

Oto i ono :
Million – nieudacznik
Million Ciett urodził się dwudziestego ósmego listopada o godzinie czwartej rano. Pewnie dziwicie się skąd jego rodzice wytrzasnęli tak dziwne imię. Otóż tego dnia wygrali okrągły milion na loterii. Stwierdzili, że to najszczęśliwsze co mogło się im przydarzyć i na upamiętnienie tego wydarzenia nazwali pierwszego syna właśnie Million.
Wszystko byłoby dobrze gdyby nie pewien przykrym incydent, który miał miejsce następnego dnia. Wygrana państwa Ciett okazała się pomyłką. Aby zrekompensować straty - loteria podarowała im dwie kolorowe koszulki oraz długopis z logiem firmy. Szczęście pękło jak mydlana bańka, a imię syna przypominało im o utraconych nadziejach dzień w dzień.
Rodzice nie traktowali chłopca najlepiej. Nie interesowało ich co robił, nigdy nie chwalili. Żyli swoim życiem, a opiekę nad nim traktowali jak nieprzyjemny obowiązek, nie wychodząc poza konieczność. Nie lubili się do niego odzywać, gdyż wtedy musieli użyć słowa, które przypominało im o porażce. Jednak kiedy trochę podrósł matka próbowała wykorzystywać go do różnych prac domowych. Myślała, że układanie ubrań w szafie nie przerośnie chłopca. Niestety, podarł on wszystkie jej sukienki i ubrudził batonami eleganckie bluzki. W zmywaniu również sobie nie poradził – tłukł talerz za talerzem. Po kolejnych nieudanych pracach matka załamała ręce i rzekła:
– Jesteś nieudacznikiem, Million.
Chłopiec nie wiedział zbyt co to słowo znaczy, ale stwierdził, że skoro wypowiedziała je ukochana mama na pewno jest to wyraz bardzo miły i serdeczny.
Wkrótce potem rodzice wysłali go do zerówki gdzie rozpocząć miał edukację. Niestety znacznie odstawał od innych dzieci. Kiedy trzeba było narysować las – Million rysował dom. Kiedy trzeba było narysować dom – Million rysował las. Kiedy trzeba było odjąć – Million dodawał. Kiedy trzeba było dodawać – Million odejmował. Jego potknięcia wymieniać można by było w nieskończoność, ponieważ zdarzały się raz po raz.
Przedszkolanka traciła cierpliwość do chłopca. Nie mogła dać sobie z nim rady. Nigdy nie wykonał niczego poprawnie. Kiedy na zajęciach gimnastycznych po raz szósty w miesiącu zbił szybę, a na dywan wylał farbę – przedszkolanka stwierdziła jasno, że nie chce widzieć go nigdy więcej na terenie przedszkola. Chłopiec nie wiedział czemu ma wynieść się ze swojego ulubionego miejsca – w przeciwieństwie do większości dzieci lubił spędzać tam czas; miał kredki, zabawki, rzeczy, których brakowało mu w domu. Przedszkolanka zrobiła smutną minę i wymamrotała:
– Przykro mi, Million. – Westchnęła. – Jesteś nieudacznikiem.
W tamtym momencie chłopiec zdał sobie sprawę, że wyraz nie jest przyjazny.
Kiedy był już nastolatkiem jego sytuacja nie uległa zmianie. Oceny były stałe: jeden, jeden, jeden, jeden. Rodzice już nawet nie zwracali na nie uwagi. Pogodzili się z faktem, że ich syn nic w życiu nie osiągnie. A on chciał! Jednak żaden wzór ani definicja nie mogły wbić mu się do głowy. Robił czasem ściągi, ale nauczyciele łapali go za każdym razem, wstawiając czterdziestą jedynkę.
Nauka nie była jego jedynym problemem. Był chłopcem… powiedzmy niezbyt urodziwym. Znacznie za niski jak na swój wiek, cierpiący na sporą nadwagę i blady niczym mąka. Rude, połamane włosy przetłuszczały się już godzinę po umyciu. Twarz szpecił wyjątkowo intensywny trądzik – nie można było dostrzec skóry. Dodatkowo, sama w sobie nie była ona ładna. Bardzo długi nos z wielkim garbem (przez co często nazywano go ,,babą jagą”) , a na nim okulary, kryjące pod sobą malutkie oczy (czasem pytano go nawet czy nie jest azjatą!). Gdy się uśmiechał widać było szereg jego zębów – każdy żółty i oddzielony od siebie o kilka minimetrów.
Wygląd przysparzał mu wielu kłopotów. Był szkolnym popychadłem. Silniejsi chłopcy znęcali się nad nim. Dziewczyny co prawda nie biły, ale stosowały przemoc słowną. Nikt go nie szanował i nigdy nie miał z kim porozmawiać. Siadał więc pod ścianą i słuchał muzyki, bo tylko ona chciała do niego przemawiać.
Pewnego dnia przyszedł do szkoły trochę wcześniej, ponieważ sąsiadka remontująca dom nie dała mu spać. Czekając na otwarcie szatni zobaczył piękną dziewczynę. Miała oliwkową karnację i długie, czarne włosy. Rozmawiała przez telefon, śmiejąc się uroczo. Ubrana była w czarne, obcisłe spodnie i zwiewną tunikę z kuszącym dekoltem. Million wiedział, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Kiedy natrafił na jej wzrok uśmiechnął się nieśmiało, a ona odwdzięczyła się tym samym. Zaraz potem zadzwonił dzwonek i dziewczyna znikła w tłumie, ale chłopak wiedział, że właśnie stało się coś pięknego.
Cały dzień szukał jej po szkolnych zakamarkach. W końcu znalazł. Siedziała na ławce, znów przy szatniach. Może na mnie czekała, przemknęło mu przez głowę. Dosiadł się do niej i korzystając z tego, że jest sama – niepewnie zaczął rozmowę. Zapytał czy lubi słuchać muzyki.
– Pewnie. – Odpowiedziała.
Wtedy Million upewnił się, że to ta jedyna. Rozmawiali całą przerwę. Był to czas spędzony bardzo miło. Na następnej lekcji, nauczyciel kazał wszystkim znaleźć sobie partnerów na bal. Nazajutrz miał być ostateczny termin.
Wiedział co robić. Następnego dnia użył perfum ojca, a w szkole chwiejnym krokiem podszedł do Victorii, bo tak miała na imię jego wybranka. Stała z grupą swoich koleżanek, wygłupiając się.
– Victorio. – Uśmiechnął się. – Czy wybierzesz się ze mną na bal?
Dziewczyna spuściła wzrok na jego stare, brudne adidasy, potem na niemodne, za krótkie, sztruksowe dzwony, na obciskającą tłuszcz żółtą bluzkę w grzyby i wreszcie na jego czerwoną z zawstydzenia twarz. Wybuchła śmiechem, a jej koleżanki zawtórowały.
– Million! – Wykrztusiła. – Przecież ty jesteś nieudacznikiem.
Odwrócił się napięcie i odbiegł, wciąż słysząc niemiłe komentarze i śmiechy za sobą. Tamtego dnia stwierdził, że więcej nie przyjdzie do szkoły.
I tak też zrobił. Było to w ostatniej klasie liceum, a on i tak nie planował iść na studia więc nieważne było dla niego czy zda czy nie. Szukał więc prac nie wymagających wykształcenia. Niestety, nie szło mu to najlepiej. Kiedy zatrudniano go jako sprzedawcę – zyski sklepu malały, gdyż mówił klientom obiektywnie o wadach towarów, których w jego mniemaniu było bardzo dużo. Dodatkowo sam narażał produkty na straty, niszcząc je poprzez swoją nieudolność. Nie umiał zajmować się dziećmi, a kiedy miał wyprowadzić psa pewnej kobiecie – uciekł mu i szukano go potem przez tydzień. Milliona zwalniano z każdej posady.
Siedząc bezradnie w parku wpadł na pomysł. Skoro nie umiem nic robić, pomyślał, może pomogę innym – to chyba umie każdy. Tak Million został wolontariuszem. Miał służyć ramieniem pewnej kobiecie, która pare miesięcy temu straciła wzrok. Pomagał jej robić zakupy, sprzątać w domu. Nie widziała jego pomyłek. Prosiła by się opisał. Wtedy trochę koloryzował prawdę, usprawiedliwiając się, że dla niej to i tak bez różnicy.
Była dla niego bardzo miła do czasu gdy o mało nie spowodował jej śmierci gdy przechodzili przez jezdnie. Puścił na chwilę jej rękę by podnieść leżącego na ulicy dolara. W tym czasie właśnie nadjechał samochód. Z ogromnym hałasem zatrzymał się pare milimetrów przed nią, a ona odskoczyła w bok, mocno uderzając się w głowę.
Kiedy lekarze wnosili ją na noszach do karetki, syknęła tylko:
– Jesteś nieudacznikiem, Million.
Tym razem znał znaczenie tego słowa aż za dobrze.
Jego nowym zajęciem było czytanie dzieciom bajek w szpitalach. Nie robił tego zbyt płynnie, ale maluchy i tak cieszyły się gdy przychodził. Wreszcie czuł się doceniany.
Jednak któregoś dnia, kierując się ku wyjściu, w jednym z pokoi zobaczył dziewczynę. Była blada – tak jak on. Jednak łączyło ich tylko to. Ta dziewczyna była piękna. Bardzo jasne włosy porozrzucane były po poduszce. Leżała tak nieruchomo, przykryta kołdrą.
- Przepraszam. – Million zwrócił się do stojącej nieopodal pielęgniarki. – Co dolega tamtej pani?
– Oh. – Kobieta westchnęła. – Jest w śpiączce po wypadku samochodowym.
Udawał, że kupuje coś w automacie z napojami, a kiedy pielęgniarka znikła gdzieś za zakrętem, wrócił.
Przyjrzał się jej teraz z bliska. Nienagannie gładka twarz, pozbawiona wyrazu. Była taka niewinna, taka bezbronna. Usiadł na krześle obok jej łóżka.
– Cały czas śpisz? – Szepnął.
Jak łatwo się domyślić nie uzyskał odpowiedzi. Westchnął.
– A chciałabyś żebym przeczytał ci książkę? – Wyjął z plecaka zbiór baśni.
Wobec braku protestu, zaczął odczytywać kolejne strony. Opowiadał o smokach i księżniczkach, królewiczach i rycerzach które je ratowali, magii, mówiących zwierzętach. Nim się obejrzał przeczytał całą lekturę. Uśmiechnął się. Zobaczył nad łóżkiem kartę pacjenta. Miała na imię Livia i była dwudziestolatką. Obiecał przyjść nazajutrz.
I tak też zrobił. Przyniósł bukiet kwiatów, mając nadzieję, że ich wspaniały zapach spowoduje przebudzenie Livii. Tym razem załatwił jej jednak poważniejszą książkę, mądrą, ukradzioną z szafki ojca. W pare godzin przeczytał jej thriller o mordercy i jego kolejnych ofiarach. Tak bardzo się przestraszył, że postanowił zostać u dziewczyny na noc. Spał na krześle aż do szóstej rano kiedy obudziła go poirytowana pielęgniarka.
Gdy wychodził złapała go za ramię.
– Chłopcze – Powiedziała cicho. – Ta dziewczyna leży w śpiączce od roku. Jej rokowania są kiepskie… Nie reaguje na żadne bodźce.
Posmutniał. Biedna Livia. Biedna śpiąca królewna.
– Ale może się obudzi. – Spojrzał na kruchą postać za szybą. – Jej ciało jest bezwładne, lecz serce wciąż bije.
Pielęgniarka wzruszyła ramionami. Widział, że nie chciała przyznać, ale nie wierzyła w to. Młoda dziewczyna z silnym organizmem. Nie rozumiał czemu miałaby nie zdrowieć.
– Poszukaj sobie jakiejś przyjaciółki. Poza szpitalem.
Million nie miał zamiaru dostosować się do poleceń pielęgniarki. Następnego dnia przyniósł Livii magnetofon i swoje ulubione płyty. Pomyślał, że może piękna muzyka ją obudzi. Długimi godzinami bez słów patrzył na nią przy dźwiękach rockowych ballad. Nie drgnęła ani razu. Pogłaskał ją po dłoni, jak to miał w zwyczaju i wrócił do domu na noc.
Gdy kolejnego dnia wchodził do pokoju zobaczył kobietę, siedzącą przy łóżku Livii. Wpatrywała się w krajobraz za oknem. Niezdecydowanie wkroczył do sali. Odwróciła się do niego i rzuciła pytające spojrzenie. Nie wiedział co powiedzieć. Wzruszył tylko ramionami i usiadł na krześle obok. Wytłumaczył kobiecie, że jest wolontariuszem i od czasu do czasu przychodzi do jej córki i czyta książki.
– W porządku. I tak wychodziłam. – Nie patrząc na niego, zabrała torbę i wyszła.
– Rzadko tu przychodzi, prawda Livio? – Pogładził ją po policzku. – Za rzadko, prawda Livio?
Odniósł wrażenie, że przyznała mu rację, choć tak naprawdę, wcale się nie ruszyła.
Miał dla niej balsam do ust. Lekko posmarował jej blade wargi, mając nadzieję, że gdy usta odzyskają świeżość, dziewczyna przebudzi się. Nic takiego nie nastąpiło, lecz wyglądała jeszcze piękniej, pomimo połamanych włosów i kościstego ciałka.
– Wiesz co widziała twoja matka, Livio? – Podszedł do okna. – Zobaczyła park. Wspaniały i zielony. Już wiosna! Wszystko rajsko kwitnie. Jutro przyniosę ci kwiaty z tego parku, na który patrzyła twoja matka.
Spełnił obietnicę. W wazonie umieścił astry oraz chabry prosto z parku przed szpitalem. Stwierdził, że obraz widziany poprzedniego dnia przez matkę może pomóc dziewczynie się wybudzić. Dokładnie opisał jej też szpital i drogę, którą przebywa by do niego dotrzeć.
Mijały lata, a Million codziennie przychodził do Livii, wymyślając coraz to nowe sposoby na wybudzenie jej. Nawet rodzice zapomnieli już o swojej wiecznie śpiącej córce. Każdej nocy modlił się długo by dziewczyna wyzdrowiała, choć wiedział że będzie to oznaczało koniec ich spotkań.
Pielęgniarki nie zwracały już na niego uwagi.
– Zwariował. – Powiadały. – Ten chłopak to nieudacznik i po prostu zwariował.
W końcu młodość minęła – doczekał się czterdziestych urodzin. Tego dnia malował na ciele Livii tatuaże, farbami specjalnie do tego przeznaczonymi i śpiewał dla niej wesołe piosenki. Szkoda, że nie mógł poczęstować jej własnoręcznie wykonanym, bezowym tortem.
W nocy po tym uroczystym dniu coś go obudziło. Otworzył oczy. Na chwilę znów je zamknął, gdyż nie mógł uwierzyć w malujący się przed nim widok. W pokoju stała Livia, ubrana w swoją białą koszulę nocną. Poczuł dotyk kruchej dłoni na swojej. Spojrzał w jej oczy. Całe życie ciekawy był ich koloru. Były błękitne. Uśmiechała się słabo, wciąż gładząc go po dłoni. Oparła się o ścianę, jakby pozbawiona sił. Nie mógł nic wykrztusić. Chciał wstać by jej pomóc, ale ona powstrzymała go gestem. Otworzyła usta, ale i ona nie mogła nic powiedzieć. W końcu udało jej się odezwać. Łamliwym głosem wyszeptała:
– Nie jesteś nieudacznikiem, Million. Nigdy nie byłeś. – Opadła na łóżko. – Jesteś najwspanialszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek spotkałam. – Objęła go.
Delektując się tym momentem, pijany szczęściem Million zasnął.
Niestety gdy się obudził Livii już nie było. Nie wierzył, żeby to był sen. Zbyt realna. Zbyt dobrze czuł wszystko na swoim ciele. Niemożliwe. Czym prędzej pełen radości, ruszył do szpitala.
Ukazał mu się wymarzony widok. Zamrugał pare razy by sprawdzić czy nie zniknie. Nie. Był tam nadal. Łóżko Livii było puste. Tylko gdzie teraz ma jej szukać? Z resztą, na pewno sama go znajdzie.
– Przykro mi, ale chyba wiedziałeś, że to było nieuniknione. – Pielęgniarka poklepała go po ramieniu.
– Nie. – Uśmiechnął się. – Ona wciąż mnie kocha, chce ze mną być, pomimo tego jak wyglądam i pomimo tego, że wciąż popełniam błędy. Wierzyłem w to i stało się. Wyzdrowiała! Gdzie jest Livia?
– Ale… – Spuściła wzrok. – Ona zmarła.
Czas na chwilę stanął w miejscu. Patrzył na białą pościel, gładko złożoną na jej łóżku. Zrozumiał, że już nigdy nie zobaczy bladej, pięknej twarzy ani błękitnych oczu. Zrozumiał też, że Livia przyszła się z nim pożegnać.
Do końca swoich dni wiedział, że nie jest nieudacznikiem. Na przekór podłemu światu.