Tekst zawiera treści przeznaczone dla osób pełnoletnich. Jeżeli nie spełniasz wymogów - uciekaj! Albo zostań, podejmując się tego na własną odpowiedzialność.
"Przebudzenie"
Obudził go strumień lodowatej wody. Rozejrzał się dokoła. Oczy powoli przyzwyczajały się do panującego mroku. Był w jakiejś piwnicy, w powietrzu panowała wilgoć i chłód. Jedyne źródło światła pochodziło z żarówki, prowizorycznie zamontowanej do wystającego z sufitu przewodu. W jej blasku Marcin dostrzegł młodego mężczyznę w czarnej, skórzanej kurtce. Tajemniczy osobnik uśmiechał się ironicznie. Odstawił na podłogę metalowe wiadro i podszedł bliżej. Marcin spróbował wstać. Nie mógł. Okazało się, że jest mocno przywiązany do krzesła, na którym siedział. Poczuł silny ból z tyłu głowy, ręce obcierał mu gruby sznur. Próbował rozeznać się w sytuacji. Ostanie co pamiętał, to że wyszedł z restauracji, otwierał samochód, ktoś za nim przechodził i . No tak! Uderzył go w głowę.
Mężczyzna przyglądał mu się z uwagą. Marcin chciał zaprotestować przeciw tej absurdalnej sytuacji, ale nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nic nie miało sensu. Ktoś, kogo z całą pewnością nie znał, porwał go, związał i najprawdopodobniej nie zamierzał wypuścić w najbliższym czasie. Przecież nie mogło chodzić o żaden okup. Był zwykłym nauczycielem, żona pracowała w banku, jako kasjerka. Nie posiadali oszczędności, jedynie kredyty do spłaty. Nie mogło być mowy o zemście, bo przecież nigdy nikomu nie zrobił krzywdy na tyle poważnej, żeby mogła skłonić do porwania. Nie zdarzyło mu się nawet postawić jedynki na koniec roku. To nie wyglądało dobrze. Jedyne logiczne wyjaśnienie kabały w jaką został wpakowany, brzmiało; mężczyzna jest psychopatą i nie ma co liczyć na racjonalne zachowania z jego strony. A to nie dawało powodów na zachowanie nadziei.
- Widzę, że mnie nie poznajesz - porywacz przerwał milczenie.
Marcin pokręcił głową.
- Może powinienem się przedstawić? Może jestem niegrzeczny? Co, kurwa!? - wrzasnął.
Marcinowi po plecach przeszły dreszcze. Z powodu emocji przestał odczuwać chłód, ale teraz, kiedy mężczyzna wydarł się na niego, zatrząsł się jak galareta.
- Tomasz Jarecki - przedstawił się. - Mówi ci to coś?
- Nie - wybąkał nieśmiało.
- No, Kononowski, zacząłeś gadać. Ale pamięć nadal zawodzi.
Marcin spojrzał na Jareckiego wymownie. Nie miał pojęcia, skąd miałby znać to nazwisko.
- Jakby ci to przypomnieć?
Pochylił się nad Marcinem, oparł dłonie o jego ramiona i przez moment w milczeniu wpatrywał się w źrenice związanego. Kononowski zaczął uciekać wzrokiem, nie potrafił wytrzymać tego spojrzenia.
- Ty kurwo! Nazywam się Tomasz Jarecki, przypomnij sobie! - wydarł się z całych sił, prosto w twarz ofiary.
Marcin poczuł lepką ślinę na czole i policzkach. Pokręcił tylko głową. Nie mógł spełnić rozkazu Jareckiego, a zdawał sobie sprawę, że odpowie za bezsilność.
Jarecki odchylił się mocno i z całych sił trzasnął głową w szczękę Marcina. Zatrzeszczało. Kononowskiemu krew wypełniła usta i nagle go olśniło. Widział już tego człowieka. Pierwszy raz zauważył go dokładnie tydzień wcześniej.
Wychodził wtedy do pracy. Podszedł do samochodu i zwrócił uwagę na czarnego "Junaka". "Piękny motocykl, i zadbany" - pomyślał wtedy. Obok stał Jarecki. Wtedy nie zwrócił uwagi na młodego motocyklistę. Skąd mógł wiedzieć, że jest przez niego śledzony. Później widział go jeszcze kilka razy. Właściwie codziennie. Teraz zaczęło mu się to wydawać dziwne, jak mógł nie skojarzyć faktów? Tyle zbiegów okoliczności. Widział go koło szkoły, przed centrum handlowym, gdy robił zakupy. Powinien od razu zorientować się, że motocyklista jest nim zbytnio zainteresowany. Kto wie, może prowadził obserwację znacznie dłużej? To było prawdopodobne. Jarecki chciał poznać zwyczaje ofiary. A teraz, kiedy Jolka z dziećmi wyjechała na weekend do matki, postanowił wprowadzić w życie wcześniej ułożony plan. Jarecki miał, co najmniej cały piątek i część soboty do dyspozycji, nim Jolka zacznie się niepokoić brakiem telefonu od męża. No, ale przecież od razu nie wezwie policji. Zrobi to najpóźniej w niedzielę wieczorem, kiedy wróci do domu i okaże się, że Marcina nie było tam od piątku. A czy oni zareagują tak jak powinni? Na poważnie zaczną szukać pewnie dopiero w poniedziałek. Do tego czasu porywacz będzie mógł zabić go najmniej kilkanaście razy, torturując po drodze, bez pośpiechu pozbędzie się zwłok i zdąży uciec z kraju. Właściwie, niby po co miałby się ukrywać. Skoro Marcin nie znał Tomasza Jareckiego, to do jasnej cholery, dlaczego ktokolwiek inny miałby go z Marcinem skojarzyć. Nic ich nie łączyło, może poza chorą wyobraźnią motocyklisty.
Wypluł krew. Jarecki minął go idąc szybkim krokiem. Kononowski bał się odwrócić, nie chciał prowokować i tak już agresywnego mężczyzny. Wytężył słuch. Jarecki wchodził po schodach. Nie było ich zbyt wiele. Marcin nie pomylił się chyba, to była jakaś piwnica. Porywacz otworzył drzwi, uprzednio przekręcając klucz i wyszedł z pomieszczenia. Marcin ostrożnie spojrzał za plecy. Istotnie za nim były schody. W niewielkim świetle dostrzegł drzwi, chyba metalowe, ale nie miał pewności. Opuścił głowę na piersi, był zmęczony. Szamotanina nic mu nie dawała, Jarecki najwyraźniej znał się na operowaniu sznurem. Marcin musiał zdać się na łaskę ślepego losu, nie liczył na wspaniałomyśność oprawcy.
Po kilkunastu minutach, a przynajmniej tak zdawało się Marcinowi. Nie był pewien, czy dobrze postrzega upływ czasu, drzwi do piwnicy otwarły się. Jarecki wracał.
Stanął przed Marcinem ze szklanką wody. Podszedł i delikatnie go napoił. Kononowski poczuł przyjemną wilgoć w ustach, przełknął gęstą ślinę wraz z krwią.
- Wybacz Kononowski, poniosło mnie. Mogłeś zapomnieć. W twoim życiu zaszył znaczne zmiany. Studia, praca, małżeństwo. Masz dzieci. Ile to już lat? Chyba piętnaście. - Uśmiechnął się. - Dokładnie piętnaście lat. Pamiętam doskonale. Jakoś nie mogłem zapomnieć.
Na twarzy Marcina pojawiło się widoczne skupinie.
- Spokojnie, odświeżę ci pamięć. Opowiem krótką historię. Chcesz posłuchać? Widzę, że chcesz.
Marcin pokiwał głową. Chciał wiedzieć, o co chodzi, może to pozwoli mu jakoś zareagować, przekonać Jareckiego, że to pomyłka.
"Opowieść"
- Jak mówiłem, moja, choć może powinienem mówić nasza tragedia, wydarzyła się przed piętnastu laty. Piętnaście lat conocnych koszmarów, wyrzutów sumienia ... . Tak, tak, obwiniałem siebie. Lata cierpienia. Żalu... . A później gniewu i chęci zemsty. - Kononowski czuł świdrujące spojrzenie porywacza. Wiedział, że Jarkowski wciąż lustruje jego twarz, czeka na reakcję. - Miałem wtedy jedenaście lat - kontynuował opowieść. - Z tego co sobie przypominam, byłem dość szczęśliwym dzieckiem. Uczyłem się całkiem nieźle, rodzice rozpieszczali mnie. Pozwalali mi na wszystko. Byłem ich oczkiem w głowie. Wiesz, jestem jedynakiem. Matka chyba nie mogła mieć więcej dzieci. Nie pamiętam czy wspomnieli o tym kiedyś, czy sam to wydedukowałem. - Zamyślił się. - Synek świetnych lekarzy - powrócił do monologu. - Przyszły chirurg. Ba, może nawet profesor medycyny. Pierdolone marzenia starych. Wszyscy tylko wymagali, wymagali, wciąż wymagali. Ale to było później. Kiedy miałem jedenaście lat nie odbierałem tego źle. Kochali mnie. Miałem każdą zabawkę jaką chciałem. Wiesz, pierwszy pecet na osiedlu, pierwszy Pegasus, najdroższy góral. Pewnie tak nie rozpieszczasz swoich dzieci?
Kononowski spojrzał pytająco. Jarkowski oczekiwał odpowiedzi? Marcin bał się przerywać.
- No kurwa, gadaj! - oprawca wydarł się na całe gardło.
- Nie, nie rozpieszczam ich tak bardzo - wydukał.
- To dobrze. - Jarkowski wpadł w zadumę. Chodził nerwowo w kółko. Widać trudno mu było snuć tę opowieść. - Kiedyś zachciało mi się kolonii. Koledzy jeździli, też chciałem. Byłeś kiedyś na koloniach?
Kononowski zbladł jak kreda. Musiał się opanować, odpędzić złe myśli. Oczyścić umysł. Nie chciał już słuchać.
- Trzęsiesz się, wraca ci pamięć? Spokojnie, opowiem wszystko. Pojechałem w Bieszczady. Piękna przyroda. Ale po powrocie miałem w dupie przyrodę. Dosłownie w dupie, panie opiekunie!
- Przestań! - Kononowski przerwał, płacząc. Łzy wielkości ziaren grochu ciekły mu po policzkach, kapały z brody na koszulę, brudną od potu, kurzu i krwi. Wciągał śluz, płynący z nosa. - Przestań - błagał smarkając.
- Spokojnie - zaśmiał się histerycznie Jarkowski. - Trzech dorosłych facetów wypiło za dużo alkoholu? A może chciało poeksperymentować? Zabraliście mnie na polanę. Piękna polana. Piękna przyroda. - Jarkowski mówił coraz szybciej. Jego głos zmieniał się z głośnego w szept, to znów powracał do krzyku. Nie panował nad swoim ciałem. Trząsł się i chichotał co chwila. - Wtedy wypiłem swoje pierwsze piwo. Teraz piję więcej. To był Żywiec. Dobrze pamiętam. A później ... .
- Na litość boską! Przestań!
- Litość?! Ty kurwo - ściszył głos. I wyszeptał wprost do ucha Marcina - Nie, to ja byłem kurwą. Waszą kurwą. Kiedy rżnęliście mnie, też mówiłeś "przestań" gdy płakałem, wyłem z bólu. Bo to cholernie bolało. Bolało ciało i bolało o tu. - Postukał się palcem w czoło. - Pamiętam, że kiedy kneblowaliście mi rękami usta, patrzyłem na drzewa. Chciałem uciec, oderwać się od ziemi, odlecieć. Jak ptak. Siedział tam taki czarno-biały. Ale on nie miał zamiaru odfrunąć, gapił się na mnie. Jaki to gatunek? Taki czarno-biały ptak, ta złodziejka? No, jaki?! - podniósł głos.
- Sroka - Marcin łkając, odparł.
- Właśnie, sroka. Patrzyła tak tępo, kiedy mnie posuwaliście, a to cholernie bolało. Kiedy lekarz powiedział moim rodzicom, co się stało, kiedy musiałem się przyznać, opowiedzieć im wszystko, ojciec też tak bezmyślnie patrzył. Jak ta cholerna sroka. Na wasze kurewskie szczęście, chcieli zatuszować wszystko. Sprawili, że przez wiele lat czułem się winny. Ale nie byłem winny. Nie byłem?
- Nie. Boże, jak jest mi przykro. Jak bardzo chciałbym ci zadość uczynić. Jestem gotów przyjąć na siebie wszelką odpowiedzialność. Jestem gotów się przyznać. Nie wiem, jak mogłem być takim potworem. Jak mogłem to wyprzeć ze swojej pamięci - Kononowski płakał jak dziecko.
- Odpowiesz. Ty i twoi kumple.
- Przyznam się. Obiecuję. A teraz proszę, uwolnij mnie.
- Dobrze. Uwolnię cię.
Jarkowski wycierając oczy, klęknął na ziemi. Marcin starał się myśleć racjonalnie. Musi się stamtąd wydostać. Wszystko będzie dobrze. Po co wracać do sprawy? Odpokutuje to. Już odpokutował. Najważniejsze zachować spokój. Znajdzie rozwiązanie. Jolka zrozumie i pomoże mu.
"Finał"
Przez kilkanaście minut trwali w takiej pozycji. Nikt nie miał zamiaru przerywać. Kononowski bał się, Jarecki był zbytnio zajęty wspomnieniami. Marcin gorączkowo szukał wyjścia z opresji. Przede wszystkim Tomasz musiał go rozwiązać. Wiedział, że bez pomocy porywacza nie podoła temu zadaniu, a tylko tak mógł mieć jakieś szanse. Pytanie brzmiało, co Jarecki zamierza? Deklarował, że go uwolni, ale czy można wierzyć rozhisteryzowanemu mścicielowi? Postanowił wreszcie działać. Zaczął spokojnie.
- Jest mi tak przykro.
Porywacz spojrzał na niego z ukosa.
- Zatarłem te okropne wspomnienia. Okropne dla ciebie, ale i dla mnie. Nie chciałem tego. Oczywiście to żadne tłumaczenie. Byłem bydlakiem. - Starał się zrównoważyć wypowiedź. - Ale działałem pod presją. Jasne, że należy mi się kara. Moja żona musi się o wszystkim dowiedzieć, policja także. Zrobię wszystko, aby chociaż w najdrobniejszym stopniu przynieść ci ukojenie. Wiem, że to nie zmyje tych wszystkich lat upokorzeń, ale może w jakiś sposób ... .
- Nie.
Marcin zmiękł. Dosłownie. Jego nogi i ręce zrobiły się jak z waty. Czyżby zbliżał się kres jego życia? Jarecki podjął już decyzję?
- Nie zrobimy tak - mówił całkiem spokojnie, wstając z klęczek - Nie powiemy twojej żonie, nie powiemy policji, zachowamy to dla siebie. Nie żal mi ciebie, ale nie chcę krzywdzić twojej rodziny. Jakim byś nie był potworem i kłamcą, oni są niewinni. Myślę, że wystarczającą karą będzie to, że już nigdy nie zapomnisz swoich czynów, do końca życia te chwilę zachowasz przed oczyma. Tak, jak ja nigdy nie zapomnę tej cholernej sroki.
Marcin nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Bóg chyba nad nim czuwał. Był o włos od śmierci, a teraz okazało się, że nie czekają go żadne poważne konsekwencję. Wprawdzie czuł ciężar przewinienia, ale otrzymał drugą szansę. Wszystko naprawi. Będzie dobrym człowiekiem, najlepszym jakim potrafi się stać.
Jarecki z opuszczoną głową przeszedł obok Marcina. Związany słyszał jego ciężki oddech. Rozumiał, że jest mu ciężko. Tomasz zmusił się do niesamowitego poświęcenia. Zaraz przetnie więzy krępujące Marcina i ta chwila stanie się dla obu tylko wspomnieniem sennego koszmaru.
- Do końca życia będziesz pamiętał tę chwilę, gdyż zaraz umrzesz, śmierć będzie twoim wyzwoleniem - mówił beznamiętnie, celując ostrzem łopaty w potylicę Kononowskiego.
Uderzenie było głuche, tak samo jak następne i kolejne.
"Zostało jeszcze dwóch" - pomyślał Tomasz.
Czarno-biały ptak [sensacja]
1
Ostatnio zmieniony ndz 28 lut 2010, 07:41 przez Obłuda.T, łącznie zmieniany 2 razy.