Scheda [fantasy]

1
- Wiesz jak to jest z babami - rzekł starzec siedzący w ławie obok, wyrywając mnie z zadumy.
- Ile ust, tyle powieści - odparłem i z kiepsko skrywanym zainteresowaniem rozsiadłem się wygodniej gotowy na gawędę.
W palenisku zajął się właśnie jakiś większy kawał drewna, dorzucony przez córkę karczmarza. Płomienie oświetliły dokładniej salę. Mój rozmówca konsultował właśnie swoje myśli z kuflem. Po chwili, kiedy ze smutkiem stwierdził że jego doradca wysechł otarł wąsy z piany i zagadał.
- Nie jedną babę już w życiu przyjemność poznać miałem, z niejedną też znajomość żadnej przyjemności mi nie sprawiła – na chwilę przerwał wywód, zdawał się coś wspominać - Ale zawsze, bez wyjątku i niezależnie od okoliczności kojarzyły mi się baby z rękojeścią miecza.
- Z rękojeścią? - spytałem zaskoczony.
- Ano z rękojeścią - odparł - Widzisz tamtą dziewkę? - zapytał wskazując córkę karczmarza, która akurat pochylała się nad resztkami rozbitego kufla. Nie czekając na odpowiedź kontynuował swój wywód.
- Ani ona nazbyt ozdobna, ani zbytnio praktyczna, mogła by być zatknięta u pasa jakiegoś niezbyt zamożnego jegomościa, który o "fechtunku" nie wie zbyt wiele.
Mówiąc "fechtunek" wykonał ruch, który bynajmniej szermierki nie przypominał, no chyba że uznać by to za jednoczesne, oburęczne pchnięcie dwoma rapierami.
- O, albo tamta - kontynuował wskazując na bogato odzianą szlachciankę przechadzającą się nieopodal karczmy.
- Rękojeść pokazowa - powiedział z uśmiechem na twarzy - Buja się taka u pasa, błyszczy w słońcu, połyskując kamieniami szlachetnymi powtykanymi wszędzie gdzie się da! A i czasami obok wszystkiego - wykrzyknął z zadowoleniem, zwracając tym uwagę sporej części karczmy. Kiedy już opanował śmiech kontynuował.
- Ale możesz mieć młokosie pewność, że właściciel nie dobywa jej w żadnej poważnej sprawie częściej niż ją poleruje - I znowu gest fechtunku, tym razem już jedną szpadą ale dość centralnie i zdecydowanie zbyt nisko, aby tym ciosem walkę wygrać. Po chwili konsternacji kontynuował.
- Takich rękojeści lepiej unikaj, zarówno pierwszych, jak i drugich. Głupie albo zarozumiałe babsko to żadna korzyść...
- W takim razie jaką rękojeść wybrać? - Zapytałem, jednocześnie zastanawiając się, co rękojeść u mojego pasa może mówić o mnie temu dziwnemu starcowi.
- Hmm... – zamyślił się starzec, lecz po chwili dodał z entuzjazmem - Widywałeś pewnie wojowników, których miecze dwa ostrza miały, po jednym na każdą stronę? - zapytał, po czym znów nie czekając na odpowiedź dodał.
- Kiedy kroczysz z jednym ostrzem z przodu, drugie zawsze jest za plecami, a wiadomo że nie mądrze jest mieć ostrze za plecami. To złe wyjście jest. Zawsze jednego używasz częściej. Jedno od użytku się tępi, a drugie w ten czas rdzewieje. Lepiej już chodzić bez broni, niż z tępą albo zardzewiałą. - Odchylił się na chwilę, prostując kości, jednak zaraz wrócił do standardowej, przygarbionej pozycji jakby dopiero usłyszał moje pytanie.
- Jakiego szukać? Na pewno niezbyt pięknego, przecież nie chodzi o to, żeby każdy kto widzi Twój miecz od razu chciał nim pomachać, aż w końcu którejś nocy GO nie upilnujesz i ktoś ci GO podwędzi.
Zamyślił się głęboko, cmoknął obleśnie i dodał.
Rękojeść nie powinna też jednak swoim wyglądem budzić drwin u potencjalnego wroga. Wszystko trzeba wypośrodkować.
Po chwili dodał jakby coś mu się nagle przypomniało
- Ach... Skoro o tym mowa! Koniecznie musi być dobrze wyważona! Nie ma nic gorszego niż źle wyważona broń... Widzisz, kiedy się nią zamachniesz - Powiedział z odrażającym uśmiechem - Nie powinna ciągnąć Cię za sobą, ale powinna ciąć na tyle, by zadowolić cię rezultatem.
Byłem zdumiony, nawet już nie wiedziałem kiedy starzec mówił o kobietach a kiedy wspominał zapamiętane bliznami pola bitwy. Zdawało się że i jedno i drugie darzył taką samą dozą namiętności.
- A wiesz przyjacielu co łączy wszystkie rękojeści? - Zapytał z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Teraz już chyba nie - Odparłem zdezorientowany.
- Każda w pochwie skrywa ostrze - Odparł po czym wybuchł donośnym śmiechem
***
Rozmowa mogła by trwać jeszcze godziny, gdyby nie fakt że starzec po opowiedzeniu kilku sprośnych dowcipów zwiesił głowę i nawet gwar karczmy nie dał rady zagłuszyć jego chrapania...
Niepocieszony wyczerpaniem rozmówcy rozejrzałem się po karczmie. Podzielona była na dwa pomieszczenia, pierwsze - większe jeszcze do nie dawana zapełnione ludźmi obecnie zaczynało pustoszeć. Niektórzy wyszli, inni postanowili stoczyć się pod stoły. Za szynkwasem stał stary jegomość przecierający brudny kufel za pomocą jeszcze brudniejszej szmaty. Pomieszczenie drugie było mniejsze, właściwie stał tam tylko jeden stół przy którym kilku odzianych w ciemne płaszcze postaci starało się nadać szeptanej rozmowie burzliwości. Co chwilę odrywali wzrok od towarzyszy i nerwowo rozglądali się po lokalu szukając przejawów zbytniego zainteresowania ze strony pozostałych gości. Na chwilę spotkałem się wzrokiem z jednym z konspiratorów. Nie miałem pojęcia o czym rozmawiają, lecz najwyraźniej wzbudziłem ich niepokój. Milczeli przez chwilę po czym jak na komendę wstali i wyszli. Od wypitego ze starcem piwa szumiało mi w głowie, księżyc już dawno zagościł na nocnym niebie, może już czas na wędrówkę? W przekonaniu utwardziły mnie odgłosy wymiotowania dochodzące z bliżej nieokreślonego miejsca sali. Próbowałem wstać ale zaraz usiadłem z powrotem. Ręka starca złapała mnie za nogawkę i przyciągnęła do siebie z niespodziewaną siłą.
- Eeeefrucisz? - wyrecytował.
Obawiając się kolejnej fali opowieści albo dowcipów powstrzymałem się przed odpowiedzią. Wykorzystałem to że "napastnik" chwilowo walczył z własnymi oczami które były tak rozbiegane, że zdawały się być zainteresowane wszystkim na raz i niezbyt zręcznie przerzuciłem nogę ponad ławą. Zaskoczony szarpnięciem starzec przechylił się i z łagodnością charakterystyczną dla pijanych opadł na ławę, momentalnie wracając do snu. W myślach życzyłem mu pomyślności i ruszyłem do wyjścia. Kilka kroków i znalazłem się na głównej ulicy. Zapach miasta, do którego tak przywykłem przez te wszystkie lata wydawał się obcy. Z resztą ostatnimi czasy nic nie wydawało się takie same. Moje nogi bez udziału świadomości zaczęły prowadzić mnie w stronę domu. Z któregoś z domostw wgłąb miasta dało się słyszeć burzliwą dyskusję.
- Ona jest moją żoną! Od trzydziestu cholernych lat spełniam wszystkie jej zachcianki, kupuję czego tylko zapragnie, a żeby na to zarobić haruję jak wół dzień w dzień! Jak śmiesz przychodzić tu i mówić mi że chcesz się o nią pojedynkować? - krzyczał ktoś nosowym, pełnym oburzenia głosem.
- Chcę ją tylko uszczęśliwić! - zdecydowanie młodszy właściciel głosu starał się brzmieć przekonująco, pomimo wyczuwalnego w głosie lęku. - Mogę zaoferować jej dużo więcej niż Ty! Pomyśl co jest dla NIEJ lepsze!
- Edypie, syneczku, czy Ty na prawdę tego nie widzisz? - ten sam nosowy głos stracił na mocy i brzmiał na zrezygnowany - Powinieneś sobie znaleźć jakąś dziewkę w twoim wieku, a mamusię zostaw mi albo inaczej pakuj torby!. - Dodał już bardziej stanowczo.
TORBA! Zadźwięczał w głowie mój własny głos, jak mogłem zapomnieć o tor...
W tej chwili okazało się, że nawet myśl może zawisnąć niedokończona, kiedy to mijając zaułek przerwała mi ją krótka, aczkolwiek felerna w skutkach rozmowa.
- To on?
- On.
I tak zakończył się dla mnie wieczór. Siła uderzenia momentalnie ścięła mnie z nóg a potem była już tylko ciemność....

2
nazad pisze:gwar karczmy nie dał rady zagłuszyć jego chrapania...
Niepocieszony wyczerpaniem rozmówcy rozejrzałem się po karczmie
powtórzenie
nazad pisze:W przekonaniu utwardziły mnie odgłosy wymiotowania
utwardziły? hehe:) a może utwierdziły


No kurde, dziwię się, że nikt nie chce komentować.Mam nadziejęe będą dalsze części, bo tekst mi się po prostu szalenie podoba. Narracj jest super, bez przeszkód się płynie po tekście. Po drugie uwielbiam teksty o zabawnej oprawie, a ten taki jest. Rozmowa ze pijanym starcem była po prostu super i te porównania kobiet do rękojeści mieczy. Dobre. W opisy karczmy również wplatałeś zabawne wtrącenia, co nadało tekstowi swoistej atmosfery.
No i oczywiście ten dialog Edyoa z ojcem, ni z tego ni z owego. uwielbiam takie rzeczy.
Bedą dalsze częsci, czy to tle. Bo po zakończeniu tego fragmnetu wnioskuję, że dostanę więcej. Dostane??
Pozdrawiam

3
nazad pisze:W palenisku zajął się właśnie jakiś większy kawał drewna, dorzucony przez córkę karczmarza. Płomienie oświetliły dokładniej salę. Mój rozmówca konsultował właśnie swoje myśli z kuflem.
Po chwili, kiedy ze smutkiem stwierdził że jego doradca wysechł, otarł wąsy z piany i zagadał.
nazad pisze:- Nie jedną babę już w życiu przyjemność poznać miałem, z niejedną też znajomość żadnej przyjemności mi nie sprawiła – na chwilę przerwał wywód, zdawał się coś wspominać. - Ale zawsze
nazad pisze:- Ano, z rękojeścią - odparł. - Widzisz tamtą dziewkę?
nazad pisze:zapytał, wskazując córkę karczmarza, która akurat pochylała się nad resztkami rozbitego kufla.
Przeczytałem pierwszą część. Metafora dość fajna, ale styl mi średnio podszedł. Niezbyt porwała mnie opowieść tego faceta, pomimo że sam pomysł nawet trafiony. Generalnie dużo błędów interpunkcyjnych i zły zapis dialogów. To, co wymieniłem, to część tylko, bo potem mi się odechciało.

Tekst mnie zmęczył.

4
[quote="nazad"]Nie jedną babę już w życiu przyjemność poznać miałem, z niejedną [/quote]

razem - niejedną, zresztą wiesz, bo po przecinku jest poprawnie :)
nazad pisze:zdawał się coś wspominać - Ale zawsze
po wspominać - kropka
nazad pisze:- Ano z rękojeścią - odparł - Widzisz


zdanie zawsze kończ kropką, w dialogu także! Czyli tu po odparł
nazad pisze:o to, żeby każdy kto widzi Twój miecz od razu chciał
nie piszesz listu - z małej litery.
nazad pisze:GO nie upilnujesz i ktoś ci GO podwędzi.
Mam wrażenie, że caps look zbyteczny.
nazad pisze:przy którym kilku odzianych w ciemne płaszcze postaci starało się nadać szeptanej rozmowie burzliwości.
kilka postaci
nazad pisze:- Eeeefrucisz? - wyrecytował.
Mimo, że miało być z humorem, to recytacja nijak nie kojarzy się z tą wypowiedzią.
nazad pisze:Kilka kroków i znalazłem się na głównej ulicy.
Do tej pory narracja jest prowadzona nawet chwilowo aż za barwnie, toteż to mi zabrzmiało, jakby nie chciało Ci się już wystukać pełniejszego zdania...
nazad pisze:Z któregoś z domostw wgłąb miasta dało się słyszeć burzliwą dyskusję.
wgłąb raczej się wchodzi, w głębi może coś być.
nazad pisze:Mogę zaoferować jej dużo więcej niż Ty! Pomyśl co jest dla NIEJ lepsze!
Zdecydowanie nadużywasz wielkich liter

Bardzo dużo błędów interpunkcyjnych przy dialogach. Wynika to z niewiedzy, więc przypominam, że zdania kończymy kropką. Caps look - zostaw na wyjątkowe okazje, a zaimki pisz z wielkiej litery w listach (również postach), gdy zwracasz się do kogoś bezpośrednio.

Sam tekst przyjemny, przynajmniej pierwsza jego część. Nie wiem, jak to odbiorą dziewczęta, ale każdemu chłopcu musi się spodobać. Fajnie napisana, ciekawa teoria. Potem zrobiło się nudno, ale początek mnie zachęcił, więc nie miałem oporu przed dalszą lekturą. Niestety, jak to zwykle po fragmentach, pozostał mi niedosyt i nie umiem ocenić całości. Może jednak spróbuję:
Dość sympatyczny, wesoły tekst, lecz im dalej w treść tym gorzej. Czyli na razie średnio, choć z potencjałem.

5
tym uwagę sporej części karczmy.
sporej części gości w karczmie?
- Każda w pochwie skrywa ostrze - Odparł po czym wybuchł donośnym śmiechem
zabieg z żartem dobry, ale tutaj się to logiki nie trzyma: rękojeść skrywa w pochwie ostrze? Coś tu nie gra...

Podobało mi się. Przede wszystkim narracja pcha tekst na przód i jest bardzo plastyczna, co w połączeniu z naturalnymi dialogami i retoryką starca daje ciekawy rezultat. Oczywiście, cały urok może wziąć w łeb, gdy pomyślę jak koślawo zapisałeś monologi starca - pociąłeś je na chybił trafił, zamiast połączyć. Przecinki i zapis dialogów to twoja bolączka. Zakończenie tego rozdziały POWALIŁO mnie dynamiką i zwięzłością... a teraz, idę czytać drugą część...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron