W moim świecie zawsze panowała jesień. Nie to, żebym miał depresję, czy żył w jakimś świecie fantasy. Po prostu tu, gdzie mieszkam zawsze spadały liście, a noce były naprawdę długie. I pogódźcie się z tym, że nie potrafię wam tego w jakikolwiek sposób wyjaśnić.
Zdarzyło się to w dwudziesty piąty rok jesieni, czyli w moje urodziny. Poszedłem do parku, tam, gdzie napisałem wszystkie swoje powieści i gdzie je później spaliłem w kamiennym śmietniku. Stanąłem na brzegu jedynej naturalnej rzeczy w tym mieście – jeziorku pokrytym złotymi liśćmi.
I czekałem. To było moje ulubione zajęcie od kiedy pamiętam. Najpierw czekałem na zimę, a gdy się już pogodziłem, że dni zawsze będą krótkie, to zacząłem czekać na zachody słońca. Wraz z ostatnimi promieniami zza drzewa wychodziła Clara. Kiedyś podejrzewałem, że jest wampirem i przez kilka miesięcy prowokowałem ją, by mnie ugryzła. Nie wyszło. Albo nie miałem krwi (czego nigdy nie sprawdziłem), albo miała niedobry smak. Jedno z dwóch.
- Albo nie jestem wampirem – dodała kiedyś, gdy zapytałem ją wprost.
- Dlaczego zatem nigdy nie spotykamy się w dzień? – Drążyłem, a ona uśmiechnęła się wtedy melancholijnie.
- Ciekawi cię, dlaczego nie spotykamy się w dzień bardziej, niż to, gdzie mieszkam i dlaczego noszę perukę?
Przytaknąłem wtedy. Też przecież kiedyś nosiłem perukę, dopóki nie urosły mi włosy. Co w tym dziwnego? Chodzi o to, że zawsze zadawałem pytania niezgodne z logiką i oczekiwaniami. Kiedyś w szpitalu, nie pamiętam, dlaczego tam się znalazłem…Chyba przechodziłem przypadkiem…Mniejsza z tym…Spotkałem tam pewnego mężczyznę, który spadł z najwyższego drzewa w okolicy i złamał niemal wszystkie kości. A ja zamiast zapytać się, czy go bardzo boli (przecież wiedziałem, że go bardzo bolało, więc po co bawić się w ten nonsens?!), zapytałem, gdzie nabawił się tej plamy pomiędzy palcami u nogi. Tak został wykryty u niego nowotwór skóry.
Odbiegłem jednak od tematu…Ten dzień był wyjątkowy. Miałem zamiar się oświadczyć Clarze. W rękach trzymałem bukiet złotych liści. Uwielbiała je. Może to właśnie miłość do nich sprawiła, że jesień nie mogła przeminąć? Może i czas kochał ją tak, jak ja? Kiedyś zastanawiałem się o Bogu. Tym Bogu od nieśmiałych modlitw. Co, jeśli połowa świata prosi go deszcz, a ta druga o słońce? I do tego wszyscy są dobrzy i sprawiedliwi i należy im się nagroda? Wydaje mi się, że Bóg czasami pozwala sobie na moment zawahania i zastanowienia i pozwala światu przez chwilę popędzić własną drogą. I wtedy dzieje się nie to, co ma być, ale to co się dzieje.
I znowu odbiegłem od tematu…
Clara stanęła naprzeciwko mnie. Tego dnia miała na głowie imitację czarnych loków, z wplątanymi w nie kawałami liści. Jakby po drodze się wywróciła. Co było dowodem, że nie zaczynała istnieć pomiędzy drzewami, bo wtedy nie widziałem, jak upada. Musiało być coś przedtem, co było dla mnie tajemnicą. Nigdy nie pamiętam, w co była ubrana. Patrzyłem tylko w oczy.
- Jestem – oznajmiła z uśmiechem i odetchnęła. – Długo czekałeś?
- Wieki – odparłem, a moja ręka pobiegła do kieszeni w poszukiwaniu pierścionka. Chciałem, żeby jak najszybciej została moją narzeczoną. – To dla ciebie – wręczyłem jej bukiet liści. Zagłębiła w nie twarz i przez chwilę chłonęła ich zapach.
- Uwielbiam ten zapach – westchnęła. Uwielbiałem gdy wzdychała.
- Czy one kiedyś wszystkie spadną? – Zapytałem, zadzierając głowę ku górze. – Czy one kiedyś wszystkie umrą i zgniją?
Zmarszczyła czoło. Zapomniałem, że nie lubiła słowa gnić. Nie lubiła też innych słów, takich jak budyń, kwaśny i małomówny.
- Chyba nie, bo wtedy skończyłaby się jesień. A ja tak kocham jesień, że chyba bym umarła.
Usiedliśmy na ławce, która dopiero co została oczyszczona z liści przez Parkowego. Ująłem jej rękę i wpatrzyłem w oczy. Były koloru nadchodzącego, jesiennego zmierzchu. Odetchnąłem i wyciągnąłem z kieszeni pierścionek. Ten sam, który kiedyś moja matka nosiła do śmierci, mimo, że jej mąż umarł przed ich pierwszym małżeńskim śniadaniem.
Nałożyłem go na palec Clary i zacząłem przemówienie, nad którym rozmyślałem całą jesień:
- Od kiedy się znamy, Claro? Wciąż pamiętam ten wieczór, kiedy położyłaś mi dłonie na oczach i powiedziałeś to swoje „jestem”. Zupełnie, jakbyśmy znali się od zawsze. I chyba tak jest. Przy tobie nie martwię się, że nie nadchodzi zima, albo, że nie miałem wiosny. Potrafimy godzinami gadać o liściach, trzymamy się za ręce, wymieniając myślami. Wymieniamy się uśmiechami, trzymając za słowa. Ty sprawiasz, że liście spadają i spadają, a ja nie czekam na nic innego, tylko na ciebie i na twoje oczy migoczące pomiędzy drzewami. Claro, czy zostaniesz moją żoną?
Zakończyłem uroczyście, nie puszczając jej dłoni. Westchnęła. Wydawało mi się, że o ten jeden raz za dużo, bo zrobiło mi się nieprzyjemnie.
- To wszystko, co mówisz, jest bardzo piękne…Ale…Ale my się nie znamy przecież. Nie wiesz, gdzie chodzę, gdy nie ma mnie przy tobie. Nie mogę mieszkać w świecie, gdzie panuje ciągle jesień.
- Przecież powiedziałaś, że kochasz jesień.
- Dlatego ciągle wracam do twojego świata. Ale mieszkam teraz w miejscu, gdzie panuje lato. Tak, jak ma być. Wszystko żyje i nic nie umiera, tak jak tu. Wybacz – wstała, a ja mimo to nie puściłem jej ręki. – Wybacz…. – Powtórzyła. Zacisnąłem dłoń, aż usłyszałem chrzęst jej kości. Nie powiedziała nic, nawet nie westchnęła z bólu.
- Wybacz – powiedziała po raz trzeci. – Chciałabym kiedyś pokochać kogoś takiego, jak ty…
Wysupłała się z mojego uścisku i ruszyła ku pomostowi. Pamiętam to dobrze. Zniknęła we mgle, która nadeszła wraz z mrokiem. Rzuciłem się za nią. Na drewnianych deskach odbijały się kroki moje i jej. Zatrzymałem się, gdy zniknął stukot jej obcasów. Stałem tak, nie wiedząc, co zrobić. Rozpłynęła się…Wolę mówić, że utonęła, nie powodując nawet okręgów na wodzie… Dopiero po chwili doszedłem do krawędzi pomostu, by się przekonać, że istotnie jej tam nie ma. Zadrżałem i pobiegłam szukać pomocy.
Od razu natknąłem się na Parkowego, który taszczył gdzieś worki z liśćmi.
- Zniknęła? – Zagadnął bez emocji. Pokiwałem głową i po raz pierwszy dokładnie rozglądnąłem się po parku, szukając pomocy. Wokół było ponuro, gdy zniknęły złote refleksy liści.
- Gdzie mam jej szukać? – Zapytałem, a mężczyzna (naprawdę nie pamiętam jak wyglądał) pociągnął nosem i rozglądnął się wokół.
- Znajdzie cię jutro – odparł.
- Kto?! Clara?!
- Nie Clara. Wróżbitka. Ona pomoże ci ją odnaleźć.
Pokrzepiły mnie jego słowa. Wierzyłem w Boga, który nigdy mi się nie pokazał, więc uwierzyć we wróżbitów nie było już żadną sztuką. Nie pamiętam, żebym wrócił do domu, ale wiem, że następnego dnia ponownie przyszedłem do parku.
Byłem o wiele za wcześnie. Słońce jeszcze świeciło wysoko, a jakieś dzieciaki bawiły się między drzewami. Nie widziałem ich, ale słyszałem piski. I w przedziwny sposób nie potrafiłem się zmusić, żeby rozglądnąć się wokół.
Wtem usłyszałem za sobą kobiece chrząknięcie, a ktoś położył mi dłonie na oczach i szepnął „jestem”. Ale był to ten szept, który mroził krew w żyłach (chyba jednak ją miałem, bo się zmroziła). Odskoczyłem i odwróciłem się. Przede mną stała naprawdę piękna kobieta o czerwonych włosach i białej skórze. Na ramionach miała brązowy żakiet o złotych guzikach, a wokół szyi kwiecistą apaszkę. Dziwne, ale znowu zacząłem się zastanawiać, czy jest ona wampirem.
- Ugryziesz mnie? – Zapytałem ni z tego ni z owego, a ona zaprzeczyła. Nie uśmiechała się, jak Clara, co mi przypomniało, za czym tak tęsknię tego dnia. – Jesteś Wróżbitką? Pomożesz mi znaleźć Clarę?
- Pomogę ci się z nią pożegnać – mruknęła, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów, w której był tylko jeden.
- Czyli zobaczę ją znowu… - Mruknąłem jakby do siebie. Nie rozpoznałem słowa pożegnanie. W końcu żegnałem się z moją ukochaną codziennie i nie przynosiło mi to cierpienia. Wróżbitka odchyliła mój płaszcz i wydobyła z wewnętrznej kieszeni zapalniczkę. Zapaliła papierosa i kazała mi się zaciągnąć.
- Nie palę – odparłem.
- Nie obchodzi mnie to – odparła również. Niechętnie wziąłem papierosa z jej dłoni i wypuściłem kłąb dymu. Nie kaszlałem, co było dosyć dziwne i stwierdziłem, że chyba byłem uzależniony. Wróżbitka tymczasem obserwowała wstępi dymu.
Ah, zapomniałem dodać, że w moim świecie nie było wiatru, mimo, że włosy Clary wciąż były rozwiane. Tak więc Wróżbitka na darmo starała się określić…Sam nie wiem…Coś określić. Ale tańczące smugi, którym nie przeszkadzał nawet najmniejszy podmuch, były perfekcyjne.
Kobieta spojrzała na mnie wściekle.
- Twoja ukochana tego wieczoru nie przyjdzie – burknęła. – Ani żadnego innego. Rozstała się z tobą na zawsze.
- Albo ci nie wierzę, albo spotkam ją jeszcze raz – odparłem. – Jeśli ci nie wierzę, to dlatego, że zabrała ze sobą pierścionek, a jeśli spotkam ją jeszcze raz, to dlatego, że mi go odda.
- Przestań żyć złudzeniami! Już jej nie spotkasz!
Nie uwierzyłem jej. Usiadłem na ławce, na której wczoraj się oświadczyłem i postanowiłem poczekać.
Nadszedł wieczór, a Clara nie nadchodziła. I nie pojawiła się, tak jak powiedziała Wróżbitka. Zrobiło mi się niewymownie smutno. Spojrzałem na gasnącą czerwień włosów kobiety, która wydobyła z kieszeni paczkę papierosów. Sięgnęła po ostatniego i zapaliła, podając mi. Kłęby dymu zatańczyły w powietrzu i w tym samym momencie gdzieś spomiędzy drzew nadleciał jakiś nikły podmuch, bo wstęgi poplątały się w tańcu.
- Chodźmy – mruknęła Wróżbitka, wrzucając niedopałek do kamiennego śmietnika. Pociągnęła mnie za sobą ku ścieżce, którą zawsze przychodziła do mnie Clara. Dziwnie się poczułem mijając granicę, za którą nie wychodziłem do tej pory nawet wzrokiem. I dziwne rzeczy się stały. Wszedłem do świata, gdzie drzewa nie miały liści, a po kilku minutach marszu zaczął padać śnieg!
Zrobiło się zimno, ale nie czułem chłodu. Doszliśmy do jeziora, w którym poprzedniego wieczoru utonęła Clara. I nagle ujrzałem ją, jak biegnie w dół zbocza po wydeptanej ścieżce. Ku mojemu zdumieniu biegła ku stojącemu nad jeziorem mężczyźnie. Stał tyłem do niej i nie widział nadbiegającego szczęścia. Clara zarzuciła mu dłonie na oczy, wspinając się na palce i szepnęła słodko „jestem”.
Nie mogłem uwierzyć, że to samo mówiła do innego mężczyzny! Zakręciło mi się w głowie, ale Wróżbitka chwyciła mnie za rękę i pociągnęła bliżej.
- Przepraszam! – Krzyknęła Clara przejrzyście. – Myślałam, że to…Ależ jestem głupia! Myślałam, że to ktoś inny…Przepraszam. Ja naprawdę… Miał tu być ktoś inny, przysięgam!
Dziewczyna tłumaczyła się uśmiechniętemu mężczyźnie, a ja westchnąłem z ulgą.
„A więc jednak biegła do mnie…”
- Miał tu być jakiś inny szczęściarz? – Odparł mężczyzna, puszczając do niej oko. – Tymczasem jestem ja i nie wydaję się mniej nieszczęśliwy od tego innego kogoś…
- To chyba nie dzięki mnie? Bo jeśli tak, to nie chciałbym w jednej chwili uszczęśliwiać i zasmucać.
- W takim razie nie zasmucaj. Jak mogę cię nazywać?
- Możesz mówić mi Clara.
- Niech będzie. A ty jeśli chcesz, to znaczy, na czas naszej rozmowy, dopóki nie przyjdzie ten inny szczęściarz, możesz nazywać mnie Adamem.
Kobieta uśmiechnęła się, a zimowy wiatr rozwiał jej włosy. Nie miała peruki.
Wróżbitka wyciągnęła z paczki ostatniego papierosa i ponownie kazała mi się zaciągnąć. Wiatr nakazał iść w stronę drzew, jak poprzednim razem. Ruszyliśmy więc tam i deptając przebiśniegi i brodząc w kałużach, dotarliśmy do świata, gdzie panowała wiosna. Co więcej, panował dzień. Dziwne jest uczucie zobaczyć wiosnę i wszystko co ona oznacza po raz pierwszy w życiu. Gdy jednak już się nacieszyłem tym widokiem, ujrzałem na pomoście Clarę i tego Adama. On siedział, a ona opierała głowę na jego ramieniu. Trzymali się za ręce w ten subtelny, znaczący sposób.
- Moja matka miała tylko jednego mężczyznę, którego kochała – opowiadał Adam. – Spędzili ze sobą cały rok. Wszystkie wieczory i dni i jeszcze im było za mało. Czuli, że pasowali do siebie jak nic na świecie. Oświadczył jej się pewnej jesieni, a tydzień później wzięli ślub. Nie mieli rodziny, ani nikogo bliskiego. Tylko siebie. Musieli mieć naprawdę wspaniałą noc poślubną, bo moja matka nawet o niej nie mówi. Zginął w pierwszy dzień ich małżeństwa tuż przed śniadaniem. Nie wiem jak…Nie zostawił jej nawet dziecka, w którego mogłaby przelać swoją miłość. A twoi rodzice?
Clara westchnęła.
- Moja matka była malarką i potrafiła malować wszystko, oprócz ust… - Zaczęła.
- To brzmi jak świetna historia. Przypomniało mi to, że ukochany mojej matki też zaczynał jako malarz, tyle że pokojowy. Ale to właśnie wtedy…
Zerwał się wiatr. Wróżbitka wydobyła z paczki kolejnego ostatniego papierosa. Wiedziałem, co robić. Wstęgi dymu wskazały kierunek, w którym poszliśmy. Tym razem musieliśmy iść naprawdę daleko. Obeszliśmy całe jezioro. Podejrzewam, że Wróżbitka zrobiła tak celowo, by móc ze mną pomówić.
- Czy już rozumiesz, czemu nigdy nie wróci? – Zagaiła.
- Bo pokochała innego? – Zapytałem z rozpaczą w głosie. Pokręciła głową i westchnęła.
- Boisz się rozpocząć zimę bez niej. Ciągle wracasz, cofasz się w czasie. Wspomnieniami do chwili, ulicami do domu, słowami do tematu, myślami do problemu… Zawsze wracasz do starych kłopotów, bo wiesz, jak się z nimi uporać. Musisz zacząć coś na nowo. Pozwól nadejść zimie. Pozwól, żeby przyszła bez Clary.
- W moim świecie nie ma zimy – rzuciłem stanowczo i zacząłem biec. – I nigdy nie będzie.
W tej samej chwili zrobiło się gorąco. W moim świecie już dawno zapadłby zmrok, ale tutaj panowało lato i długie dni. Ujrzałem ich niedaleko pomostu na polanie. Tam, gdzie bawiły się dzieci. Teraz mogłem je dostrzec. Zdziwiło mnie, jak małe są dzieci.
- Kocham lato… - Westchnęła Clara, gdy już przestali tańczyć i oboje położyli się na miękkiej trawie.
- To samo mówiłaś o lecie i wiośnie – odparł mężczyzna.
- Nigdy nie zapytałeś za co je kocham.
- A za co?
- Za to, że spędziłam je z tobą…
Zapadła pomiędzy nimi romantyczna cisza. Dotykali się ramionami, dłońmi i po chwili ustami, a mi coś ścisnęło żołądek. Przypomniało mi się, jak ja całowałem Clarę, tylko że mógłbym przysiąc, że nie zdarzyło się to jesienią.
- Chyba nie muszę mówić, że cię kocham…?
- Pierwszy raz zawsze trzeba, potem już się wie…
- Kocham cię za to, jaka jesteś. Za to, że jesz cytryny z uśmiechem, mimo, że są kwaśne. Za to, że umiesz zrobić nieziemski budyń i nawet za to, że jesteś małomówna…
Clara zmarszczyła czoło.
- W tej wypowiedzi przekroczyłeś dozwolony limit słów, których nie znoszę.
- O ile?
- O jedno.
- Małomówna?
Kobieta przytaknęła.
- Dobrze, więc będę cię nazywał zasłuchana. Brzmi lepiej?
- Brzmi…
Uciekłem, nie oglądając się za siebie, mimo że czułem na twarzy przyjemne ciepło pocałunków. A może były to tylko promienie słońca? Wróżbitka zapaliła za mną ostatniego już papierosa i uśmiechnęła się. Uciekałem we właściwym kierunku…
Dobiegłem do świata jesieni, ale nie wróciłem. Nie był to mój świat niekończącego się złota. Ta jesień była krucha. Dostrzegłem ich siedzących na ławce, a Clara właśnie powiedziała tak. Dobrze znałem pytanie. Oboje byli tacy szczęśliwi. Ona i Adam. Ona i ja. Bo jej szczęście naprawdę mi się udzieliło. Chyba pozwalałem jej odejść. Być z tamtym, a nie ze mną. Być tam, a nie tu.
Oboje zaczęli udawać, że idą do ślubnego kobierca. Wtem Adam przypomniał sobie, że panna młoda musi mieć bukiet.
- Nie ma tu żadnych kwiatów! – Krzyknął, rozglądając się wokół.
- Mogą być liście, kochanie!
- Dla ciebie choćby i z samego czubka drzewa!
Mężczyzna wypatrzył najwyższe drzewo w parku i czym prędzej wdrapał się na jego konary. Jakby mało liści było wokół. Już miał skomponowany bukiet, już schodził, gdy wtem zabrakło mu ręki, stracił równowagę i spadł. Właściwie zanim spadł, to spadał. To istotne, bo obijał się o każdą gałąź, a Clara spoglądała w górę z wyrazem strachu na twarzy. Złapała go w końcu, ale był nieprzytomny. Bukiet liści opadł wokół nich po minucie.
- Na pomoc!!! – Krzyknęła kobieta. Nie przestała nawet wtedy, gdy nadbiegł Parkowy i zadzwonił po karetkę.
Zawieźli go do szpitala, gdzie zabrała mnie Wróżbitka. Tam obserwowałem smutek Clary i zapracowanych lekarzy, starających się złożyć go do kupy. Był strasznie połamany.
Chciałem podejść do Clary i ją pocieszyć, ale wtem do sali, gdzie czekała, wprowadzili łóżko z Adamem. Mężczyzna ocknął się po kilku godzinach. Gdy zobaczył twarz ukochanej, uśmiechnął się, a jego ból zniknął. Wtedy postanowiłem się wycofać i nie przeszkadzać.
Mimo to Wróżbitka nie pozwoliła mi odejść. Ostatni papieros nie został jeszcze wypalony. Kobieta zaciągnęła się po raz ostatni i zdusiła niedopałek butem. A gdy to zrobiła, Clara zemdlała na oczach Adama. Nie miał jej kto złapać. Runęła na ziemię z taką siłą, że z głowy zsunęła się peruka.
Minęło sporo czasu. Adam w bandażach nie mógł nic zrobić. JA nie mogłem nic zrobić! Czekałem w napięciu, aż wreszcie przybyli rodzice Adama. Na wieść o jego wypadku i o chorobie Clary przerwali wyprawę dookoła świata. W sali szpitalnej spotkali się z matką dziewczyny. To ona przekazała im wieści o zaawansowanym stadium czerniaka u córki.
- Nie pozostało jej wiele czasu – mówili. – Nie wiadomo nawet, czy odzyska przytomność. Nie kazała wam nic mówić. Chciała spędzić ten rok z ukochanym, bez zamartwiania go. Rok szczęścia, bez trzymania się nadziei. Mimo to jednak miała nadzieję, że dojdzie do waszego ślubu…tak bardzo tego pragnęła…Myślała, że to ją uleczy…
Adam zbladł jak pokrywający go gips. Zwymiotował, choć to mi zrobiło się niedobrze.
- Nie znałem jej – mruknął. – Myślałem, że wiem o niej wszystko, a nie miałem pojęcia, jak krótko będziemy ze sobą.
- Chciała oszczędzić ci ten rok zmartwień.
- Teraz pozostanie mi reszta życia – odparł ironicznie, unosząc głowę, jakby winą chciał obarczyć Boga.
- Lepsze to, niż reszta życia i ten jeden rok…
Adam przygasł. Jeszcze nigdy nie widziałem tak martwego człowieka w gipsie. Po kilku jednak dniach stał się cud, mimo, że Clara dalej była umierająca. Odzyskała przytomność.
Wprowadzili ją na szpitalnym łóżku i położyli obok Adama. Kochankowie złapali się za ręce, a ona podała mu bukiet liści. Wciąż miała na palcu pierścionek jego matki. Westchnęła, choć nie mogłem rozszyfrować, czy z radością, czy z ulgą.
- Kocham jesień – wyszeptała tylko do jego ucha i tak cicho, że nikt inny nie mógł tego usłyszeć. – Wiesz za co…
Usłyszałem. W całej sali tylko Adam i ja. Tylko on i ja…Tylko ja…
Spojrzałem na Wróżbitkę i na jej pustą paczkę i uciekłem. Biegłem całą jesień, lato, wiosnę i …
- Wróciłem… - Mruknąłem do rodziców, którzy pochylali się nade mną. Ojciec otarł pot z czoła, a matka zaraz podała zioła uspokajające. Za oknem właśnie zaczął padać śnieg. Nadeszła zima…Spojrzałem na kobietę o czerwonych włosach i bladej skórze, stojącej w kącie pokoju. Wyciągnęła z kieszeni świeżą paczkę papierosów i zapaliła jednego. Uśmiechnęła się do mnie i wyszła. Matka wybiegła za nią. Tym razem nie domknęła drzwi. Mogłem słyszeć jej głos.
- Dziękujemy. Dziękujemy, że znowu zwróciłaś nam naszego syna…
- Nie dziękujcie – odparła Wróżbitka. – Do zobaczenia na jesień.
Trzasnęły drzwi, a matka wróciła do pokoju, w którym znowu wszystko się zmieniło.
- Już dobrze, syneczku, już wszystko będzie dobrze – mamrotała, ocierając nieme łzy z mojej twarzy.
Minęła zima, wiosna i lato. Nie powiem, że nie cierpiałem, ale przynajmniej napisałem kolejną powieść. Gdy jednak nadeszła jesień, wróciłem do parku i całe moje przyszłe życie wydało się … zgniłe. To ja nienawidziłem tego słowa. Zabrałem ze sobą maszynopis, który wrzuciłem do kamiennego śmietnika. Parkowy pożyczył mi zapałki. Wiatr rozwiał popiół, a potem ucichł. I już więcej nie wiał. Liście od razu przestały gnić. Nadchodził wieczór.
Ruszyłem nad jezioro i wszedłem na pomost. W blasku zachodzącego słońca zamigotał drobny przedmiot. Podniosłem pierścionek mojej matki, wciśnięty w szczeliny desek i ukryłem w kieszeni. Spojrzałem na gładką taflę jeziora i westchnąłem. W tym samym momencie poczułem na oczach ciepłe dłonie. Uśmiechnąłem się.
- Jestem – szepnęła Clara, a ja w tamtej chwili postanowiłem się kiedyś jej oświadczyć. Kiedyś. Jeszcze nie teraz. Chciałem się najpierw nacieszyć trochę jesienią.
Bo ja po prostu wolałem myśleć, że Clara utonęła, nie powodując okręgów na wodzie…
2
sądzę, że: 'W dwudziestym piątym roku jesieni'Lady Kier pisze:Zdarzyło się to w dwudziesty piąty rok jesieni, czyli w moje urodziny.
Ponadto 'czyli' implikuje, że druga część zdania tyczy się roku, a tak nie jest - urodziny to jeden dzień.
Zdarzyło się to w dwudziestym piątym roku jesieni, w dniu moich urodzin.
Do zobaczenia jesienią.Lady Kier pisze:- Nie dziękujcie – odparła Wróżbitka. – Do zobaczenia na jesień.
Natrafiłem na kilka drobnych zgrzytów, ale nie chce mi się o tym gadać

Natomiast chce mi się gadać o opowiadaniu, bo jest bardzo dobre. Podoba mi się jego oniryczny klimat, lubię, gdy świat przedstawiony pełen jest niedopowiedzeń - a właśnie to udało ci się stworzyć. Od połowy tekstu domyślałem się o co chodzi, a mimo to nadal czytałem z przyjemnością. Opisałaś bardzo piękną historię w dobrym stylu i prawdę powiedziawszy dziwię się, że nie wysłałaś tego opowiadanka na jakiś konkurs, bo jest bardzo dobre.
Pozdrawiam
3
A dziękuję soczyście:) Opowiadanie powstało pod wpływem jednego zdania. Też tak macie? w głowie zabrzmiały mi słowa "Chciałabymkiedyś pokochać kogoś takiego jak ty" i resztę zbudowałam opierajac się na tym właśnie zdaniu. Jak widzę, ta metoda skutkuje:) dziękuję za ocenę, bardzo mnie to pokrzepiło. Błędy, które wytknąłeś są naparwde głupie, dziękuję:)
Pozdrawiam, Lady Kier
Pozdrawiam, Lady Kier
5
Na początku podszedłem do tego opowiadania sceptycznie. I powiem szczerze, że jestem zadowolony z tej pomyłki
Bardzo ładna historia. Mimo, że to nie moja bajka to czytało mi się świetnie. Bardzo miłe oderwanie od rzeczywistości.

"-Jak się dowiemy ile on ma lat ?
-Utnijmy mu nogę i policzmy słoje"
-Utnijmy mu nogę i policzmy słoje"
7
Nie w tym rzecz tytuł jak najbardziej pasuje
tylko klimat zapowiadał na jakąś typową romantyczną historyjkę, które nie bardzo do mnie trafiają ( nie ujmując romantycznym historyjką
). Twoje opowiadanie bardzo do mnie trafiło 



"-Jak się dowiemy ile on ma lat ?
-Utnijmy mu nogę i policzmy słoje"
-Utnijmy mu nogę i policzmy słoje"
8
Proszę - użyj w tym fragmencie jakiś innych spójników...Lady Kier pisze:I do tego wszyscy są dobrzy i sprawiedliwi i należy im się nagroda? Wydaje mi się, że Bóg czasami pozwala sobie na moment zawahania i zastanowienia i pozwala światu przez chwilę popędzić własną drogą. I wtedy dzieje się nie to, co ma być, ale to co się dzieje.
I znowu odbiegłem od tematu…
Pogubiłaś gdzieś spacje po wielokropkach.Lady Kier pisze:jest bardzo piękne…Ale…Ale my się nie znamy przecież.
Wielokropek wyklucza kropkę.Lady Kier pisze:– Wybacz…. –
Źle to brzmi... Spróbujmy może tak:Lady Kier pisze:mruknęła, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów, w której był tylko jeden.
mruknęła, wyciągając z kieszeni paczkę, w której był tylko jeden papieros.
I znów te spacje.Lady Kier pisze:Myślałam, że to…Ależ jestem głupia! Myślałam, że to ktoś inny…Przepraszam.
To kwestia Clary, więc chciałabym.Lady Kier pisze:- To chyba nie dzięki mnie? Bo jeśli tak, to nie chciałbym w jednej chwili uszczęśliwiać i zasmucać.
Znów brak spacji,a uczucia można chyba przelać na kogoś, a nie w kogoś.Lady Kier pisze:Nie wiem jak…Nie zostawił jej nawet dziecka, w którego mogłaby przelać swoją miłość.
Przypuszczam, że w kwestii mężczyzny powinna być jakaś inna pora roku - zima.Lady Kier pisze:- Kocham lato… - Westchnęła Clara, gdy już przestali tańczyć i oboje położyli się na miękkiej trawie.
- To samo mówiłaś o lecie i wiośnie – odparł mężczyzna.
Wydaje mi się, że oszczędzać można komuś czegoś. Czyli raczej roku zmartwień.Lady Kier pisze:- Chciała oszczędzić ci ten rok zmartwień.
Tyle uwag.
Świetne. Bardzo mi się podobało. Czytałem zastanawiając się dokąd zmierzasz, ale gdy już zorientowałem się o co dokładnie chodzi (zamierzałaś chyba zdradzić sens przed końcem), popłynąłem do ostatniej kropki z wielką przyjemnością. Dziękuję, bo chciałbym częściej czytać coś, co w prowadzi mnie w nastrojowy klimat, choćby to miało być szaleństwo z miłości.
Piękne!
Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński
9
powtórzenie. Wystarczy zamienić na krainieW moim świecie zawsze panowała jesień. Nie to, żebym miał depresję, czy żył w jakimś świecie fantasy.
Od nowej linijki - narracja opisuje już nową część scenki.- Wieki – odparłem, a moja ręka pobiegła do kieszeni w poszukiwaniu pierścionka. Chciałem, żeby jak najszybciej została moją narzeczoną. – To dla ciebie – wręczyłem jej bukiet liści. Zagłębiła w nie twarz i przez chwilę chłonęła ich zapach.
Od nowej linijki. Jest atrybucja dialogu i myśl bohatera.- Uwielbiam ten zapach – westchnęła. Uwielbiałem gdy wzdychała.
Tu jak i w wielu takich miejscach - od nowej linijki. Jeśli skończysz opisywać daną scenę i przeskakujesz na druga osobę, zaczynasz od nowej linijki - oczywiście, po dialogach.- Nie obchodzi mnie to – odparła również. Niechętnie wziąłem papierosa z jej dłoni i wypuściłem kłąb dymu. Nie kaszlałem, co było dosyć dziwne i stwierdziłem, że chyba byłem uzależniony. Wróżbitka tymczasem obserwowała wstępi dymu.
bez sensu...Zrobiło się zimno, ale nie czułem chłodu.
Albo się poplątałaś w logice tekstu, albo czegoś nie dopowiedziałaś. Zobacz, że bohater i Wróżbitka idą jakiś czas - a przecież on nie przekraczał granicy mostu... a jest nad jeziorem, nad którym stał wczoraj i gdzie zniknęła Clara (poczytaj uważnie).Doszliśmy do jeziora, w którym poprzedniego wieczoru utonęła Clara.
Po przeczytaniu (kilka razy) widzę tam jednak niedopowiedzenie... coś zdecydowanie brakuje.
Piękne te opowiadanie! Miłość, jako cztery pory roku, przedstawiłaś z wyczuciem, prawie że w podtekście i tle, ale tle pełnym emocji i nadziei. Skupiłaś się na otoczeniu, delikatnie maskując to, co poza wzrokiem bohatera i wykreowałaś magiczny świat, przez który go poprowadziłaś. A zrobiłaś to wybornie, ponieważ katalizatorem emocji i wydarzeń jest Wróżbitka, postać tak tajemnicza, że aż w pewien sposób intrygująca. Użyłaś kilka ciekawych zabiegów: pory roku odznaczające pory miłości, papieros (ostatni - to ważne), jezioro jako głębia miłości to symbole, ale doskonale zastosowane.
narracja jest bardzo dobra, płynna do tego nie przegadana. Poruszasz się w swoim tekście bez problemu - to dobrze, bo wcześniej był z tym problem. Myślę, że spora w tym zasługa historii - sama ciągnęła cię za palce. Jedynym mankamentem (drobnym!) było ustawienie tekstu. W wielu miejscach linijki kolejnych scen/wydarzeń/czynności łączyłaś z dialogami. To łatwo naprawić.
Końcówka jest genialna i zła zarazem. Genialna, bo można sądzić, że powstaje błędne koło wydarzeń. Zła, bo wyczucie (o ile wszystko dobrze poukładałem) może być mało intuicyjne i ktoś nie zrozumie. A, zresztą - co ja się innymi będę przejmować. Mi się podobało!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.