Przyłóż mię jako pieczęć na serce swoje,
jako sygnet do ramienia swego!
Albowiem miłość mocna jest jako śmierć,
twarda jak grób zawistna miłość;
węgle jej jako węgle ogniste
i jako płomień gwałtowny
Pieśń Salomonowa 8,6
Cheyenne w stanie Wyoming, USA, rok 1992
Ellinor z niemałą satysfakcją przechadzała się wolnym krokiem wokół płonącego ogniska i czujnie obserwowała wyczekujące twarze mieszkańców. Niezmiernie ją cieszyło, że tyle osób zgodziło się przybyć na peryferie miasta – im większa widownia, tym lepiej. Może w końcu uda jej się przekonać ludzi, że magia naprawdę istnieje i nie jest narzędziem diabła. Nawet jeśli uwierzą jej tylko nieliczni, to i tak będzie to spory sukces.
Pomarańczowe języki ognia wzbijały się z głuchym sykiem tak wysoko, jakby chciały dotknąć migających na ciemnym niebie gwiazd, jednak nie przeszkadzało to Ellinor, kobiecie inteligentnej, silnej i niezależnej, przemówić do tłumu.
– Dziękuję wszystkim za przybycie. Zorganizowałam to spotkanie nie bez powodu. Pragnę wam coś udowodnić. Dobrzy ludzie! Magia naprawdę jest wśród nas, i to od początku świata. Jest we wszystkim, co nas otacza, nawet w powietrzu. Tak, oddychamy magią! Ale nie tylko wokół nas znajduje się magia. Każdy z nas ma w sobie jej zalążek. Jednak najlepszym przewodnikiem dla magii jest żywioł, a konkretniej – żywioł ognia. Zaprezentuję teraz na tym oto ognisku, jak to działa.
– Heretyczka! Wiedźma! – krzyczeli niektórzy, jednak Ellinor nie zwracała na nich uwagi. Była pewna, że mały pokaz sprawi, że zmienią zdanie.
Odwróciła się twarzą do ogniska, zamknęła oczy i skupiła się na swoim ciele, a po chwili zaczęła odczuwać delikatne mrowienie i wiedziała już, że gromadziła się w nim potężna moc. Ellinor wzniosła ręce ku górze i spojrzała w niebo, które nagle przecięła błyskawica.
– Ogniu piekielny, piękny, wieczny i niebezpieczny! Ty dajesz nam jasność i ciepło, ty również niszczysz wszystko, co stanie na twej drodze. Proszę cię zatem, ukaż tym innowiercom swą potężną magię ku przestrodze!
Wtem stało się coś dziwnego. Wszyscy oczekiwali wielkiego wybuchu albo pożaru, lecz ognisko tylko zgasło, a w palenisku zostało mnóstwo popiołu. Zaskoczeni i jednocześnie zawiedzeni mieszkańcy powoli zaczęli się wycofywać, mrucząc coś z dezaprobatą, podczas gdy Ellinor tępo wpatrywała się w palenisko.
Dopiero po chwili usłyszała cichy płacz i dostrzegła delikatne falowanie popiołu. Przykucnęła więc i szybkimi ruchami go rozgrzebała.
Wstrząśnięta widokiem, zakryła usta dłonią.
Dziecko. Całe w popiele. Płakało rozpaczliwie, usiłując odnaleźć matkę. Dlaczego nie zauważył go nikt oprócz Ellinor?
Wzięła niemowlę na ręce. Było piekielnie gorące, jednak nie poparzone. Było też zupełnie nagie i kobieta z łatwością wydedukowała, że to dziewczynka. Lecz nie taka zwykła – zrodzona z ognia.
Ellinor uśmiechnęła się pod nosem – w końcu miała wiarygodny dowód istnienia magii. Wstała, uniosła dziecko w górę i znów przemówiła:
– Duchy ognia wysłuchały moich próśb i zesłały nam tę dziewczynkę jako znak. Mała będzie nosić imię Ignissa, jako że została zrodzona z płomieni. Teraz mi wierzycie?
Ludzie zaczęli podchodzić bliżej, żeby lepiej przyjrzeć się dziewczynce, gdy nagle powietrze przeszyły słabe głosy.
– Musi gdzieś tu być, przeklęta wiedźma!
– Kochanica Szatana!
– Na stos z nią!
Serce Ellinor gwałtownie podskoczyło. Łowcy czarownic jej szukali i był coraz bliżej. Wpatrywała się w palenisko, jakby szukała w nim właściwego rozwiązania.
I wtedy w powietrze zaczęły wzlatywać niewielkie obłoczki przybierające różne makabryczne kształty. Demony, pomyślała ze zgrozą Ellinor. Mój Boże, co ja narobiłam?
Ale nie tylko ona je widziała – ludzie także. Zaczęli wrzeszczeć i uciekać tam, gdzie ich nogi poniosły. Ellinor zauważyła, że łowcy czarownic wyszli z pobliskiego lasu – ich przywódca, niejaki Andrew Quentin, nosił charakterystyczny brązowy kapelusz – więc postanowiła skorzystać z całego zamieszania i zniknęła w tłumie niczym cień.
Szła szybkim krokiem przez opustoszałe peryferie miasta, przyciskając do piersi małą, przerażoną, wciąż płaczącą Ignissę i na próżno próbując ją uspokoić. Nie odda jej tym kanaliom bez walki. Powinna ją chronić. I już wiedziała, co zrobić.
Z łatwością znalazła mały biały domek ukryty między drzewami. Mieszkali tam Eva i Daniel Frostowie, jej najlepsi przyjaciele. Ellinor dobrze wiedziała, że bardzo chcieli mieć dzieci, ale nie mogli, ponieważ Daniel był impotentem. Na pewno będą świetnymi rodzicami dla Ignissy.
Ellinor zapukała do drzwi i po chwili stanęła w nich Eva Frost, niespełna trzydziestodwuletnia kobieta o pięknych, kasztanowych włosach i orzechowych oczach.
– Ellinor? Co się…
– Gonią mnie, Evo! Proszę was, błagam! Zajmijcie się tą małą. Bądźcie dla niej dobrymi rodzicami.
– Dobrze… – Eva z wahaniem przyjęła osmalone ciałko dziewczynki, a po chwili Ellinor już zniknęła.
Ellinor weszła do lasu od przeciwnej strony i biegła tak szybko, jak tylko mogła, co chwilę potykając się o kamienie, wystające korzenie drzew i poły swojej długiej, czarnej sukni. Łowcy czarownic nie byli tacy głupi – błyskawicznie zorientowali się, że uciekła, i teraz ścigali ją jeszcze zacieklej. Za każdym razem, kiedy się odwracała, dystans między nią a nimi coraz bardziej się zmniejszał. Przez jej umysł przemknęła myśl, żeby rzucić na nich jakąś klątwę albo poprosić o pomoc duchy swoich przodków, lecz na to potrzebowałaby czasu.
W oddali widziała już jaskinię wyrytą w wysokiej skale i słyszała nasilający się huk wodospadu. Chciała tam dotrzeć przed łowcami i ukryć się, jednak ból i zmęczenie dały się we znaki i wzięły górę nad determinacją – Ellinor przewróciła się i leżała na ziemi, sapiąc z wysiłku, aż w końcu dopadła ją grupa rosłych mężczyzn pod wodzą Andrew Quentina.
– Wreszcie cię mamy, wiedźmo. – Łowca kucnął i szarpnął Ellinor za włosy. Niemal dotykał wargami jej ucha, gdy szeptał: – Ładna jesteś… Chętnie bym się z tobą zabawił, ale nie chcę, żebyś mnie przeklęła. Dlatego od razu z tobą skończę. Lubisz ogień, suko? Spróbuj nim zawładnąć, mając skrępowane ręce i nogi!
Wstając, brutalnie podciągnął ją do góry. Ruszył naprzód, ciągnąc Ellinor za włosy, a za nim szli pozostali łowcy.
Gdy dotarli na rozległą łąkę, Ellinor uroniła łzę na widok przygotowanego dla niej stosu. Wiedziała, ż przegrała i już nic nie może zrobić.
Przepraszam cię, Ignisso.
Ludzie z ekipy Quentina pomogli jej wejść na stos, wykręcili ręce i mocno przywiązali do drewnianego pala, po czym zajęli się jej nogami, a Andrew przyglądał się wszystkiemu ze stoickim spokojem. Ellinor odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć w jego zimne oczy.
– Ostatnie życzenie? – spytał z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy.
W końcu na niego spojrzała, lecz jej złociste oczy ciskały gromy. Nie odejdzie z tego świata na daremno. Zło musi zostać ukarane.
– Bądź przeklęty – wysyczała gniewnie, po czym dodała głośniej: – Niech cała twoja rodzina będzie przeklęta! Wszyscy twoi potomkowie i każde następne pokolenie!
– To wszystko? – Gdy nie odpowiedziała, Quentin kiwnął głową i jego pomocnicy podpalili stos.
Ogień w mgnieniu oka objął jej włosy i suknię, a zaraz potem skórę. W powietrzu unosił się duszący dym i swąd palonego ciała. Ellinor wrzasnęła i po chwili zmieniła się w płonącą pochodnię.
Łowcy czarownic, śmiejąc się rubasznie, opuścili łąkę.
Tymczasem państwo Frost siedzieli w swoim salonie i przyglądali się dziewczynce, którą powierzyła im Ellinor. Eva starannie umyła małą i teraz bardziej przypominała im żywą ludzką istotę. Oboje z mężem uśmiechnęli się czule na widok jej dużych, błyszczących, nakrapianych złotem oczu.
– Zaadoptujmy ją, Danielu. Dla Ellinor – poprosiła Eva.
Daniel uśmiechnął się łagodnie i pocałował żonę.
– Dobrze, kochanie. Jeśli to cię uszczęśliwi, niechaj tak się stanie.
Maleńka żarliwie wyciągała rączki do swojej nowej mamusi. Eva przytuliła ją do serca i zaczęła powoli kołysać.
– Jak ją nazwiemy? – zapytał Daniel, głaszcząc niemowlę po krótkich, ciemnych włoskach.
Pani Frost zamyśliła się na chwilę.
– Robyn. Ku pamięci mojej zmarłej matki.
Zrodzona z ognia córka Ellinor zaakceptowała swoje nowe imię rozbrajającym dziecięcym śmiechem.
Miłość z piekła rodem [horror, romans]
1Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake