Spowiedź(kryminał)

1
Spowiedź

Uklęknął na klęczniku, przeżegnał się i wspierając na łokciach, zaczął mówić.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Zza krat, zasłoniętych fioletową tkaniną, dobiegł go basowy głos kapłana:
- Na wieki wieków.
Mężczyzna, pomimo iż nie widział twarzy księdza, dokładnie wiedział jak wygląda. Pociągła, z wysokim czołem, wydłużoną brodą z lekkim zarostem. Ciągle uśmiechnięta, niezdradzająca oznak zmartwienia. Z oczu dało się wyczytać ogromną miłość do innych. Czy zachowa te cechy, kiedy Marcin wyjawi swój ogromny grzech?
- Ojcze, nie bez powodu czekałem, aż wszyscy wierni opuszczą świątynie. Mam do wyjawienia ciężki grzech. Zżerają mnie wyrzuty sumienia a mój czyn nie daje mi spać – od zawsze dobrze kłamał. Niektórzy mówili żartobliwie, że to dar dany od samego Boga, chociaż on w niego nie wierzył.
- Słucham cię, synu – ks. Marek był już znużony wielogodzinnym spowiadaniem i próbował nieco pospieszyć młodzieńca. Nie wiedział jeszcze, że prędko się go nie pozbędzie.
- Zabiłem kobietę – bez drżenia w głosie, wręcz przeciwnie, z wielkim spokojem oznajmił Marcin. Mógł dać sobie rękę uciąć, że kapłan wzdrygnął się, ponieważ szeroko rozwartymi oczyma widział delikatny ruch zasłony. Zwyczajny spowiadany nie dostrzegłby tego, ale jako zabójca, Marcin miał wyjątkowo dobry wzrok. – Było to dnia, kiedy pijany wracałem przez park do domu. Zobaczyłem ją na ławce, w świetle latarni. Rzucała na jej piękną twarz jasną poświatę. Usiadłem obok niej i spytałem, czy da się zaprosić do mnie do domu. Wyczuła, że jestem nietrzeźwy i kiedy chciała odejść, chwyciłem ją za chłodną dłoń…
Kapłan odsunął zasłonę i spojrzał na zabójcę swoimi zmęczonymi, a zarazem przerażonymi oczyma. Kiedy zlustrował szybko twarz mężczyzny (młodą ale pokrytą bruzdami i naznaczoną szramami, skrzywionym nosem), z której dało się wyczytać tryb życia jaki prowadził, od razu odgadnął kim jest spowiadany.
Rok wcześniej ks. Marek stracił siostrę, zamordowaną nocą w parku. Policja odnalazła nagie ciało kobiety, złożone wśród róż kwitnących pośrodku trawnika, z jednym kwiatem wplecionym we włosy. Miała poderżnięte gardło, a dokładniejsze dochodzenie potwierdziło, iż wcześniej została zgwałcona. Zabójcy nie udało się schwytać. Prawdopodobnie ukrywał się za granicą, a dziś klęczał przy konfesjonale, w jednym z krakowskich kościołów. Kapłan, całkowicie zaskoczony i zdruzgotany, przeszywał Marcina spojrzeniem, jakby chciał wniknąć do jego głowy i dowiedzieć się: dlaczego?
Mężczyzna ze stoickim spokojem wytrzymał spojrzenie księdza. Czuł przenikający chłód, ciągnący od kamiennej posadzki świątyni. Wiedział, że kapłan jest wstrząśnięty tak nagłym pojawieniem się mordercy i łatwo będzie go zaskoczyć. Zerwał się z klęcznika, podbiegł do drzwiczek konfesjonału, po drodze wyciągając zza paska pistolet, skryty do tej pory pod bluzą. Szybkim ruchem, nie pozwalając Markowi na żadną reakcję, przyłożył mu spluwę do czoła. Marcin wyczuł drżenie kapłana, od którego strach dosłownie emanował. Dłonie, złożone na kolanach podrygiwały, jakby poruszane w takt jakiejś niespokojnej muzyki. Pot wystąpił na czoło, ciarki przeszły po plecach, a co najgorsze, nie mógł się ruszyć, kompletnie sparaliżowany przez strach.
- Widzę, że jesteś zbyt przerażony, aby zadać to pytanie. Ale nie musisz go wypowiadać. Dobrze wiem, jak ono brzmi i tak się składa, że nawet znam na nie odpowiedź. Nie wróciłem, aby cię zabić, ale porozmawiać. I jeśli grzecznie zaprowadzisz mnie do zakrystii, nic ci się nie stanie.
Kapłan z wysiłkiem pokiwał głową i powstał. Nogi jak z waty, trzęsły się i Marek myślał, że nie będzie w stanie zrobić nawet jednego kroku. Nigdy jeszcze nie przyłożono mu do głowy wylotu lufy, ale do tej pory myślał, że jego zachowanie w takiej sytuacji, jeśli już by do niej doszło, będzie zupełnie inne. Spodziewał się, że przyjmie to jako wyzwanie i pełen wiary w ukryty cel, stanie oko w oko z zabójcą i nie ugnie się. Było jednak zupełnie odwrotnie – to morderca wykazywał niczym niezmącony spokój.
- Gdzie jest teraz twój Bóg? – pytanie padło tak niespodziewanie, że Marek aż podskoczył. – Czemu cię przede mną nie obroni? Przecież jest w stanie to zrobić.
Ksiądz długo zbierał się w sobie, aby odpowiedzieć na to pytanie, a gdy już z jego ust padły słowa, były całkowicie nie do zrozumienia. Był to bełkot skrajnie przerażonego człowieka. Ludzie uważają się za panów świata, a w sytuacjach krytycznych zachowują się jak najwięksi tchórze. I jest to chyba najdoskonalsze określenie na tę rasę.
- Myślałem, że mocno wierzący nie boją się śmierci. Według was istnieje rzekomo życie pozagrobowe, lepsze niż to ziemskie, więc co wprawia cię w tak mocne przerażenie, klecho? Zresztą, nie chce cię zabić, a wręcz przeciwnie. Zostawię cię przy życiu, jeśli tylko uraczysz mnie rozmową.
Marek podniósł pełne łez oczy na Marcina i uczynił na jego czole znak krzyża. Zabójca, zmieszany, powiedział zniżonym, zdenerwowanym głosem:
- Nie jestem wierzący, a do ciebie księżulku zaczynam tracić cierpliwość – mówiąc to chwycił Marka za kołnierz i zbliżając swoją twarz do jego twarzy, dodał:
- Albo pójdziesz teraz grzecznie ze mną i będziesz odpowiadał na zadane przeze mnie pytania, albo skończysz jak twoja siostra.
Na jej wspomnienie, serce księdza zamarło, a owe słowa były niczym impuls do wzięcia się w garść, zebrania w sobie i stawienia czoła przeciwnikowi. Przez głowę przeleciały mu obrazy Anny, zdjęcia z przeszłości, na których wyglądała niemal tak pięknie, jak w rzeczywistości. Długie blond włosy, splecione w warkocz sięgający pasa. Jej śliczna twarz, o gładkiej i delikatnej cerze. Dłonie ze smukłymi palcami, których dotyk był niczym ukojenie.
Marek ponownie uniósł wzrok na mordercę, lecz tym razem jego oczy, choć wciąż przeszklone, nie wskazywały na strach, ale pełne były determinacji.
- Porozmawiam z tobą. Chodź za mną, ale wiedz, że nie wydostaniesz się stąd tak łatwo, jak tutaj przyszedłeś – jego głos był bardzo pewny, a słowa wyraźne. Zabójca nie spodziewał się tak nagłej przemiany księdza. Myślał, że już go miał, że zapędził go w kąt, nastraszył, ale mylił się. Kapłan, choć jeszcze przed chwilą ledwo trzymający się na nogach, teraz stał dumnie wyprostowany przed oprawcą i przeszywał pełnymi nienawiści oczyma. Marcin nigdy w życiu nie widział czegoś podobnego.
Przeszli wzdłuż ceglanej ściany, obwieszonej obrazami przedstawiającymi drogę krzyżową. Marcin spozierał na nie, zastanawiając się, jak jeden człowiek mógł unieść grzechy całego świata. Spojrzał w górę, na zdobione malowidłami krzyżowe sklepienia, a następnie spytał:
- Dlaczego wierzysz w tak marną historyjkę o Chrystusie, który zbawił wszystkich ludzi? Pomyśl logicznie: po co miałby to robić i co się zmieniło, kiedy to rzekomo uczynił? Nie ubliżam twórcom tej bajeczki, ponieważ wyobraźnię mieli bujną, skoro udało im się tak zamotać w głowach tylu biednych naiwniaków. – Marcin, powoli dochodząc do siebie po szybkiej metamorfozie księdza, zaczął wypełniać misję, z jaką się zjawił, a jej kryptonim brzmiał: "Pojąć i zrozumieć".
- Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. To z ewangelii św. Jana – mówiąc to, Marek wyjął z kieszeni Biblię i podał mordercy – możesz ją wziąć. Mam nadzieję, że wskaże ci drogę lepszą od tej, którą do tej pory podążałeś.
- A ja mam nadzieję, że twój Bóg, jeśli do tej pory mnie nie ukarał, wybaczy mi również to, co teraz zrobię – Michał cisnął Księgę na posadzkę i przydepnął ją prawym butem. Kapłan upadł na kolana i próbował zepchnąć stopę mordercy z Pisma Świętego. Gdy nie dawało to rezultatu, Marek uderzył z całej siły pięścią w goleń oprawcy. Mężczyzna wydał z siebie stłumiony jęk i chwytając klechę za bujne, ciemnobrązowe włosy, postawił go na nogi i zadał cios w twarz, łamiąc mu nos, z którego trysnęła czerwona posoka. Klecha, łapiąc się za rozbity narząd węchu, wydał z siebie pełen paroksyzmu bólu wrzask, który odbił się echem od ścian świątyni i zniknął w głuchej ciszy, przerwanej nagle przez stukot butów. Z drzwi zakrystii, do której jeszcze przed chwilą, wolnym krokiem, zbliżali się ksiądz i morderca, wybiegła bardzo ładna, młoda zakonnica. Na gładką twarz, z lekko zadartym nosem, i błękitnymi oczyma, wystąpiło zdziwienie a zaraz potem strach. Kobieta zakryła usta i podbiegła do kapłana, który wspierał się o jeden z konfesjonałów. Wyciągnęła z kieszeni chustę i przyłożyła ją do zakrwawionego nosa klechy. Michał patrzył na tę sytuację, a chwilowy gniew zaczął ustępować.
Płótno przesiąkało, lecz krwotok nie ustawał. Zakonnica, widząc bladą twarz Marka, wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć:
- Niech pan tu podejdzie! Proszę mi pomóc! – Michał, patrząc na nią, nie widział zakonnicy, lecz zwykłą, bardzo ładną kobietę, która wzbudzała w nim pożądanie. Może nie była tak piękna, jak siostra klechy, ale miała z nią coś wspólnego i gdy morderca zlustrował ją ponownie, wiedział już, co przykuło jego uwagę. Dłonie. Identyczna, delikatna, aksamitna skóra i kształtne paznokcie. Ponadto, wznosząc wzrok wyżej, zauważył na prawej skroni słabo widoczne znamię, takie samo, jakie widniało na czole jego ofiary. To musiała być druga siostra Marka.
Michał podbiegł do niej i do słaniającego się na nogach klechy. Odjął od nosa jedwabną chustę, przy okazji chwytając kobietę za dłoń i spozierając jej w oczy, tak samo błękitne jak jej siostry. Widział w nich przerażenie, bojaźń o los klechy i zdziwienie zaistniałą sytuacją. Czuł lekkie drżenie jej ręki, która spoczywała w jego dłoni. Puścił ją, chwycił księdza za ramiona i posadził go na zimnej posadzce, z głową w dół. Zacisnął palcami skrzydełka nosa.
- Chwilę to potrwa, ale krwotok powinien ustać.
Zakonnica, wciąż w strachu, uklęknęła, wyciągając z kieszeni różaniec i zaczęła szeptem odmawiać modlitwę. Kiedy przymknęła oczy, Michał chwycił za nos nieco mocniej i szybkim ruchem nastawił skrzywioną kość. Ksiądz krzyknął i upadł na podłogę. Siostra zakonna uniosła wzrok, a różaniec wypadł jej z dłoni. Widząc, że krwotok ustał, podbiegła do księdza i ucałowała go w czoło. Spojrzała na oprawcę, a z jej wydatnych ust padły słowa:
- Dziękuje ci. Jak to się stało, że tak mocno krwawił? Chyba pan go nie uderzył?
Jej nagłe opanowanie wskazywało na to, że wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest stojący przed nią mężczyzna.
- Księżulek wychodząc z konfesjonału, zatoczył się i upadł. Nie wiem co było tego przyczyną.
Po chwili zastanowienia dodał:
- Dlaczego tak piękna kobieta wstąpiła do zakonu? Czyżbyś zakochała się w Chrystusie?
- Chrystus jest miłością mojego życia, ale w zupełnie innym znaczeniu, niż myślisz.
Michał wyczuł w jej głosie zachwyt i aż go zemdliło. W tym momencie zrozumiał, że choć by nie wiem jak się starał, nie pojmie ludzi, którzy wierzą w Boga i Jego Syna, i poświęcają się im, bezgranicznie pokładając nadzieję w zbawienie i życie wieczne. Widocznie wiara jest nakładana tylko na nielicznych, a jego prawdopodobnie dłoń Boga ominęła. Myślał, że to przyjdzie z czasem, jednak chyba brak mu nadziei i wytrwałości.
Wpatrywał się w kobietę. Później jego wzrok powędrował na replikę obrazu, wiszącego tuż nad jednym z konfesjonałów. Był to malunek słynnego artysty Caravaggia, przedstawiający nawrócenie świętego Pawła w drodze do Damaszku. Na pierwszym planie znajdował się leżący apostoł, a dalej stali sługa i wierzchowiec. Na postać św. Pawła spływało Boskie światło.
Michał spojrzał jeszcze raz na zakonnicę w czarnym habicie, przepasanym w pasie skórzanym sznurem, białą chustą przy szyi i welonie na głowie i wiedząc, że nic pożytecznego z jego wizyty w świątyni nie wyniknie, odwrócił się i pobiegł nawą boczną do wyjścia. Kiedy zakonnica straciła go z pola widzenia, Marek rozpostarł powoli oczy, którym ukazała się uśmiechnięta twarz jego siostry, skąpana w blasku słońca wpadającego przez jedno z okien bocznej nawy.
- Całe szczęście, że nic poważnego ci się nie stało, bracie - mówiąc to, wpadła w ramiona Marka i zaszlochała, a w tym samym momencie uszom wiernych, podążających do świątyni dał się słyszeć huk wybuchu, a zaraz potem na ich oczach świątynia stanęła w płomieniach.

***

Michał, stojąc w bezpiecznej odległości od pola rażenia, oglądał swoje dzieło zniszczenia, patrząc jak fasady kościoła pomału zrównują się z ziemią. Wchodząc do świątyni, miał nadzieję na zrozumienie wiary w Boga, jednocześnie kończąc z zabijaniem na zlecenie. Jego umysł był już jednak w zbyt dalekim stadium zaślepienia i wykonując zadanie, ostatecznie zerwał swoją chęć na nawrócenie, wchodząc jednocześnie na drogę życia pełnego bólu i cierpienia, mordu i destrukcji. Wrzucił zapalnik do pobliskiego koryta rzeki, chwycił za telefon i wykręcił numer do swojego zleceniodawcy:
- Misja zakończona powodzeniem – mówiąc te słowa, wszedł do czarnego BMW stojącego za plecami i odjechał z miejsca zbrodni.

2
Nie jestem weryfikatorem, ale pozwolę sobie na to i owo. Zauważyłam trochę błędów interpunkcyjnych. I trochę logicznych błędów:

- „...ale jako zabójca, Marcin miał wyjątkowo dobry wzrok.” (to tak jakby dobry wzrok był przypisany genetycznie wszystkim mordercom);

- „. Zobaczyłem ją na ławce, w świetle latarni. Rzucała na jej piękną twarz jasną poświatę.” (nie wiedziałam na pewno, co rzuca na jej piękną twarz poświatę : światło latarni, czy ławka);

-„trysnęła czerwona posoka. Klecha, łapiąc się za rozbity narząd węchu..” (źle i trochę nawet śmiesznie brzmią wyrażenia : czerwona posoka i narząd węchu);

- „...Marek rozpostarł powoli oczy...”(wyrażenie rozpostarł – brzmi nie tak);

- „... zerwał swoją chęć na nawrócenie.” (zerwanie chęci – też wyrażenie trefne).

Po skończonej lekturze powinnam poczuć się- jako czytelnik- zaskoczona, a miałam wrażenie , że jestem oszukana. To zakończenie było zbyt proste i przez to niewiarygodne. Morderca, który zgwałcił i zamordował siostrę księdza i jeszcze do tego szuka odpowiedzi na pytania doktrynalne związane z wiarą w Boga, wskazywały na jakiś bardziej szokujący i złożony finał. Ów Marcin gwałciciel – w świetle przedstawionych wydarzeń i informacji - wyglądał mi raczej na psychola o zapędach filozoficznych- niż na zabójcę na zlecenie... chyba, że jest to fragment większej całości i jest jeszcze inny kontekst tej historii.

3
„...ale jako zabójca, Marcin miał wyjątkowo dobry wzrok.”

Sam zastanawiałem się nad trafnością tego stwierdzenia i nawet miałem wprowadzić korektę. Jednak już tak zostało.

Jeśli chodzi o zakończenie, to ma ono w gronie tych, którzy już czytali moje opowiadanie, swoich zwolenników i przeciwników. Jednakże tych drugich jest nieco więcej. Przyznam się szczerze, że to raczej wynik mojego braku pomysłu na to, jak rozwinąć historię, stąd całość jest dla niektórych ciężka do zrozumienia a zakończenie zbyt szybkie i nieco dziwne. Dalszej części historii nie ma. Teraz jestem już w trakcie pisania kolejnego tekstu, który mam nadzieję pod względem pomysłu będzie dużo ciekawszy.

Dzięki za opinie i czekam na następne.:)

4
Zacząłem czytać, ale nie dałem rady skończyć.
Nie będę się może wypowiadał o fabule, w takim razie, ani o zakończeniu.
Ale... czyta się źle, bardzo źle nawet. Zwykle, jeśli już zacznę coś czytać, to staram się to skończyć, tutaj nie mogłem się przemóc. Widać językową nieporadność. Nie składasz tych zdań tak, by brzmiały, ale mam wrażenie, że po prostu układasz słowa jakkolwiek, próbując jakoś przekazać treść.
Nie będę podawał ci tutaj konkretnych przykładów, bo w przypadku tego tekstu nie mam aż tyle cierpliwości i raczej nie wyobrażam sobie, by coś mnie jeszcze zmusiło do przeczytania tego od deski do deski.
//generic funny punchline

5
[1]Mężczyzna, pomimo iż nie widział twarzy księdza, dokładnie wiedział jak wygląda. Pociągła, z wysokim czołem, wydłużoną brodą z lekkim zarostem. Ciągle uśmiechnięta, nie zdradzająca oznak zmartwienia. Z oczu dało się wyczytać ogromną miłość do innych. [2]Czy zachowa te cechy, kiedy Marcin wyjawi swój ogromny grzech?
Zastanów się, gdzie umieszczasz narratora.
[1] - Tu narrator jest z boku. Obserwuje scenę, opisuje ją i przekazuje informacje znane Marcinowi, tak, aby czytelnik w jakiś sposób wyobraził sobie księdza. Pomijając to, czy zabieg z opisem twarzy jest konieczny...
[2] - ... przechodzimy do drugiej treści, w której narrator przejawia myśl (przekazuje myśl?) Marcina.
- Ojcze, nie bez powodu czekałem, aż wszyscy wierni opuszczą świątynie. Mam do wyjawienia ciężki grzech. Zżerają mnie wyrzuty sumienia a mój czyn nie daje mi spać – od zawsze dobrze kłamał. Niektórzy mówili żartobliwie, że to dar dany od samego Boga, chociaż on w niego nie wierzył.
To przeniósłbym do nowej linijki - narracja, co prawda dotyczy dialogu, ale nie skupia się a nim, a na osobowości bohatera.
- Słucham cię, synu – ks. Marek był już znużony
nie piszemy skrótami w prozie.
- Zabiłem kobietę – bez drżenia w głosie, wręcz przeciwnie, z wielkim spokojem oznajmił Marcin.
dlaczego nie napisać tego wprost - pierwsze wydaje się oczywiste, po przeczytaniu drugiego.
Zwyczajny spowiadany nie dostrzegłby tego, ale jako zabójca, Marcin miał wyjątkowo dobry wzrok.
bez sensu. Skoro on to widział, to każdy inny (patrzący) dostrzegłby niepohamowany, bezwarunkowy ruch, zapewne spowodowany szokiem. Poza tym, po co to rozgadywać - czy samo to, że wzdrygnął się, nie niesie ze sobą pewnych skojarzeń?
Było to dnia, kiedy pijany wracałem przez park do domu. Zobaczyłem ją na ławce, w świetle latarni. Rzucała na jej piękną twarz jasną poświatę. Usiadłem obok niej i spytałem, czy da się zaprosić do mnie do domu. Wyczuła, że jestem nietrzeźwy i kiedy chciała odejść, chwyciłem ją za chłodną dłoń…
O ja pierniczę - zamordowałeś mnie! Padłem trupem - przysięgam...
Czy uważasz (czytałeś to w ogóle?), że człowiek tak by powiedział? Co on, do diaska, powieściopisarz czy morderca?

Kapłan odsunął zasłonę i spojrzał na zabójcę [1]swoimi [2]zmęczonymi, a zarazem przerażonymi oczyma.
[1] - oczywiście, że swoimi - zbędny zaimek.
[2] - zmęczone i przerażone - dwa różne wyrazy twarzy/lub spojrzenia. Coś pokiełbasiłeś.
Kiedy zlustrował szybko twarz mężczyzny (młodą ale pokrytą bruzdami i naznaczoną szramami, skrzywionym nosem), z której dało się wyczytać tryb życia jaki prowadził, od razu odgadnął kim jest spowiadany.
teraz zadaj sobie pytanie - jak krótko, jednym wyrazem określić tę twarz. Jeśli znajdziesz odpowiedź, nauczysz się, że czasem można pokazać coś w tak prosty sposób, że głowa mała. Na pewno taki opis niczego nie wnosi, poza dodatkowymi zdaniami do przeczytania - tekst robi się nudny i przegadany.
Czuł przenikający chłód, ciągnący od kamiennej posadzki świątyni.
zakładam, że był w butach i klęczał na klęczniku - po prostu czułby chłod, ale ten by go nie przenikał, jako że nie ma bezpośredniego, cielesnego kontaktu z podłożem.
Nigdy jeszcze nie przyłożono mu do głowy wylotu lufy
a broń, tak? Bez sensu zdanie.
Ludzie uważają się za panów świata, a w sytuacjach krytycznych zachowują się jak najwięksi tchórze.
a co, wg autora, to ma mi powiedzieć? Narrator, nie dość że skacze sobie z postaci jak mu się widzi, to teraz jest dodatkowo wszystkowiedzący.
Klecha, łapiąc się za rozbity narząd
złapał się za nos - pisz, jak trzeba. Jeśli to konieczne, zmień zdanie poprzedzające.
Marek ponownie uniósł wzrok na mordercę, lecz tym razem jego oczy, choć wciąż przeszklone, nie wskazywały na strach, ale pełne były determinacji.
oczy wskazywały na strach? Pisarzu!
nastawił skrzywioną kość.
złamaną - skoro nastawia...

Kilka razy spotkałem się z tematem takim jak ten. Ksiądz, morderca, kościół i akcja pomiędzy. Tu akcji jest jak na lekarstwo, ale to akurat nie zarzut - zarzutem jest to, że tekst jest niemiłosiernie przegadany, źle zapisany narracyjnie (narrator to koszmar!), dialogi sztuczne, zaimków za dużo, pokrętne metafory (mało plastyczne). O ile całość, w sensie treść, jest ciekawa, to za sprawą zabitej - ale wykonanie jest fatalne pod każdym względem. Zakończenie jest nawet jeszcze gorsze. Brakuje ci pomysłu, gdzie umiejscowić opowiadającego (tu : narrator), na czym się skupić w przekazywaniu zdarzeń. Nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Dlaczego tak piękna kobieta
wstąpiła do zakonu? Czyżbyś
zakochała się w Chrystusie?
- Chrystus jest miłością mojego
życia, ale w zupełnie innym
znaczeniu, niż myślisz.
Michał wyczuł w jej głosie
zachwyt i aż go zemdliło.
Nie, nie, Michała zemdliło po przeczytaniu tego dialogu. Zwrócono już tu uwagę, że są kiepskie, ale to za mało. Są okrutnie beznadziejne. Czy autor pisząc nie widzi, że to jest słabe? Proponowałbym przeczytanie tekstu na głos przed publikacją. Zacznę może od języka, którym posługuje się morderca. Jest to język pretensjonalnego katechety ze wsi, który naczytał się Pascala, trochę Nidtzschego, katechety szpanujego swoją wiedzą w świetlicy dydaktyczno- środowiskowej Lipiany. I, napiszę szczerze, że styl jego wypowiedzi do paskudnej gęby zupełnie nie pasuje. Lepiej gdyby główny bohater po prostu milczał. W ogóle to "czyżbyś" na początku. Kto obecnie tak mówi? Historycy, kustosze w muzeach? Prawnuczka Sienkiewicza? Nie, oni mówią zupełnie normalnie. Poza tym, co to za spostrzeżenie - darze go miłością w zupełnie innym znaczeniu niż myślisz. Naprawdę bardzo głębokie, powiało dokonaniem Kolumba. Może autor chciał skompromitować kler i kulturę zakonną? Zakonnica idiotka, ksiądz z jakimś dwu biegunowym zaburzeniem, raz jest tchórzem, raz heroicznie łapie oprawcę za goleń. Goleń, nie lepiej napisać "za nogę"? Do tego cała masa kup w stylu "narząd węchu" czy "czerwona posoka". Nie chcę zniechęcać autora, ale czas doskonalenia warsztatu, żeby było znośnie, szacuje na jakieś 400 lat. Radzę więc prowadzić zdrowy tryb życia, dbać o dietę. Moja ocena 0.2 na 10.0 honorowa legitymacja Samoobrony.
Obrazek

7
Dziękuje za rady i krytykę. Szczególne dzięki dla Martiniusa. Skupiłeś się na wytykaniu błędów i wspomnianych radach, a nie tak jak polishbritpoper, któremu zależało chyba na kompletnym zjechaniu pracy i pokrótce mojej osoby. Takie przynajmniej miałem wrażenie. Ja rozumiem, że opowiadanie może się nie podobać i że jak wynika z ocen jest słabe, ale komentarze typu "nie chcę zniechęcać autora, ale czas doskonalenia warsztatu, żeby było znośnie, szacuje na jakieś 400 lat. Radzę więc prowadzić zdrowy tryb życia, dbać o dietę. Moja ocena 0.2 na 10.0 honorowa legitymacja Samoobrony" są według mnie nieco nie na miejscu. Powiem jeszcze, że to moje pierwsze opowiadanie więc nie dziwcie się jeśli chodzi o poziom. Będę dalej próbował, doskonalił warsztat, korzystał z rad. Jestem jak najbardziej otwarty na krytykę i jakoś mnie ona nie zraża (dlatego dzięki za nią) jednak posty takie jak ten polishbritpoper'a lekko wyprowadzają mnie z równowagi.

Jeszcze raz dzięki. Jeśli ktoś jeszcze będzie chciał wyrazić swoje zdanie na temat mojego tekstu to czekam. :)

8
Jeśli autor poczuł się urażony i nieusatysfakcjonowany poziomem merytorycznym mojej krytyki, a jest z gorzowa lub krakowa, mogę zaoferować autorowi swój czas i regularnie oceniać bardzo skrupulatnie teksty pana literata. Analizy, podpowiedzi, sugestie. Jestem do dyspozycji. Do autora nic nie mam, poza tym, że na razie bardzo słabo pisze. Moja krytyka różni się od krytyki użytkownika na m ponieważ skupia się na innych aspektach tekstu (on patrzył bardziej "technikalia", ja skupiłem się na wartość artyst. atrakcyjności, trochę na konstrukcji bohaterów i na języku).
Obrazek

9
Tak się składa, że jestem z Krakowa, więc z wielką chęcią skorzystam z propozycji i jeśli naskrobię coś nowego to liczę na kilka rad i podpowiedzi. Może faktycznie krytyka była słuszna. Prawdopodobnie jednak nie jestem do tego jej typu przyzwyczajony i może stąd moje nieusatysfakcjonowanie.

Sprawę uważam więc za rozwiązaną a z pomocy z chęcią skorzystam.

10
Okropnie przegadany ten tekst. Rozpisujesz się nad kwestiami, które dla czytelników są oczywiste, tym samym pokazujesz, że albo nie cenisz sobie inteligencji odbiorcy, albo uważasz, że sam nie potrafisz odpowiednio przekazać informacji:
OddThomas pisze:Kiedy zlustrował szybko twarz mężczyzny (młodą ale pokrytą bruzdami i naznaczoną szramami, skrzywionym nosem), z której dało się wyczytać tryb życia jaki prowadził, od razu odgadnął kim jest spowiadany.
Domyśliłabym się, gdybyś zostawił tylko pokrytą bruzdami twarz ze skrzywionym nosem.

Poza tym, zmiana narracji. Skaczesz między umysłami bohaterów i ogólną wiedzą, jak pchła po bezdomnym kocie. Dlatego ciężko się połapać co kto mówi. Męczące to, bo trzeba nie raz wracać do linijek wcześniejszych, żeby sobie to poukładać.
Jeśli chodzi o bohaterów, to nie są ani przekonywający, ani wyraziści. Po prostu są i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie drewniane i tak niesamowicie nienaturalne dialogi, że zamiast czuć grozę i dreszcze, człowiek wybucha śmiechem. Też liczyłam na coś więcej niż dosłowne 'bum' na koniec, zawiodłam się, bo rozpoczynasz filozoficzną wędrówkę złoczyńcy i kończysz ją w najgorszy z możliwych sposobów. Już bardziej pasowałoby tam strzelenie księdzu i zakonnicy między oczy, i przeżegnanie się przy wyjściu, maczając rękę w kropielnicy. Przynajmniej byłoby wyraźne, może wzburzające, ale jakieś.

Pisz dalej, pracuj nad naturalnością bohaterów, poczytaj o sposobach i rodzajach prowadzenia narracji.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

11
Wprawdzie weryfiki już ocenili, ale jeszcze dodam coś od siebie, co mi się rzuciło w oczy.
Kapłan odsunął zasłonę i spojrzał na zabójcę swoimi zmęczonymi, a zarazem przerażonymi oczyma.
Wydaje mi się, że przerażonemu człowiekowi tak adrenalina skacze, że zmęczenie idzie w niepamięć, przynajmniej na tą krótką chwilę.
Zerwał się z klęcznika, podbiegł do drzwiczek konfesjonału, po drodze wyciągając zza paska pistolet
Tak jakby od klęcznika do drzwiczek było bardzo daleko. No ale nie wiem, zdarzają się konfesjonały takie masywne, że trzeba wielkie koło zatoczyć żeby je obejść, ale to "po drodze" jest jakieś... nie takie.
Mężczyzna wydał z siebie stłumiony jęk i chwytając klechę za bujne, ciemnobrązowe włosy, postawił go na nogi i zadał cios w twarz, łamiąc mu nos, z którego trysnęła czerwona posoka. Klecha, łapiąc się za rozbity narząd węchu, wydał z siebie pełen paroksyzmu bólu wrzask
Klecha to negatywne określenie, a używa go obiektywny do tej pory narrator. Później wiele razy go używasz. No i sama scena dziwna - facet prędzej by kopnął księdza z kolanka, niż męczył się ze stawianiem na nogi. Z tym paroksyzmem trochę przesada, wystarczyłby "wrzask pełen bólu".
Płótno przesiąkało, lecz krwotok nie ustawał. Zakonnica, widząc bladą twarz Marka, wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć
Bladość chyba nie mogła wywołać paniki... Chodziło Ci zapewne o to, że spanikowała, bo krwotok nie ustępował, a koleś stał sobie obok i nie pomógł.
Michał spojrzał jeszcze raz na zakonnicę w czarnym habicie, przepasanym w pasie skórzanym sznurem
Przepasany w pasie. Można chyba to jakoś uprościć.
W ogóle zastanawiam się, co to za zakon. Dziwnie jakoś strój opisujesz.
miał nadzieję na zrozumienie wiary w Boga, jednocześnie kończąc z zabijaniem na zlecenie.
Jakoś nie wierzę, żeby zabicie siostry księdza było zlecone, a tym bardziej ten uprzedni gwałt. Hmm... Później piszesz, że wykonał zadanie - czyli wysadził kościół, a więc tak tylko przy okazji wpadł na krótką pogawędkę do księdza? A podobno przyszedł tam specjalnie w tym celu.
Wrzucił zapalnik do pobliskiego koryta rzeki
Koryta pobliskiej rzeki, jak już. Całe zakończenie nie tylko wygląda na "odwalone" na szybko z braku pomysłu, ale jest nielogiczne. Ta rzeka jest wymyślona tylko na potrzebę zapalnika. Wybuch nastąpił za szybko po odejściu gościa, ale do tego czasu był już nieprawdopodobnie daleko.
chwycił za telefon
Już prędzej wyjął, bo "chwycił" - tak jakby ktoś mu go podrzucił.
wszedł do czarnego BMW
Wsiadł.

Wg mnie najbardziej szwankuje logika. No to tyle ode mnie, pozdrawiam:)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”