I
1959
Różowy cadillac zjechał w boczną uliczkę i zatrzymał się na parkingu, tuż przed wejściem. Wysiadły z niego dwie młode dziewczyny, urokliwe blondynki. Wymieniły parę zdań, po czym ruszyły w stronę wejścia. Frank zaparkował za ich wozem i zdziwił się, gdy nie zwróciły mu uwagi. Przecież wiedziały, podobnie jak i on, że nie będą kolejnymi nudzącymi klientkami. Cała trójka wiedziała, że wyjdą już nie jako zwykłe dziewczyny, a groźne przestępczynie.
Odjechał kawałek w tył, by umożliwić im ucieczkę. Powinien był utrudniać napad, lecz dość miał typowych akcji. Czekał na coś lepszego, pełnego sensacji. Coś, co można byłoby opisać w kilkustronicowym artykule w „Timesie”.
Eveline położyła dłoń na marmurowym blacie. Szpakowaty bankier oderwał wzrok od sterty papierów i zapytał ze szczerym uśmiechem:
- W czym mogę drogiej pani służyć?
- Potrzebujemy forsy – wskazała nadchodzącą przyjaciółkę, przytuliły się. – Pomógłby nam pan?
- Ale jak?... – wyglądał na zakłopotanego. Słodki głos dziewczyn odebrał mu rozum. – Proszę tylko powiedzieć jak.
- Zdychając – momentalnie przed jego oczami pojawiła się lufa rewolweru, mózg rozpływał się na ścianie. Eveline kopniakiem wyważyła drewniane drzwiczki i dopadła kasetkę. – Lola, pilnuj resztę! – otworzyła torbę, która po chwili wypełniła się studolarowymi banknotami. – Łap!
Lola chwyciła tobołek i pognała w stronę wyjścia. Drogę zagrodził jej podstarzały oficer policji, Max Werrano.
- Proszę to zostawić, kochana – wymierzył w nią strzelbę. – W innym przypadku będę zmuszony wybałuszyć pani bebechy, a tego przecież nie chcemy.
Nieco przestraszona Lola upuściła pakunek i się cofnęła. Robiła to powoli, jakby obawiając się reakcji policjanta na gwałtowne ruchy.
- Eveline, nie mamy szans…
Kompanka odsunęła ją i stanęła przed gliniarzem, wpatrując się w jego zmęczone oczy. Dostrzegła w nich jakąś chęć odmiany, co postanowiła wykorzystać.
- Może się dogadamy? – zaproponowała, filigranowo obracając rewolwer.
Werrano zrozumiał, nadeszła jego pora.
Za różowym wozem rozciągała się chmura kurzu. Wreszcie maszyna zatrzymała się przed drewnianą chatkę za miastem. Było zbyt ciemno, by odczytać napis z wiszącej nad drzwiami tabliczki.
Sympatycznym gestem Eveline zaprosiła go do środka. Usiedli dookoła niskiego stołu. Lola krzątała się w kuchni, po paru minutach postawiła na blacie dzbanek z parującą herbatą.
- Mamy też whisky, ale pan przecież prowadzi.
- Jasne – uśmiechnął się mimowolnie. – Proszę nalać.
Rozmawiali długo, początkowo o sprawach najprostszych, w ogóle nie związanych z biznesem. Dopiero po blisko godzinie, gdy w radiu pojawiła się pierwsza wzmianka o napadzie, Max zboczył z tematu.
- Ile? – zapytał pewnym głosem.
- Piętnaście procent – odpowiedziała Eveline, najwyraźniej herszt bandy. – Plus jakieś pięćset za kłopot.
- Piętnaście plus drobny upominek… - zachichotał ironicznie. – Mało.
- Dwadzieścia – przebiła. – Ale ani grosza więcej.
- Dwadzieścia i tysiąc pięćset za benzynę, tak?
Lola ścisnęła dłonie w pięści. Niech ten idiota się zamknie, niech stąd zniknie, albo niech Eveline go zabije. Jest policjantem, a niebieskim nie należy ufać, przecież właśnie tego jej uczyła.
Wbiła wzrok w jego pozbawione blasku oczy i opadające powieki. Kim może być ten facet, jak nie gliniarzem? Oni właśnie tak wyglądają.
- Zgoda – Eveline przeklęła cicho i uścisnęła mu dłoń. – Lola, wypłać.
Przynieś, podaj, pozamiataj, pomyślała dziewczyna. Nie chciała być już dłużej posłańcem, jej obecne życie w ogóle nie pokrywało się z marzeniami.
- Tysiąc sto, tysiąc dwieście, trzysta, czterysta… mam: pięćset. Równe tysiąc pięćset – wydała pieniądze. – Swoją drogą, panie Werrano, kiepsko pan to sobie wykalkulował.
- Dlaczego? – zapytał mocno zdziwiony, chowając gotówkę za klapą marynarki. – Mów jaśniej.
- Ludzie pana widzieli, jest trup i dwie sprawczynie, więc?... – rozłożyła ręce. – Dorwą pana.
Nie zdążyła krzyknąć, gdy szyby stłukły się w tysiące kawałków a wybuch granatu przerzucił Eveline na drugi koniec pokoju. Werrano wstał prędko i znalazł się przy pozostałościach okna. Przed budynkiem zaparkowane były trzy radiowozy.
- Max? Niech to szlag, co ty tu robisz?!
- Pieprzę sobie życie – odpowiedział sfrustrowany. – Cholera, że też nic nie może iść po mojej myśli – dobył strzelbę – sayonara!
DeNitto był szybszy, jak zwykle. Kula przeszyła krtań Werrano i zwaliła go na podłogę. Na wpół żywa Lola sięgnęła po broń i doczołgała się do zniszczonych drzwi. Przeładowała rewolwer i krzyknęła:
- Hej, chłopcy, nie jesteście sami! – wyjrzała zza futryny i kilkukrotnie pociągnęła za spust. Odgłos pękającego szkła i dziurawionej blachy zbudził Eveline.
- Co, do ku?... – położyła się na plecach, przetarła twarz dłońmi. – Lola, gdzie jesteś?
Dziewczyna nie odpowiadała. Miała wybór: ona albo przyjaciółka, sto procent dla niej lub dla Eveline. Ta druga jeszcze dryga, a kasa czeka. Ale nie, pozostawiać kogoś, kto jest dla ciebie jak rodzona siostra?
- Spokojnie, Eveline – znów wyjrzała i znów zasypała gliniarzy gradem kul. – Jeszcze chętni?!
Zraniony DeNitto odrzucił broń i na kolanach błagał o przebaczenie. I wybłagał, Lola darowała mu życie, z czym nie zgadzała się Eveline, lecz teraz nie miało to żadnego znaczenia. Pozostał w płonącej chatce, ze związanymi rękoma i kulą w piersi.
Co dalej? – zastanawiała się Lola. Właśnie wywalczyły jakieś dwie, trzy godziny spokoju. Może uciekną do Europy?
Różowy cadillac [sensacja, cz.I]
1
Ostatnio zmieniony sob 17 gru 2011, 13:18 przez minojek, łącznie zmieniany 3 razy.