Król Athlonu - fantastyka

1
Eksodus: Historia Powstania

Czterech ich było
Pan Światła – Feros – bez niego by się nie obyło
Stworzyciel Żywiołów – Cronos – planety tworzący
Faunę i Florę, Pathos na świat przywołujący
Ostatnim, Ojciec Cienia, Avathar piorunem grzmiący
Bóstwami zwani zwykli bywać
Czczeni przez pokolenia, gdy czas zaczął upływać
Wspólnymi siłami Mocarze pracowali przez noce
W próbę nieskończonego Wszechświata włożyli swe moce
Z bezkresnej nicości trzy wymiary wyłoniły się niczym kamienie włożone na proce
Cienkim portalem Międzywymiarowym połączone
Przekroczyć próg jego tylko w danym czasie było przeznaczone
Wymiarem dla Bóstw dostępnym Kadon jedynie był
Dla dusz umarłych Cydron, ich tajemnice krył
Istotę śmiertelną Bóg we Wszechświecie życiem naznaczył
Wszechświat krążył między Światem Bogów, a duchów
Światy były utopijnymi krainami, gdy dokonały swych pierwszych ruchów
Avathar przywabiony jednakże przez pewne źródło został
Które pozbawiło go zmysłów i sam się ostał
Nic nie mówiąc braciom sam nieczystość badał i jego mocy nie sprostał
Zmieniał się niezauważalnie
Ale po długim czasie zaczął igrać z braćmi brutalnie
Cronos podpatrzył sekret brata
Wraz z bóstwami zniszczył źródło zła, ale była to strata
Równowaga zachwiana zabiła istoty z każdego świata
Światło i Ciemność, Dobro i Zło muszą istnieć nawzajem
Gdy jednego nie ma stajemy nad skrajem
Lecz nie wszystko zginęło, stworzenie jedno się ostało w planecie zwanej Rajem
Avathar wykradł część mocy bowiem i ją schował
Nie jeden brat, nie jeden raz nakłonić go do oddania mocy próbował
Nie chciał już zaufania bóstw odzyskać
Epicentrum nieczystości zdołało go swym jadem natryskać
Uciekł, nie mógł już ich pomocy uzyskać
W nikomu nieznane uciekł rejony
W zakamarkach Kadonu pracownię „Szczyt Nicości” utworzył i poczuł się ukojony
Rozpoczął odrażające monstra tworzyć z pomocą wód mroku
Następnie rozsyłał demony by na światy dokonały skoku
Niszcząc swój własny twór mógłby zostać zbrodniarzem roku
Trzech braci wtem połączyło siły
Stworzyli Tytanów dzięki, którym demony gniły
Pięciu Pół – Bogów, Tytanami zwani
Przez wieki będą podziwiani
Bodajże wychwalani
Pierwszy Meradthor, wojownik dzierżący „Płonący Kryształ” – młot Cronosa
Drugi Elbartos, potężny Arcymag – syn Pathosa
Grimthoram dostał zadanie bycia „Sercem Natury”
Ayex Doomknight i Avethros mieli siłę przenoszącą góry
Ciemność prędko się o nich dowiedziała, obedrzeć chciała ze skóry
Szpiedzy zostali wysłani
Śledzeni, na krok nie odstępowani
Avethros, syn Ferosa wraz z braćmi chodził
Nie długo, że jest niepokonany się łudził
Demony na złą drogę go sprowadziły, nawet się nie kłócił
Boskie źródło zostało plugastwem zatrute
Tytan się nie spodziewał podstępu, co miało być zostało wyplute
W bólu dwa milenia przeleżał
Pod opieką braci, lecz duszą do Avathara należał
Gdy się w końcu ze snu zerwał, słowami duszę Panu powierzał
Gwiazdy z planety Dethor eksplodowały
Na zielone ziemie niczym szalone spadały
Tworząc wielką ruinę zawieszoną nad demoniczną nicością
Przepełnioną truchłem i kością
Demony się błyskawicznie zleciały, planeta stała się ich włością
Tytani spostrzegli, że spaczenie dotknęło ich brata
Chcieli skrócić jego męki dla dobra całego Wszechświata
Demony niezwłocznie przybyły z pomocą
Tytani zjednoczeni mocą
Tnąc kolejne zastępy wroga szli dalej, walka trwała nocą
W końcu przedarli się do elity
Dawny brat, teraz wróg miał już obok siebie sługi ze świty
Jego ciało zmutowane
Wyglądało jak wieki torturowane
Spojrzenie wszędzie siało strach, ból i rozpaczanie. To musiało zostać ukarane
Klnąc na Mrocznego Boga ruszyli do ataku
Wdali się w wir walki. Od brata nie uzyskali nawet łaski znaku
Elita stawiała zażarty opór
Nie powstrzymywał ich tytański topór
Ayex Doomknight przedarł się za linię wroga, przygotował już ciosów dobór
Bez wahania wymierzył pierwszy cios
Pobratymiec odparł i zaatakował z boku, nie raniąc wroga o włos
Wymiana kolejnych cięć trwała dłuższą chwilę – blokowanie
Silny cios ostrza zranił demona lekko w tors, rozpoczęło się szamotanie
Walcząc zeskoczyli z podwyższenia, wypiekł się znak światła na ranie
Piekący ból wzniecił szał w demonie, zaczął atakować całą siłą
Napierał na wiecznie blokującego ataki Ayexa, cięcie w brzuch wszystkiego dopełniło
Głęboko w ciele utknął demoniczny miecz, lecz ten jeszcze dychał
Na kolanach łapiąc przeciwnika za nogę prychał
„Przebaczam” – Demon głośno zaryczał Igo odpychał
Tytani lamentując wycofali się z Fortecy Chaosu
Gdyż nie spodziewali się takiego strasznego losu
Tytani całe lata szukali ostoi
Uciekli, co bohaterom nie przystoi
Szukając, odnaleźli zieloną krainę
Gdzie wypłakali swą winę
Nazwali ją Athlonem
Wiecznej Ostoi Łonem…



Rozdział Pierwszy: Zakon

Chłodne mury klasztoru chłodziły odrobinę, dawały poszukiwany przez wszystkich cień. Choć niewielki, ale zawsze. Grube mury wykładane kamieniem odgradzały mieszkańców świątyni od reszty świata. Pogrążeni w swych codziennych sprawach i obowiązkach nie zwracali uwagi na przynoszących codziennie świeże informacje kupców, skupujących od mnichów wyśmienicie sporządzone wino. Praktykanci mieli tylko jedno zadanie: pilnować swojego nosa. Najbardziej zadowolonym ze swojej pracy był młody chłopak, który akurat zamiatał komnaty alchemiczne ukryte w podziemiach klasztoru. Ciepło panujące na zewnątrz nie dawało tu o sobie znać. Wręcz przeciwnie panowała tu wilgoć i lekkie, ochładzające powietrze. W tak upalny dzień to marzenie. Tym bardziej, że praktykanci zobowiązani są przysięgą na cztery Bóstwa na całodzienne noszenie swych długich, czerwonych, bawełnianych szat. W pasie przepasanych chudziutkim sznurem przypominającym o ich stanowisku w hierarchii zakonu. Młodzieniec nie śpiesząc się, powoli zamiatał dokładnie wszystkie kamienne kafelki. Cały klasztor wykonany był z solidnego, twardego kamienia. Jedynie dach głównej świątyni pokryty był czerwonymi dachówkami. Nagle dało się usłyszeć tupot pary nóg. Ktoś schodził na dół tym samym wyprowadzając młodziana z zamyślenia. Po chwili zauważył pośpiesznie, ale ostrożnie stąpającego po schodach mnicha. Schody były naprawdę strome, trzeba było uważać, by się nie potknąć. Zakonnik ledwo ukazując się oczom sprzątacza zawołał komendę mającą na celu pośpieszenie praktykanta. Ten pomyślał, że zauważono jego mozolne i przedłużające się przebywanie w katakumbach. Mnich jednak nie miał zamiaru pospieszać chłopaka. Po chwili od wydania rozkazu machnął ręką w swoim kierunku mówiąc tym samym, by młody poszedł za nim. Sprzątacz oparł bezpiecznie miotłę o ścianę i ruszył za mistrzem. Wchodząc po schodach zakonnik wyjaśnił, że osłabł jeden z magów i notorycznie wymawia imię młodego chłopaka. Ostrożnie stąpając wyszli na główny dziedziniec przez szeroki łuk wejściowy. Pośpiesznym krokiem skierowali się ku jednej z kwater czarodziejów. Praktykant nie wiedząc co jest przyczyną rozglądał się niepewnie na boki widząc tylko uśmiechnięte twarze swych kompanów wykonujących mozolnie powierzone im zadania. Na zewnątrz panował upał i straszny zaduch. Przy ziemi dało się zobaczyć rozgrzane do czerwoności powietrze. Będąc już przy drzwiach pomieszczenia, w którym zapewne leży schorowany człowiek, mnich przystanął. Bez słowa wskazał tylko młodemu drzwi. Miał wejść tam sam. Chłopak niepewnie pociągnął za nagrzaną przez słońce klamkę. Niepewnie wykonał pierwszy krok. W komnacie było jedynie wygodne posłanie wykonane z bukowego drewna, pięknie ozdobiony formułami magicznymi stół, krzesło przy nim stojące oraz biblioteczka, równie pięknie przyozdobiona. Leżało w niej mnóstwo ksiąg traktujących o magii, kucharstwie oraz manuskrypty pisane w nieznanym młodzianowi języku. Przez okno z witrażem wpadało migotliwe światło. Niebawem zza odrzwi dało się usłyszeć nieudany szept, gdyż słowa były krystalicznie zrozumiałe, nawet za mosiężnymi drzwiami. Brzmiały – Już jest – zaraz potem do komnaty wkroczył najwyższy rangą w klasztorze mag. Jego twarz pokryta była licznymi zmarszczkami, brwi i długie do ramion włosy pokryte były siwymi włosami z nielicznymi czarnymi kosmykami. Wyraz twarzy czarodzieja był tajemnicą. Nie dawał po sobie poznać żadnych uczuć. Przez chwile wpatrując się prosto w oczy chłopakowi wyksztusił z siebie – Russel – gość kiwnął głową, tak brzmiało jego imię. Szanowany mag uśmiechnął się kącikiem ust po czym przysiadł na wygodnym krześle wykładanym miękkimi pufami. Złożył ręce i rzekł – Czy wiesz, dlaczego tu jesteś, młodzieńcze? – sprzątacz zruszył ramionami po czym stanowczo pokręcił głową. Mag założył okulary i przybliżył do siebie papier niezwłocznie coś zapisując. Chłopak czuł się co najmniej dziwnie. Przecież został tu przysłany, bo ktoś wzywał jego imię. Tymczasem w komnacie nie było nikogo takiego. Mnich ponownie spojrzał na młodego zza okularów – Znowu kogoś wyrolował – po czym nieznacznie się ubawił.
- Stary drań, zawsze to robi kiedy ktoś przychodzi w tak ważnej, przecież sprawie…
Chłopak kompletnie nic nie rozumiał. Patrzył na czarodzieja z niedowierzaniem, że to właśnie jemu przytrafiają się jakieś głupie żarty ze strony magów. Przecież wykonywał swe prace sumiennie, powoli, ale sumiennie, a Ci zawsze z psikusami do niego. Mnich ponownie przemówił – Nie wiesz, o co się rozchodzi? Nie studiowałeś naszych ksiąg w bibliotece. Jak dobrze sięgam pamięcią jesteś u nas już trzeci rok. Pieczołowicie wykonujesz powierzone zlecenia... – chłopak ponownie spojrzał nic nie rozumiejąc. Mag ponownie się roześmiał, tym razem jeszcze głośniej.
- Chłopcze, jaki mamy dziś dzień? Nie bądź taki skromny. Przemówże do mnie.
Russel skromnym głosem, ukazującym wyższość osoby, do której mówi oznajmił – 23 Lipca, mistrzu – Ha! A jednak potrafisz mówić, już się obawiałem, że będzie inaczej – stwierdzenie to wyraził kolejnym uśmiechem na twarzy po czym dodał – Mi nie rozchodzi się o datę, a o dzień. Cóż ważnego ma się dzisiaj wydarzyć? – na twarzy maga pojawiła się ciekawość. Chłopak myśląc chwilę, w następnej wybuchł – Na Cronosa! Przez me obowiązki zupełnie zapomniałem, to znaczy… Kto otrzymał ten zaszczyt, mistrzu? Zapewne przegapiłem uroczystość… - wyraźnie było widać, że praktykant wpadł w niemałe zakłopotanie. Mag chciał coś powiedzieć, gdyż już unosił palec w górę w celu podkreślenia czegoś ważnego, ale młody mu przerwał, nieświadomie z resztą – Pewnie dlatego tu jestem, to kara. Mam odpracować czy może… - czarodziej ze świętą cierpliwością czekał aż młodzian się uspokoi. Po chwili nastąpiła cisza, a gość zaczął nerwowo obgryzać paznokcie. Z pełnym opanowaniem mistrz rzekł, że wezwanie ma na celu coś znacznie ważniejszego niż kara, o której nawet by nie pomyślał.
- Chłopcze, przybyłeś tu z mego rozkazu. Ta chwila będzie dla ciebie najważniejszą w życiu… - chłopak dopiero teraz zrozumiał. Nie przegapił uroczystości, ale będzie jej głównym powodem. W oczach młodzieńca można było ujrzeć jasny błysk. Błysk, który pojawiał się u każdego kto otrzymywał awans na maga. Na pełnoprawnego zaklinacza zaklęć budzącego powszechny szacunek i umiłowanie. Chłopak już miał przytulić swego mistrza, ale mag stanowczo odmówił. To nie przystoi.
- Będziesz musiał nabrać trochę więcej manier, mój drogi.
Przyszły czarodziej nie mógł wyksztusić z siebie słowa, czego winą było podekscytowanie. Mag skierował chłopaka do drzwi. Już otwierając drzwi słychać było wiwatowanie całego klasztoru, a w szczególności praktykantów. Mnisi stali niczym posągi, ale ich twarze mówiły same za siebie. Byli tak samo szczęśliwi jak cała reszta. Tuż za nowym, pełnoprawnym członkiem zakonu wyszedł Arcymag. Złapał nowicjusza za ramię i rzekł – Dziś, w ten piękny słoneczny dzień mamy zaszczyt powitać nowego maga, który będzie swym słowem i czynem rozpowszechniał nauki Cronosa – Pana Żywiołów. Niechaj mu światło Ferosa zawsze wskazuje drogę, stworzenia Pathosa bronią przed czeluścią, a zło Avathara omija wokoło.
Wszyscy poczęli bić brawa, a w wieży wieńczącej omurowanie klasztoru zapłonął ogień życia. Po chwili tryumfu, wyższy rangą mag ponownie zaprosił nowicjusza do swej komnaty. Ponownie przysiadł przy stoliku i rozpoczął sporządzanie notatki. Russel ponownie musiał czekać, ale w obecnej chwili był zbyt przejęty, by zawracać sobie tym głowę. Mag ponownie spojrzał zza okularów na oczekującego – Teraz twoją powinnością jest nauczać, lecz ty sam nie wiele wiesz. Masz dostęp do wszystkich zakamarków i wszystkich ksiąg w bibliotece. Szczególną uwagę zwróć na manuskrypty i rękopisy mówiące o żywiołach. Musisz podjąć decyzję jaką mocą żywiołu chcesz władać. Po odnalezieniu najbardziej ci odpowiadającego powróć do mnie. Skontaktuje twą osobę z magiem, który naucza, bądź jest mistrzem owego żywiołu. Możesz odejść -
Chłopak kiwnął potwierdzająco głową, podziękował po czym opuścił komnatę Arcymaga. Po dziedzińcu poruszał się już pewnym krokiem, lecz nie wiedział co miał ze sobą zrobić. Powrócił więc dokończyć swą robociznę. W końcu nie można zostawiać roboty na wpół skończonej. Ostrożnie schodząc na dół po stromych, drewnianych schodkach usłyszał jak ktoś szura o podłogę. Jeden z praktykantów został już przydzielony do tego zadania. Okazało się, że był to najlepszy przyjaciel nowego maga. Szczupły chłopak, w równym nowicjuszowi wieku. Był typowym batalijczykiem. Jasne, długie do pasa, blond włosy. Jasny zarost i zielone oczy. Od razu spostrzegł kamrata.
- Przydzielono Ci moją robotę? – zapytał zdziwiony mag – Przecież ty masz teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia – obaj się zaśmieli po czym mag przejął miotłę i dokończył robotę rozmawiając w tym samym czasie ze znajomym. Ciekawe, kiedy dostanę szaty prawdziwego maga, pomyślał. Zapadająca noc skusiła każdego do snu. Nowicjusz leżał tej nocy w wygodnym łożu z bukowego drewna na miękkich poduszkach, okryty jedwabną pościelą. Wciąż rozmyślał nad swoim przyszłym życiem w roli nauczyciela, gdyż alchemia nie pociągała zbytnio młodzieńca. Ten paskudny odór i możliwość spowodowania wybuchu, nieszczęścia, nie, to nie dla mnie. Tej nocy marzenia wzięły górę nad snem. Pierwsza noc na wygodnym łożu była nieprzespana. Brzask nowego dnia zachęcił do spaceru po dziedzińcu. Jak codziennie rano zawsze coś się działo. Do zakonu wpadł kupiec, który przywiózł ingrediencje niezbędne do alchemicznych wywarów w zamian za wino. Jak zwykle. Dostarczył jednak więcej. Przekazał jednemu z magów lnianą, czerwoną szatę ozdobioną niezrozumiałymi treściami wykonanymi w mistycznym języku. Szatę jaką mają zwyczaj nosić Magowie. Nowicjusz kryjąc podekscytowanie i udając nie zainteresowanego zdarzeniem spokojnie udał się w stronę biblioteki. Za mosiężnymi drzwiami kryły się kręcone schody prowadzące w dół. Pomieszczenie było zdumiewająco wielkie. Ksiąg musiały być tysiące, pomyślał sobie mag. Spostrzegł nieopodal układającego księgi sędziwego czarodzieja. Nie widywał go często. Pewnie większość czasu spędza w tym półmroku, w głowie młodego plątały się myśli. Ostrzenie podszedł do maga przy biblioteczce.
- Nie skradaj się tak, chłopcze. Słyszałem Cię.
Chłopak był zdziwiony, staruszek miał dobry słuch.
- Gdzie znajdę księgi traktujące o żywiołach? Muszę odnaleźć najbardziej mnie interesujący, by pobierać nauki od mistrzów.
- Są na drugim poziomie. Zaprowadzę Cię.
Sędziwy mężczyzna był wielce pomocny, a przy tym także miły.
Po chwili znajdowali się na niższym poziomie. Pod nimi była tylko przepaść, do której prowadziły kolejne kręte schody. Starzec wyciągnął z księgozbioru część jego zawartości.
- Znajdziesz tu wszystko czego szukasz.
Chłopak po chwili namysłu zapytał maga z czystej ciekawości – Jakim mistrz, włada żywiołem?
Mężczyzna popatrzył na twarz chłopaka przewiercając go swym błędnym wzrokiem na wskroś. Podrapał się po swym gniazdku na łysiejącej, siwej łepetynie i stwierdził – Gdybym to ja pamiętał. Dawno nie użyłem swych zdolności. Nie wiem czy potrafię je przywołać, oj nie wiem.
Kilka razy powtarzając ostatnie słowa odwrócił się od chłopaka i zniknął w ciemności niższego poziomu. Russel czym prędzej opuścił ciemne pomieszczenie. Mrok przyprawiał go o dreszcze.

Studiował księgi podarowane przez starca już dobrych kilka dni. Nie pokazywał się nadto na dziedzińcu. Czy upał czy ulewa siedział zamknięty na cztery spusty w swojej już komnacie. Na ciele nosił lnianą szatę z poszerzanymi rękawami jaką zwykli nosić magowie. Strój przyozdabiały znaki wciąż będące niezrozumiałe dla nowicjusza. Ciągle niezdecydowany czytał kolejne księgi. Fascynowały go wszystkie żywioły. Mógł obrać dla siebie tylko jeden. Nagle ktoś podszedł do drzwi parę razy wystukując pewien rytm. Russel niechętnie oderwał się od lektury. Trochę potrwało zanim nowicjusz odbezpieczył wszystkie metalowe umocnienia pieczętujące drzwi komnaty. Otwarciu towarzyszyło skrzypienie nie naoliwionych śrub. Oczom chłopaka ukazał się starzec znany mu z biblioteki.
Przeszkadzam? – pytanie nie czekało na odpowiedź, gdyż gość wparował do komnaty samowolnie.
- Witam. W jakiej mistrz przybył sprawie?
- Chłopcze. Wybacz. Wparowałem tu niczym nieokrzesany Cord. Zwę się Sebastian – chłopak już otwierał usta chcąc także się przedstawić, lecz starszy mu przerwał – A ty, to pewnie ten nowy. Ten Russel, tak? – ponownie pytanie nie oczekiwało na odpowiedź. Starzec brnął dalej w, praktycznie, własnym monologu – Widzisz, odwiedziłem Ciebie, gdyż przypomniało mi się teraz. Rozumiesz?
Słuchacz pokręcił negatywnie głową.
- Jak to? To ty pytałeś się mnie jakiego żywiołu jestem mistrzem. Dzięki tobie naszło mnie na refleksje. Popradzie bardzo długie i męczące, ale w końcu samopas doszedłem do wniosku, że ogień to mój żywioł. Ciepły, rozświetlający drogę i zarazem niebezpieczny, parzący. Dlaczegóż chciałeś znać mą magiczna moc, chłopcze?
- Wyglądasz mistrzu, na mądrego człowieka. Mogącego mnie dużo nauczyć.
- Ha! Jestem stary na nic Ci ma wiedza, gdyż odeszła wraz z pamięcią, bracie.
Na pomarszczonej twarzy starca pojawił się przyjemny grymas przypominający uśmiech.
- Przyniosłem Ci jeszcze jedna księgę – dodał, wyciągając z kieszeni w obłożoną wilczą skórą, starą, zakurzoną książkę.
- Piszą w niej o różnościach. W sekrecie zdradzę, że to ona przekonała mnie do mego dalszego powołania – urwał nagle swą wypowiedź i zamyślił się po czym dodał – chyba – młodzian z podziękowaniem sięgnął po księgę. Polubił starszego człowieka, mającego tęgą sklerozę, ale uprzejmego. Gdy czarodziej opuścił pomieszczenie Russel odłożył na bok wszystko co czytał przed wtargnięciem maga. Bezzwłocznie zabrał się za czytanie tej ostatniej ofiarowanej w podarunku. Otarł wykładana wilczą skórą okładkę z kłębów kurzu i rozpoczął przeczesywać księgę, wertując pożółkłymi stronicami. Zaiste musiała być stara, kartki prawie rozsypywały się przy dotknięciu. Dodatkowo język należał do tego sprzed pierwszej wojny, mnóstwo było słów archaicznych, lecz na ogół treść była zrozumiała. Po dłuższych poszukiwaniach natrafił na wzmiankę o żywiołach. Ogień. Burza. Woda. Wiatr. Lód. Następna strona była wyrwana. Chłopak lekko się uśmiechnął. Pewnie rozdział brzmiał „Śmierć”. Bagno. Lawa. To ostatni. Moc żywiołów jest podwójna. Czarodziej władający ogniem, posiada także moc wulkanu. Moc lodu krzyżuje się z burzą… Ponownie uśmiechnął się sam do siebie, tym razem szyderczo. Jakiś czas poślęczał jeszcze nad księga, by doczytać do końca, ale odnalazł swe powołanie. Wybiegł ze swojego pokoju niczym opętany, nie domykając drzwi. W rękach trzymał opatulone księgi. Pośpiesznym krokiem pognał do biblioteki z hukiem roztwierając mocarne odrzwia. Sebastian natychmiast usłyszał, że ktoś wszedł. Chłopak machając jedną ręką, gdyż drugą trzymał książki, próbował zwrócić uwagę mistrza na swoją osobę. Był już w centrum zainteresowania maga, ponieważ sprawiło to jego głośne wejście.
- Szczodrze dziękuję, mistrzu, naprawdę. Udało mi się odnaleźć powołanie – będąc daleko od bibliotekarza wydzierał się na całe gardło. Od kamiennych ścian biblioteki odbijał się jego głos tworząc głośne echo. Dopiero, gdy dotarł przed oblicze czarodzieja ten odezwał się – Nie tragizuj tak. Toć głuchy nie jestem. Raz się już o tym przekonałeś – starzec uniósł głowę ku górze i począł rozprawiać – Cronosie, zesłałeś nam naprawdę nierozgarnięte dziecię. W dodatku będące już rangą podobne mnie. Nierozgarnięty taki, z młodzieńczym zapałem, siłą i energią. Toć my, mnisi tutaj poszalejemy prędzej niźli on ochłonie ze swej gorączki – chłopak wpatrywał się w bełkocącego maga, ale rozumiał jego pretensje do bóstwa. Mnich złożył ręce w geście modlitwy – Znalazłeś powołanie. Udaj się więc do Mistrza Uranusa. On Ci wszystko wyjaśni i naprowadzi na prawidłową drogę. Ja jestem tylko starym… - starzec przerwał, lecz po chwili go olśniło – Idź już! – Russel posłusznie wykonał komendę uprzednio odkładając księgi na pobliskiej ławie. Chwilę później stał już przy drzwiach do komnaty Arcymaga. Grzecznie zapukał i poczekał na otwarcie. W tym czasie ktoś z oddali krzyknął, lecz treść nie była zrozumiała. Wrzask powtórzył się tym razem był wyrazistszy. Właściciela nie ma. Młody mag musiał powstrzymać swój entuzjazm. Zrezygnowany odszedł od wrót szczęścia, ale już po paru krokach wpadł na kolejny plan jak szybko przybliżyć się do poznania nowych sztuk magicznych. Postanowił sam popytać się magów o ich profesje. Zaczął układać rozkład zajęć poszczególnych magów w całym klasztorze. Alchemicy wewnątrz murów zakonu to mnisi, ale nie uczyli się żadnej formuły, nawet najmniejszej. Ich mogę bezsprzecznie wykreślić, rozmyślał. Przechadzając się po dziedzińcu rozglądał się za nadarzającą się okazją, niechybnie szukając nadziei na sprzyjający mu los. Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury co zwiastowało jedynie popsucie pogody. Wokół sumiennie pracowali praktykanci co chwila spoglądający na nowego maga. Łudząc się, że może kiedyś. Parszywa nadzieja nawiedza każdego kilkukrotnie w życiu. Tworząc w sercu podekscytowanie, a gdy ono zniknie zostają tylko ponure powątpiewania, że to na co czekamy nigdy nie nadejdzie. Czasem jest jednak łaskawa i ześle wszystko czego pragniemy w jednej chwili. Przysłowie, iż nadzieja jest matką głupich znajduje naprawdę szerokie uznanie w głowie Russela. To szczęście daje radość. Wpierw trzeba samemu zrobić krok do przodu, by ktoś pomógł Ci wykonać kolejny we właściwym kierunku. W głowie chłopaka szalały tysiące myśli. Z nieba opadły pierwsze od bodajże dwóch tygodni krople deszczu. Rozchlapując się o ziemie coraz to intensywniej coraz szybciej. Gdy rozpoczęła się ulewa wszyscy robotnicy w postaci praktykantów rozbiegli się prędko po komnatach i pozamykali szczelnie, by woda nie dostała się do środka. Tylko nowicjusz stał w centrum dziedzińca patrząc się w niebo i powątpiewając, że odnajdzie tutaj swojego nauczyciela. Nadzieja matką głupich, powtórzył. Wolnym krokiem skierował się ku swojemu pokojowi, cały przemoczony i zawiedziony. Zamknięty w pokoju ciężko opadł na krzesło i oparł się o stół ciągle rozmyślając. Może powinienem porozmawiać z mistrzem Uranusem, by przydzielił mnie na nauki do innego zakonu. Może ten w Trypolis. Jest tam znacznie surowiej niźli tutaj, lecz surowszy nauczyciel prędzej mnie nauczy danej sztuki. Z drugiej strony nie mam zamiaru użerać się z grymasami i zrzędzeniem. Nauki trwają latami, a ja chcę zdobyć szybko wiedzę. W dzisiejszych czasach nie ma czasu na czekanie. Mistrz Sebastian jednak ma rację. Muszę nauczyć się opanowywać swe emocje. Poprzez dłuższą praktykę mogę nauczyć się więcej niż po szybkim kursie odklepanym na trzy – cztery. Ten starzec naprawdę mnie intryguje. Jego słowa są irytujące, a mimo to pouczające. Jedynym problemem jest, że ogień to specjalność większości czarodziejów. Chcę się wyróżniać. Nie będę jak inni. Słońce zachodziło już nad horyzontem, gdy nowicjusz usłyszał dźwięk otwieranych wrót od klasztoru. Szybko roztworzył odrzwia, by zobaczyć kto przybywa za mury zakonu w tak późnej godzinie. Deszcz już ustępował chłodnemu powiewowi wiatru. Tylko z dachu kapało kilka ostatnich kropel. Arcymag przybył z kimś nowym, z jakimś magiem. Russel podbiegł niczym dziecko pod bramę zapominając kompletnie o manierach. Biegnąc rozchlapywał obfite w brudną wodę kałuże, które ostały się na nierównościach deptaka. Stanął niczym słup soli tuż przed bramą.
- Chłopcze, tak nie wypada. Pozwól wejść naszemu honorowemu gościowi – nowicjusz pochylił głowę i zesmutniał – Nic się nie stało, bracie. To młody mąż. Pragnie zgłębiać wiedzę, a ciekawość to ludzka rzecz. Z czasem pojmie kodeks porządnego zachowania – nieznany mag uśmiechnął się i podniósł wciąż opuszczona głowę chłopaka. Czarodziej był niebywale uprzejmy i wyrozumiały. Młody sam rozumiał, że działał po d wpływem impulsu. Po wypowiedzi nieznajomego na nowo odzyskał charta ducha i już miał zadać pytanie rozdziawiając usta, ale przybysz spojrzał na niego kątem oka jakby mówiąc przez to: nie teraz. Ważni magowie poszli dalej, a Russel odszedł z powrotem do swej komnaty. Następnego dnia Arcymag znowu był nieosiągalny, młodzian miał już powyżej uszu jego ignorancji sprawami klasztoru. Popołudniu, gdy słońce w pełni oświetlało dziedziniec idąc do świątyni by odmówić modlitwę. Rozglądał się na boki jak miał zwyczaj. Zawiesił swój wzrok na nowym magu. Dyskretnie zmienił tor i powędrował przed jego oblicze. Mag na pierwszy rzut oka rozpoznał ciekawskiego podnosząc ręce w geście powitania – Witaj, chłopcze. Gdy nie ma przy nas Arcymaga Uranusa mogę z tobą spokojnie porozmawiać. By nie wzbudzać podejrzeń stojąc w ustronnym miejscu i mówiąc półszeptem postanowili się przejść – kim, mistrz jest? – rozpoczął młody – Przyjacielem. Wiem czego chcesz dokonać. Moc lodu i pioruna. Zgadza się? – chłopak skamieniał ze zdziwienia przez co odruchowo stanął jak wryty. Mag klepnął go w plecy. Dzięki temu gestowi odzyskał świadomość – Skąd, skąd mistrz wie jaką moc chcę posiąść? Tylko ja i może… Chwila, to mistrz Sebastian wygadał? – mag kiwnął tylko twierdząco głową – Jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat. Zostałem jednakże wysłany na nauki do klasztoru w Goth. Powróciłem tutaj po przeczytaniu listu od Sebastiana. Poprosiłem o przeniesienie z powrotem do Klasztoru Wiecznego Płomienia. Mówiąc szczerze, tylko ja potrafię nauczyć Cię upragnionej sztuki szybko i solidnie. Znam sztuczki, których nie ważą się użyć twoi przełożeni – nowicjusz się zdziwił – Są zakazane? – Nie tyle zakazane co nie obowiązują w spisie klasztorów. Tak się składa, że jestem magiem noszącym w swojej krwi magię żywiołu lodu i burzy. Wasz wyjechał w jakiejś ważnej delegacji do Haseberga. Mógłbyś czekać na niego nawet miesiąc. Pewnie to było przyczyną unikania twojej osoby przez Uranusa – wszystko wie. Widać Sebastian to plotkarz, pomyślał – Najwidoczniej – tylko tyle potrafił z siebie wyksztusić – To jak, kiedy zaczynamy, młodzieńcze? – zaskoczony chłopak odpowiedział odruchowo – Natychmiast.

[ Dodano: Sob 10 Lip, 2010 ]
Książkę Król Athlonu mam ukończoną. Zabrałem się za kolejną, lecz wolałbym aby ktoś kompetentny ocenił pisownię, styl, fabułę i tym podobne rzeczy istotne przecież do napisania książki. Także szczerze proszę o wypowiedzi i wasze opinie względem tekstu.

2
Od pierwszego akapitu widać zupełny brak pomysłu konstruowania tekstu i, niestety, brak stylu (oczywiście wielu się nie zgodzi - tu jednak stylu jeszcze nie ma). Jeśli piszesz książkę, zapewne wiesz, jak takowe wyglądają zwłaszcza w środku. Można tam na przykład zobaczyć akapity, które tobie są obce, dlatego powstała bryła tekstu, ale nie tylko w tym owych akapitów brakuje, lecz w płynnym wydzielaniu kolejnych kadrów ba!... nawet jakiegoś schematu w opisach, ponieważ od początku rzucasz masę informacji bez ładu i składu. Ale od początku. Kolorami dzielę to, co powinno stanowić oddzielny akapit.
Chłodne mury klasztoru chłodziły odrobinę, dawały poszukiwany przez wszystkich cień. Choć niewielki, ale zawsze. Grube mury wykładane kamieniem odgradzały mieszkańców świątyni od reszty świata. Pogrążeni w swych codziennych sprawach i obowiązkach nie zwracali uwagi na przynoszących codziennie świeże informacje kupców, skupujących od mnichów wyśmienicie sporządzone wino. Praktykanci mieli tylko jedno zadanie: pilnować swojego nosa. Najbardziej zadowolonym ze swojej pracy był młody chłopak, który akurat zamiatał komnaty alchemiczne ukryte w podziemiach klasztoru. Ciepło panujące na zewnątrz nie dawało tu o sobie znać. Wręcz przeciwnie panowała tu wilgoć i lekkie, ochładzające powietrze. W tak upalny dzień to marzenie. Tym bardziej, że praktykanci zobowiązani są przysięgą na cztery Bóstwa na całodzienne noszenie swych długich, czerwonych, bawełnianych szat. W pasie przepasanych chudziutkim sznurem przypominającym o ich stanowisku w hierarchii zakonu. Młodzieniec nie śpiesząc się, powoli zamiatał dokładnie wszystkie kamienne kafelki. Cały klasztor wykonany był z solidnego, twardego kamienia. Jedynie dach głównej świątyni pokryty był czerwonymi dachówkami. Nagle dało się usłyszeć tupot pary nóg. Ktoś schodził na dół tym samym wyprowadzając młodziana z zamyślenia. Po chwili zauważył pośpiesznie, ale ostrożnie stąpającego po schodach mnicha. Schody były naprawdę strome, trzeba było uważać, by się nie potknąć. Zakonnik ledwo ukazując się oczom sprzątacza zawołał komendę mającą na celu pośpieszenie praktykanta. Ten pomyślał, że zauważono jego mozolne i przedłużające się przebywanie w katakumbach. Mnich jednak nie miał zamiaru pospieszać chłopaka. Po chwili od wydania rozkazu machnął ręką w swoim kierunku mówiąc tym samym, by młody poszedł za nim. Sprzątacz oparł bezpiecznie miotłę o ścianę i ruszył za mistrzem.
Kolorowe fragmenty to puzzle - ułóż je.

A teraz cytowany fragment rozbieram na części pierwsze. Przyznam, że takiego koncertu dziwnych zdań do tej pory tu nie widziałem. To - dosłownie użyję tego stwierdzenia pierwszy raz - grafomaństwo i jestem w tej chwili łagodny. Przeczytaj poniższe uwagi:
[1]Chłodne mury klasztoru chłodziły [2]odrobinę, dawały [3]poszukiwany przez wszystkich cień. [4]Choć niewielki, ale zawsze. [5]Grube mury [6]wykładane kamieniem odgradzały mieszkańców świątyni od reszty świata.
[1] - chłodne chłodziły? Bez sensu. Poza tym, skoro to mur i ma cień to znaczy, że z drugiej strony słonce i wcale już chłodny nie jest - tylko w cieniu tego muru jest chłodno.
[2] - Mury nie chłodziły bezpośrednio, tylko chłodniej było w cieniu tego muru (vide punkt 1)
[3] - Cień nie był poszukiwany, tylko upragniony. Bo znaleźć go mogli ot tak.
[4] - Mury (duże w tym przypadku) mogły dawać różny cień - twoje zdanie dotyczy raczej ochłody, a nie jego wielkości, która różnić się będzie w zależności od pory dnia.
[5] - Grube mury, chłodne mury - zaczynasz tak samo.
[6] - Mury wykładane kamieniem? Czyli zwieńczenie muru (górna część) jest wyłożona kamieniem. Kamienne mury wykładane kamieniem? Ciekawe.

Zdanie powyżej to koncert nielogiczności i powtórek. Tym większych, że w dalszej części tekstu występują podobne konstrukcje z tymi samymi słowami. Zobacz na prosta zmianę:

Mury klasztoru pozwalały na ucieczkę do upragnionego cienia, niezbyt chłodzącego, ale zawsze.
[1]Pogrążeni w swych codziennych sprawach i obowiązkach [2]nie zwracali uwagi na przynoszących codziennie świeże informacje kupców, skupujących od mnichów wyśmienicie sporządzone wino.
[1] - można się pogrążyć w obowiązkach, ale w sprawach już nie - co najwyżej w ich załatwianiu.
[2] - zupełnie nie rozumiem co ma piernik do wiatraka i jaki efekt zamierzałeś dając ten przekaz.
Zobacz na zmianę:
Pogrążeni w obowiązkach, zajęci swoimi sprawami nie zwracali na nic uwagi, a już tym bardziej unikali kupców zaopatrujących się u mnichów w przedniej jakości wino.
Praktykanci mieli tylko jedno zadanie: pilnować swojego nosa.
To zdanie już jest z kapelusza - tak dosłownie. Trzeba owych praktykantów wprowadzić, albo w jakimś stopniu wpleść z zdanie poprzedzające albo sprawić, aby przylegało logicznie do tego wcześniejszego zdania.
Zwłaszcza praktykanci unikali wścibskiego rozglądania się po placu, bo do nich należało pilnowanie własnego nosa.
Najbardziej zadowolonym ze swojej pracy był młody chłopak, który akurat zamiatał komnaty alchemiczne ukryte w podziemiach klasztoru.
I nagle z placu lądujemy w komnatach. Tada! Magia tworzenia. Ale, ale... tu trzeba przeprowadzić czytelnika, zwłaszcza odkrywającego tekst, w to miejsce dosłownie za rączką. Poza tym - chłopak ma imię. Warto go przedstawić, chyba, że linijkę później padnie trupem i tyle go widzieli.
Ciepło panujące na zewnątrz nie dawało tu o sobie znać. Wręcz przeciwnie panowała tu wilgoć i lekkie, ochładzające powietrze.
jedno wynika z drugiego...
Tym bardziej, że praktykanci zobowiązani są przysięgą na cztery Bóstwa na całodzienne noszenie swych długich, czerwonych, bawełnianych szat. W pasie przepasanych chudziutkim sznurem przypominającym o ich stanowisku w hierarchii zakonu.
To powinno być zdanie ukazujące strój, ale je pociąłęś na dwie części, poza tym, brzmi bardziej jak lepek informacji niż opis plastyczny. Na koniec: czy przepasany mógłby być np. na szyi? Zobacz na:
Tym lepiej dla młodego, bo zgodnie z przysięgą na Cztery Bóstwa musiał nosić czerwoną szatę przepasaną cienkim sznurkiem przypominającym pozycję w hierarchii zakonu.


I tyle mam do napisania. Nie masz pojęcia, o czym chcesz pisać, brakuje ci podstawowej wiedzy (że o wprawie nie wspomnę) w konstruowaniu zdań, przekazywaniu informacji. Piszesz bez ładu i składu, chaotycznie, gubisz się we własnym świecie - tego nie da się czytać. Na początek polecę ci dużo czytać. Opowiadania, powieści, miniatury. Zwróć uwagę na to, jak autorzy budują zdania – podział na opisy, narrację dotyczącą zachowań bohaterów i tą pomiędzy dialogami. Im więcej będziesz czytać, tym lepiej będziesz układać w głowie własne sceny. To naprawdę pomaga. Tymczasem, w przerwie na czytanie polecam pisać opowiadania i ćwiczenia opisowe. Przyda się. Bardzo.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Niestety, muszę się w całości zgodzić z poprzednikiem. Tekst jest niemal nie do przebrnięcia. Bryła, bez akapitów, bez podziałów na opisy, dialogi, przemyślenia wewnętrzne bohaterów. Po prostu kosmos… Pokażę ci tylko przykładowo błędy jakie popełniasz.
Schody były naprawdę strome, trzeba było uważać, by się nie potknąć.
Myślisz za czytelnika. Skoro mnich stąpał ostrożnie, a schody były strome, to wiadomo, że trzeba było uważać żeby się – i tu zagwozdka – dlaczego potknąć? O co? Raczej pośliznąć. Czytelnik domyśli się na co trzeba uważać, więc to zbędny element zdania.
. Zakonnik ledwo ukazując się oczom sprzątacza zawołał komendę mającą na celu pośpieszenie praktykanta
Czyli co? Wyłonił się zza winkla i zawołał, że chłopak ma się pospieszyć. Udziwniasz i sprawy łatwe próbujesz ubrać w wydumane zwroty, a to sprawia, że stają się śmieszne. Takie wiadomości powinny być zawarte w dialogu, bo a) nadadzą tępa tekstowi, b) przybliżą czytelnika do bohaterów. Na razie wszyscy stoimy z boku i się nudzimy, tak po prawdzie.
młodego chłopaka
A starego chłopaka widziałeś? Pleonazm. Warto się zapoznać z definicją tego błędu, bo jest bardzo częsty.
Pośpiesznym krokiem skierowali się ku jednej z kwater czarodziejów. Praktykant nie wiedząc co jest przyczyną rozglądał się niepewnie na boki
Praktykant nie wiedział co jest przyczyną wyjścia z katakumb i skierowania się do kwater. Tak wynika z powyższych zdań.
Gubisz podmiot. Notorycznie, w co drugim zdaniu niemalże. Poczytaj czym jest ten błąd i jak go unikać.
Przy ziemi dało się zobaczyć rozgrzane do czerwoności powietrze.
Oj na pewno nie. Podajesz informacje niesprawdzone, potoczne, które bardzo łatwo będzie wytknąć jako niewiedzę autora. Reasearch, jeśli nie jesteś czegoś pewien, to podstawa.
Chłopak niepewnie pociągnął za nagrzaną przez słońce klamkę. Niepewnie wykonał pierwszy krok
Powtórzenia. Na to zaradzi słownik synonimów. Poszukaj jakiegoś on-line i miej zawsze pod ręką w trakcie pisania. Polecam synonimy.ux.pl.
. Niebawem zza odrzwi dało się usłyszeć
Nie znasz znaczenia słów, których używasz. Odrzwia to framuga, futryna, rama do drzwi przede wszystkim.
brwi i długie do ramion włosy pokryte były siwymi włosami z nielicznymi czarnymi kosmykami.
Włosy były pokryte włosami? Niektórym porównaniom i opisom w tekście brak logiki. Zawsze spróbuj sobie wyobrazić to, co napisałeś, nie opierając się na tym, co widzisz w swojej głowie.
Wyraz twarzy czarodzieja był tajemnicą.
Poliszynela, jak mniemam. Wyraz twarzy mógł być tajemniczy, ale tajemnicą nie, skoro czarodziej nie miał na sobie maski.

Przez chwile wpatrując się prosto w oczy chłopakowi wyksztusił z siebie
Mieszasz czasy i tryby, i wychodzi miszmasz. Jeśli: wpatrując się to nie przez chwilę, bo pierwsze jest czynnością niedokonaną, a drugie ogranicza się do jakiegoś odcinka czasu czyli sugeruje, że czynność została jednak dokonana.
Przez chwile wpatrując się prosto w oczy chłopakowi wyksztusił z siebie – Russel – gość kiwnął głową, tak brzmiało jego imię.
A to co? Dialog? Opis sceny? No a przede wszystkim brak znaków przestankowych. Kto, co i po co tu robi?


Tyle ode mnie. Wypisałam część błędów, dobrnęłam do połowy i doszłam do wniosku, że w obecnym stanie tekst jest nie do przejścia.
Natłok tego wszystkiego co wymieniłam powyżej, przyćmiewa historię, którą chciałeś opowiedzieć. Fabuła nie istnieje, nie wiem o co chodzi, kim są ci ludzie i co tutaj robią? Momentami piszesz tak, jakby czytelnik siedział w twojej głowie i wiedział nawet to, czego nie opisujesz. Popracuj nad przekazywaniem informacji. No i czytaj, dużo. Podpatruj jak robią to wszystko inni i wtedy próbuj znowu.

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”