Cienie we mgle

1
Na Weryfikatorium przekonałem się, że krytyka może być szczera do bólu ale i konstruktywna. O taką też Was, czytelnicy, proszę ;)



Cienie we mgle


Skończył. To była ostatnia kropka.
Rozpostarł się na krześle przeciągając ręce w geście zmęczonego tryumfu. Wyczerpanym wzrokiem ogarnął biały sufit, który niemal mienił mu się przeróżnymi barwami. Jeszcze nie wiedział co jest realne, a co jest jedynie imaginacją umysłu, wciąż pozostającego w dogasającym twórczym zapale. Ostatnią kartkę dołożył do leżącego pliku stron i chwycił delikatnie całość, wpatrując się w tytułową stronę. Chwilę zajęło oczom scalenie rozmazujących się liter nim ukształtowały się w sensowną całość. Odczytał ledwie wydobytym szeptem:
- „Pieśń”
Podniósł się z krzesła. Momentalnie strzyknęły wszystkie kości, zakręciło mu się w głowie a nogi wydały się słabsze niż kiedykolwiek. Tak pogrążył się w pisaniu, że całkowicie zatracił poczucie czasu. Jak długo siedziałem? Jak długo płynąłem z falami wyobraźni? Łóżko sprawiało wrażenie nieużywanego od dłuższego czasu, późna godzina wskazywana przez zegar również nic mu nie mówiła, gdyż nie potrafił określić o jakiej porze dnia zaczął pisać. Zeszłoroczna data wskazywała, że i kartki z kalendarza dawno nie były zrywane. Może jestem jeszcze we wczorajszym dniu? Nie myślał logicznie, funkcjonował dzięki sile rozpędu. Powoli uderzył go jednak fakt realności jaka zapanowała wokół. Wszystko pogrążone było w zwykłości do jakiej przywykł. Tak, definitywnie opuścił już świat kreacji i powrócił do codzienności. Nie wiedział czy potrafi i czy chce to zaakceptować.
Po trzech krokach padł z wyczerpania na dywan.
Sen, którego wyrzekł się jakiś czas temu, powrócił potężniejszy niż kiedykolwiek.

***
- Musisz to zniszczyć.

Biegał boso po łące pełnej kwiatów, by tak jak za dawnych lat zderzać się z miliardem barw i zapachów. Usłyszał jej glos. To zawsze działo się tylko w snach, a przecież tak długo nie spał. Ten powrót do jej ramion, do jej ust, do dotyku złotych włosów na twarzy przypomniałby mu bezpowrotnie stracone chwile szczęścia. Słaby cień kobiecej sylwetki zarysował się pomiędzy drzewami. Wiedział, że nie opuści kryjówki jeśli nie zaśpiewa dla niej czegoś pięknego. Lecz to ona była najpiękniejsza.
Chciał podbiec lecz coś go wstrzymało. Poczuł obcość, obecność kogoś zupełnie innego niż się spodziewał. To nie był jej głos, równie melodyjny i dźwięczny lecz zupełnie inny. Coś podcięło mu nogi. Runął na łoże róż, tonąc w delikatnej naturze ich płatków.

- Musisz to zniszczyć.
Wciąż leżał na dywanie lecz tym razem pokój był wypełniony słonecznym ciepłem i światłem, mimo że żaluzje pozostawały zasłonięte. Przy biurku stał młodziutki mężczyzna o tak łagodnych i subtelnych rysach twarzy, ze w pierwszej chwili wziął go za kobietę. Nawet jego głos był nienaturalnie melodyjny.
- Będziesz musiał to zniszczyć.
Teraz dopiero spostrzegł, że obcy cały czas trzyma jego maszynopis. Wstał, o dziwo nie odczuwając żadnych objawów zmęczenia.
- O czym ty mówisz?
- Twoja pieśń jest piękna lecz niebezpieczna. Jeśli ktoś to przeczyta dojdzie do tragedii.
Składał myśli. Powoli wracała do niego racjonalna część duszy.
- Ty ją przeczytałeś…
- Mnie to nie dotyczy. Jestem tylko wysłannikiem.
Nieznajomy odłożył maszynopis na biurko, wprawiając w ruch drobinki zaległego kurzu.
- Dlaczego miałbym ją zniszczyć? To coś więcej niż dzieło życia, to dzieło życia i śmierci, pisane nie dłońmi, lecz sercem. To melodia zaklęta w papierze, coś czego ten świat dziś nie zna. To coś więcej niż moja historia, to jest…historia całego uczucia. Historia prapoczątku, praprawdy…
- I właśnie o to chodzi – nienaturalny glos obcego coraz bardziej przypominał muzykę – Wiem kim jesteś i kto cię inspirował ale…to nie dotyczy tylko ciebie. Obserwowaliśmy cię z chwilą gdy postawiłeś pierwszą literę. Nasza wiara nie pozwalała nam mieć nadzieję, że nie skończysz, nie mogliśmy ci przerwać, nikt z nas. Ale teraz jeszcze nie jest za późno. Zniszcz ją. – nieznajomy zaczął powoli kierować się do wyjścia.
- Jacy my? Kim jesteś? Co ty możesz wiedzieć?!
- Zniszcz to – mimo że obcy rzucił to przez ramię można było przysiąc, że słyszy się echo melodii starszej i piękniejszej niż świat.
- Wszystko tworzyłem dla niej! Tą pieśń również!
Szklistym wzrokiem wpatrywał się w plecy tajemniczego gościa. Ten przystanął przed klamką.
- Tak ci się tylko wydaje. Każdy z nas ma swoją pieśń, lecz tylko nieliczni są w stanie ją spisać. Gdy już ktoś skończy swoją…świat się zmienia. Wysłuchaj mojej rady i zniszcz ją.
- To część mnie! – wskazał palcem leżący maszynopis zerkając w jego stronę – Nie niszczy się… - gdy po sekundzie odwrócił się, nieznajomego już nie było. Nie słyszał by drzwi się otwierały lub zamykały. - …własnej duszy.
W mieszkaniu od razu zrobiło się nieco ciemniej.
Odsłonił żaluzje. Dzień był pochmurny, zbierało się na deszcz. Zaczął czytać „Pieśń”. Im więcej zdań pochłaniał, tym coraz bardziej uświadamiał sobie, ze nie pamięta połowy treści. Jego historia przeplatała się z zupełnie obcą opowieścią, jego słowa sąsiadowały ze słowami kogoś innego, idealnie jednak komponując się z całością. Zupełnie jakby on sam ukrywał między literami ukrytą treść, która ujawniała się dopiero gdy podążało się za tekstem. Czytając czuł zapach róż, jej skórę na policzku, ciepło ogniska, wilgoć morskich fal, powiew wiatru we włosach. Poczuł prawdę. Skończył cały zlany zimnym potem. To na pewno napisał on, bez problemu czuł swój styl ale czemu nie pamiętał wszystkiego. To ponad moje siły. Ukrył twarz w dłoniach. Pieśń przypomniała i ukazała zbyt wiele. Łkając, cicho szeptał imię ukochanej.
***

Wiatr przybrał na sile gdy tylko wyszedł z domu. Śmietnik był parę kroków przed nim, tuż przy bramie. Ruszył ku niemu pewnym i zdecydowanym krokiem, ściskając kurczowo maszynopis zawierający coś więcej niż same słowa. Otworzył pokrywę i cisnął „Pieśń” do środka. W połowie powrotnej drogi coś zakłuło w sercu. Coś kazało wrócić. Nie niszczy się własnej duszy. Nie wyrzuca się własnej duszy. Nie wypiera się własnej duszy. Nie wytrzymał. Zawrócił, przewrócił śmietnik i łapczywie złapał maszynopis. Nie potrafił skazać go na zapomnienie, na niebyt. Nie w ten sposób. Mocniejszy podmuch wiatru zatrzasnął zamykające się za nim drzwi. Zaczął padać deszcz.

***

Nie przepadał za miastem. Nie pasował do niego, zresztą nawet nie chciał się dopasować, nie utożsamiał się z nim, to nie był jego świat. A nawet jeśli, to nie takim go pamiętał. W mieście brakowało wszystkiego za czym tęsknił – zieleni, śpiewu, piękna, duszy. Z jednym małym wyjątkiem. W jednej wielu bocznych uliczek znajdował się niewielki i stary antykwariat. On jedyny w całym tym bezdusznym molochu zdawał się nieustannie trwać w jednym miejscu, nie zmieniając w sobie zupełnie nic, mimo upływającego czasu. Samotna przystań dla artysty.
Nigdy nie był w środku, ale czuł, że to być może jedyne miejsce gdzie będzie mógł z czystym sumieniem zostawić maszynopis.
We wnętrzu przywitał go dźwięk starego, mosiężnego dzwonka przyczepionego do drzwi. Od razu płuca wypełnił mu zapach historii. Pośród tysiąca rupieci ledwo dostrzegł stare biurko i siedzącego przy nim staruszka, który ciekawsko świdrował go małymi oczkami, uśmiechając się pry tym filuternie. Poczuł lekki, lecz narastający niepokój. Nie potrafił powiedzieć dlaczego.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – powitanie było wypowiedziane iście dziecinnym tonem.
- Chciałem…chciałem coś oddać. Zupełnie bezpłatnie. Nie potrzebuje tego. – po chwili pieśń znalazła się w rękach staruszka.
- Oddajesz to synku nie oczekując niczego w zamian? – antykwariusz ciekawsko przyglądał się trzymanemu maszynopisowi. Swoim zachowaniem bardziej przypominał dziesięciolatka aniżeli człowieka, który prawdopodobnie był starszy od niejednej rzeczy w sklepie.
- Tak, dokładnie. Myślę, ze to będzie odpowiednie miejsce.
- Skoro tak twierdzisz. – staruszek zaczął kartkować „Pieśń” nie unosząc nawet wzroku by na niego spojrzeć. – Ale i tak dam ci coś w zamian.
- Naprawdę, dziękuje bardzo ale nie – odwrócił się na pięcie chcąc jak najszybciej oddalić się od dzieła, którego tak bardzo nie chciał mieć już w dłoniach. Już chwytał za klamkę gdy zatrzymały go słowa antykwariusza.
- Powiem ci, że to naprawdę piękna pieśń. Zdecydowanie lepsza od poprzednich.
Poczuł dreszcze a serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Niepewni odwrócił się. Staruszek zaczytywał się w ostatnie strony, z uznaniem kiwając głową. Nie czekał dłużej. Szybko podszedł do biurka i wyrwał mu ją z rąk. Antykwariusz jak gdyby nigdy nic spojrzał mu w oczy.
- Poprzednich? – czul jak jedno słowo topornie przechodzi przez gardło.
- Tak. Czytałem wszystkie poprzednie ale ta jest najlepsza. Bardzo piękna historia.
- Ale…ty nie mogłeś jej…
- Och, synku. Patrząc w czyjeś oczy widzę całą historię delikwenta. Wspomnienia, myśli, dzięki temu wiem coś tam napisał. To mi bardzo pomaga prowadzić kronikę.
- Kronikę?
- No tak.
Zapadła niezręczna cisza. Staruszek odpowiadał i zachowywał się z taką swobodą, że wydawało się to nienaturalne. Pytania zaczęły mnożyć się w głowie ale wiedział, że odpowiedzi mogą zrodzić ich jeszcze więcej. Nie wiedział od czego zacząć. Antykwariusz nieco spoważniał.
- Problem w tym, ze dostrzegam jedynie tą jedną część. Nie mogę objąć całości. W każdym razie, jestem pod wrażeniem jak pięknie opisałeś swoją historię.
Zabrakło mu słów. Słowa staruszka totalnie go zaintrygowały. Wydukał pierwsze pytanie o jakim zdołał pomyśleć:
- Kim ty jesteś?
- Oj, dużo gadania! Jestem po prostu Kronikarzem. Spisuję dzieje ludzkości od tysiącleci. Kiedy stworzyłeś pierwszą pieśń też przy tym byłem. Znaczy, jedynie słyszałem jej echo dobiegające z podziemi ale to mi wystarczyło. To było wspaniałe.
- Ty…wiesz…kim jestem.
- Oczywiście.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Tylko przycisnął mocniej do piersi swój maszynopis. Staruszek niemiłosiernie się w niego wpatrywał.
-Nie powinieneś się obwiniać.
Zrozumiał o co mu chodzi.
- Zawiodłem ją. Mogłem jej pomóc…
- I teraz chcesz to naprawić.
Chwilę milczeli.
- I naprawdę nie zniszczysz tej pieśni, mimo że zdajesz sobie sprawę z konsekwencji jej istnienia?
- Chyba tak naprawdę sam nie wiem, ile ona może zdziałać…
Staruszek ze zrozumieniem pokiwał głową. Wydawało się, ze wie o nim naprawdę wszystko. Nie miał czego ukrywać.
- Zabiłem ją.
- Nie ty to zrobiłeś.
- Czy można…czy można kogoś kochać za mocno?
- A czy można poruszać się pomiędzy kroplami deszczu?
Nie widział Kronikarza. Jego wzrok powędrował na łąkę oddaloną w czasie i przestrzeni. Zaszumiały liście, zaśpiewały ptaki. Biegła ku niemu. Lekka mżawka nie zostawiała na niej żadnego śladu. A jego włosy lepiły się niemiłosiernie od wody. Wrócił niechętnie do antykwariatu.
- Była taka delikatna…taka krucha…i tańczyła z taką gracją. Ona tańczyła między kroplami deszczu…
- Słyszałem kiedyś piosenkę, której melodia odbijała się od kropel. Zamieniała deszcz w łzy, a one tak pięknie padały na ziemię. A gdy uderzały w kwiaty!!! Tylko anielskie chóry potrafiły wyciągnąć więcej piękna ze śpiewu. Kiedyś spotkałem pewnego mędrca, który uważał, ze łzy nigdy nie upadają. Twierdził, że nikną w ziemi i dostają się do krainy umarłych gdzie poją zlęknione i pozbawione nadziei błąkające się dusze. Wierz mi, że wtedy całe niebo płakało. Te potępione istoty nigdy wcześniej ani później, nie mogły nawet liczyć na jedną dziesiątą tej łaski, którą wtedy dostały. To była twoja zasługa. Wtedy gdy próbowałeś ją ocalić.
Przypomniał to sobie. Całą piosenkę, całą podróż. Widział te pozbawione miłości dusze. Widział te łzy. Ujrzał też przygasłe oblicze ukochanej. Nigdy nie zapomniał tego widoku. Tak często pojawiał się w koszmarach. Zacisnął dłoń na „Pieśni”. Kronikarz od razu pojął co zamierza. Westchnął smutno.
- A jednak…
Nie słuchał go dalej. Wypadł na zewnątrz szybciej niż wiatr. Może i jakieś wyższe siły miały co do jego dzieła jakiś nieokreślony plan ale nie dbał o to w tej chwili. On miał swoje powody, dla których przelał melodie ze słowami na kartki papieru. Żył tylko dla ukochanej, bez niej nigdy już nie odnalazł się w świecie. Wiele razy próbował zapomnieć, odłożyć wszystko na bok, chwytać życie bez niej. Ale nie umiał. Teraz dostał drugą szansę. Wiedział, ze musi ją wykorzystać.
Kronikarz przypominał mu o co tak naprawdę walczył. I będzie wałczył dalej. Nie było pisane by zapomniał…

***

Jechał samochodem wciąż przed siebie. Nie liczył mijanych granic. Każdy górski łańcuch i trawiasta równina przybliżały go do celu. Właściwie nie wiedział gdzie konkretnie zmierza. Czuł jednak, ze serce powie gdzie należy się zatrzymać. „Pieśń” nieruchomo spoczywała na siedzeniu pasażera. Im dłużej jechał tym bardziej wzrastało w nim przeczucie, ze musi się spieszyć. Nigdy nie patrzył na prędkościomierze, na wskaźniki, po prostu gnał dalej. Tajemnicza siła popychała go ku niepewnej przyszłości.

***

W końcu droga się skończyła. Zostawił za plecami spaloną ziemię. Przed nim było już tylko morze.
Auto pozostawił na poboczu a sam udał się na krawędź lądu, przyciskając „Pieśń” mocno do piersi. Stał na najbardziej stromej skale, u stóp której fale niemiłosiernie uderzały o liczne ostre, skalne szpikulce. To było to miejsce. Czuł to. Przez bardzo długi czas jedynie stał wpatrując się w lazurową taflę morza. Jednak docierający do uszu szum fal nie pochodził z chwili teraźniejszej. Była to muzyka chwil minionych. Przypomniał sobie za czym tak bardzo tęsknił, na co tak naprawdę czekał przez lata, co napędzało jego twórczość. Te autentyczne chwile szczęścia – takie ulotne, niby bliskie a z czasem coraz bardziej odlegle, niczym pozostawiony przez jakieś widmo krwawy i bolesny ślad. Nadal zadawał sobie pytanie czy jest zdolny do poświęcenia życia wielu dla tych właśnie wspomnień. Dla ich realnego powrotu. Miał szlachetne serce, co nigdy nie ulegało wątpliwości, ale było ono niezwykle poharatane bliznami, których czas nie zdołał zasklepić. Dla niego było ono bliskie agonii.
- Czy to koniec świata dla mnie? – zadał pytanie własnemu sumieniu, nie oczekując w zamian żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi.
- To skała Tarika.
Dziecięcy głos przywołał go na ziemię. Tuz obok, na krańcu skały siedział mały, czarny chłopczyk, obierający dorodną pomarańczę.
- Co takiego?
- Inaczej Gibraltar – chłopiec emanował niesamowitym wręcz spokojem. Ewidentnie było w nim coś niezwykłego.
- Jesteś jednym z nich? - czul jak maszynopis zaczyna mu coraz bardziej ciążyć.
- Właściwie to nie. – chłopczyk przerwał obieranie owocu spoglądając ciekawsko na autora. - A czy ty wiesz, jaką moc posiadają? – tu wskazał głową plik spiętych kartek.
- Chyba nadal nie pojmuję czym…to coś jest.
Chłopczyk uśmiechnął się z wyższością, niczym pyszny przedszkolak, który wie więcej niż jego rówieśnicy.
- Nieliczne spisane pieśni to piękne historie, poruszające i dopełniające dusze. Zawierają także prawdę, a odczytać ją mogą jedynie autor, lub osoba do tego przeznaczona. Pieśń przekazuje wtedy olbrzymią moc, wraz z prawdą. To daje nieograniczone możliwości. Ale też i wielkie ryzyko.
Murzynek zarozumiale pokiwał głową, po czym wrócił do obierania owocu.
- Ryzyko?
- A tak. Ktoś zawsze może to wykorzystać do złych celów.
Pierwszy soczysty kawałek cytrusa został pochłonięty przez spragnione usta chłopaka.
- Zawsze tak było?
- Zazwyczaj – drugi kawałek został spałaszowany – Chyba oprócz Mojżesza i Noe, nikt nie użył ich zgodnie z przeznaczeniem.
- A…a ostatnia powstała pieśń?
- To smutna historia – chłopczyk zaczął badać wzrokiem trzeci kawałek. – Napisała ją niejaka Alexandra Bluntmight z Wellington w Nowej Zelandii. Wierzyła, że jej niebanalna i twórcza pieśń zainspiruje kogoś do tworzenia prawdziwego i szczerego dobra. Swoje dzieło puściła w świat i po wielu latach trafiło ono w ręce ambitnego lecz też szalonego polityka…- Chłopak przerwał wpatrując się beznamiętnie we fragment owocu. – To chyba na niego czekasz.
Odwrócił się. Od strony drogi podążał ku nim wysoki i barczysty mężczyzna o starannym i eleganckim ubiorze. Bogate bokobrody upodobniały go do żeglarza, a popalane cygaro jeszcze tyko dodawało animuszu.
- Na mnie już czas – dziecięcy glos przerwał rosnące napięcie. Odwracając się ponownie już nie ujrzał dzieciaka, jakby tamten rozpłynął się w powietrzu. Tymczasem mężczyzna spokojnie szedł jego stronę. Co kilka kroków zaciągał się cygarem, co sprawiało mu niemal nieludzką rozkosz. W końcu ich spojrzenia natrafiły się na siebie gdy znaleźli się wystarczająco blisko. Wiedział kim jest ten jegomość z cygarem. Słyszał o nim wiele opowieści głoszących jego potęgę lecz nigdy nie dane było mu go spotkać.
- To ty pozwoliłeś mi wrócić?
Mężczyzna z cygarem przytaknął głową. Obłoczki dymu wydobywały się z jego ust, jakby miał zaraz zionąć najprawdziwszym ogniem.
- Po co to zrobiłeś?
- Byś pozwolił wrócić mi. – mocny i charyzmatyczny baryton mężczyzny przyprawił go o ciarki. To on.
- Ale jak?
- To proste – cygaro znów stało się odrobinę krótsze – Człowiek, któremu jest przeznaczona odkrywszy prawdę przyczyni się do naszego powrotu. Moc, którą posiądzie pozwoli nam ponownie zasiąść na tronach tego świata. – złowieszczy błysk w oku został przesłonięty przez kolejny obłok dymu.
- Skąd ta pewność? – miał tyle wątpliwości. Przede wszystkim nie wiedział dlaczego miałby mu oddać „Pieśń”
- Bo będzie to mój syn – odparł z pyszną dumą w głosie. – A teraz oddaj mi ją - i wyciągnął rękę po maszynopis. Autor miał jednak zbyt dużo pytań by poddawać się bez walki. Powolnym ruchem skierował rękę trzymającej kartki nad rozbijające się fale. W oczach mężczyzny zapłonął najprawdziwszy ogień. Kolejny obłoczek dymu wydobył się z jego ust, przekształcając się powoli nad ich głowami w wielką ciemną chmurę.
- Nie lubię gdy ktoś mi odmawia…
- A ja nie lubię gdy ktoś nie mówi mi całej prawdy. – odpowiedź ta balansowała na cienkiej linii pomiędzy odwagą a zuchwałą głupotą. Nie dbał o to. Czy miał coś do stracenia?
Brodaty zmierzył go tak przytłaczającym wzrokiem, że tamten poczuł jak słabnie.
- A co chcesz wiedzieć?
- Kto wcześniej spisywał i odczytywał pieśni?
- Myślisz, że pamiętam wszystkich autorów?! Nie oni było dla mnie najważniejsi, tylko ci, którzy poznali prawdę. A oni wszyscy, bez wyjątku spartaczyli zawsze sprawę wykorzystując pieśni do swoich beznadziejnych celów! Nic im to nie dawało bo i tak prędzej czy później dopadała ich śmierć! Attyla, Czyngis – Chan, Napoleon, czy ostatni w kolejce Hitler…wszyscy spartaczyli, bo zamiast przyczynić się do naszego powrotu zajmowali się ziemskimi sprawami! Teraz będzie jednak inaczej – wrócimy a na świecie ponownie zapanują czasy honoru. Nie będzie już tak, że najpodlejszy tchórz pozbawi życia najdzielniejszego wojownika małą ołowianą kulką! Znów zwyciężać będzie lepszy! Nie damy ludziom powyrzynać się nawzajem – znów będą od nas zależni!
- Jesteśmy wam potrzebni…
- A jak! – potężny grzmot rozdarł niebo – Bez was, nie będzie kim władać ani kim się bawić. Wolna wola prowadzi was do zagłady. My to powstrzymamy. Gdy anioły z Michałem i Gabrielem na czele strąciły nas z panteonu wiedzieliśmy, że możemy jeszcze powstać. Ci służalczy głupcy twierdzą, ze Ojciec jest nieomylny, że ludzkość istnieć ma bez żadnego bezpośredniego zwierzchnictwa! Wiedzieliśmy, ze to błędne rozumowanie i, że jesteśmy potężniejsi niż oni wszyscy! Ba, nawet sam Lucyfer ze swoją świtą nie byłby w stanie nas unicestwić! Ale fakt, ze ludzie przestali wierzyć całkiem nas załamał. Do chwili kiedy zdaliśmy sobie sprawę, ze potrzebujemy pieśni. Po wiekach niepowodzeń jasne było, ze tylko ty będziesz w stanie napisać tę wyjątkową, ostatnią, godną mojego potomka.
- Skąd ta pewność, że ci ją oddam?!
- To już zostało przepowiedziane. „Pieśń” trafi do handlarza na marokańskim targu i przez 23 lata będzie krążyć po świecie, zachwycając ludzi swą piękną treścią. Aż w końcu trafi we właściwe ręce. Twoja decyzja została z góry ustalona.
Chmura nad nimi przybierała złowieszcze kształty.
- Nie, nie masz racji. Wierzę w obecny porządek. Owszem, dawne czasy miały zalety, było w nich miejsce na to co niezrozumiałe. Teraz ludzie wierzą tylko w to co zdołają zobaczyć, a najlepiej dotknąć. Nasze czasy posiadały dzięki wam ten boski pierwiastek, tę nadprzyrodzoność, której dziś brakuje. Tak, tęsknie za tym wszystkim tak samo jak ty. Ale mimo że w tych kartkach umieściłem część swojej duszy, jestem gotowy zniszczyć swoje dzieło. Koszta są zbyt wielkie. Nie mogę skazać ludzkości na cierpienie, bo wiem, ze ono byłoby nieuniknione. Ostrzegał mnie jeden z aniołów, ostrzegał mnie Kronikarz…ostrzega mnie też mój honor i rozum. Wybacz Zeusie, nie masz racji.
Uniósł maszynopis wysoko. Był gotów cisnąć go w morskie odmęty. Determinacja mieszała się z gorzkim bólem, że poświęci coś doskonałego, coś co nieodwołalnie i trwale scalało się z jego duszą. Zeus, przez starożytnych uważany za boga bogów, a w rzeczywistości jeden z wielu upadłych aniołów, który wypowiedział posłuszeństwo Bogu, lecz nie dołączył do grona zwolenników Lucyfera, uśmiechnął się szyderczo. Po chwili wybuchł gromkim śmiechem, mieszającym się z wtórującymi mu błyskawicami. Pioruny rozpoczęły taniec wokół nich oplatając ich sylwetki świetlistymi smugami, echo niosło śmiech Upadłego na cztery strony świata, potęgowane przez grzmoty. Ten swoisty występ skończył się wraz z nagłym zamilknięciem Zeusa. Znów zaciągnął się cygarem.
- Zaraz udowodnię ci, ze to ty się mylisz. Udowodnię ci, że istnieje siła silniejsza niż honor.
Co on kombinuje? Nie, cokolwiek powie, nie mogę ulec.
Zeus jednak nie odezwał się. Momentalnie wszystko zniknęło.

***

Gęsta kępka trawy przyjemnie łaskotała go w stopę. Kwiaty nadawały światu gamy niezliczonej ilości barw. Słońce przelewało swoje ciepło na ciało mężczyzny stojącego na środku polany.
Szła w jego stronę. Była taka delikatna, motyle bały się jej dotknąć, tworzyły więc wielobarwną i tańczącą tęczę wokół niej. Złote włosy płonęły, błękit oczu odbijał morską toń, uśmiech onieśmielał słońce a zapach zawstydzał morską bryzę. Tak długo na nią czekał.
- Tęskniłam za tobą.
Jej głos przyćmiewał melodię aniołów.
Nigdy nie odpowiadali sobie banałami. Byli ponad to.
- Świat stał się piękniejszy.
Utonęli w pocałunku.
Nie było na świecie niczego, z wyjątkiem dwóch dusz, pragnących ponownie być razem, po chwilach rozłąki. Dwa serce bijące uzupełniającymi się rytmami, dwie melodie, każda piękna z osobna lecz razem tworzących muzykę miłości, siły tworzącej świat, powstałej z melodii aniołów. Byli jednym. Życie osobno nie było dla nich warte oddechu.
- Kocham cię.
Byli ponad wszystko.

***

Wrócił na Gibraltar. Wydawał się, ze wszystko pozostało bez zmian. Jedynie sam Zeus wydawał się bardziej majestatyczny.
- To było jedynie twoje wspomnienie. Chciałem ci je przypomnieć.
Bezsilnie opuścił dłoń, cały czas trzymając maszynopis. Był strasznie ciężki.
- Czyżbyś nie miał nieustannego przeczucia, że dostaniesz drugą szansę? Nie odnosisz wrażenia, ze możesz ją odzyskać? Wskrzeszając cię zawarłem z twoją duszą umowę – pieśń za drugą szansę. Wybieraj, Orfeuszu.
To nie było wahanie. To nie była walka. Rozdarta dusza stoczyła wojnę z samą sobą. Część niej, pozostała jednak w „Pieśni”. Oddał ją Zeusowi.
Nie słyszał tryumfalnego śmiechu, słów pychy, grzmotów zwycięstwa, nie czuł zrywającego się wiatru zmian, szalejącego morza czy nawet uderzenia pioruna tuż obok. Jedynie słabe bicie serca świadczyło, ze nie umarł.
W miejscu uderzenia pioruna wysunął się blok skalny. Po chwili ukazał się w nim otwór wraz ze schodami prowadzącymi w ciemną czeluść.
- Dotrzymuje swojej części umowy. Nie zaprzepaść tej drugiej szansy. - uwiesił się na jego ramieniu, wymachując mu przed nosem maszynopisem. – Dziwi mnie właściwie jedno. W ogóle wierzysz, ze ona istnieje? Nie unicestwiłeś jej całkowicie za ostatnim razem? No ale w końcu po śmierci trafiłeś w inne miejsce niż ona, więc możliwe, że jeszcze ją spotkasz. Powodzenia – klepnął go silnie po plecach. Złośliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
Orfeusz pozostał sam. Stał przed wejściem do świata zmarłych, beznamiętnie lustrując ciemność przed nim. Kątem oka dostrzegł małego, czarnego murzynka stojącego przy nim.
- A ty co byś zrobił na moim miejscu? – spytał starając się nie zerkać na chłopca. Tamten bez słowa wręczył mu złota harfę. Starożytny bard chwycił ją również milcząc. I ruszył. W wytartych jeansach, starej skórzanej kurtce i niegdyś białych adidasach. Schodził, chcąc jedynie ponownie uwierzyć. Ponownie wierzyć, że siła miłości, która raz ją zgubiła, tym razem pozwoli mu ją zachować. Wracał do miejsca swojej największej klęski, nie zdając sobie początkowo sprawy z ceny jaką musiał zapłacić. Natchnienie pozostało przy wejściu zajadając się pomarańczą. Schodził stukając bezsensownie w struny harfy, której nie pozostało nic innego jak wydawać z siebie pozbawioną duszy, martwą melodię. Nie znajdował słów. Jedynie szedł z tym ostatnim, którego nigdy nie był w stanie zapomnieć, niezależnie od twórczej weny.
Eurudyke…
Schodził mając za przewodnika nadzieję. Prowadziła go niczym cienie we mgle
[/b]
Gwiazdy nie spadną. Trzeba po nie sięgnąć.

2
Anavrin pisze:Nasza wiara nie pozwalała nam mieć nadzieję, że nie skończysz, nie mogliśmy ci przerwać, nikt z nas.
Tego chyba nie powinno tu być.
Anavrin pisze:- Skoro tak twierdzisz. – staruszek zaczął kartkować „Pieśń”
Staruszek - wielką literą.
Anavrin pisze:- Naprawdę, dziękuje bardzo ale nie – odwrócił się na pięcie chcąc jak najszybciej
Po "nie" kropka i potem od wielkiej litery.
Anavrin pisze:Niepewni odwrócił się.
zjadłeś literę.
Anavrin pisze:Staruszek zaczytywał się w ostatnie strony, z uznaniem kiwając głową.
zaczytywał się w czym, nie w co - ostatnich stronach.
Anavrin pisze:- Poprzednich? – czul jak jedno
Dociskaj alt :)
Anavrin pisze:odlegle
znów alt :)
Anavrin pisze:- Zazwyczaj – drugi kawałek został spałaszowany – Chyba oprócz Mojżesza
Zdecydowanie popracuj nad interpunkcją w dialogach. Kropka po zazwyczaj, potem wielka litera i kropka po spałaszowany.
Anavrin pisze:Co kilka kroków zaciągał się cygarem, co sprawiało mu niemal nieludzką rozkosz. W końcu ich spojrzenia natrafiły się na siebie gdy znaleźli się wystarczająco blisko. Wiedział kim jest ten jegomość z cygarem.
Powtórzenie, usuń to drugie cygaro.

Może nie powalające, ale ciekawe. Fajny pomysł z tą mitologią, do tego w miarę sprawnie wykonany. Zaintrygowałeś mnie na początku i trzymałeś w niepewności do samego końca. Baśniowy klimat w miarę dobrze utrzymany. Większe zastrzeżenia mam do technicznej strony. Liczne błędy w interpunkcji dialogów, nagminnie ginęły polskie znaczki. Troszkę to zaburzało odbiór. Ale to drobne kwestie, które da się poprawić. Niemniej - popracuj nad redakcją swoich tekstów pod tym kątem.

Zabrakło mi odrobiny dynamiki. Przez tekst płynęło się wolno, wręcz monotonnie. To powodowało lekkie znużenie, ale nie na tyle, żebym chciał przestać czytać.

Dobrze napisane, ciekawy pomysł, jednak czegoś mi w tym wszystkim brakowało. Dlatego stawiam - dobry z plusem.
Dariusz S. Jasiński

3
Anavrin pisze:Rozpostarł się na krześle przeciągając ręce w geście zmęczonego tryumfu.
Przegadane to zdanie. Czasem lepiej napisać prosto i krótko, lepiej się czyta.
Anavrin pisze:Jeszcze nie wiedział co jest realne, a co jest jedynie imaginacją umysłu,
Pogrubione do usunięcia. Pierwsze jest powtórzeniem, drugie zbędne. Gdybyś napisał: wytworem umysłu, wtedy byłoby okej, ale tu wystarczy sama imaginacja.
Anavrin pisze:To zawsze działo się tylko w snach, a przecież tak długo nie spał. Ten powrót do jej ramion, do jej ust, do dotyku złotych włosów na twarzy przypomniałby mu bezpowrotnie stracone chwile szczęścia.
Kursywą – nijak się ma do wcześniejszej części zdania. Ani z niego nie wynika, ani nie zaprzecza.
Kolejne zdanie – dlaczego czas przyszły? Przypomniałby? Nie zrozumiałam. Chyba nie do końca jasno wyraziłeś tutaj swój zamiar. Ponadto – ilość zaimków poraża.
Anavrin pisze:Nieznajomy odłożył maszynopis na biurko,
Powtórzenie. Dwa zdania wyżej masz już wspomniane skąd bierze maszynopis.
Anavrin pisze: Nasza wiara nie pozwalała nam mieć nadzieję, że nie skończysz, nie mogliśmy ci przerwać, nikt z nas.
Zdanie potworek. Ciężko złapać sens przy potrójnym zaprzeczeniu.
Anavrin pisze:W mieszkaniu od razu zrobiło się nieco ciemniej.
Wcześniej piszesz, że był jasny, ciepły blask, niemal słoneczny mimo zasłoniętych żaluzji, więc różnica musiała być więcej niż 'nieco', choćby ze względu, że na zewnątrz było pochmurno (co napisałeś później). Takie szczegóły powodują zachwianie wiarygodności tekstu – w moim odczuciu przynajmniej.
Anavrin pisze:Im więcej zdań pochłaniał, tym corazbardziej uświadamiał sobie(...)
Zbędne.
Anavrin pisze: Zupełnie jakby on sam ukrywał między literami ukrytą treść, która ujawniała się dopiero gdy podążało się za tekstem.
Udziwnione to zdanie okropnie. Spróbuj napisać prościej, nie straci na wartości, a oko przestanie się potykać przy czytaniu.
Anavrin pisze:Wiatr przybrał na sile gdy tylko wyszedł z domu.
A to już jest babol. ;) Zgubiłeś podmiot w tym zdaniu i wyszło całkiem fajnie.
Anavrin pisze:W połowie powrotnej drogi
W połowie drogi powrotnej. Zmiana szyku zlikwiduje aliterację.
Anavrin pisze:W jednej wielu bocznych uliczek znajdował się niewielki i stary antykwariat. On jedyny w całym tym bezdusznym molochu zdawał się nieustannie trwać w jednym miejscu, nie zmieniając w sobie zupełnie nic, mimo upływającego czasu.
Tak bardzo chcesz podkreślić wyjątkowość tego miejsca, że wychodzi śmiesznie.
Kursywą – skoro to moloch, to główne ulice raczej są szerokie. Uliczka wskazuje, że toto jest wąskie i pewno gdzieś na uboczu. Spokojnie można zrezygnować z przymiotnika w tym przypadku. Rozjaśni trochę zdanie, które jest nimi usiane.
Anavrin pisze:- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – powitanie było wypowiedziane iście dziecinnym tonem.
(...)
- Oddajesz to synku nie oczekując niczego w zamian? – antykwariusz ciekawsko przyglądał się trzymanemu maszynopisowi. Swoim zachowaniem bardziej przypominał dziesięciolatka aniżeli człowieka, który prawdopodobnie był starszy od niejednej rzeczy w sklepie.
Nic oprócz słów nie wskazuje na dziecinne zachowanie antykwariusza. Nie macha nogami pod stołem, nie chichoce, nie robi nic takiego, co określałoby jego zachowanie jako niedojrzałe. Kłóci się to z tekstem, zaburza go i obraz, który chciałeś mi pokazać jest niewiarygodny.
Anavrin pisze:Staruszek zaczytywał się w ostatnie strony
Zaczytywał się w ostatnich stronach albo zagłębiał się w ostatnie strony.
Anavrin pisze:- Słyszałem kiedyś piosenkę, której melodia odbijała się od kropel. Zamieniała deszcz w łzy, a one tak pięknie padały na ziemię. A gdy uderzały w kwiaty!!!
Hm. Co się z nimi działo, gdy uderzały w kwiaty?
Anavrin pisze:Jechał samochodem wciąż przed siebie.
Nie można jechać za siebie. W oczy kole tu samochód. Bez niego od razu brzmi lepiej.
Anavrin pisze: czarny chłopczyk,
Khm... Okropnie to brzmi, serio.
Anavrin pisze:- Inaczej Gibraltar – chłopiec emanował niesamowitym wręcz spokojem. Ewidentnie było w nim coś niezwykłego.
Pogrubione zbędne. Nie ułatwiaj aż tak bardzo mojej wyobraźni. Poza tym, samo to gdzie i w jakich okolicznościach pojawił się chłopiec nasuwa niezwykłość.
Anavrin pisze:Bogate bokobrody
A jest coś takiego? Bujne chyba lepiej.
Anavrin pisze:Odwracając się ponownie już nie ujrzał dzieciaka, jakby tamten rozpłynął się w powietrzu. Tymczasem mężczyzna spokojnie szedł jego stronę. Co kilka kroków zaciągał się cygarem, co sprawiało mu niemal nieludzką rozkosz. W końcu ich spojrzenia natrafiły się na siebie gdy znaleźli się wystarczająco blisko. Wiedział kim jest ten jegomość z cygarem. Słyszał o nim wiele opowieści głoszących jego potęgę lecz nigdy nie dane było mu go spotkać.
Kursywą – w czyją stronę, dzieciaka, który się rozpłynął?
Pogrubione – ale przy narracji trzecioosobowej, personalnej, bohater nie mógł o tym wiedzieć, chyba że tę przyjemność zdradzały jakieś gesty.
Podkreślone – ała... Spojrzenia natrafiły się na siebie? Uprość to zdanie, za bardzo czasem chcesz udziwniać.
Anavrin pisze:Człowiek, któremu jest przeznaczona odkrywszy prawdę przyczyni się do naszego powrotu. Moc, którą posiądzie pozwoli nam ponownie zasiąść na tronach tego świata.
Co jest przeznaczone?
Anavrin pisze:Mężczyzna z cygarem przytaknął głową.
A jakżeby inaczej.
Anavrin pisze:Przede wszystkim nie wiedział dlaczego miałby mu oddać „Pieśń”
Nieznajomy nie poprosił o nią wcześniej.
Anavrin pisze:- Bo będzie to mój syn – odparł z pyszną dumą w głosie. – A teraz oddaj mi ją -[1] i wyciągnął rękę po maszynopis. Autor miał jednak zbyt dużo pytań by poddawać się bez walki. Powolnym ruchem skierował rękę trzymającej kartki nad rozbijające się fale.
Pogrubione – nie potrafię sobie tego wyobrazić.
[1] Tu powinno być od nowego akapitu. Wszystko co po tym już nie tyczy się dialogu, szczególnie że później przeskakujesz z powrotem na głównego bohatera.
Anavrin pisze:- Myślisz, że pamiętam wszystkich autorów?! Nie oni było dla mnie najważniejsi, tylko ci, którzy poznali prawdę. A oni wszyscy, bez wyjątku spartaczyli zawsze sprawę wykorzystując pieśni do swoich beznadziejnych celów!
Zamotałeś w tym zdaniu i mnie i siebie. Dopiero czytając po raz drugi, skojarzyłam o co chodzi.
Anavrin pisze:gamy niezliczonej ilości barw.
Niezliczone gamy barw, a i tak dziwnie brzmi...
Anavrin pisze: Słońce przelewało swoje ciepło na ciało mężczyzny stojącego na środku polany.
A nie lepiej napisać prosto: słońce ogrzewało swoim ciepłem. Ani ciało mężczyzny (co brzmi jakby był już denatem), ani środek polany nie są tu potrzebne, a tylko sztucznie rozpychają zdanie.
Anavrin pisze:Była taka delikatna, motyle bały się jej dotknąć, tworzyły więc wielobarwną i tańczącą tęczę wokół niej.
Co najmniej jeden zaimek za dużo i brzydka aliteracja się wkradła.
Anavrin pisze:Dwa serce bijące uzupełniającymi się rytmami, dwie melodie, każda piękna z osobna lecz razem tworzących muzykę miłości, siły tworzącej świat, powstałej z melodii aniołów.
Potnij to, przebuduj, ale tak, żeby było zrozumiałe, bo póki co, to bełkot.
Anavrin pisze:Wydawał[o] się, ze wszystko pozostało bez zmian. Jedynie sam Zeus wydawał się bardziej majestatyczny.
Wkradł się błąd i powtórzenie.
Anavrin pisze:uwiesił się na jego ramieniu, wymachując mu przed nosem maszynopisem. – Dziwi mnie właściwie jedno. W ogóle wierzysz, ze ona istnieje? Nie unicestwiłeś jej całkowicie za ostatnim razem? No ale w końcu po śmierci trafiłeś w inne miejsce niż ona, więc możliwe, że jeszcze spotkasz. Powodzenia – klepnął go silnie po plecach. Złośliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić uwieszonego na ramieniu, potężnego i dostojnego Zeusa (bo tak go wcześniej opisałeś). Zaimki. Jeśli po usunięciu większości coś nie gra, przebuduj zdania.
I jeszcze jedno: klepanie z zasady jest lekkie, więc albo uderzył, albo klepnął.
Anavrin pisze:czarnego murzynka
A widziałeś kiedyś białego?

Podsumowując.
Podobało mi się. Pomijając błędy, przegadanie miejscami i nieścisłości, potrafisz dozować informacje i napięcie. Szczerze przyznam, że udało ci się mnie zaskoczyć. Nie wiem czy wzorowałeś się na oryginale, bo po prostu nie pamiętam tej historii. Może gdyby było inaczej, bardziej zrozumiałabym cały kontekst. Ale mimo wszystko było fajnie. Czekam na więcej. :)

Zanim wrzucisz gdzieś tekst, daj mu odleżeć. Wyłapałam mnóstwo literówek, sporo źle odmienionych wyrazów, co świadczy właśnie o braku autokorekty. Wiem, że to kwestia korektora, ale im bardziej profesjonalnie ty podchodzisz do swoich tekstów, tym ludzie traktują cię poważniej.

Ach, no i interpunkcja. Dobrze byłoby przejrzeć podstawy wstawiania przecinków, bo trochę ich brakowało. Sposób zapisu dialogów znajdziesz na forum, nie będę pisać o atrybucjach, bo znowu mi się dostanie.

Niewątpliwie znajdzie się ktoś, kto wygarnie to wszystko, co choćby odrobinę zasugerowało ci zmiany w tekście, bo przecież tylko o chwalenie niektórym tu chodzi, ale i tak mam cichą nadzieję, że odrobinę pomogłam.
Pozdrawiam
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

4
Spóźnione, lecz szczere podziękowania :)
Rzeczywiście nie tylko Wy wytykacie mi zaimkoze i kłopoty z interpunkcją, ale będę nad tym pracował.
Jeszcze raz dzięki.
Gwiazdy nie spadną. Trzeba po nie sięgnąć.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”