"Miasto Spadajacych Statków" [Techno Fantasy/pPrzy

1
info: Zdaję sobie sprawę z tego, że mój warsztat jest ubogi i osoba, która podejmie się weryfikacji pierwszego rozdziału + prologu w pewnym momencie będzie chciała sobie wydłubać oczy z powodu licznych błędów gramatycznych/stylistycznych/interpunkcyjnych.
Chciałem jednak, by ktoś pomógł mi ten warsztat poprawić, dlatego wrzucał początek dłuższego opowiadania "Miasto Spadających Statków". Mam nadzieję, że wrzucam tekst zgodnie z przyjętymi normami...

------------------------------------------------------------------------

Prolog
Rok 1910

Zacznijmy od tego, że pewnego jesiennego, typowo angielskiego popołudnia, młody James York popełnił samobójstwo. Mogli to potwierdzić świadkowie, funkcjonariusze policji oraz jeden z dziennikarzy London Gazette. Wszyscy zgromadzeni na moście Tower gapie, widzieli jak przez chwilę James York bije się z kilkoma funkcjonariuszami, po czym gdy został już otoczony, pozdrowił wszystkich, dziękując za „wspólnie spędzony czas” po czym skoczył z mostu. Ciała Jamesa Yorka nie odnaleziono, mimo kilkugodzinnych poszukiwań. Co więcej, z mieszkania Yorka w zachodniej części miasta nie został kamień na kamieniu, wszystko strawił dosyć spory pożar, który cudem udało się ugasić, nim zajęły się inne budynki.
Jedynym śladem po Jamesie Yorku, który dawałby do zrozumienia, że ktoś taki jak on w ogóle istniał, był spory, srebrny zegarek. Został on zarekwirowany przez policję, jako dowód w sprawie Yorka. Sprawę niestety umorzono, z powodu „śmierci oskarżonego”.
Zadacie pewnie pytanie, co takiego zrobił York, że Scotland Yard próbował go dorwać? Już tłumaczę. Wszystko, o co słusznie obwinia się Jamesa Yorka wydarzyło się w tym samym dniu. Fałszerstwo, kradzież, pobicie, ponowna kradzież, zniszczenie mienia, podłożenie ognia, znowu pobicie… Był to dzień wielkiego chaosu, który okrył brytyjski wymiar sprawiedliwości hańbą. Wszystkiego dokonał jeden mężczyzna, którego nie dosyć, że nie dało się złapać, to nie udało się go zaprowadzić przed wymiar sprawiedliwości. Jednak kilka tygodni później o całej sprawie zapomniano, teczka z nazwiskiem James York pokryła się kurzem, po czym wylądowała w otchłaniach archiwum policji. Pozostał jedynie srebrny, drogi zegarek z łańcuszkiem.
To był naprawdę elegancki zegarek. Według ekspertów wykonany był praktycznie z czystego srebra, warty był setki… nie, tysiące funtów. Otwierał się z niebywałą łatwością, tarcza była wykonana z białego materiału, a cyfry rzymskie były czarne jak smoła. Wskazówki wyglądały na delikatne, jednak odczuwało się wrażenie, że można by na nich postawić słonia, a nie wygięłyby się nawet o ćwierć cala. Dlatego gdy tylko sprawa przycichła, wielu funkcjonariuszy policji, o dotąd nieposzlakowanej opinii, pragnęło zdobyć owe arcydzieło zegarmistrzowskiej precyzji. Niestety, gdy tylko pierwsza osoba zeszła do archiwum z dowodami rzeczowymi, okazało się, że zegarek przepadł, a zamiast nie można było znaleźć drewnianą atrapę.
Co się działo z zegarkiem? Nie jestem pewien… Wiem, że trafił latem do Białego Wilbura z Fleet Street, później widziałem go u pasera Mosey’a, ktoś twierdził, że miał go stary Asquith… Zegarek przepadł, tak samo jak pamięć o Jamesie Yorku.
A szkoda, był to cholernie przystojny facet…

Rozdział I
Skok
1911

Henry Wilson szedł pośpiesznym krokiem w kierunku Alei Kasztanów. Obie ręce trzymał w kieszeniach, wyjmując je tylko na chwilę, by poprawić kapelusz lub by ciaśniej się opatulić. Skręcił w prawo, w kierunku ulicy Marshalla. Bez słowa minął brudnego, kilkuletniego chłopca, który chciał wcisnąć mu najnowszy numer jakiegoś szmatławca. Zauważywszy wolnego dorożkarza wsiadł do powozu i nakazał mu pojechać na Fleet Street. Wiatr się wzmagał, a on nie zamierzał wykańczać nadwyrężonego już kolana. Kilkanaście minut później stary Wilson znalazł się na Fleet Street. Zapłaciwszy woźnicy przeszedł kilka metrów i zastukał do drzwi domu przy numerze 42A. Całkiem nieźle wyremontowali ten Dom, pomyślał. Wilson usłyszał serię stuknięć, potem czyjś niewyraźny głos zapytał
-Kto tam?- York odpowiedział starając się przekrzyczeć wiatr.
-Twój przyjaciel, Wilson. Chciałeś się ze mną widzieć, pamiętasz? – przez chwilę nie dało się słyszeć żadnych dogłosów z mieszkania. Kilka sekund później, drzwi powoli się otworzyły. W środku panowała niemiłosierna wręcz ciemność, wszystkie okna zostały szczelnie zasłonięte.
-Wchodź, byle szybko. – Henry Wilson powoli wszedł do środka, starając się nie potknąć o porozrzucane meble, lub ich fragmenty. Drzwi się zamknęły i nastąpił ponownie absolutna ciemność. Wilson miał już coś powiedzieć, nim to jednak zrobił, kilka cali od jego twarzy świeczka zapłonęła ciepłym, znajomym blaskiem. Co chwila zapalały się kolejne świeczki, po chwili całe mieszkanie było już dostatecznie rozjaśnione. Dzięki temu Wilson mógł dokładnie się przyjrzeć zarówno pomieszczeniu, jak i gospodarzowi.
Tym gospodarzem był dwudziestoletni mężczyzna, Albert Vits. W normalnych warunkach wysoki, miał czarne, ułożone włosy. Ubierał się elegancko, ale bez zbędnego blichtru. Obecnie, przez Henrym Wilsonem stało wystraszone, przygarbione widmo znanego mu dżentelmena. Całe mieszkanie było zagracone, wszędzie walały się papiery, kawałki gazet, gdzieniegdzie można było znaleźć resztki jedzenia, jak ogryzki po jabłkach. Albert Vits spojrzał na swojego przyjaciela, poczym odwrócił się i zwinął się w kłębek na starym fotelu.
-Mój Boże, co się z tobą stało? Zachowujesz się jak wariat, albo pijak… Albo jak pijany wariat! – Wilson próbował zażartować, jednak nie zadziałało. – Przegrałeś na wyścigach? Zabiłeś kogoś? – dopytywał się mężczyzna, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi.- Słuchaj, jeśli mi nie powiesz, nie będę mógł Ci pomóc… Czy chodzi o jakąś „męską” przypadłość? Spałeś z jakąś…
-Widzę duchy – przerwał mu Albert. Teraz młodzieniec wpatrywał się żywym wzrokiem, a jego niebieskie oczy praktycznie przebijały na wylot postać Wilsona.- Widzę postacie w dymie, w mgle, w płomieniach.
-Rozumiem, z tobą chyba rzeczywiście nie jest dobrze… Może to zatrucie, masz gorączkę? – Wilson może i był weterynarzem, jednak dzięki wujkowi-chirurgowi posiadał również sporą wiedzę na temat ludzkiego ciała. Niestety, lepiej mu szło leczenie koni czy krów, niż ludzi.
-Jestem zdrowy, przynajmniej na ciele. Nie zażywam ani opium ani morfiny. Nawet alkoholu ostatnio nie piłem. Jednak, na Boga, widzę duchy. – Wilson postawił jedno z krzeseł na trzy nogi (czwarta leżała po drugiej stornie pokoju) i usiadł koło Alberta. Młody Vits wyglądał na przerażonego, lecz świadomego.
-Od kiedy…ekhm, widzisz duchy?- Wilson był weterynarzem, nie wierzył ani w duchy, ani w diabła. Do kościoła chodził tylko po to, by pogadać z profesorem fizyki i popatrzeć się na żonę sędziego.
-Miesiąc temu, wracałem z przyjęcia u Lady Catbourgh. Słyszałem jak ktoś mnie wołał po imieniu, myślałem, że to zwidy przez mocne trunki. Na Boga, sporo wtedy wypiłem. Później jednak to się powtórzyło, zacząłem już ich widzieć, patrzyli się na mnie, widziałem ich w kominkach, w misce z wodą. Pomóż mi!- Henry Wilson po raz pierwszy widział Alberta w tym stanie. Prawie płakał, a płaczący mężczyzna to mało elegancki widok. Wilson rozejrzał się po mieszkaniu. Wstał i jednym ruchem ręki odsłonił okna. Popołudniowe, jesienne światło wdarło się do pomieszczenia. Wilson podobnie zrobił z drugim oknem. Światło słoneczne nie poprawiło widoku mieszkania, a Albert jeszcze bardziej skulił się w fotelu.
-Wstawaj chłopcze! Wychodzimy, lecz wcześniej doprowadź się do porządku.

***

Albert Vits szedł obok znajomego weterynarza. Na sobie miał znoszoną już, lecz czystą marynarkę, pod nią koszulę, której daleko było od bieli. Wyglądał jednak wystarczająco dobrze, by móc wyjść na ulice.
-Skoczymy do mojego znajomego, Johna Carltona. On postawi Cię na nogi. Mieszka po drugiej stronie rzeki- pocieszył go Wilson. Albert spróbował się wyprostować, co przyszło mu z lekkim trudem. Od ponad tygodnia nie wychodził z domu, po jedzenie wysyłał młodych chłopców, którzy potrafili pójść po chleb aż do Luton, byleby obiecać im kilka pensów. Szedł teraz normalnym, lekko sprężystym krokiem, z każdą chwilą odzyskując spokój. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt go nie wołał po imieniu, nie słyszał żadnych szeptów. Może by tak nabić fajkę, pomyślał Albert. Pomacał się po kieszeniach, znalazł jedynie wielki, srebrny zegarek, który dostał w zeszłym miesiącu na przyjęciu u Lady Catbourgh. Nie potrafił sobie jednak przypomnieć kto mu podarował, nawet zastanawiał się, czy ktoś celowo nie włożył mu go do kieszeni. Wewnątrz nie było żadnego grawerunku, ani liściku miłosnego, jak to miało miejsce na jednym z przyjęć u przyjaciela jego ojca. Po zegarek nikt się nie zgłosił, więc został u niego. Albert otworzył zegarek, aby ponownie spojrzeć na świetną robotę zegarmistrza.
Albert zdjął spojrzenie z zegarka i chciał zapytać Wilsona o tego całego Carltona. Jednak mężczyzna gdzieś zniknął. Tak samo jak wszyscy przechodnie, dorożkarze… wszyscy wyparowali. Albert stał sam na moście Tower a wokół zaczynała gęstnieć mgła.
-Wilson! Gdzie jesteś?! – wołał Albert. Jednak nikt się nie odzywał. Co więcej, Albertowi zdawało się, że mgła zagłuszała jego wołanie. Młody Vits wpadł w panikę, coraz ciężej mu się oddychało, a serce zaczęło bić jak szalone. Co gorsza, usłyszał dobrze znajome mu wołanie. Ktoś we mgle wołał go po imieniu.
Albert przyparł plecami do barierki. Wołanie stawało się coraz głośniejsze, dochodziło z każdej strony. Albert nie potrafił określić czy był to kobiecy czy męski głos. Na pewno był to ludzki głos. Albo Głos. Albert nie wiedział już co myśleć, zaczął panikować. Z gęstej mgły wyłaniały się sylwetki ludzi, zacieśniając coraz to mniejsze półkole, odgradzając Alberta od ucieczki. Chociaż nie, została jedna droga. Albert obejrzał się za siebie. Pod mostem znajdowała się Tamiza, na pewno gdzieś tam jest, pod ta grubą warstwą mgły. Potrafił pływać, jednak nie był do końca pewien, czy uda mu się przeżyć skok do wody z takiej wysokości. Co gorsza, mógł spaść na jakiś kuter lub statek. Duchy były coraz bliżej, dosłownie kilka kroków od niego. Albo skoczy albo… Albert dłużej się nie zastanawiał, stanął na barierce i nie patrząc się na zjawy i próbując zignorować głos w głowie. Sekundę później Albert Vits nurkował do Tamizy, w trwającym według niego nieskończoność locie. Gdy z mgły wyłoniła się rzeka, Albert złapał w płuca powietrze i zacisnął powieki. Usłyszał w głowie spokojny, kobiecy głos, zupełnie obcy dla niego. Otwórz oczy. Albertowi przez ułamek sekundy wydawało się, że tuż za taflą wody widzi błękitne niebo, oraz czyjąś twarz. Czuł jak przecina lustro wody, jednak to uczucie nie przypominało zwykłego zanurzenia się w wodzie. Albert wpadł do Tamizy, jednak zamiast znaleźć się w zimnej, brudnej wodzie, wystrzelił na kilka stóp w powietrze, po czym twardo wylądował w płytkiej sadzawce. Nad nim znajdowało się niezwykle niebieskie niebo, usiane gdzieniegdzie drobnymi chmurami.
-Mam nadzieje, że jesteś cały...

2
Mam nadzieję, że wrzucam tekst zgodnie z przyjętymi normami...
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=6782
Wstawiaj akapity. Wpłynie to korzystnie na odbiór tekstu.
po czym gdy został już otoczony, pozdrowił wszystkich, dziękując za „wspólnie spędzony czas” po czym skoczył z mostu.
Wiadomo.
Ciała Jamesa Yorka nie odnaleziono, mimo kilkugodzinnych poszukiwań
Czy kilka godzin szukania to tak znowu dużo?
Co więcej, z mieszkania Yorka w zachodniej części miasta nie został kamień na kamieniu, wszystko strawił dosyć spory pożar
Brzydko brzmi.
Pożar, który cudem udało się ugasić - samo w sobie zawiera informacje o jego rozmiarach.
Jedynym śladem po Jamesie Yorku, który dawałby do zrozumienia, że ktoś taki jak on w ogóle istniał
Po co przypuszczenie?

dawałby do zrozumienia zamieniłbym na na przykład: który świadczył o...

To był naprawdę elegancki zegarek. Według ekspertów wykonany był praktycznie z czystego srebra, warty był setki… nie, tysiące funtów. Otwierał się z niebywałą łatwością, tarcza była wykonana z białego materiału, a cyfry rzymskie były czarne jak smoła.
Wiadomo.
Dlatego gdy tylko sprawa przycichła, wielu funkcjonariuszy policji,
Czy na pewno potrzebne? Wiadomo o kogo chodzi i tak...
a zamiast nie można było znaleźć drewnianą atrapę.
Niego?
Tekst z drewnianą atrapą mało przekonujący. Myślę, że obeszło się by bez niego.
A szkoda, był to cholernie przystojny facet…
Wcześniej podobały mi się słowa narratora. Ale to wydaje się bez sensu.
Co z tego, że był przystojny? Narrator chce pokazać w tym wypadku swoje preferencję? Tak to odebrałem...(Nie bierz tego do siebie, chodzi mi o narratora, którego ja mam w głowie, nie o Autora;) )
Ja bym zakończył to tak:
Zegarek przepadł, tak samo jak pamięć o Jamesie Yorku.
A szkoda, był to cholernie dobry zegarek.
potem czyjś niewyraźny głos zapytał dwukropek
-Kto tam?spacja- York odpowiedział starając się przekrzyczeć wiatr.
przez chwilę nie dało się słyszeć żadnych dogłosów z mieszkania.
dogłos
1. «zjawisko narastania dźwięku w pomieszczeniu po włączeniu źródła dźwięku»
2. «odtwarzanie w słuchawce aparatu telefonicznego dźwięków przyjętych przez mikrofon tego samego aparatu»

Czy na pewno o to ci chodziło?
-spacjaWchodź, byle szybko.
W normalnych warunkach wysoki, miał czarne, ułożone włosy.
1. Przeczytawszy dalej, rozumiem co chciałeś powiedzieć, mimo wszystko człowiek zazwyczaj nie może się skracać od tak sobie, a to właśnie sugerujesz.
2. Aż prosi się, żeby zapytać: jak ułożone?
Obecnie, przez Henrym Wilsonem stało wystraszone, przygarbione widmo znanego mu dżentelmena.
Przed.
Albert Vits spojrzał na swojego przyjaciela, poczym odwrócił się i zwinął się w kłębek na starym fotelu.
W tym momencie zacząłem zastanawiać się, czy ów bohater nie jest czasem zwierzakiem.


Mieszka po drugiej stronie rzeki- pocieszył go
Wszędzie zapominasz dawać spacji.
Albert zdjął spojrzenie z zegarka i chciał zapytać Wilsona o tego całego Carltona
Zdjął spojrzenie strasznie brzmi...
Oprócz tego zwróć uwagę, ile razy powtarzasz słowo "zegarek".
Albert dłużej się nie zastanawiał, stanął na barierce i nie patrząc się na zjawy i próbując zignorować głos w głowie.
Próbował zignorować głos w głowie?
Czuł jak przecina lustro wody, jednak to uczucie nie przypominało zwykłego zanurzenia się w wodzie. Albert wpadł do Tamizy, jednak zamiast znaleźć się w zimnej, brudnej wodzie
Przekombinowujesz opisy co wymusza stosowanie blisko siebie tych samych rzeczowników.
W ogóle, strasznie dużo tego typu powtórzeń jest w tekście.
Nad nim znajdowało się niezwykle niebieskie niebo
Niebieskie niebo... strasznie to brzmi.


Bardzo podobał mi się moment, w którym Albert Vits znalazł ten zegarek. Szkoda, że tak szybko go wykorzystałeś i wprowadziłeś scenę na moście...
Rozumiem, że to były mary jakieś, ale i tak moim zdaniem spuściłeś całe napięcie.

Jak zwykle. Błędów było więcej. Wypisałem te najbardziej oczywiste.
Dużo prostych błędów interpunkcyjnych jest. Zwróć na to uwagę.
To samo z powtórkami.
Zapis dialogów.
No i najgorsze moim zdaniem, zbędne słowa/zdania, które niszczą klimat.

Na plus historia, która wydała mi się interesująca. I ładny opis na początku.

Powodzenia.

3
Ja jeszcze tylko dodam, że tytuł jest powalajacy. Oczywiśćie pozytywnie powalajacy. Jakbym zobaczyła w księgarni książke o takim tytule, to bym chciała ją mieć, niezależnie od treści:)

Pozdrawiam

4
Dr.Agon pisze:oraz jeden z dziennikarzy London Gazette.
Sugerujesz, że dziennikarzy było więcej, dlaczego więc pozostali nie mogli być świadkami? Wystarczy napisać: oraz dziennikarz...
Dr.Agon pisze:Jedynym śladem po Jamesie Yorku, który dawałby do zrozumienia, że ktoś taki jak on w ogóle istniał, był spory, srebrny zegarek.
Zgubiłeś podmiot albo raczej ja zgubiłam czytając to zdanie. Strasznie zagmatwane. Popatrz:

Jedynym dowodem istnienia Jamesa Yorka jaki się ostał, był spory, srebrny zegarek.
Dr.Agon pisze: wydarzyło się w tym samym dniu.
Tego samego dnia lub jednego dnia.
Dr.Agon pisze:którego nie dosyć, że nie dało się złapać, to nie udało się go zaprowadzić przed wymiar sprawiedliwości.
Logiczne, że skoro nie udało się go złapać, to nie stanął przed sądem. Całe zdanie jest przekombinowane.
Dr.Agon pisze:To był naprawdę elegancki zegarek. Według ekspertów wykonany był praktycznie z czystego srebra, warty był setki… nie, tysiące funtów. Otwierał się z niebywałą łatwością, tarcza była wykonana z białego materiału, a cyfry rzymskie były czarne jak smoła.
Z powodzeniem można wykreślić większość zaznaczonych.

To był naprawdę elegancki zegarek. Wykonany z czystego srebra i według ekspertów wart setki... nie, tysiące funtów. Otwierał się z niebywałą łatwością, ukazując białą tarczę z połyskującymi czarno niczym smoła rzymskimi cyframi.

Staraj się budować zdania tak, żeby unikać czasownika być. Czasem wystarczy przekształcić jedno słowo. Opis zyskuje na plastyczności i nie ma powtórzeń.
Dr.Agon pisze:archiwum policji
Policyjnego archiwum.
Dr.Agon pisze:Wskazówki wyglądały na delikatne, jednak odczuwało się wrażenie, że można by na nich postawić słonia, a nie wygięłyby się nawet o ćwierć cala.
Po czym się to odczuwało? Czyżby były tytanowe? Raczej w to wątpię, skoro zegarek był srebrny to one też.
I jeszcze to: nie można odczuwać wrażenia, można je mieć albo odnosić.
Dr.Agon pisze: później widziałem go
Chyba powinno być: widziano go, bo przecież narrator nie przechadzał się po lombardach w poszukiwaniu owego cacka.
Dr.Agon pisze:szedł pośpiesznym krokiem
Pośpieszny może być pociąg, można iść pośpiesznie albo szybkim krokiem, albo zdążać śpiesznym krokiem. Tu zwrot kuleje.
Dr.Agon pisze:Zauważywszy wolnego dorożkarza wsiadł do powozu i nakazał mu pojechać na Fleet Street.
Komu nakazał, dorożkarzowi czy powozowi?
Dr.Agon pisze:Wiatr się wzmagał, a on nie zamierzał wykańczać nadwyrężonego już kolana.
Wiatr ma się do nadwerężonego kolana, jak piernik do wiatraka. Nielogiczne to jest. Druga rzecz: wcześniej szedł pośpiesznie, z rękami w kieszeniach, nie utykał, a tu nagle ma chore kolano i musi jechać dorożką?
Ponadto, w następnym zdaniu dajesz mi informację, że Wilson był stary. Zaraz, zaraz... stary? Szybkie kroki, ręce w kieszeniach... No nie. Wyobraziłam go sobie inaczej i teraz muszę rewidować obraz, który sam mi podsunąłeś autorze. Niedobrze. Nie lubię być zwodzona.
Dr.Agon pisze:Całkiem nieźle wyremontowali ten Dom, pomyślał.
Dlaczego napisałeś dom dużą literą?
Dr.Agon pisze:-Kto tam?- York odpowiedział starając się przekrzyczeć wiatr.
Jeśli już, to zapytał nie odpowiedział. Wyciąć całość zaznaczonego, bo w zdaniu wyżej już przecież głos zza drzwi pyta.
Dr.Agon pisze:przez chwilę nie dało się słyszeć żadnych dogłosów z mieszkania. Kilka sekund później,
Niedobrze. Najpierw chwila, a potem sekundy na określenie tego samego odcinka czasu. Zamień:

przez kilka sekund (...). Po chwili drzwi...
Dr.Agon pisze:W środku panowała niemiłosierna wręcz ciemność, wszystkie okna zostały szczelnie zasłonięte.
I zauważył te szczelnie zasłonięte okna w niemiłosiernej ciemności, zanim jeszcze wszedł do środka?
Dr.Agon pisze:Albert Vits spojrzał na swojego przyjaciela, poczym odwrócił się i zwinął się w kłębek na starym fotelu.
Po czym.
Przed chwilą drzwi otwierał, zapalał świece i nagle znalazł się na fotelu. Niech chociaż do niego podejdzie, usiądzie, a potem się zwinie.

Dalej nie będę wypisywać błędów. Sporo ich jest.

Wnioski. Pomysł ciekawy, dobre wprowadzenie do opowieści, ale potem lecisz po łebkach. Nie dajesz historii się rozwinąć, a szkoda. Mam wrażenie, że wątki są urwane, że nie chciało ci się ich ciągnąć. Jedną czwartą strony poświęcasz Wilsonowi na dotarcie do domu przyjaciela, a chwilę potem – po bardzo krótkim opisie sytuacji – wychodzą z mieszkania i... koniec. Skok z mostu i nijakie zakończenie. Kim była ta kobieta? Kto wypowiedział ostatnie słowa? Jaki związek miał z tym zegarek? Okej, może pokażesz mi to w następnych rozdziałach, ale teraz zamiast rozbudzić ciekawość zirytowałeś mnie.

Mnóstwo powtórzeń, całe hordy. Nie czytałeś tekstu na głos, co autorze? Wiele z tego byś wyłapał, jak choćby ciągłe powtarzanie imion, a tak zabijasz klimat.

Pozdrawiam

5
miasto spadających statków

tytuł w porządku. całkiem fajny wręcz, zachęcił mnie dodatkowo. ;-)
gapie
a nie gapiowie? ;-) lub publika.
widzieli jak przez chwilę James York bije się
Widzieli, jak przez chwilę... bije się. Spójrz, gdy masz dwa orzeczenia, czyli czasowniki, to de facto, trzeba je oddzielić przecinkiem.
po czym gdy został już otoczony, pozdrowił wszystkich, dziękując za „wspólnie spędzony czas” po czym
A może zamiast po czym, następnie, albo ... po prostu inaczej. Wywal pierwsze po czym. Zakończ zdanie kropką i zacznij nowe. Przykład: Gdy został otoczony... Po co to już? To może wynikać z kontekstu. Jak narazie nie chcę sobie wydłubać oczu ;_) iii niepotrzebnie piszesz, że skoczył z mostu, skoro wiemy, że akcja na moście się obecnie rozgrywa. Możesz napisać, skoczył do rzeki, do wody... Wiadomo, że z mostu ;-)
Co więcej, z mieszkania Yorka w zachodniej części miasta nie został kamień na kamieniu, wszystko strawił dosyć spory pożar,
Co więcej, z mieszkania Yorka w zachodniej części miasta nie został nawet ślad. Wszystko strawił dosyć spory pożar.
Po 1, nie pasuje mi trochę stwierdzenie "nie został nawet kamień, na kamieniu". możesz napisać, że z mieszkania zostały tylko zgliszcza. A druga sprawa. Kropka mój przyjacielu. Postaw kropkę, nie pakuj się w aż tak długaśne zdania :-) to o niczym nie świadczy, a łatwiej wtedy się zamieszać.
który cudem udało się ugasić, nim zajęły się inne budynki.
wywalić! wykreślić! wykluczyć! Ewentualnie zmienić.
Jedynym śladem po Jamesie Yorku, który dawałby do zrozumienia, że ktoś taki jak on w ogóle istniał, był spory, srebrny zegarek.
Jedynym śladem po naszym bohaterze (wiadomo o kim mowa, gdyż cały czas o nim opowiadasz), był spory, srebrny zegarek. Owy zegarek był dowodem istnienia Yorka. Staraj się zdania dzielić na dwa, gdy budzą w Tobie wątpliwości ;-) a będzie dobrze.

No i kolejne zdanie które wyklucza moją wersję.
Został on zarekwirowany przez policję, jako dowód w sprawie Yorka
Napisałeś. Więc, w takim razie, zamiast owy zegarek był dowodem istnienia Yorka, możesz napisać, owy zegarek był dowodem w sprawie Yorka, którą, ku niezadowoleniu innych umożono z powodu samobójstwa. i wszystek ;-) masz dobry pomysł, ale strasznie komplikujesz sobie sprawę.

Zamiast "Zadacie" napisałbym "Zadajecie". Gdy czytelnik czyta to w danym momencie, to zadaje sobie pytanie. Gdybym miał być szczery, nie chciałbym Twojego opowiadania odbierać tak, że Ty napisałeś to 3 miesiące temu, a ja dopiero zadam sobie pytanie. Ja chcę odbierać to tak, jakbym właśnie Ciebie słuchał, jakbym czytał coś, co właśnie wypłynęło z Twojej głowy. Dlatego unikaj takich form. Stosuj najczęściej czas teraźniejszy do takich zwrotów bezpośrednich do czytelnika / słuchacza ;-) lepiej wygląda.
Już tłumaczę. Wszystko, o co słusznie obwinia się Jamesa Yorka wydarzyło się w tym samym dniu.
Już tłumaczę. Widzisz. Niespójność. Zadacie sobię, tłumaczę teraz... A poza tym, to Twoje już tłumaczę nie pasuje do tego. Ponadto zamiast "Wszystko ... dniu" zastąpiłbym czymś innym. Popracowałbym nad tym zdaniem. Wszystko, o co York słusznie był obwiniany (przecież już nie żyje, więc de facto był winny. Ponadto, sprawę umożono, a to tak, jak gdyby zaniechano podejrzeń), zdarzyło się w dniu jego samobójczej śmierci. - Czy coś na tej zasadzie. Ogólnie nie pasuje mi to "wydarzyło się w tym samym dniu." a reszta jak najbardziej w porządku. Raczej. Uważam jednak, że stać Cię na więcej, tym bardziej, że niektóre zdania są naprawdę dobre i nie pozostawiają sobie jakichkolwiek zastrzeżeń.
Fałszerstwo, kradzież, pobicie, ponowna kradzież, zniszczenie mienia, podłożenie ognia, znowu pobicie…
Zamiast wyliczać, napisałbym kradzieże, pobicia.
Wszystkiego dokonał jeden mężczyzna, którego nie dosyć, że nie dało się złapać, to nie udało się go zaprowadzić przed wymiar sprawiedliwości.
Dla mnie to nei jest zaskakujące. Milczenie Owiec... Morderca, który dokonuję straszliwych zbrodni, jest wielu morderców, złoczyńców, dla których to, co wyliczyłeś, to kaszka z mleczkiem ;-)

teraz sprawa techniczna zdania. po to, dodałbym jeszcze. "to jeszcze nie udało się", słowo zaprowadzić zamieniłbym na doprowadzić.
Jednak kilka tygodni później o całej sprawie zapomniano,
To już wiemy, została umożona, pisałeś o tym.
teczka z nazwiskiem James York pokryła się kurzem, po czym wylądowała w otchłaniach archiwum policji.
hm... Pokombinowałbym coś z James York. Zamienił to na cokolwiek innego.
Pozostał jedynie srebrny, drogi zegarek z łańcuszkiem.
Pozostał jedynie srebrny, drogi zegarek z łańcuszkiem oraz nierozwikłana sprawa. Co Ty na to? ;-)
To był naprawdę elegancki zegarek.
Wywal "To był naprawdę". Wierzymy na słowo. Ale i tak nikt go od Ciebie nie odkupi;> ;)))
była wykonana z
wykonany, wykonana, był, była... Nie doprowadzaj do powtórzeń słów, przynajmniej nie tak blisko siebie. Znów były czarne jak smoła. A może napisać: Rzymskie cyfry na tarczy zegara przypominały wylaną starannie smołę. Przykładowo! rzecz jasna. Staraj się manipulować zdaniem, w Twoim opowiadaniu to Ty jestes Bogiem.
Dlatego gdy tylko sprawa przycichła, wielu funkcjonariuszy policji, o dotąd nieposzlakowanej opinii, pragnęło zdobyć owe arcydzieło zegarmistrzowskiej precyzji.
Dlatego, gdy ylko sprawa przycichła, wielu funkcjonariuszy...

Wiesz dlaczego przecinek? Bo Dlatego, to zdanie numer 1, gdy tylko sprawa ucichła, to zdanie numer 2. Wielu funkcjonariuszy policji... To wciąż zdanie numer jeden, spójrz, Dlatego wielu funkcjonariuszy policji chciało go zdobyć, ale! Wtrącasz w pierwsze zdanie, drugie. Przez co musi stać przecinek. Bo to zdanie nadrzędnie złożone. Jednym, odpowiadasz na drugie. Popatrz, jednym odpowiadasz na drugie.

Dlatego wszyscy chcieli mieć ten zegarek, KIEDY?, gdy sprawa ucichła. Rozumiesz, prawda?
Niestety, gdy tylko pierwsza osoba zeszła do archiwum z dowodami rzeczowymi, okazało się, że zegarek przepadł, a zamiast nie można było znaleźć drewnianą atrapę.
Do zmiany, kompletnie. To zdanie jest moim zdaniem po prostu bez sensu.
Co się działo z zegarkiem? Nie jestem pewien… Wiem, że trafił latem do Białego Wilbura z Fleet Street, później widziałem go u pasera Mosey’a, ktoś twierdził, że miał go stary Asquith… Zegarek przepadł, tak samo jak pamięć o Jamesie Yorku.
A szkoda, był to cholernie przystojny facet…
Co się działo z zegarkiem? No jak to co, został skradziony. Potem pozostaje się domyślać.
Zmień. Nie jestem pewien mówisz... A potem, że był przystojny. Aj. Zmieniłbym, zdecydowanie. Np, był to facet który mimo wszystko podobał się kobietom. Np. Nie, ja do niczego nie piję. To po prostu rzuca się w oczy. Bo gdy facet o facecie pisze, że jest przystojny, to to nie pasuje do reszty. o! ;-) tym bardziej, że pierw ukazujesz go jako szemranego koleżkę.
kapelusz lub by ciaśniej się opatulić.
A przed lub nie będzie przecinka?
Zauważywszy wolnego dorożkarza wsiadł do powozu
zauważywszy (...), wsiadł
Zapłaciwszy woźnicy przeszedł
Patrz wyżej.
dogłosów
literówka?
Drzwi się zamknęły
Same? Zamieniłbym to na, Gospodarz zamknął drzwi ;-)
Co chwila zapalały się kolejne świeczki,
Co chwila dało się dostrzec coraz to nowe płomyki. Świeczka... Świeczki. Powtarza się.
się przyjrzeć
zamień szyk. przyjrzeć się.



zaraz... Wróćmy wcześniej
Wilson usłyszał serię stuknięć, potem czyjś niewyraźny głos zapytał
-Kto tam?- York odpowiedział starając się przekrzyczeć wiatr.
-Twój przyjaciel, Wilson. Chciałeś się ze mną widzieć, pamiętasz?
Wilson usłyszał serię stuknięć. Potem czyjś niewyraźny głos zapytał kto tam. To WIllson szedł ulicą, doszedł do domu, nagle stał się Yorkiem. Może to taka ksywka była? Trochę niespójny dialog. Po 4 razie skminiłem o co chodzi, gdy doszedłem do opisu pana co w normalnych warunkach jest wysoki... :]
W normalnych warunkach wysoki
ocb???
jak ogryzki po jabłkach
tylko ogryzki po jabłkach? Wymień wszystko, lub nie wymieniaj wcale.
-Rozumiem, z tobą chyba rzeczywiście nie jest dobrze…
Rozumiem gryzie się z resztą tekstu. Wywalić! ;-D
Może to zatrucie
Zatruł się grzybkami. Zmień dealera, powiedział Willson ;-D wybacz. To taka moja fanaberia. Proszę Cię!!
daleko było od bieli.
chyba do.
Może by tak nabić fajkę, pomyślał
może by tak jakoś to wyróżnić, skoro pomyslał ;-) np myślnikami, ewentualnie możesz stosować cudzysłów.
potrafił sobie jednak przypomnieć kto
nie potrafił (1) ... , kto mu go dał (2) 2 orzeczenia. przecinek.
podarował, nawet
Po co brniesz dalej w to zdanie? Podarował i kropa! Nowe zdanie: Nawet zastanawiał się... dadada :)
Po zegarek nikt się nie zgłosił, więc został u niego. Albert otworzył zegarek, aby ponownie spojrzeć na świetną robotę zegarmistrza.
Albert zdjął spojrzenie z zegarka
hm
Tak samo jak wszyscy
Tak samo, jak wszyscy... przecinek. Potem znów brak przecinka przed a.

A teraz Albert, Albert, Albert ... ;>
czy męski głos. Na pewno był to ludzki głos.
Na pewno był ludzki. Wiadomo że głos.

i nie patrząc... i...

jeśli stawiasz drugie i, to przed drugim i przecinek. Ale! unikałbym tego typu zdań. tak czy owak
barierce i nie patrząc się na zjawy i próbując zignorować
Masz, widzisz?

Poza tym, z 10 razy Alberta to bym na pewno wyliczył pod koniec. Tamiza też się już powtarza. Chopieee ;-) gonili Cię czy już Ci się nie chciało?

Tamiza, Woda, Albert, Tamiza, Woda, Albert. BLEEEEE i w dodatku niebo. ;-) STARYYYYY noo przebrnąłem, ale mam nadzieję, że po wytknięciu tych byków, Ty nie wyrywasz sobie ze złości włosów z głowy i nie gryziesz kabla mówiąc co za osioł, co za baran. aj aj aj ! :-D ;-) Pisz dalej, ale! Weź sobie do serca to, co tutaj napisałem.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mój warsztat jest ubogi i osoba, która podejmie się weryfikacji pierwszego rozdziału + prologu w pewnym momencie będzie chciała sobie wydłubać oczy z powodu licznych błędów gramatycznych/stylistycznych/interpunkcyjnych.
Hm... Moje oczy są w porządku ;-D nie strasz więcej :-) bo druga osoba naprawdę może uwierzyć na słowo ;-)
Chciałem jednak, by ktoś pomógł mi ten warsztat poprawić, dlatego wrzucał początek dłuższego opowiadania "Miasto Spadających Statków". Mam nadzieję, że wrzucam tekst zgodnie z przyjętymi normami...
Sam pracuję nad własnym warsztatem, mogę Ci pomagać, wymienić się doświadczeniem. Pisz jeśli bd poczebny ;-D ;-) czekam na dalszy ciąg, zastanawiam się kto ma ową nadzieję ;)) i o co się rozchodzi z owymi duchami. Czekam zniecierpliwiony :-)
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"

6
Mała poprawka :)
PanDemonIum pisze:a nie gapiowie? ;-) lub publika.
Liczba mnoga od rzeczownika gap (człowiek przypatrujący się czemuś bezmyślnie, gapiący się na coś) to gapie.
Publika to grupa ludzi zgromadzona gdzieś w jakimś określonym celu; publiczność.
PanDemonIum pisze:

kapelusz lub by ciaśniej się opatulić.
A przed lub nie będzie przecinka?
Nie. Zdań współrzędnie złożonych, połączonych spójnikiem rozłącznym lub, nie rozdzielamy przecinkiem. Mylące w powyższym zdaniu jest drugie by, które spokojnie można wyciąć:

by poprawić kapelusz lub ciaśniej się opatulić.

Pozdrawiam
eM

Jeśli się mylę co do powyższych, proszę o korektę ;)

7
London Gazette
Skąd ta nazwa? Tworzyć trzeba zgodnie z regionalizmem/mową/gramatyką odpowiednią dla regionu, który owy temat porusza. Gazeta w Londynie nazywałaby się Tribune/Times/Daily/Post itd. - to nic odkrywczego, wszak nasze dzienniki jak i ichsze, nawiązują do funkcji. Gazetta (podwójne "t" wskazuje na Włoski) ni jak nie pasuje do Londynu.

Chcesz, aby pokazać ci, jak szkolić warsztat? Proszę:
[1]To był naprawdę elegancki zegarek. [2]Według ekspertów wykonany był praktycznie z czystego srebra, warty był [3]setki… nie, tysiące funtów. Otwierał się z niebywałą łatwością, [4]tarcza była wykonana z białego materiału, a [5]cyfry rzymskie były czarne jak smoła.
Mamy zdanie, które opisuje zegarek. Narrator podkreśla, że jest on bardzo drogi. Rozbiorę zdanie na części pierwsze, pokażę jak je udoskonalić i na co zwrócić uwagę. Tobie podpowiem, że nadal mowa o zegarku... eleganckim zegarku... nie, naprawde eleganckim zegarku!
[1] - Ciach - zegarek jest elegancki. Tak określa go narrator i ja mu wierzę. Moja wiara jest tak ślepa, że widzę już super elegancki zegarek (a właściwie kopertę zegarka zawieszona na sznurku) wykonaną w iście gustownym stylu XIX wiecznej Anglii...
[2] - Powołanie się na ekspertów, żeby ocenić iż jest z czystego srebra? Bezcelowe - w tamtych czasach co drugi laik mógł to określić. Pamiętaj, nie było wtedy Chińskich tandet...
[3] - Drogi to on był. Tylko, czy słuszna jest informacja z ceną? Jakie były ówczesne zarobki przeciętnego Smitha, jak mają się do cen, które podałeś? To nic nie mówi mi, czytelnikowi współczesnemu. Zabieg jest o tyle zły, że porównanie nie istnieje. Gdybyś napisał drogi , lub kosztował fortunę... jasne!
[4] - Biały materiał... ani to eleganckie ani drogie. W zasadzie, jak ktoś wepchał tam bawełnę? (przypominam - biały materiał!). Tutaj już trzeba sięgnąć po literaturę fachową i nazwać rzecz po imieniu. Niech to będzie coś drogiego, coś, czego nie znam - zrobi lepsze wrażenie i podkręci jakość zegarka.
[5] - Cyfry... i smoła. Czarne jak... no jaki drogi materiał jest czarny i elegancki?

I, jak widzisz, jedno zdanie, które ma coś zbudować wcale tego nie buduje. To są podwaliny pod warsztat - opisywać rzeczy takimi, abym je zobaczył. Wiesz na czym polega magia pisania? Że wystarczyło napisać: drogi, elegancki zegarek i cała reszta jest zbędna. Bo jak uważasz, że jest konieczna, to musiałbyś napisać to w sposób, który ja zasugerowałem podczas rozbierania zdania: konkretnie.
Henry Wilson szedł pośpiesznym krokiem w kierunku Alei Kasztanów.
Informacje... piszesz o prostej czynności używając nadmiaru informacji. Zobacz na małą zmianę:
Henry Wilson pospiesznie zmierzał w kierunku Alei Kasztanów.
I dalej mamy, że szedł... a jak szedł, to stawiał kroki... proste, prawda?
Wiatr się wzmagał, a on nie zamierzał wykańczać nadwyrężonego już kolana.
W jaki sposób powiążesz nadwyrężone kolano z wiatrem? Sądziłem, że chodzi o pieszą wędrówkę... a tu masz na myśli wiatr.
Wilson usłyszał serię stuknięć, potem czyjś niewyraźny głos zapytał
-Kto tam?- York odpowiedział starając się przekrzyczeć wiatr.
-Twój przyjaciel, Wilson. Chciałeś się ze mną widzieć, pamiętasz? – przez chwilę nie dało się słyszeć żadnych dogłosów z mieszkania. Kilka sekund później, drzwi powoli się otworzyły. W środku panowała niemiłosierna wręcz ciemność, wszystkie okna zostały szczelnie zasłonięte.
Ułożenie zdań jest błędne. Zobacz na zmianę, przeanalizuj.

Wilson usłyszał serię stuknięć, potem czyjś niewyraźny głos zapytał:
-Kto tam?
York odpowiedział starając się przekrzyczeć wiatr:
-Twój przyjaciel, Wilson. Chciałeś się ze mną widzieć, pamiętasz?
Przez chwilę nie dało się słyszeć żadnych dogłosów z mieszkania. Kilka sekund później, drzwi powoli się otworzyły. W środku panowała niemiłosierna wręcz ciemność, wszystkie okna zostały szczelnie zasłonięte.


Dlaczego taka zmiana? Ponieważ dialog jest zapowiedziany przez narratora, natomiast narracja dotyczy nie dialogu, lecz wydarzeń dookoła bohatera.
Drzwi się zamknęły i nastąpił ponownie absolutna ciemność. Wilson miał już coś powiedzieć, nim to jednak zrobił, kilka cali od jego twarzy świeczka zapłonęła ciepłym, znajomym blaskiem. Co chwila zapalały się kolejne świeczki, po chwili całe mieszkanie było już dostatecznie rozjaśnione. Dzięki temu Wilson mógł dokładnie się przyjrzeć zarówno pomieszczeniu, jak i gospodarzowi.
Dość toporny opis, a mogłobyć lepiej. Drobne zmiany:

Drzwi się zamknęły i znów zapanowała ciemność. Wilson chciał coś powiedzieć, lecz nim to jednak zrobił, kilka cali od jego twarzy zapłonęła świeczka. Ciepłe, znajomy blask przykuł uwagę gościa. Kolejne płomienie rozpalały się raz po raz, rozświetlając pomieszczenie. Chwilę później Wilson mógł obejrzeć wnętrze domu i przyjrzeć się gospodarzowi.
-Od kiedy…ekhm, widzisz duchy?- Wilson był weterynarzem, nie wierzył ani w duchy, ani w diabła. Do kościoła chodził tylko po to, by pogadać z profesorem fizyki i popatrzeć się na żonę sędziego.
Czy to, że jest weterynarzem (na domiar złego powtarzasz tę informację) ma związek z wiarą? Ja go nie widzę.

O błędach: masa literówek, przecinki uciekają (i będą uciekać długi czas - chyba, że zaczniesz czytać na głos własne teksty), dziwne powtórzenia...

Ale tekst jest świetny. Nie jest świetnie napisany ale jest dobry fabularnie - ma potencjał i to ogromny. Zaczynasz jakimś banialukiem w postaci zabójstwa i narrator w ogóle się tym nie przejmuje tylko zaczyna nawijać o zegarku i ten zegarek urasta do rangi wielkiego symbolu - bo jeśli rozważyć ilość tekstu poświęconą samobójcy a reliktowi, to wyjdzie, że ten pierwszy to po prostu luźny wstępniak. Ten zabieg uważam za bardzo odważny ale i dobrze zastosowany - pokazuje charakter tekstu. I tego właśnie tu nie brakuje: bohaterowie dobrze mówią, potrafisz wpleść narrację dość plastycznie pomiędzy dialogi, tylko że brakuje tutaj szlifu. Pracuj, pracuj, pracuj nad tekstem. Dużo czytaj i pisz. Jak czytasz własny tekst, to na głos. Rób przerwy tygodniowe po napisaniu. To pozwoli ci doskonalić warsztat - a ja wierzę, że warto.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
Martinius pisze:
London Gazette
Skąd ta nazwa?
Z życia. To najstarszy tytuł prasowy na Wyspach. Inna sprawa, że mówienie o dziennikarzach LG w tym typowym kontekście to nieporozumienie. LG jest organem prasowym rządu publikującym akty prawne, jak nasz Monitor Polski.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

9
Jak to człowiek mało wie... No cóż - teraz tylko dociekać, skąd taka nazwa się wzięła na Wyspach...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Zgadzam się ze wszystkimi propozycjami jakie wysunęli moi poprzednicy. Są bardzo trafne.

Muszę powiedzieć, że mimo uczucia znużenia po przeczytaniu początku końcówka sprawia, że chciałbym zobaczyć co stało się później.
Widać, że wiesz dokładnie co i jak chcesz opowiedzieć. To się chwali.
Jednak musisz popracować nad powtórzeniami, psują one nieco wrażenia z tekstu. Ja jestem na ich punkcie przeczulony, ale jeśli nie tylko ja o tym piszę to naprawdę trzeba nad tym popracować.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”