Ostrzeżenie: Tekst zawiera wulgaryzmy i treści nieodpowiednie dla nieletnich.
-To chuj pierdolony. To chuj pierdolony. To kutas.-Powtarzałem cały czas, jak idiota, ale w tej chwili silnego wzburzenia nie mogłem zdobyć się na nic innego- Kurwa, zajebie go !
Próbowałem wstać, ale Marek popchnął mnie na krzesło.
-Siedź- powiedział cicho. Wyjął pomiętą paczkę Marlboro i wyciągnął w moim kierunku. Zniecierpliwiony odpaliłem papierosa- Uspokój się.
-Łatwo, kurwa mówić- Żachnąłem się- On dmuchnął moją pannę, nie twoją !
-On Diluje w szkole i ma takich kumpli…po prostu, jak go tkniesz, będziesz miał przesrane.
Marek miał rację. Ja jednak byłem zdesperowany. Na tyle, że w mojej głowie pojawił się szatański plan. Plan tak straszny, że nawet swojemu najlepszemu kumplowi bałem się go wyjawić.
-Po wszystkim będę miał przejebane…można zrobić tak, żeby „po wszystkim” nie było, „Po” nie istniało.
-Co ty pieprzysz ?- Zapytał wyraźnie zbity z tropu Marek.
-Zapomnij o tej rozmowie. Idź do siebie i nie wychylaj się, ok?
-Ale…
-Proszę.
Marek zrezygnowany kiwnął głową. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Gdy tylko usłyszałem trzask zamykanych drzwi rzuciłem się do gabinetu ojca. Zajrzałem pod jedną z doniczek: Kluczyk do szafki pancernej nadal tam był.
-Bardziej się nie mogłeś postarać, co, tatuśku ?- Mruknąłem pod nosem. Przekręciłem klucz w zamku.
Służbowa broń ojca, Glock 17 leżał sam, w pustej szafce. Wziąłem go do ręki i od razu poczułem siłę i władzę, emanującą z tej broni. Odbezpieczyłem i sprawdziłem czy był naładowany: Siedemnaście naboi kalibru 9mm zalegało w zadziwiająco lekkim magazynku. Schowałem broń za pasek i wąskim, krętymi schodami ruszyłem na dół.
W garażu czekał mój prezent z okazji osiemnastych urodzin. Przypomniałem sobie: to było równo trzy miesiące temu, ale dotychczas rzadko używałem tego gruchota. W końcu polonez to nie był szczyt marzeń nastolatka, zafascynowanego marką Ferrari.
Szarpnąłem za drzwiczki i wskoczyłem do auta. Włączyłem radio. Muniek Staszczyk wyśpiewywał że „Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?”. Cóż za ironia.
-Jest kurewsko daleko od super-powiedziałem sam do siebie- Bardzo daleko.
To był chyba ostatni moment żeby się wycofać. Zastanawiałem się, czy to w ogóle ma sens, niszczenie samego siebie ? W głębi duszy czułem, że nie, ale wiedziałem też coś innego: Przekroczyłem granicę swojej wytrzymałości. A z niej nie ma już powrotu.
Odpaliłem silnik, pilotem otworzyłem garaż. Zadumałem się na chwilę: Nie zostawiłem żadnego listu, żadnej wiadomości, lecz i tak nikogo to chyba nie obchodzi. Wiecznie zajęci rodzice, z gatunku tych, co kocham mówią raz do roku na urodziny, a słowa te wymawiają tak jakby sprawiało im to ból. Wiecznie zmęczeni, sfrustrowani życiem ludzie.
Wyjechałem na podjazd, bez kierunkowskazu skręciłem w lewo. List nie będzie potrzebny. Wiadomością będzie ona, Karolina. W myślach nazywałem ją suką, chociaż dalej czułem do niej miłość. Chciałem zmusić ją, żeby patrzyła na to, co się stanie. Jej życie miało już nigdy nie być takie jak wcześniej. Chociaż ona po tym wieczorze dalej będzie żyła. Dwa kata w związku, wspólne plany, wielka miłość. I przyszedł ten chuj, wymuskany typek, ze swoją słodką gadką i tą opalenizną. Uderzyłem ręką w kierownicę.
-I wszystko poszło się jebać-Dokończyłem na głos. Z głośników uderzyła moje uszy tak dobrze znana mi melodia. Ta ostatnia niedziela. Gdyby nie to, że był piątek, ten kawałek pasowałby idealnie.
Miałem szczęście: Było jeszcze dosyć wcześnie, przed klubem „Tip” pod którym zaparkowałem, nie było praktycznie nikogo. Od Marka wiedziałem że dzisiaj moja miłość i nasz szkolny diler będą tutaj razem na imprezie. Zgasiłem światła, pozostało mi tylko oczekiwanie.
Dość szybko ich zauważyłem: Wyszli z parku, który znajdował się obok klubu. On, gangster pełną gębą i moja, niby to święta, taka grzeczna, Karolinka.
-Już nie moja-poprawiłem się- Kurwa, zaczynam gadać sam do siebie. Chyba mnie pojebało już z tego wszystkiego.
Przechodzili obok mojego samochód, ale zdawali się tego nie zauważać. Kto by miał zwrócić uwagę na kogoś takiego, jak ja ? Odeszli już na jakieś dziesięć metrów, gdy odsunąłem szybę i krzyknąłem:
-Hej, ty, mafiozo, chodź tu !
Była godzina osiemnasta, o tej porze, w kończącym się już listopadzie panowała całkowita ciemność. Karolina jednak niemal natychmiast poznała mnie po głosie.
-Łukasz?- Zapytała nie pewnie.
-Chodźcie tu. Oboje-powtórzyłem z naciskiem.
-Łukasz, to nie tak…-zająknęła się. Przechodzili pod latarnią, która oświetlała ich sylwetki: Ona, jak zwykle piękna, dobrze ubrana. Wydawała mi się w tamtym momencie taka krucha i delikatna. I on, macho, obejmujący ją silnym ramieniem. Podeszli do poloneza, stanęli obok, niechętni, spięci.
-Łukasz, Ja…-ponownie zaczęła ona.
-Może Karolinka ci jeszcze tego nie powiedziała, ale teraz jest ze mną- wtrącił się obcesowo jej nowy chłopak. Boże, co za cham. Nigdy nie byłbym wstanie się domyśleć, co ona w nim widziała- Więc radzę ci, nie wpierdalaj się i trzymaj trzymaj od niej z daleka.
Nie zwracałem uwagi na jego gadanie. Otworzyłem drzwi, wysiadłem z samochodu.
-Wsiadać. Karolina z tyłu, ty kierujesz.
-Co kurwa?!- Krzyknął zaskoczony i wyraźnie zdenerwowany, zamachnął się na mnie pięścią., Szybko odsunąłem się i zza paska wyciągnąłem Glocka.
-Nie radzę. Do samochodu, kurwa !
Oboje wyglądali jakby chcieli coś powiedzieć, jednak strach ścisnął im gardła.
-Jedziemy do starej leśniczówki, tu nie daleko, za miasto.
Samochód ruszył. Walczyły we mnie uczucia: Miłość, sentyment do tego wszystkiego co razem przeżyliśmy i zimna nienawiść, złość za to co mi zrobiła. Mimo wszystko chciałem porozmawiać z nią, objąć. Ona jednak skuliła się w koncie, odsunęła się, wcisnęła jak najbardziej mogła w fotel. Przez chwilę czułem do siebie obrzydzenie graniczące z odrazą. O to do czego doprowadziliśmy. Ja, ona i on.
Dalej jednak ją kochałem. Inaczej nie posunąłbym się do takiego działania.
-Chyba nas nie zabijesz?-Zapytał cicho diler z przedniego siedzenia. Prawie o nim zapomniałem- Wiesz kim jestem, wiesz jak mam kolegów. Oni spalą ci dom jak mi włos z głowy spadnie ! Dziewczyn jest pełno na świecie, jeszcze sobie kogoś…
-Zamknij się- przerwałem i aż sam się zdziwiłem. Nie poznawałem własnego głosu. Był niski, chrapliwy, zły.
-Dawno już minęliśmy granice miasta. Skręć w lewo, w tą leśną drogę.
Zatrzymaliśmy się na jakiejś małej, pustej polanie. W duchu przyznałem się że idealnie nadaje się do tego, co miałem zamiar zrobić.
-Wysiadać oboje. Karolina, ty stój. Będziesz obserwatorem. A ty, kurwa, klękaj !
-No co ty…-Powiedział diler. Jego głos dawno już stracił swoją zwyczajową pewność.
Kopnąłem go z całą siłą w kolan, zawył i upadł na kolana. Przystawiłem mu lufę do skroni.
-Boże, Łukasz, błagam cię, nie rób tego-krzyczała Karolina- Boże, nie !
-Jak się nie uciszysz, ciebie spotka to co za chwilę stanie się z nim-Ta groźba brzmiała realnie. Nie miała odwagi więcej się odzywać- Po prostu siedź cicho.
-A teraz-odwróciłem się w kierunku klęczącego na ziemi faceta- Teraz my pogadamy…pewnie wiesz, że chodzimy do największego liceum w tym mieście. Tysiąc osób, z czego jakieś sześćset pięćdziesiąt to dziewczyny. Mogłeś mieć każdą, co nie? Przystojny, do tego bogaty, wcale nie głupi. Bad boy, gangster…co innego ja. Okularnik, w dodatku chudy, pospolita twarz. Szanujący kobiety, grzeczny, ale to się oczywiście nie liczy. One wolą takich jak ty. Jestem niezbyt pociągającym typem. Taka dziewczyna- ruchem głowy wskazałem opartą o maskę samochodu, cicho szlochającą Karolina- trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno. Ładna, mądrą, wygadana. Co ona mogła we mnie widzieć ? Idylla nie może przecież trwać wiecznie- Zaśmiałem się do samego siebie.- Zakochałem się w dziwce- raz jeszcze spojrzałem na nią, najzimniej jak tylko potrafiłem- A w dziwkach nie można się kochać. One nie mają uczuć, nic ich nie obchodzi.
Spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi, błękitnymi oczyma, taka biedna, przerażona. Przecież wcale tak nie myślałem. Chciałem tylko, żeby czułą taki sam ból jak ja. Tak bardzo ją wielbiłem, kochałem tak silną miłością. A ona mnie zdradziła.
Pociągnąłem nosem. Zbierało mi się na płacz, a takiej słabości nie chciałem pokazać.
-Czas kończyć tę farsę. Masz jakieś ostanie słowo ?
Klęczący na ziemi diler rozpłakał się. Wcale mu się nie dziwiłem. Pożegnanie z życiem.
-Boże, ja…
Jego ostanie słowa utonęły w huku wystrzału, ciało opadło bezwiednie na ziemie. Karolina rzuciła się do niego, przytuliła.
-Co ty zrobiłeś, co ty zrobiłeś- powtarzała w kółko.
Nie chciałem tego sztucznie przeciągać.
-Żegnaj Karolina. Moja Karolinka.
Kolejna kula, tym razem dla mnie. Doszedłem do granicy wytrzymałości, już czas kończyć. Strzał , a potem już tylko ułamek sekundy bólu i wieczna ciemność.
Granica wytrzymałości.
1
Ostatnio zmieniony czw 01 kwie 2010, 12:36 przez Dresiarz, łącznie zmieniany 1 raz.