
Osobiście trudno mi sobie wyobrazić, jak można być tak dogłębnie pogiętym i podciąć sobie żyły. Niektóre rodzaje śmierci jeszcze jestem w stanie zrozumieć – na przykład skok w przepaść, albo wsadzenie głowy do piekarnika. Ale żeby tak pozwolić swojej krwi na powolne wypływanie z żył niczym z dziurawego kanistra, tak razem ze świadomością i czuciem w dłoni? – O nie, ja bym się na coś takiego nie pisał.
Przyglądając się temu, co napisał Gucio odłożył ołówek. Tylko jeden akapit – mało, bardzo mało. Zerknął ku przeciwległej ścianie. Wisiały tam dwa plakaty. W słabym świetle lampki biurkowej dostrzec mógł jedynie zarysy widniejących na nich postaci. Z lewej patrzyła na niego kształtna blondynka w różowo – żółtym bikini. Jak zawsze sprawiała wrażenie zajętej uśmiechaniem się do swoich widzów za pomocą zestawu błyszczących jak kometa zębów. Nie za ich cudownym szkliwem skrywała się jednak odpowiedź na pytania Gustawa. Również pułkownik piechoty liniowej po prawej nie zwracał uwagi na chłopaka. Z twarzą, której starcze bruzdy wypełniały grudki błota i dłonią wyciągniętą do przodu wydawał rozkazy swoim podkomendnym. „Czy chcecie żyć wiecznie głupcy?” pytał.
Gucio jeszcze raz wytężył umysł, na próżno. Inspiracji nie znajdzie w tym pokoju. Nie dzisiaj, nie jutro, może nawet nie w tym dziesięcioleciu. A może by tak wyjść na spacer? Nie, głupi pomysł. O tej porze na ulicach roi się od chuliganów i gwałcicieli. Zresztą na dworze chłodno i w ogóle.
„Pozwól, że ci udzielę rady chłopcze – nigdy nie rób dzisiaj tego, co możesz zrobić jutro” usłyszał w głowie głos pułkownika piechoty liniowej. Ale sumienie gryzło. Gucio postanowił je nieco obłaskawić zapełniając resztę kartki byle czym.
Ale historia. Nie dalej jak dwa dni temu stary przyszedł do mnie do pokoju z miną faceta, który zupełnie przez przypadek znalazł w kiblu samorodek platyny. Stanął tak, jak przerośnięty parkometr i trzymając w dłoni gazetę i pokazywał mi coś na pierwszej stronie. Wysilam ślepia, patrzę, a tu masz: „Młody licealista znaleziony martwy w swojej łazience. Według wstępnych ustaleń policji chłopak sam poderżnął żyły... itp.” nie musiałem czytać dalej, bo ze zdjęcia obok spoglądał na mnie jak w pysk strzelił Piotrek Szulc, mój klasowy kolega. Zabawne, pomyślałem, oto po raz pierwszy ktoś zamieścił w prasie artykuł choć pośrednio dotyczący mojej osoby. Będzie o czym rozmawiać jak zaczniemy rok szkolny, rozumował dalej. Tylko Piotrka szkoda.
Bawiłem się tą myślą jeszcze przez kilka godzin, potem mój entuzjazm jakoś uleciał. W takim zadupiastym mieście jak moje najdalej w dzień po wydarzeniu i tak wszyscy wszystkiego się dowiedzą. Za tydzień nie będzie nawet o czym gadać w liceum. Zresztą uderzyło mnie w tym wszystkim coś innego – „Dlaczego, do cholery, ze wszystkich frajerów i nieudaczników w naszej budzie, zabić się musiał akurat Szulc? O ile mi wiadomo Piotrkowi nic do szczęścia nie brakowało – miał kochającą rodzinę, całkiem niezłą dziewczynę (Za bystra to ona nie była... ale warunki miała), no i ten komputer z wypasionym akceleratorem grafiki.
Dlaczego więc zrobił to, co zrobił?
Przemyślałem całą sprawę gruntownie. Chyba rację miał ten poeta, kiedy mówił, że istnieją DWIE PRAWDY o każdym z nas.
To zdanie Gustaw podkreślił dwoma grubymi liniami.
Piotrek włożył dużo trudu w sprzedaż nam, prostaczkom bujd o tym jaką to ma kochaną rodzinkę i jak to w ogóle wszystko u niego jest w dechę. Może jednego feralnego dnia stanęła mu przed oczyma jakaś druga bliższa rzeczywistości prawda. To zapewne wtedy wziął zbyt głębokiego nura w szambie, w którym wszyscy na co dzień trochę brodzimy.
Na koniec Gucio dopisał jeszcze:
P.S. Ciekawe, kto dostanie po nim ten komputer?
Ołówek opadł na blat biurka, a jego właściciel poczuł się rozgrzeszony. Nie napisał może wstępu do cudownej książki, za którą miały go wspominać następne pokolenia, ale zrobił COś. Nie pozwolił palcom na odpoczynek, no i kto wie, może kiedyś rzeczywiście napisze tę cholerną książkę.
„Mogę odmaszerować pułkowniku?” zerknął na plakat.
„A spieprzaj synu, ino w podskokach!”
Chłopak wyłączył lampkę pogrążając pokój w ciemności. W mieszkaniu panowała grobowa cisza. Ojciec Gustawa znowu wyjechał, najpewniej w interesach. Matka z kolei nie żyła już od pięciu lat. Od tamtej pory każdy pilnował tu własnych interesów.
W kuchni uderzał wzorowy porządek i sterylna czystość każdego urządzenia, czy mebla. Pomieszczenie przypominało raczej makietę w IKEA niż miejsce, gdzie żyją ludzie. Coś tu przypominało starożytną świątynię, albo ołtarzyk poświęcony duchom bliskich.
Po krótkim namyśle chłopak stwierdził, że wieczorna kawa, po której zawsze trapiła go bezsenność będzie wystarczającą chłostą dla umysłu, którego departament wyobraźni wykazał się w ostatnich miesiącach tak karygodnie niską efektywnością.
Już wracał z kubkiem parującego płynu do swego pokoju, gdy coś go zatrzymało w korytarzu. Pod drzwiami przed sobą zauważył cieniutką linię elektrycznego światła.
„Ty to masz w głowie kaszankę” usłyszał w głowie znajomy głos. Ojciec Gucia zawsze piętnował z gorliwością kaznodziei każdy, choćby najmniejszy przejaw marnotrawstwa. Szczególną wściekłością napawały go nie zgaszone światła i odkręcone do oporu kaloryfery. Gustaw podejrzewał, że to łajanie go na każdym kroku miało coś wspólnego z niemożnością skanalizowania nadopiekuńczości w inny sposób. Sam płacił za to jedynie lekką paranoją.
Ale był w stanie przysiąc, że gasił lampkę.
Drzwi bezdźwięcznie odsłoniły wnętrze zaciemnionego pomieszczenia, zaś stojący w progu Gustaw rozdziawił usta na podobieństwo karpia na świątecznym stole.
KTOś tam był!
Jakiś bliżej niezidentyfikowany intruz bez autoryzacji przeglądał notatki zaściełające jego biurko. Gucio wstrzymał oddech, miał przewagę zaskoczenia. Gdyby teraz wycofał się cichutko, mógłby popędzić do sąsiada i zadzwonić po gliny. Była to tylko jedna z opcji, mógł też palnąć go czymś w głowę, zamiast tego jednak...
– Hej! – krzyknął.
Autor bezczelnego najścia oderwał wzrok od lektury. Nie wyglądał na włamywacza. Był mniej więcej jego wzrostu, może odrobinę wyższy. Miał na sobie brązową bluzę oraz dżinsy – wszystko to trochę zbyt powszednie jak na seryjnego mordercę/ gwałciciela/ włamywacza, ale czy tacy zawsze muszą się ubierać jak jakiś Batman? Poruszał się bez pośpiechu, wręcz flegmatycznie – raczej nie zdradzał agresywnych zamiarów, ale oczy Gustawa i tak poszerzały niczym dwa jasne reflektory przeciwlotnicze.
– O, witaj stary – usłyszał głos Piotrka (Tak, Piotrka!) Szulca. – Sorry, za najście...
„Puk, puk, jest tam kto?”
W głowie Gucia zapanował kompletny zamęt, jakby zmysły wzroku i słuchu wsiadły do zupełnie innych pociągów. Zdawało mu się, że słyszy orkiestrę grającą walca, podczas gdy owe dwie pędzące z naprzeciwka lokomotywy zderzają się ze sobą. Sprawę pogarszała jeszcze jego stara znajoma, kobieta w różowo – żółtym bikini, która zaczęła wrzeszczeć w niebogłosy nie dając mu zebrać myśli. Może to tylko iluzja, ale samo Szaleństwo chyba rozbiło w pobliżu swój namiot. „Jest ich za dużo, przegrupować się!”
– To ty! – chłopak zrobił krok do tyłu. Korytarz prowadził prosto do drzwi wyjściowych. By trafić na klatkę schodową nawet astmatyk potrzebowałby nieledwie trzech sekund.
– Hej, hej, spoko stary – rzekł Piotrek widząc jego reakcję. – Zanim zrobisz coś głupiego, najpierw mnie posłuchaj.
Gucio naprawdę bardzo, bardzo pragnął wysłuchać swojego ex – umarłego kumpla. Znajdował się już w połowie korytarza.
– Dlaczego do cholery miałbym!? W tej chwili powinieneś wąchać cmentarne kwiatki – pogroził palcem zjawie.
– Nie bądź śmieszny Gustawie – Piotrek rozłożył ręce na boki, tak by rozmówca mógł mu się dobrze przyjrzeć. – Stoję tutaj, jak sam zresztą widzisz.
Zgadza się Gucio widział go dobrze. Te same oczy, ciemne brwi i lekko drwiący uśmieszek. Tylko jasne włosy, którym młody Szulc nigdy nie żałował żelu sterczały trochę zaniedbane. Nie wyglądał na ducha, już prędzej na jakąś lokalną odmianę zombie.
– Jakoś niezbyt mnie to uspokaja ty fałszywy fiucie! Kurwa, to by oznaczało, że zmyliłeś się wszystkie gazety w mieście.
Zrobił przerwę niemal zabijając się o jeden z butów zaściełających przedpokój.
– Nie wciągniesz mnie w żaden brudny spisek, słyszysz?
– Jaki spisek matole? Może dasz mi wreszcie dokończyć myśl?
Plecy Gucia napotkały zimną powierzchnię drzwi wyjściowych. Przypomniał sobie, jak dwie godziny temu zamykał je na zasuwę i łańcuszek. To wydłużało czas ewentualnej ucieczki o całe kurna pięć sekund.
– Gazety nie kłamią. Ja naprawdę nie żyję – mówił Szulc. Stał już w progu pokoju Gustawa. Sam Gustaw przyglądał mu się teraz kurczowo wciśnięty we framugę drzwi. Paraliżowały zimny strach oraz sprzeczne polecenia sączone do jego uszu.
„Uciekajmy póki jeszcze można misiu!” szeptała hebanowa blondynka z lewej.
„Coś ty ocipiał? Walcz jak mężczyzna, ty gówno warty mięczaku” ryczał z drugiej strony wielki południowy twardziel w mundurze.
– Może i nie żyjesz, ale w takim razie wynocha z mojego domu przybłędo! Znajdź sobie jakąś stuletnią tetryczkę, jeśli już musisz kogoś nachodzić po nocach.
– Kurde, powinieneś teraz na siebie spojrzeć w lustrze. To byś się dopiero przestraszył.
Teraz, uśmiechnięty, przybysz jak nigdy przypominał starego dobrego Piotrka. Emanowała z niego ta sama pewność siebie, co w czerwcu, kiedy się ostatni raz widzieli.
– Ja po prostu wpadłem. Zawsze byliśmy przecież kumplami, prawda? – Nim Gustaw zdążył mrugnąć Piotrek pojawił się tuż przed nim. Gdyby było to możliwe przestraszony chłopak stopiłby się z drewnianą powierzchnią za sobą. Błyskawiczna rejterada przestała wchodzić w rachubę.
– Hm, chyba wiem, co rozwieje wszystkie wątpliwości stary – rzekł exPiotrek.
Na poparcie swoich słów wyciągnął prawą dłoń w kierunku dygoczącego jak osika kumpla. Gustaw zmrużył oczy, był w stanie przysiąc, że palce Piotrka migoczą czymś w rodzaju księżycowego blasku, tym jaśniejszego im bliżej znajdowały się one jego spoconego czoła. Próbował odwrócić wzrok, lecz nadaremnie. Coś przyciągało go nieodparcie niczym magnes do tych pięciu połyskliwych punktów przed nim.
Dotknęli się.
Przez ciało Gucia przeszła momentalnie fala się potwornego chłodu, jakby nagle wskoczył do przerębla w lodowato zimnym jeziorze. Coś ścisnęło mu płuca niczym warstwa skamieniałego asfaltu. Topił się.
– Nie! – zdążył jeszcze wysapać, nim przedpokojem wstrząsnęło głośne uderzenie. Niczym worek kartofli Gustaw zwalił się na zabłoconą podłogę.
– Chryste – westchnął Piotrek, klękając nad swoim nieprzytomnym kolegą. – Nie miałem pojęcia, że z ciebie taki mięczak Gustawie.
Na stole w kuchni wylądował nowy kubek parującej kawy. Gucio usiadł przy nim próbując nieco uspokoić wciąż rozdygotane nerwy.
– O.K – zaczął. – Może zacznijmy od samego początku. Z tego, co i powiedziałeś wnioskuję, że jesteś duchem.
– Dlaczego się nie cieszysz stary? Wybrałem właśnie ciebie z całej setki znajomych osób.
Rozmówca siedział naprzeciwko. Gucio specjalnie włączył wszystkie możliwe żarówki w kuchni, żeby go dobrze widzieć. W ich świetle zajmujący szafkę z naczyniami Piotrek wyglądał całkiem realnie. Gębę wciąż wykrzywiał mu ten sam kpiarski uśmieszek, który zawsze tak dogłębnie irytował Gustawa. Miał wrażenie, że jeśli ten jeszcze raz odezwie się do niego per „Gustawie” to zakosi mu w pysk, nieważne czy facet jest, czy nie jest realny.
– No, teraz to mnie dowartościowałeś.
– He, cała przyjemność po mojej stronie. Pozwól że…
Z każdą minutą perspektywa rozmowy z duchem klasowego kolegi wydawała się Guciowi coraz bardziej zabawna. Na początku wątpił trochę w swój trzeźwy osąd, ale koniec końców – nie takie przecież rzeczy już widział w telewizji. Są tacy którzy twierdzą, że widzieli anioła, szatana i są też i tacy, co magazynują wosk z uszu. Czy na ich tle rozmawianie z klasowym kolegą stanowi jakieś szczególnie niepoprawne urozmaicenie codziennej monotonii?
– Eee – Piotrek wyrwał go z namysłu. – Ty mnie chyba wcale nie słuchasz muflonie.
Gustaw poczuł jak przez mgłę wspomnień wysuwa się dłoń ojca i klepie go w tył głowy.
– Co? Ach tak, tak, kontynuuj – odparł wyrwany z zamyślenia.
– Ty zawsze miałeś te odloty Gustawie. Powiedziałem, że potrzebuję twojej pomocy.
„Znowu czegoś od ciebie chcą, kiedy wreszcie to ty otrzymasz jakąś pomoc?” szepnęła na ucho chłopakowi blond włosa muza, jak zawsze czuła na takie niuanse.
– Po pierwsze nie mów do mnie kurwa per „Gustawie.” Nawet nie wiesz jak mnie to wkurza! Po drugie – dlaczego akurat ja? Myślisz, że sam nie mam już dosyć problemów?
– No, zastanówmy się. Może dlatego, że dobrze ci się z pyska patrzy. Stosunkowo słabo się znamy, nic nas więc nie dzieli. Wystarczy powodów?
– To akurat prawda, że się słabo znamy. Szczerze mówiąc nigdy za tobą jakoś specjalnie nie przepadałem – odparł chłopak starając się dokładnie wybadać reakcję towarzysza.
– W sumie, może to nawet lepiej – odparł Szulc po krótkim namyśle.
Pewność, że jest w stanie bezkarnie manipulować innymi była jedną z długiej listy cech, które wkurzały Gustawa nieziemsko. Rewanż, którego zawsze pragnął oto sam do niego przyszedł i to w tak niespodziewanych okolicznościach.
– Może jednak nie. Zawsze miałeś dynię naładowaną mądrościami. Przechwalać się – o, to potrafiłeś, ale pomóc? gdzie tam! Typowy, kurwa forsiasty harcerzyk. Teraz, gdy tkwisz po uszy w gównie wpieprzasz się do mnie bez zaproszenia, grzebiesz w moich rzeczach a na koniec masz jeszcze czelność ględzić: Gustaw, pomóż! Pocałuj mnie w dupę!
Przy całej swojej wiotkiej fizjonomii Gucio nakręcił się dość konkretnie. Dysząc w poczuciu tryumfu obserwował jak dawny wróg nie potrafi, lub nie może z nim walczyć, że po czterech latach to on nareszcie tryumfował! W ustach czuł jakiś niesprecyzowany smak. Może, ale tylko może był to smak zwycięstwa.
– Dobrze, dobrze. Posłuchaj, przepraszam, że wchodzę z buciorami w twoje sielskie życie, ale odpowiedz uczciwe – co ty byś zrobił na moim miejscu? Dokąd kogo mógłbym pójść?
Nastała chwila milczenia, kiedy to obydwaj mocowali się z własnymi myślami. Gustaw musiał przyznać, że Piotrek zniósł atak nadspodziewanie dobrze. Może śmierć nauczyła go tego, na co za życia był odporny – pokory. Jeszcze jedną, tym razem własną cechą, która wkurzała Gucia była ta cholerna autokrytyka, która zawsze niweczyła jego dobre samopoczucie. Jakie prawo miał oceniać innych, skoro sam był tak dramatycznie nieudany?
Wciąż jeszcze targały nim wątpliwości, gdy dopijał kawę. Wrażliwą blondynkę Piotrek chyba skaptował swoją szczerością. Pułkownik z południa wciąż obstawał przy wywaleniu intruza na zbity pysk.
– Twoi starzy... może z nimi mam pogadać?
– Nigdy nie traktowali mnie serio. Dlaczego teraz mieliby zacząć.
– A Ania? Może jej coś przekazać?
Piotrek zasępił się wbijając wzrok w ciemności za oknem.
– Nie – pokręcił głową – nie.
Gustaw rozłożył ręce w geście rezygnacji.
– Więc czego chcesz? Mam zatłuc kogoś cegłą na ulicy?
Piotrek nie poznał się raczej na dowcipie kolegi. Spojrzał mu prosto w oczy
– Muszę się zobaczyć z Kasią. I to jak najszybciej.
– Z Bunią?! Nieee – wypluł z niedowierzaniem Gucio.
Nim się sam spostrzegł wstał z krzesła i zaczął krążyć po całej kuchni jak zahipnotyzowany. Znowu go zaskoczono, znowu musiał zebrać myśli – dlaczego w ogóle godzi się pomagać?
– To kompletna idiotka, wiesz o tym? – stanął wreszcie.
– Nie oceniaj książki po okładce mistrzu – pogroził palcem exPiotrek.
Nim Gucio zdołał się zorientować znów łaził w tę i z powrotem.
– Głowę ma napakowaną serialami. Założę się, że ona nawet nie wie, że my dwaj istniejemy… i w ogóle co łazi po tej łepetynie co?
– Potrzeba stary, czysta potrzeba. Druga prawda, jak byś to zapewne określił.
Gustaw mógł się domyślić, że nawet terapia młotem pneumatycznym nie wybiłaby reszty perfidii z tego gnoja. Wbił nienawistny wzrok w Piotrka.
– A no właśnie – wycedził zaciskając zęby. – Już prawie zapomniałem, gdzie szperałeś przed naszym spotkaniem, ukryty jak szczur– wycedził.
– Wybacz, po prostu nie mogłem się powstrzymać. – Machając w powietrzu nogami przypominał trochę Guciowi pewną obleśną pacynkę z Ulicy Sezamkowej. – Ale, ale przyznaj. Na kartce łatwo ferować wyroki.
– Nie muszę tego wysłuchiwać...
– O kurcze, o kurcze – Piotrek wywijając łapami w parodii przerażenia. – Znowu mnie źle zrozumiałeś mistrzu. Mogę ci pomóc, w takim samym stopniu, jak ty mi.
Zeskoczył na posadzkę. Okrążył wciąż nieufnego Gucia i zza jego pleców wskazał okno.
– Pomyśl, tylko ja mogę przemknąć wszędzie niezauważony. Jestem jak uniwersalny klucz, dzięki któremu możesz poznać świat za tą szybą lepiej, niż ktokolwiek dotychczas.
Oczy Gustawa rozjaśniły się. Nigdy nie potrafił długo bronić się przed pokusami. Z każdą sekundą nieufność wobec propozycji kolegi ustępowała w nim zastąpiona przez perspektywy, które ta otwierała.
– Nie będziesz już musiał snuć domysłów, czy jakichś tam fanaberii – Piotrek szeptał mu na ucho. – Dzięki mnie napiszesz tę swoją powieść.
W Gustawie tliły się jeszcze resztki wątpliwości.
– Tylko bez żadnych zboczeństw, dobra? – obruszył się.
– No, no, coś ty taki delikatny. Czytelnicy nie muszą przecież znać całej prawdy.
Wobec argumentacji kolegi chłopak mógł jedynie westchnąć z niedowierzaniem.
– Cholera, wiesz jak człowieka przekabacić. Mieliby z ciebie pożytek w piekle.
Uśmiech Piotrka powędrował po same uszy. Przez chwilę wydawało się nawet, że klepnie nowego partnera w plecy.
– A zatem, umowa stoi?
Przed wyjściem Gustaw zostawił na stole w kuchni karteczkę.
Wyszedłem do kolegi – widniało na niej.
Godzinę później do domu wrócił jego ojciec i znalazł te bazgroły. Najpierw ucieszyło go, że syn wreszcie wystawił nosa z domu. Chwilę później zdał sobie sprawę, że może postanowił on się usamodzielnić i przejął go dogłębny lęk przed samotnością. Postanowił, że porozmawia z nim po jego powrocie. Minęło kilka sekund i zdał sobie sprawę, iż nigdy z synem nie rozmawiał. Jak w ogóle zacząć taką rozmowę? Koniec końców postanowił go po prostu opieprzyć za wychodzenie z domu o tak późnej porze. Z tą myślą usadowił się w pokoju gościnnym i zaczął oglądać telewizję.
Kalendarzowe lato zmierzało do końca. Spokojną dzielnicę piętrowych domków spowijała granatowa jak atrament ciemność nocy. Różnobarwne, czasami ślepe oczy lamp ulicznych rzucały dokoła stożkowate snopy światła. Guciowi przywoływały one miłe skojarzenia z choinkami bożonarodzeniowymi, albo dyskotekami na wolnym powietrzu. Deszcz grał jednostajną melodię, siąpiąc z nieba delikatną a chłodną mżawką. Wiatr rozwiewał ją od czasu do czasu chłoszcząc zimnem twarze przechodniów. Kurtka niewiele pomogła Gustawowi, za to na plecach czuł już lepką plamę potu.
Dodatkowo wciąż prześladowała go świadomość nieuchronnej konfrontacji ze starym po powrocie. Towarzystwo niematerialnego kolegi niewiele mu przy tym niosło pocieszenia.
„Co to za brednie, mięczaku?!” słyszał obok siebie pułkownika z południa „Twardy czy miękki jesteś? Deszcz jeszcze nikogo nie zabił, ojciec zresztą też nie. No może oprócz tego incydentu w Missisipi.”
– Amen. Stary pewnie poprzestanie na dręczeniu mnie cenami lekarstw na przeziębienie. Może doda jeszcze coś o powrocie do domu karetką lub radiowozem.
– Hej, olej go – odezwał się niespodziewanie Piotrek. – Jest twoim ojcem, nie rozwiedzie się przecież z tobą.
– Może i tak, ale nigdy nie wychodziłem po północy na spacer, czy coś takiego. Sąsiedzi już to pewnie odnotowali. Zacznie się plotkowanie bez końca, zerkanie przez firanki... szczerze mówiąc dosyć mam już paranoi.
– Pozwolisz, żeby jakieś stare ramole narzucały ci swoje ograniczenia? Nie warto zadręczać się takimi pierdołami. Posłuchaj rady faceta, który popełnił samobójstwo.
Obecnie mijali jeden z niewielkich parków miejskich. Po ciemku nie sposób było dostrzec żenującego stanu zaniedbania roślinności, czy zbutwiałych, obdartych z farby ławek. Nocą wszystkie parki wyglądają tak samo. Jest to posępny i smutny krajobraz. Powykręcane drzewa zapraszają drgającymi ramionami by usiąść obok nich, pośród krzewów i jazgotu nocnych stworzeń. Gucio nigdy nie skorzystał z zaproszenia, przekonany, że byłaby to ostatnia noc w jego życiu.
– Widzisz – zwrócił się znów do Piotrka – moje życie zawsze tak wyglądało. Ale pewnego dnia – oczy chłopaka rozbłysły w przewidywaniu tego odległego punktu – wyrwę się stąd.
Trochę zaskoczyło Gustawa to, że twarz kolegi nie podziela jego entuzjazmu.
– Jak chcesz. O patrz! – ożywił się nagle – dojedziemy szybciej autobusem.
Faktycznie od strony ulicy, niczym enklawa po środku głuchej dziczy, wyrastał jarzący się białym blaskiem przystanek autobusowy. Strząsając z siebie nadmiar wody Gucio wślizgnął się pod bezpieczny dach owego posterunku.
– Wiesz, który numer tam jedzie? Rzadko jeżdżę autobusami – zerknął na wewnętrzną ścianę przystanku, gdzie ktoś łaskawie zostawił obdarty, acz niekompletny rozkład jazdy.
– Psst. Mamy towarzystwo.
Gucio wzdrygnął się, jak każdy, kto odkrywa, że przed chwilą rozmawiał ze sobą. Rzeczywiście, ktoś zajmował róg ławki po przeciwnej stronie przystanku. Choć spietrany nie na żarty Gustaw bynajmniej nie rozpoznał w tajemniczej postaci ani maniakalnego mordercy uzbrojonego w nóż, ani chociażby Gandalfa ze śródziemia. O nie, była nią całkiem młoda dziewczyna o ładnej buzi i kręconych włosach wypływających z czarnego, obszytego futrem kaptura. Chłopak poczuł mrowienie na dnie żołądka. Teraz dopiero zaczął się bać!
– He, he. Fajna co? – szepnął konspiracyjnie Piotrek.
Gucio udał, że nie słyszy. Wysunął do przodu usta, pragnąc zrobić wrażenie, jakby gruntownie analizował rozkład, którego w rzeczywistości widział go po raz pierwszy w życiu.
– Dalej, spojrzyj na nią.
Ciekawość wzięła górę. Z nieartykułowanym przerażeniem Gustaw odkrył, że dziewczyna również mu się przygląda. W jednej chwili przestał myśleć rozsądnie. Odwrócił wzrok, a po żołądku rozlała mu się fala zimnych kryształków lodu.
– Nie odstawiaj cyrków mistrzu. Naprawdę doceniłaby odrobinę uwagi ze strony takiego twardziela jak ty. Znasz „Regułę trzech sekund”? Masz kurwa trzy sekundy, żeby…
„Mistrz” nie wytrzymał jednak tej dwustronnej presji. Z prędkością błyskawicy wyskoczył ponownie pod strugi deszczu. Ruszył dalej przerwaną poprzednio drogą. Minęła dobra chwila nim dogonił go Piotrek.
– Chłopie, co ty do cholery zrobiłeś?!
– Nie chcę mi się czekać. Idziemy dalej pieszo.
– Z ciebie to jednak jest mięczak. Opuścić taką okazję!
– Okazję na co? Nie mam pojęcia, o czym miałbym z nim... z nią rozmawiać – Piotrek zauważył, że poruszył czułą strunę w umyśle kolegi. Temat wyraźnie krępował Gustawa, który mówił jąkał się i plątał w zeznaniach – Nie jestem typem człowieka, który zawraca głowę obcym ludziom. Zresztą, co miałem twoim zdaniem powiedzieć?
– Nie wiem, może pogadałbyś z nią pogodzie? Wiesz stary, rzeczy wielkie powstają z rzeczy małych – tłumaczył. – Nie możesz do końca życia kryć się po kątach.
„Ty go po prostu nie rozumiesz” rzekła mahoniowa blondynka, z uśmiechem oplatając szyję Gustawa swymi ramionami. „On jest taki romantyczny.”
– Słyszałeś to? – rzucił Piotrek rozglądając się dokoła.
– Co?
– Już któryś raz wydaje mi się, że kogoś słyszę.
– Nieważne, po prostu skończmy ten temat.
Gustaw nigdy nie szedł miastem po północy. Wielokrotnie spoglądał na ten świat zza okien samochodu, ale nigdy jeszcze nie wyczuwał go w takim stopniu jak teraz. Czuł się jakby ktoś przeniósł go do innego wymiaru. Wraz z odejściem słońca budynki ożywały samodzielnie, zalewając świat mnogością różnobarwnych świateł neonów. Dźwięki muzyki klubowej, głosy ludzi przekrzykujących się nawzajem – chłopak nie widział dotychczas, że każda pora jego skóry może wchłonąć taką ilość różnorodnych doznań. A to wszystko dzięki wolności, danej mu dzisiaj. Upojony nią zapomniał już niemalże o uczuciach strachu i zagubienia, które towarzyszyły mu, kiedy wychodził z domu.
Przez tę jedną ulotną chwilę Gucio zapragnął rzucić się w ten wir niezależnego szaleńczego życia, podświadomie czuł jednak, że w chwili obecnej skończyłby w nim jak ponton w nurtach rwącej rzeki. Ale nadejdzie w końcu i jego pora. Bogatszy o tę świadomość poczuł się znacznie raźniej. Wtedy przypomniał sobie o swoim zadaniu. Piotrek kroczył obok zatopiony w swoich rozmyślaniach. Nawet po śmierci przezornie schodził z drogi przechodniom.
Minęła prawie godzina zanim w końcu stanęli u celu. Przed obydwojgiem wyrosła wtedy dzielnica miejskiej elity, złożona z szeregu otoczonych działkami, barwnych domków jednorodzinnych. Aż do dzisiaj Gucio nigdy by nie uwierzył, że drogę tu można po zmroku pokonać bezpiecznie. Upajała go myśl, że gdyby tylko chciał mógłby nawet dużo więcej. Spojrzał na Piotrka.
Ten wpatrywał się w różowawy domek naprzeciwko. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, oprócz może bardziej urozmaiconego ogródka, nad którym górowały pergole oplecione dzikim pnączem. Oto stali przed ostatecznym celem swojej podróży – domem w którym mieszkała rodzina Kasi. Oświetlany przez dwie latarnie po obydwu stronach wyglądał dziwnie tajemniczo, zupełnie jak fantastyczna forteca otoczona szeroką fosą oraz murem z dzikiej zieleni. Nawet nie zauważyli, kiedy deszcz dokoła nich ucichł wyparty przez jednostajną melodię wiatru.
– No, jesteśmy – szepnął Gucio.
– Tak, jesteśmy – powtórzył Piotrek. – Jak myślisz, co robimy?
Jego kolega wzruszył ramionami. Dłonie zdążyły mu już chyba wrosnąć w kieszenie kurtki.
– Hej. Myślałem, że to ty jesteś kierownikiem wycieczki.
– No tak – przez pewien czas obydwaj stali w milczeniu. Gustaw zaczął się zastanawiać, z jakiej paki w ogóle zdecydował się pomagać temu postrzeleńcowi. Możliwe, że od początku chciał z nim iść, tylko o tym nie wiedział. W końcu ani razu się dotychczas nie zastanowił, co zrobią jak już będą u celu.
– Może po prostu tam wejdę, a ty na mnie zaczekasz? – zapytał Szulc.
Gucio znów wzruszył ramionami.
– Czemu nie. Ale szczerze mówiąc myślałem, że zrobimy dokładnie odwrotnie.
– Szczerze mówiąc, ja też, hehe.
– W takim razie, po co mnie tu w ogóle przywlokłeś, hm?
– Wiesz, chyba jednak lepiej będzie, jeśli załatwię to sam. Chyba rozumiesz, że twoja wizyta u Buni o tej porze, może zostać odczytana dość dwuznacznie, prawda?
Coś w tonie kolegi ubodło trochę Gustawa. Chyba ten protekcjonizm, którym dawał mu delikatnie do zrozumienia, gdzie jego miejsce.
– Pewnie masz rację, tylko...
– Posłuchaj stary, po pierwsze wielkie dzięki za to, że się dla mnie poświęciłeś. Wątpię, czy doszedłbym samemu aż tutaj.
– Szczerze mówiąc ja chyba też nie...
– Po drugie mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
„Znowu ten cholerny uśmiech” Gucio obruszył się niecierpliwie.
– No proszę, proszę, proszę – Piotrek złożył dłonie. – Nie poczekałbyś tutaj na mnie?
– No dobra. Ale jeżeli nie wrócisz za pół godziny to zwijam się bez ostrzeżenia.
– Stoi! Daj mi parę minut, a wrócę z Historią – mrugnął konspiracyjnie.
– Idź już idź – Gucio machnął mu ręką na pożegnanie.
Poszedł. Będąc przy samych drzwiach Piotrek zrobił ten ostateczny krok i znalazł się w środku. Znikł świst wiatru, a także ciemności i szelest liści. Otuliło go ciepło domowego wnętrza. Najpierw uderzyła go panująca w środku jasność, zupełnie jakby wszystkie światła były włączone. W powietrzu wisiała znajoma kakofonia tętniącego życia. Dźwięk krzątaniny w kuchni, grająca gdzieś muzyka, wreszcie głos jakiegoś faceta płynący z włączonego telewizora – wszystko to również splatało się w jedną muzykę, o melodii nieco bardziej dyskretnej, choć równie złożonej jak ta panująca teraz w mieście.
Wsłuchując się weń Szulc stanął na korytarzu. Wyostrzył wszystkie zmysły, by odgadnąć którędy musi się udać. Po śmierci człowiek widzi znacznie więcej i lepiej. Istniały trzy możliwości. Droga na wprost prowadziła najpewniej do kuchni. Zdradził ją stukot naczyń i szum bieżącej wody. Po prawej pomieszczenie rozszerzało się w obszerny pokój gościnny. Ktoś oglądał tam telewizor, przeskakując wciąż z kanału na kanał. Nie, cały czas nie to. Piotrek spojrzał w górę. Nad zwężającym się w lewo przejściem do kuchni górowały wyłożone granatowym dywanem schody na piętro. To tam postanowił się udać.
Nie śpieszyło mu się. Każdy stopień pokonywał z namaszczeniem. Kiedy był już w połowie drogi na górę usłyszał dobiegający z kuchni skrzekliwy kobiecy głos.
– Aga! Powiedz swojej siostrze, żeby przestała się tam pluskać!
Przystanął. Zainteresował go ciąg dalszy.
– I tak mnie nie posłucha! – dobiegł młodszy głos z pokoju z telewizorem.
– Nic mnie to nie obchodzi. Ma wyłazić!
Tym razem nie padła żadna odpowiedź. Zamiast niej pokój opuściła niska blondynka w ortalionowych spodniach i bluzce. Piotrek poznał ją od razu – była to młodsza siostra Kasi, Agata. Obydwie całkiem siebie przypominały. Miały te same piwne oczy. Ale Aga była jednak trochę szczuplejsza. Jej kości policzkowe miały przez to bardziej wyraźne kształty.
Mrucząc coś pod nosem dziewczyna rozpoczęła wspinaczkę w górę schodów, dosłownie o centymetr mijając Piotrka. Spróbował wciągnąć powietrze, kiedy przechodziła. Niemalże wyczuł brzoskwiniowy zapach, który zostawiła za sobą. Chciała tego, czy nie pomoże mu w poszukiwaniu swojej siostry.
U szczytu schodów czekał Piotrka kolejny, tym razem prostopadle biegnący korytarz. Tu także posadzkę wyłożono puszystym granatowym dywanem. żółte ściany przecinały w równych odstępach białe prostokąty drzwi. Szeleszcząc bosymi stopami Aga gniewnie podeszła do najbliższego z nich.
– Wyłaź. Matka znowu na mnie ryczy! – wrzasnęła waląc we framugę drobną piąstką.
Piotrek ledwie wyłapał dobiegające zza framugi stłumione wołanie Kasi.
– Spadaj, zaraz...
– Nie żartuję! Przez ciebie film opuszczę, wredna flądro.
Nagle drzwi rozwarły się i stanęła w nich Bunia. Miała na sobie jedynie szorty i koszulkę, mocno opinające jej krępe opalone ciało. Resztę miała dokładnie taką, jaką pamiętał, kiedy widział ją po raz ostatni. Z ust wystawał jej uchwyt szczoteczki do zębów, okolony białą smugą pasty do zębów.
– ...ówiłam ...e ...wygodzę! – zaprotestowała.
– Tu patrz – siostra pokazała swoje czoło – coś ci wyskoczyło.
Kasia wykonała półobrót i kopnęła w tyłek uciekającą siostrę.
– ...pierdalaj! – warknęła za nią i wróciła do łazienki.
Agata raźnym krokiem przemknęła obok Piotrka i znikła za załomem korytarza. Piotrek pozostał sam na sam z Kasią. Najpierw podszedł do drzwi od łazienki, które dziewczyna zostawiła otwarte. Zdążył jeszcze zobaczyć jak obiekt jego westchnień z pełnią wdzięku wypluwa do umywalki resztki pasty. Chłopak minął drzwi i oparł się o ścianę. Znów dopadło go uczucie zwątpienia w cel, który sobie postawił. Co teraz? Czy w ogóle może jeszcze coś zrobić, zmienić?
Odpowiadając na jego pytanie Bunia opuściła łazienkę. Balansując tyłeczkiem opiętym paskowanymi szortami skierowała kroki w lewo, ku przeciwnemu końcowi korytarza. Piotrek ruszył za nią. Dogonił dziewczynę w połowie drogi. Nie mogąc powstrzymać własnych pierwotnych instynktów wyciągnął dłoń w kierunku jej włosów. Niemalże poczuł delikatne łaskotki na opuszkach palców. Wtem delikatny oddech Kasi przerwało westchnienie. U szczytu schodów czekała na nią starsza kobieta w swetrze i błękitnym fartuchu.
– Najwyższy czas księżniczko!
Zagadnięta Bunia zignorowała matkę. Kontynuowała drogę do swego pokoju.
– Kiedyś się doigrasz! – usłyszała za sobą.
Piotrek z ociąganiem ruszył za nią. Wciąż wpatrywał się w groźnie usposobioną kobietę i szczerze mówiąc przeraził się nie na żarty. W jej oczach ujrzał nienawiść, która dorastała latami, wraz z rosnącą urodą córka i więdnącym wyglądem własnym. Uczucie to było mu za życia w oczywisty sposób obce. Postanowił, że nieważne jak to będzie dla niego bolesne, spróbuje się jeszcze zobaczyć z własną matką.
Trochę inaczej wyobrażał sobie pokój Buni. Nie było tu ani śladu stereotypowego różu, dominowały kolory zielony i biały. Zajmujące większość pokoju łóżko stało na przeciwko szafki z telewizorem. W głębi pokoju, tuż pod oknem spoglądało nań schludnie urządzone biurko, z lampką i stosem zeszytów spoczywających na czarnym blacie.
W tej chwili Piotrek po raz trzeci już zwątpił. Napełniło go obrzydzenie do samego siebie. Chciał porozmawiać z Kasią, a zamiast tego uczestniczył w haniebnym procederze podglądacza. Przeniknął bezkarnie do cudzego domu, obserwował relacje członków rodziny, wreszcie nawet gdyby zastał Kasię pod prysznicem sam wiedział, że nie mógłby się powstrzymać od przekroczenia i tej granicy cudzej prywatności. Gdyby więc teraz Bunia dała mu jakiś sygnał, na przykład zdjęła z siebie tę zbyteczną białą koszulkę, byłby to znak, że trzeba się wycofać. Ale nie, zaraz po zamknięciu drzwi Kasia położyła się do łóżka i pstryknięciem pilota włączyła telewizję.
– Jestem strasznym skurwysynem, że mieszam w to ciebie i Gustawa – przyznał Piotrek na głos. W odpowiedzi dziewczyna potarła jedynie wciąż mokre ucho.
Wspomniany przed chwilą Gustaw nie bawił się tak dobrze jak kolega. Deszcz znów zaczął padać, a on utknął pod dachem przystanku autobusowego wraz z parą obściskujących się zakochanych. Chłopak podskórnie nienawidził takich par, jak zresztą podskórnie nienawidzi się każdego, który ma więcej szczęścia od nas. Całowali się, nieraz z języczkiem zupełnie nie zwracając uwagi na wtulonego jak kameleon w ścianę Gucia, jak gdyby umyślnie dawali mu do zrozumienia, że dla nich nie istnieje. Czując rosnące zniecierpliwienie niewidzialny Gustaw zerknął najpierw na zegarek a następnie na świecące w oddali okno.
– Co on tam robi? – warknął.
Kasia zgasiła światło w pokoju i wróciła do oglądania telewizji. Nie zwróciła uwagi na siedzącego po swojej lewej stronie Piotrka, który podkulił nogi u stóp łóżka. Na ekranie leciał akurat jakiś serial o amerykańskich nastolatkach.
– Weź przełącz to gówno – rzucił od niechcenia Piotrek. – Dwa kanały wcześniej leci „Ostry dyżur.”
Tknięta nagłym impulsem dziewczyna wypełniła z pewnym ociąganiem polecenie. Następnie podniosła z półki nad głową Piotrka swoją komórkę. Coś na niej wstukiwała.
– W sumie serial jak każdy inny – rzekł chłopak. – Tradycyjnie pierwszy sezon najbardziej im się udał. Szkoda, że u nas nie ma takich szpitali, co?
Nie słuchała go. Po chwili wydała z siebie donośne westchnienie, charakterystyczne dla ludzi z zatkanym przez katar nosem. Gdy spojrzał na nią zauważył, że czytała z niedowierzaniem coś na ekranie swojego telefonu. Po chwili wstukała jakiś numer i przyłożyła telefon do ucha. Na jej twarzy wyczytał zaskoczenie.
– Super, może kogoś obudzisz. Naprawdę musisz wszystko wiedzieć, co? – powrócił do wpatrywania się salę operacyjną przed sobą. – Ten odcinek jest całkiem fajny. Jedna z pielęgniarek zostaje wzięta jako zakładniczka w trakcie napadu na sklep.
– No cześć! To ja – odezwała się nagle Kasia. Tak, tak, sorry, że tak późno...
Nastała chwila ciszy, przerywana jedynie przez szum w głośniku telefonu. Piotrek przyglądał się jego właścicielce. W półmroku dostrzegł jej otwarte usta, skupione czoło.
– Kocham cię! – szepnął.
– Posłuchaj, czy to prawda...
– Tak, tak! – krzyknął chłopak. Wiele nie myśląc wspiął się na łóżko Kasi i stanął na czworaka zatrzymując swoją twarz dokładnie na przeciw jej ust. Czuł wyraźnie jej ciepły oddech. – Zawsze chciałem ci to powiedzieć, wykrzyczeć prosto w twarz, ale brakował mi odwagi. Byłem głupi, zajmowałem się sprawami z punktu widzenia rozsądku zupełnie nieistotnymi. Teraz, gdy mnie już nie ma widzę wszystko wyraźniej. Kocham cię! Teraz to wiem, mogę to powtarzać tyle razy ile zechcesz.
– Mhm.
– Kocham cię, kocham cię, kocham, cię...
– Ale dlaczego to zrobił? Dlaczego się zabił?
Piotrek spuścił głowę. Można się było tego spodziewać. Traci tylko czas.
– Tak... tak...
Legł na łóżku i przekręcił się na jego lewy skraj. Objąwszy dłońmi swoje ramiona wpatrywał się gdzieś w dal. Za nim Bunia dalej rozmawiała przez swoją komórkę.
– Posłuchaj, ja nawet nie mam pojęcia, kto mógł dać mu powód...
Nocny autobus uwolnił wreszcie Gustawa od egoizmu miłości. Miejsce wyuzdanej pary zajął wysoki podstarzały mężczyzna w płaszczu wojskowym, na którym świeciły wszelkie możliwe amerykańskie odznaczenia. Jego marsowe czoło wyrażało cos jakby głębokie obrzydzenie pomieszane z pogardą do rodzaju ludzkiego.
– Cholera synu, powiadam ci – odezwał się niespodziewanie do Gucia. – Te czarnuchy zjedzą nas zanim jeszcze zdążymy utonąć w odmętach żółtej rasy.
– Tak? Eee... chyba nie rozumiem.
– No czarnuchy, wiesz – smoluchy, bakłażany. Nazywaj ich jak chcesz.
– Dobrze, ale wciąż nie kapuję, o co panu chodzi.
Jak nietrudno się domyśleć pułkownika zirytowało niedowiarstwo podkomendnego.
– Synu, zawsze miałem wątpliwości, co do twego rozsądku. Masz chyba rzeczywiście samą kaszanę tam we łbie. Najpierw dajesz się tak łatwo oszukać jakiemuś czarnuchowi, a potem mnie się pytasz, o co chodzi.
– Piotrek jest pana zdaniem czarnuchem?
– Oczywiście, od początku wodzi cię za nos. Tajemnice autora, informacje... takiego wała powiadam. Nawet po śmierci wykorzystuje ciebie do swoich celów. Nie widzisz tego?
– Cóż, zaufałem mu. Bez przeszkód doszliśmy aż tutaj.
– Zaufaj nosowi starego lisa synu. Stawiam piątala, że nie wyjdzie z tego budynku, choćby i za dwie godziny.
Gustaw spojrzał jeszcze raz na zegarek. Mijała już dziesiąta minuta ponad limit. Kiedy podniósł wzrok, żeby odpowiedzieć pułkownikowi, jego miejsce było puste. Za to na jezdni, równolegle do przystanku stał połyskujący w świetle lamp granatowy radiowóz.
– Kur...
Okienko kierowcy powędrowało z cichym sykiem w dół. Zza niego wysunęła się brzydka nalana twarz pana policjanta. Zapewne trolle we „Władcy pierścieni” mogłyby się poszczycić atrakcyjniejszą aparycją od tego gościa.
– Co tutaj robisz o tej porze młody? – szczeknęła twarz stróża prawa.
– Eee... przechodziłem właśnie... do koleżanki... czekam na... samochód, eee autobus do szkoły... to znaczy domu, koło szkoły... to znaczy w tamtym kierunku dokładniej – wystękał. Całość na jednym wydechu.
– Okularów zapomniałeś, czy co? Właśnie ostatni autobus odjechał.
– Ach – Gucio spojrzał na rozkład. Pokiwał głową jakby dzięki niemu zrozumiał jakąś kosmiczną, znaną tylko wybranym prawdę – rzeczywiście, dziękuję.
– Spieprzaj do domu!
– Tak, dziękuję.
– W podskokach!!!
Gucio czym prędzej wycofał się z zagrożonej pozycji. Serce łomotało mu w klatce piersiowej tak mocno, że nie czuł strug chłodnego deszczu. Upokorzenie, jakie przed chwilą doznał jeszcze objawiło mu się w pełnym rozmiarze. Bardziej dręczyło go pytanie, dlaczego Piotrek nie wrócił. Może stary facet w mundurze miał rację? Również i tej sprawy rozedrgany emocjami umysł chłopaka nie mógł objąć. Na razie postanowił po prostu iść do domu, ziarno zwątpienia zostało jednak w jego duszy posiane i już wkrótce miało przynieść owoce.
Minęła jeszcze prawie godzina nim Kasia zasnęła. Siedząc na łóżku obok niej Piotrek wsłuchiwał się w rytm jej oddechu tak długo, póki nie był pewny, iż opuściła ją świadomość. Spojrzał jeszcze raz na słodką nieobecna twarz dziewczyny, ale szybko odwrócił wzrok. Nie miał ochoty na rozczulanie. Z dłońmi wsuniętymi w nierzeczywiste kieszenie spojrzał przez okno nad biurkiem. Przystanek po drugiej stronie jezdni był oczywiście pusty. I dobrze, przy całej swojej sympatii do tego nieuleczalnego frajera Gucia, nie chciał, by stało mu się coś złego. Dręczyły go trochę wyrzuty sumienia, przecież nawet po śmierci musiał bujać jak najęty i nawet czystość sprawy nie poprawiła mu samopoczucia.
O.K, dosyć skrupułów, czas do roboty.
Pracując najciszej jak tylko potrafił Piotrek przetrząsnął biurko koleżanki. Stosunkowo szybko znalazł to, czego szukał – oprawiony w szkarłatnoczerwony owijacz osobisty pamiętnik Kasi. Jedną z podstawowych zalet bycia duchem była możliwość bezkarnego zaglądania w cudze życie. Nikt go za to przecież nie ukarze, większy problem stanowi już umotywowania takiej czynności przed samym sobą.
Piotrek pobieżnie przekartkował skoroszyt. Zredagowany był dość zwięźle, nie zawierał ani przeciągłego rozczulania się nad sobą, ani sztandarowych wstępów typu „Kochany dzienniczku[...].” Piotrek przysunął tekst jeszcze bliżej okna, przez które wpadał jasny blask księżyca w pełni. Szeleszczące kartki papieru stanowiły bezcenne źródło wiedzy na temat właścicielki. Zdradziły mu na przykład kilka raczej intymnych szczegółów z jej życia. Postanowił nie przejmować się nimi zbytnio, każdy ma w końcu jakieś tam wady. Fragmenty, które go interesowały znajdowały się dopiero wśród końcowych wpisów.
Piątek 29.VIII.
Ktoś kiedyś napisał (nie pamiętam, kto to był – sprawdzić!), że człowiek jest samotny do końca życia, a miłość stanowi jedynie spotkanie dwóch samotności. To dołująca, ale mądra myśl. Trzy lata temu, kiedy przychodziłam do liceum wraz[...]
Od strony łóżka Piotrek usłyszał krótkie zmęczone westchnienie. Zamarł w bezruchu, lecz w krótkim czasie zorientował się, że padł ofiarą fałszywego alarmu. Wrócił do lektury.
[...] nie czułam się samotna, ale teraz jest inaczej. Oczywiście jest matura, cel sam w sobie, ale co potem? Bóg jeden raczy wiedzieć. Cóż, na dzień dzisiejszy chyba tylko[...] maturę mają jak w banku. No i może jeszcze Gucio, ale nie mam zielonego pojęcia, co ten nurek ma zamiar ze sobą zrobić potem. Właściwie to jest całkiem pocieszny, trochę tak jak Piotrek, tylko trochę w inny sposób [...]
Czytelnik mruknął powstrzymując śmiech.
[...] nie wiem właściwie, co z nim jest, bo mało się odzywa. Chyba się wstydzi. Trochę mnie śmieszy, gdy odwraca jak na niego patrzę ja, albo któraś z dziewczyn. Zwłaszcza ostatniej wiosny, kiedy włożyłam tą koszulkę z wielgachnym dekoltem (no może bez przesady – aha, przejrzeć jutro szafy). Piotrek z kolei, to zupełnie inna sprawa[...]
Piotrek odłożył tekst urażony ilością kalumnii na swój temat. Jeszcze gorzej, że większość z nich była prawdą. Kobiety chyba mają jakiś tam radar w tych swoich głowach.
Rozpoczął krótki marsz przez pokój. Czuł jak w głowie rodzi mu się misterny plan. „A dlaczegóż by nie?” myślał, gdy dwie zupełnie przeciwne idee zetknęły się ze sobą niosąc istną burzę pomysłów. W pamiętniku Kasi jest o nim wprawdzie niewiele, ale nie z takiej mąki już chleb pieczono. Nagle wszystko, co zrobił dzisiaj połączyło się w logiczna całość. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu – uszczęśliwi obydwoje, choćby nawet tego nie chcieli. Zresztą te głuptaki wyraźnie same nie wiedzą, czego chcą. Liczy się tylko jedno i nie warto umierać, że by się o tym przekonać.
Rozmyślając o swoim nowym świętym przedsięwzięciu Piotrek aż zatarł dłonie.
Proszę o przedstawienie się w odpowiednim dziale. Do tego czasu temat zostaje zablokowany. -----temat odblokowany------