Facet w szortach

1
Dziękuję, że tutaj zaglądnąłeś, Użytkowniku.
Zanim przystąpisz do czytania, przyjmij moje życzenia: Przyjemnej lektury!

Autor




Facet w szortach
* * *
Wraz z przesileniem wiosenno letnim, czwórka nastolatków wybrała się do Endvillage.
Na miejscu rozłożyli dwa długie wełniane koce, kładąc na nich koszyczki z jedzeniem. Potężnie ugruntowana brzoza, rzucała na nich przydługi cień. Czuć było wzmagający się wiatr.
Bryan, jeden z dwójki chłopców, nazbierał sporą ilość chrustu. Ułożył go w dwóch zgrabnych kupkach, po czym jedną z nich podpalił. Pozostali przygotowali syty posiłek.
Dochodziła czwarta po południu, kiedy płomienie zajęły wschodnią część lasu. Jak się później okazało, źródłem było ognisko, rozpalone przez nastolatków. Czterdziestoletni mieszkaniec Endvillage, zeznał, że czyniąc obchód natchnął się na gruby sznur, zawieszony pomiędzy dwoma brzozami. Wspomniał o przypiętych do niego, czterech parach poprzecieranych szortów. Zapytany, dlaczego czynił obchód, opowiedział o facecie, jeżdżącym ciemnozielonym cadillakiem. Louis Downey, bo tak nazywał się ów facet, najął go jako stróża. Pytany, czego miał pilnować, milczał jak grób.
Kilka miesięcy później mieszkańca Endvillage oskarżono o morderstwo pierwszego stopnia, dokonane na czwórce nastolatków. Zakopane i zwęglone zwłoki znaleziono kilka kilometrów od granicy z Weenslet. W rok po feralnym wydarzeniu, na zatrzymanym Johnie Berley, wykonano wyrok śmierci.
* * *
Gloria piła kawę, kiedy zadzwonił telefon. Aksamitny głos Tony’ego rozszedł się po całym jej ciele.
— ...to jak? Piszesz się na to?
Kiedy zadał to pytanie, zreflektowała się, że wcale nie słuchała, o czym mówił. Wciąż na nowo przeżywała wczorajszą noc, spędzoną razem z Tonym na balkonie. Czuła gładkość jego ciała pod swoimi palcami i ciepło warg na policzkach.
— Halo… Glory, jesteś tam?
— Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. Wciąż jeszcze mam w pam…
— To jak? Jesteś za — urwał jej. Nie poczuła się przesadnie urażona. Nie potrafiła wiązać z jego głosem żadnych negatywnych uczuć. — Glory, cholera, co się dzieje?
— Oczywiście — odpowiedziała, nie wiedząc, na co tak naprawę przystaje.
Tony wyraźnie się ożywił.
– Wiedziałem… Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Glory. Przyjadę o czwartej. Do zobaczenia…
— Tony — wtrąciła, zanim zdążył odłożyć słuchawkę. — Dlaczego ciągle powtarzasz moje imię? — zapytała przygryzając końcówkę paznokcia. Na jej policzki wystąpił rumieniec.
— Nie wiem, Glory. Może dlatego, że po prostu lubię.

Kilka minut później rozłożyła niewielki bagaż. Upchała do niego kilka bluzek, dodatkową para majtek, szorty i blister tabletek antykoncepcyjnych. Glory, zwarta i gotowa, wyszła przed dom pewna, że resztę czasu spędzi w oczekiwaniu na Tony’ego. Usiadła na bujającym się krześle, przeżartym przez korniki i zamknęła oczy.
Śnił jej się niebieskooki facet, z włosami starannie zaczesanymi do tyłu. Ciągnął on długi na pół metra ślubny welon, umorusany błotem. Kiedy wspiął się na niewielkie wzgórze, zobaczyła splamiony czerwienią sznur. Mężczyzna przewiesił przez niego welon. Wyciągnął papierosa, a następnie zapalniczkę. Glory była pewna, że zacznie palić. Ten jednak rozsypał tytoń wokół welonu, znacząc okrąg. Potem, przed jej oczami mignął płomień i welon zajął się ogniem, wzbijając gęstą chmurę dymu.
Obudziło ją delikatne targanie za rękaw.
Zerwała się na równe nogi, przyjmując obronną pozycję. Tony uśmiechnął się na ten widok, a potem mocno ją przytulił. Gloria dała mu lekkiego kuksańca w bok.
— To jak, gotowa? — szepnął do ucha.
Gloria podeszła do barierki, ugięła się w pół wspierając brodę na dłoniach.
— Może zostaniemy tutaj? — zaproponowała, po czym dodała: — Zamówimy chińszczyznę, oglądniemy dobry film…
— Glory, od dawna chciałem pojechać nad to jezioro — odpowiedział. Jego twarz przybrała wyraz zniechęcenia. Podszedł do Glorii, wsunął dłonie pod przewiewną bluzkę, delikatnie gładząc jej skórę.
Wzdrygnęła się.
— Obiecuję, że nie będziesz żałować.
To wystarczyło. Poprosiła, by zabrał jej bagaż.
— Na Boga, przecież to tylko jeden wieczór. Wątpię, żebyśmy zostali tam na noc. Glory, po co…
Tym razem ona wykazała się dominacją. Przyłożyła palec do jego ust. Naznaczyła je pocałunkiem.
Tony wrzucił walizkę na tylnie siedzenie swojego pickupa.
Kiedy ruszali, zerwał się gwałtowny wiatr. Walizka zsunęła się robiąc przy tym trochę szumu.
Oboje spoglądnęli w miejsce, z którego, w ich kierunku, nadlatywało niewielkie koło samochodowe. Gloria przestraszyła się nie na żarty, zrobiła unik, chowając głowę między kolanami. Po chwili usłyszała cichy śmiech Tony’ego.
— Spokojnie, to tylko opona, pomalował czerwoną farbą. Spokojnie, Glory.
* * *
Podczas jazdy Tony uciął wszystkie sensowne i mniej sensowne rozmowy, opowieścią o morderstwie, do jakiego doszło przed laty nad jeziorem, we wschodniej części lasku.
Nie zapomniał wspomnieć o wywieszonych szortach i sznurku zbryzganym krwią. Na tę informację Gloria wzdrygnęła się, przybierając przestraszoną minę. Przypomniała sobie sen sprzed kilu godzin. Nieznajomego, który niósł upaprany błotem welon i… czerwoną farbę. To mogła być krew, pomyślała. Nie chcąc przerazić Tony’ego, wygodnie trzymającego rękę na lewarku, postanowiła zachować te wnioski dla siebie. Jakie to szczęście, że nikt nie usłyszał jej myśli.
Tony, wprawiony w niezwykły entuzjazm, powiedział:
— Zgadnij, kto z redakcji został wysłany na miejsce, kiedy wybuchł pożar?
— Nie wiem, Tony — odpowiedziała, czując jak jej głos drży. Zawahała się, będąc przekonaną, że Tony udzieli odpowiedzi, ale ten wydawał się czekać aż Gloria powie coś sensownego. Dodała: — Kto? Mów.
— Naczelny — wyraźnie się zaśmiał. — Zabawne, jak pomyślę, że był takim marnym reporterem, jak ja.
Serce Glorii nadal galopowało. Czuła krew napływającą do policzków i mózgu.
— Nie był marnym reporterem, skoro dostał te sprawę — stwierdziła, patrząc za okno. Nie chciała, by Tony dostrzegł nieschodzące z jej twarzy przygnębienie.
— Prawdę mówiąc, był zwykłą ciotą. Dopiero ten pożar, później morderstwo, go tak zmieniło. W redakcji mówią, że ten cały morderca zadzwonił do niego i prosił o spotkanie. Ale nie to w tym jest najciekawsze! — mówił z entuzjazmem młodego chłopaczka, opowiadającego osiedlowym koleżkom o pierwszym wypalonym papierosie. — Skazaniec, tuż przed wykonaniem wyroku, krzykiem dowodził swojej niewinności. Wspominał o telefonach, jakie w więzieniu, otrzymywał od prawdziwego sprawcy. Czy to nie dziwne? Właściwy zbrodniarz komunikujący się z więźniem i naczelnym?
Gloria czuła się jeszcze bardziej przerażona. Chciała skończyć tę rozmowę. Ze schowka wyciągnęła niewielką kartkę i, wysuwając główkę długopisu, zapytała:
— Chciałabym stworzyć listę zakupów. Czego potrzebujemy?
Tony spojrzał na nią z niesmakiem. Poznał, że opowiadanie dobiegło końca. Gloria nie miała ochoty wysłuchiwać tych przerażających historii.
— Porozmawiamy o tym później — uciął. — Właśnie jesteśmy na miejscu — dodał, wykonując ostry skręt kierownicą.
* * *
Na miejsce dotarli około piątej po południu. Zjedli szybki posiłek wewnątrz samochodu. Śmiecie wrzucili do ekologicznego worka, upychając go pod siedzenie.
— Idę ku jeziorku — oznajmił Tony.
Gloria puściła w jego kierunku oko.
— Dobra. A ja przypudruję nosek i zaraz do ciebie dołączę. Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzać — odpowiedziała, próbując nawiązać flirt.
— Nie przeszkadzasz mi. Później urwę się na chwilę, żeby obmyślić charakterystykę artykułu.
Bardzo się zdziwiła. Artykułu? Czy Tony nie przyjechał tu z nią po to, by się zrelaksować? Zmarszczyła brwi i patrzyła na niego pytająco.
— No, przecież ci wspominałem. Piszę artykuł. W zasadzie po to tu jestem.
Praca. No, tak. Nie była w stanie określić, o czym rozmawiali przez telefon do momentu, kiedy dostała propozycję wyjazdu. Cholera, ciągle tylko obowiązki i obowiązki.
Tony poszedł w kierunku jeziora.
Z tylnego siedzenia zabrała torebkę. Poprawiła makijaż i, wychodząc, zauważyła wystający plik kartek, włożonych do brązowej koperty z napisem „Jezioro. Tony”. Kiedy przeglądała dokumenty okazało się, że jest to część raportu z procesu niejakiego Johna Berley’a. Nazwisko nic jej nie mówiło. Wsunęła dokumenty z powrotem. Postanowiła, że zapyta o nie później Tony’ego.
* * *


Szukała Tony’ego przez półtorej godziny, przeczesując pobliskie laski. Wróciła do samochodu i wykręciła numer na policję. Doniesienie o zaginięciu młodego mężczyzny rozeszło się bardzo szybko po Endvillage. W kilka godzin po wzniesionym alarmie, na miejscu pojawiło się kilka wozów policyjnych. Gloria bardzo dziwiła się z natychmiastową reakcji miejscowych, ale była szczęśliwa.
Patrole rozpoczęły przeszukiwanie o wpół do dziewiątej wieczorem. Dwie godziny później pojawiły się psy tropiące. Gloria, poproszona o przyniesienie rzeczy należącej do Tony’ego, przyszykowała sweter, nieopatrznie rzucony na tylnie siedzenie, tuż przed feralnym wyjściem ku jeziorku.
O północy zjawił się detektyw Collins, zapowiedziany podczas pierwszego przesłuchania.
Wysoki, barczysty, ciągle żujący zapałkę — takim go zapamiętała.
Detektyw pytał o cel wizyty. Gloria nie wspomniała o aktach, znalezionych w samochodzie.
Collins kartkował je zaledwie kilka minut później. Pytał o zainteresowanie kochanka sprawą, której akta zdobył w nielegalny sposób. Gloria oburzyła się, złapała delikatny rumieniec, a później sprostowała: „Tony jest moim narzeczonym, nie kochankiem”. Od tej pory, Collins, nie pytał o nic więcej.

Opierała się o maskę pickupa, kiedy dostrzegła grupę policjantów szykującą się do przeczesania kolejnej partii lasu. Collins wydawał im polecenia. Potem wypluł zzutą zapałkę i ruszył za pozostałymi. Widziała zarysy sylwetek przeczesujące widoczny z miejsca, gdzie stała, fragment. Tempo, w jakim pokonywały kolejne metry przypominało żółwi marsz.

Gładząc włosy natknęła się na fragment zlepionego kawałka torfu. Zerwała go. Poszybował na odległość kilku stóp. Upadł tuż przed krępą funkcjonariuszką. Gloria po raz kolejny zaczerwieniła się. Kiedy podeszła bliżej, przeprosiła, ale nieznajoma przerwała jej w połowie zdania, mówiąc:
— Trudno będzie odnaleźć pani męża. Wyżsi funkcjonariusze obawiają się, że w pobliżu grasuje morderca, który już kilkakrotnie z powodzeniem atakował. Jest nieuchwytny.
— Tony na pewno się zgubił, jestem o tym święcie przekonana. Poza tym… to nie jest mój mąż, proszę pani. — Uśmiechnęła się niepewnie, szukając kieszeni, w której mogłaby ukryć trzęsące się dłonie.
Funkcjonariuszka niepewnie sięgnęła do małej metalowej walizeczki.
Gloria zobaczyła złoty pierścionek zamknięty w foliowym woreczku. Odruchowo chciała po niego sięgnąć, ale zniknął, zamknięty w dłoni policjantki.
— Niedaleko stąd znaleźliśmy ten pierścionek. — Powtórnie uniosła woreczek. Tym razem Gloria miała się na baczności. Żadnych niekontrolowanych ruchów. — Chyba należał do pani… męża.
Gloria przełożyła ciężar ciała na drugą nogę. Spoglądnęła pytająco na funkcjonariuszkę.
— W środku wygrawerowano słowa: „Ukochanej G”.
Tym razem widocznie zawahała się. Chciała powiedzieć, że policjantka jest w błędzie, ale pomyślała o Tonym. Tym chciał ją zaskoczyć. To dlatego przyjechali nad jezioro. Właśnie z tego powodu miała nigdy nie żałować dzisiejszego wieczoru. Tony chciał się oświadczyć. Odruchowo przymknęła powieki i szepnęła:
— Boże ukochany, nie…
* * *
Złowieszczy sen o mężczyźnie, ciągnącym welon umorusany błotem, stawał się rzeczywistością. Gloria nigdy nie spotkała się z czymś podobny. Kilka godzin temu nawiedziło ją proroctwo, bezmyślnie zlekceważone. Sen, który teraz stawał się rzeczywistością, miał na zawsze odmienić jej życie. W tej chwili przeklinała swoją głupotę: nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji, mogąc zapobiec złym wydarzeniom. Pozwalała sobie myśleć o wszystkim — tysiące utartych schematów rozwiązania sytuacji, przebijało się przez umysł. Żaden nie wieszczył upragnionego końca.
Silne dłonie funkcjonariuszki zacisnęły się na jej ramionach.
Gloria odzyskała świadomość czując, jak ktoś nią potrząsa. Mocno i gwałtownie.
— Proszę pani, co się stało — zapytała policjantka, podtrzymując kołyszącą się dziewczynę.
— Mogłam wszystkiemu zapobiec…
— Czemu? O czym pani mówi? Halo! — Szarpnęła mocniej niż do tej pory. Mięśnie Glorii natychmiast odpowiedziały, spinając się jeszcze bardziej. Zacisnęła szczękę, a potem mocno potrząsnęła głową. Jej spojrzenie wydawało się być puste, usta wykrzywione w podkówkę starały się coś wyszeptać. Szok uniemożliwiał właściwą reakcję.
Funkcjonariuszka poluzowała uścisk i, chwytając za krótkofalówkę, wezwała pomoc.

Kilka minut później, Gloria siedziała pochylona w tylnej części radiowozu wciąż kurczowo zaciskając zęby i ciągle powtarzając tę samą formułkę: „Mogłam temu zapobiec. Mogłam…”.
Pełną świadomość odzyskała dopiero po drugim kubku gorącej herbaty.
Krew napłynęła do mięśni i mózgu. Delikatny rumieniec naznaczył twarz, ale zaraz potem zniknął. Teraz jej policzki były blade, a w blasku świecącego w pełni księżyca, wydawały się być martwe. Cała Gloria byłaby chodzącą śmiercią, gdyby odebrano jej tlącą się nadzieję.
Jeden z funkcjonariuszy, przysadzisty blondyn z nierówno przystrzyżoną szczeciną, gładził jej ramiona, próbując rozgrzać. Powtarzał, że zaginiony na pewno znajdzie się. Opowiadał o osobach, które, skreślone z listy żyjących, odnajdywały się po kilku latach. To marne pocieszenie wciąż trzymało ją przy życiu.
— Czy już wszystko w porządku? — Znajoma funkcjonariuszka podała Glorii kolejny kubek herbaty. — Zdołała już wystygnąć, ale proszę.
Na twarzy Glorii pojawił się wymuszony uśmiech.
— Tak, jestem spokojniejsza. Dziękuję za herbatę.
— Pani chłopak na pewno się znajdzie, proszę się nie martwić.
Kiedy to powiedziała, z lasu dobiegł głośny jęk. Przerażające, agonalne i ludzkie wołanie o pomoc. Dwóch funkcjonariuszy wybiegło ze wschodniej części lasu. Gloria rozpoznała jednego z nich. To był Collins. Biegł, co sił w nogach, wyraźnie wyprzedzając drugiego. Zatrzymał się przy oświetlonej ciężarówce. Natychmiast, w jego obrębie, pojawiła się rezerwa, przeczesująca las dwie godziny wcześniej. Otoczyli Collinsa. W ten sposób Gloria nie dostrzegła nic więcej. Słyszała tylko urywane zdania, z których nie udało się ułożyć niczego sensownego. Szarpnęła za rękaw, stojącą teraz policjantkę, pytając:
— Co tam się dzieje?
Kobieta pochyliła się. Gloria dostrzegła jej wymizerowaną twarz, naznaczoną dwoma bliznami. Nie widziała ich wcześniej.
— Znaleźli kawałek sznurka — odpowiedziała.
— A krew? Czy jest na nim krew?
Z krótkofalówki popłynął głos, wzywający policjantkę do zajęcia stanowiska. Natychmiast wyprostowała się i ruszyła w kierunku wozu, stojącego kilka metrów dalej. Na odchodnym, patrząc na Glorię oczami przepełnionymi żałością, rzuciła:
— Obawiam się, że mamy do czynienia z recydywistą. To zawodowy morderca. Proszę się stąd nie ruszać, zaraz kogoś przyślę.
— Ale co z…
Nie zdążyła zadać tego pytania. Policjantka zniknęła.
Zapanował olbrzymi chaos. Większość policjantów rozbiegała się do przydzielonych patrolowych wozów. Kiedy Gloria dostrzegła dwie zbliżające się sylwetki, ruszyła w kierunku lasu. Zapominając o strachu i procedurach, których powinna się trzymać, zrobiła, jak się później miało okazać, o jeden krok za dużo. Usiadła, opierając plecy zimne drzewo. Schowała twarz w dłoniach. Stróżki łez spływały po trzęsących się dłoniach.
* * *
Poruszała się, idąc na wprost. Nie znała tutejszych lasów.
Kilka godzin temu, przeczesując je także wybrała północny kierunek. Szukała, starając się zapamiętać ścieżkę. Adrenalina poprawiła jej koncentrację. Na myśl o uprowadzeniu Tony’ego nie było miejsca. W tej chwili Gloria przypominała szaleńca, błąkającego się po lesie.

Odliczając kroki, usłyszała agonalny jęk, bardzo podobny do wcześniejszego. Dochodził ze wschodniej strony. Bez zastanowienia, ruszyła w tym kierunku.
Dotarła do niewielkiej polany, oświetlanej blaskiem księżyca. Szeroka na kilkadziesiąt metrów, wyglądała ja boisko do piłki nożnej. Zrobiła kilka kroków w tył, kryjąc się za drzewem. Gdyby ktoś jej szukał, z pewnością dopatrzyłby się wystającej połowy ciała. Księżyc był i przekleństwem i nieocenionym pomocnikiem. W przerażającej ciemności nie byłaby w stanie natrafić na cokolwiek.

Jęk rozniósł się po lesie ze zdwojoną siłą. Gloria aż podskoczyła.
Starając się nie myśleć, że jest to wołanie męża, ruszyła pędem na drugą stronę polany. Podwójny słup światła, wydobywający się z końca polany, wprawił ją w konsternację. Zatrzymała się, gotowa na spotkanie z nieznanym. Punkty, z których wydobywało się światło, wzmocniły jego intensywność. Gloria nie słyszała niczego, poza biciem własnego serca. Przekonanie, że to coś, świecące tak mocno zobaczyło ją, a teraz chce dopaść, wzięło górę nad logicznym myśleniem. Upadła na kolana, modląc się o ratunek.
Chwilę później zza drzew, poruszając się po polnej drodze, wyjechał samochód. W blasku księżyca Gloria zauważyła zarys doczepionego koguta. Jakaś skała, mały kamyk, cokolwiek, powtarzała, szukając wzrokiem przedmiotu, którym mogłaby sobie przywrócić jasność umysłu.

Kierujący wyłączył długie światła i zatrzymał samochód.
— Co pani tu robi? — rzucił, wysiadając z samochodu.
Gloria rozpoznała głos. Wysoki i niezwykle przyjemny, należał do troszczącej się o nią przed kilkudziesięcioma minutami, funkcjonariuszki. Odetchnęła ciężko, a potem, z pomocą dziewczyny, podniosła się.
— Zabłądziłam — odpowiedziała.
Funkcjonariuszka złapała się pod boki i, przechyliwszy delikatnie głowę, upomniała Glorię.
— Znowu… Znowu słyszał ten przeklęty jęk. — Gloria nie wytrzymała. Wpadła w objęcia policjantki i, łkając, dodała:
— To gdzieś blisko, mówię pani. Proszę wezwać pomoc. Ten ktoś… umiera.
Na samą myśl, że mógłby to być Tony, zrobiło się jej słabo. Nogi odmówiły posłuszeństwa i wysunęła się z ramion funkcjonariuszki.
Kiedy tak leżała, dziewczyna pochyliła się nad nią, oświetlając jej twarz cienkim słupem światłem z latarki. Wtedy Gloria dostrzegła jej nazwisko, wygrawerowane na złotej blaszce, przypiętej do koszuli. Jeanette Berley. Mogłaby przysiądź, że spotkała się wcześniej z tym nazwiskiem.
Funkcjonariuszka pomogła jej podnieść się i oprzeć o samochód. Gloria miała wyjątkowo miękkie nogi. Wciąż czuła mocno bijące serce i krew, napływającą do stóp. Poczuła się zdecydowanie lepiej, kiedy wpadła na pewien pomysł. To orzeźwiło jej umysł.
— John Berley. Wyrok wykonano w maju, dziesięć lat temu.
Jeanette wyraźnie wzdrygnęła się. Zrobiła głęboki krok w tył, a potem, nie spuszczając oczu z Glorii wyjęła z kabury broń.
Gloria nie czuła się zaskoczona, wręcz przeciwnie.
Ta kobieta jest zamieszana w porwanie Tony’ego. Uwięziła go gdzieś blisko. Te donośne jęki… Nurtowało ją tylko jedno pytanie.
— Dlaczego?
Jeanette rozstawiła szeroko stopy, zapewniając sobie dogodną pozycję do oddania strzału. Nie miała zamiaru na nic odpowiadać. Chciała po prostu strzelić i mieć wszystko za sobą. Nie zawaha się ani przez chwilę, była tego pewna. Zaskoczyło ją pytanie spokojnie oczekującej śmierci, Glorii.
— Chcesz pomścić ojca?
Zacisnęła zęby, gotowa nacisnąć spust.

(...)

2
— To jak? Jesteś za — urwał jej.
Miało być stwierdzenie?
dodatkową para majtek
Wiadomo.
Oboje spoglądnęli w miejsce, z którego, w ich kierunku, nadlatywało niewielkie koło samochodowe. Gloria przestraszyła się nie na żarty, zrobiła unik, chowając głowę między kolanami. Po chwili usłyszała cichy śmiech Tony’ego.
— Spokojnie, to tylko opona, pomalował czerwoną farbą. Spokojnie, Glory.
Czemu nie spojrzeli?
Nadlatująca opona samochodowa może zabić, albo przynajmniej zniszczyć samochód, dziwi mnie trochę reakcją Tonyego.
A końcówki zupełnie nie rozumiem. Kto pomalował? Oponę?
Może pomalowana? Rozumiem odniesienie do krwii, ale to też dziwne trochę...


Nie chcąc przerazić Tony’ego, wygodnie trzymającego rękę na lewarku,
Chodzilo ci o skrzynię biegów, albo dźwignie ręcznego?
Nie spotkałęm się z określeniem "lewarka" w tym kontekście.
Lewarek raczej jako ręczny podnośnik...
Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzać — odpowiedziała, próbując nawiązać flirt.
Nawiązać flitr brzmi strasznie bezosobowo/bezuczuciowo. Ale może o to ci właśnie chodziło...
— No, przecież ci wspominałem. Piszę artykuł. W zasadzie po to tu jestem.
Praca. No, tak.
Tak łatwo to przyjęłą?
Troche byłaby to sztampa, ale mogli się np. pokłócić. Ona powiedziałąby mu jedną rzecz za dużo, on polazłby szybko gdzies w cholere, a ona miałaby wyrzuty etc etc...
Przynajmniej mi tego zabrakło.
Potem wypluł zzutą zapałkę
Nie chodziło ci czasem o zżutą?
Zzuć też niby jest taki wyraz...
Wyżsi funkcjonariusze obawiają się, że w pobliżu grasuje morderca
Trochę niezręcznie to brzmi imo...
— Tony na pewno się zgubił, jestem o tym święcie przekonana. Poza tym… to nie jest mój mąż, proszę pani. — Uśmiechnęła się niepewnie, szukając kieszeni, w której mogłaby ukryć trzęsące się dłonie.
Funkcjonariuszka niepewnie sięgnęła do małej metalowej walizeczki.
Wiadomo.
Usiadła, opierając plecy (1) zimne drzewo
1: Wiadomo.

Schowała twarz w dłoniach. Stróżki łez spływały po trzęsących się dłoniach.
Wiadomo.
Funkcjonariuszka złapała się pod boki i, przechyliwszy delikatnie głowę, upomniała Glorię.
Powtarzasz to strasznie w całym tekście.
— Znowu… Znowu słyszał ten przeklęty jęk. — Gloria nie wytrzymała.
Wiadomo.
Kiedy tak leżała, dziewczyna pochyliła się nad nią, oświetlając jej twarz cienkim słupem światłem z latarki.
Niechciało się już pod koniec? ;p
Mogłaby przysiądź, że spotkała się wcześniej z tym nazwiskiem.
Word się wtrącił?


Dobre. Miło się czytało. Czasami zalatuje sztampą ale moim zdaniem to akurat na plus.
Ten zabieg ze zmianą bohatera na Jeanette celowy?
Anyway, chce się czytać dalej...

3
hardrick pisze:Ten zabieg ze zmianą bohatera na Jeanette celowy?
oczywiście :mrgreen:

Bardzo dziękuję za redakcję.
Czytałem ten tekst przed publikacją - wiele mi zgrzytało, wiele się nie podobało. A teraz, dzięki Tobie, widzę jeszcze więcej.
Zrewanżuję się przy najbliższej okazji!

4
Coś mi mówi, że kręcę na siebie bata, ale co mi tam ;)
Joe pisze:że czyniąc obchód natchnął się na gruby sznur,
- natknął.
Joe pisze:— Idę ku jeziorku — oznajmił Tony.
- Trochę nienaturalnie to wygląda w zestawieniu z wcześniejszą wypowiedzią bohatera:
Joe pisze:— Prawdę mówiąc, był zwykłą ciotą. Dopiero ten pożar, później morderstwo, go tak zmieniło. W redakcji mówią, że ten cały morderca zadzwonił do niego i prosił o spotkanie. Ale nie to w tym jest najciekawsze!
Chciałam Ci zwrócić uwagę na coś takiego jak "bogactwo leksykalne". Dwa straszne słowa, które mnie osobiście doprowadzają do szału.
Joe pisze:minutami, funkcjonariuszki. Odetchnęła ciężko, a potem, z pomocą dziewczyny, podniosła się.
— Zabłądziłam — odpowiedziała.
Funkcjonariuszka złapała się pod boki
Joe pisze:Funkcjonariuszka złapała się pod boki i, przechyliwszy delikatnie głowę, upomniała Glorię.
— Znowu… Znowu słyszał ten przeklęty jęk. — Gloria nie wytrzymała. Wpadła w objęcia policjantki i, łkając, dodała:
— To gdzieś blisko, mówię pani. Proszę wezwać pomoc. Ten ktoś… umiera.
Na samą myśl, że mógłby to być Tony, zrobiło się jej słabo. Nogi odmówiły posłuszeństwa i wysunęła się z ramion funkcjonariuszki.
Kiedy tak leżała, dziewczyna pochyliła się nad nią, oświetlając jej twarz cienkim słupem światłem z latarki. Wtedy Gloria dostrzegła jej nazwisko, wygrawerowane na złotej blaszce, przypiętej do koszuli. Jeanette Berley. Mogłaby przysiądź, że spotkała się wcześniej z tym nazwiskiem.
Funkcjonariuszka pomogła
- nie napiszę, że to powtórzenia. Widzę, że próbujesz stosować synonimy. Ale i tak zgrzyta. Nie zdarza się to jeden raz, popatrz na pierwsze zdanie z pierwszego akapitu:
Joe pisze:Wraz z przesileniem wiosenno letnim, czwórka nastolatków wybrała się do Endvillage.
Jeszcze w tym samym akapicie, piszesz tak:
Joe pisze:Kilka miesięcy później mieszkańca Endvillage oskarżono o morderstwo pierwszego stopnia, dokonane na czwórce nastolatków.
- znów nie można powiedzieć, że to powtórzenie. Przy szybkim czytaniu, czytelnik może nawet tego nie zauważy. Tylko że później bardzo często pojawia się słowo "sznurek", "welon" i wymuszone narracją "Tony" i "Glory". Dodajmy do tego nieliczne powtórzenia, które wyłowił hardrick. Właśnie to mi zgrzyta w Twoim tekście.

Zmiana bohatera na końcu fajnie wyszła. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam.

Pozdrawiam ;)

5
150 ml pisze:
Joe pisze:— Prawdę mówiąc, był zwykłą ciotą. Dopiero ten pożar, później morderstwo, go tak zmieniło. W redakcji mówią, że ten cały morderca zadzwonił do niego i prosił o spotkanie. Ale nie to w tym jest najciekawsze!
Chciałam Ci zwrócić uwagę na coś takiego jak "bogactwo leksykalne". Dwa straszne słowa, które mnie osobiście doprowadzają do szału.
Które?


Nie ukręciłaś na siebie bata, w żadnym wypadku. Co najwyżej zapracowałaś na duuuże ciastko.

Serdeczne dzięki!

6
Joe pisze: Przypomniała sobie sen sprzed kilku godzin. Nieznajomego, który niósł upaprany błotem welon i… czerwoną farbę. To mogła być krew, pomyślała.
Nie pasują mi takie zdania. Ciężko mi się je czyta.
Przypomniała sobie nieznajomego ze snu...
Pomyślała, że mogła być to krew.
Joe pisze: Ale nie to w tym jest najciekawsze! — mówił z entuzjazmem młodego chłopaczka, opowiadającego osiedlowym koleżkom o pierwszym wypalonym papierosie.
Ale nie to jest najciekawsze"- wystarczy. Za dużo zaimków :P
I dlaczego nie "chłopcom"?
Joe pisze:Bez zastanowienia, ruszyła w tym kierunku.
Ruszyła w tym kierunku bez zastanowienia. Łatwiej się czyta.
Zakończenie na tak- bo zaskakujące, opowieść niczego sobie...ale niektóre zdania czytało mi się ciężko- nie wiem, czy sa to moje prywatne udpodobania, czy raczej Twoje złe pisarskie nawyki.
Piszesz też np. "przypudrować sobie nosek". Czy Gloria była jedną z tych kobiet "pudrujących sobie noski" w lesie? Poza tym, jeśli nawet była to wymówka, to czemu ona tak mówi? To jedno ze sztampowych sformułowań :P
Opisy emocji... mało i nie czuję tego.
Ale historia dobra, naprawdę.
Pozdrawiam :)

7
Hej.
Tekst wymaga wielu redaktorskich poprawek. Powtórzenia, źle dobrane słowa, interpunkcja... Mam wrażenie, że przed wrzuceniem opka na portal nie przejrzałeś go dokładnie. Szkoda. Bo historia jest całkiem całkiem...

Dwie rzeczy, które śmieszą/ rażą/ bolą/ tumanią (niepotrzebne skreślić).
1. Osadzenie akcji w amerykańskich realiach. Rozumiem autora, który posługuje się konkretnym nazewnictwem, rzeczywistymi miejscami itp. i nie ma innego wyjścia, jak pisać o USA. Ty mogłeś tego uniknąć, bo nie pisałeś o karach śmierci w Greenville, o Forcie Bragg, Statule Wolności, Hali Madison Square Garden itp. Gdybyś spróbował nakreślić fabułę w polskich realiach, pewnie poczułbym, że tekst jest mi bliski (no dobra, może po prostu bliższy).
2. Określenie "ku jeziorku". Ubawiłem się przednio, czytając to sformułowanie. Może bardziej pasowałoby "nad jezioro"?

Na koniec dodam, że to są subiektywne odczucia, wynikające z mojego pojmowania literatury jako takiej.

Pisz dalej.

Pozdro.

8
Red pisze:Zakończenie na tak- bo zaskakujące, opowieść niczego sobie...ale niektóre zdania czytało mi się ciężko- nie wiem, czy sa to moje prywatne udpodobania, czy raczej Twoje złe pisarskie nawyki.
Raczej moje pisarskie nawyki. Niech czytelnik pozostanie nieskażony.
Red pisze:Piszesz też np. "przypudrować sobie nosek". Czy Gloria była jedną z tych kobiet "pudrujących sobie noski" w lesie?
Racja, mogłem to przemyśleć. Przy następnej okazji skupię się bardziej na budowaniu emocji niż przelewaniu ich bezpośrednio na papier.
Zodiak pisze:1. Osadzenie akcji w amerykańskich realiach. Rozumiem autora, który posługuje się konkretnym nazewnictwem, rzeczywistymi miejscami itp. i nie ma innego wyjścia, jak pisać o USA. Ty mogłeś tego uniknąć, bo nie pisałeś o karach śmierci w Greenville, o Forcie Bragg, Statule Wolności, Hali Madison Square Garden itp. Gdybyś spróbował nakreślić fabułę w polskich realiach, pewnie poczułbym, że tekst jest mi bliski (no dobra, może po prostu bliższy).
Następnym opowiadaniem nie zgrzeszę - będą polskie realia i polska rzeczywistość, szara bo szara, ale nasza.

Serdeczne dzięki za komentarze i redakcję!

9
Na miejscu rozłożyli dwa długie wełniane koce, kładąc na nich koszyczki z jedzeniem.
Zobacz na precyzję tego zdania. Dwa koce. Koszyczków ile? Co z tego jest istotne, a co nie? Dlaczego długie? Były wąskie? Jeśli koce na piknik, domyślam się (widzę je), że odpowiednio duże, aby na nich zająć miejsce. Krótkie zdanie, mające uplastycznić sytuacje, jednak balansuje na pograniczu kiczowatości. Poza tym, zobacz na ciąg logiczny - rozłożyli-kładąc. Krótka zamiana na:

Na miejscu rozłożyli wełniane koce i postawili na nie koszyczki z jedzeniem.
Potężnie [1]ugruntowana brzoza, rzucała [2]na nich przydługi cień. Czuć było wzmagający się wiatr.
[1] - Dlaczego użyłeś tego wyrazu? Pytam, bo ni jak mi nie pasuje do drzewa.
[2] - na nich - tylko, że podmiot, do którego odnosi się ta część zdania jest na początku, później są koce. Więc musisz napisac, na kogo: na dzieci, młodzież, grupkę ect.
Jak się później okazało, źródłem było ognisko, rozpalone przez nastolatków.
pożar ma przyczynę, nie źródło.
Zapytany, dlaczego czynił obchód, opowiedział o facecie, jeżdżącym ciemnozielonym cadillakiem. Louis Downey, bo tak nazywał się ów facet, najął go jako stróża. Pytany, czego miał pilnować, milczał jak grób.
Zdanie jest zbudowane na sposób reportażowy, jednak używasz (dwukrotnie) kolokwializmu. Dziwnie się to czyta.
Kilka miesięcy później mieszkańca Endvillage oskarżono o morderstwo pierwszego stopnia, dokonane na czwórce nastolatków.
Terminilogia. Poczwórne morderstwo pierwszego stopnia dokonane na nastolatkach.
Gloria piła kawę, kiedy zadzwonił telefon. Aksamitny głos Tony’ego rozszedł się po całym jej ciele.
— ...to jak? Piszesz się na to?
Czegoś tu brakuje. Zobacz, jak to się czyta, co z tego wynika.

Pije kawę. Dzwoni telefon i bach!... rozmowa, a dokładnie jej koniec. Ciężko to odtworzyć w głowie.
— Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. Wciąż jeszcze mam w pam…
Chociaż istotnie, w życiu tak często nam przerywają, warto w prozie (nie zawsze, ale zazwyczaj) zapisać pełne zdanie. Tutaj mi wyszło takie "pam pam pam"...
— To jak? Jesteś za — urwał jej.
od internetu :)
— To jak? Jesteś za — przerwał ponownie.
Kilka minut później rozłożyła niewielki bagaż.
bagaż = torba+ładunek.
Glory, zwarta i gotowa, wyszła przed dom pewna, że resztę czasu spędzi w oczekiwaniu na Tony’ego.
Tonego
Potem, przed jej oczami mignął płomień i welon zajął się ogniem, wzbijając gęstą chmurę dymu.
wyszło, że welon zajął się wzbijając. Welon nie mógł wzbic. ogień, no niech będzie...
— Spokojnie, to tylko opona, pomalował czerwoną farbą. Spokojnie, Glory.
Nie zrozumiałem :(
Gloria nie miała ochoty wysłuchiwać tych przerażających historii.
Spraw, aby historia była przerażająca. Nie pisz tego. Poza tym, makabra jest w domyśle - pisząc to, nieco idziesz w groteskę...
Śmiecie wrzucili do ekologicznego worka, upychając go pod siedzenie.
Śmieci
Gloria puściła w jego kierunku oko.
Gloria puściła zawadiackie oko.
Szukała Tony’ego przez półtorej godziny, przeczesując pobliskie laski. Wróciła do samochodu i wykręciła numer na policję. Doniesienie o zaginięciu młodego mężczyzny rozeszło się bardzo szybko po Endvillage. W kilka godzin po wzniesionym alarmie, na miejscu pojawiło się kilka wozów policyjnych. Gloria bardzo dziwiła się z natychmiastową reakcji miejscowych, ale była szczęśliwa.
Tutaj jest galop - ułatwienie. Nie - dla czytelnika. Mogłeś dodać ze dwie, trzy linijki: że wciąż go szukała, że martwiła się coraz bardziej, że dopiero po czasie podjęto poszukiwania a ona miała nadzieje. To właśnie w tym akapicie budujesz emocje, stosunek do bohatera i wydarzeń.
Kobieta pochyliła się. Gloria dostrzegła jej wymizerowaną twarz, naznaczoną dwoma bliznami.
nadużywasz tego określenia do uplastycznienia scen. Po którymś razie męczy...
Szeroka na kilkadziesiąt metrów, wyglądała ja boisko do piłki nożnej.
Porównanie. Wyglądało jak czy przypominało wielkością te boisko? Bo rozumiem, że teraz twoja polana ma pasy, bramki i trybuny...
oświetlając jej twarz cienkim słupem światłem z latarki.
snopem

Pomysł oklepany, ale ciekawy - lubię takie historyjki z tajemnica w tle. Tutaj miałeś materiał na krótkie opowiadanie albo dobrą powieść. W tej formie jest to nietrafione - raz czytam i mi mało, raz czytam i jest za dużo. Proporcje - brak wyważenia tekstu pomiędzy akapitami. Skłaniałbym się do dłuższej formy, wyszło by na dobre.

Co jednak niszczy tekst, to setka dziwnych sformułowań, zdań - błędy. Tak, błędy (a jest ich masa) oraz przecinki. Nic to, bo wszystko da się naprawić a jak pisałem, fabuła wciąga. No i jeszcze jedna rzecz- im dalej w tekst, tym lepiej. narrator jest bardziej konsekwentny, lepiej pokazuje akcję, bohaterowie ciekawsi.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Co jednak niszczy tekst, to setka dziwnych sformułowań, zdań - błędy. Tak, błędy (a jest ich masa) oraz przecinki. Nic to, bo wszystko da się naprawić a jak pisałem, fabuła wciąga. No i jeszcze jedna rzecz- im dalej w tekst, tym lepiej. narrator jest bardziej konsekwentny, lepiej pokazuje akcję, bohaterowie ciekawsi.
Czuję, że zrobiłem krok do przodu, w porównaniu do poprzedniej publikacji.

Wielkie dzięki, M!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”