWWPod jednym z ciał znajdowała się mała książeczka. Na okładce nie widniało ani jedno słowo. Większość kartek była nieczytelna. Stronice zalano zawartością żył martwych żołnierzy.
- Tu coś jest... - stwierdził Dylan, przekartkowawszy fragment lektury. - Piszą coś o niejakim Dalterze Grinno. To chyba jego wspomnienia.
- Kaltar, znasz jakiegoś Grinno?
- Zlituj się Tiva. Myślisz, że skoro byłem wojskowym, to znam każdego oficera na każdym zadupiu?
- Przecież walczyłeś w tych lasach. I nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
Tylko Milcząca miała tyle tupetu, ażeby olewać niepisane zasady, czyli, między innymi, ciągnąć za język Kaltara w sprawach wojska. Weteran był niezwykle opanowany, ale każda wzmianka o armii mogła spowodować wybuch. Mówić o tym mógł tylko on sam.
- Nie mam pojęcia, kim jest ten Grinno. Ale jak mamy czytać te wypociny, to może lepiej zejdźmy na dół - zaproponował Kaltar, rozglądając się wokół z niesmakiem.
Jak powiedział, tak zrobili. Z powrotem w sali niewiadomej roli Dylan kontynuował czytanie.
- Mam! Gobliny! Jest napisane o ich przybyciu... eee... "Zwiadowcy donoszą, iż na terenach całej doliny zielonoskórzy nasilili swoją aktywność. W szczególności dzikie gobliny rozpanoszyły się niemiłosiernie." Kurwa, dalej nieczytelne.
- Daj sobie z tym spokój. Z tych strzępków informacji niczego się nie dowiesz. - Pesymistycznie podchodził do sprawy weteran. Po chwili dodał: - Nie wiem jak wy, ale ja idę zjeść wieczerzę.
- Jak chcecie. Ja tu zostaję.
Feemaren i Tiva podreptali za Kaltarem na schody prowadzące w dół. Malos nie przyłączył się.
- Zostajesz tutaj? Kogo jak kogo, ale ciebie nie posądziłbym o rezygnację z posiłku. - Zaśmiał się elf.
- Zawsze wszelik musisz wiedzieć? Chcę skoczyć na dużą wieżę.
- Malos... - W oczach dowódcy drużyny pojawiły się dwa ogniki. - Jak zgarniesz coś dla siebie, to ci nogi z dupy powyrywam. Dzielimy się łupami po równo!
- Spokojnie.... tylko się rozejrzę.
WWWWszyscy - poza traperem - wyszli. Malos mostem, a pozostali schodami. Został tylko Dylan, ślęczący nad lekturą z pochodnią pozostawioną mu. Robił to na tyle długo, aby przez okiennicę wychodzącą na zachód zobaczyć, jak słoneczna tarcza wstydliwie usiłuje schować się za drzewami. Przebrnął przez dziesiątki stron, próbując dowiedzieć się czegoś z niekompletnych wpisów. W końcu dotarł do ciekawej notatki. Była taka z dwóch powodów. Cała karta została naderwana, jakby ktoś chciał wyjąć ją z całej książki, ale przeszkodzono by mu. Ale przede wszystkim napisana była krwią.
WWWMyśliwy zaczął czytać, doszedł do ostatniej linijki, zakończył to, co rozpoczęła osoba chcąca wyrwać kartkę i popędził po kamiennych stopniach, wiodących na niższy poziom budynku. W pośpiechu zgubił gdzieś pochodnię. Przyświecał mu jeden cel: "muszę pokazać to reszcie". To była jego ostatnia trzeźwa myśl, albowiem umysł przepełniony bólem nie potrafi trzeźwo myśleć.
Ostatnio zmieniony pn 12 maja 2014, 08:23 przez Gwynbleidd12, łącznie zmieniany 4 razy.

2
CIĄG DALSZY OPOWIADANIA

WWWBiblioteka zmieniła się. Opasłe tomiska tliły się porozrzucane. Na środku pomieszczenia leżał on. Dylan. W kałuży krwi. W przeciwieństwie do innych uśmierconych nie miał na ciele poparzeń. Zginął od regału, którym został przygnieciony. Pechowo dla niego, kilka desek ułamało się, wbiło się w tułów i kończyny górne. Śmierć nie nadeszła szybko. Traper wykrwawiał się, nie mogąc nawet drgnąć.
WWWNa twarzach Feemarena, Tivy i Kaltara walczyły ze sobą skrajne uczucia. U elfa wygrało niedowierzanie, u człowieka gniew, a kobieta... O jej twarzy trudno by cokolwiek rzec, nie znając myśli. Uczucia poczęli wyrażać słowami lub ich brakiem. Weteran darł się na całe gardło, zabójca ględził coś bez większego sensu, a Milcząca, swoim zwyczajem, nie odzywała się, ale tym razem w charakterze żałobnym.
WWW Feemaren znajdował się w stanie głębokiego szoku. Nigdy nie był świadkiem śmierci kompana. Jego dawni bracia z Gildii nie umierali. Rycerzom teoretycznie honor nie pozwala na ucieczkę z pola bitwy. Zabójcy mogli uciekać, za to ujmą dla ich dumy była śmierć. Uciekając bowiem, udowadnia się przeciwnikom swą szybkość i spryt - a zgon to oznaka słabości. Oczywiście ktoś czasem ginął, o takich szybko zapominano.
WWW Podźwignęli drewnianą konstrukcję z cielesnej powłoki towarzysza. Zapalono kaganki wiszące na ścianach. Feemaren wytrzasnął skądś kawałek płachty, by przykryć zwłoki. Nim zakryli Dylana, Kal zauważył coś w jego zaciśniętej pięści. Gdy weteran przykucnął, przymierzając się do zabrania przedmiotu, Tiva jak kot doskoczyła do trupa i wyrwała mu z ręki tajemniczą rzecz.
- Co do... - zająknął się weteran.
W tym samym czasie kobieta zajmowała się przeglądaniem skrawka papieru, ponieważ zdobycz okazała się być zaplamionym krwią, wymiętoszonym skrawkiem papieru. W dodatku zbitym w kulkę przez nadmierne ściskanie. Milcząca doprowadziła go do pierwotnego stanu. Ledwo przywarła doń wzrokiem, a już kartka nazad była kulką i tkwiła w ręce biorącej zamach. Kompani domyślili się, że zamach ma na celu pozbycie się dokumentu, poprzez wyrzucenie go przez szybę, wybitą przypuszczalnie podczas najświeższego starcia.
- Tu nie ma nic ciekawego - usprawiedliwiła się kobieta.
Najwyraźniej nie wystarczyło to Feemarenowi, bo udowodnił, że równie dobrze mógłby zarabiać na życie jako kieszonkowiec. Wydarł stronicę z chwytu osoby dotychczas posiadającej ją.
- Pojebało was!? To, że Dylan umarł nie oznacza, że możecie zachowywać się jak idioci! Nie panikujcie teraz, gdy dzieje się... - Nie uczestniczący w szarpaninie ugryzł się w język. O mało co nie zszedł na temat dziwnych zdarzeń w strażnicy. Wiedział, że są w niebezpieczeństwie i że najrozsądniej byłoby się wycofać. Wiedział też, iż nikt z drużyny, włącznie z nim samym, nie zrobi tego. Za dużo tu bogactw.
WWW Elfa bez reszty pochłonął dokument.
- Chodźcie tu... - wykrztusił.
Kaltar zbliżył się do zabójcy, natomiast Tiva nawet nie drgnęła. Mężczyźni przyjrzeli się świstkowi. Początkowo w oczy rzucił się barwnik, z jakiego utworzone były napisy. Jednakże tak elf jak i człowiek uznali, iż forma jest mniej ważna od treści, więc wreszcie postanowili to przeczytać. Problemem okazały się plamy, z jakże popularnego w twierdzy płynu, wdzierające się między wiersze i dziesiątkujące litery. Interesujący był kolor krwi. Wszystkie napisy jak i część plam były ciemne, natomiast pozostałe jaśniejszego odcienia. I wciąż wilgotne. W końcu skupiono się na wyrazach:




WWWWWWWWWWWW19 czerw...





WWWTe słowa być może są ostatnimi słowami przelanymi przeze mię na papier. Ja, Dalter Grinno, oficer stopnia szóstego, tkwię w tej cholernej wieży, zabarykadowany wraz z nielicznymi ocalałymi. Jest ich zaledwie dwudzistu ośmiu. Nie możemy się wydostać. To by była pewna śmie...








WWW WWW WWW ...ludzie, twierdzą, iż widzieli demona. Mówią, że to sam Płomienny Tancerz. Ale nie wierzę im. Widziałem go ja. Tak bezmyślna istota, niszcząca wszystko co popadnie nie mogłaby być wojownikiem Otchłani. Patrzyłem na niego tylko chwilę, gdy wycofywałem się z palisady. Był tylko on, a powszechnie wiadomo, że Tancerz pojawia się w towarzystwie pomniejszych diabłów. Ni... WWWWWW

WWW
WWW ...niem, a stajnia wybuchła. Była z cegły. Po prostu się rozpuknęła. Moc demona całkiem ją zniszczyła jak upadek kuli z katapulty. Na domia...
WWW








WWW Tu czcionka zmniejszyła się znacznie, przez co dokument stał się jeszcze trudniejszy do odczytania.







WWW WWW WWW ...Potwór może przybyć dzisiaj w nocy, jutro rano albo po południu. W każdej chwili. Właśnie wzmacniamy deski, którymi zabiliśmy drzwi. Jesteśmy w pomieszczeniu z dwoma wejściami, bo gdy demon wejdzie jednym, my uciekniemy drugim, nie mamy szans walczyć. Zapomniałem napisać, że pisze to krwią poległego chwalebnie żołda...








WWW WWW ...taj umieszczam znak, jaki miał na piersi demon...
WWW







WWW W rogu kartki widniał symbol. Pięcioramienna gwiazda, różniąca się nieco od innych gwiazd. Promienie wychodzące od centralnego punktu nie były trójkątne, tylko prostokątne. Resztę karty zajmował krwistoczerwony kleks.
WWW Mężczyznom symbol był znajomy. Widywali go od trzech lat. Aby ujrzeć go znów, wystarczyło obrócić głowy. Za ich plecami stała Tiva, od jakiegoś czasu czytająca przez ramię notatki oficera. Wzrok Feemarena i Kaltara ugodził w pobliże obszaru zainteresowania większości panów, ale jednak nie w niego samego. Dokładnie chodziło o złotą błyskotkę, zawieszoną tuż nad rozcięciem kaftana Milczącej. Rycina na papierze, była, nie zważywszy na kilka uchybień wynikających z braku zdolności artystycznych autora, identyczna do amuletu.
- Nie gapić mi się na cycki!
- Zauważyłaś coś ciekawego na tym papierze?
- Już mówiłam: nie. Skoro masz takie uszy, to powinieneś słyszeć.
- Ty i ta twoja złośliwość. Ale wracając do tematu, ja zauważyłem. - Elf zaszeleścił stronicą. - Nic ci ten znaczek nie przypomina?
- Gwiazdosłońce irimskie. Popularna pierdółka wśród ludów Południa. Ostatnio także tutaj, jak widać.
- To wcale nie jest popularne.
- Skąd takie śmiałe stwierdzenie?
- Chociażby stąd, że nigdy nie widziałem żadnego gwiazdosłońca, poza tym na twojej szyi i tym tutaj. Wnioskując, nie mówisz wszystkiego.
- Coś mi się wydaje, że ktoś ma za długi ozór. I nie tylko ozór.
- To ma być komplement?
- Mówiłam o uszach, matołku.
- Tiva, o co do diabła chodzi z tym talizmanem!? - Podczas gdy Feemaren wypytywał Milczącą, Kaltar stał z boku i nie wtrącał się.
Kobieta westchnęła. Mięśnie jej twarz zacisnęły się.
- Nie mam nic wspólnego z żadnym demonem, a podobieństwo rysunku z moim naszyjnikiem jest zupełnie przypadkowe. Wierzycie mi?
W pomieszczeniu rozległo się słowo potężniejsze od innych, mocą przewyższające wszelkie groźby i złorzeczeństwa, słowo rozwścieczające władców i bogów, wypowiedziane jednocześnie przez dwie osoby.
- Nie.
Milcząca uśmiechnęła się ponuro.
- Nie wierzycie mi. I macie słuszność. Chcecie prawdy, proszę bardzo.
WWW Tiva oparła się plecami o ścianę. Nie sprawiała wrażenia zakłopotanej. Splotła ramiona na piersiach. Zaczerpnęła tchu.
- Na pewno słyszeliście o złotych rybkach spełniających życzenia, o dziadku rozdającym zimą prezenty... Co się tak patrzysz, elfie? Gadam jak bajarz na jarmarku, wiem. Chodzi mi o to, że każdy zna historyjki o Sługach, istotach poddanych ludziom. Gówno prawda, myślicie sobie, bajeczki, jakimi raczy się grzeczne dzieci, gdy szkoda kasy na słodycze. Wszyscy tak myślą. Ja też tak myślałam. Do czasu.
WWW Zapanowała cisza.
- Miałam chyba siedemnaście lat, nie pamiętam. Żyłam w małym miasteczku. Często chodziłam na targ. Wszyscy wtedy interesowali się Południowym Lądem, to i popyt był na towary stamtąd.
Na targowisku było kilka stoisk, popularnych wśród takich dziewczyn jak ja. Handlowano tam tanimi śmieciami, ale pochodzącymi z półpustyń i równin Południa, a takie chętnie kupowano. U pewnego sędziwego kupca z egzotyczną biżuterią zauważyłam istny skarb, tak, zgadliście, to, co teraz dynda mi na szyi. Zapłaciłam krocie, ale opłacało się. Gdy zakładałam to, przypadkiem tknęłam jakiś wyrzeźbiony symbol, patrzę, a tu: jeb! Coś wybucha, coś się zapala, przechodnie uciekają. Zakopciło się, nic nie widać. Stoję jak wryta, w końcu dym się rozwiewa, a przede mną demon... Unosi się nad ziemią, płoną mu oczy, wielki na jakieś trzy sążnie, i jeszcze rzecze do mnie: "Czego sobie życzysz, pani?" Chyba się sami domyślicie, że zemdlałam.
WWW Zamilkła, przyjrzała się człowiekowi i elfowi, chcąc dostrzec, jakie wrażenie zrobiła na nich opowieść.
- Pierwsze co pamiętam, to jak zorientowałam się, że leżę na posłaniu. Drugie, to widok mojego ojca stojącego nade mną. Później już nie liczyłam, za wiele tych spostrzeżeń było. Naszyjnik ciągle miałam przy sobie. A, musicie wiedzieć coś jeszcze. Ojciec był bogaty, wszyscy go lubili, więc musiał znaleźć się ktoś, kto uratowałby mnie z pożaru na targowisku. Dzięki temu wciąż żyję. Nie będę przynudzać, przejdźmy do momentu, gdy chciałam wezwać Istotę ponownie. Wybrałam się na łąkę. Zrobiłam to samo, co poprzednio, założyłam, potarłam. Ognisty duch znów wyskoczył, tym razem, że tak powiem, mniej widowiskowo. Nie bałam się go już tak bardzo. Pomówiliśmy trochę. Powiedział, że jest ifrytem, że służy temu, kto go uwolni. Tyle, iż nie spełniał trzech życzeń, tylko ich nieskończoną liczbę. Ale ifryt nie mógł spełnić wszystkiego, czego sobie zażyczę. Wszak nikt nie jest wszechmogący.
WWW Znów przerwa. Odpoczywała przed wyrzuceniem z siebie kolejnej porcji słów. Nie była do tego przyzwyczajona.
- Później opuściłam dom rodzinny. Trochę podróżowałam. Pewnego dnia spotkałam jakiegoś wielkiego pana, z całym orszakiem i niewolnicą. Trochę się rzucała i właściciel lał ją batem. Wkurwiłam się. Wypuściłam demona, gdy tylko orszak go zobaczył, od razu w długą. Orszak, nie demon. Zbliżyłam się do tego spaślaka z niewolnicą, zabrałam mu bat, ifryt rzucił na kawałek rzemienia jakieś zaklęcie, że batog zapłonął, ale się nie spalał. Chlasnęłam grubasa po gardle, dusił się i rzęził tyle czasu, ile potrzeba na ubranie się. Niewolnica poszła swoją drogą, a ja swoją. Jakiś miesiąc później zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałam. Duch zerwał się ze smyczy. Uciekł. Ale wciąż był połączony z amuletem. Czułam, w którą stronę mam podążać, żeby go odnaleźć. To właśnie próbowałam zrobić. Potem natknęłam się na was. Dalej chyba nie muszę mówić.
WWW Feemaren, zazwyczaj mówiący zbyt wiele, milczał. Kaltar trawił usłyszane informacje w ciszy. Błogi i delikatny stan, w jaki popadła trójka osób szybko zrujnowano. Dokonał tego weteran swą wypowiedzią.
- Muszę o coś zapytać. Wszystko, co robiliśmy, czyli plądrowanie grobowców, napadanie na samotnych kupców, grabienie ruin, wszystko to było przykrywką dla twojego poszukiwania jakiegoś pierdolonego dziwadła? - wypowiedział powoli, akcentując każde słowo. - Tak? Rudery, które okradaliśmy były resztkami po dziele zniszczenia, jakiego dokonał twój duszek? Zabijaliśmy ludzi, by nie przeszkadzali ci w gonitwie? Dylan leży zimny na posadzce, bo nie raczyłaś poinformować nas o obecności demona? Nie wiem kim on był dla ciebie i nie chcę wiedzieć. Powiem ci kim był dla mnie. Rodziną. Najbliższym.
- Dlaczego to powiedziałaś? Jaki masz cel?
- Jak możesz tego nie rozumieć, Feemaren? Mówi nam to, bo nie ma innego wyjścia. Potrzebuje naszej pomocy w walce z tym przeklętym czartem. Niby po co dołączyła do nas wtedy, trzy lata temu? Wolałaby to rozegrać inaczej, ale teraz, gdy nabraliśmy podejrzeń musiała wszystko wyznać. W innym razie wynieślibyśmy się stąd, a ona, jak wspominałem wcześniej, nie poradziłaby sobie. Chciała dać nam do zrozumienia, że ma jakiegoś asa w rękawie, dzięki któremu mamy szanse w walce z Istotą. Przez tego asa, my też potrzebujemy jej pomocy. Dobrze dedukuję, Tiva?
- To zadziwiające, z jaką dokładnością można rozszyfrować człowieka.
- Powiedziałeś: "my", czyli też chcesz walczyć z demonem. Tylko po co? Co zyskasz? Nic. Jedynie stracisz życie - uznał elf.
- Wybór jest prosty: albo zatłukę ifryta, albo ją.
WWW Były wojskowy przechadzał się po pomieszczeniu. Przystanął dopiero przy wybitej okiennicy. Opadł na niski parapet, omal nie kalecząc się szkłem.
- Ustalmy jeszcze jedno. Gdy zabijemy Istotę, odejdziesz i nigdy więcej nie wejdziesz mi w drogę. Zgadzasz się na te warunki? Mam na myśli nic nie dające tobie zagrożenie życia, utratę kompanii, profesji i celu życiowego.
- Oczywiście. - W jej głosie nie krył się sarkazm, tyko jawnie sobie hasał. Obojętne oczy i zuchwały uśmiech wzmogły wrażenie szyderstwa. Kaltar nie przejmował się.
- A ty? Dołączysz do nas? - zwrócił się do skrytobójcy.
Feemaren po dłuższym namyśle skinął głową. Weteran dałby sobie rękę uciąć, że rozważania były na pokaz.
- Pozostaje nam tylko odnaleźć Malosa - powiedział Kaltar, wychylając się przez okno. Jak na komendę coś wybuchło, a z góry dobiegły go całkiem znajome przekleństwa i zupełnie nieznajomy, nieludzki wrzask. Musiał zadrzeć brodę, aby ujrzeć źródło odgłosów. W tym miejscu mrok zapadającego zmierzchu był przerzedzony.
- Coś mi się wydaje... że jednak nie musimy szukać.
Na płaskim, otoczonym blankami szczycie donżonu krasnolud bronił się zaciekle przed czymś, co składało się przede wszystkim z ognia.



***



WWW Naczelnik twierdzy, pan Grinno, był kiepskim strategiem, myślał sobie Kaltar. Bo gdy Dalter ulokował na czubku swego donżonu w celach obronnych beczki z olejem nie domyślił się, że ten może zostać zajęty przez płomiennego ifryta i stać się śmiertelną pułapką kilku przebywających tam osób. Niedomyślność dowódcy wiele kosztowała drużynę. Rozwidlona bariera z zapalonych beczułek podzieliła grań baszty na trzy części. W pierwszej z nich znajdował się Malos, w drugiej pozostali członkowie grupy i rozwarta pokrywa wiodąca niżej, czyli ratunek z tego piekła. W trzecim fragmencie była sterta antałów, mogących pogrążyć w pożarze całe to miejsce. Nad tym wszystkim górowała Istota spokojnie przyglądająca się rozwojowi wydarzeń. Potwór po prostu lewitował sobie nad blankami.
WWW Suchy opis Tivy dotyczący demona nie oddawał całego "uroku" tej postaci. Miałby on korpus podobny do tułowia przeciętnego, ludzkiego mężczyzny, gdyby nie nienaturalne gabaryty i szary kolor skóry. I na tym jego człowieczość się kończyła. Najdziwniejsza była twarz składająca się z dwóch żarzących się dziur w łysej głowie i bezzębnej wyrwy, której demon używał jako ust. Całe ciało okalała burza płomieni, a w miejscu, gdzie powinny być nogi kłębiła się dziwna, nie do końca materialna substancja. Podsumowując: gdyby Istota pojawiła się w jakimś zwyczajnym mieście, wzbudzałaby nieliche zainteresowanie.
WWW Krasnolud rzucał klątwy, jakie zgorszyłyby zdradzanego szewca. Na swe płonące więzienie, na towarzyszy, a przede wszystkim na oprawcę i jego mać. Gdyby jego słowa spełniły się, naruszony zostałby stan fizyczny, psychiczny i cnota demona. Malos był o krok od próby sforsowania granicy niechybnej śmierci. Pozostali czuli porażającą i beznadziejną bezsilność. W Kaltarze coś pękło. Bez żadnego ostrzeżenia runął w płomienie...
WWW ...Ogień, wszędzie królował Ogień. Kompani pozostali za plecami Kaltara. A on biegł, choć otaczał go Ogień. I Śmierć. Nie oglądał się za siebie. Wiedział, co by zobaczył. Jeźdźców strącanych z koni prosto w paszczę Ognia. On tylko biegł przed siebie. Ostrze z wygrawerowanym hasłem "Na Chwałę Srebrnych Braci" co chwilę błyskało nad głową jednego ze sprawców Ognia i Śmierci. Mieczem torował sobie drogę. Drogę do skazanych na płomienie. Stos płonął, pogrążał w Ogniu mieszkańców Gemilor, tych niepotrzebnych, starców i dzieci. Żołnierz wciąż zmierzał w kierunku gorejącej, drewnianej góry. Wydawało mu się, że nic nie jest w stanie temu przeszkodzić. Mylił się. Tuż przed stosem zebrała się formacja, z którą miałaby problem nawet szarża konnicy. Zbrojni, niczym tur, potrząsali rogami z pik i ryczeli, zapowiadając walkę. Kaltar obrzucił spojrzeniem niebo. Potężny słup dymu uderzał w błękitną przestrzeń. Nie widać słońca, pomyślał. Już nigdy go nie ujrzę.
WWWWojownik był gotowy. Był pewien swego losu i nie starał się go zmienić. Lecz wtem ze wzgórza stoczył się bojowy furgon buntowników. Rozbił się na pniach podtrzymujących olbrzymi stos od jednej strony. Pale ruszyły się o łokieć i to wystarczyło. Hałda podpalonego drewna początkowo lekko się obsunęła, a później zawaliła. Na oddziały pod nią. Cały świat Kaltara zalał Ogień, potęga niszcząca wszystko, ale oszczędzająca jego samego... Ogień, wszędzie zapanował Ogień...



***



WWWPowieki Kaltara pod wpływem wewnętrznego impulsu otwarły się nagle. Twarzą zwrócony był do ogniska. Przeturlał się w przeciwnym jemu kierunku i wstał na równe nogi, by po chwili upaść. W jego zamglonych oczach pojawiły się znajome twarze. Do uszu dudniących krwią dotarły stłumione głosy, także nieobce.
- Lo cie sło Aosem?
- Kaltar, żyjesz! A już myślałem, że się nie obudzisz! - Nadawcą tej kwestii okazała się nietypowa kompozycja elfa i zabójcy. Weteran zastanowił się nad tym.
- Co się stało z Malosem?
- Spokojnie. Leż. Masz gorączkę - tymi słowy odezwał się twardy, acz cichy kobiecy mezzosopran.
- Gadaj co się stało z Malosem, głupia dziwko!
- Skądże taka agresywna reakcja wobec mojej osoby? Objaw gorączki? Miejmy nadzieję, że przejdzie.
- Ty... - Mężczyzna spróbował stanąć, ale w połowie tej czynności sparaliżowało go skrajne wycieńczenie.
- Przyjacielu, rozumiem twoją odrazę wobec Tivy, ale ona uratowała ci życie.
- Co ty pieprzysz, leśny skurwielu?
- Wytłumaczę ci to, jak zamkniesz gębę. Od początku. Już? Dobra. Zacznę od tego, że krasnolud... Malos... - Feemaren spojrzał błagalnym tonem na Milczącą. Lecz ona ani myślała dokończyć. - Malos nie żyje. Spłonął. Beczki z olejem wybuchły. Nie zdoła... liśmy go uratować. To nie była twoja wina! Zrobiłeś wszystko, sam omal nie zginąłeś. Skoczyłeś w płomienie. Ledwo co udało nam się cię złapać. Gdy cię odciągaliśmy, byłeś nieprzytomny. Uciekliśmy w ostatniej chwili. Tuż po wydostaniu się stamtąd wszystko wybuchło. Malos nie miał szans. Ech... Co się stało z ifrytem? Nie wiem. Tamten ogień raczej szkody mu nie uczynił. W każdym razie teraz jest nieaktywny. Ale wracając do ciebie, byłeś w ciężkim stanie. Poważne poparzenia. Przytargaliśmy cię z dala od wieży. A wtedy... Nie wiem co to było. Tiva cię uleczyła. Poparzenia znikły. Gorączka spadła...
- Jak cię znam, to zaraz powiesz, że wyczarowałam cztery smoki srające ogniem! Po prostu znam parę sztuczek od Istoty. To nic takiego.
- Zaraz... Malos... magia... jestem zmęczony.
Kaltar zasnął.
WWWNie przesypała się nawet połowa piasku w klepsydrze elfa, gdy weteran znów powrócił do świadomych. Sam Feemaren gdzieś zniknął. Kaltar dopiero teraz zauważył, że jest środek nocy oraz to, że znajduje się w sporym oddaleniu od wieży, w głębokiej dziczy. Konie drużyny spokojnie skubały sobie drobną trawę ściółki leśnej.
WWWByły żołnierz zaczął zasypywać Tivę pytaniami. Bez ogródek mówił o śmierci Malosa i Dylana. Cały ładunek słabości i bólu zniknął z jego twarzy, możliwe, że i z duszy. Milcząca udzielała odpowiedzi, omieszkając przy tym faszerować je złośliwościami.
- Pamiętasz tamtą notatkę? Napisano ją dziewiętnastego czerwca. To przeszło miesiąc temu. W takim czasie ifryt zawsze zdążał zwiać. Co on tu jeszcze robi?
- Myślę, że traci siły. Uwalniając się z amuletu, pozostawił w nim cząstkę duszy. Teraz szybciej wykorzystuje swoją energię. Żeby ją zregenerować zapada w... hmm... hibernację.
- Niedźwiedziem jest, cholera? - Zdziwił się.
- To taki trans. Ostatnio troszkę przesadził w używaniu magii i odpoczywał za długo. Chociaż...
- Co?
- Chyba zrobił to specjalnie. Możliwe, że to zasadzka. On chce zdobyć talizman, odzyskać pozostawione resztki swego ducha, zwiększyć swą wewnętrzną moc! - Olśniło Milczącą.
- O czym ty mówisz?
- Szykuje się dłuższy wykład. - Tiva rozsiadła się wygodnie przy ognisku. - Widzisz, każdy, bez wyjątku, ma w sobie źródło mocy. Nawet niepiśmienny chłop. Energia wytwarzana przez te źródło zazwyczaj bywa lichym ochłapem, ale czasami w zwykłych lub wyjątkowych osobach kryje się prawdziwa potęga. Potrzeba długich i mozolnych magicznych treningów, aby nauczyć się jej wyzwalania. Gdy ktoś posiądzie już tą zdolność, może zaklęciami burzyć miasta. Oczywiście mówię teraz tylko o ludziach z wielką mocą. Ową energię nazywa się wewnętrzną.
- A Voris z Wież? On czarem rozniósł całą metropolię.
- Voris nie tylko posiadał wewnętrzną, lecz i absorbował zewnętrzną, ale o niej później. Jego wyczyny są przykładem błędu w sztuce. Zrobił to samo co nasz ifryt, przegiął, tylko na większą skalę. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że czarodziej zmarł tuż po tym gigantycznym akcie wandalizmu. Poza zniszczeniem Tronu, jego magia rozsiała spustoszenie na całym Południu. Tamtejsze pustynie nie powstały w naturalny sposób. Dość o tym. Pomówmy o zewnętrznej energii. To moc, którą można zaczerpnąć z otoczenia: wody, wiatrów, przyrody, czy nawet czyjegoś umysłu. Wielu magikom nie chce się tracić na to czasu, więc korzystają z czystej energii zaklętej w przedmiotach. Zaznaczam, że to kurewsko bogaci magowie. Nielicznych na to stać.
- Ten twój bicz jest takim przedmiotem?
- Nie. On tylko ma magiczne właściwości. Poza tym ja mam go od kilku lat, a owe przedmioty stają się bezwartościowe po kilku użyciach.
- To skąd czerpałaś moc do uzdrowienia mnie?
Skinęła głową na ognisko.
- Kaltar, zaraz zaczniesz wypytywać mnie o szczegóły, a nie ma to sensu. Gadaj o czymś innym.
- Proszę bardzo. Kolejna rzecz z notatką. Leżała w biurze, choć przecież było napisane, że żołdacy zamierzają bronić się w pomieszczeniu z porozwalanymi dechami. Ma to jakikolwiek związek z demonem?
WWW Tiva zamyśliła się.
- Chyba tak. Żołnierze chcieli uciec drugim wyjściem. Istota prawdopodobnie zastosowała ciekawy chwyt. Stworzyła iluzję samej siebie. Postawiła ją na mostku, a sama wpadła do pokoju wojaków od dołu. Oni próbują uciekać do drugiej wieży, a na przejściu czeka drugi potwór. Nie pozostaje im nic innego, jak rzucić się na schody prowadzące wyżej. Ifryt lubi używać iluzji. Robił to dość często
- On oczywiście też czerpię energie z płomieni?
- No. Szczególnie odkąd osłabł.
- Z energii ognia tworzy iluzję?
- A już myślałam, że faktycznie nie będziesz wdrażał się w szczegóły. Zacznę od tego, że nie energia ognia, a żywiołów. Dokładnie taka samą można by pozyskać z deszczu albo wichury, tyle że w innej "konsystencji". A co do twojego pytania, to używając każdego rodzaju mocy można rzucić każde zaklęcie, ale zawsze jest jakieś "ale". To samo zaklęcie będzie trochę inne zależnie od gatunku energii.
- Diabelnie to skomplikowane - podsumował z rezygnacją weteran.
- Czyli na tym kończymy to odpytywanie? - Z jej tonu aż tryskała nadzieja.
- Nasza znajomość zakończy się tej nocy. Przełam swoje nawyki i uroń parę słów o sobie.
Tiva roześmiała się.
- Nie po to przez ostatnie lata nie mówiłam o sobie nic, aby teraz, ot tak, zniszczyć swoją tajemniczość.
- To ma sens. Ale powiedz mi jeszcze jedno. Czy w czasie trwania naszej znajomości nigdy nie używałaś magii?
- Ciągle używałam, ale po kryjomu. Gdyby nie to, już byście nie żyli.
- To dla mnie zbyt wiele... - Westchnął.
- Co? To ględzenie o magii?
- To wszystko, co się dziś wydarzyło i wydarzy.
Konwersacja wyraźnie wypaliła się. Na "porozmowisku" pozostały tylko pojedyncze słówka, od czasu do czasu wplątujące się w bujność naturalnych dźwięków przyrody.
WWWTak Tiva, jak i Kaltar bezbłędnie potrafili wydedukować, czy odgłos rzekomo zwyczajny nie jest przypadkiem skutkiem ubocznym działań potencjalnego wroga. Nauczył ich tego Dylan. Biegłość w owej dziedzinie nie raz ocalała im skórę. Mniemali, że zdarzy się tak i tym razem. Trzask łamiącej się gałązki od razu rzucił się w uszy. Odruchowo złapali to, co było pod ręką i mogło posłużyć jako broń. Okazało się, że były tym kamienie.
- Bez nerwów, to tylko ja. Nie zapominajcie, że jesteśmy w głuszy. Na dziesięć mil jest tu średnio pół istoty żywej.
- Elfie, nie strasz nas. A w szczególności Tivy.
Kaltar oraz towarzyszka pozbyli się kamyków.
- Racja. Wiesz, co się stało z osobą, która ostatnia próbowała mnie przestraszyć. - Uraczyła obecnych posępnym uśmiechem.
- No, do tamtej karczmy to już cię raczej nie wpuszczą. - Odwzajemnił uśmiech Feemaren.
Weteran jako jedyny nie wyszczerzył zębów.
- Do rzeczy. Poinformowałaś swojego pacjenta o planie? - spytał elf.
- Jeszcze nie. Wprowadziłam parę zmian, więc poczekałam, abyście obaj się tu zebrali.
Słuchajcie...



***



- To tutaj. - Szept elfa odbił się echem od ścian świetlicy, która to uwolniona od zbędnych mebli czyniła najcichszy dźwięk donośnym. Elfi palec wskazywał na schody prowadzące do podziemi dużej wieży.
- Na pewno - odezwała się Tiva - jest tu bezpiecznie?
- Nigdzie nie jest bezpiecznie. Wszędzie można, na przykład, potknąć się i rozbić głowę na posadzce.
Ja tylko twierdzą, że nie ma tu ifryta.
- Po prostu chcę uniknąć przedwczesnej konfrontacji - wytłumaczyła się przed zabójcą.
WWWDwójka osób przemieszczała się z czujnością, niosąc w rękach nic innego niż opał. Dźwigali zwykłe drewno. Trzecia persona, Kaltar, chwytała kolejną zapaloną tego dnia pochodnie. Przeznaczeniem tej żagwi nie było, jak u jej podobnych, rozganianie nocnej czerni. Ciemność w tej sytuacji byłaby sprzymierzeńcem grupy. Niestety musieli z owego zrezygnować
WWW Przeszli na dół, stąpając cicho. Piwnice były opustoszałe. Posuwając się wąskimi korytarzami łupieżcy spostrzegli jedynie puste skrzynie. Gdzieniegdzie mrok przecinały wąskie stróżki światła księżyca. Brudne szyby otworów okiennych przy powale nie zdołały powstrzymać księżycowego blasku. Po niezbyt długim czasie błądzenia po tym labiryncie, udało się odnaleźć idealne miejsce. Ślepy zaułek. Brak pola do manewru tworzył świetne warunki do starcia z dużym przeciwnikiem. Drużyna szybko uwinęła się z przygotowaniem paleniska. Drwa były suche, toteż od razu zajęły się ogniem z pochodni.
- Odsuńcie się - zakomenderowała Tiva. - Powinniście... - urwała, bo zobaczyła wzrok dotychczasowego dowódcy.
Pomimo niechęci wykonano polecenie. Mężczyźni wcisnęli się w kąt. Po chwili to samo zrobiła kobieta. Stali się niewidoczni. Wyciągnęli oręż.
- Jak tam, możemy wreszcie zaczynać?
- Beztrosko do tego podchodzisz, Feem - uznała.
- Bywało się w większych opresjach. Co nie, rycerzyku? Kaltar?
Weteran nie słuchał. Skupiał się na swym dopiero co obnażonym mieczu.
- Przygotujcie się. Wzywam go.
Milcząca wypowiedziała formułkę. Trzymany przez nią talizman zapulsował wibrującą energią. Całej trójce zakręciło się w głowach. Krople potu zrosiły zimne, kamienne podłoże.
Czas ciągnął się w nieskończoność. W końcu Tiva powtórzyła czynność. Efekt był taki sam. Choć bacznie obserwowali otoczenie, niczego nie zauważyli.
- O co chodzi? Nie poczuł tego?! - wyraził obawy Kaltar.
- To nie to. On jest przecież tylko kilka pięter nad nami. Coś szykuje.
Amulet został użyty po raz trzeci. Czas płynął.
WWWNajpierw go usłyszeli. Demona nie zdradził odgłos kroków, gdyż po prostu nie posiadał nóg. Grupa pamiętała to z ostatniego spotkania z ifrytem. Istotę zdemaskował oddech. Nim zdołali kiwnąć palcem, potwór już był w zasięgu wzroku. Coś jednak było nie w porządku, ponieważ Milcząca całkowicie ignorując ustaloną strategię, wyrwała z trzewi ogniska patyk i miotła nim w nieprzyjaciela. Kawałek gałęzi przeszył na wylot pierś ifryta, pozostawiając w demonim ciele otwór wielkości pięści. Niebawem duplikat Istoty rozpłynął się w szarą mgiełkę. W kolejnej chwili, w feerii barw, rozsypała się ściana po lewej. Z kurzu wyłoniła się następna ognista bestia, z szaleństwem w oczach nacierająca na zwróconego do niej plecami Kaltara. Weteran, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni wykonał cięcie poprzez ramię demona. O dziwo, temu drugiemu nie udało się uniknąć ciosu. Co jeszcze dziwniejsze, głownia miecza rozcięła cielsko ifryta jak masło. Szczątki zamieniły się w dym.
WWW W tym samym czasie trzeci z kolei potwór znalazł się już w polu widzenia drużyny. Dla odmiany postawił na walkę dystansową. W swoich karykaturach dłoni uformował ognistą kulę. W momencie wypuszczenia jej z odległości dosięgnął go nóż skrytobójcy. Odbił się od skóry demona niby od zbroi, ale spowodował, że jego ręka omsknęła się i posłała kulę niezbyt precyzyjnie, bardziej na lewo. Prawa fizyki skazały fragment muru na przejście do historii. Loch stał się przestronniejszy.
WWW Kaltar nisko schyliwszy się przeskakiwał rumowisko. W mgnieniu oka pokonał połowę dystansu dzielącego go od ifryta. Za nim biegł Feemaren. Zwinnie ominęli ścianę energii wyrastającą przed nimi za sprawą demona. Zatrzymali się tak blisko ifryta, że aż czuli jego gorący oddech. Chcieli zyskać na czasie. Wiedzieli, iż nie zaatakuje pierwszy. Tej pół-ludzkiej istoty imała się najzwyczajniejsza w świecie obawa. Były żołnierz machnął brzeszczotem, powoli i szeroko. Cios, bez problemu odparowany, miał za zadanie odwrócić uwagę ifryta od drugiego napastnika, który to zadał kilka błyskawicznych pchnięć sztyletem, zachodząc nieprzyjaciela od boku. Ostrze zaledwie skaleczyło płonące ciało.
WWW Partnerzy wykonywali skomplikowany taniec. Ciągłe uniki, odskoki, atak tylko w sytuacjach całkowitego bezpieczeństwa. Wąski korytarz nie pozwalał demonowi na wykonywanie zbyt zamaszystych ruchów. Gdyby nie to dwójka wojowników zostałaby dwójką trupów. Swoją drogą i bez tego zbliżyli się do stanu śmierci. Uderzenie potężnej pięści odrzuciło Kaltara na dobre pięć łokci. Feemaren, choć szybszy od weterana, w pojedynkę nie miał żadnych szans. Czmychnął pośpiesznie w tył. Nadszedł czas na punkt kulminacyjny walki. Wiedział o tym Kaltar otępiały od ciosu, ale z kośćmi na swoich miejscach, ifryt przepełniony wściekłością, tracący nadzieję Feemaren, a przede wszystkim Tiva, która właśnie kończyła pobieranie energii z ognia i przygotowania do rzucenia zaklęcia. Choć te dwa procesy umknęły uwadze walczących, samo zaklęcie było jak najbardziej widoczne. Kobieta wytworzyła kilka długich iskier o barwie fioletu, które wystrzeliły ku demonowi, lecz ominęły pozostałych. Niepozorne wytwory mocy Milczącej złączywszy się utworzyły pęta, które błyskawicznie oplotły demona. Ten oczywiście nie dał się uwięzić dobrowolnie. Próbował odbić zaklęcie, ale zanim złożył dłonie było już za późno.
WWW Tiva nieśpiesznym krokiem podeszła do skrępowanego przeciwnika. Choć sznur wyglądał jakby lada moment miał się rozerwać, kobieta zachowywała się spokojnie.
- A więc historia zatoczyła koło. Jak się czujesz, bezimienna Istoto? Chyba trzeba będzie wymyślić ci jakąś nazwę, bo nuży mnie już nazywanie cię ifrytem.
WWW Nadzieje mężczyzn na usłyszenie głosu ifryta okazały się płonne. Istota szarpała się w więzach. Weteran, który stał już twardo na nogach słabym głosem zapytał się kobiety:
- Jakim cudem jeszcze żyję, co? To znów twa magia?
- Nie inaczej. Otoczyłam was ochronną aurą. Nawet tego nie zauważyliście, kretyni. Mogłabym was zabić jednym zaklęciem. A co dopiero prawdziwy czarodziej. Muszę jednak oddać wam honor, boć demona mamy już w garści. Niepotrzebnie używałam tego zaklęcia ochronnego. - Uśmiech zastąpił jej poprzednią minę. - Hej, nerwusie, czas WWW
wracać.
Amulet został przyłożony do klatki piersiowej ifryta. Ten ostatni począł przemieniać się w złocistą, bezkształtną bryłę. Gdy znalazł się w tej postaci, w mgnieniu oka został wessany przez wisiorek. Po ifrycie pozostały tylko magiczne liny i wszechobecna energia.
WWW Nadeszła ta chwila. Moment, podczas którego najwierniejsi sojusznicy zamienili się w śmiertelnych wrogów. Przewagę miała Tiva. Nie była to jednak poważna przewaga.
- A więc podaj talizman - rzekł Kaltar dla rytuału.
- Nie - odrzekła kobieta dla jasności.

WWW Wszystko rozegrało się szybko. Weteran zaatakował ją wyrafinowanym cięciem w szyję. Ognisty bicz, dobyty nie wiadomo kiedy, niczym wąż oplótł środkową część głowni miecza, nie pękając dzięki zadziwiającej wytrzymałości. Znaleźli się w kiepskiej pozycji do walki, ale Tiva, w przeciwieństwie do mężczyzny, używała w potyczce tylko jednej ręki. Pozwoliło to drugiej na wykonanie dziwnego gestu. Palce w ciekawym ułożeniu zostały skierowane ku płomieniom, które to odwzajemniły ten ruch. Odwzajemniły, czyli przechyliły się lekko w stronę kobiety. Wokół nich pojawiła się, a właściwie uwidoczniła półprzezroczysta, czerwonawa aura. Skupiła się w zwartą nić i przepłynęła wprost na rękę Tivy. Ledwo co sznur energii tknął skórę kobiety, Feemaren włączył się do starcia, ciskając małym woreczkiem w palenisko. Gdy tylko sakwa pogrążyła się w niszczycielskim żywiole, wybuchnęła chmurą pyłu całkowicie gaszącą źródło światła. Rozproszyła się też niecodzienna nitka. Arenę walk objęła niemal kompletna ciemność. Czerń byłaby nieprzenikniona, gdyby nie małe, zakratowane okienka przy sklepieniu przepuszczające nieco światła i skrzący się bat Tivy.
- Bądź rozsądna. Chcesz zginąć? - padły słowa elfa.
- Wystarczy że wykonam jeden ruch, a pojawi się tu mój mały pomocnik. Przed chwilą widzieliście go w akcji. Znacie jego możliwości.
- To się nie musi tak skończyć.
- Musi. Nasza współpraca była skazana na taki finał od samego początku. Jesteśmy bandą najgorzej dobranych osób w historii. Każdy z nas miał mnóstwo szczęścia w nieszczęściu lub na odwrót, każdy z nas przed czymś uciekał, czegoś poszukiwał. To...
Kaltar nawałem ciosów usiłował odnaleźć lukę w obronie antagonistki. Ona zaś broniła się, odparowywała wszystkie ataki. Miecz weterana, który przecinał pręty różnego typu metali, nie dawał sobie rady z zaczarowanym kańczugiem. Milcząca zwlekała z kontratakiem, bo liczyła, że agresor niebawem się zmęczy. Także z tego powodu pozwalała przyciskać się do muru. Feemaren również nawiązał bezpośrednią walkę. Natarł od flanki, z boku, uzbrojony w sztylet i ułamaną deskę. Wyrób cieśli walił gdzie popadnie, zaś kawałek stali próbował przedrzeć się przez świetną tarczę i zasłonę, jaką był niemal niezniszczalny batog w ruchu, wijący się jak człek w agonii. Można by posądzić go o niezależność od używającej. Obie bronie Feema, wybite z jego rąk, poszybowały w ku górze. W kolejności chronologicznej od chwili nabycia. Elf wyłączył się z walki.

WWW Stało się nieuchronne. Cięcia i pchnięcia Kaltara stawały się coraz wolniejsze, aż w końcu ustały zupełnie. Idąc w ślad przyjaciela, człowiek odsunął się. Tiva nie przeszła do ofensywy. Zamiast tego wolną ręką chwyciła amulet. Zgodnie z przypuszczeniami wszystkich obecnych, z naszyjnika wypłynęła złocista masa ciekło-gazowo-nieokreślona. Ukształtowała się w bryłę niezupełnie przypominającą sylwetkę ifryta. Po chwili bryła powróciła do talizmanu. Milcząca ponownie ścisnęła wisiorek. Tym razem twór był jeszcze bardziej miniaturowy i ulotny. Ten jednak nie skończył jak swój poprzednik. Tiva wzniosła oba ramiona wysoko, na jej twarzy malowało się wyraźne zdumienie i koncentracja. Świetlista forma utrzymała się.

WWW Dwa noże zabójcy równocześnie poszybowały ku Milczącej. Tym razem bat się nie sprawdził, oba ostrza trafiły w cel. Noże przebiły udo i bok. Tiva nie upadłą, nie krzyknęła, lecz utrzymała się w pionie. Upuściła zawartość dłoni, by zatamować nimi krwotok z obu ran. Niewiele czasu zajęło Kaltarowi dotarcie do niej i do ifryta. Trzema ciosami zakończył starcie. Przeciął nabierającą kształtu mgiełkę na pół. Owa znów wniknęła w talizman. Niebawem miecz zatopił się w piersi niedawnej towarzyszki posiadacza. Milcząca ostatkiem sił uniosła głowę. W jej spojrzeniu Kaltar znalazł wyrzut, złość i nienawiść. Ale było to tylko złudzenie. W jej wzroku nie tkwiły żadne emocje. Jej wzrok był martwy, zimny i pusty. Opadła bezwładne na podłożę.

WWW Trzecim trafieniem został uraczony medalik znajdujący się na kamieniach, z których utworzone było podłoże. Został przepołowiony z dokładnością wprawnego wojownika. Nie było fontanny iskier, wybuchów ni żadnych innych magicznych widowisk.
- To wystarczy?
- Wątpię. Wolę nie sprawdzać. - Kaltar przymrużył oczy.
- Powinniśmy ich pochować. Malosa, Dylana... i Tivę.
- Tak.
- I zakopać gdzieś amulet. Na wszelki wypadek.
- To też.
Weteran otworzył usta. Zaczął chrapliwie oddychać. Po chwili oddech zamienił się w rzężenie. Oparł się na rękojeści miecza.
- Kurwa! Ta su... to znaczy Tiva musiała napoić cię moją trucizną! - Feemaren starał się opanować negatywne emocje.
Rzężenie ustało, jednak na jego miejsce nie powrócił oddech.
- Spokojnie. Przecież w fiolce było tylko kilka kropli! Zaraz ci przejdzie. - Przypomniał sobie z ulgą elf. Zgodnie z tymi słowami po niedługim czasie Kaltar zwymiotował, po czym znów mógł przetwarzać powietrze.
- Cholera... Co za gówno nosisz w tych tłumokach? Ale co by nie było - żyję.
- Tiva harcowniczką była niezłą, ale miała kiepskie wyczucie czasu. Myślała, że utarczka z ifrytem zajmie nas na dłużej.
- Myliła się. Ten błąd kosztował ją życie.



***




WWW Blade promienie słońca wspięły się na poczerniałe mury ruin. Tego dnia wszystko wyglądało inaczej. Grabieżcy wiodący gromadę koni jechali, nie oglądając się za siebie. Chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Podążali naprzód, ku przyszłości. Ku tajemnicy, która już niebawem miała zostać rozwiązana.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
Wątłe ciało goblina padło bez życia. Może powodem tego było niedożywienie, może choroba, ale najbardziej prawdopodobne jest, że przyczyną śmierci był nóż ciśnięty w plecy zielonoskórego. Szkaradna głowa opadła na kamień z głuchym łupnięciem. Zwróciło to uwagę innych. Ponad tuzin pokracznych stworzeń odzianych w szmaty wypadło zza szałasów osady i pośpieszyło w miejsce zgonu towarzysza. Dzierżyli topory oraz zaostrzone kije, które ktoś obdarzony bujną wyobraźnią mógłby nazwać dzidami. Przy zwłokach nie znaleźli jednak oprawcy. W przeciągu następnych kilku chwil kolejny nóż zgładził jeszcze jednego goblina. Gdyby któryś zielony obserwował chaszcze odgradzające polanę, na której znajdowała się wioska od reszty lasu, zauważyłby, że stamtąd wyrzucone zostało ostrze. Nikt tego nie zrobił, więc zabójca nie został odkryty.

Ten fragment bardzo wiele mówi mi o tekście.
Pierwsza rzecz, która się rzuca w oczy to brak powagi. Nie chodzi o to, że tekst wydaje się być humoreską (chociaż taki się wydaje), ale o to, że opisane wydarzenia nie mają żadnego nastroju. Ot zabawna scenka. A raczej takie coś nie powinno być zabawne. Chyba, że taki był zamiar. Nie wiem co autor miał na myśli, więc pozostaje mi jedynie domyślanie się. Jednak z interpretacji wierszy byłem w szkole słaby, nigdy nie trafiałem w to co poloniści mieli na myśli.
Kwestie pogrubione powoli rozjaśniają mi kwestię tego dlaczego fantastyka określana jest literaturą niskich lotów. Takie gdybanie nad oczywistościami, które są znane narratorowi nadają opowiadaniu tonu zabawnego, ale i wprowadzają go w śmieszność.
Jestem człowiekiem hołdującym trochę innemu przekazywaniu stanu rzeczy w opowiadaniu, dlatego też ten zabieg nie przypada mi do gustu.
Trochę dziwne jest to, że pierwszy zabity goblin uderza głową o kamień na polanie. Takie lekko naciągane.
Gdy to zrobili, zaczął obracać się w miejscu, próbując obserwować wszystkich członków otaczającego go pierścienia. Nie udałoby mu się to nawet, gdyby miał oczy dookoła głowy, ponieważ zasłonięty był kapturem.
Ha, już wiem skąd ten babol się wziął. Aż dziwne, że nie trafiłem wcześniej do tego opowiadania.

Opowiadanie wpisuje się w tę część literatury, która jest okropnie sztampowa. Zastanawiam się czy to się nigdy nie skończy. Pisanie o krasnoludach, bohaterach, którzy powalają ponad tuzin wrogów nie zostawszy nawet draśniętymi.

Doradzałbym popracowanie nad narracją. Jasne przekazywanie myśli jest najlepszą metodą dotarcia do czytelnika. Tutaj autor obrał drogę pokrętną, gdybanie, a później przekazywanie faktu.
Dotykanie tematów ogranych jest niezbyt dobrym ruchem, bo powoduje lekki niesmak u czytelników. Chyba, że są nimi prawdziwi fani gatunku, oni łykną wszystko byle polane odpowiednim sosem. No ok, prawie wszyscy. Niektórzy są zbyt true.
Uważne czytanie tego, co się napisało też może się okazać pomocne, uniknie się baboli.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron