Przyznam, że jest to dopiero moje pierwsze w pełni ukończone opowiadanie, ale może nie będzie tak tragiczne, mimo mojego młodego wieku. Z góry dziękuję za pozytywne (jeśli takie będą) i negatywne oceny

Noc Przeznaczenia
Słońce chowało się już za ogromnymi i zwykle zielonymi wzgórzami – teraz ozłoconymi przez padające na nie promienie. Pomiędzy dwoma z nich – najwyższymi i najpotężniejszymi wyraźnie widać było wielki i przepiękny zamek magów Kręgu Trzech Mocy – Kerrah, a zawsze czujne i wszystkowidzące baszty strzegły i zdobiły pięknie tą siedzibę. Tuż nad nią znajdowały się zaś szare i grube chmury, jakby ściągnięte siłą w tamto miejsce.
Polanę, z której rozciągał się ten widok pobudził nagle orzeźwiający wiatr, co sprawiło, że wąskie źdźbła zielonej trawy zaczęły falować. Gałęzie osadzone na potężnych konarach drzew poruszały swoimi drobnymi listkami, a kraczące wrony przelatywały właśnie z Kamiennego Lasu otaczającego to miejsce przez polanę na jej drugi kraniec, co zresztą robiły na co dzień o tej porze. Pewien chłopiec przyglądał się temu wszystkiemu z fascynacją i usiadł na szary, obrośnięty mchem głaz znajdujący się tuż za nim, nie spuszczając nawet na chwilę wzroku z pomarańczowego nieba. Na twarzy miał liczne zadrapania, a jego blond W odpowiedzi włosy niemalże zlewały się z bladą cerą.
- Marcus, musimy już iść – ponagliła jego 14-letnia siostra.
- Rachel, poczekaj… Jeszcze moment…
- Niedługo z lasu zaczną wychodzić echewy.
- Wiem o tym – powiedział jej młodszy brat, jakby czymś zasmucony, powstając.
- Codziennie to robisz…
- Co takiego?
- Wpatrujesz się w ten zamek. Twoje największe marzenie to zostać magiem i zamieszkać tam, prawda?
- Jedyne. Jest taki bliski, a jednocześnie odległy… Przynajmniej dla mnie. Czy możliwe jest, aby marzenie się spełniło?
- Na pewno. Chodź, Marcus. Już czas.
- Tak sobie pomyślałem… Może moglibyśmy zobaczyć je chociaż raz…
- Echewy? To niemożliwe. Nie pamiętasz już, co mówili o nich rodzice?
- Pamiętam doskonale. – powiedział chłopiec – Ale przecież tak naprawdę widział je tylko dostojnik królewski, Cornelius. To było wiele lat temu, a on sam już nie żyje. Przez ten czas ludzie mogli coś poprzekręcać. Powstały niedomówienia i stworzyli własnego potwora.
- Na motywach jego opowieści umieszczono echewę w księdze Eregrandzie!
- ZOSTAJĘ – mówił z oporem Marcus.
- Co takiego? Nasz ojciec dziś o północy stanie się czarodziejem Czarnych Kruków! W to wydarzenie musi być szczęśliwy! Martwy nam się nie przydasz!
- Wrócę – Rachel obrzuciła brata chłodnym spojrzeniem i odeszła. Chłopiec odprowadzał ją jeszcze przez jakąś chwilę wzrokiem, po czym usiadł na zimny już głaz, starając się nie myśleć o niczym.
Po chwili wezbrał jeszcze silniejszy wiatr. Mniejsze gałęzie drzew zaczęły wymachiwać nagle we wszystkie strony, a liście urywały się z nich, wirując bezmyślnie i wariacko po całej polanie. Marcus zaniepokoił się trochę i wstał. Zwróciwszy wzrok w stronę siostry, zauważył, że i ona stanęła w miejscu, rozglądając się dookoła, lecz gdy napotkała jego spojrzenie, od razu zaczęła patrzeć w innym kierunku.
Nagle wybałuszyła oczy, stojąc w bezruchu. Marcus obrócił się odruchowo i aż go sparaliżowało. W ich stronę zmierzały nieznajome postacie. Ich wszystkich było aż około pięćdziesiąt i leciały jakieś pół metra nad ziemią z lekko podkurczonymi nogami. Nie różniły się zupełnie niczym od zwykłych kobiet, prócz niezwykle bladej cery. Ich długie i śnieżnobiałe suknie zostawały w tyle od silnego wiatru, a blond włosy do pasa pięknie falowały. Chłopiec poczuł, jak ktoś łapie go za lewą rękę.
- To echewy – szepnęła Rachel – Boisz się?
- Bardzo – odparł jednym słowem chłopiec. Zjawy były po chwili naprzeciw nich.
Zapadła cisza, wiatr zupełnie ustał. Dzieci ujrzały w pełni piękno echew, które teraz zdawały im się w ogóle niestraszne. Nie minął moment, gdy spomiędzy zjaw wyszła najpiękniejsza z nich i stanęła na przedzie. Na jej głowie spoczywał wianek z polnych kwiatów, a pomiędzy nimi znajdowały się błękitne diamenty, które zachwycały swoim blaskiem i wyróżniały ją. Niezwykle szare oczy stojącej na przedzie dzieci echewy, przeszyły Marcusa i Rachel, po czym postać uśmiechnęła się i rzekła uprzejmym głosem:
- Witajcie. Jestem królową echew, a oto moje poddane. Nie lękajcie się nas, bowiem nie zrobimy wam krzywdy.
- Ale… zaczęła Rachel – Wy nie jesteście złe?
- Kto wam tak powiedział? Ach, tak… Cornelius! – rzekła królowa echew, jakby nagle wyczytała to w głowie 14-latki – Moi drodzy, nie wszyscy są uczciwi. Także nie był taki dostojnik królewski Cornelius. Otóż wiele lat temu i on nas spotkał. Gościł się u nas, pił i jadł. Obiecał, że powie o nas prawdę. Ale niestety stało się inaczej…
- Dlaczego mam wam uwierzyć? – upierała się przy swoim Rachel.
- Może po prostu zaufaj… - zaproponowała królowa.
Nagle Rachel przypomniała sobie o obecności Marcusa. Spojrzała na brata i zrobiło się jej go żal. 12-latek siedział na głazie obok z głową zwróconą w kierunku zamku Kerrah. ,,Powiemy o was prawdę” – pomyślała i objęła brata siadając obok niego i patrząc być może w jego przyszłość.
* * *
Do niewielkiej chaty wbiegł nagle Marcus, a tuż za nim Rachel. Chłopiec zdjął ze swojej głowy olbrzymi kaptur, a o wiele za duża na niego peleryna była całkowicie przemoczona od padającego deszczu. Rachel odgarnęła z twarzy ciemnobrązowe, sięgające jej do ramion włosy. Oboje ujrzeli tak dobrze znane im pomieszczenie.
- Nareszcie jesteście – powitała ich matka, ściskając córkę i syna – Jest już całkowicie ciemno.
- Echewy… One nie są… - zaczął Marcus – Henry? Co ty tutaj robisz? – zmienił temat, wiedząc siedzącego przy stole starszego człowieka i popijającego coś z drewnianego kufla. Był to dobry przyjaciel rodziny, a jednocześnie bardzo potężny mag i to właśnie dzięki temu Marcus szczególnie lubił jego wizyty, bowiem on sam chciał w przyszłości wybrać tą ścieżkę życia. Pomimo swego wieku mag trzymał się jeszcze bardzo dobrze, jednak w tej chwili sprawiał wrażenie bardzo czymś zaniepokojonego.
- Henry, trzeba im powiedzieć o tym już teraz – ponagliła maga matka Rachel i Marcusa.
- Coś się stało? – zapytała Rachel.
- Musimy doprowadzić do śmierci waszego ojca – odparł poważnie Henry, powstając.
- Co takiego? – niedowierzał Marcus – To jakiś żart, tak?
- Ja nie żartuję. Widzicie, co kilkaset lat pojawia się tak zwany czarny czarodziej. Wyróżnia się od zwykłych czarnych kruków głównie tym, że jest bardzo zły. Dysponuje niebezpiecznymi zaklęciami, nie zna dobroci.
- Chcesz powiedzieć, że… - nie mógł wydobyć z siebie nic więcej Marcus.
- … że jeżeli wasz ojciec wstąpi do grona czarnych kruków – stanie się właśnie nim.
- Ale… Jak zamierzasz go zabić?
- Do stania się czarodziejem potrzebna jest radość… Jeżeli jej nie ma – sam się domyślasz.
- Wtedy się umiera… Ale dlaczego tak się dzieje? – pytał chłopiec, a w jego oczach wezbrały łzy.
- Czarni czarodzieje powstają od bardzo dawna. Nie wiadomo do końca, dlaczego tacy się pojawiają. Tak chce przeznaczenie i bardzo trudno to zmienić. Noc, w którą mężczyzna stanie się czarnym czarodziejem nazwano nocą przeznaczenia. Dzisiejsza noc także nią będzie.
- Rachel, dlaczego nic nie mówisz? Nie żal ci taty?! – zapytał Marcus.
- Żal mi go. Ale już to widziałam… Wtedy, kiedy byliśmy na polanie – tłumaczyła Rachel – Wiedziałam co będzie, jeżeli nie spełnimy powinności.
- Od dawna wydawałaś mi się dziwnym dzieckiem… Już kiedyś podejrzewałem, że jesteś chinem, ale teraz to już pewne!
- Chinem? Co to takiego?
- Nie co, lecz kto. Chinowie to ludzie, którzy widzą rzeczy, jakie muszą się stać i skutki, jeżeli się nie wydarzą. Nie martwią się tym bardzo, bowiem widzą, że to jedyne wyjście. Wiedzą, że są one konieczne. To wielki dar, Rachel. I tu pojawia się zagadka. Ostatni chinowie umarli około sześciuset lat temu, a raczej zostali zabici – słysząc ostatnie zdanie, Rachel przełknęła głośno ślinę.
- Co takiego? – zaciekawił się Marcus.
- Ależ nie możemy schodzić z tematu! – upomniał Henry.
- No więc: czy nie da się jakoś powstrzymać przemiany? – pytał chłopiec, wiedząc, że to nic nie da.
- Przykro mi, ale śmierć waszego ojca to jedyne wyjście – odpowiedział mag.
- W takim razie czyńmy swoją powinność – powiedział Marcus.
- Kristine, będziemy musieli powiedzieć Edwardowi, że dzieci zabiły echewy!
- Rachel… Echewy! – szepnął do siostry Marcus.
- Później – odparła krótko 14-latka – Kiedy mama zdążyła wyjść? – zapytała na głos, szukając Kristine wzrokiem.
- Nie wiem, ale obawiam się najgorszego – odparł Anzelm, wychodząc przed dom – północ nadeszła…
Nagle niebo jeszcze bardziej poczerniało, a grube chmury całkowicie przykryły księżyc w kształcie rogala i gwiazdy. Do chaty niespodziewanie wpadł wysoki chłopiec. Jego czarne włosy były całe potargane, a po twarzy powoli ściekały drobne krople deszczu. Przez długi bieg był zbryzgany błotem i dyszał ze zmęczenia. Owy chłopiec był sąsiadem, a jednocześnie najlepszym przyjacielem Rachel, będącym w jej wieku.
- Wasz ojciec! – on uciekł, a przedtem zabił waszą matkę… Był chyba zaczarowany – ledwo mówił, przez cały czas szybko oddychając – Nagle zrobiło się ciemno, a on sam stał się czarnym krukiem…
- Co takiego?! To chyba niemożliwe! – krzyczał Henry, wchodząc z powtorem do środka.
- Nie kłamię… Przysięgam! Jej ciało leży pod Górą Shene – tą, gdzie odbyła się przemiana.
- henry, to koniec prawda? – zapytał przestraszony Marcus.
- Koniec dobra, początek zła.
* * *
Na zielonej łące nieopodal lasu zgromadziła się cała wioska, stojąc przed płonącym stosem i żegnając Kristine. Nikt w ten dzień nie potrafił się zaśmiać lub choć na chwilę nie myśleć o dopiero co ubiegłej nocy. W górę unosił się czarny dym, a wszyscy milczeli. Choć umarła osoba nie była nikim ważnym, to mogła liczyć na pamięć i dobre zdanie, bowiem zasłużyła sobie na to czynami i słowami, będąc dobrym człowiekiem. Teraz czekało ją nowe życie – życie po życiu budzące pytania i tajemnice.
Wymowa:
chin - szin
Góra Shene - Góra Szene
[ Dodano: Nie 20 Cze, 2010 ]
Czy jest szansa, aby ktoś wreszcie to zweryfikował?? Tekst jest tutaj już prawie dwa tygodnie...