Gra [kryminał, psychologia, fantastyka, horror]

1
Jeśli czytając opowiadanie trafisz na jakiś trop, przyda ci się pewnie spis bohaterów, którzy płyną Białą Damą:



GRACZE [9]:[/b]

Batler
Sonia
Stefan
Nick
Nowosilkow
Seagul
Nia
Ryszard
Gija

PASAŻEROWIE [3]:[/b]

Goldy
Żona Seagula
Seve

PERSONEL [10]:[/b]

Kapitan Kiergst
Doktor Hezbenzjew
Nawigator
Kucharka
Pomocnik kucharki
3 mechaników
2 pokojówki

??? [?]:[/b]

XXXX?


Log z urządzenia wskazującego liczbę form życia na pokładzie:

- 19:30 - 22 żywe osoby na pokładzie
- 20:00 - 22 żywe osoby na pokładzie
- 20:30 - 22 żywe osoby na pokładzie
- 21:00 - 23 żywe osoby na pokładzie
- 21:30 - 22 żywych osób na pokładzie
- 22:00 - 21 żywych osób na pokładzie
- 22:30 - 21 żywych osób na pokładzie
- 23:00 - 20 żywych osób na pokładzie
- 23:30 - ???
- godzina zero - ???



Przewiduje jeszcze 3 lub 4 rozdziały w których zamknie się cała opowieść i pojawią się odpowiedzi na wszystkie zagadki. Jeden jest już prawie skończony, ale nie wrzucam, bo nie chcę, by kogoś zniechęciła zbyt duża ilość tekstu. W przyszłości zamierzam narysować też mapę Białej Damy, jeśli oczywiście tekst spotka się z zainteresowaniem czytelników.


THE GAME
Tytuł alternatywny: Bliźnięta


ROZDZIAŁ PIERWSZY
W którym Czerwony Bies kładzie Niedźwiedzia.





Rewolwer przestał się kręcić. Lufa wskazywała Seagula, jednego z trzech graczy siedzących przy okrągłym stoliku. Wybraniec zapukał palcami o blat i podniósł pistolet. Okazał się dziwnie ciążyć w dłoni. Przez głowę przeszła mu myśl, że w środku może być więcej niż jedna kula. Drżącymi rękoma zdjął blokadę. Magazynek odskoczył do góry – pięć pustych komór. To przez te napięcie – pomyślał. Zakręcił. Dwadzieścia siedem lat życia zawirowało mu przed oczami. Poczekał, aż wspomnienia trafią w odpowiednie zapadki, po czym nacisnął spust.
Z cichym jękiem osunął się na stół. Oddychał ciężko, ale nie chciał tracić czasu. Im prędzej te piekło się skończy, tym lepiej. Położył rewolwer na środku stołu i zakręcił. Kojarzyło mu się to z grą w butelkę. Było to bardzo nieprzyjemne, ponieważ grając w tę zabawę w dzieciństwie, bardzo często wypadało na niego. Pewnego razu, po przegranej, jego rówieśnicy kazali mu z zaskoczenia pocałować jedną z dziewczyn w klasie. Miał wtedy trzynaście lat. To był jego pierwszy pocałunek i pierwsze porządne lanie jakie dostał później od dziewczyny. Od tego momentu nieraz dostawał od niej w ucho. Po ślubie nawet częściej.
Uśmiech spełzł mu z twarzy momentalnie, gdy przypomniał sobie, że tym razem stawką jest życie.
Klik.
Gracz siedzący przy nim, zdążył już zakręcić magazynkiem i nacisnąć spust. Starosilkow. Z obojętnością wymalowaną na twarzy odłożył rewolwer na stół. Seagul od początku gry żywił do niego olbrzymi szacunek. W jego oczach Rosjanin był uosobieniem męstwa i jakiejś nadludzkiej siły. Odwagi. Jeśli miałby wybierać, kto ma zginąć, priorytetem Seagula było jego własne życie, potem Starosilkov, a na końcu ten cholerny szczęściarz…
Batler chwycił za wycelowaną w niego lufę. Jego zdanie na temat osób siedzących przy stole było krytyczne. Jeszcze kilka rund i Seagul posra się w gacie – pomyślał przykładając sobie rewolwer do skroni. Nowosilkow? Równie żałosny typ, a w dodatku recydywista. Nikt nie wie za co siedział, nikt nie zna jego przeszłości. Seagul ma żonę i córkę. Czekają na niego na zewnątrz. A ten? Nie ma się o co martwić. Jest zdesperowany przez fakt, że jego życie jest nic nie warte – stąd ten spokój.
Klik.
- To mój drugi „strzał”, panowie – oznajmił Batler podnosząc rewolwer w górę. – Łącznie było ich już osiem. Wiecie, co to oznacza?
Cisza. Nowosilkow poświęcał całą uwagę czemuś, co przed chwilą wydłubał z nosa. Seagul nie odzywał się w obawie, że jego głos będzie się trząsł. Przełamał jednak opory, odchrząknął i siląc się na pewny ton, zapytał:
- Dodajemy jedną kulę?
- Los nam sprzyja – westchnął Nowosilkow – Wiele razy oglądałem grę w rosyjską ruletkę. Nigdy jednak nie zdarzyło się osiem wolnych. Szanse, że zaraz zobaczymy czyjś mózg są ekstremalnie wysokie – oznajmił rozkładając ręce przy słowie „mózg”. – Dodajemy dwie kule.
Seagul zapukał palcami o blat stołu, równie nerwowo jak przedtem.
- Prawdopodobieństwo wzrasta z siedemnastu procent do pięćdziesięciu – oznajmił Batler nie kryjąc zaskoczenia.
- Nie, mój panie – odezwał się Nowosilkow podnosząc palec do góry.
Batler przestał wkładać naboje do magazynka i spojrzał pytająco na Rosjanina.
– Prawdopodobieństwo wynosi aktualnie ponad dziewięćdziesiąt pięć procent. Jeśli następny strzał nie będzie zabójczy, strzelę sobie w głowę dziesięć razy!
Seagul postanowił zaprotestować. Trzy kule to zbyt wielkie ryzyko. Jednak nie zdążył niczego przedsięwziąć, ponieważ tempo rozgrywki zaczęło się diametralnie zwiększać. Batler wepchnął trzeci nabój do magazynka i zakręcił rewolwerem niczym barman mieszający drink. W następnej chwili pistolet leżał już pośrodku stołu: załadowany, odblokowany, przygotowany do strzału.
I wtedy Colt Reb Confederate M1850 zaczął się kręcić.
Coraz wolniej i wolniej.
Seagul oblizał wargi. Zachciało mu się płakać. Zadecydował, że w ostatnich chwilach swojego życia będzie myślał o żonie i córeczce, ale strasznie przeszkadzało mu coś zimnego, wbijającego się w jego rozpaloną skroń. Czy ktoś wbija mu metalowy pręt w głowę? Tak silny może być tylko Nowosilkow. Nie… zaraz… to jego własna dłoń, zdrętwiała od kurczowego ściskania rewolweru. Dlaczego ta lufa tak bardzo drży? Zimno rozlewa się powoli na prawą półkulę.
Odgłos wystrzału wstrząsnął pomieszczeniem. Batler runął razem z krzesłem na podłogę. Nowosilkow rzucił się na stół i razem z meblem potoczył w ciemność. Huk wystrzału przycisnął Seagula do ziemi, a potem podłoga zamieniła się rolami ze ścianą.
Wszyscy trzej byli pionkami na boskiej szachownicy, a Bóg wpadł w szał. Złapał za prawą krawędź planszy na której rozgrywała się akcja i podniósł do góry. Pionki zsunęły się na lewą ścianę. Jeden z nich, Batler, wyrżnął wyjątkowo boleśnie. Jednak zachował przytomność na tyle, by odskoczyć przed walącym się na niego stołem, na którym zjeżdzał gruby Nowosilkow w swoim włochatym futrze.
- To jakaś ogromna fala! Albo trafiliśmy na zdradziecką mieliznę! – krzyknął Batler przekrzykując łoskot.
- Że co? – rzucił Nowosilkow gramoląc się zza stołu.
- W końcu jesteśmy pod pokładem statku, prawda?
- Zaraz… gdzie jest Seagul… gdy szarpnęło łajbą, usłyszałem strzał…
- Tutaj jest! – zawołał Batler z ciemności. – Żyjesz..? … Chyba złamał sobie żebro. Więcej zobaczymy jak zapalę lampę. Dobra. Już jest jaśniej … Co ty robisz z rewolwerem, Nowosilkow?
- Sprawdzałem ilość kul. Brakuje jednej. Miał pecha wystrzelić w powietrze przez ten wstrząs.
- Chyba szczęście – wystękał Seagul z kąta. Trzymał się za biodro i oddychał ciężko.
Nowosilkow nie odpowiedział nic. Wycelował rewolwer w Seagula.
- Co? – zdążył zapytać nieświadomy sytuacji, po czym krew buchnęła mu z czoła. Poskoczył w konwulsji, otworzył usta i zastygł. Bezwładna dłoń opadła na drewnianą posadzkę.
- Nie ma żadnej drugiej szansy i dobrze o tym wiesz, Batler – powiedział spokojnie Nowosilkow. – Lepiej dla niego żeby zginął od razu. No, ale nieważne. Teraz zostaliśmy już tylko my. Siadaj naprzeciw, zakręcimy ten ostatni raz na podłodze.
Batler wytarł rękawem swojego czerwonego garnituru kilka kropel krwi, które trysnęły mu na policzek i usiadł. Nie odezwał się ani słowem.
Lufa za pierwszym razem nie wycelowała w nikogo. Ustawiła się prostopadle do ściany. Batler spodziewał się, że tym razem wypadnie na niego. W końcu do teraz, pociągnął za spust tylko dwa razy. Dwa razy na dziewięć. Bezwzględnym rzeciwnikiem jego szczęścia jest rachunek prawdopodobieństwa.
Rewolwer wybrał jednak Nowosilkowa. Ten sapnął ciężko, zmarszczył brwi i podniósł pistolet. Uśmiechnął się. Batler obserwował go uważnie. Coś jest nie tak. Coś tu stanowczo nie pasuje.
- Jestem zszokowany niespodziewanym obrotem sprawy – rzekł spokojnie Nowosilkow. Zacharczał (Batler zrozumiał po chwili, że po prostu się śmiał) i podniósł pistolet. Celował jednak nie w swoją głowę, a w Batlera. – Chyba nie myślisz, że się zabiję? Wkurwia mnie twoje szczęście, chłopie. To niesprawiedliwe.
Batler postanowił jednak zaufać swojemu szczęściu raz jeszcze. Powoli podniósł się na piętach. Półklęczał teraz na palcach, z lewą ręką opartą na podłodze.
- Nawet nie próbuj – powiedział Rosjanin i nacisnął spust.
Klik.
Wcale nie rzuciło Batlerem w tył. A powinno, zwłaszcza, że w czasie oddawania strzału, nie dotykał ziemi. Leciał na grubego Rosjanina. Czas się zatrzymał, pusty, metaliczny dźwięk wypełnił powietrze. Ofiara polowania spadła na myśliwego niczym rój rozwścieczonych pszczół na tłustego niedźwiedzia. Niedźwiedź wyrżnął ciężko w podłogę. Przez chwilę jego paszcza wyrażała tylko zdziwienie. Potem została zmasakrowana lawiną ciosów i straciła kształt. Pogodził się z przegraną. Ostatnia myśl niedźwiedzia była całkiem wesoła.
Przynajmniej dobrze się bawiłem.
- Jednak myliłem się co do ciebie – rzekł Batler wstając z ciała Nowosilkowa. – Ty wcale nie jesteś zdesperowany. Ty jesteś skurwysyn.
I po tych słowach, w pokoju nagle zrobiło się jasno. Zwycięzca rozejrzał się dookoła. Zniszczone krzesła i stolik leżały pod ścianą, z resztą tak samo Seagul. Zsunął się na ziemię w kałużę własnej krwi i moczu. Pod jego nogami leżał grubas w futrze z twarzą już nie o rosyjskich rysach. Ręce miał rozciągnięte na boki. W jednej trzymał pistolet. Batler już chciał go podnieść, gdy usłyszał czyjś cieniutki głosik przy drzwiach. Odwrócił się momentalnie. No tak – pomyślał – w końcu ktoś zapalił światło. Jak mogę być tak nieostrożny.
W drzwiach stała mała dziewczynka o złotych włosach sięgających do połowy pleców. Miała w nich dwie szare wstążki. Ubrana zupełnie jak młoda dama z innej epoki. Długa, żółta suknia z szarymi i różowymi elementami wyglądała śmiesznie na tak małej osóbce. Trzymała w ręku dzbanek, najwidoczniej dla niej bardzo ciężki, bo z całej siły przyciskała go do siebie rączkami. Po chwili przestała się wahać i podeszła bliżej. Wtedy Batler zobaczył jej ogromne, zielone oczy. Coś wywarło na niej ogromne wrażenie.
- Tatuś? – zapytała cienkim głosikiem.
Wtedy zrozumiał, że wpatruje się w Seagula. W końcu przeniosła wzrok ze zwłok swojego ojca i spojrzała na Batlera. Na jego czerwonym garniturze nie było dokładnie widać krwi, ale jego kostki krwawiły obficie. Krople spadały ciurkiem na futro Rosjanina.
- Przyniosłam wody dla tatusia – powiedziała i spróbowała podnieść do góry dzbanek, by pokazać go dokładniej, ale okazał się zbyt ciężki. Uderzył w ziemię, ale nie pękł.
- No to mu daj – powiedział z uśmiechem Batler. – Mi też by się przydało trochę wody, ale nie kłopocz się. Poradzę sobie.
Dziewczynka poczłapała w stronę ciała Seagula. Popatrzyła na jego wykrzywioną twarz i zapytała głosem pełnym dziecięcego zadziwienia:
- Czy zabili tatusia?
- Zabili – odpowiedział szybko Batler kierując się ku drzwiom.
- Tatusiu, ale z ciebie fajtłapa! – zawołała radośnie dziewczynka, zadarła głowę do góry i zaczęła się śmiać. Był to śmiech tak czysty i przez to dziwny, że Batlerowi zjeżyły się włosy na karku. Odwrócił się na pięcie.
Dziewczynka polewała głowę swojego ojca strumieniem wody z dzbanka.
- Tatusiu, wstawaj. Wstawaj! – powtarzała ściągając mu z twarzy lepką, czerwoną maź. – No, dlaczego nie wstajesz!
- A kuku! – zawołał nagle Seagul. Dziewczynka prawie się przewróciła, zaklaskała w dłonie i zaczęła się śmiać. – Eech… tata znów przegrał – westchnął sięgając po dzbanek. Zmył czerwoną farbę z twarzy i wziął córkę na ręce. – To było świetne zagranie, panie Batler! – zawołał, ale zwycięzca wyszedł już na pokład.





ROZDZIAŁ DRUGI
W którym Czerwony Bies przeklina ludzi.





- Dobry wieczór, panie Batler.
Odwrócił się energicznie i mało brakowało, a wpadłby na stojącą przed nim kobietę. Miała na sobie fioletową, ozdabianą koronkami suknię. W ręku trzymała kieliszek czerwonego wina. Batler oceniał ją na dwadzieścia lat a czynnikami, jakie brał pod uwagę, były zdrowe, kruczoczarne włosy, duże, brązowe oczy, piękny uśmiech i wdzięczne krągłości opinające się zmysłowo na fioletowym materiale.
- Witam panią… uhm…
Błąd. Nie powinien próbować przypominać sobie jej imienia na głos. Odwróciła wzrok na morze, uśmiech znikł na chwilę z twarzy.
- Sonia. Nie mieliśmy jeszcze przyjemności rozmawiać. Chciałam tylko pogratulować. Wygląda na to, że wygrał pan kolejną grę.
- Nie myli się pani. Ale ta rozgrywka polegała wyłącznie na szczęściu.
- Szczęściu albo… sprycie. Czasem trzeba trochę pomóc fotrunie, prawda? – powiedziała i podniosła kieliszek do ust. Chciała zamaskować rozbawienie? Wie o wszystkim? – Jak tak dalej pójdzie, wygra pan. W czym tkwi sekret, jeśli wolno spytać.
- Na początku nie miałem pojęcia na czym polega Gra. Biorę udział w rejsie dzięki zbiegowi okoliczności. Chciałem dostać się na Wyspy, a Biała Dama kierowała się w tamte strony. Dlatego zapisałem się do Gry i wsiadłem na pokład, gdzie powiedziano mi o regułach.
- Dlaczego nie popłynął pan innym statkiem?
- Powiedzmy, że zmusiły mnie do tego pewne okoliczności.
- To niesamowite, co pan mówi. Na statku znajduje się aktualnie ponad 9 osób i tylko dwie biorą udział w Grze po raz pierwszy. Jedną z nich jest pan. Doprawdy niewiarygodne, że jest pan drugą osobą na Białej Damie pod względem liczby żetonów.
- Z początku nie bardzo mi się to podobało. Miałem wrażenie, że ta rozrywka przeznaczona jest tylko dla znudzonych życiem bogaczy. Na przykład te dziwne stroje. Nie pasują do żadnej epoki. Są tak bardzo infantylne, tandetne… i oryginalne zarazem. Tak samo wnętrze statku. Z jednej strony pięciogwiazdkowy hotel, z drugiej – gospoda. I to na dzikim zachodzie, z hieroglifami na ścianach. Po pewnym czasie przyzwyczaiłem się jednak do tego wszystkiego. I całkiem dobrze wychodzi mi wczuwanie się w swoją postać, zwłaszcza, że mogę być po prostu sobą.
- Spodobało się panu...
- Hej! – przerwał Batler – Wiem, że to niegrzecznie, ale proszę przestać mówić do mnie jakbym był po czterdziestce. Mam dwadzieścia lat!
- Dobrze – uśmiechnęła się kobieta. – Może przejdziemy się na dziób statku?
- Na Białej Damie nie nazywamy tego dziobem tylko… a z resztą, nieważne.
- Więc widzę, że spodobała ci się Gra i w ciągu kilku dni wysunąłeś się na prowadzenie, jeśli chodzi o żetony.
- Wygrałem przypadkiem w kilku poważniejszych rozgrywkach. To dało mi dostęp do gier o większe sumy. Czy zamierzam wygrać? Oczywiście! Zwrot kosztów podróży i bezpłatne uczestnictwo w następnych trzech Grach. No i nagroda-niespodzianka.
- Dwa lata temu był to odrzutowiec…
- ...a w tamtym roku zapas jogurtów truskawkowych do końca życia – dokończył Batler. – Nienawidzę jogurtów.
- Nie mam nic na przeciwko, jeśli się nimi podzielisz. Hej, popatrz. Wszyscy zebrali się na zewnątrz. Wieczór jest ciepły, choć jesteśmy na otwartym morzu. Mimo, że to już po ósmej.
Rzeczywiście. Jedni siedzieli przy stole i jedli kolację, inni spacerowali lub rozmawiali ze sobą. Batler po tygodniu Rejsu znał już wszystkich. Każdy nosił oryginalny strój i zachowywał się charakterystycznie, więc nie w sposób było się pomylić.
Przy stole siedział Seve, blondyn w żółtych, dużych okularach w kształcie błyskawicy. Nosił dziwny, bardzo pastelowy kostium. Czasem sprawiał wrażenie zbyt wyluzowanego. Dalej: Nia, nieco zamknięta w sobie dziewczyna, drobna, ale ładna. Seve najwyraźniej próbował z nią rozmawiać. Chyba nie przeszkadza mu, że mówi do siebie. Obok niej siedział Seagul. Sympatyczny człowiek. Nie wiadomo, czy na co dzień był tak tchórzliwy, czy tylko wczuwał się w rolę. Był tu z żoną, starszą osobą, ale pogodną. Ostatnio zdawała się być trochę markotna. Może chora? Ho-ho, ale córkę to ma jak marzenie! Mówił na nią Goldy lub po prostu Złoto Moje. Szczęśliwa rodzina, trzeba przyznać. Seagul bawił się z nią teraz w „samolot”, podnosząc do góry nad stołem, a matka prosiła z boku, by był bardziej ostrożny. Patrząc na nich Batler zastanawiał się nad założeniem własnej rodziny.
Obok stołu stała Ginja z Ryszardem. Ta dwójka nienawidziła się i zwalczała na każdym kroku. Wymieniali teraz gniewne spojrzenia z nad plastykowych talerzy. Czerwonowłosa Ginja była w stanie wybuchnąć w każdej sekundzie, a Ryszard równie szybko zgasić jej płomień jednym, sarkastycznym tekstem. Twardzi zawodnicy. Rywalizując między sobą zgarniali ogromne ilości żetonów. Byli dla Batlera ogromnym niebezpieczeństwem w Grze.
O barierkę opierał się Stefan. Nikt nie zwracał na niego aktualnie uwagi, oprócz Batlera. Ten kiwnął znacząco głową w jego stronę. Stefan pojął w lot. Odwrócił się do stołu, przeciągnął i oznajmił, że pójdzie się położyć, bo bardzo zmęczyła go dzisiejsza gra w pokera. Gdy się oddalił, od stołu wstał też Seagul. Nic dziwnego, musi przecież położyć spać swoją córkę.
Teraz teoretycznie Batler powinien pójść do pokoju Stefana i załatwić swoje sprawy. Już miał jakoś wykręcić się od spaceru z Sonią, gdy ta wsunęła mu rękę pod łokieć.
- Mieliśmy iść na dziób statku!
Zdaje się, że ona coś wie – pomyślał Batler. Lepiej nie ryzykować.
- Coś wiem – powiedziała niespodziewanie – i lepiej żebym zachowała to dla siebie.
No tak. Oczywiście.
- Nie wiem o co ci chodzi – powiedział Batler i ruszył w stronę dziobu. Pociągnął za sobą Sonię niezwykle energicznie. Ryszard skomentował to zaraz jakimś ostrym żartem i Seve wybuchnął śmiechem.
- Myślisz, że po co kręcę się wokół ciebie – zapytała po chwili, a jej głos był inny. – Proponuję ci układ. Nie wydam, że paktujesz ze Stefanem, jeśli dasz mi informacje. Informacje, które pozwolą mi wysunąć się na prowadzenie.
- Co ty chrzanisz, kobieto! – szepnął nieco zirytowany. - Zawieranie układów jest dozwolone. Wiesz dobrze, że Gra nie polega na samym graniu. W dziewięćdziesięciu procentach nie liczą się umiejętności i wyniki, a informacja, która z kolei pozwala na przewidywanie ruchów przeciwnika. Nie da się wygrać bez współpracy. Kłamstwo jest więc nawet wskazane, nie tylko dozwolone.
- Gdybym jednak zdradziła twoją siatkę współpracowników, którą tworzysz tak uparcie od pierwszych dni… i zdradziła twoją walkę na kilka frontów… spadłbyś bardzo nisko w rankingu. Może nawet na sam dół.
- Jesteś nieźle poinformowana. Skoro tyle wiesz, dlaczego tego nie wykorzystasz i nie wygrasz?
- Właśnie to wykorzystuję.
Batler zatrzymał się. Miał nieodpartą ochotę złapać tę kobietę za kudły i wrzucić do zimnej wody. Jakby było mało powodów, uśmiechnęła się szelmowsko a włosy zakryły jej oczy. Istna wiedźma! Trzymajcie mnie, bo zaraz wyrzucę tę wiedźmę za burtę. Sonia najwyraźniej wyczuła jego wzburzenie i puściła ramię, wciąż się uśmiechając.
- Patrz, jesteśmy na miejscu, kochanie.
Rzeczywiście. Dziób Białej Damy był kwadratowy, nie było tu niczego do osłony przed wiatrem, więc chłód panował nawet za dnia. Na dziób można było się dostać z trzech stron – idąc ciągle lewą lub prawą burtą albo wejściem spod pokładu po środku „placu”. Nad wejściem tym znajdował się ogromny, wypukły, szklany zegar. Wskazywał dziesięć po dziewiątej
Teraz dopiero Batler zauważył, że oprócz ich dwojga, był tu ktoś jeszcze.
- Nowosilkow! I… Goldy? – zdziwił się patrząc na dziewczynkę trzymającą się prętów barierki. – Co ty tu robisz, dziecko? Zdawało mi się, że twój tata zabrał cię przed chwilą pod pokład.
Goldy nie reagowała na słowa Batlera do momentu, gdy wspomniał o ojcu. Dopiero wtedy się odwróciła.
- Tatko pozwolił mi być tu przez chwilę, aż załatwi swoje sprawy – odrzekła i odwróciła się z powrotem.
Batler już chciał coś powiedzieć, gdy przerwał mu Nowosilkow, podając dłoń.
- To był kawał dobrego gówna, panie Batler. Masz niewiarygodne szczęście, chłopie.
W tym momencie Sonia chrząknęła, ale zrozumiał to tylko Batler.
- Mam nadzieję, że przyjdzie nam jeszcze zagrać. Naprawdę chciałbym się odegrać… o ile będzie to możliwe. Dzisiejsza przegrana strąciła mnie na siódme miejsce. Nie wiem czy uda mi się wyjść z tego kryzysu. Mam więc szczerą nadzieję, że powinie się panu noga w najbliższych dniach.
- To raczej się nie stanie, ale dziękuję za troskę… eee… co ty robisz, Soniu, coś się stało?
- Właśnie mi się przypomniało, że miałam ci powiedzieć. Miałeś iść i załatwić… wiesz co – dodała szeptem.
Podziw do tej kobiety walczył przez chwilę z nienawiścią do jej tendencji wtykania nosa w nie swoje sprawy. Rzeczywiście wiedziała o wszystkim. – Erm… tak – Batler podrapał się po brodzie. - Przepraszam pana, interesy.
- Rozumiem – odrzekł Rosjanin i odwrócił się do barierki, gdzie stała popielniczka na rurce. Najwidoczniej razem z dziewczynką przez cały ten czas obserwowali zabytkowe latarnie morskie wyłaniające się powoli zza mgły.
Odchodząc, Batler usłyszał jeszcze słowa Soni: - Proszę pana, nie powinien pan palić w obecności dziecka. Ani używać takich słów jak…
Teraz ta wiedźma zamierza zaszantażować kolejnego frajera. Takiego jak ja. Ciekawe, czy przespałaby się z tym grubym świniakiem gdyby od tego zależała wygrana. Ciekawe z kim się już przespała. Ciekawe, czy prześpi się ze mną… porachowałbym się z tą suką, gdyby spróbowała. Wynosiliby ją ze statku, bo nie mogłaby chodzić. Zaraz, o czym ja myślę? – Takie i inne myśli pojawiały się w jego głowie, gdy schodził w dół ciemnego korytarza. W końcu znalazł się w holu, po prawej i lewej stronie znajdowały się kajuty w których mieszkali pasażerowie. Ostatnia po prawej należała do Stefana. Mimo egipskich ciemności, trafił na miejsce po omacku. Przed drzwiami zastygł w bezruchu nasłuchując, czy nikt go nie śledzi. Może Sonia będzie podsłuchiwać pod drzwiami. Może zawsze podsłuchuje? Nie usłyszał jednak nic nadzwyczajnego. Szum przelewanej wody, jednostajne cykanie zegara. Powolne kapanie dochodzące z czyjejś kajuty, zza niedomkniętych drzwi. Ktoś chrapał. W końcu Batler zapukał trzy razy cicho, dwa razy głośno w odpowiedniej kolejności i drzwi zaskrzypiały.
- No? co tam? – zapytał wesoło Stefan wyjmując spod łóżka butelkę wódki.
- Jest problem – westchnął smutno Batler. - Wiedziałem, że prędzej czy później tak się stanie.
- Prędzej czy… - Stefan postawił szklanki, ale nie zabrał się do nalewania. Patrzył prosto w oczy przyjaciela. – Co jest? Przecież dobrze poszło, tak?
- Tak, wiem. Twój wywiad przydał się i to bardzo. To rzeczywiście był ten rewolwer. Usiadłem najbliżej drzwi. I strzelałem tylko dwa razy. Niewiarygodne. Przedwczoraj włamałeś się tam z Nickiem i sprawdziłeś kąty nachylenia. Oznaczyłeś środek ciężkości stołu. Na podstawie godziny, daty i mapy pokładowej obliczyłeś jak to pomieszczenie będzie się bujać. Wziąłeś pod uwagę nawet wagę naboi ładowanych czerwoną farbą.
- Poświęciłem na to zbyt wiele czasu byś mógł przegrać – powiedział Stefan polewając trunek. – Czuliście tam wstrząs? Była chyba za dziesięć dziewiąta, gdy coś porządnie pierdykło. Prawie wypadłem wtedy za burtę, no i pękła mi szafka – mówiąc to wskazał na mebel w kącie.
- To było naprawdę porządne „pierdyknięcie” – odparł Batler. – Miałem wrażenie, że statek przekręcił się o dziewięćdziesiąt stopni. Co się stało?
Stefan wzruszył ramionami.
- Właściwie to nie wiadomo i to jest najdziwniejsze. Gadałem z kapitanem. Powiedział, że o nic nie zahaczyliśmy a morze było wtedy spokojne. Podobno statek reaguje tak, gdy ktoś załaduje go nagle zbyt wielkim obciążeniem w porcie. Wtedy przechyla się niebezpiecznie, ale to nic groźnego, bo zaraz wszystko wraca do normy. Podejrzewa, że coś jest nie tak z prawym silnikiem. Zaczął narzekać, że znów będzie musiał zapłacić za przegląd i straciłem ochotę żeby z nim dalej gadać.
- Dlaczego z prawym? Przecież przechyliliśmy się na lewą?
- Gdyby ktoś nagle wrzucił kilka ton ładunku na lewą burtę, to przechyliłoby statek w lewą. A że prawy silnik nagle zaczął wariować, wynurzył się z wody, a głębiej poszedł prawy razem z całą prawą częścią okrętu… Hm… Teraz, gdy o tym mówisz, Nick i Seve wspominali, że gdy szarpnęło pokładem, zauważyli jakieś światła pod pokładem, z lewej strony. Siedzieli wtedy w kuchni i rozmawiali z kucharką, gdy wstrząs rzucił ich na szybę przy której składa się zamówienia na posiłki. Przyklejeni tak do szkła widzieli różnokolorowe błyski. Seve mówi nawet, że ktoś przebiegł szybko, ale wiesz, jak on potrafi fantazjować.
Przyjaciele wychylili zgodnie zawartości szklanek, naraz odstawili je z głośnym brzękiem i jednocześnie wykonali gest ręką, jakby prosząc o coś.
- Masz coś?
- Daj coś zakąsić…
Po czym wybuchli śmiechem. Stefan wyjął zielony słoik i zaczął wyciągać palcem ogórki.
- Wracając do tego problemu – podjął w końcu temat Batler. – Sonia zaszantażowała mnie po drodze tutaj, że mam z nią współpracować, inaczej poinformuje wszystkich o naszej współpracy. I o wszystkich sztuczkach.
- Co? – przestraszył się Stefan. – Skąd może wiedzieć o czymkolwiek?
- Zdaje się, że wie wystarczająco dużo, żeby nas pogrążyć. Niewiele, ale jednak. Trzeba coś wymyślić. Aktualnie udajemy, że współpracujemy z Ryszardem, Denne i Nickiem. Jeśli dowiedzą się, że przez cały czas robimy ich w konia, gotowi zacząć nam kłamać i uniemożliwiać wygrywanie. Zresztą, wystarczy, że dowiedzą się o większości kantów jakie stosujemy i jesteśmy w dupie, bracie.
- Niedobrze. Proponuję wymyślić jakiś większy spisek i udać, że ją wtajemniczamy. Podamy złe nazwiska. Pogubi się całkowicie. A gdy zrozumie swój błąd, my będziemy mieć wystarczająco dużo żetonów, by już nie dać się wygryźć. Nawet, jeśli wszyscy będą przeciw nam. Zabarykadujemy się gdzieś z zapasami wódki i przeczekamy do końca Rejsu! A potem zgarniemy pieniądze i nagrodę!
- To mi się podoba! Wnoszę toast za nasze zwycięstwo!
- Zostawimy ich na lodzie! – krzyknął Batler stukając się szklanką.
- Ciszej! Ta cała Sonia może stać pod drzwiami i podsłuchiwać.
- Ha! Niech tylko spróbuje! Soniu, jeśli tam jesteś, lepiej uważaj, bo te drzwi otwierają się na zewnątrz! – zawołał Batler i podszedł do wejścia z wódką w ręku. Zamarł jednak z ręką na klamce.
Ktoś krzyczał. Krzyczał tak przeraźliwie, że Stefan podniósł się od stołu i wlepił wzrok w przyjaciela, jakby to on był źródłem hałasu. Po chwili krzyk przeszedł w urywany pisk. Jakiś łoskot na zewnątrz. Batler bez zastanowienia pchnął drzwi i wypadł na korytarz. Było tu całkiem ciemno. Jedyne źródło światła dawały uchylone drzwi jednej z kajut. Światło wylewało się zza nich oświetlając jakąś postać. Osoba ta, dość niska, przylgnęła całym ciałem do ściany naprzeciw wejścia do pomieszczenia i pojękiwała cicho. Batler zauważył pierś podskakującą w niesamowitym tempie i drżące ręce. Była przerażona. Albo to zawał?
- Hej! – zawołał idąc szybko ku dziewczynie. – Nic ci nie jest?
Ta zerwała się jakby ściana poraziła ją prądem, spojrzała na zbliżającego się Batlera i rzuciła w tył. Biegła na złamanie karku, w oszałamiającym tempie wspinała się teraz po schodach na pokład.
- Poczekaj! Co do… - Batler nagle zatrzymał się i spojrzał za siebie, bo usłyszał trzask.
- Nic mi nie jest! – zawołał Stefan wstając z podłogi. – Biegnij, przewróciłem się, bo coś tu jest rozlane. Dogoń ją!
Zawsze miał słabą głowę do alkoholu – pomyślał wspinając się po schodach. Ale co się stało tej dziewczynie? Czy to była Nia? Zawsze tak spokojna, opanowana, a teraz…
Zimne powietrze omiotło go po twarzy. Znalazł się na dziobie statku. Zegar-busola za jego plecami tykał cicho, a chłodny wiatr łopotał banderą Białej Damy. Za barierką stała Nia, trzymając się kurczowo metalowych prętów. Zaraz… co ona robi ZA BARIERKĄ?
- Nia! – krzyknął i zaczął biec. W połowie drogi zwolnił i w końcu zatrzymał się, bo zauważył, że dziewczyna wyprostowała się i patrzy teraz na niego dziwnym wzrokiem.
- Nie zbliżaj się! – powiedziała cicho, prawie niedosłyszalnie.
- Nia, poczekaj. Nie rób głupstw. Jeśli zamierzasz teraz skoczyć, wiedz, że nie wpadniesz od razu do wody. Dziób statku znajduje się właściwie nie tutaj, a za tobą. Tutaj jest kwadratowy taras po którym można spacerować. Forpik, czy jakoś tak. Tam, pod tobą – metalowa platforma w kształcie trójkąta. Jeśli skoczysz, złamiesz sobie kręgosłup. Chcesz do końca życia jeździć na wózku?
Batler starał się mówić cokolwiek, byle tylko zająć dziewczynę. Poskutkowało. Podciągnęła się nieznacznie do barierki i spuściła wzrok. Wzdrygnęła się z zimna, gdy silniejszy podmuch wiatru rozdmuchał jej pomierzwione włosy i biało-czerwoną suknię. Wyglądała na naprawdę zdesperowaną. W jej oczach widział przerażenie, jeśli nie szaleństwo. No właśnie. Co tak ją przeraziło?
- Nia… - zaczął Batler spokojnie – Co tam zobaczyłaś?
Momentalnie podniosła wzrok. W jej oczach błysnęły łzy.
- Tam, na dole – powiedział wskazując palcem za siebie.
- Ona… odgryzła mu… - wyszeptała, ale wiatr zagłuszył jej słowa.
Batler nie odpowiedział nic. Miał nadzieję, że przełoży teraz nogę z powrotem na pokład, a wtedy podbiegnie i przeciągnie ją na swoją stronę. Mylił się.
- MORDERCA!!! – zawyła nagle i złapała się za głowę. Rzucił się w jej kierunku, ale było już za późno. Nia runęła w dół. Batler nie próżnował jednak, gdy dziewczyna mamrotała coś pod nosem. Rozglądał się wtedy i przewidywał wszystkie możliwości, nawet te najgorsze. Można powiedzieć, że w chwilach takich jak ta, do działania popychała go jakaś zewnętrzna siła a niewidzialny człowiek stał za nim i podpowiadał co robić. Natychmiast złapał za koło ratunkowe przyczepione do barierki, ale nie zamierzał go rzucać – w końcu dziewczyna spadła nie do wody, a na platformę. Zresztą, jest w takim szoku, że niczego by się nie złapała. Zarzucił koło na metalowy słupek, który okazał się później popielniczką, chwycił linkę przymocowaną do koła i zaczął spuszczać się na niej w dół. Po chwili jego nogi natrafiły na metalowe podłoże. Woda sięgała mu do kostek, a platforma bujała się niebezpiecznie.
- Nia? Słyszysz… - urwał, gdy zobaczył dziewczynę zjeżdżającą powoli do czarnej toni. Woda wokół niej barwiła się na czerwono. Wtedy uświadomił sobie z przerażeniem, że trudno będzie mu wrócić samemu, a co dopiero z ranną kobietą na plecach.
- Hej, hej! – zawołał, ale fale tłukące o metal i wicher zagłuszyły jego słowa. – Jest tam kto?! Zdarzył się… wypadek!
Brak jakichkolwiek znaków życia.
- Hej! Niech ktoś rzuci drugie koło!
Ciągle nic. Kogoś innego ogarnęłaby czarna rozpacz, ale Batler zaklął tylko i przyciskając do siebie nieprzytomną dziewczynę, złapał za metalowe koło wykorzystywane do cumowania. Nie miał zielonego pojęcia co robić dalej, ale wiedział, że prędzej przepłynie wpław morze niż podda się i sam wróci na pokład. Banda idiotów, zasranych gburów – myślał zaciskając zęby. Kiedy nie potrzeba hałasują całą noc. A gdy dzieje się coś ważnego, wyparowali. Albo nie! Pewnie są tam, na górze i zastanawiają się co robić. Zastanawiają się czy opłaca się im w ogóle próbować pomocy. „Przecież pewnie dawno już utonęli”.
Platforma przechyliła się niebezpiecznie, Batler stracił równowagę i wpadł do lodowatej wody. Zaraz podciągnął się jednak sycząc i prychając.
- Żeby was wszystkich szlak trafił! – krzyknął tracąc dech.
- Batler! Gdzie jesteś! – usłyszał głos Stefana jakby z oddali.
- Tutaj! - krzyknął z całej siły, to znaczy bardzo słabo. – Koło! Koło!
Gdzieś w górze pochyliła się nad nim czyjaś sylwetka. Zaraz znikła, po chwili pojawiła się jeszcze raz, tym razem upuściła jakiś przedmiot. Pomarańczowe koło ratunkowe chlupnęło pod nogi Batlera. Przywiązał prowizorycznie Niję i rozkazał wciągać. Sam wspinał się z trudem po lince, którą sam wcześniej zrzucił. Buty zostawił w dole, bo ślizgały się po burcie statku.
W końcu, z pomocą Stefana, wgramolił się na pokład i legł na deski dysząc ciężko. Gdy tylko zamknął oczy, zapadł w sen. Śnił, że ogląda latarnię morską razem z Nowosilkowem. Wtem ktoś go zepchnął, spadł do wody i zaczął się topić. Widział Nowosilkowa, widział Ryszarda, Seve, Sonię, Seagula, Nicka i innych w górze, na pokładzie, ale nikt nie próbował pomóc. Śmiali się i krzyczeli, machali rękoma. Nie poddawał się jednak – jeśli on ma utonąć, to pociągnie za sobą tą zapyziałą łajbę pełną zdrajców. Później zaatakowało go stado latających rekinów. Wiedział, że rekiny nie potrafią pływać, więc jeśli zanurkuje, to nic mu nie będzie – ale wtedy nie dokona się zemsta, bo nie zatopi statku. Zignorował więc napastników i zaczął płynąć za okrętem nie zważając na kąsające rekiny.
I wtedy uratował go Stefan.
-Nic ci nie jest, chłopie? – po chwili obraz przestał się rozmywać i trząść. Pochylał się nad nim Stefan, cały blady. Patrzył całkiem trzeźwo.
Batler dźwignął się na klęczki i wypluł trochę wody.
- Na kilka minut straciłeś przytomność. Nic ci nie jest, przynajmniej tak mówi doktor Hezbenzjew. Dzięki bogu, że był akurat w pobliżu.
- Nia…
- Nic jej nie jest – odezwał się czyjś starczy głos. Batler odwrócił się i zobaczył doktora nachylającego się nad kobietą.
- Jak to: nic jej nie jest? – zapytał Batler.
- Zwyczajnie. Po prostu zemdlała. Jeśli dobrze mnie poinformowano, spadła. Tyle tylko, że najwidoczniej w momencie upadku platforma zanurzyła się pod wodę przynajmniej na metr. Załagodziło to upadek. Powinna obudzić się za kilka godzin, nie wiem tylko czy będzie cokolwiek pamiętać.
- To niemożliwe… - wypalił Batler i pokręcił głową.
Doktor przerwał sprawdzać puls dziewczynie i wtedy zobaczył jego twarz. Była to starsza osoba, z licznymi zmarszczkami, podkrążonymi oczami, łysiną i posiwiałymi wąsami.
- Dlaczego tak pan twierdzi? – zapytał ciekawie doktor Hezbenzjew.
- Tam, na dole, widziałem wyraźnie, że krwawiła. Widziałem czerwone smugi na wodzie. To niemożliwe, trzeba opatrzyć…
- W krytycznych sytuacjach miewa się różne przywidzenia, panie Batler. Dziewczyna po prostu zemdlała, musiała się bardzo zdenerwować. Przeglądałem jej kartę. Coś podobnego zdarzyło się pięć lat temu. Wtedy bardzo się rozzłościła i wpadła w amok. Nie panowała nad sobą, wybiła kilka szyb gołymi rękoma. Oj… nie powinienem tego mówić. No, ale nieważne. Nie powtarzajcie tego nikomu. Innymi słowy…
- Coś przeraziło ją na śmierć – wtrącił cicho Stefan.
- Tak. Dokładnie. Nie ma żadnych ran, nie ma krwawienia. Proszę spojrzeć. Ale! Widzę, że opadł pan z sił i wcale się nie dziwię. Z relacji Stefana dowiedziałem się, że uratował pan życie tej młodej damie. Stefan, zaprowadź bohatera do jego kajuty. Powinien zmienić ubrania i odpoczywać! Wpadnę później, sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Nie. Zaraz… - wybełkotał Batler, gdy Stefan próbował go podnieść. – Nic mi nie jest. Nie jestem wariatem. Pewnie myśli doktor, że jestem lekko nietrzeźwy, ale ze mną już wszystko w porządku. Nawet zawroty głowy ustały. Jestem pewien, że widziałem krew. Wcześniej myślałem, że Nia ma na sobie biało-czerwoną sukienkę. Ale to była krew! Teraz jestem tego pewien! Jak tu stoję.
- Co pan mówi! Przecież jej sukienka jest biała jak śnieg! Teraz przemoczona, przezroczysta opina się na jej młodym, zdrowym ciele, prowokując różne, dziwne myśli, uhm, ale! Widziałem ją wiele razy na pokładzie! Nigdy nie miała na sobie nic czerwonego, więc… hmm… zaraz. Przed chwilą powiedział pan, że miała na sobie krew zanim spadła?
Batler otworzył usta ze zdziwienia. Może rzeczywiście jeszcze nie wszystko ze mną w porządku – pomyślał. Zamilkł.
- Lepiej już chodźmy – zadecydował Stefan i zaczął prowadzić Batlera pod pokład. To pogłębiło tylko zamęt w jego głowie, bo mieszkał przecież w całkiem innej części statku. Dlaczego więc Stefan prowadzi go tutaj? Coś tu nie gra. Spojrzał na jego twarz i zauważył, że jest blady jak ściana.
- Mogłeś mieć rację – wychrypiał. – Mogła mieć na sobie krew.
Batler ze zdziwieniem spostrzegł, że to nie Stefan prowadzi jego, a odwrotnie – on Stefana. Gdy schodzili w ciemność, z każdym stopniem jego przyjaciel zaczynał ciążyć i, co dziwniejsze, oddychał coraz szybciej. W końcu zatrzymał się niespodziewanie i równie nieoczekiwanie spojrzał w oczy Batlerowi. Ten poczuł, że wdepnął w coś mokrego. W końcu szedł w samych skarpetach, buty stracił ratując Nię. Spojrzał w dół.
Krew. Stali w kałuży krwi, która wyciekała z pomieszczenia po prawej. Gdy statek się bujał, rozlewała się wszerz po całym korytarzu. Tutaj jednak jej stężenie było największe. Bohater zerknął najpierw na swojego przyjaciela, ponieważ ścisnął go mocniej za ramię. Cały czas wpatrywał się w jakiś punkt po lewo. Batler podążył więc za jego wzrokiem, ale znajdowała się tu tylko ściana. Przypomniało mu się, że to w tym miejscu przylgnęła przerażona Nia. Jej wzrok skierowany był wtedy na drzwi do kajuty, z której wyciekała krew. Stefan nie chciał mu więc pokazać ściany, a tą właśnie kajutę, w której ktoś wylał krew. Tylko dlaczego nie patrzy właśnie tam? Nie chce? Batler uśmiechnął się do swoich niedorzecznych myśli. Kto i dlaczego miałby wylewać krew w pokoju Seagula? I co w tym pokoju tak przeraziło biedną dziewczynę, że rzuciła się do morza? I wreszcie, dlaczego Stefan nie każe mu tam wejść, tylko stoi jak kamień? Po chwili zorientował się, że od myślenia boli go głowa – w końcu jeszcze przed chwilą spuszczał się po dziobie statku do lodowatej wody. Dlatego wysunął ramię z kamiennego uścisku Stefana i przekroczył próg pokoju należącego do szczęśliwej rodziny, której głową był Seagul.




ROZDZIAŁ TRZECI
W którym przeklęci ludzie ustalają, co właściwie się stało.





- Jeszcze raz chciałbym zaznaczyć, że to nie są żadne ćwiczenia, ani tym bardziej żadna z gier. Godzinę temu znaleźliśmy zwłoki Ryszarda oraz kogoś jeszcze, nie wiemy kogo. Prawdopodobnie Seagula. Powtarzam! To nie są żarty! – zakomunikował aż zbyt głośno i wyraźnie Kiergst, kapitan Białej Damy. Po tych słowach umilkł i spojrzał po zebranych. Wszyscy siedzieli przy dużym, kwadratowym stole w jadłodajni. Jedno słuchali z zainteresowaniem, śledząc bystrym wzrokiem gesty kapitana, inni schowali twarze w dłoniach. Szczególnie irytujący był Seve, który beztrosko dłubał w nosie, jakby sprawa zupełnie go nie dotyczyła. Uwagę zwracał też Stefan, wyraźnie blady mamrotał coś do siebie, od czasu do czasu wykonując gwałtowne ruchy. O ścianę za stołem opierał się personel: dwie pokojówki w służbowych strojach, gruba kucharka i jej niski pomocnik, trzech mechaników w poplamionych smarem spodniach na szelki i nawigator w białym mundurze, podobnym do stroju kapitana Kiergsta.
- Jak to nie wiecie? - odezwał się Nowosilkow ze swojego kąta. – Nie możecie ustalić kogo jest trup? Co to? Przejechał go walec, czy co? – zażartował, ale nikomu nie było do śmiechu. Martwa cisza wypełniła pomieszczenie, przerwał ją po chwili kapitan:
- Byłem na miejscu zdarzenia i z tego, co udało nam się ustalić, zwłoki należą do Seagula. Wygląda to naprawdę strasznie. Zapieczętowaliśmy pomieszczenie – kajutę 034. Proszę nie próbować tam wchodzić, nie wolno niczego dotykać.
- Jak to – znów wtrącił Nowosilkow – Strasznie będzie śmierdzieć. Dlaczego nie zabierzecie go gdzieś pod pokład?
- Panie Nowosilkow – odezwał się zirytowany Nick – Proszę mi wierzyć, nie mamy jak „go” przenieść. Nie będę tłumaczył dlaczego, bo na samą myśl o zdarzeniu chce mi się wymiotować. Mam wrażenie, że nie rozumie pan powagi sytuacji. Na pokładzie naszego statku, wśród nas, właśnie w tym pokoju, znajduje się morderca. Prawdopodobnie… nie, na pewno jest to człowiek psychicznie chory.
Przez dobre pół minuty nikt się nie odzywał. Kapitan znów zabrał głos.
- Jakby tego było mało, w holu, niedaleko kajuty 034, znaleźliśmy ciało Ryszarda. Został pozbawiony głowy za pomocą rzeźnickiego tasaka. To jeszcze nie wszystko. Niedaleko znaleźliśmy jeszcze dziewczynkę. Zdaniem doktora Hezbenzjewa została zgwałcona.
- Zaraz! – przerwała Sonia wstając. – Chce pan powiedzieć, że to wszystko zdarzyło się w czasie, gdy my graliśmy w kości na pokładzie? Przez jeden wieczór? Zabito dwie osoby i zmasakrowano zwłoki? Zgwałcono dziewczynkę? Wygląda na to, że pan Batler zaginął, a Nia wypadła za burtę i straciła przytomność. To niemożliwe, by jedna osoba dokonała tego wszystkiego niezauważona. Poza tym… przestępca nie musi koniecznie znajdować się w tym pomieszczeniu. Gdzie jest doktor i…
- Już śpieszę z wyjaśnieniami – uciął kapitan. – Doktor znajduje się teraz w części szpitalnej, gdzie bada stan zgwałconej dziewczynki i opiekuje się Nią.
- Na pokładzie może być ktoś jeszcze! – bąknęła Sonia jakby nie wiedząc co powiedzieć i usiadła na miejsce.
- To niemożliwe – ciągnął – Nawet gdyby ktoś wślizgnął się na pokład niezauważony, wykryłoby go urządzenie zainstalowane w kabinie nawigatora. Wskazuje liczbę żywych organizmów na pokładzie. Cud techniki! Skanuje statek co pół godziny. Po śmierci Ryszarda i Seagula, liczba pasażerów zmalała o dwa.
- A więc Batler żyje! – krzyknął ktoś.
Zaczęły się szepty i ciche rozmowy, w końcu pasażerowie zaczęli szemrać między sobą tak głośno, że kapitan musiał ich uciszać, bo nie mógł nic powiedzieć.
- Chociaż, obawiam się, że wynik może być fałszywy. Pamiętacie uderzenie około o dziewiątej? Całym statkiem wstrząsnęło. Prawdopodobnie silnik wysiadł na chwilę, ale nieważne. Podejrzewam, że po tym coś się popsuło. Trzydzieści po ósmej, na Białej Damie było 22 osoby. Dwadzieścia minut później wstrząsnęło pokładem i równo o dziewiątej na ekranie urządzenia widniała liczba 23! To niemożliwe! Coś musiało się popsuć. Potem, o dziewiątej trzydzieści, liczba pasażerów zmalała znów do 22. O dziesiątej na pokładzie, według skanera, było już tylko 21 osób.
- To znaczy, że po wstrząsie dodało jedną osobę – zabrała głos Sonia – a potem odjęło dwie. Myślę, że pańskie urządzenie zwiększyło liczbę pasażerów o jeden na wskutek uderzenia, potem działało już poprawnie. To znaczy, po dziewiątej zabito Seagula, a po pół godzinie – Ryszarda.
- Zaraz, zaraz! – zawołał Nick. – To by oznaczało, że Ryszard został zabity najwcześniej o dziewiątej trzydzieści jeden. Ja i kilku ludzi, których ściagnął Stefan, byliśmy o dziewiątej trzydzieści pięć na miejscu! Co więcej, biegliśmy z prawej i z lewej strony w stronę dziobu, gdzie jest wejście pod pokład. Morderca nie miałby jak uciec, chyba, że rzuciłby się do morza, albo wrócił do holu. Ale my tam już nikogo nie znaleźliśmy! Wszystkie kajuty były puste, oprócz 034, gdzie znaleźliśmy Seagula i 041 – mieszkanie Stefana, gdzie znaleźliśmy dziecko. Niektóre pomieszczenia były zamknięte, ale przecież już prosiliśmy was o klucze. Nie sprawdziliśmy jedynie 035. Jest to mieszkanie Ryszarda, nie mieliśmy kluczy, naturalnie. Przy zwłokach też ich nie było.
- Nick – Seve zaprzestał dłubania w nosie, pstryknął palcami i zwrócił się do siedzącego obok kolegi – Było nas tam trochę. Może morderca wmieszał się w tłum, gdy zaczęliśmy przeszukiwać hol?
- Hmm. Ja, Ginja i Sonia graliśmy w kości, gdy nadbiegł Stefan. Był cały blady i trzęsły mu się ręce. Bełkotał coś niezrozumiale, w końcu kazał nam pędzić do części mieszkalnej, co uczyniliśmy pośpiesznie. Na miejscu znaleźliśmy Ryszarda bez głowy na schodach, dalej Seagula, a raczej jego szczątki w kajucie. Zrobiło się lekkie zamieszanie, ktoś zaczął krzyczeć, ktoś zwymiotował. Dopiero po kilku minutach doprowadziliśmy się do porządku i ściągnęliśmy kapitana. Przeszukaliśmy i zabezpieczyliśmy pomieszczenia, potem zwołaliśmy wszystkich tutaj. Aha, wcześniej jeszcze pomogliśmy doktorowi przenieść dziewczynkę do części szpitalnej. Rzeczywiście, morderca mógł wmieszać się w tłum jeszcze w ciemnym holu.
Stefan kiwał głową przez cały czas, gdy Nick opowiadał.
- Co do dziewczynki – odezwała się po chwili Sonia – znaleźliście ją w pokoju Stefana. On też poinformował was o zdarzeniu. Stefan, co tam właściwie się stało?
Oczy wszystkich zwróciły się na bladego jak ściana nieboraka.
- Batler – zaczął, a głos drżał mu lekko – Batler był u mnie…
- O której? – wtrąciła Sonia tak gwałtownie, że aż podskoczył.
- Było chyba dobrze po… dziewiątej. Może i patrzyłem na zegarek, ale nie pamiętam.
- Była już dziewiąta trzydzieści, czy wcześniej?
- Myślę, że wcześniej
- A więc nie dokonano jeszcez wtedy morderstwa. Pierwszy musiał być Seagul, bo Ryszarda widziałam jeszcze później przy grze w kości. Stefan, powiedz ty mi jedno. Gdy jedliśmy kolację na pokładzie, w pewnym momencie powiedziałeś, że idziesz się położyć, bo zmęczyłeś się pokerem. Zaraz po tobie opuścił nas Seagul. Przespacerowałam się wtedy z Batlerem na dziób statku. Tam mnie opuścił – najwidoczniej szedł do ciebie. Na zegarze, na dziobie, było wtedy dwadzieścia-ileś po.
- Tak. Najprawdopodobniej. Gdy was opuściłem, skierowałem się prosto do swojej kajuty i siedziałem tam sklejając szafkę, która pękła, gdy szarpnęło statkiem wiele wcześniej. Potem odwiedził mnie Batler. Rozmawialiśmy trochę…
- O czym? – tym razem pytaniem zaskoczył go Nick.
- Ja… ja… nie mogę…
- Wygląda na to, że jesteśmy u sedna. Nie wiem czy to gra, czy wszystko dzieje się naprawdę – mówił Seve – ale w każdym razie – wskazał palcem na bladego Stefana – mamy cię, przyjacielu.
Ktoś wstał, krzesło przewróciło się z hukiem. Zaszumiało.
- Stop! – Sonia podniosła ręce uspokajając zebranych. – Batler rzeczywiście był wtedy u Stefana i rzeczywiście rozmawiali. Widzicie, ta dwójka zawarła coś w rodzaju sojuszu. Na pewno większości z was zdarzyło się z nimi współpracować, ale tak naprawdę, oni ufają tylko sobie. Was wykorzystują tylko, gdy im to potrzebne. Oto dlaczego pan Batler ma tyle żetonów! Oto o czym rozmawiali! Miałam tego nie mówić, ale sprawa jest tak poważna, że nie mam wyjścia.
- Cholera! – syknął Nowosilkow. – Ten skurczybyk oszukał mnie!
- I mnie też… - szepnął Nick odwracając głowę. – No, ale przynajmniej to oczyszcza Stefana z zarzutów. Nie wiem dlaczego dziewczynka znalazła się w jego pokoju – może morderca tam ją podrzucił. Aha, i widziałem tę pękniętą szafkę. Alibi jest, słuchamy dalej.
Stefan odetchnął z ulgą i kontynuował.
- W pewnym momencie usłyszeliśmy krzyki. Gdy wybiegliśmy na korytarz, Nia (bo to ona tak krzyczała) zerwała się i zaczęła uciekać. Goniliśmy ją, ale ja poślizgnąłem się na kałuży krwi. Zauważyłem, że krew wypływa z kajuty Seagula. Nie każcie mi opowiadać co tam zobaczyłem, błagam. W każdym razie, strasznie zmasakrowany Seagul wisiał na suficie. Nie miał głowy! Ktoś wypruł mu… flaki! Zrozumiałem wtedy czego tak przeraziła się Nia. Cofnąłem się do holu i zapłakałem, przysięgam, zapłakałem jak dziecko, bo znałem Seagula jeszcze przed tym jak wsiedliśmy na pokład. Po jakimś czasie szok minął i postanowiłem wezwać kogoś… przeciez ten psychopata wciąż mógł się tu kręcić. Wybiegłem na dziób i usłyszałem czyjeś krzyki. Grunt w tym, że nikogo nie było!
- Duchy?! – zawołał Seve całkiem poważnie.
- Nie. Widzicie, Nia spadła, chyba z rozpędu, za barierkę i stoczyła się na platformę pod dziobem. Batler rzucił się na ratunek, to prawdziwy bohater! Udało mi się ich wyciągnąć i zacząłem biec prawą burtą wołając o pomoc. Dzięki Bogu spotkałem doktora Hezbenzjewa, który zajął się Nią. Potem obudził się Batler, ale… jakby tak nie do końca. Trochę się zataczał, mówił od rzeczy. Był bardzo wyczerpany. Nie wiedząc czemu, nie powiedziałem o wszystkim doktorowi, najpierw zaprowadziłem na miejsce Batlera, ale sam zostałem w holu.
- No i? Co dalej? – zapytał kapitan, gdy zauważył, że Stefan zrobił pauzę.
- Batler wszedł do środka i nie odzywał się. To było straszne. Spodziewałem się, że zacznie krzyczeć, albo że pobiegnie po ludzi! Właściwie, ja to się chyba bałem, tak, bałem się odpowiedzialności. Strasznie się bałem. Dlatego pomyślałem, a właściwie nie ja, tylko moja podświadomość, że lepiej pokażę to przyjacielowi, a on zajmie się wszystkim. Tymczasem… on wszedł tam i nie wychodził. Zamarłem. Mijały długie minuty, a on wciąż tam siedział. No co można robić w pokoju ze zmasakrowanym trupem? Postanowiłem, że wejdę dopiero, jak usłyszę, że upada na ziemię – bo przecież mógł zemdleć. A on tymczasem krzyknął, ale tak dziwnie. Serce waliło mi jak karabin maszynowy, przysięgam! Usłyszałem gardłowe odgłosy. To poraziło moją wyobraźnię jakby prądem, zobaczyłem ogromnego potwora, który zjadł Batlera a teraz wypluwa jego kości! Zerwałem się do biegu, chciałem wołać o pomoc. I wtedy usłyszałem jak krzyczy „Nie pozwolę!”. A potem głuche uderzenie jakby w ścianę. Przeraziłem się totalnie, ale myślałem już trzeźwo. Myślę – morderca! On tam ciągle jest! Schował się gdzieś a Batler go znalazł! No to zacząłem pędzić po was, biegłem długo i momentami zastanawiałem się, czy nie rzucić się ze strachu do morza! W końcu spotkałem Ryszarda, spacerował sobie spokojnie z lampą. Wykrzyczałem mu coś w twarz i wskazałem na dziób. Nie pamiętam co odpowiedział, ale chyba pobiegł w tamtą stronę. Jednak wcześniej wskazał mi gdzie jesteście. Zastałem was podczas gdy graliście w kości, chyba kazałem biec za mną…
- A resztę już znamy – przerwała spokojnie Sonia. – Na miejscu zastaliśmy martwego Ryszarda.
- Myślisz, że morderca zabrał ze sobą Batlera? – zapytał Stefan na bezdechu.
- To się robi coraz bardziej zagmatwane – rzekł kapitan ignorując pytanie. – Gdy wybiegliście z kajuty za Nią, zostawiliście drzwi otwarte, prawda? Morderca musiał wykorzystać to i podrzucić tam później dziewczynkę. Tylko skąd ją wziął? Ukrywał się za zwłokami Seagula z dzieciakiem pod pachą? Kiedy zdążył ją zgwałcić, cholera! Dziwne, dziwne! I wcale nie płakała?
- Gdy ją znaleźliśmy – zaczął Nick – rzęziła cicho i strasznie się trzęsła, jakby w febrze. Zdaniem doktora, bardzo z nią źle. Raczej wykluczmy możliwość, że coś nam opowie… zresztą, to byłoby nieludzkie, pytać kto poszatkował jej ojca i... Ale jest jeszcze Nia! Może się już nawet obudziła. Widziała wszystko jako pierwsza, jeśli nakryła mordercę…
- Hej! – zawołał Seve. – Wszystko składa się w logiczną całość. Uporządkujmy całą historię. Seagula widzieliśmy ostatnio przy kolacji. Zszedł z córką do kajuty, gdzie już czyhał na niego psychopata. Ten skurwysyn ich ogłuszył i trzydzieści po dziewiątej (gdy Batler i Stefan zamknęli się już w kajucie) zaczął masakrować Seagula. Gadałem z Nią przy kolacji, ale musiała być bardzo zmęczona, bo nagle zadecydowała, że pójdzie się położyć. Nie zatrzymywałem jej. Jej kajuta jest na końcu korytarza, po lewej stronie, więc przechodząc, musiała zauważyć coś dziwnego dotyczącego pokoju Seagula. Krew? Światło? Odgłosy? Zajrzała zaciekawiona i prawdopodobnie ujrzała mordercę, który wypruwał właśnie flaki Seagulowi. Zaczęła krzyczeć, wpadła w panikę – to normalny odruch. Usłyszał to Batler i Stefan, więc wybiegli, ale ona przerażona uroiła sobie, że gonią ją mordercy. Psychopata musiał się również przestraszyć, więc schował się gdzieś w pokoju. Batler pobiegł na Nią, Stefan zajrzał. Po jakimś czasie wybiegł na dziób, pomógł Batlerowi, zawołał doktora. Zauważcie, że morderca nie mógł wyjść! Na dziobie były cztery osoby, łącznie z doktorem. Nie wiem dlaczego nie uciekł, gdy Batler leżał nieprzytomny na deskach razem z Nią. Najwyraźniej zbyt się przestraszył. Potem Stefan zaprowadził Batlera do kajuty Seagula, gdzie ten skonfrontował się z zabójcą. Stefan w tym czasie biegł już po pokładzie, po drodze spotkał Ryszarda, który przeszedł się przewietrzyć, bo zdenerwowała go nasza czerwonowłosa piękność – w tym momencie Ginja prychnęła i odwróciła głowę – ale że Batler przegrał walkę z zabójcą (zważcie, że morderca musiał być bardzo silny i zręczny, skoro poradził sobie po cichu, a Batler zmęczył się ratując Nię), Ryszard zszedł do ciemnego holu, gdzie psychopata odciął mu głowę. Potem podrzucił dziewczynkę do pokoju Stefana. Nadbiegliśmy my i wmieszał się w tłum. Wszystko pasuje! Tylko gdzie Batler? Może wyrzucił go do wody i spadł na platformę? Dlatego skaner odczytuje form życia na pokładzie.
- Pomysł niedorzeczny – skomentował kapitan – ale to akurat możemy sprawdzić. Na dziobie zamontowana jest kamera. Skierowana na to, co przed statkiem, ale obejmuje też barierkę. Ekrany znajdują się w kabinie nawigacyjnej, możemy iść nawet zaraz.
Po tych słowach kapitan wstał i podszedł do drzwi. Wszystkie par oczu ruszyło za nim.
Szarpnął za klamkę i drzwi otworzyły się, a zza nich wypadł bezwładnie doktor Hezbenjew. Runął na deski jadłodajni jak kłoda, zataczając szeroki łuk oberwanymi kikutami rąk. Krew prysła szerokim wachlarzem po podłodze.




ROZDZIAŁ CZWARTY
W którym Czerwony Bies zostaje wciągnięty przez trybiki spirali nienawiści.





Seagul siedział po środku niewielkiej kajuty, sznurami przywiązany do krzesła. Jego wnętrzności ciągnęły się, zawieszone na jelitach, z dziury na brzuchu prosto na żyrandol, a z żyrandola na przyścienne lampy. Kapał z nich śluz, a niektóre narządy pulsowały lekko. Zdawało się, że ktoś zawiesił je w ten sposób, by przypominały łańcuchy i ozdoby świąteczne. Ciągnęły się przez cały sufit, a w miejscach, gdzie przywiązano je do naftowych lamp lub rozpalonego żyrandola, poczerniały lub stały się bardziej czerwone. Tam, gdzie zwisały swobodnie, ich kolorystyka była zwykle brązowawa lub różowa. Zresztą, oblepiała je gdzieniegdzie zielona lub czerwona maź, więc trudno było ustalić dokładne barwy. Batler wiedział, że jelita są bardzo rozciągliwe i osiągają długość nawet do 10 metrów, ale nigdy nie próbował sobie ich wyobrażać wyleczonych z brzucha i zawieszonych gęsto pod sufitem. Gdzieniegdzie artysta nie miał już miejsca, aby zawiesić organ, więc spuszczał go swobodnie. Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Skoro to wszystko pochodziło z Seagula, to co go aktualnie wypełniało? Zdawał się być grubszy niż zwykle. Czyżby spuchł? Czy też ktoś go po prostu nadmuchał? Może wrażenie te potęgował fakt, iż jego ręce zostały przecięte w poprzek a jednej nogi brakowało całkowicie? Batler po chwili zrozumiał do czego dążył autor całego widowiska. Przekroił jego ręce od dłoni aż po ramię, po czym oderwał górną część w sposób, w jaki odrywa się wierzch bułki, by posmarować ją potem masłem. Wnętrze jego rąk nie zostało jednak posmarowane masłem. Ktoś wyssał mięso i kości z jego palców tak, by została sama skóra, a potem związał kikuty – to, co trzymało się ciała z tym, co oderwano. W ten sposób, zostały przedłużone o połowę, a następnie zawieszone na suficie. Jedna ręka miała około trzech metrów i łączyła się z flakami na suficie, sprawiając niesamowity widok. Zdawało się, że Seagul podniósł właśnie swoje ogromne, czerwone, postrzępione, pulsujące skrzydła do góry i chciał podnieść się do lotu, ale że pomieszczenie było zbyt małe, zablokował się na ścianach i suficie. I zastygł w bezruchu, nie wiedząc co robić. Patrząc znów z innej strony, przypominał męczennika ukrzyżowanego na niewidzialnym krzyżu. Wtedy Batler zauważył, że krzesło jego przyjaciela wcale nie dotyka ziemi. A więc Seagul po prostu wisiał na całej ten plątaninie wnętrzności. Jego tułów został przebity kawałkami drewna, najwyraźniej rozszczepionego krzesła. Zacieki krwi pod ranami nie były jednak widoczne. Oznaczało to, że został przebity, gdy nie było już w nim ani kropelki krwi. Całe hektolitry zalewały podłogę i ściany. W pierwszej chwili, Batler miał wrażenie, że wszedł do świeżo pomalowanego pokoju. Potem, że to jakiś inny, magiczny świat. Wszystko było tak jaskrawo czerwone. Krew ściekała też z sufitu, w niektórych miejscach lała się ciężkimi strugami, gdzie indziej kapała powolutku. Prawa noga Seagula została wbita na jakiś ostry i podłużny przedmiot. Następnie nałożono na ten pręt inne organy. Jednym z nich było prawdopodobnie serce. Artysta próbował też wbić żołądek lub coś przypominające żołądek, ale chyba okazał się zbyt delikatny, bo pękł na pół i spadł na podłogę. Tak przygotowany szaszłyk podpiekano nad ogniem lampy, o czym świadczył smród palonego mięsa, zwęglone szczątki i ślady zębów. Krew ściekła do wnętrza lampy i zagasiła płomień. Wymieszała się z naftą, przybierając szkarłatny kolor. Po podłodze porozrzucane zostały różne części ciała Seagula, często obwinięte w jego czarny frak lub strzępy koszuli. Batler zauważył coś przypominające szczękę pod swoimi stopami i jedną gałkę oczną zwisającą na żyłach po środku pokoju, ale nigdzie nie było widać głowy. Czy ktoś ją ukradł i uciekł? No właśnie. Kim jest ten tajemniczy artysta. Batler postanowił, że zaraz stąd wyjdzie i go poszuka. Musi mu natychmiast pogratulować tak pięknego dzieła.
I wtedy zauważył ruch w kącie pokoju. Coś leżało na łóżku, zawinięte w szmaty – nie, w zakrwawioną pościel – i wibrowało. Było to coś małego. Czyżby pies? – pomyślał Batler. Nie, to jest trochę większe od psa.
Przekroczył przedpokój i wszedł do środka. Coś chrupło mu pod przesiąkniętą skarpetką. Nie zwrócił uwagi. W powietrzu latały malutkie czerwone drobinki. Trochę przypominały kurz, trochę gwiazdy na drodze mlecznej. Drobinki latały powolutku przed jego oczami, gdy szedł w stronę łóżka. Zagłębiając się coraz dalej, czuł, że świat wokół niego krzyczy. Znajdywał się we wnętrzu czerwonego drzewa. Drewniane sploty pulsowały powoli śląc do niego wiadomość. Nie był w stanie jej rozpoznać, bo nie znał drzewiastego języka. Miał jednak pewność co do jednego – ten świat tętnił swoim własnym życiem. Cierpiał.
W końcu znalazł się przy łóżku. Stał na bardzo miękkiej poduszce. Nie, to było coś innego. Oklejało szczelnie jego stopy ponad kostkę. Kapało mu na głowę, ściekało po szyi. Jakiś różowy, podłóżny strzęp mózgu spadł mu na ramię. Dodatkowo, czerwone drobinki osiadały na nim jak kurz osiada na ekranie telewizora. Coraz bardziej mu to ciążyło. Usłyszał ciche skrobanie dobiegające z zawiniątka przed nim.
Powoli ściągnął pościel.
Naga, mała dziewczynka trzęsła się, jakby w febrze. Jej włosy nie były złote. Zlepione czerwoną mazią i strupami nie pasowały do jej drgającej konwulsyjnie, czystej buzi. Batler w tym momencie ocknął się z dziwnego stanu, w jakim przebywał od momentu wybudzenia jeszcze na dziobie statku, a który pogłębił się po wejściu do pokoju. Zdawało mu się, że przez ten cały czas wciąż śni. Teraz rzeczywistość uderzyła mu do głowy. Ciągle jednak nie wiedział gdzie jest i co dzieje się wokół. Czuł jedynie, że ta mała dziewczynka nie pasuje do tego czerwonego świata i musi ją stąd jak najszybciej zabrać. Musi uciekać. Ale przed czym? Świat zawirował.
Instynkt podpowiedział mu, aby wziąć delikatnie dziewczynkę na ręce i zabierać się stąd, zanim coś rzuci mu się gardła.
Mała istota zajęczała cicho, gdy spróbował ją podnieść. O co chodzi? Odrzucił zmiętą pościel i jego oczom ukazał się przerażający widok. W kroczu dziewczynki tkwiło coś czerwonego. Najwyraźniej sprawiało jej to ból. Coś podpowiadało mu, aby to wyciągnąć. Nie myślał samodzielnie, informacje dostawał z zewnątrz. Czyżby konary tego dziwnego drzewa, do którego wszedł, podpowiadały co robić? Delikatnie wyciągnął przedmiot, ale niestety, ułamał się w połowie. Wygrzebał to, co zostało i podniósł do góry. Tak, to były ociekające krwią i ropą szczątki penisa. Jedno jądro wylało mu się nagle na nadgarstek. Spróbował teraz podnieść tą istotę, ale ona odwróci

2
Piszę jak kazałeś, oceniam oczywiście na 6. Nie po znajomości a dlatego, że rzeczywiście mi się podobało (chociaż za kryminałami nie przepadam). :)

3
Spróbował teraz podnieść tą istotę, ale ona odwróciła głowę i popatrzyła na niego ogromnymi, zielonymi oczami. Coś zaszumiało cicho. Z kącika drgających ust wypłynęła stróżka różowej piany. Dalej wpatrywał się przerażony w oczy małej dziewczynki. Niewyobrażalny smutek sączył się z nich prosto w jego duszę, wypierając powoli ciemny stan odrętwienia, w którym się zamknął, by nie cierpieć oglądając zwłoki swojego przyjaciela. Jej oczy były tak czyste i niewinne w porównaniu do tego brudnego świata, w którym się znalazł, że jednocześnie bał się oderwać od nich wzroku. Wtedy zauważył coś jeszcze. Te oczy cierpiały, ktoś zadał im ból. Błagały o pomoc, wyciągały swoje małe, nieskalane rączki. Te rączki przestały już ściskać zimną głowę swojego ojca. Teraz błagały już tylko o schronienie.
Coś uderzyło Batlera w głowę. Upadł na kolana przed łóżkiem. To powracająca świadomość wwiercała mu się w mózg, przypominając każdą sekundę jego pobytu w tym pokoju, wyłuszczając każdy szczegół. Jeszcze na korytarzu szumiało mu w głowie, a gdy wszedł do środka, zamknął się w swoim małym, bezpiecznym świecie całkowicie. Jego mózg nie chciał wierzyć w to, co widzi, więc wmawiał mu, że to nic takiego, że to wystawa sztuki, którą można podziwiać i nie należy się bać. Popadł w odrętwienie i obojętność. Teraz, gdy znalazł Goldy, coś w nim pękło. Kurtyna, zza której oglądał te wszystkie okropieństwa opadła odsłaniając prawdę i kłując miliardami igiełek rozpaczy.
Batler złapał się za głowę i krzyknął. W jego brzuchu uwiły sobie gniazdo żmije. Teraz, wypłoszone krzykiem, postanowiły uciec. Zaczęły, wijąc się i sycząc, wspinać po przełyku bohatera aż do gardła, zmusiły go do zgięcia się w pół i otworzyły mu usta.
Wymiotował długo. Wszystko, co zjadł, a nie zdążyło się jeszcze strawić, zawierało się w kałuży na podłodze, wymieszanej ze śluzem z ciała Seagula. Potem zaczął wymiotować samą żółcią i krwią. Gdy skończył, złapał się za drgającą w konwulsjach głowę i wyobraził, że po prostu śni. Że to wszystko nieprawda. Że to gra, jedna z wielu. To tylko dekoracje pozostawione tutaj przez organizatorów. Seagul zaraz wejdzie do pokoju i go wyśmieje, że dał się nabrać.
Podniósł się z ziemi, wytarł rękawem czerwonego garnituru twarz. Otworzył oczy. I spojrzał prosto na twarz Goldy.
Jeśli psychika człowieka podtrzymywana jest na linach, które ścierają się i powoli krachcieją w miarę upływu czasu, to liny w głowie Batlera pękły, wszystkie na raz, jakby ścięte mieczem.
Łzy płynące z jego oczu przestały być łzami rozpaczy i stały się łzami wściekłości.
Uratuj mnie… - istota o złotych włosach, od której bił anielski blask wysyłała do niego wiadomość. Zauważył, że jej piękna, czysta aura jest powoli przyćmiewana przez roztaczającą się wokół czerwień. Czerwień latała w powietrzu w postaci małych drobinek, lała się z sufitu, płynęła pod nogami.
NIE POZWOLĘ! – wydarł się na całe gardło .
Obrócił się na pięcie w poszukiwaniu źródła tej niebezpiecznej czerwieni. Wtem, straszny potwór zatrzepotał przed nim swoimi ogromnymi skrzydłami. Znajdował się właśnie wewnątrz bardzo małego, czerwonego drzewa. Nie było tu wiele miejsca jak dla latającego potwora. Skrzydła opinały się na ścianach, omal nie rozsadzając pomieszczenia.
Jestem mniejszy, mam przewagę – wymamrotał z zaciekłością Batler.
I z całej siły uderzył w unoszące się nad ziemią monstrum. Jego ręka przeszła na wylot. Wyciągnął ją, a potem jeszcze raz uderzył, tym razem z prawej. Chlusnął na niego czerwony deszcz. Uderzenie odbiło poczwarę w tył, ale teraz wracała prosto na Batlera, zupełnie jakby uderzał worek treningowy, lub lepiej – worek treningowy wypełniony mięsem.
Nie widząc innego wyjścia, rzucił się całym ciałem na potwora, ściągając go ku ziemi. Spadł z głośnym chlupotem w basen krwi, rozrywając przeciwnika na kawałki samą siłą uderzenia. Batler już chciał triumfować swoje zwycięstwo, gdy coś zmiażdżyło mu plecy. Zrozumiał dopiero po chwili. Potwór zginął, ale ostatkiem sił przygniótł go swoimi ciężkimi skrzydłami. Niehonorowe zagranie – pomyślał. – To sprawia, że jestem cholernie, kurwa, wściekły!
I dał upust swojej wściekłości, łapiąc za skrzydła i rozrywając je na części. Trysnęła czerwona maź, zalewając go całkowicie. Po kilku minutach boju, skrzydlata bestia przestała się ruszać. Zdyszany Batler odrzucił oplatające go pnącza, którymi został owinięty i ze złością wymierzył zwłokom potwora porządnego kopniaka. Po chwili zauważył, że powietrze jest gęste od czerwonych drobinek. W czasie gdy turbował się na podłodze, w powietrze podniosło się ich tak wiele, że musiał odganiać je rękoma jak owady.
Gdy ochłonął, wziął na ręce anioła i skierował się ku wyjściu z drzewa. Zatrzymał się dopiero w ciemnościach w korytarzu, gdzie dobiegł go czyjś głos.
- Hej, Batler! To ty? Ciemno tu jak w dupie u murzyna. Przechodziłem akurat i usłyszałem krzyki. Hej, to ja, Ryszard! Batler?
Kolejny potwór – pomyślał. Jest jeszcze jeden.
- NIE POZWOLĘ!!! – ryknął i ruszył biegiem w kierunku postaci majaczącej w ciemności.
- Co? – potwór przystanął. – Batler, dlaczego gdy biegniesz, pluska ci coś pod stopami? Toniemy? He-he…
Batler zamierzał uderzyć lewą ręką, bo w prawej trzymał dziecko. Ale nagle poczuł w dłoni drewnianą rączkę. Co to? Broń? Nagle zmaterializowała się z powietrza? Czy to kij? Miecz?
Nawet się nie zatrzymując, ciął na odlew na wysokości paszczy potwora. Coś okrągłego wystrzeliło w górę i odbiło się od ściany. Batler natarł na bezwładne ciało przewracając je w pędzie na schody. Zatrzymał się dopiero na przedostatnim schodku, gdy światło księżyca oświetliło przedmiot w jego dłoni. Był to tasak.
Chlup – coś dużego wpadło w krew w korytarzu za jego plecami. To głowa potwora dopiero dosięgła ziemi.
W sekundę później usłyszał czyjeś głosy.
- Jeśli przerwałeś grę specjalnie, żebym przegrał, to…
- I tak byś przegrał!
- Zamknij się! Stefan, co się stało? Wykrztuś to wreszcie! Czemu się nie odzywasz?!
Jest ich więcej – pomyślał Batler zaciskając dłoń na rączce tasaka. Poczuł rządzę zabijania ohydnych stworów. Mordercy! Gwałciciele! Całe to miejsce trzeba oczyścić z plugastwa! Żeby ich wszystkich szlag trafił! – takie myśli kołatały mu się w głowie, gdy powoli wychodził na pokład statku.
Zapał ten ostudziła nagle fala przenikliwego zimna, która przeszyła jego ciało jednocześnie, gdy usłyszał z bardzo bliska czyjś głos.
- Nie.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że z nieba leje jak z cebra, a on nie wiedząc czemu, drży. Upuścił tasak i zasłonił dziewczynkę ręką. Nie, nie można teraz wyjść – myślał wsłuchując się w jednostajny szum deszczu i zbliżające się głosy. Dziecko się przeziębi. Albo zabiorą je w czasie walki. Trzeba się skryć, trzeba coś zrobić. Ale co?
- Zawróć – rozległ się dźwięczny, stanowczy ton. Zdawał się być aksamitnie miękki. Czuł, że może mu zaufać. Nie, nie może, a musi koniecznie spełnić jego polecenia i to zaraz! Rzucił się z powrotem na schody, ale ten ktoś kazał mu się zatrzymać.
- Przeszukaj kieszenie tego mężczyzny. Weź srebrny klucz … Zanieś dziewczynkę do domu Stefana i połóż ją na łóżku. Wyjdź, zamknij za sobą drzwi używając klamki. Teraz wejdź do pomieszczenia na prawo od kajuty Seagula. Tak, musisz użyć kluczyka. Nie, nie łap za klamkę. Popchnij drzwi kluczem i zamknij za sobą.
W ostatniej chwili, gdy zatrzasnął się w pokoju Ryszarda, na schodach zakotłowało. Potwory wpełzły do korytarza i zaczęły hałasować. Wyczerpany Batler legł na łóżku, czuł, że musi teraz odpoczywać, bo jutro czeka go dużo pracy. Zasnął bardzo szybko, w przemoczonym, czerwonym garniturze, spocony i bez butów. Jeszcze przez chwilę dobiegały do niego głosy, prawdopodobnie zza ściany. Albo z zupełnie innego świata.
- Co tu tak ciemno? Zalało nas? Światło chyba wysiadło, leć ktoś po lampę. Seve, ty idź, ja pomogę Nickowi i reszcie.
- Patrzcie, w jednej kajucie się świeci. Stefan, to stąd dobiegały te krzyki o których bełkotałeś? Co ty tam…
- Tutaj śmierdzi jeszcze bardziej, doktorze Hezbenzjew. I jakoś tak… coś tu lata. Owady? Nie, to coś… kurwa… ja pie… ja pierdolę…
- Jezu Chryste! COFNIJ SIĘ! CO TO KURWA JEST?! Zawołajcie kapitana!
- Wypierdalaj! Wypierdalaj do holu, ktoś tu zarzynał zwierzęta czy inny… posuń się, posuń się, daj mi wyjść, zaraz zwymiotuje!
- Krew! My stoimy w krwi! I jakimś gównie! Jest nawet na ścianach, na drzwiach! Co tu się stało? Stefan?! STEFAN!


Nie zmieściło się w jednym poście, niestety.


@Em
Wiedziałem, że można na ciebie liczyć. ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”