Szaroniebieskość [Miniatura]

1
___To stało się cztery tygodnie temu, w noc piątkowo-sobotową. Powietrze w moim zwyczajowym terenie jak zwykle wołało o pomstę do nieba. Kto by nie wołał, gdyby musiał żyć z tak niewygodnym, chamskim współlokatorem jak spaliny? Ja na pewno bym skomlał, ale na szczęście ceodwa i inne chemiczne sprawy się mnie nie tyczą. Ja mam ogólnie poukładany plan życia, toteż wiadomym powszechnie było, iż tej właśnie nocy ucinałem sobie piątkowo-sobotowy spacerek po krainie zgiełku, enklawie osobowości i różnych takich niebanalnych sprawach. Minąłem już zaułek Stęchłej Ironii oraz ulicę Żałosnego Sarkazmu, na szczęście bez uszczerbku. To niebezpieczne dzielnice, lepiej się w nie nie zagłębiać. Zdarzyło się razu pewnego, że miejsca te wciągnęły mnie na ładnych parę miesięcy, które - jak się później okazało - zostały żywcem wyjęte z mojego życiorysu. Przemknąłem chyłkiem przez ulicę, która wypełniona była papierem i tuszem. Dreptałem sobie spokojnie przy brzegu Morza Wyobraźni, którego bryza jak zwykle czyniła cuda bruzdom doświadczenia na mym jestestwie gdy podeszła do mnie ta kobieta. Wyglądała co najmniej ekscentrycznie, ubrana była niby w skórzaną kurtkę, ale spoglądając na nią pod odpowiednim kątem byłem pewien, że to najnowszego krzyku mody płaszcz Wesela i Dobrego Humoru! Nie każdego było stać na takie rarytasy, toteż w trymiga spoważniałem. Widać było, że mam do czynienia z personą, która z niejednej krainy myśli czytała. Miała naprawdę miłe lico, budzące zaufanie, a może nawet miłość, od pierwszego wejrzenia. Szaroniebieskie oczęta w ten znajomy sposób skanowały mnie co i rusz, ale to analizowanie, zazwyczaj tak niemiłe, tutaj odznaczało się czymś w rodzaju łaskotek, takich ciepłych, łechczących osobowość. Policzki, uroczo wydatne w chwili uśmiechu stawały się żarem pod którym rozpływała się cała moja złość i rozczarowanie. Miło było zobaczyć tę krzywiznę, miło było pobyć szczęśliwym człowiekiem choć przez chwilę. Ale jak to zwykle w życiu bywa, człowiek, doświadczywszy czegoś dobrego raz, będzie dążył do doświadczenia tego po raz kolejny. I tak też było ze mną. Włosy miała ogniste, z daleka wyróżniające się spośród odcieni szarości, którymi malowana była wyściółka mojego spaceru. Cała jej persona budziła dalece idące zaufanie, tak duże, że gotów byłem wskoczyć z nią do Morza Wyobraźni, mimo że pływać nie umiałem... Wtedy.
___Podeszła więc do mnie, spojrzała cierpko-ciepło. Przyłożyła dłoń do mojego czoła. Wyczuła najwyraźniej gorączkę udręk, problemów i zwad. I uśmiechnęła się oczywiście, a tenże grymas jest od tamtej pory symbolem wszelkiego dobra na świecie. Potem zaczęliśmy rozmawiać, ale w sposób bardzo dziwny. Odwróciliśmy się do siebie plecami. Powiedziała mi, że żeby móc się porozumieć, nie będziemy mogli używać gestykulacji ni akcentowania wyrazów. To mnie trochę przybiło. Po paru niewiadomoczego rozmowy zaczęło mnie to mierzić do tego stopnia, że aż zaproponowałem konwersację normalną, mimo że jest to rzecz nie w moim stylu. I ona, ta sama, która wcześniej ustaliła zasady o kastracji rozmowy, teraz bez wahania przystała na moją propozycję. Sprytna jest, pomyślałem, wychodząc przed szereg. Odwróciliśmy się wreszcie, i znów mogłem ujrzeć ten uśmiech, tak piękny jak nic na świecie, więc nie ma jak tego opisać. Ugładziła włosy, i to wtedy kątem oka dostrzegłem Afrodytę pochłoniętą teraz kompleksami, przyglądającą się mej wybawczyni z niekrytą nienawiścią. Kobieta uniosła dłoń, a ja uchwyciłem wzrokiem Ikara, który pikował właśnie do morza łopocząc doniośle skrzydłami. Za nią stał Platon, który palcem ją wytknąwszy zdawał się dawać mi do zrozumienia, że to nie odbicie. Że to prawdziwa Ona. Wtedy dotknęła tą dłonią mojego policzka, pogładziła chwilę, czule. Uczyniła krok w moją stronę, i to było dla mnie zgubne. Nagle poczułem się tak bardzo jej niegodny, tak bardzo żałosny w swej egzystencji. Odwróciłem od niej wzrok na parę niewiadomoczego. To był niewątpliwie największy błąd w całym moim piątkowym dreptaniu. Uświadomiłem to sobie, i wtedy dostrzegłem, że ona, mimo że już rozglądała się wokoło, czekała na mnie. Najmądrzejsza istota świata, pomyślałem, i słusznie. Znowu się do niej zbliżyłem, pokonałem tę odległość niemalże sprintem. Było naprawdę miło - uśmiech, który zdążył spełznąć z jej jestestwa podczas okresu posuchy wrócił na swoje miejsce. Wypełniało to moje serce otuchą i nadzieją na lepsze jutro, pewnością o lepszym dziś.
___W końcu zetknęliśmy się czubkami butów, i mogłem wreszcie przyjrzeć się jej dokładnie. Była tak piękna, zachwycała gracją typową dla tego szlachetnego typu kobiet mądrych i jednocześnie zwariowanych. Poczułem, że podążam ku szaleństwu, i wtedy to ja, nikt inny uniósł swą dłoń i pogładził kobietę po policzku. I od tamtej pory spacerniak naprawdę wyładniał.
___Szarobure uliczki wypełniły się pastelowymi kolorami, latarnie zatliły się radosnym, pomarańczowożółtym płomienie, a niebo zachwycało odcieniami błękitu przecinanymi tu i ówdzie plastrami śnieżnobiałości. Cieć od zapalania pochodni zaczął machać do mnie przyjaźnie ilekroć mnie widział. Wyremontowano w mgnieniu oka wszystkie chodniki tak, by szło się lepiej. W morzu pojawiły się koła ratunkowe, i sami ratownicy nagle zaczęli do mnie machać, zapraszając na kurs. Ja jednak na nich nie patrzyłem, bo przecież miałem lepszy punkt do wpatrywania się.
Szaroniebieskość zeskanowała mnie po raz enty, a ja wiedziałem, że będzie tak już wiecznie.

4
To stało się cztery tygodnie temu, w noc piątkowo-sobotową.
z piątku na sobotę.
Powietrze w moim zwyczajowym terenie jak zwykle wołało o pomstę do nieba.
zwykle i zwyczajowe za blisko. Poza tym, zwyczajowe powietrze wiele nie mówi.
Przemknąłem chyłkiem przez ulicę, która wypełniona była papierem i tuszem.
usunięcie brzydkiego czasownika zmusi do przerobienia zdania:
Przemknąłem chyłkiem przez ulicę wypełnioną papierem i tuszem.
I jest lepiej...

Napisałem o tym, ponieważ twoim głównym narzędziem jest który i był. Konstrukcja taka prowadzi do słabego wyrazu w tekście. Zobacz na dłuższym kawałku:
Zdarzyło się razu pewnego, że miejsca te wciągnęły mnie na ładnych parę miesięcy, które - jak się później okazało - zostały żywcem wyjęte z mojego życiorysu. Przemknąłem chyłkiem przez ulicę, która wypełniona była papierem i tuszem. Dreptałem sobie spokojnie przy brzegu Morza Wyobraźni, którego bryza jak zwykle czyniła cuda bruzdom doświadczenia na mym jestestwie gdy podeszła do mnie ta kobieta. Wyglądała co najmniej ekscentrycznie, ubrana była niby w skórzaną kurtkę, ale spoglądając na nią pod odpowiednim kątem byłem pewien, że to najnowszego krzyku mody płaszcz Wesela i Dobrego Humoru! Nie każdego było stać na takie rarytasy, toteż w trymiga spoważniałem. Widać było, że mam do czynienia z personą, która z niejednej krainy myśli czytała.
Zmuszenie do usunięcia połowy tych słów sprawi, że trzeba będzie przerobić zdania. Popracuj nad tym (wg przykładu powyżej)

Tekst do mnie nie trafił. Ot, przeczytałem bez żadnej refleksji. Być może zupełnie go nie zrozumiałem, być może forma twórcza nie oddaje tego, co chcesz przekazać. Styl, niestety, o ile pozwalasz sobie na odważne metafory (oprawne w ramach zamysłu), to technicznie zapisujesz wiele rzeczy w ten sam sposób, co mocno ujmuje plastyce - a, wg mnie, ona jest tu najważniejsza, i niestety kuleje. Mnie się nie podobało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Dla mnie tekst był nużący i niestrawny.

Ogólnie w stylu, poza uwagami Martiniusa, nie podobało mi się ciągłe powtarzanie informacji.
Miała naprawdę miłe lico, budzące zaufanie,
Cała jej persona budziła dalece idące zaufanie,
Żeby jeszcze te powtórki uwodziły ciekawymi środkami artystycznymi, nowym spojrzeniem albo różnorodną plastyką, to ok.

Ale ogólnie w tekście miałam wrażenie, że zafiksowałeś się na paru rzeczach (tutaj cechach kobiety) i zamiast zrobić z miniatury celny, wyrazisty obraz, tłukłeś niemiłosiernie te same motywy.

Lubisz używać chyba dziwnie brzmiących zestawień słów. Niekiedy wychodzi to rzeczywiście artystycznie, ale niekiedy trochę nieporadnie:
ucinałem sobie piątkowo-sobotowy spacerek po krainie zgiełku
uciąć sobie spacer? Mnie to nie przekonuje.
zostały żywcem wyjęte z mojego życiorysu
dlaczego "żywcem"? Po co to?
Ugładziła włosy
"ugładziła" mi zgrzyta - odruchowo próbuję przekręcić albo na przygładziła albo na uładziła (ze wskazaniem na to pierwsze).
I od tamtej pory spacerniak naprawdę wyładniał.
Dla mnie spacerniak pozostaje dziedzińcem w więzieniu... Nie wiem, jak go tutaj wmontować.

Treściowo tekst do mnie nie dotarł. Ot, przeczytał się. Zabrakło czegoś, co by przyciągnęło uwagę i chociaż zmusiło do szukania sensu. Tutaj nie bardzo to działa. Takie refleksyjne coś o niczym. Żeby zaczęło być naprawdę czymś musisz powalczyć ze stylem. Tutaj wypadł słabo.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”