NIEKONTROLOWANA ESKALACJA UCZUĆ ZŁYCH...

1
„NIEKONTROLOWANA ESKALACJA UCZUĆ ZŁYCH”

Emocje naprzemian złość, strach, ból i chęć zemsty targały mną na wszystkie strony. Nigdy nie przyjmowalem do siebie myśli, że właśnie mnie może się to przydarzyć. Spojrzałem na własne odbicie w starym lustrze. Widziałem twarz, która już nie była moją twarzą. Ręce cały czas mi lekko drżały, podobnie jak i całe ciało. Byłem w potrzasku, z którego nie było wyjścia. Czułem się jak duch, który nagle wtargnął do obcego ciała. Niczym erupcja wulkanu, bez ostrzeżenia.
Nie spałem od tego dnia w ogóle, a minęły już cztery doby. Zbyt długie, odległe, otchłań wieczności. Spadałem w przepaść, lecz nie wiedziałem, czy istnieją jej krańce. Gdy zamykałem oczy ten obraz wciąż nie opuszczał mnie ani na chwilę. Wciąż się powtarzał, aż w końcu mnie zabił. Niesamowicie silny podmuch gorącego powietrza i wibrujące wokół odłamki szkła, które wbijały się w moje ciało jak w masło czułem wciąż tak realnie jakby to zdarzyło się przed chwilą. A najgorsze..to ten wyraz twarzy mojej małej Emily tuż przed egzekucją. Zatopiłem twarz w rękach, nie mając już siły by płakać. Już tego nie umiałem.
Jasne, długie loki opadające na na ramiona i te duże niebieskie oczy, twarz aniołka. Nigdy jej nie zapomnę. Nawet w piekle. W chwili, gdy to się wydarzyło nie zdradzała żadnych oznak strachu czy obawy. Na jej małej twarzyczce malował się jedynie wielki smutek. Gdybym miał trochę więcej czasu, tylko dziesięć zasranych sekund. Moja ręka mimowolnie zacisnęła się w pięść. Wibrująca we mnie eskalacja niekontrolowanych uczuć w końcu musiała znaleźć swoje ujście. Z całej siły uderzyłem pięścią w lustro, które w tej samej chwili uległo przymusowej degradacji. Rozsypało się na miliony małych kawłków. Nie mogłem tego dłużej hamować. Czułem się z jednej strony niczym gepard zamknięty w klatce, a z drugiej zaś byłem tylko topielcem, znikającym w otchłani porywających mnie fal oceanu.
Z ręki pokrytej kawałkami rozbitego lustra kapała mi krew. Nie przeszkadzało mi to. Nawet nie czułem już bólu. Nieuchwytny dla śmiertelności, choć nie miałem już żadnego powodu by żyć – oto kim jestem. Pospiesznie usunąłem odłamki z moich rąk, po czym założyłem bandaż. W oddali słyszałem niemrawy stukot jadącego wózka kelnerskiego, który mkną korytarzem. Zza okna docierał do mnie przytłumiony tumult i gwar zwykłej codziennej szarości. Wszystko nie miało już dla mnie znaczenia.
Jedyne, na co miałem się zdobyć, to wyjść i ruszyć do pokoju znajdującego się na końcu korytarza i wpakować Margerowi w łeb tyle kul ile się da. Nienawidziłem siebie za swoją głupotę, naiwność i zbytnia pewność siebie. Dałem się wciągnąć w grę o życie. Tylko nie wiedziałem, że było to życie mojej córki, Emily. Pracując jedenaście lat na stanowisku negocjatora policyjnego, poczułem się zbyt pewnie, co doprowadziło mnie do tego, gdzie dzisiaj jestem.
Sięgnąłem ręką pod koszulę na plecach i poczułem chłód stali beretty 92 FS. Trzymałem przez chwilę w lewej ręce wyrocznię i czułem się jak sędzia egzekwujący prawo. Schowałem broń z powrotem. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Działałem jak robot, istota pozbawiona wszelkich uczuć, które zniknęły wraz z moją córką. Poza tym miałem jeszcze na wszelki wypadek plan B. Zawsze dbałem o to by w każdej sytuacji mieć co najmniej dwa wyjścia. To zboczenie zawodowe. Z przodu przy prawym udzie nad spodniami czułem jeszcze jedną rękojeść. Był to nóż myśliwski Stag Hunting Boda, o przeszło trzydziestocentymetrowej dlugości.
Ostatni raz spojrzałem na okno, przeczuwając, że chyba już nigdy nie opuszczę żywy tego budynku. Ruszyłem do drzwi, powolnie spuściłem wzrok, rozluźniłem dłonie i wziąłem najdłuższy w moim życiu oddech. Powoli, jakby żaden mój ruch nie przepowiadał nadchodzącego sądu, zamknąłem drzwi i ruszyłem niczym zmęczony kilkudniową drogą wędrowiec ku celu. Serce z każdym następnym krokiem zaczynało mi coraz bardziej bić, a krew zaczęła się gotować w moich żyłach. Każdy mięsień mojego ciała miałem napięty. Mknąłem ku swemu przeznaczeniu niczym kometa.
Gdy znalazłem się już pod drzwiami, przełknąłem ślinę. Nie bałem się, ale czułem złość i nie mogłem opanować swojej żądzy zemsty. Po raz pierwszy odkryłem, że to było podniecenie, i się trochę zdziwiłem. Ale to i tak nie miało już znaczenia. Zauważyłem, że ręce miałem ponownie zaciśnięte tak mocno w pięści, że z trudnością je rozprostowałem, mięśnie mi drgały, a na plecach czułem zimny pot. Zapukałem trzy razy.
 Kto tam? - odezwał się mężczyzna o grubym głosie.
 Obsługa hotelowa, sir – odezwałem najspokojniejszym głosem na jaki było mnie stać.
 Nic nie zamawiałem – ponownie odezwał się głos zza drzwi.
 Jestem konserwatorem – szybko układałem słowa w głowie – nastąpiła usterka, w mieszkaniu pod panem jest zalana łazienka. Państwo z niższego piętra prosili o interwencje – Było to najdluższe kilka sekund w moim życiu. Po chwili usłyszałem powolne kroki przyszłej ofiary, a byłego kata. Poczułem, gdy nagle mężczyzna zza drzwi przystaną i przyglądal mi się przez wizjer. W ręce już trzymałem spluwe. Po chwili usłyszałem charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka. Otwarły się bramy piekła, przestały obowiązywać jakiekolwiek zasady.
 Nie wiem, cholera gdzie przecieka, ale ja nie.. - nie dokończyl nawet słowa. W chwili gdy otworzył drzwi, jego twarz poorana bruzdami, wyrażała usprawiedliwione zaskoczenie.
 Ani nie drgnij morderco – lufa beretty dotykała idealnie środka czoła Margera, dokładnie między oczami – bo ci papkę z mózgu zrobie.
 Co jest kur.... – rozłożył ręce na boki jak jakiś polityk broniący się przed natrętnymi i posądzającymi pytaniami.
 Co, dech Ci zaparło, morderco? - popchnąłem go do środka i cały czas trzymając go na muszce, drugą ręka zatrzasną za sobą drzwi pokoju. Wiedziałem, że ta chwila oznaczała moment ostatecznego rozwiązania.
Twarz Margera zdradzała nie tyle przerażenie, co nieznaczne zdziwienie. Pewnie w tej ostatniej chwili swego marnego życia zastanawia się jak go znalazłem.
 Jak to możliwe, że.... - chciał coś powiedzieć, lecz dukał jak dziecko z pierwszej klasy.
 A czy to ważne? Myślałem, że dzieciobójcy niczego się nie boją!- naparłem na niego, prawie dusząc go przedramieniem drugiej ręki.
 Co? - jakiekolwiek oznaki zdziwienia i wątpliwości zniknęły z jego twarzy i ustąpiły złośliwemu grymasowi, po czym poczęstował mnie szyderczym uśmiechem, – A to o to chodzi. Tatuś – bohater się znalazł? - Roześmiał się na cały głos, zabijając tym samym całą napiętą atmosferę, która temu towarzyszyła. Jego ironiczny śmiech, atrybut prawdziwego szatana w ludzkim ciele rozwścieczył mnie niemiłosiernie. Z całej siły zdzieliłem go bronią trzymającą w ręce w jego prawy policzek. Upadł jak długi. Broczył krwią, brudząc przy tym nieskazitelnie czystą wykładzinę hotelową. Powoli dotknął dłonią swojej twarzy. Czując ściekającą krew, rzucił mi spojrzenie przeniknięte taką nienawiścią, że gdyby nie to, iz miałem w ręce broń, pewnie by mnie zabił gołymi rękami. Podniósł prawą rękę nad głowę w geście poddania. W tej samej sekundzie gdy dałem krok do przodu mając delikatnie opuszczony pistolet,Marger w akcie desperacji podciął mnie nogą z taka szybkością i siłą, że nawet nie wiedziałem kiedy znalazłem się na ziemi. Beretta wypadła mi z ręki i poleciała aż pod same drzwi. Gdy to zauważyłem, Marger był już na mnie i sięgał po broń, która w tej chwili była bliżej niego. Uderzył mnie łokciem w prawą skroń, przez co świat zawirował mi przez krótką chwilę w głowie. Ale bólu nie czułem. Czułem ciężar jego ciała, przytłaczający moje ciało. Jedna myśl mnie oświeciła w porę. Wiedziałem, że nie zdołam sięgnąć tej broni przed nim. W tej chwili poczułem na brzuchu rękojeść trzydziestocentymetrowej zbawczej stali. Nim on zdążył dosięgnąć broń ja już miałem w ręce nóż. Wziąłem tak wielki zamach na jaki mnie było stać w tej pozycji. Miałem ograniczony dopływ tlenu. Gdy on zaczął się cofać z pistoletem, próbując mierzyć do mnie ja zadałem jedyny i ostateczny cios. Zamarł. Byliśmy teraz tak blisko siebie jak kochankowie w łożu śmierci. Oprawca i ofiara. Kat i skazaniec. Byliśmy jak ogień i woda. Tylko jedno może przeżyć. Dzieliło nas tylko pchnięcie, wystająca rękojeść. Jego wzrok, którym mnie nieomal przebijał był pełen złości. Całym ciałem naparł na mnie. Chciał nacisnąć spust, choć pewnie nie wiedział, iż lufa beretty nie była już wycelowana w moją stronę. Zatopiłem w nim nóż pod pachą, tuż nad sercem. Do oporu, tak głęboko jak mi starczyło siły. Wciąż przed oczyma miałem twarz mojej małej Emily. Była niewinną ofiarą zamachu terrorystycznego przeprowadzonego przez ugrupowanie ETA. Oni nigdy nie odpuszczali. Patrząc na umierającego Margera, przekręciłem rękojeść o 180 stopni, wydając przy tym najgłośniejszy ryk na jaki było mnie stać. W tej chwili zrozumiałem, że już nikt i nic mi nie zwróci mojej małej córeczki. Marger wytrzeszczył oczy i wydal ostatni, chrapliwy dźwięk, po czym opadł bezwładnie na mnie. Zrzuciłem go na bok i wyciągnąlem z jego stygnącego ciała swój nóż myśliwski. Gdy wstałem dobiegł mnie jakiś dźwięk, którego przedtem nie słyszałem. Było to tykanie zegara. W jednej chwili zrobiło mi się ciepło na całym ciele. Spojrzałem w stronę okna. Stał tam mały zegar, który odmierzał czas. Były podłączone do niego trzy kolorowe kabelki. Gdy podszedłem spojrzałem na zegar. Poniżej był włączony stoper i odliczał 30, 29.. Już miałem rzucić się do drzwi, gdy kątem oka dostrzegłem obok zegara białą kartkę z trzema wyrazami, niewyraźnie napisanymi. Brzmiały one: „wiedziałem, że przyjdziesz”. Przerażony rzuciłem się do drzwi nieomal wywracając się o ciało Margera. Szybko otwarłem drzwi, czując przy tym lekki opór. Gdy zdążyłem jeszcze spojrzeć nad siebie na górę drzwi, to ostatnia rzecz jaką mój mózg zarejestrował był drut i rozerwany kabel opadający na moją głowę. W tej jednej, krótszej niż sekunda chwili wszystko zrozumiałem. Wiedziałem, że przegrałem. Ognisty podmuch gorąca wypluł mnie wprost z pokoju z szybkością błyskawicy. Zanim moje ciało zginęło i zostało spalone na węgiel, mój mózg został pozbawiony jakichkolwiek złudzeń. Czas przeznaczenia nadszedł, a ja tylko zrobiłem to co zrobić musiałem.

„Przeplatające się między sobą rózne epizody życia, stając się jednocześnie barwnymi odbiciami na tle naszego szarego życia, nierzadko nadają tak ważny sens naszej egzystencji.”

[ Dodano: Pią 20 Sie, 2010 ]
Acha, to jest tekst bez tzw. poprawek, pierwociny.
Jakie wrażenia, jak Wam się podoba?Płynne czy zagmatwane? :):)

[ Dodano: Pią 20 Sie, 2010 ]
Acha, to jest tekst bez tzw. poprawek, pierwociny.
Jakie wrażenia, jak Wam się podoba?Płynne czy zagmatwane? :):)
Ostatnio zmieniony ndz 18 maja 2014, 21:43 przez jarecki791, łącznie zmieniany 2 razy.
[...] ...im dłużej panuje cisza, tym trudniej ją przerwać. /S.King/

2
jarecki791 pisze:Acha, to jest tekst bez tzw. poprawek, pierwociny.
Regulamin Forum WeryfikatoriuM pisze:3. Co wklejamy?

§ 1. Opowiadania, miniaturki (bez względu na gatunek – mogą być fragmenty) poddane wcześniejszej korekcie, pod kątem najczęściej występujących błędów.
Hm, przyznałeś się do złamania/nieprzeczytania Regulaminu. Nice. :)
Adres e-mail: kontakt(M@ŁP@)weryfikatorium.pl
WeryfikatoriuM na Facebooku

Land of Fairy Tales

Eskalator.exe :batman:

3
Chodziło mi o sama fabułę, którą można w każdym momencie i na tysiące sposobów zmieniać, a nie o korekty gramatyczne, które zazwyczaj staram się podczas pisania dokonywać. :)
[...] ...im dłużej panuje cisza, tym trudniej ją przerwać. /S.King/

4
jarecki791 pisze:Chodziło mi o sama fabułę, którą można w każdym momencie i na tysiące sposobów zmieniać, a nie o korekty gramatyczne
Tu sami naziści poprawności ortograficzno-językowo-stylistycznej, więc sorry i nara.

Moderator EDIT: Ktoś przynajmniej zwrócił na coś uwagę, w przeciwieństwie do ciebie. Twoje spostrzeżenie jest niezwiązane z tematem i niemiłe oraz niezgodne z prawdą.
Ostatnio zmieniony ndz 22 sie 2010, 11:33 przez Stewie, łącznie zmieniany 2 razy.
Victory is mine!

5
Cholera, głupio się bierze za tekst sprzed blisko roku, zwłaszcza z pierwszym komentarzem :/ Raz, że pewnie już nawet nie pamiętasz, że to tutaj leżakuje, dwa... No cóż, wierzę przynajmniej, że wiele się w Twoim pisaniu zmieniło, więc część uwag będzie niepotrzebna. No ale jedziemy.
jarecki791 pisze:naprzemian
na przemian
jarecki791 pisze:Byłem w potrzasku, z którego nie było wyjścia.
Powtórzeń "być" należy unikać. Najlepiej, walcząc z konstrukcją zdania.
"Byłem w potrzasku [pułapce?] bez wyjścia"
jarecki791 pisze:Niesamowicie silny podmuch gorącego powietrza i wibrujące wokół odłamki szkła, które wbijały się w moje ciało jak w masło czułem wciąż tak realnie jakby to zdarzyło się przed chwilą.
Coś jest w tym zdaniu koślawego. Coś, co sprawiało, że ta ostatnia część zdania wciskała mi się jakby na siłę, jakby już po jego zakończeniu.
jarecki791 pisze:W chwili, gdy to się wydarzyło nie zdradzała żadnych oznak strachu czy obawy. Na jej małej twarzyczce malował się jedynie wielki smutek
jak twarzyczka, to już wiemy, że mała, więc przymiotnik zbędny
Poza tym kuleje mi logika tego fragmentu. Smutek na widok kogoś/czegoś, co zamierza ci wyrządzić krzywdę to jest oznaka obawy.

A teraz grzech główny tego tekstu: zaimkoza.
Nie dbasz o to, że się powtarzają, że są zbędne, bądź wciskają się tam, gdzie prosta przebudowa zdania mogłaby wszystko naprawić. Jest ich zatrzęsienie i przez to tekst czyta się istotnie gorzej, niż mogłoby. Takich kilka przykładów:
jarecki791 pisze: Nienawidziłem siebie za swoją głupotę, naiwność i zbytnia pewność siebie.
jarecki791 pisze:Z ręki pokrytej kawałkami rozbitego lustra kapała mi krew
jarecki791 pisze:Powoli, jakby żaden mój ruch nie przepowiadał nadchodzącego sądu, zamknąłem drzwi i ruszyłem niczym zmęczony kilkudniową drogą wędrowiec ku celu. Serce z każdym następnym krokiem zaczynało mi coraz bardziej bić, a krew zaczęła się gotować w moich żyłach. Każdy mięsień mojego ciała miałem napięty.
No po prostu... Człowieku, przecież wiemy, że to jego ciało, jego ruch, jego żyły. Nie próbuj robić z czytelnika kretyna, który się nie domyśla, bo paradoksalnie kiepsko na tym wychodzisz ;)
Co do podkreślenia. Piszesz, ze zrobiłeś korektę gramatyczną?
albo: "ruszyłem do celu"
albo: "ruszyłem ku [celownik] celowi"

I tutaj zostawiam zaimki w spokoju, bo mogłabym je wymieniać do upojenia.
jarecki791 pisze:Sięgnąłem ręką pod koszulę na plecach i poczułem chłód stali beretty 92 FS. Trzymałem przez chwilę w lewej ręce wyrocznię i czułem się jak sędzia egzekwujący prawo. Schowałem broń z powrotem. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Działałem jak robot, istota pozbawiona wszelkich uczuć, które zniknęły wraz z moją córką. Poza tym miałem jeszcze na wszelki wypadek plan B. Zawsze dbałem o to by w każdej sytuacji mieć co najmniej dwa wyjścia. To zboczenie zawodowe. Z przodu przy prawym udzie nad spodniami czułem jeszcze jedną rękojeść. Był to nóż myśliwski Stag Hunting Boda, o przeszło trzydziestocentymetrowej dlugości.
Koszmarny fragment. No to lecimy:
1. noszenie pistoletu pod koszulą? na plecach? wtf? To jak założy na to jeszcze kurtkę, to już się za cholerę do tej broni nie dokopie
2. jak plan B, to wiemy, że na wszelki wypadek, więc dopowiedzenie zbędne
3. jeżeli "zawsze" o coś dbał, to po to, żeby w "każdej" sytuacji. Któryś z wyrazów do usunięcia.
4. czy naprawdę myślisz, że czytelnik podejrzewa bohatera o noszenie noża tej długości POD SPODNIAMI?
5. "o przeszło ... długości" - wywalić "o" albo przerobić szyk: "o długości przeszło (...)"
jarecki791 pisze: powolnie spuściłem wzrok,
raczej po prostu: "powoli"

Błędy wyłapywałam na chybił trafił mniej więcej do sceny walki. Dalej widzę tylko, że się powtarzają i nie bardzo mam ochotę z tym już walczyć.

Podsumowując: błędy ortograficzne, gramatyczne, powtórzenia, zaimkoza i zbędne dopowiadanie. Ogólnie widać, że taka korekta podczas pisania jest cholernie dziurawa i z litości dla czytelnika należałoby ją powtórzyć. Chociaż nie wszystko można zwalić na niedopatrzenia - patrz zaimki.
Co do opisu walki: dla mnie mało dynamiczny i dość szkolny. On zrobił, ja zobaczyłem, to zrobiłem i znów on zrobił, podszedł bliżej, ja zrobiłem. Gdzieniegdzie, kiedy pojawiają się emocje jest nawet nieźle, ale ogólnie słabo się toto czyta.

Do fabuły.
No ok. Taki se tekścik o tym, że gliniarz chce się zemścić za śmierć córki. Ani to odkrywcze, ani ciekawie zrealizowane, ale mogłoby być, tylko....
Czy każdy bohater takich scen musi być skończonym debilem i czekać z odstrzeleniem gościowi łba aż ten znajdzie sposób, żeby się wywinąć?!?!?!?!?! Grrrr... Nigdy to do mnie nie trafiało i nigdy nie zacznie. Jak chce pogadać sobie najpierw, to niech mu przestrzeli kolana, czy cokolwiek, a potem wpakuje kulkę w łeb, ale niech się nie wystawia jak kretyn.

Nieźle natomiast wychodzą Ci fragmenty z emocjami bohatera. Często wykonanie je psuło, ale w gruncie rzeczy wyszły całkiem wiarygodnie i wciągająco. Dlatego początek czytało mi się nawet fajnie. Końcówkę już niestety mniej.

Pozdrawiam,
Ada
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”