Mecz (coś w rodzaju SF)

1
Tekst zawiera wulgaryzmy

Jarek „Łysy” Jarecki
(Łysy. Duża głowa. Szef)

Siedzieliśmy na żylecie, tam gdzie zawsze, pomarańczowy sektor i szykowaliśmy się do rozwinięcia transparentu „KS Locuta może nam...” i tak dalej; bo my, to znaczy brygada Błotnego Węża, zawsze, od urodzenia byliśmy za Romą. W każdym razie dopóki nie nadlecieli, to żaden z nas nie widział, co się szykuje, tak ludzie byli tak zajęci grą. No bo się działo: Kowarski środkiem, podanie do Bedayne’a, powrót do Lutego, znowu do Bedayne’a, przerzut do Kowarskiego i nachodziła mu taka plomba na but, że Fiszkiewicza przeryłoby przez siatkę. Ale nie zdążył strzelić.

Tomasz „Jankes” Siemoniuk
(Kocha ten kraj. To znaczy tamten. W zasadzie oba)

W jakimś momencie podniosłem głowę i mówię głośno: O shit! Centralnie nad Kowarskim; znaczy gdzie tam nad Kowarskim, nad całym stadionem, chyba nad całą Warszawą wielki, ogromny statek Virgilianów. Znacie go z filmów i na pewno z relacji z meczu, ale na żywo to było zupełnie niesamowite wrażenie. Setki światełek, tu coś bzyczy, tam coś buczy, na stadionie cisza jak makiem zasiał, aż tu nagle taki promień się pojawia, łapie Kowarskiego i do góry. I pojechał prosto do środka, wciągnęło go.

Bartosz „Jajo” Pielkiewicz
(Miał być „Jajogłowy”)

Nastąpił nieopisany zamęt. Trzeba pamiętać, że Kowarski miał strzelić bramkę decydującą, byłoby 3:1 dla Romy i mecz byłby praktycznie rozstrzygnięty. Gdyby trafił. Tak czy inaczej, statek nie zdążył jeszcze odlecieć, kiedy wszyscy zaczęli się bić ze wszystkimi. Takiej fali przemocy nie notowano na tym stadionie od wielu dziesiątków lat. Ale nas już tam wtedy nie było.

Wasyl „Latino” Dominiak
(Kobiety. Wino. Piłka)

Łysy od wielu lat ma papiery kapitańskie. Zbiegiem okoliczności kilka dni wcześniej dostałem patent sternika, a Jajo kupił ścigacz międzygalaktyczny, trzyletni BM IV z podwójnym napędem. Śliczna maszyna, wszyscy żeśmy mu zazdrościli i nawet nie mogliśmy się przelecieć, bo obiecał dziewczynie, że ona wsiądzie pierwsza. Ale była w ciąży wtedy i... no, nieważne, w każdym razie okazało się, że jednak my byliśmy pierwsi. Zrozumiała. Dobra z niej dziewczyna. Wiedzieliśmy też, że Ojciec ma pukiel włosów Kowarskiego, więc Jankes ściągnął jeszcze migiem z roboty genolokator. Godzinę po porwaniu już byliśmy w powietrzu.

„Ojciec”
(Brak bliższych informacji.)
Było zajebiaszczo.

„Łysy”
Wydawało mi się, że działam racjonalnie. Statki Virgilianów są tak charakterystyczne, że się ich nie da z niczym pomylić, no to sprawdziłem w bazie, wbiłem kurs na ich system i jedziemy. Były drobne problemy przy wychodzeniu z orbity ziemskiej, ale machnąłem legitymacją służbową, z tego mojego urzędu, i pomogło. Dobrze, że beemka była dotarta, mogliśmy spokojnie skoczyć w nadprzestrzeń i byśmy w kilka dni dolecieli do Virg. Nie dotarliśmy tam, jak wiecie. Zatrzymaliśmy się na peryferiach. Przed lufami dział dwustu naszych krążowników.

„Jajo”
Relacje między Ziemią a Virgilianami były skomplikowane od samego początku, ale może nie będę opowiadał, bo chłopcy się niecierpliwią, w każdym razie poważną barierą był choćby fakt, że oni porozumiewają się jak ziemskie pasikoniki. U ludzi zawsze wzbudzało to źle skrywaną irytację, co bardzo empatyczni Virgilianie świetnie wyczuwali i w efekcie każda rozmowa przebiegała w atmosferze dużego napięcia. Nikt się jednak nie spodziewał, że porwanie Kowarskiego posłuży za casus belli. Zdaje się, że sami Ziemianie tego nie przewidywali, a rozwój wypadków zaskoczył nawet prezydenta Federacji. Instytucje zadziałały wedle schematów: „Nie będzie obcy pluł nam w twarz” i „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. W ślad za ostrą notą dyplomatyczną poleciał zwiad, za nim wsparcie, a za nimi flotylla, na którą wlecieliśmy po wyjściu z nadprzestrzeni. Virgilianie jednak uparcie twierdzili, że nie mają Kowarskiego.

„Latino”
Do tej pory nie rozumiem, dlaczego wojsko ma zakaz używania genolokatorów w Kosmosie. Znaleźliby Kowarskiego w pięć minut. No nic, w każdym razie włączyliśmy ten nasz pożyczony genolokator zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni i cisza. Najpierw myśleliśmy, że nie działa. Chciałem rozkręcić i sprawdzić, ale Jankes powiedział, że może nam wysadzić ścigacz, więc podłączyliśmy do testera urządzeń i wyszło, że jest sprawny. Poszliśmy po rozum do głowy i skapowaliśmy, że Kowarskiego tu po prostu nie ma, jest poza zasięgiem genolokatora, a Virgilianie wcale nie łgają. A potem się zdarzyły te sceny, które... których żałujemy bardzo i przepraszamy jeszcze raz. Nie chcieliśmy tego, ale musieliśmy odnaleźć naszego strzelca.

„Ojciec”
Weszło dwóch, kurwa, oficerków, z mordą, że co my tu robimy, że strefa wojskowa. Mówię, kurwa, żeby grzeczniej, to oni jeszcze głośniej, mnie podkurwili, jebłem jednemu ze łba, drugi chciał wyjąć klamkę, też mu pierdolnąłem i się uspokoił.

„Jankes”
Mieliśmy poważny problem – w samym środku międzygalaktycznego konfliktu, z dwoma nieprzytomnymi oficerami na pokładzie – to mogło się źle skończyć. Nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy ich zahibernować. W sumie wyglądało to na porwanie, ale lepiej było porwać i zastanawiać się, co będzie dalej, niż od razu dać się odstrzelić. Zamroziliśmy ich i chodu do siebie, zanim ktokolwiek się połapie. Uciekliśmy z powrotem do naszej galaktyki i tam – surprise! Genolokator zaczął działać.

„Łysy”
Zaprowadził nas prosto na pierścienie Saturna. Nikomu nie muszę mówić, że latać tamtędy to nie jest bułka z masłem i gdyby nie to, że „Latino” zasłużył na swój patent, to byśmy tu dzisiaj nie gadali.


„Latino”
Daj spokój, przepraszam...

„Łysy”
Świętą prawdę mówię, ale dosyć o tym. Lecimy, a tu nagle sygnał, że obiekt namierzony. Nie pamiętam, kiedy się ostatnio tak w życiu zdziwiłem.

„Jajo”
Jako że Saturn nie jest skolonizowany, a wokół nas śmigały same obiekty wielkości mniej więcej piłki do koszykówki, byliśmy kompletnie zdezorientowani i naprawdę przeszło nam wtedy przez myśl, żeby dać spokój i wracać do domu. Mówiąc szczerze, byliśmy pewni, że urządzenie zwariowało, a my razem z nim. Skoro się jednak powiedziało „A”, to trzeba było powiedzieć...

„Latino”
Podłączyliśmy genolokator do urządzeń poszukiwawczych statku, zwolniliśmy obroty – na szczęście to było na dość bezpiecznym odcinku – i nagle ścigacz staje i rozpoczyna manewry przechwycenia. Staliśmy jak barany, z otwartymi gębami i kombinowaliśmy, co on tam, do cholery, przechwytuje. Wreszcie dał znać, że ładunek jest w magazynie. Mało żeśmy się nie potratowali, jak...

„Ojciec”
Zapierdalaliśmy jak mustangi!

„Łysy”
Patrzymy – malutka asteroida, średnicy, ja wiem, może z pięćdziesiąt centymetrów. Ręce mi opadły. A tu się nagle automatycznie włączają komunikatory. Jak mi ten translator ryknął nad uchem, myślałem, że zawału dostanę. Wysunął się mikroskop, „Jankes” patrzy, bo był najbliżej...


„Jankes”
A na tym kawałku skały ze trzy miliardy takich... takich pajączków! Mniejszych niż milimetr, bo gołym okiem ich nie widać. Sześcionogie, z głowami w dupach... To znaczy, chodzą do tyłu. Nie koniec na tym – last, but not least – one grały w piłkę. No, nie wszystkie, ale z milion na pewno.

„Jajo”
Słuchaliśmy relacji Jankesa i przychodziły nam do głowy tylko dwie rzeczy: chłopie, przestań już palić to świństwo i wracajmy, zanim wszyscy oszalejemy. Ale spojrzeliśmy przez mikroskop i okazało się, że Jankes mówił świętą prawdę. I to, co ogłuszyło Łysego, to było sprawozdanie z meczu. Więcej nic nie zdążyliśmy zaobserwować, bo zniknął Ojciec.

„Latino”
Bogu dzięki, że akurat zerknąłem na niego, bo byśmy w ogóle nie wiedzieli, co się stało, a tak zauważyłem promień, Ojciec dostał w głowę...

„Ojciec”
Jak mi nie przykurwi!

„Latino”
...błyskawicznie zmalał i przepadł. Wrzeszczę: „Osłona przeciwpromienna!” i w ostatniej chwili urządzenia ścigacza ją wysunęły, bo następny promień już leciał w stronę Łysego.
Wszyscy możemy się domyślać, co przeżył Ojciec...

„Ojciec”
Najpierw mnie otoczyli...

„Łysy”
Ale opowiemy kiedy indziej, bo czas nagli. Koniec końców nawiązaliśmy łączność z jakąś tamtejszą władzą, rodzaj kacyka czy króla, cholera wie kogo. Zaczęliśmy od gróźb; trudno się chyba dziwić, jeszcze ciągle nie ochłonęliśmy po zniknięciu Ojca, ale żeśmy złagodnieli, kiedy usłyszeliśmy ich historię.


„Jajo”
Rasa sklasyfikowana później jako Virgithelae Saturni pasożytowała od zawsze na Virgilianach, między płytkami ich pancerzy. W toku bardzo długiej ewolucji uzyskała świadomość, a w ślad za tym pojawiła się potrzeba stanowienia o swoim losie. Przygotowując ostateczne odłączenie się od swoich żywicieli, zauważyli pewne zjawisko, które wielokrotnie im pomagało, a które ważne jest również dla nas: potrafili, co prawda na niezbyt długi czas, przejąć kontrolę nad zachowaniami Virgilian. Korzystając z tego, założyli kolonie w miejscu, które uznali za najbezpieczniejsze, w pierścieniach Saturna. Wkrótce okazało się jednak, że jest tam za mało przestrzeni życiowej, bo po prostu za szybko się rozmnażali. Byli zatem zmuszeni wymyślić sposób cyklicznego zmniejszania wielkości swojej populacji. Inspirowali się obrazami, do których mieli dostęp, kontrolując umysły Virgilian, zafascynowanych najpiękniejszą z ziemskich gier. Krótko mówiąc, kolonie zaczęły rozgrywać między sobą mecze, których stawką było przetrwanie.

„Jankes”
A potem któryś wyjątkowo przedsiębiorczy wpadł na pomysł, jak zwiększyć szanse swojej kolonii.

„Łysy”
I sfingował porwanie Kowarskiego przez Virgilian. W rzeczywistości nasz napastnik został zmniejszony, tak jak Ojciec, tylko że Kowarskiego poddali jeszcze dodatkowo modyfikacji DNA. Czyli zmienili w jednego z nich. Zgodził się na to dobrowolnie, kiedy opowiedzieli mu, o co toczy się gra.

„Latino”
Po wysłuchaniu tej historii postanowiliśmy, że damy im rozegrać mecz do końca, tylko najpierw niech zwrócą nam Ojca. Oddali go natychmiast. A Kowarski wygrał dla nich to cholerne spotkanie 3246 do 2927 i potem też go zwrócili. Odstawiliśmy asteroidę na miejsce i taki był koniec historii. I teraz przejdźmy już do rzeczy: jesteśmy tu dziś, bo chcemy mieć do was...


„Łysy”
Czekaj, dokończymy. Najpierw przecież uratowaliśmy świat przed zagładą. Wybudziliśmy oficerów, wyjaśniliśmy sprawę – rozsądne chłopaki, nawet nie mieli pretensji. Dali znać do dowództwa, że wszystko już OK i mieliśmy pokaz, jak ziemskie siły zbrojne wracają do naszej galaktyki. To było niezapomniane. W ogóle ta przygoda to spełnienie chłopięcych marzeń. Kto z nas nie roił kiedyś o pokonaniu potężnego wroga, potwora z zębatym ryjem albo groźnej bogini z mieczem. A tu, w misji pokojowej, udało nam się tak zasłużyć dla świata.

„Jankes”
Mogę już? Sprawa jest następująca: zawarliśmy porozumienie z Locutą, że jeszcze raz rozegramy przerwany mecz. Tym razem nikt nam już Kowarskiego nie porwie. Mały szkopuł jest jednak w tym – ale zgodziliśmy się, że zagrać i tak trzeba – że Kowarski wprawdzie nie jest już mały, ale...

„Jajo”
Nie potrafimy jeszcze odwrócić skutków modyfikacji DNA. Dogadaliśmy się oczywiście: będzie grał tylko dwiema nogami, a i tak będzie miał trudniej, bo tymi tylnymi nogami, przed... twarzą. Piłkarze wiedzą i nie mają nic przeciw. Bardzo byśmy chcieli jednak uniknąć niesmacznych incydentów. Kowarski wiele przeżył...

„Ojciec”
Tu trzeba krótko: jak się który zaśmieje, to gnoja...

„Łysy”
Spokojnie, spokojnie. Liczymy na opanowanie i docenienie powagi sytuacji przez kibiców... obu stron. To, co się stało, nie jest winą naszego napastnika. Zrobił to ze szlachetnych pobudek. Nie wiedział co prawda, jakie będą konsekwencje, ale tego nikt nie mógł wiedzieć.

„Latino”
Dlatego prosimy...

„Jajo”
Apelujemy o rozsądek.

„Łysy”
Kończąc: zapraszamy wszystkich chętnych na mecz Roma – Locuta, z udziałem Wiktora Kowarskiego. Mecz jedyny w swoim rodzaju. I jeszcze raz prosimy o szacunek dla tego spotkania.
[/b]

2
Mało klimatyczne jak dla mnie i mierne jeśli chodzi o pomysł. Po prostu nie czuję absolutnie żadnej chęci ponownego przeczytania tego w przyszłości czy też poznawania dalszych losów postaci. Nie zapadnie mi to również w pamięć.

Oprócz tego niepotrzebne wulgaryzmy, które bardzo psują odbiór tekstu. Bardziej dla proli niż osób oczekujących od tekstu czegoś więcej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”