Prolog
Czy ty wiesz, czym jest śmierć? Może to męka pośród tylu radosnych chwil życiowych…Czy też spełniona radość, że odchodzisz do lepszego świata? Możesz zadawać sobie wiele pytań na ten temat, ale… Musiałbyś przeżyć to na własnej, delikatnej skórze. Tym bardziej nigdy się tego nie dowiesz, dopóki nie dobrniesz do tego etapu sam.
[…]
Ja dotarłam. Właśnie od tego momentu wiodę żywot…
Ach, nie ważne. Przekonasz się sam.
Dn., 4. 05. 2009 r.
Rozdział I
Tego dnia moje życie przestało mieć sens. Byłam w dołku, którego nie możesz sobie wyobrazić. Tak! Moje życie zmieniło się o 360 stopni. Dlaczego? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się wtedy czułam. Mój beztroski żywot na tej ziemi zawalił się,
jak jedno pstryknięcie palcem. Na zawołanie! Serce mi się kraje, kiedy za każdym razem widzę tą scenę. Jak z prawdziwie wyreżyserowanego kryminału, czy też horroru… Zobaczenie tego w sali kinowej na dużym ekranie, byłoby mniej okropne,
niż spojrzenie na to z perspektywy realistyczności. Myślisz, że zwariowałam… Mylisz się. Przechodzę traumę, którą uznać można byłoby za depresję, nie do wyleczenia…
Padało wtedy jak z cebra. Duże i mocne krople uderzały o delikatne czubki głów. Deszcz razem z wiatrem ocierał się o twarz każdego z przechodniów, przypominając niczym pogodę jesienną. Wiedziałam, że dzień będzie smutny, czułam frustracje
i zdenerwowanie, każdego z nas.
Pogoda nie przypomniała tej samej z poprzedniego roku i tego samego dnia. Pamiętam, jaka była… Jaskrawe słoneczko przebijało się przez masywy chmur, dostarczając promienie pełne ciepła, ogrzewające nie jeden skrawek mojego policzka.
Czuło się zbliżające razem z przepięknym słońcem i cieplutkim wiatrem - lato. Mogłam cieszyć się z każdego centymetra zieleni, błękitu nieba i odbijającym się blasku chmur
na jeziorowej tafli. Przyciągające pagórki i góry w oddali, pozwalały na to, by na twarzy zagościł uśmiech. Jezioro było czyste i pełne niebieskiej poświaty. W tamtym roku było
na co popatrzeć, aby cieszyło się serce i dusza.
Pojechałam wtedy z tatą za miasto. Dawno nie spędzaliśmy ze sobą czasu.
Tato był często zabiegany, nie starczało mu chwil, aby choć troszeczkę porozmawiać
ze mną. A ja czułam taką potrzebę, bo to zawsze tata świetnie mnie rozumiał. Mogłam
mu opowiedzieć o wszystkim. No prawie o wszystkim! Ważne było to, że potrafiliśmy
ze sobą szczerze pomówić. Tak myślę, że tata był ze mną szczery do końca. Sprawiał faceta nie z tej ziemi. Uznawałam go za mojego księcia, kiedy byłam jeszcze miniaturowych rozmiarów. Często przebierał się za SUPERMANA, co sprawiało mi wielką frajdę. Dzięki niemu nauczyłam się kochać taniec. Był z zawodu tancerzem. Nauczał w pobliskiej szkole wielu technik tańca. Ja osobiście wyrosłam na tancerkę tatusia. Powtarzano mi, że kiedyś przejmę pałeczkę po ojcu. Tato był ze mnie bardzo dumny, co motywowało mnie
do dalszego działania. Jednak czasem był zbyt ambitny i ciekawy świata, co przełożyło
się na to, że rzadko bywał w domu.
Czwartego maja były moje urodziny, z tej okazji tato zaproponował mi wyjazd nad jezioro. Nie dyskutowaliśmy długo, spakowaliśmy się i pojechaliśmy. Tak się cieszyłam na ten wyjazd. Mama przyszykowała pyszne jedzonko, więc jak dojechaliśmy, zaczęliśmy się rozkładać i wcinać. Tato wtedy nic nie złowił. Padało nadal, my siedzieliśmy w byczym namiocie i nasłuchiwaliśmy przyrody.
Po czym nastał zmrok. Uparłam się, żeby zostać tutaj na noc. Mamie było
to obojętne, a tata ledwo się zgodził. Bardzo żałuję teraz, że nie postawił na swoim.
A wszystko mogłoby być dziś inaczej. Spałam wtedy, gdy natychmiastowo mama mnie obudziła. Twarz miała pełną przerażenia. Rękę przyłożyła do mych ust. Zrozumiałam
o co jej chodzi. Tata patrzył na mamę coś do niej mówiąc, ja tego jednak nie słyszałam. Warczenie zagłuszało głos taty. Spojrzałam tylko na jego usta, poruszały się
w spowolnieniu, wyraźnie je otwierał. Warkot nasilał się. Ojciec spojrzał na mnie, pogładził po policzku i pocałował w czoło, zostawiając palcem wskazującym znak krzyża. Tato
był bardzo wierzący, od dzieciństwa zostawiał na mym czole ten znak. Wierzyłam w boską moc tego znaku, zawsze ufałam tacie i to, w co wierzył było dla mnie świętością. Spojrzałam na niego, jego oczy się iskrzyły, ręce lekko drżały. Wziął jakiś długi patyk
i wyszedł z namiotu. Poczułam jak krople spływające z policzka mamy lecą na moją głowę. Płakała! Dzieje się coś złego, pomyślałam i spojrzałam na mamę. Uśmiechnęła się lekko, ale nie dało się nie wyczuć smutku, który od niej emanował. Nie widziałam, co się działo
na zewnątrz. Deszcz nadal walił o nasz namiot, a warkot ciągle się nasilał. Mama nie wytrzymała, wzięła zapalniczkę oraz parę swoich bluzek do rąk i wyszła z namiotu, pozostawiając mnie samą. A ja skuliłam się na środku namiotu... Zobaczyłam przez niego, że coś się zbliża. Prawdopodobnie księżyc odbijał cień postaci. To była zwierzyna. Miała długie kły, co było najlepiej widoczne. Bałam się, ale postanowiłam nie okazywać strachu. Czytałam gdzieś, że najlepiej wyczuwalny jest strach ofiary. Uspokoiłam się, wzięłam głęboki oddech i czekałam. Nie ruszyłam się nawet o centymetr, by nie szeleścić, czy też wydawać innych odgłosów. W mgnieniu oka zauważyłam przelatującą nad namiotem płonącą bluzkę mamy. Odstraszyło to napastnika skutecznie, uciekł. Widziałam tylko płonące rozmazy plam tu i tam.
Warkot ustał, deszcz przestał padać, lecz słyszałam bardzo dobrze płacz mamy. Ogarnęłam się i na czworakach wyszłam z namiotu. Postać taty leżała na trawie, a mama przycupnęła koło niego i płakała w niebo głosy, pochylając się nad nim i odchylając. Pobiegłam w ich stronę. Także pochyliłam się nad nim. Boże… Nie… Boże…
-Mamo, dzwoń po pogotowie – oznajmiłam jej krzycząc, jednak ona nie drgnęła. Spróbowałam krzyknąć jeszcze raz - Mamo, dzwoń po pogotowie.
Mama dopiero teraz zajarzyła, o co chodzi. Wstała i pobiegła do namiotu.
Boże… Powtarzałam ciągle tylko jedno słowo. Płakałam… Boże… Dotknęłam twarzy taty. Był zimny jak lud.
-Tato nie umieraj, błagam, nie umieraj! – krzyczałam.
Tato miał twarz we krwi, poszarpane ciuchy i miejscami wielkie rysy przedarte do kości. Prawie całe ciało we krwi. Pomyślałam, jąkając się w myślach. Przetarłam jego twarz dłońmi, by otworzył oczy i mógł oddychać. Dyszał i krztusił się krwią. Spojrzałam na niego, płacząc.
-Rafael zaraz przyjedzie pogotowie, proszę wytrzymaj, błagam cię – powiedziała mama, podchodząc do taty i łapiąc go za rękę.
Poszłam po wodę, ręka mi się trzęsła, kiedy próbowałam wlać wodę do kubka. Zdenerwowana rzuciłam go na ziemie i pobiegłam. Mama nachyliła tatę, aby mógł się napić. Połknął parę łyków, a ona znów położyła go wygodnie na trawie. Po czym pobiegła do samochodu przynosząc apteczkę i koce. Opatrzyła rany i razem otuliłyśmy go kocami. Nadal miał lodowate dłonie. Otworzył usta i wykrztusił.
-Kochanie, na koncie mamy jeszcze jakieś oszczędności, wszystkie dokumenty są tam gdzie zawsze – powiedział, po chwili dotknął dłonią mojego policzka. – Kochanie, córeczko moja, zawsze będę Cię kochał, rozumiesz… Nie płacz proszę – przetarł moje łzy.
-Tatusiu, nie poddawaj się, ja też Ciebie kocham…
-I będzie tak do końca – powiedzieliśmy razem.
Beczałam jeszcze bardziej, tato ledwo już oddychał. Nie chciałam dopuścić do siebie
tej myśli, bo to wszystko nie mogło być prawdziwe. Nie, nie mogło, prawda? Spojrzałam
na mamę. Ona desperacko dotykała dłonią swoją twarz, przecierając łzy, a potem znów płacząc. Nadal trzymała rękę taty. A on… Patrzył ciągle na nas, jakby chciał zapamiętać nasze twarze. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje i to wszystko przeze mnie.
To ja pozwoliłam, abyśmy tutaj zostali. Wszystkich naraziłam, a szczególnie tatusia. Mojego kochanego tatusia. Nigdy nie wiedziałam jak to jest, gdy ukochana osoba odchodzi. Ale to jest mój tata… Mój jedyny kochany tatuś. I Boże teraz mi go odbierasz. Czemuż sobie na to zasłużyłam… Kochałam go całym swoim sercem! Boże, mój Panie, zabierz mnie, wyrwij me serce, a zostaw jego przy życiu. Nie odbieraj mi go. Ścisnęłam rękę taty i położyłam lekko swoje ciało na jego ciele. Boże, mój Panie, weź mnie! Oszczędź go. Składam siebie w ofierze… Przyjmij ją przychylnie… Usłysz moje wołanie. Błagam usłysz.
-Tatusiu, kocham Cię. Bardzo Cię kocham – szepnęłam mu do ucha.
-Oby dwie Cię kochamy, pamiętaj o tym – rzekła mama.
Przytuliła mnie i tatę. Otrząsnęłam się i odpowiedziałam na jej słowa.
-Mamo, mówisz jakby tato już odchodził – zerknęłam na nią – ale tatusiu – wykrztusiłam przez łzy – ty nie odejdziesz prawda, nie odejdziesz – wypowiedziałam z naciskiem. –
No powiedz, że mnie nie zostawisz.
Mama przytuliła mnie od tyłu, lecz ja wciąż patrzyłam w oczy taty, one nigdy nie kłamały.
-Nie zostawię Cię kochanie, nigdy! Zawsze będę przy tobie – wyjąkał tato. –
Przy tobie także, kochanie – dotknął dłoni mamy.
Pokiwałam głową, bo dostrzegłam w jego oczach prawdę. Nie okłamał mnie.
Jednak ja wiedziałam wypowiadając te niczym przypominające zagubione dziecko w parku słowa, że to nie jest możliwe. Przecież te słowa nie miały żadnego sensu. Tylko, czemu
ja w nie, nie wierze! A powinnam! Bo to mój ojciec. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. To jak oddychanie bez tlenu… Istna śmierć!
Tato spojrzał na nas, sam uronił kilka łez, które spłynęły mu po policzkach, znikając na ciemnym kocu. Był blady i nadal lodowaty. Stracił bardzo dużo krwi.
A pogotowia jeszcze tutaj nie było. Bałam się, że nie dojadą na czas. Z każdą sekundą tato słabł. Wycieńczony i zmasakrowany powoli zamykał oczy. Ciągle coś do niego mówiłam, ale on wydawał się już tego nie słyszeć, jakby z mojego gardła nie wyłaniał się żaden głos. Kazałam mu nie zamykać oczu, ale on samoczynnie je zamykał. Kręciłam tylko głową, sama nie wiedząc, co się dzieje. W duchu modliłam się do Boga, ale tato już nie kontaktował. Stopniowo jego serce przestawało bić. Jego oczy po raz ostatni zalśniły dziwnym blaskiem, aby momentalnie zamknąć je, wypowiedzieć słowa „kocham was” i umrzeć w mych dłoniach. Nastąpiła chwila spojrzeń, po czym dotarła do mnie wiadomość, że mój tatuś umarł!
Serce chciało rozsadzić mi pierś, byłam na samym dnie rozpaczy, płacz targał moim ciałem. Nawet nie usłyszałam, kiedy pogotowie wreszcie dojechało. Pewien pan stanął koło mnie, ale ja ściskałam tatę, nie dając mężczyźnie oderwać mnie od niego. Mimo wszystko mój tatuś był już bezwładną lalką, która sama nie potrafiła się poruszać. Przytulałam go przez cały czas, tracąc panowanie nad sobą. Mama powtarzała do mnie jakieś słowa, lecz nie chciałam ich słyszeć. Ponieważ dla mnie najważniejszy był teraz tatuś. Poczułam pustkę w głowie wiedząc, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Obiecał mi,
że zostanie ze mną, że będziemy razem do końca życia. A teraz jego żywot już się skończył, a mój nie… I to ma być sprawiedliwość. Cholerna zniewaga naszych uczuć! Znienacka ktoś odebrał mi tatusia. Wszystko stało się tak nagle.
Nie wytrzymałam, więc kiedy zanoszono tatę do karetki, ja pobiegłam przed siebie w głąb lasu. Ciemność ogarnęła mnie bez reszty. Księżyc zasłoniły wielkie korony drzew. Ocierałam się o najdrobniejsze gęstwiny krzewów. Czułam, że gałęzie rozdzierają
mi bluzkę i spodnie. Usłyszałam jakiś dźwięk, jakkolwiekby go rozumieć, ja dostrzegłam
w nim tylko jedno, wycie wilków. Strach rozszerzył mi źrenice, po plecach przeszedł dreszcz. Kompletnie zapomniałam o tym, żeby zachować spokój. Niby, czemu miałabym
go pamiętać, kiedy to odeszła ode mnie najważniejsza mi osoba. Cóż to za pojęcie, ażeby
w takich chwilach o wszystkim pamiętać. Jednak moje ciało wydało mi rozkaz, aby biec
co sił w nogach. Tak, więc uczyniłam!
Po pewnym czasie biegu nic już nie czułam. Ciemność ogarnęła mnie bez reszty, pozostawiając tylko świadomość. Miałam takie pragnienie by wreszcie otworzyć oczy, ujrzeć światłość i usłyszeć, że to był tylko sen. Nadzieja już dawno mnie opuściła, lecz nie wolno mi było wątpić. Tak powtarzał mój tato, zawsze i wszędzie.
Rozdział II
Wydawało mi się, że minął już rok. Życie w ciemności jest bardzo dziwne. Zastanawiam się jak kret to wytrzymuje. Nie musi być mu łatwo, żywot w ziemi, dosłownie będąc ślepym. Teraz już wiem jak on się czuje! W końcu bym się przyzwyczaiła,
tak jak on musiał to zrobić. Ale czemu tak jest, nie rozumiem. Przecież nie jestem kretem,
czy też innym zwierzęciem tego rodzaju, tylko człowiekiem. Więc co się ze mną dzieje. Czyżbym tylko spała i śniła?! To możliwe, ale czemu tak długo. Ja chce się już obudzić. Teraz! Natychmiast! Wiara w to, że się obudzę nic nie dawała. Wszystko pozostawało takie, jakie było. Ciągle byłam w tym samym stanie.
Wkrótce potem poczułam gwałtowne osłabienie i jeden wielki ból. Działo się
ze mną coś bardzo złego. Ból z każdą sekundą nasilał się, jakby miał rozsadzić moje ciało na drobne kawałeczki. Niespodziewanie moja świadomość zanikała, ostatnią myślą było „kocham Cię tato”. I wszystko natychmiastowo się skończyło! Rozpłynęło się jak bańka mydlana.
[…]
Aż tu nagle nieoczekiwanie ujrzałam światłość, nie mogłam patrzeć, gdyż oślepiał mnie blask lampy. Jednak znów mogłam widzieć, normalnie myśleć i nie czuć tego okropnego bólu. Coś we mnie pękło, aby ponownie się narodzić.
Wreszcie ujrzałam miejsce, w którym się znajdowałam, ściany pokryte były białą farbą, nie będąc na nich nic szczególnego. Dostrzegłam z dala wiszący nad drzwiami znak krzyża. W myślach szczęśliwa, wypowiedziałam te słowa: „Dziękuję Ci Boże”. Opuściłam wzrok, widząc przed sobą siedzącą babcię. Przestraszona jej widokiem, jednak ucieszyłam się i chciałam gwałtownie się podnieść, aby ją uściskać. Zrobiłam to zbyt gwałtownie, czując wielki ból w klatce piersiowej. Na mej twarzy na pewno pojawiło
się wykrzywienie. Babcia wyciągnęła ku mnie ręce i pomogła mi położyć się znów wygodnie na łóżku. Lekko się do mnie przytuliła, po chwili siadając i swoją dłonią trzymała moją. Uśmiechnęła się, pokazując swoje niestałe uzębienie.
W mgnieniu oka w sali pojawił się lekarz. Na plakietce miał napisane George Hamilton. Podszedł do mnie, zbadał i odrzekł.
-Miałaś wielkie szczęście, Lailo. O mało, nie dotarłaś do końcowego etapu.
Zaśmiał się, ale dla mnie nie było to zabawne. Chciałam być uprzejma, więc kąciki moich ust uniosły się. Pan George dodał po minucie.
-Będziesz musiała zostać tutaj jeszcze parę dni, musimy zrobić dodatkowe badania…
Drzwi ledwo się uchyliły, a przez nie przecisnął się pewien mężczyzna przy kości. Miał okrągłą twarz, duży brzuch i był wyjątkowo niski. Wyglądał trochę jak kulka śnieżna, w porównaniu do jego kolegi, pana Hamiltona. Za nim weszła średniego wzrostu, ładna kobieta. To była moja mama. Podeszła do mnie i cała we łzach, z lekkim uśmiechem na twarzy, przytuliła mnie mocno, aż jęknęłam z bólu. Wzdrygnęła się, puściła mnie i swoją gładką dłonią dotknęła mego policzka. Jednak ja wpatrzona w drzwi, wyczekiwałam swojego tatusia. Lecz nikt się nie pojawiał. Mama zauważyła, że nie patrzę na nią, lecz
w inną stronę. Po chwili wypowiedziałam.
-Mamo, gdzie jest tatuś? Czemu nie przychodzi do mnie? – spanikowałam. – Mamo!
Mama posmutniała, łza spłynęła z jej policzka, pozostawiając ślad pod oczami, poprzez rozmazany tusz.
-Mamo, co się dzieje? – spytałam ponownie.
Pan George spojrzał na mamę, a następnie przeniósł wzrok na mnie. Przyglądałam się mu, ale na jego twarzy nie pojawił się uśmiech. Zastanawiające było wciąż to, że mój sen mógłby być realistycznością.
-Nic nie pamiętasz? Pan Rafael od dwóch tygodni nie żyje – powiedział pan George.
-Przepraszam bardzo, ale co mam pamiętać? – wykrzyknęłam do niego niegrzecznie. – Co prawda śniło mi się, że tata odszedł, ale nie stało się to w rzeczywistości – krzyczałam. –Co pan rzesz mówi? Czemu pan kłamie?! Mamo no powiedz jemu, że to nie prawda – powiedziałam jakby był moim kumplem, ale nie zważałam na to.
Mężczyzna, który stał z boku, zerkał na mnie podejrzliwie. Ja przerażona mówiłam dalej, patrząc teraz już tylko na mamę.
-No mamo, powiedz im, że tata żyje!
-Córeczko, kochanie moje – wyjąkała mama – przez całe dwa tygodnie byłaś w śpiączce, spadłaś z klifu i strasznie się poturbowałaś. A tato… Tatuś chroniąc nas przed złem – mówiła spokojnie – poświęcił życie za nas.
Nastąpiła zupełnie napięta cisza. Zdenerwowana i pełna gniewu odrzekłam.
-Zostawcie mnie samą. Chce zostać sama, rozumiecie? Proszę wyjść – krzyczałam tak,
że gardło mnie rozbolało.
Patrzono na mnie ze zdziwieniem i smutkiem. Byłam zdenerwowana, a moje serce zabiło bardzo mocno. Obróciłam się na lewy bok i płacząc, czekałam, aż wszyscy opuszczą pomieszczenie. Kiedy usłyszałam ostatni dźwięk zamykanych drzwi, pozwoliłam, aby łzy spłynęły swobodnie. Zastanawiające były słowa mamy : „Spadłaś z klifu”. Czyżby nie …? Nie, nie możliwe! Pół godziny później zasnęłam, zostawiając poduszkę mokrą od łez.
Po dwóch tygodniach rekonwalescencji wyszłam ze szpitala. Przez cały czas pracowałam z psychologiem, wydawało mi się, że te lekcje mi trochę pomagają. Miałam coraz mniej wizyjnych koszmarów, lecz za każdym razem przedstawiały one zupełnie inną wersję śmierci ojca. Najistotniejszą rzeczą było to, iż zamiast zwierzyny widziałam postać. Była ona nie do opisania. Jakby mgła przesłaniała mi jej widok. Postać z każdym snem była bardziej widoczna, ale to za mało by coś dostrzec. Nie powiadomiłam o tym psychologa. On nie zrozumiałby tego. Ciągle wmawiał mi, że mam depresję, ale przeczuwałam,
że za tym kryje się coś zupełnie innego. Gdy uznasz, że mam depresję, dasz mi tabletki tak? Psycholog oznajmił mi, że tak powinnam zrobić. Mamie kazał pilnować moich dawek, gdyż zażywanie zbyt dużej ilości leków w dużych ilościach na raz, może zakończyć się śmiercią.
Do połowy czerwca miałam indywidualne nauczanie. Nie potrafiłam pojawić
się w szkole po tym wszystkim. Domyślałam się, że ludzie nie zrozumieliby mojego położenia oraz stanu. Stałam nad przepaścią, nie mogąc nic zrobić. Ciągle byłam zdenerwowana, nic mi się nie chciało. Miałam dość ludzi. Kłóciłam się z każdym, kto tylko dał mi pretekst. Łamałam wszelkie zasady. Wracałam do domu o najdziwniejszych porach (o ile w ogóle wracałam). Zaczęłam włóczyć się z byle kim, ciągle zmieniałam zainteresowania. Ubierałam się wyłącznie na czarno, tylko w rogu szafy pozostały moje niebieskie buty, które dostałam od taty. Kolejna pamiątka po ojcu! Tato z kolejnych podróży przywoził mi coraz to inne pamiątki. Miałam szafę wypełnioną przywiezionymi przedmiotami. Paryż – Wieża Eiffla, Londyn - Tower Bridge, Egipt - Piramida Cheopsa, i tak dalej. Przedmioty przedstawiały odrębne historie z wycieczek taty. Cieszyłam się dostając je. Aż do teraz.
Kiedy nastąpił lipiec wyjechałam na warsztaty taneczne, gdyż jeszcze przed śmiercią, tato mi je zafundował. Domyślasz się, że pojechałam na zajęcia dla mojego ojca. Wierzyłam, że widzi moje poczynania i jest ze mnie dumny.
Warsztaty dużo mnie nauczyły. Moim ulubionym tańcem stał się hip - hop.
To mocny taniec, dzięki któremu mogłam się oderwać od rzeczywistości, przestać myśleć
o tym, co się stało i cieszyć się tym, co sprawia mi przyjemność. Najgorsze były noce.
Nie mogłam spać, a jeśli w końcu zasnęłam, znów miałam koszmary. Postanowiłam oderwać się od tego. Chodziłam na salę taneczną i sama wykonywałam układy, aż do perfekcji. Wreszcie na ostatniej lekcji otrzymałam dyplom najlepszego uczestnika obozu. Chłopak, który był moim partnerem w tańcach towarzyskich, przyznał mi, że wiedział
o moich nocnych schadzkach. Nie opowiedziałam mu o swojej historii. Wytłumaczyłam
się tylko, że chciałam potrenować. Uwierzył. Zakończyliśmy tą rozmowę, on nie pytał,
a ja zostawiłam ten temat.
Wróciłam do miasta na początku sierpnia. Postanowiłam wykorzystać wolny czas, więc zastąpiłam tatę w jego szkole tańca. Dzieci, które chodziły na warsztaty za życia taty, później nie miały instruktora. Zaproponowałam, że tymczasowo ja ich pouczę.
Pod koniec sierpnia znalazł się przemiły mężczyzna – tancerz – który zgodził się uczyć
w naszym mieście. Mama oznajmiła mi, że wyjeżdżamy z miasta. Przenosimy się do domu obok cioci. Uważałam, że nic to nie zmieni. Wciąż będę tą samą dziewczyną – pełną smutku i żałości.
Parę dni później spakowane, wyruszyłyśmy w drogę. Mama wynajęła dom
dla pewnego małżeństwa z małym dzieckiem. Kiedy zobaczyłam ich razem, szczęśliwych, popłakałam się, siedząc już w samochodzie. Mama milczała. Domyślam się, że także jej było przykro i ze smutkiem opuszczała swój ukochany dom. Rodzice zawsze opowiadali
jak to razem budowali ten dom. Ile wysiłku i pracy włożyli w nasze gniazdko. A teraz… hmm… tata opuścił nas, a my opuszczamy dom. Wszystko było i jest takie skomplikowane! Ach, życie jest bardzo trudne!
Dotarłyśmy do tego miasta po półtorej godziny. Czułam jakby moje serce przekuła strzała. Opuściłam swoje miejsce, jedyne, w którym czułam się bezpieczna, szczęśliwa i kochana. Nie wyobrażam sobie jak będzie wyglądać moje życie, po tej zmianie. Poprawka… po tych wielu przemianach. Chyba wszystko ulegnie przeobrażeniu. Sądzę, że nie prędko przyzwyczaję się do tego miejsca. Ale muszę, dla mamy! Ona martwi
się moim stanem. Jest świadoma, że za bardzo kochałam tatę, by móc się z nim rozstać.
Lecz postaram się przezwyciężyć słabości dla niej. Raptownie ona mi pozostała. Czuję,
że kocha mnie z całych sił i ze względu na mnie wyprowadziłyśmy się z domu.
Aktualnie będziemy spędzać ze sobą mniej czasu. Przez pewien czas mama będzie zatrudniona w dwóch pracach. Musi spłacić kredyt za kupno mieszkania i za nowe meble. Sporo tego wyszło. Dlatego muszę udawać, że wszystko jest dobrze. Przynajmniej powinnam do tego dążyć.
Wysiadłyśmy z samochodu. Żadna z nas nie odezwała się ani na chwilę. Przemilczałyśmy to, co się dzieje. Stanęłyśmy przed budynkiem wolnostojącym
i przyjrzałyśmy się mu. Zupełnie inny niż mój pierwszy, stwierdziłam wzdychając.
Biały i taki jakiś… hmm… zwykły?! Nie mogłam znaleźć odpowiedniego określenia.
Wyciągnęłyśmy z bagażnika swoje bagaże i jak te zwierzątka – leniwce – weszłyśmy do domu. W środku było pusto. A czego się spodziewałaś? Odezwał się głos
w mojej głowie. W sumie miał rację. Cztery puste ściany, w których trzeba zacząć od nowa!
Mama poprosiła swoich dwóch kolegów z byłej pracy, aby pomogli nam w noszeniu
i ustawianiu mebli oraz malowaniu ścian. Cztery dni później wszystko było już gotowe.
Po pustych ścianach pozostały skrawki niezastawione meblami. Mama w rogu salonu postawiła kwiatka, którego dostała od taty na siedemnastą rocznicę ślubu. Każdego roku kwitnie i przekwita, ale piękny jest z niego okaz. Nie chciała się go pozbyć. Pozwoliła sobie na postawienie go tam, aby przypomniał jej o tych dobrych chwilach.
Rozdział III
Pierwszego września zwlokłam się z łóżka, ospała i ociężała. Prawie całą noc myślałam nad swoim życiem i dlatego się nie wyspałam. Normalne! Przysnęłam gdzieś
nad ranem, kiedy mama wyjeżdżała do pracy. Była to gdzieś godzina czwarta lub piąta. Podeszłam do szafy i otwarłam ją. Zerknęłam na ciuchy, po czym usłyszałam jakiś dziwny dźwięk dochodzący z dołu. Był tak odrażająco – przerażający, że ręce natychmiastowo przysłoniły uszy. Po chwili dźwięk ustał, otworzyłam drzwi i dotarły do mnie słowa:
-Dziewczyno, wstawiaj!
-Już idę – odpowiedziałam.
Głos należał do mojej ciotki Eleince. Urodziła się, jako pierwsza w rodzeństwie taty. Pozostał jeszcze najmłodszy brat Aron, który pojawiał się w naszym domu raz na rok. Już teraz nie naszym, westchnęłam. Ale wracając do ciotki – nigdy mnie nie lubiła – muszę stwierdzić, że z wzajemnością. Odmówiła nawet bycia moją matką chrzęstną, gdyż… Perfidna…! Gdyby to mama usłyszała, pouczyłabym mnie, że nie wolno wyrażać się tak
o swoich ciotkach. Wielka mi ciotka! Yhhh…
W sumie nie znam powodu, dla którego ciocia Eleince rezygnowała z bycia moją chrzestną. Nikt mi o tym nie opowiedział. W każdym bądź razie, ciekawa byłam
co się za tym kryje.
Założyłam sobie białą koszulę z kołnierzykiem i czarne jeansy, które stały
się moim standardem, a ponadto wyszczuplają delikatnie moje nogi, które są grube
jak bycze parówki. Może to złe określenie, ale naprawdę przytyłam. Nawet nie wiem, w którym momencie to się stało. Jestem wściekła! Ponadto, nie wyobrażam sobie jak na moim ciele leżałaby żółta bluzka. Dawno nie widziałam tej barwy w swoim ubiorze.
Parę minut później zeszłam na dół. Ujrzałam nachmurzoną twarz ciotki Eleince
i jej różowy fartuch. Pichciła coś na patelni. Kiedy się odwróciła z wystrzeżonymi oczami
i z nostalgią w głosie, nawet nie miałam zamiaru uśmiechnąć się do niej. Bo, po co?
-Dłużej nie mogłaś się ubierać, co? – słowa ciotki zabrzmiały jakby wypowiedział je goryl prosto do mego ucha.
Ładny początek dnia, pomyślałam. Świetnie! Gdy nie patrzyła, mimiką twarzy pokazałam wykrzywienie i gniew. Poza tym nie miałam zamiaru odpowiadać. Ciotka zrzuciła mi
z patelni na talerz duży, trochę zwęglony naleśnik. Wzięłam w prawą dłoń nóż, w lewą widelec i zaczęłam kroić kawałki naleśnika. Przełknęłam jeden kawałek, uchyliłam usta
i wykrztusiłam:
-Ciociu – powiedziałam to słowo, żeby ją zdenerwować – czy mogłabyś mi wytłumaczyć, czemuż to nie chciałaś być moją matką chrzestną?
Na jej twarzy pojawił się gniew i rozdrażnienie. Przegrzała się do czerwoności. Uśmiechnęłam się kpiarsko. Zjadłam jeszcze z trzy kawałki naleśnika, popiłam herbatą, wzięłam plecak i tyle mnie widziała.
Do szkoły poszłam pieszo. Mój autobus zapewne już odjechał, ciotka uświadomiła mi dokładnie o moim spóźnieniu. Eleince potrafiła człowiekowi uprzykrzyć życie. Szczerze?! Nigdy nie widziałam jej uśmiechniętej. No dobra, z raz czy dwa, kiedy to byłam mała i ukrywałam się przednią, gdyż przypominała raczej babyjagę niż zwykłą, milutką siostrę tatusia. Tato był jej bratem, więc i ja musiałam ją szanować, oczywiście będąc mała. Lecz teraz to się zmieni. Nie będę kładła się jej do stóp. Niech uważa, bo wyzwolona Laila nadchodzi.
Gdy weszłam do szkoły w szatni i na korytarzu nikogo nie zastałam. Czyżbym była pierwsza? Zerknęłam na zegarek. Za pięć minut ósma. Czyli nie mogłam się spóźnić. Szłam lekko. Wnet usłyszałam czyjś potężny głos. Poszłam w jego stronę. Stanęłam jak wryta, kiedy dostrzegłam stojących uczniów i wypowiadającą się panią dyrektor. Wbiegłam na stołówkę, już na samym początku stając się pośmiewiskiem! Dziesięć minut? Dziesięć minut! Uświadomiłam sobie, że tyle trwał już apel. Schowałam się za uczniami, aby nikt nie spoglądał na nową twarz. Pani dyrektor zamilkła na moment, żeby ponownie kontynuować wypowiedź. Usłyszałam śmiechy po kontach i szepty pomiędzy. No ładnie! Jestem mistrzynią mocnych wejść! Na korytarzu i na lekcjach przypadło mi siedzieć samemu. Może to i lepiej. Tylko raz na pechowej biologii, musiałam siedzieć z facetem o zaburzonym umyśle. Mając gumę w buzi, zaciskał ją w zębach i rozciągał jak tylko mógł najdłużej. Co za psychol! Nawet ja nie zwariowałam do tego stopnia. Chowałam głowę w ramiona, lecz połowa klasy najzwyklej się śmiała. Gorzej być nie może!
A jednak! Poza tym, że nie mogłam znaleźć klasy, w której miałam fizykę, wpadłam na chłopaka (po prostu go nie zauważyłam). Dobrą stroną było to, że się nie czepiał, jak inni. Wreszcie znalazłam tę klasę. Później miałam obiad. Dziwne, że stołówka prosperuje trzy dni po rozpoczęciu. Zresztą, co mnie to obchodzi, ważne, że podają obiady. Przy okazji przytrafiła mi się miła niespodzianka. Jakimś cudem na mojej tacy obiadowej pojawił się żółty kwiat. Zerknęłam na resztę obiadowych tac sąsiadów, ale nikt owego kwiatu nie posiadał. Czułam się zaszczycona. Chryzantema leżała na mojej tacy, żółta i urokliwa. Osoba, która podrzuciła mi tego kwiatuszka, musiała czytać w moich myślach. Nie inaczej! Chryzantema żółta jak słońce, jak ta bluzka, którą pocięłam po śmierci taty. Westchnęłam ciężko, gdyż moje myśli pojawiły się znów w obrębie jednego tematu. Zasmucona, usiadłam samotnie w ławce i rozejrzałam się dookoła. Wcinałam sałatkę ,,jednym zębem’’. Podniósł mnie na duchu fakt, że nie tylko ja siedziałam sama. Chłopak w niebieskiej bluzie, siedzący do mnie plecami zajmował pustą ławkę.
Odłożyłam tacę i powlekłam się do szatni. Wzięłam moją czarną jak noc kurtkę, zarzuciłam na plecy, biorąc w dłoń żółtą chryzantemę, wyszłam ze szkoły.
Przez dwa tygodnie nic mi się nie przytrafiło, poza paroma gafami, które stały się moim standardem. Wszyscy chyba przyzwyczaili się do chodzącego pośmiewiska. Na taki fakt przynajmniej wyglądało. Mało osób zawracało sobie głowę, kiedy przechodziłam obok. Nie byłam piękna, nie byłam znana, nie interesowałam ich. Stwierdzam to samo. Nie miałam okazji z nikim nawiązać jakiegoś bliższego kontaktu, a oni nie garnęli się do tego, aby poznać lepiej Lailę Smallhood. Czułam się z tym wyjątkowo dobrze, nie zawracałam sobie głowy szukaniem nowych przyjaciółek. Wciąż pozostawała mi moja jedyna z przed przeprowadzki.
Lecz dzień, w którym niepotrzebnie wróciłam do domu, został w mojej pamięci najdotkliwiej zapamiętany odkąd pojawiłam się w tym mieście. Niby w szkole nic szczególnego się nie działo. Wracałam do domu bez pośpiechu. Ciotka gotowała w domu, więc wolałam nie pojawiać się zbyt wcześnie. Kiedy weszłam na podwórko, usłyszałam jakieś krzyki. Pobiegłam do okna, aby dostrzec kto tak krzyczy. Już w połowie drogi domyśliłam się, że to głos ciotki Eleince. Wstydziłaby się tak krzyczeć, pomyślałam. Dostrzegłam także w pokoju moją mamę i córkę ciotki Eleince, Chanel. Mama stała zdenerwowana i pełna gniewu. Chanel jak wielka dama, siedziała w fotelu, zakładając nogę na nogę, a ciotka patrzyła wrogo w stronę mamy, łażąc to w lewą, to w prawą stronę.
-Uspokój się Eleince – odezwała się mama, gdy ja ukucnęłam pod oknem.
-Mam się uspokoić – krzyknęła ciotka, ona często miała takie wybuchy złości. – Nie mów mi, co mam robić! Nie masz prawa mi rozkazywać! Przeprowadziłaś się tutaj razem ze swoją córeczką…
-To także córka Rafaela, Eleince – przerwała jej mama.
-To dziewczyna z krwi i kości twojego pokroju…
-Jak śmiesz tak mówić – wykrztusiła mama przez łzy. – Ona już na zawsze pozostanie moją córką i twojego brata! Nie zapominaj, że byliśmy małżeństwem…
-Wielkie mi małżeństwo – zadrwiła Eleince. – Cholera! Cała ta wasza wyprawa była chybiona. Myślałaś, że będziesz odbierać same kondolencje. Ale ja ci uświadomię, co to znaczy kogoś stracić. Teraz wszystko odziedziczycie. A gdyby nie ta głupia Laila nic, by się nie wydarzyło…
-Wujek by żył – dodała Chanel opryskliwie.
Do oczu napłynęły mi łzy, serce przekuła strzała zatruwając tą znikomą część, gdzie pozostawało szczęście. Przeczołgałam się po oknem zdesperowana. Ciotka nie mogła tego powiedzieć. A jednak słyszałam to i ja, i ty! Będąc już z dala od pola widzenia ciotki i mamy, podniosłam się i uciekłam.
Pobiegłam przed siebie ile sił w nogach. Ciężki plecak spowalniał moje ruchy. Płakałam w niebo głosy, ale nie przejmowałam się tym. Miałam prawo czuć się źle. Zostałam skazana!
Chodnik zakończył się w połowie drogi, ale biegłam dalej. Nie wiedziałam gdzie teraz jestem, nawet mnie to nie obchodziło. Do uszu dochodził dziwny dźwięk.
Czyżby szum morza?! Tak! Po chwili zorientowałam się, że biegnę po kładce. W dole rozciągał się ciemny blask wody. Moje nogi nadal biegły, pociągając za sobą ciało.
Aż tu trach! Przywaliłam głową w coś twardego. Odbiłam się od tego i osunęłam się
na ziemie jak deska. Widziałam tylko ciemność.
Kiedy moje oczy znów się uchyliły, ujrzałam nad swoją twarzą, oblicze kogoś innego. Nieznanej mi do tej pory. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, nie wiedząc dlaczego… Poczułam, że z buzi spływają mi krople wody albo krople łez. Pewnie jedno
i drugie. Przetarłam oczy dłońmi, dotknęłam czoła. Było rozgrzane. Osoba, która przypatrywała mi się już od dłuższego czasy, usiadła obok mnie i wyciągnęła dłoń. Odruchowo złapałam ją, podciągałam się, po czym usiadłam. Zakręciło mi się w głowie
i znów o mało nie trafiłabym na tą samą pozycję, gdyby nie osoba, która podtrzymała mnie swoimi ramionami. Wpadłam w objęcia postaci, która mnie ocuciła. Przypomniałam sobie już wszystko z dzisiejszego dnia. Myśli przywróciły mi się do tych słów, które wypowiedziała ciotka „gdyby nie ta głupia Laila nic, by się nie wydarzyło” – słowa troiły
mi się w głowie, ciągle powtarzane. Z piersi wyrwał mi się gwałtowny szloch. Łzy zaczęły spływać mi po policzku, na kurtkę człowieka, który podtrzymywał mnie. Starał się mnie uspokoić, pogłaskał po włosach. Jak kiedyś, gdy tato trzymał mnie w swoich ramionach. Jeszcze bardziej wybuchłam płaczem.
W końcu „zabrakło mi łez”. Oprzytomniałam! Byłam w objęciach obcego mężczyzny. Natychmiast wyrwałam się, gdyż nie stawiał oporu. Wstałam. Cofnęłam się parę kroków. Przyjrzałam się jego posturze, siedzącej na kładce i uciekłam.
Gwiazdy pojawiły się już na niebie. Było dość późno. Nagle na plecach poczułam nadmierny bagaż. Aha! Plecak. Ściągnęłam go, z bocznej kieszeni wyciągnęłam telefon. Nie wiedziałam, co robię, nie kontrolowałam się – swojego umysłu, swojego ciała. Na wyświetlaczu pojawiła się godzina 21.07. Odnalazłam numer Tomiego i nacisnęłam „połącz”. Po pierwszym sygnale, odebrał.
-Słucham! Laila? – spytał, jakby potwierdzając się w tym fakcie.
-Tak – odparłam cicho.
-Coś się stało?
-Mógłbyś po mnie przyjechać? – zapytałam prosto z mostu.
-Jasne – odpowiedział pochopnie. – Oczywiście – potwierdził. – Będę za godzinę, dobrze? Postaram się jak najszybciej.
-Będę czekać. Dziękuję.
-Przestań.
Rozłączyłam się. Usiadłam na piasku, przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, oplotłam rękoma, opierając głowę na kolana. Nie chciałam wracać do domu. Zmierzenie się z ciotką i tym co o mnie myślała, było bolesne. Zastanawiałam się czy nie miała racji…
Godzina minęła mi szybko. Wstałam i poszłam do domu. Wpatrywałam się
co chwila w gwiazdy. Dostrzegłam, że każda jest inna, każda wyjątkowa i niezwykła. Gdybym chciała to rozwinąć, spędziłabym tutaj wiele godzin. Jako myśl zwykłego człowieka, jest to dla mnie cudowne i niepowtarzalne. Wówczas, gdy przestąpiłam próg chodnika, zaczęłam biec.
Z daleka zauważyłam samochód przed naszym domem. Zatrzymałam się na moment przed drzwiami i zastanawiałam się co mogę powiedzieć mamie, nie wiadomo co Tomi powiedział. Otworzyłam drzwi, na korytarzu stała mama z Tomim. Podeszłam do nich. Mama spojrzała na mnie, lekko się uśmiechała, wciąż pamiętała to, co dziś się stało.
Na pewno! Ja także nie mogłam zapomnieć. Tomi odwrócił się, uśmiechając szeroko
i przytulił mnie mocno. Znowu mężczyzna, pomyślałam. Gdy Tomi mnie przytulał, mama odezwała się.
-Tomi przyjechał po ciebie. Nie powiedziałaś mi, że chcesz jechać! – wypowiedziała
te słowa z goryczą.
-Ale ja również nie wiedziałam.
Czułam, że ledwie uwierzyła w moje słowa. Sama na miejscu mamy zastanawiałabym się, czemu Tomi przyjechał po mnie. Wymusiłam uśmiech na mej twarzy, mama odwzajemniła go, pytając.
-Chcesz jechać?
-Jasne – powiedziałam niby zadowalająco.
-Lisa, zaopiekuję się nią, zaufaj mi – odezwał się Tomi, odwracając się do mamy.
Uśmiechnęłam się lekko. Biegnąc do góry, wpadłam od razu do łazienki. Spojrzałam
w lustro. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Oczy podkrążone, czerwone i ślady po spływających łzach. Masakra! Prawdziwy upiór. Dziwne, że mama nic mi nie wypomniała. Przemyłam twarz i nałożyłam korektor pod oczy. Teraz wyglądałam choć trochę normalniej. Spakowałam parę bluzek, dwie pary spodni i resztę drobiazgów. Związałam włosy w kucyk i zeszłam ze schodów. Tomi czekał na mnie w salonie, popijając herbatę. Gdy mnie zauważył dopił ją
i wstał. Wyszedł mi naprzeciw. Ucałował mamę, wziął moją torbę i wyszedł. Założyłam buty. Zamierzałam założyć kurtkę, kiedy to mama przytuliła mnie i szepnęła.
-Dobrze się czujesz, kochanie?
Pocałowałam mamę w policzek, uściskałam ją mocno. Założyłam kurtkę i wyszłam z domu. Mama stanęła w progu, pomachała mi zatroskana. Wsiadłam od strony pasażera. Instruktor tańca – Tomi odpalił silnik i zjechał z podjazdu. Odjeżdżając, pomachałam jej
i zniknęliśmy z pola widzenia.
Tomi nie odezwał się, milczał. Nacisnął przycisk „ Power ”, z głośników poleciała cicha muzyka. Oczy zaczęły mi się kleić, usypiałam powoli.
Obudziłam się raptownie! Natychmiast usiadłam na łóżku. Oddychałam ciężko. Musiało mi się coś przyśnić, pomyślałam. Rozejrzałam się po pokoju. Sekundę potem dotarło do mnie, że znajduję się w nieznajomym pomieszczeniu. Gdzie ja jestem?, zastanawiałam się. Zerknęłam na elektroniczny zegarek, znajdujący się na szafce nocnej. Widniała godzina 3:59. Po chwili trójka przeskoczyła w czwórkę, a pięćdziesiąt dziewięć w dwa zera. Odkryłam się, po czym usiadłam na krawędzi łóżka. Miałam na sobie ciuchy z wczorajszego dnia. Jasne, niebieskie jeansy z cekinami po zewnętrznej stronie, biała bluzka z długimi rękawami. Wstałam, podchodząc do okna i spojrzałam na poruszające się na wietrze gałęzie drzew. Zapaliłam lampę stojącą nie daleko okna. Odwróciłam się
i naprzeciw siebie ujrzałam drzwi do łazienki. Obok nich leżała jakaś torba. Podbiegłam do niej i rozsunęłam zamek. W środku były moje ciuchy! Powoli wszystko mi się przypominało. Czułam się jakbym wypiła za dużo. Tyle, że ja nie pije! Weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak zawsze po spaniu – roztrzepana. Przeczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Otwarłam drzwi pokoju i doszłam do barierki. Hol był przepiękny. Dostrzegłam na suficie, piękne, wyrzeźbienia w skale. Cudowne! Uniosłam lekko kąciki ust. Przez cały korytarz rozciągała się barierka, ku prawej stronie kończyła się schodami na dół. Za mną ściana i kilka drzwi, kończących się ku lewej stronie połączeniem z barierką. Drzwi, z których wyszłam były trzecie od prawej strony. Ściany pokryte były beżem lub jaśniejszym odcieniem żółcieni. Barierka pokryta czarną farbą, świetnie wytworzona. Przed siebie olbrzymie okna. Zaparło mi dech w piersiach. Spojrzałam w dół. Wzrok przykuła osoba leżąca na kanapie. Zbiegłam ze schodów prosto do niej. Przykucłam, uśmiechając się lekko. Ulżyło mi, spoglądając na mężczyznę, który leżał sobie spokojnie. Tomi. Jego włosy, które jeszcze niedawno „stały”, że tak powiem, pod naporem poduszki, oklapły. Chyba nawet się nie przebierał. Zdjął tylko koszulę. Jego klatka piersiowa była świetnie wyrzeźbiona. Okryłam go kocem i pocałowałam w czoło. Był naprawdę kochany odstąpiając mi łóżko. Wstałam. Znów zaparło mi dech w piersiach. Salon wyglądał bajecznie. Zabrakłoby mi słów, gdybym chciała opisać każdy jego centymetr. Uwierz mi chciałbyś tu być. Kominek zachwycił mnie. Ogień opalał jeszcze drewno. Przysunęłam fotel do kominka i usiadłam. Wsłuchiwałam się w szum wiatru, pękające drewno i równomierny oddech Tomiego. Przysunęłam nogi do piersi, oparłam brodę o kolana i myślałam o tym, co się wczoraj wydarzyło.